- W empik go
Ups… No to wpadłam! - ebook
Ups… No to wpadłam! - ebook
Romans mafijny NEW ADULT!
Kiedy początkująca dziennikarka Marisa dostaje pierwsze poważne zlecenie czuje, że jej los wreszcie się odmieni. Nie podejrzewa nawet jak bardzo. W pogoni za sensacją staje się naocznym świadkiem morderstwa i musi natychmiast zniknąć. Z pomocą przychodzi jej rozpieszczony i nieznośny syn szefa mafii, który porywa ją w szaloną podróż po Europie. Mimo tęsknoty za dotychczasowym życiem, Marisa szybko adaptuje się do nowej sytuacji. Zmieniając mieszkania i twarze, zdaje się być bezpieczna. Czy jednak mężczyzna, któremu zaufała, jest wobec niej szczery i rzeczywiście chce wybawić ją z opresji?
Sugerowany wiek czytelników: 16+
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67173-73-5 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Barcelona
Siedziałam w gabinecie redaktor naczelnej już prawie kwadrans i nerwowo wystukiwałam palcami rytm piosenki, której tytułu nie pamiętałam, a która za nic nie mogła mi wyjść z głowy. Nie miałam zielonego pojęcia, czego się spodziewać po tak nagłym wezwaniu. Co prawda nie byłam niezastąpionym pracownikiem, ale nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogliby mnie zwolnić – bo niby dlaczego? Szczególnie teraz, kiedy miałam za sobą roczny staż – a więc parzenie kawy i obsługę kserokopiarki. Fakt był taki, że po zakończeniu stażu zajmowałam się czymś równie niepoważnym, ale przynajmniej mogłam powiedzieć, że pracuję w swoim zawodzie i studia dziennikarskie (które kosztowały moich rodziców fortunę) nie poszły na marne. Pisanie horoskopów, drobnych plotek i ściąganie informacji na temat pogody nie były szczytem marzeń, ale wiedziałam, że bez znajomości na razie nie mogę liczyć na więcej, a moja droga na szczyt będzie bardziej wyboista, niżbym sobie tego mogła życzyć.
Nagle drzwi gabinetu otworzyły się i do środka weszła redaktor, rozmawiając przez telefon komórkowy. Ubrana w beżowe spodnie, białą koszulę i beżowy sweterek z kaszmiru przywodziła na myśl damę z Piątej Alei, nie potrafiła jednak utrzymać nieskazitelnego wizerunku, który rujnowały pozostające w nieustannym nieładzie ciemne włosy i rogowe okulary. Poddenerwowana wzięłam głębszy oddech i starałam się przybrać swobodny wyraz twarzy. Nie wiem dlaczego, w towarzystwie szefowej zwykle stawałam się sztywna, jakbym połknęła kij od miotły, i onieśmielona (ja!). Nie tylko na mnie tak działała. O ile Ana Sanchez uchodziła za osobę wymagającą, ale i bezproblemową, o tyle zdarzały się jej napady złego humoru, które w istotny sposób wpływały na atmosferę w redakcji. Najgorzej było pół roku temu, kiedy mąż Any zażądał rozwodu i odszedł z młodszą kobietą. To był wielki skandal, który odbił się echem w konkurencyjnych mediach. Wtedy wszyscy schodzili jej z drogi (albo raczej uciekali w popłochu), bo bez powodu potrafiła się wyżyć na pierwszej osobie, którą zobaczyła. Z zadowoleniem jednak zauważyłam, że dzisiaj wydawała się być w całkiem niezłym humorze.
– …chyba żartujesz. Nie ma takiej opcji! Oddzwonię do ciebie, teraz mam spotkanie. – Zatrzasnęła klapkę Samsunga. – Długo czekasz?
– Kilka minut. – Uśmiechnęłam się siląc się na swobodę.
– Zrobisz dzisiaj materiał z balu dobroczynnego w Montjuïc.
– Materiał? – Czułam, że oczy mi rozbłysły. – Sama? – Nie mogłam w to uwierzyć.
– A nie poradzisz sobie? – Ana spojrzała na mnie badawczo, jakby nagle zaczęła rozważać wysłanie tam kogoś innego.
– Poradzę sobie! Jestem tylko zaskoczona, nie spodziewałam się. Dziękuję. – Z całych sił próbowałam opanować ton głosu i nadać mu bardziej profesjonalne brzmienie.
– Masz pół strony. Dużo zdjęć plus opis kto jest kto i ogólna notatka o tym, co się działo. Odbierz aparat w sekretariacie. – Dłonią z idealnie zrobionym manicure podała mi prostokątny kartonik z zaproszeniem na wydarzenie w pałacu.
