Uprowadzona - ebook
Uprowadzona - ebook
Kapitan Alex Carstairs niedawno odziedziczył tytuł markiza Foxlees. Nie ma jednak zamiaru się żenić i nie rezygnuje z dotychczasowego awanturniczego życia. Niebawem zostaje detektywem w Klubie Dżentelmenów z Piccadilly. Przyjmuje pierwsze zadanie i rusza na ratunek uprowadzonej córce zamożnego kupca. Wkrótce staje się jasne, że to nie jest zwykłe porwanie...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0622-8 |
Rozmiar pliku: | 782 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Okresowe zebranie Towarzystwa na rzecz Ujawniania i Ujmowania Przestępców, znanego jako Klub Dżentelmenów z Piccadilly, dobiegało końca. Wszyscy jego członkowie, działający pod wodzą lorda Jamesa Drymore’a, byli zamożnymi dżentelmenami oddanymi sprawie przestrzegania prawa i porządku.
Tego dnia każdy z nich zdawał sprawozdanie z ostatnio podejmowanych działań w powierzonej sobie sprawie. Kapitan Aleksander Carstairs właśnie kończył opowiadać, jak ocalił z rąk porywaczy ofiarę i zwrócił ją pod opiekę zaniepokojonym rodzicom.
– Pozwól, że złożę ci kondolencje z powodu śmierci twego wuja i kuzyna – powiedział James do Aleksa, gdy już mieli się rozchodzić. – Utrata ich obu to podwójna tragedia.
– I gratulacje, bo przecież zostałeś dzięki temu parem Anglii – dodał Harry. – Jesteś teraz markizem Foxlees.
– Dziękuję – odrzekł Aleks. – Był to dla mnie cios, po którym się z trudem pozbierałem. Nigdy bowiem nie spodziewałem się zostać parem i nie jestem pewien, czy mnie to cieszy.
– Mnie zdarzyła się rzecz podobna – powiedział Ash. – Mój kuzyn dziedziczący tytuł zmarł w Indiach, a zaraz potem jego ojciec. Musiałem się przystosować do nowej sytuacji. I to tuż przed ślubem.
– Ja przynajmniej nie mam narzeczonej – odrzekł Aleks.
– To się wkrótce zmieni – oznajmił Harry. – Bo prędzej czy później każdy członek naszego klubu wpada w sidła miłości.
– Ale nie ja. Będę miał mnóstwo pracy z uporządkowaniem spraw wuja. A poza tym wkrótce zajmę się nową zagadką.
– Sądzę, że możemy ci dać nieco wolnego, żebyś mógł uporządkować swoje sprawy – oznajmił z uśmiechem James.
Wstali, włożyli na głowy kapelusze i wyszli z pokoju obrad w rezydencji ministra, lorda Trenthama. Kiedy znaleźli się na ruchliwej ulicy Piccadilly, każdy z nich udał się w swoją stronę.
Aleks ruszył pieszo w kierunku Long Acre, chciał bowiem wynająć powóz, którym mógłby udać się do hrabstwa Norfolk, gdzie znajdował się jego świeżo odziedziczony majątek. Nie odwiedzał go od lat, przede wszystkim dlatego, że wuj i kuzyn sami rzadko tam bywali. Obaj byli bowiem ludźmi morza, podobnie jak jego ojciec, a przedtem i dziadek. Stryj, starszy brat ojca, kupił Foxlees Manor, gdy usłyszał od żony, że ma ona dość morskich podróży i chce wreszcie zamieszkać we własnym domu.
Nie oznaczało to, że stryj porzucił życie żeglarza. Miał morze we krwi i będąc kapitanem statku kursującego do Indii, dobrze zarabiał. Po każdym rejsie mieszkał jakiś czas na lądzie z żoną i synem, po czym wyruszał w kolejną podróż. Syn Harold, gdy dorósł, poszedł w jego ślady, a markiza wkrótce zmarła. Po jej śmierci obaj podróżnicy rzadko bywali w Norfolku. Woleli bowiem mieszkać w swoim miejskim domu na Mount Street.