– Na kiedy jest termin? – Mój entuzjazm sięgał zenitu.
– No powiedzmy, że na piątek, a więc masz dwa dni. Wystarczy ci tyle czasu?
– Oczywiście, wystarczy.
Samsung zawibrował i Ana zniecierpliwionym gestem sięgnęła po niego.
– Masz jeszcze jakieś pytania? – zapytała mnie pospiesznie.
Przecząco pokręciłam głową.
– Halo? Witaj, jak się masz? – Odbierając telefon, dała mi do zrozumienia, że nasza rozmowa dobiegła końca i czas najwyższy, żebym wyszła.
Powiem szczerze, że czułam się co najmniej uskrzydlona. Miałam ochotę odtańczyć jakiś szalony taniec zwycięstwa, ale powstrzymałam się, bo to przecież nie przystoi poważnej dziennikarce. Nie spodziewałam się, że tak szybko dostanę prawdziwe zlecenie, dość już miałam wymyślania, co w tym tygodniu czeka Koziorożca, albo czy w środę po południu spadną 3 centymetry deszczu.
Tygodnik „La Gente” zaliczał się do najlepiej poczytnych pism w Katalonii i dlatego miałam powody, żeby poczuć się wyróżnioną faktem, że w końcu dołączam do zespołu redakcyjnego w pełnym znaczeniu tego słowa.
Tanecznym krokiem weszłam do sekretariatu i uśmiechnęłam się do sekretarki, Nurii. Lubiłam ją, bo odznaczała się wyjątkowo ciepłym usposobieniem. Z całą pewnością nie należała do typowych piękności – nosiła czarne włosy upięte w ciasny kok i raczej niemodne, bardzo konserwatywne ubrania, jednak wszelkie niedostatki urody nadrabiała charakterem.
– No, no, no, dawno nie widziałam, żeby ktoś wyszedł od niej taki zadowolony. – Nuria oparła się o recepcję i uniosła brwi, domagając się wyjaśnień.
– Eee tam, nic takiego. – Bezskutecznie siliłam się na obojętność. – Mam zrobić jakiś mały reportaż, ot ledwie pół strony.
– Żartujesz! To świetnie! A o czym ten reportaż?
– Jakieś spotkanie sztywniaków w Montjuic. Nuria ja chyba śnię! Nareszcie mam się zająć prawdziwym dziennikarstwem.
– Wiedziałam, że to się w końcu wydarzy, przecież marnujesz się w tych horoskopach. Musiała to wreszcie zauważyć.
– Słuchaj, potrzebuję na dzisiaj aparat.
– Taa, z tym to będzie mały problem... – Nuria weszła za ladę recepcji i kucnęła, tak że widać było tylko czubek jej głowy.
– Jaki problem? Nie żartuj, że nie ma żadnego...
– Jest jeden. – Podniosła się i położyła go przede mną.
– Nie! – krzyknęłam zniesmaczona.
– Obawiam się, że tak. – Z przepraszającą miną wzruszyła ramionami i dała mi do podpisu formularz wydania sprzętu.
– O rany, a miało być tak pięknie. – Skrzywiłam się, patrząc na stary aparat kompaktowy z niewielkim wyświetlaczem LCD. Wyglądał jak antyk i do tego w nie najlepszym stanie. – To jeszcze w ogóle działa? – Nuria włączyła go i pstryknęła próbne zdjęcie.
– Najwyraźniej. – Sama zdawała się być zaskoczona.
– Ale dlaczego cały się lepi? Nuria, poważnie nie masz czegoś, z czym się nie skompromituję?
Ale Nuria tylko pokręciła głową.
– Słuchaj, to jest narzędzie pracy. Co za różnica jak wygląda, przecież po zdjęciach w gazecie nie będzie widać jakim aparatem je zrobiono. Dobry fotograf z niczego zrobi coś wielkiego. – Mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
– Tylko mi teraz nie kadź. A co do narzędzia pracy… masz rację, tylko to się trochę mija z moimi wyobrażeniami na temat pierwszego poważnego zlecenia. – Wiedziałam, że marudzę, ale nie mogłam na to nic poradzić. – Okej, nieważne. Gdzie mam podpisać? – powiedziałam w końcu zrezygnowana i schowałam lepiący się aparacik do torebki.