Obaj stracili życie, gdy ich okręt rozbił się podczas sztormu w pobliżu Przylądka Dobrej Nadziei, a Aleks wskutek tego został markizem i właścicielem zarówno domu na Mount Street, jak i posiadłości Foxlees. Nie spodziewał się tego ani tego nie pragnął, przekonał się jednak, że w miejskim domu mieszka się znacznie wygodniej niż w kawalerskim mieszkaniu, jakie dotychczas wynajmował.
Lubił swoje życie kapitana statku i członka Klubu Dżentelmenów z Piccadilly. Zaspokajało ono jego pragnienie przygody, a także pragnienie robienia czegoś pożytecznego dla społeczeństwa. Prowadził też ożywione życie towarzyskie, miał wielu przyjaciół. Czego więc mógł chcieć więcej?
Odziedziczywszy jednak tytuł i posiadłość, odziedziczył także obowiązki, od których nie mógł się uchylać.
Teraz, zdążając do fabryki powozów Henry’ego Gilpina, wyszedł z Newport Street, przeszedł przez jezdnię i poszedł wzdłuż Long Acre.
– Hrabia Falsham znowu nie zapłacił odsetek, papo – powiedziała Charlotte, podnosząc głowę znad ksiąg rachunkowych. – Ostatnim razem napisałam do niego, że pozwiemy go do sądu, jeżeli nie zapłaci nam przynajmniej części z tego, co jest winien. A on nawet nie raczył odpisać.
Przed dwoma laty hrabia zakupił dwa wspaniałe powozy, pożyczając od jej ojca pieniądze na ten nabytek. Przez pierwsze pół roku spłacał skrupulatnie odsetki, ale później przestał. Charlotte, która prowadziła księgi rachunkowe firmy ojca, przypominała mu o tym co miesiąc, lecz on ignorował jej listy.
Henry Gilpin westchnął.
– Wiesz, jak nie lubię spraw sądowych – powiedział. – Rujnują reputację naszych klientów. Gdy rozejdą się o takiej sprawie wieści, zaczynają ich nękać wierzyciele. Należy też pamiętać, że hrabia przedstawił mnie swemu kuzynowi, a ten płaci skrupulatnie.
– Sądzę, że jego lordowska mość właśnie liczy na to, że o tym pamiętasz.
– Masz bez wątpienia rację – roześmiał się Henry. – Napisz kolejny list, a gdy hrabia nie zapłaci, pozwiemy go do sądu.
Nie chodziło o to, że Henry Gilpin potrzebował pieniędzy. Był jednym z najbogatszych ludzi w królestwie. Jednak swoją zamożność zbudował na zdrowej praktyce handlowej. Nie miał nic przeciwko temu, że ludzie winni mu byli pieniądze – pod warunkiem że spłacali odsetki.
Charlotte podniosła głowę znad ksiąg i rozejrzała się naokoło. Ich warsztaty na Long Acre mieściły wszystko, co było potrzebne do budowania powozów. I zajmowano się tu wszystkim – od konstrukcji aż po luksusowe wyposażenie wnętrz – i zatrudniano dwustu pracowników.
Charlotte była w firmie jedyną kobietą i długo musiała prosić ojca, by pozwolił jej pracować. W końcu jako jedynaczka miała pewnego dnia wszystko po ojcu odziedziczyć. Chciała zatem wiedzieć, jak przebiega cały proces produkcji – od początku do końca. Od chwili, gdy zmarła matka, firma stała się całym jej i ojca życiem. Spędzała na pracy całe dnie, nie pociągało jej bowiem życie towarzyskie, jakie prowadziły młode panny mające za jedyny cel znalezienie męża.
– Ależ, moje dziecko, nie musisz przecież zaprzątać sobie tym głowy – powiedział jej ojciec, gdy po raz pierwszy poprosiła go o pozwolenie na pracę w kantorku. – Pewnego dnia wyjdziesz za mąż i twój mąż przejmie firmę.