Chwilę później wyszłam z wydawnictwa, wsiadłam do mojego piętnastoletniego seata i pojechałam do domu przebrać się przed pracą „w terenie”. Nie miałam pewności, jak powinnam się ubrać na tę okoliczność. Z jednej strony byłam dziennikarką, a nie gościem więc chyba powinnam ubrać się swobodnie i nienarzucająco. Z drugiej jednak podejrzewałam, że jeśli uda mi się wtopić w tłum, to może będę miała sposobność podsłuchania jakichś ciekawostek, które ubarwią mój pierwszy fotoreportaż.
Koniec końców postanowiłam zaryzykować i założyłam klasyczną małą czarną. Nic specjalnego, ale to ciuch, który nigdy nie wychodzi z mody. Z zadowoleniem obejrzałam się w lustrze. Miesiące diety i ćwiczeń pozwoliły mi nareszcie uzyskać upragnioną sylwetkę. Miodowe, proste włosy sięgające ramion pozostawiłam rozpuszczone, pozwoliłam grzywce opaść na czoło i szybko poprawiłam makijaż.
Chwilę później zabrałam zapasowe baterie, wrzuciłam do niewielkiej torebki aparacik i dyktafon i w pośpiechu wybiegłam z mieszkania. Wyjątkowo postanowiłam zamówić taksówkę, bo nie chciałam psuć sobie wizerunku starym rzęchem, który niestety coraz częściej wydawał z siebie odgłosy, jakby ruszał w ostatnią drogę.
Dotarłam na miejsce pół godziny przed czasem, dzięki czemu miałam chwilę, żeby się trochę rozejrzeć. Wiedziałam, że dostałam swoją (być może niepowtarzalną) szansę i chciałam się wykazać. Przed wejściem stała już grupka kilku osób, po wyglądzie sądząc również dziennikarzy, którzy sprawdzani byli kolejno przez ochronę. Trzech mężczyzn wyglądających jak „Faceci w czerni” sprawdzało ich skrupulatnie wykrywaczami metalu i przeglądali torby na sprzęt. W końcu nadeszła moja kolej, co przyjęłam z lekkim uczuciem niepokoju. Nie żebym przemycała w torebce jakieś ostre narzędzia, ale zawsze krępowały mnie takie sytuacje bez względu na to, czy chodziło o nowo otwarty klub czy odprawę na lotnisku.
– Nazwisko – bezbarwnym głosem zapytał znudzony najwyraźniej ochroniarz.
– Marisa Alarcon Martinez.
Przejrzał listę i zmierzył mnie niezbyt przyjaznym wzrokiem.
– Nie ma pani na liście gości.
– Jestem z prasy, dziennik „La Gente” – powiedziałam z naciskiem, bo był gotów mnie nie wpuścić, a to byłaby katastrofa.
Spojrzał pytająco i otworzył odrębną listę, po czym przywołał gestem drugiego ochroniarza i kazał mu mnie przeszukać.
– Plakietka dla pani. – Podał mi zafoliowany kartonik z napisem „Press”. – Proszę stanąć w sekcji dla prasy po prawej stronie od podium.
– Dziękuję. – Wzięłam plakietkę i chciałam przejść, ale nie przepuszczono mnie dalej.
– Proszę to przypiąć – powiedział drugi ochroniarz zdecydowany tonem. Wywróciłam oczami, ale bez słowa przebiłam wyjątkowo grubą agrafką delikatną tkaninę sukienki. Zrobiłam przy tym minę pod tytułem: „Zadowolony? Mogę już iść?”. Ochroniarz odsunął się, pozwalając mi wreszcie wejść do środka i gestem przywołał kolejną osobę.
Nigdy nie byłam w Palau Nacional, więc teraz z ciekawością rozglądałam się po urzekającym wnętrzu. Czułam się tutaj trochę jak kopciuszek, który przypadkiem ma szansę podglądać, jak się bawią wyższe sfery. Nie wiedziałam dokładnie, kogo ze sławnych osób tutaj spotkam, ale byłam pewna, że będą to nazwiska z pierwszych stron gazet.
W głównej sali ustawiono stoły z poczęstunkiem. Piramidy kryształowych kieliszków odbijały promienie słoneczne i rzucały na pomieszczenie mnóstwo migotliwych punkcików. Pod jedną ze ścian zbudowano podest, z którego ktoś zapewne miał wygłosić błyskotliwą mowę na temat szczytnych celów przyjęcia. Tuż obok zauważyłam czarny, lśniący fortepian. Domyśliłam się, że jakiś – zapewne wybitnie utalentowany – muzyk będzie umilał grubym rybom ten wieczór. Kelnerzy w eleganckich czarnych frakach dokonywali ostatnich poprawek i co chwilę zerkali na managera. Przepych tego przyjęcia zapierał mi dech w piersiach.
Kiedy zaczęli pojawiać się pierwsi goście, zostałam poproszona o dołączenie do grupy dziennikarzy przebywających w specjalnie wydzielonej sekcji dla prasy. Zauważyłam, że się znają, ponieważ żartowali między sobą, przygotowując sprzęt i wydawali się tak swobodni, jakby w ogóle nie zdawali sobie sprawy z faktu, że oto przed ich oczami zaczyna się parada najważniejszych osobistości z kraju. Przyznaję, że czułam się trochę dziwnie, przyglądając się im. Ubrani w zwykłe jeansy i podkoszulki wydawali się o wiele większymi profesjonalistami niż ja, pozorantka, która wyobrażała sobie, że wystrojona będzie w stanie wtopić się w tłum i w ten sposób uzyska lepszy materiał do reportażu. W tym momencie poczułam się doprawdy idiotycznie, ale nie mogłam pozwolić sobie na uczucie zwątpienia. To mogłoby mnie rozkojarzyć, a teraz nie miałam czasu na rozterki.
Nie sądziłam, że zostanę zamknięta w jakiejś idiotycznej sekcji, z której pewnie prawie nic nie zobaczę. Zaczęłam się buntować, bo niby jak miałam zrobić dobre zdjęcia, skoro przed oddzielającą linią już ustawili się paparazzi. Dostałam swoją szansę i za nic w świecie nie zamierzałam jej zmarnować.
Rozejrzałam się pospiesznie, szukając dogodniejszego miejsca do pracy – tak żebym była w stanie zrobić dobre zdjęcia i równocześnie widzieć wszystko, co się dzieje na sali. Poza tym nie powinnam się rzucać w oczy. Teraz szczerze cieszyłam się, że mój strój był na tyle oficjalny, że mogłam się stąd wymknąć i wtopić pomiędzy gości. Dyskretnie zdjęłam plakietkę z napisem „Press” i niepostrzeżenie ruszyłam w stronę wąskich, drewnianych schodów prowadzących na piętro.
Bingo!, pomyślałam, bo to miejsce wydawało się idealne. Stanęłam na najniższym stopniu tak, żeby lepiej widzieć zbliżające się osobistości. Jedna za drugą wchodziły sławne pary – mężczyźni ubrani w eleganckie fraki lub mundury, a panie w suknie balowe, które przyprawiały mnie o zawrót głowy. Wyglądały jak księżniczki. W swojej kiecce za 100 euro znów poczułam się jak Kopciuszek. Wyciągnęłam mi-niaparacik i zaczęłam robić pierwsze zdjęcia. W myślach przeklinałam osobę, która zalała urządzenie czymś słodkim i teraz oprócz zwykłego kliknięcia słychać było również głośne mlaśnięcie. Cieszyłam się jednak, że znalazłam miejsce na tyle odludne, że mogłam bez trudu skupić się na pracy i nie ściągać na siebie uwagi.
Udało mi się sfotografować ekscentryczną księżnę Beatrice, która zjawiła się na przyjęciu niezapowiedziana i wcale nie wydawała się z tego powodu poruszona. Pojawił się również premier Juan Carlos Flores Arriba wraz z małżonką. Pozostali goście byli reprezentantami partii politycznych oraz znanymi biznesmenami. Nie mogło również zabraknąć gwiazd filmowych, które paradowały w kreacjach od najlepszych projektantów.
Z miejsca, w którym się ulokowałam, miałam świetny widok na wszystkich gości i pomimo dość mizernego auto-focusa udało mi się zrobić całkiem sporo zdjęć. Co prawda o ich jakości można będzie coś więcej powiedzieć, kiedy już zostaną „zrzucone” na komputer, ale póki co wszystko szło po mojej myśli.
– To nie jest strefa dla prasy.
Te słowa podziałały na mnie jak kubeł lodowatej wody. Oczyma wyobraźni już widziałam osiłka, który wcześniej sprawdzał mnie przy drzwiach i teraz albo odprowadzi mnie do odpowiedniego sektora i narobi strasznego wstydu, albo najzwyczajniej w świecie wyrzuci z przyjęcia. Spojrzałam niewinnie na zbliżającego się do mnie mężczyznę. Nie widziałam go wcześniej i z całą pewnością nie wyglądał na pracownika. Opanowałam chęć zrobienia mu zdjęcia – w końcu nigdy nie wiadomo, co się może przydać.
– Naprawdę? – Uśmiechnęłam się słodko. – Nie wiedziałam, że nie mogę się pokręcić wśród gości.