– Ja mogę nie wyjść za mąż – odrzekła.
– Wyjdziesz na pewno. Jesteś dziedziczką znacznej fortuny i bez kłopotu znajdziesz narzeczonego. Poza tym jesteś taka śliczna.
– Śliczna, papo? – zapytała zdziwiona.
– Oczywiście. Jesteś bardzo podobna do matki, Panie, świeć nad jej duszą. Będziesz przebierać w kandydatach. Oczywiście kandydat do twojej ręki musi mieć tytuł. Nie mam syna, z którego mógłbym zrobić dżentelmena, ale z ciebie jestem zdecydowany zrobić damę.
– Jeżeli już nie jestem damą, to kim jestem? – zapytała przekornie. – Hermafrodytą?
– Nie żartuj sobie z tego. Jesteś damą, nie wątp w to. Ale ja mam na myśli tytuł hrabiny, wicehrabiny, a co najmniej baronowej.
– Uważaj, papo. – Roześmiała się. – Nie jestem jeszcze mężatką. I co będzie, jeżeli nie spodoba mi się żaden z utytułowanych kawalerów? Mogę przecież zakochać się w kimś takim jak ty, w przedsiębiorcy, którego będę darzyła szacunkiem.
– Oczywiście, że tak może być – odrzekł. – Ale miłość to rozrywka, którą się przecenia. Nie gwarantuje wcale szczęścia. Jeżeli już musisz się zakochać, wybierz kogoś, kto będzie ciebie wart. A o tytuł się nie martw. Twój mąż będzie go miał, nawet jeżeli będę musiał mu go kupić. Niech tylko pochodzi z szanowanej rodziny.
– A jeśli zadecyduję, że wolę pozostać niezamężna? Dla zachowania niezależności. Będziesz przecież potrzebował kogoś, kto pomoże ci prowadzić interesy, a ja bardzo chętnie się tym zajmę. Najgorzej by było, gdyby firmę zrujnował jakiś zięć utracjusz.
– Dlatego właśnie musisz wybierać męża ostrożnie. Bo pewnego dnia mnie zabraknie i nie będę ci mógł już w niczym doradzić.
– Dosyć, papo. Masz jeszcze przed sobą długie życie.
Henry Gilpin pozwolił w końcu córce przychodzić codziennie z Piccadilly na Long Acre i pomagać w prowadzeniu ksiąg rachunkowych. Praca ta dawała młodej pannie wielką satysfakcję. Była czymś znacznie lepszym niż siedzenie w domu, czytanie, szycie, składanie wizyt i słuchanie plotek. I pozwalała jej poznać tajniki prowadzenia interesów.
Rozmowę ojca i córki na temat długu hrabiego Falsham przerwał nagły krzyk i huk, który rozległ się w głównym warsztacie. Gdy wpadli tam oboje, zobaczyli, że u stóp schodów leży Joe Smithson.
Schody były szerokie i miały poręcz, którą usuwano, by za pomocą lin opuszczano na dół pudła powozów produkowane na pierwszym piętrze. Joe Smithson spadł ze schodów podczas tej właśnie operacji.
Charlotte i Henry chcieli pomóc leżącemu się podnieść. Uprzedził ich jednak obcy, który w tej samej chwili wszedł do warsztatu z ulicy. Pochylił się i kładąc dłoń na ramieniu Joego, powstrzymał go od wykonywania jakichkolwiek ruchów.
– Spokojnie, człowieku, spokojnie – powiedział. – Zanim wstaniesz, musimy się zorientować, co ci się stało.
– Tak, Joe, nie ruszaj się – włączyła się Charlotte. – Poślemy po lekarza.
– Ależ panno Charlotte, nie ma potrzeby – odrzekł Joe. – Nic wielkiego mi się nie stało. Trochę tylko się potłukłem.
Nieznajomy ukucnął przy nim i zaczął dotykać bolących kończyn. Tamten skrzywił się, gdy mężczyzna dotknął jego lewej kostki.