Mężczyzna wyglądał na rozbawionego. Nonszalancko odgarnął sięgające ramion czarne, kręcone włosy, ajego ciemne oczy zwęziły się do szparek, w których czaiły się diabelskie ogniki. Uśmiechnął się zawadiacko, a pod kilkudniowym zarostem ukazały się dołeczki w policzkach.
– Myślę, że dobrze wiesz, że nie powinno cię tu być. – Oparł się o poręcz, stając zbyt blisko mnie i tym samym, naruszając moją przestrzeń osobistą, czego szczerze nie znoszę.
– Pan tu pracuje? – Wiedziałam, że nie, ale próbowałam wyczuć, z kim mam do czynienia. Jego pewność siebie i zuchwałość zdążyły mnie rozdrażnić, chociaż nieznajomy dopiero co się zjawił.
– Gdzie moje maniery? – Zaśmiał się gardłowo. – Agustin Carrera Rios. – Nie podał mi ręki tylko uniósł szklankę z whisky. – A ty jak się nazywasz?
Jego nazwisko nic mi nie mówiło, więc mogłam sobie pozwolić na spławienie go. Tylko dlaczego miałabym spławić przystojnego faceta, który w tym natłoku sław zagadał akurat do mnie? No tak, byłam w pracy. W normalnych okolicznościach czułabym się wyróżniona, ale dzisiaj przeszkadzał mi w wykonywaniu obowiązków i bez względu na to, jak przystojny i uroczy był, to zwyczajnie nie miałam czasu na głupawe pogawędki.
– A ja nie pamiętam, żebyśmy byli na „ty”. Przepraszam, ale jestem tutaj w pracy.
Mogłabym przysiąc, że na sekundę jego zmrużone oczy otworzyły się szerzej, ale najwyraźniej postanowił potraktować moją ripostę jak wyzwanie.
– Przepraszam, ale ze mnie grubianin – powiedział ironicznie. – Wiesz, nie znoszę takich imprez, strasznie się nudzę pomiędzy tymi wszystkimi wystrojonymi bufonami. – Od niechcenia przeczesał włosy palcami. – Cholernie tu nudno. Jak zawsze z resztą.
Tego się nie spodziewałam. Ale skoro mój rozmówca był stałym bywalcem podobnych przyjęć, to może jednak jest godny chociaż odrobiny uwagi. Nawet jeśli sam nie jest znany, to być może mogłabym dzięki niemu zyskać więcej ciekawostek do swojego materiału. A może przyszedł jako osoba towarzysząca jakiejś sławnej kobiety? W tym momencie pożałowałam, że nie śledzę na bieżąco rubryk towarzyskich. Być może wtedy jego nazwisko cokolwiek by mi mówiło. Szybko przeanalizowałam sytuację i uznałam, że mogę skorzystać na jego kpiarskim podejściu do uczestników balu i wyciągnąć od niego odrobinę pikantnych szczegółów.
A co mi tam, pomyślałam i na moment wyłączyłam aparat, trzymając go jednak w ciągłej gotowości.
– Marisa Alarcon Martinez z „La Gente”.
Roześmiał się, co świadczyło o tym, że przejrzał na wylot moje intencje. Podniósł dłoń do czoła i zasalutował żartobliwie, czym wprawił mnie w zakłopotanie. Znowu miałam go dosyć. Zachowywał się jak pajac.
– Chcesz zwiedzić piętro?
– Słucham? – Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Przecież nie mógł być aż tak bezczelny, pomyślałam, że musiałam się przesłyszeć.
Skinął głową wskazując piętro.
– Możemy się zaszyć w loży i ponabijać z tych nadętych durniów. Możesz im stamtąd robić zdjęcia. Co powiesz?
– Brzmi kusząco, ale stąd mam lepszy widok. – Wymownie się odwróciłam i znowu włączyłam aparat.
– Nie masz dziennikarskiej żyłki. Jeśli nie lubisz ryzyka, to lepiej zmień zawód. – Znowu postanowił mnie prowokować.
Nie dawał za wygraną, zupełnie jakby nie docierało do niego, że mogłam nie mieć ochoty na jego towarzystwo. W normalnych okolicznościach dałabym się wciągnąć w dyskusję, bo pomimo jego denerwującej powierzchowności był prawdziwym „ciachem”, jednak teraz musiałam mieć się na baczności. Jak można go było najtrafniej określić? Szorstki, inteligentny, dowcipny i niestety trochę wredny, a na domiar złego zabójczo przystojny. To wybuchowa mieszanka i niewiele kobiet potrafi się jej oprzeć. Teraz jednak byłam w pracy i jego natarczywą obecność potraktowałam jako próbę, którą musiałam przejść w swojej drodze na szczyt.