– Z całą pewnością nie jest złamana – powiedział, pomagając Joemu wstać. – Gdyby była, nie mogłoby się obyć bez lekarza. Gdzie mam go zaprowadzić? – zwrócił się do Henry’ego Gilpina.
– Do kantorka – odrzekł Henry, wskazując drogę.
Charlotte posłała jednak gońca po lekarza, a resztę pracowników z powrotem na stanowiska pracy i sama pospieszyła do kantorka, gdzie nieznajomy, posadziwszy Joego na krześle, otrzepywał właśnie swoje ubranie. Podniósł głowę w momencie, gdy wchodziła.
A ona spojrzała na niego i doznała piorunującego wrażenia. Zauważyła, że przewyższa ją co najmniej o głowę. Twarz miał opaloną, a wokół oczu siateczkę drobnych zmarszczek świadczących o tym, że spędzał całe godziny na powietrzu. To żeglarz zapewne, pomyślała. A domysł się potwierdził, gdy się przedstawił.
– Kapitan Aleksander Carstairs – powiedział, kłaniając się szarmancko.
– Dziękuję za pomoc, panie kapitanie. To szczęście, że pan właśnie tędy przechodził.
– Ja nie przechodziłem. Szedłem do państwa firmy i przekroczyłem próg w chwili, gdy młody człowiek spadał. Schody bez poręczy… To chyba niebezpieczne?
Henry Gilpin zaczął wyjaśniać, dlaczego usunięto poręcz, dzięki czemu Charlotte mogła się lepiej przyjrzeć przybyszowi. Miał on na sobie ciemnoniebieskie ubranie, proste, ale doskonale skrojone, długą jasnoniebieską kamizelkę z dużymi kieszeniami i srebrnymi guzikami, białą koszulę i starannie zawiązany muślinowy fular. Jego pończochy były białe, a buty miały srebrne klamry. Był bardzo wysoki i barczysty, a przy tym wąski w biodrach. Nie nosił peruki, a ciemne włosy miał zaplecione na karku w warkocz związany wąską ciemną wstążką. Gdy odwrócił się ponownie w jej stronę, Charlotte aż wstrzymała oddech. Popatrzył bowiem na nią przenikliwym spojrzeniem brązowozielonych oczu, a ona miała wrażenia, że potrafi odczytać jej najgłębsze sekrety.
– Moja córka, panna Gilpin – powiedział Henry. – Lubi przychodzić tutaj i patrzeć, jak pracuje jej stary ojciec.
Aleks jeszcze raz się skłonił.
– Panno Gilpin, to wielka przyjemność.
– Miło mi pana poznać, panie kapitanie – odrzekła, obiecując sobie, że później da ojcu do zrozumienia, że nie chce być przedstawiana w tak lekceważący sposób. – Czym możemy panu służyć?
– Czeka mnie podróż w głąb kraju. Przychodzę więc wypożyczyć powóz.
– Jestem pewna, że znajdziemy to, czego pan potrzebuje. Jakiego pojazdu pan sobie życzy?
Zjawił się lekarz i Aleks nie zdążył odpowiedzieć. Charlotte wskazała więc jemu drogę do głównego warsztatu, zostawiając ojca i lekarza z Joem. Kapitan zawahał się przez chwilę, jednak poszedł za nią.
– A więc… – kontynuowała ich rozmowę – …o jaki pojazd chodzi?
– Nie sądzi pani, że powinniśmy zaczekać na pani ojca?
– A czy pan jest zdania, że nie potrafię zrobić rzeczy tak prostej jak wypożyczenie powozu?
– No… – zaczął i nie dokończył, bo panna Gilpin mówiła dalej:
– Jestem kobietą i dlatego nie nadaję się do niczego. Czy tak? Czy to miał pan na myśli?
– Z całą pewnością jest pani kobietą… A co do tego… do czego się pani nadaje, to… nie potrafię powiedzieć…
W jego spojrzeniu było coś drażniącego, pomyślała. Czyżby sobie z niej kpił? Być może, ale postanowiła się tym nie przejmować.
– Otóż – powiedziała – mimo że jestem kobietą, prowadzę tu księgi rachunkowe i od dawna ojcu pomagam we wszystkim. Może mi pan zaufać, wiem, co robię. Proszę mi powiedzieć, jaką podróż pan chce odbyć. Jak daleko pan będzie jechał? Czy pan się spieszy? Jakimi będzie pan podróżował drogami? Równymi czy wyboistymi? Czy będzie pan miał pasażerów i dużo bagażu?
– Chce pani wiedzieć bardzo dużo. A ja przecież przyszedłem jedynie po to, by wynająć powóz, którym pojadę do hrabstwa Norfolk.
– Odpowiedział pan na jedno z moich pytań – zauważyła z ujmującym uśmiechem. – I być może na drugie. Bo sądzę, że drogi w tej części kraju są bardzo złe.
– Poddaję się – odrzekł i też się uśmiechnął, a jej na widok tego uśmiechu serce zaczęło bić bardzo mocno. Pytała jednak dalej, zachowując profesjonalną rzeczowość.
– Czy potrzebuje pan dużego pojazdu, do którego zmieści się sporo bagażu i którym będą prócz pana podróżowali inni pasażerowie, czy może czegoś lżejszego, mniejszego i szybszego?
– Przez część podróży będę pewnie miał pasażerkę – odrzekł. – I trochę bagażu. A ponieważ w tej części kraju drogi są w złym stanie, potrzebny mi będzie mocniejszy powóz, który zamortyzuje wstrząsy.
– A czy chodzi tu o jedną podróż, czy o wiele, tam i z powrotem?
– A czy to ma znaczenie?
– Ma, bo jeżeli wynajmie pan powóz, będzie pan musiał zwrócić go w terminie, a jeżeli termin będzie bardzo długi, wynajem okaże się droższy niż kupno. Mamy kilka ekwipaży z drugiej ręki, które mogę panu od razu pokazać. A jeżeli panu się nie spieszy, możemy zbudować dla pana powóz na zamówienie. Możemy też dostarczyć uprzęży i koni.
– Proszę mi nie mówić, że zna się pani także na koniach – odrzekł ze śmiechem.
– Potrafię odróżnić konia dobrego od kiepskiego, owszem.
– I zapewne jest pani znakomitym jeźdźcem?
Nie skomentowała tej uwagi.
– Na dziedzińcu stoi bardzo dobry powóz – powiedziała. – Właściciel chce wymienić go na nowszy model. Mogę go panu od razu pokazać.
– Dobrze. Zobaczę go, a potem, czekając na pana Gilpina, chętnie posłucham, co pani jeszcze ma do zaoferowania.
Poprowadziła go przez dziedziniec, gdzie stały najróżniejsze powozy, i pokazała mu ten, o którym mówiła – ciemnozielony, doskonale polakierowany i charakteryzujący się nieostentacyjną elegancją. A on wskoczył najpierw na kozioł, posiedział tam przez chwilę, po czym zeskoczył i wsiadł do środka, by sprawdzić wnętrze.
– Sądzę, że ten powóz zaspokaja moje potrzeby – oznajmił, wysiadając.
– A może pokażę panu też inne?
Zgodził się, ale po obejrzeniu kilku powozów powiedział w końcu:
– Nie, nie. Na samym początku dokonała pani doskonałego wyboru, panno Gilpin. Teraz pozostaje mi tylko porozmawiać z panem Gilpinem oraz ustalić cenę.
– Cena wynosi sto dziewiętnaście funtów i szesnaście szylingów – odrzekła stanowczym głosem. – I nie podlega negocjacji, ponieważ oferujemy produkty najwyższej jakości. Więc jeżeli cena jest za wysoka, to…? – zawiesiła głos.
– Nie, nie. Nie miałem zamiaru się targować – odrzekł pospiesznie. – Cena wydaje mi się całkiem odpowiednia. Miałem na myśli to, że chcę omówić sprawę koni, uprzęży i dostawy.