– Której części zdania, jestem tutaj w pracy” nie zrozumiałeś? – odpowiedziałam, siląc się na obojętność.
– Fajny masz sprzęt. – Zachichotał kpiarsko, co przepełniło szalę.
Poczułam jak nieprzyjemnie ścisnął mi się żołądek. Odwróciłam się i poczęstowałam go złowrogim spojrzeniem. On jednak tylko się roześmiał.
– Co cię tak bawi? Nie wiem, kim jesteś, więc pewnie nikim ważnym. Dlatego mogę sobie pozwolić na komfort zignorowania tego, że tu sterczysz i mi się naprzykrzasz. – Nie starałam się być uprzejma.
– Od zawsze miałaś piegi, czy to efekt solarium?
Rzeczywiście na nosie miałam kilka ciemniejszych plamek, które nigdy mi nie przeszkadzały i które lubiłam, bo dodawały charakteru mojej dziewczęcej urodzie. Ale w jego ustach zabrzmiało to jak kpina – głupia panienka nie robi nic innego, tylko się opala i maluje paznokcie. Aż we mnie zawrzało, bo byłam mocno wyczulona na tak powierzchowne postrzeganie kobiet.
– Co mam zrobić, żebyś mnie zostawił w spokoju? – Nigdy nie spotkałam równie nadętego narcyza. Pomimo że nie kojarzyłam jego nazwiska, to wyglądał jak typowy przedstawiciel elity. Piękny, bogaty, rozpieszczony. Kropka.
– Pozwól się oprowadzić i dam ci spokój. To zajmie tylko chwilkę, obiecuję. – Podniósł ręce na znak dobrych intencji. Widząc moją niezdecydowaną minę, dodał: – Wybaw mnie, a w zamian załatwię ci jakiś ciekawy wywiad i zdjęcia lepsze niż wszystkie tamte pismaki razem wzięte.
Nie podobało mi się to, jak nazywa dziennikarzy, ale mając do wyboru trzymać dziób na kłódkę i dostać dostęp do lepszego materiału albo unieść się ambicją i polegać na tym co wyjdzie (albo i nie) z mojego lepkiego aparaciku, postanowiłam wybrać to pierwsze.
– Okej, ale tylko chwila.
– Pani redaktor, nie musi się mnie pani bać. Jestem najbardziej nieszkodliwy członkiem tego cyrku. – Dłonią, w której trzymał drinka, wskazał na bawiących się coraz huczniej ludzi. – Pani przodem. – Z zaczepną miną poczekał, aż minę go na schodach i będę szła przed nim.
Mogłabym przysiąc, że specjalnie próbuje mnie zawstydzić i jak nic właśnie gapi się na mój (z zadowoleniem musze przyznać, że zgrabny) tyłek.
– Dlaczego tu jesteś skoro tak bardzo gardzisz tymi ludźmi? – Niewątpliwie ten facet był dla mnie zagadką.
– Chodź. – Wziął zuchwale moją rękę i poprowadził na balkon, z którego mogliśmy swobodnie oglądać wszystko, co się działo na dole wśród gości. – Widzisz tego faceta, który właśnie udaje, że śmieszy go żart premiera?
– Kto to?
– Mój ojciec Ramiro Carrera Rios. Gospodarz tego spędu osobliwości.
Spojrzałam na niego zdziwiona i potrząsnęłam głową. Nie widziałam jego nazwiska na zaproszeniu, które dostałam od Any.
– Nie rozumiem, dlaczego z nim przyszedłeś skoro nie lubisz takich miejsc... – Mężczyzna na dole wyglądał dość osobliwie. Uśmiechał się i wymieniał uprzejmości, ale jego twarz wyglądała jak wykrzywiona w sztucznym uśmiechu maska. A może to po prostu botoks? Nie potrafiłam tego ocenić z tej odległości.
– Powiedzmy, że jestem kochającym synem. No albo, że interesuje mnie ta cała dobroczynność. Wiesz, ratowanie sierot, czy coś takiego. – Prychnął i z pogardą upił głęboki łyk.
Zastanawiałam się, skąd w nim tyle ironii i niechęci, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że to nie jest moja sprawa i nie zamierzałam drążyć tematu.
– To co chciałeś mi pokazać?
– Wy dziennikarze jesteście tacy rzeczowi...