– Wróćmy więc do kantorka i sfinalizujmy transakcję – zaproponowała. – Lekarz już pewnie poszedł.
Przeszli przez dziedziniec i weszli do głównego warsztatu, gdzie Joe, wsparty na dwóch laskach, dyrygował pracą.
– Co powiedział lekarz? – zapytała Charlotte.
– Że to tylko zwichnięcie. Muszę przez tydzień lub dwa odpoczywać, a wszystko będzie dobrze.
– Nie odpoczniesz, pracując na stojąco. Poproś Giles’a, żeby cię odwiózł do domu, i wracaj dopiero, gdy wyzdrowiejesz. Nie stracisz nic z pensji.
– Dobrze, panno Charlotte. Dziękuję panience.
– Czy pracownicy zawsze tak pani słuchają, panno Gilpin? – zapytał Aleks, który zauważył wyraz uwielbienia w oczach Joego.
– Tak. A dlaczego nie mieliby mnie słuchać? Pewnego dnia firma będzie moja i to ja będę ją prowadziła. Błagam tylko Boga, żeby to nie stało się prędko.
– Naprawdę? A ja myślałem, że firmę przejmie pani brat albo mąż.
– Ja nie mam ani brata, ani męża – odrzekła ostro.
– Przepraszam panią. Widzę, że jest pani bardzo stanowczą kobietą.
Powiedział „kobietą”, a nie „damą”. Znała dobrze te językowe niuanse. Sprawiały, że z tym większą stanowczością zamierzała udowodnić, że w prowadzeniu firmy dorównuje mężczyznom. Było to dla niej ważniejsze niż bycie tak zwaną damą. Czy też czyjąś żoną.
Weszli do kantorka, gdzie czekał na nich Henry Gilpin.
– No i jak, panie kapitanie – zagadnął – znalazł pan coś, co panu odpowiada?
– Pan kapitan zakupi powóz lorda Pymore’a – odrzekła Charlotte, siadając przy biurku. – Zaakceptował naszą cenę.
– Świetnie – powiedział Henry. – Panie kapitanie, czy mamy jakoś ozdobić powóz? Wymalować herb? Albo dodać inne malunki?
– Dziękuję, nie. Nie mam czasu czekać na ich wykonanie. Potrzebna mi jednak uprząż i konie. Panna Gilpin mówiła, że mogą je państwo zapewnić.
– Oczywiście. Może pan spokojnie na nas polegać. A ma pan stangreta?
– Tak – odrzekł Aleks, mając na myśli Davy’ego Locke’a, który podczas rejsów był jego służącym, a teraz awansował na pokojowca, choć pokojowca w najmniejszym stopniu nie przypominał. Był to poczciwy olbrzym, gotów działać jako człowiek do wszystkiego, od konfrontacji ze złoczyńcami łamiącymi prawo, aż po pełnienie funkcji kamerdynera swego chlebodawcy. Co dziwne w wypadku byłego żeglarza, znał się dobrze na koniach. A to z kolei zawdzięczał temu, że przed wstąpieniem do marynarki pracował na farmie. Tak, Davy Locke był człowiekiem o wielu talentach.
– Przygotuję dokumenty w ciągu kilku minut, panie kapitanie – oznajmiła Charlotte. – A pan może tymczasem zwiedzić jeszcze dokładniej naszą firmę. I może nauczy się pan czegoś o budowaniu powozów – dodała z uśmiechem wyższości.
Aleks ukłonił się i oddalił wraz z Henrym Gilpinem, który po drodze służył mu różnymi objaśnieniami. Jednak on prawie go nie słuchał, wciąż bowiem był pod wrażeniem panny Gilpin. Zauważył, że jest bardzo wrażliwa na każdą uwagę dotyczącą jej płci. Czyżby chciała urodzić się chłopcem? – zastanowił się. Na urodzie jej nie zbywało, jednak on nie powiedziałby, że jest wcieleniem kobiecości, w każdym razie nie w potocznym sensie tego słowa. Nosiła praktyczny strój – suknię z ciężkiej szarej tafty, ozdobioną tylko kokardą przy kwadratowym wycięciu dekoltu. Z pewnością kreacja nie była uszyta zgodnie z ostatnią modą, a ciemne gęste włosy Charlotte miała zebrane w kok upięty za pomocą grzebieni. Nie nosiła rękawiczek, a jej palce były poplamione atramentem.
A jednak… miała urzekające szare oczy. Błyszczały inteligencją i humorem, a Aleks podziwiał poczucie humoru. Zastanawiał się, czy jest naprawdę tak kompetentna, na jaką wygląda i się zachowuje. Czy może pod tymi pozorami profesjonalizmu kryje się osoba kapryśna i niepewna swego jak wszystkie przedstawicielki płci pięknej? Czy zaleje się łzami, gdy tylko jej samodzielność zostanie poddana cięższej próbie? Ciekawiło go też, czy naprawdę zna się na budowie powozów, czy może ojciec pozwala jej tu przychodzić dla zaspokojenia kaprysu jedynaczki.
Aleks zapragnął poznać odpowiedź na wszystkie te pytania, postanowił więc wciągnąć pannę Gilpin w rozmowę i przekonać się, co kryje się za surową powierzchownością. Był pewien, że rozmowa nie okazałaby się płytka i nużąca. Żałował, że wyjeżdża tak prędko i nie będzie miał do niej sposobności.
Nie wiedzieć czemu przypomniał sobie o przygodzie z Letitią.
Pannę Cornish – córkę bogatego nababa – poznał podczas podróży do Indii. Służył wtedy jako podporucznik na statku handlowym kursującym między Anglią a Kalkutą. Wydawała się Aleksowi wprost ideałem piękności.
Dowiedział się, że ma lat osiemnaście, była więc o rok młodsza od niego. Jej matka zmarła przed laty. Została wychowana przez ojca, któremu pomagała starsza wiekiem ciotka. Teraz, gdy Letitia dorosła, ojciec zabrał ją do Indii, gdzie mieli zatrzymać się na kilkumiesięczny pobyt, a potem wrócić do Anglii, gdzie młoda dama miała zadebiutować w towarzystwie.
Aleks opowiadał jej o swoim życiu na morzu, o tym, że chce iść w ślady ojca i wuja i zostać kapitanem statku należącego do Kompanii Wschodnioindyjskiej. Szybko zakochali się w sobie. Jednak ojciec Letitii o oświadczynach nie chciał nawet słyszeć. Próbował jeszcze namówić ją do ucieczki, ale odmówiła.
Nie kochała mnie szczerze, pomyślał sobie Aleks, bo gdyby tak było, przeciwstawiłaby się ojcu. Podczas powrotnej podróży przysiągł więc sobie, że żadna kobieta, choćby najpiękniejsza i najbogatsza, nie upokorzy go więcej w podobny sposób.
Dwa lata później dowiedział się, że Letitia powróciła do Anglii i – posłuszna ojcu – poślubiła hrabiego Falsham.
Aleks porzucił wtedy flotę handlową i, w nadziei, że taka zmiana dobrze mu zrobi, został na jakiś czas kawalerzystą. Wkrótce jednak powrócił na morze, do marynarki wojennej, gdzie po pewnym czasie awansował i został kapitanem. Brał udział w trwającej siedem lat wojnie z Francją, jednak gdy ta się skończyła, został bez statku i na połowie żołdu. Właśnie wtedy wstąpił do Klubu Dżentelmenów z Piccadilly. Takie były koleje jego życia, a teraz to życie miało się ponownie zmienić. On jednak nie miał pewności, czy ta zmiana mu się podoba.
Tymczasem panna Gilpin wyszła z kantorka z plikiem dokumentów.
– Dowiedział się pan czegoś na temat budowy powozów, panie kapitanie? – zapytała.
– Doszedłem do wniosku, że to proces bardzo skomplikowany. Jednak gdy obserwuje się ludzi przy pracy, wydaje się prosty.