– Słuchaj, nie mam czasu na gadki szmatki. Wracam na dół. – Spróbowałam go ominąć, ale zastąpił mi drogę.
– Ale jesteś narwana, Piegusko. – Zacmokał i pokręcił głową.
Zanim zdołałam wykrztusić ripostę, uprzedził mnie niezwykle przekonującym zdaniem:
– Pokażę ci bardzo wyjątkową bibliotekę, a później przedstawię cię Floresowi Arribie i zadbam o to, żebyś mogła zrobić odpowiednie fotki jemu i jego żonie.
Na moment się zawahałam, ale nie wydawał się blefować. Wywiad z premierem z pewnością zrobiłby wrażenie na kolegach z redakcji i przede wszystkim na Anie. To mogła być właśnie ta długo wyczekiwana trampolina, dzięki której skończyłabym raz na zawsze z pisaniem horoskopów.
– Wygrałeś – powiedziałam drętwo.
Agustin poprowadził mnie korytarzem i otworzył przede mną jedne z ciężkich, drewnianych drzwi po lewej stronie. Skrzypnęły cicho i wtedy doszedł do mnie ten niezwykle charakterystyczny zapach. Zawsze go uwielbiałam, bo pachniał zupełnie jak moje dzieciństwo i przypominał mi najszczęśliwsze momenty z całego życia. Zapach książek odurzał mnie chyba od zawsze. Stare pożółkłe strony, okładki wykładane skórą, albo wręcz przeciwnie – zupełnie nowe powieści, na których stronach czuć jeszcze wyraźnie zapach świeżego tuszu drukarskiego.
– Coś pięknego – szepnęłam.
Nie mogłam oderwać oczu od masywnych drewnianych półek pełnych największych arcydzieł literatury, ale także ksiąg naukowych i starych map. Pod oknem stało szerokie biurko z zapaloną zieloną lampką, taką jakie zwykle widuje się na biurkach maklerów. Za biurkiem ogromny skórzany fotel zapraszał do tego, żeby się w nim zatopić i zapomnieć o otaczającym świecie. Tuż obok niego ustawiono osobliwy globus, stylizowany na staroć, ale tak naprawdę pełniący funkcję barku.
– Brak mi słów. – Byłam całkowicie urzeczona.
Dopiero jego rozbawione spojrzenie sprowadziło mnie na ziemię i to z prędkością torpedy.
– A właściwie dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?
– Powiedzmy, że stanęłaś na mojej drodze w najbardziej odpowiednim momencie. No i szczerze mówiąc, wyglądałaś rozbrajająco, chowając się za balustradą z tym mlaskającym czymś. Wspaniałomyślnie postanowiłem uratować twój artykuł, jeśli najpierw to ty uratujesz mnie.
– A przed czym właściwie właśnie cię ratuję?
– Przed braniem udziału w tej szopce. Rozejrzyj się – zmienił temat – przyniosę coś do picia. – To powiedziawszy, zniknął za ciężkimi drzwiami.
Podeszłam do wysokiej pod sam sufit półki i delikatnie przeciągnęłam palcem po grzbietach książek. Aż przeszedł mnie rozkoszny dreszcz. Zaczęłam odczytywać tytuły i autorów. Nie były to oczywiście pierwsze wydania, ale kolekcja i tak zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Przy niektórych z nich po prostu nie mogłam się powstrzymać, więc zdejmowałam je z półek i niespiesznie przeglądałam strony.
Rozmarzyłam się, ponieważ zawsze chciałam mieć własną biblioteczkę, ale nigdy nawet nie śniłam o takim księgozbiorze. Trzymając pięknie oprawione wydanie „Don Kichota”, podeszłam do okna i wyjrzałam na zewnątrz. Ogrody okalające pałac zdążyły skąpać się w zapadającej ciemności. Starałam się chociaż na chwilę odpłynąć myślami od przyjęcia i od ryzyka, jakie podjęłam, opuszczając je. No cóż, ale mogło mi się to opłacić, o ile Agustinowi faktycznie uda się załatwić jakieś zdjęcia premiera. A z resztą tłumaczyłam sobie, że lada moment wrócę na dół. Bal dopiero się rozkręcał i na pewno potrwa jeszcze kilka godzin.
W pewnym momencie w ogrodzie zauważyłam jakiś ruch. Czyżby ktoś wymknął się z przyjęcia? Wyciągnęłam aparat i dosłownie czułam, jak podnosi mi się poziom adrenaliny. To mogło być to! Może właśnie jestem na tropie jakiejś sensacji? Zapadał już zmrok, ale udało mi się rozróżnić sylwetki trzech ochroniarzy, którzy wcześniej sprawdzali mnie przed wejściem. Ktoś był z nimi, ale nie mogłam dostrzec jego twarzy. Jakiś mężczyzna...