– To są bardzo doświadczeni pracownicy i radzą sobie doskonale, choć sądzę, że w najbliższym czasie będzie nam bardzo brakowało Joego Smithsona. Nie podziękowałam panu jeszcze należycie za pomoc. Joe jest rosłym mężczyzną, a pan podniósł go z taką łatwością.
– Cała przyjemność po mojej stronie – skłonił się Aleks.
– Pański powóz będzie gotowy jutro. Ojciec osobiście dopilnuje wszystkiego. Mam nadzieję, że to panu odpowiada.
– Całkowicie. Czy mogę się po odbiór zgłosić w południe?
Panna Gilpin spojrzała na ojca.
– Ojcze, czy załatwisz do tego czasu sprawę koni i uprzęży?
– Tak, tak, załatwię to wszystko dziś po południu.
Ustalili zatem jeszcze warunki płatności i kapitan wyszedł, udając się najpierw do banku, a potem do klubu, gdzie zamierzał zjeść obiad. Zaledwie usiadł przy stole, przyłączył się do niego Jonathan Leinster, a ich rozmowa zeszła na firmę Gilpina.
– Poznałeś pannę Gilpin? – zapytał Jonathan.
– Poznałem. Wygląda na to, że to ona prowadzi firmę.
Jonathan roześmiał się.
– Niezupełnie. Jednak ojciec najwyraźniej pozwala jej tak sądzić. Zmieni się to, gdy przyjdzie jej wyjść za mąż.
– Jest zatem zaręczona?
– Nie, ale stary Gilpin daje do zrozumienia, że szuka dla niej męża z tytułem.
– A ona z pewnością poślubi tego, którego on jej wybierze.
– Kto to może wiedzieć – wzruszył ramionami Jonathan. – Cieszę się, że jestem żonaty i nie wchodzę w grę jako kandydat, bo wygląda na to, że ta panna będzie dla męża prawdziwym utrapieniem.
– Tak sądzisz?
– Tak. Widziałeś ją przecież. Nie wydaje ci się, że przypomina wiedźmę?
– Nie sądzę. Nie może przecież chodzić do pracy wystrojona.
– Nie rozumiem, po co w ogóle pracuje. Gilpin jest przecież bajecznie bogaty…
– I zamierza kupić jej tytuł, tak?
– Na to wygląda.
– No to mam nadzieję, że ona będzie miała dość rozumu, żeby mu się przeciwstawić.
Jonathan spojrzał bystro na Aleksa, a ten, widząc to, zmienił temat.
– Nie podobała mi się perspektywa podróżowania do Norfolku dyliżansem. Chciałem wynająć powóz, ale w końcu zdecydowałem się na jego kupno. Dzięki temu będę mógł dojeżdżać z Norfolku na zebranie naszego klubu w Trentham House.
– To prawda. A poza tym nie możesz zamknąć się na wsi, z dala od towarzystwa. No i teraz, gdy zostałeś markizem, musisz zacząć rozglądać się za żoną.
– Naprawdę?
– Oczywiście. Będziesz potrzebował spadkobiercy.
– Mam na to mnóstwo czasu.
– Ile masz lat?
– Trzydzieści cztery.
– Boże miłosierny! Nie masz chwili do stracenia! Zanim się obejrzysz, będziesz starcem – zażartował Jonathan. – Chodź dziś ze mną do lady Milgrove.
– Tam raczej nie znajdę żony – odrzekł Aleks ze śmiechem.
– Pewnie nie. Ale będzie to wieczór charytatywny na rzecz Szpitala dla Podrzutków. Jest to przedsięwzięcie bliskie sercu mojej żony Louise. Dlatego obiecałem jej, że tam będę. A ty nie wyjeżdżasz dziś wieczorem?
– Nie. Zamierzam wyjechać jutro koło południa, zaraz po odebraniu powozu.
– Zatem przyjdziesz do lady Milgrove?
– Dobrze. Przyjdę – zgodził się w końcu Aleks.
Kelner podał zamówione dania i obaj dżentelmeni zabrali się z apetytem do jedzenia, rozmawiając o sprawach klubu.