– Co się tam dzieje? – szepnęłam do siebie i jeszcze mocniej wytężyłam wzrok, żeby wypatrzyć, co robią mężczyźni. Wyglądało to tak, jakby goryle prowadzili gdzieś czwartego mężczyznę, który wyraźnie protestował. W momencie, kiedy ujrzałam wyraźniej jego twarz, padł stłumiony strzał i mężczyzna bezładnie osunął się na ziemię.
Krzyknęłam przerażona. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie zobaczyłam. Czy byłam świadkiem morderstwa? Czułam, że nie mogę się ruszyć, jak sparaliżowana przyglądałam się dalej spektaklowi toczącemu się na dole. Nagle jeden z ochroniarzy spojrzał w moim kierunku. Nasze oczy się spotkały. To była najbardziej przerażająca chwila w życiu. Instynkt samozachowawczy zaczął działać i padłam na kolana. Czułam przyspieszone bicie serca. Pomimo ciepłego wieczoru nagle zrobiło mi się zimno, a po plecach spłynęła cienka stróżka lodowatego potu. Minęło kilka długich sekund, zanim ruszyłam pędem w stronę drzwi. Pragnęłam dotrzeć do gości, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Przecież nie będą mogli mi nic zrobić na oczach tych wszystkich ludzi. Wybiegając, zderzyłam się z Agustinem, a kieliszki z szampanem, które niósł, upadły na podłogę, rozbryzgując płyn po moich stopach.
– Co się stało? – Przytrzymał mnie za ramiona. – Hej, dlaczego płaczesz? – zapytał o wiele łagodniej. Panika w moich oczach wyraźnie go zaniepokoiła.
– Puść mnie. – Próbowałam się wyrwać. – Proszę. – Coraz bardziej poddawałam się przerażeniu, które jak lepka mgła zacieśniało się wokół mnie.
– Czy jest jakiś problem proszę pana? – dobiegło nas pytanie. – Zajmę się tą panią.
Kiedy dwaj z trzech oprawców z ogrodu zaczęli się do nas zbliżać nieświadomie zacisnęłam paznokcie na przedramionach Agustina.
– Nie ma takiej potrzeby, Pino. – Agustin wyraźnie nie przejmował się nimi.
– Niestety nalegam...
– Ja niestety muszę odmówić. – W jego głosie było coś niepokojącego. Wyglądało na to, że miał nad nimi władzę i nie śmieli mu się przeciwstawić. – Nie powinniście właśnie pilnować wejścia?
Z bardzo wyraźnym ociąganiem minęli nas i zeszli po schodach do sali balowej.
– Mała, w coś się wpakowałaś i teraz jest jedyny moment, żebyś mi powiedziała, o co chodzi.
Patrzyłam na niego nieufnie, bo niby na jakiej podstawie miałam mieć choć cień pewności, że jest po mojej stronie? Wszystko zaczęło się układać w całość. Skoro jego ojciec jest gospodarzem, a ci trzej są jego pracownikami, to mój towarzysz z całą pewnością będzie pierwszą osobą, która będzie chciała mnie uciszyć. Ale z drugiej strony mógł mnie im oddać. Z karuzeli myśli wyrwało mnie kolejne pytanie.
– Mariso, musisz mi zaufać. Co się wydarzyło? – Był śmiertelnie poważny, już nie przypominał irytującego aroganta, którego poznałam niespełna godzinę wcześniej.
– Oni go zabili… – Mój głos zabrzmiał zupełnie obco. Nie mogłam uwierzyć, że wypowiedziałam na głos te słowa.
– Kogo?! Co ty opowiadasz?! – Nie krył wzburzenia.
Potrząsnęłam głową, przecież nie mogłam wiedzieć, kim był ten człowiek.
– Jasna cholera. – Zacisnął zęby i wbił we mnie wściekłe spojrzenie. – A ty wszystko widziałaś, tak?
Skinęłam głową, nie było sensu zaprzeczać faktom.
– Co teraz będzie? Nie pozwól im mnie nigdzie zabrać, proszę. – Nawet nie starałam się opanować drżenia w głosie i łez spływających mi po policzkach. Cały czas widziałam tamtego mężczyznę, który nagle pada na ziemię. Ten obraz wrył się w moją pamięć.
– Chodź. – Chwycił mnie znowu za rękę, ale zaczęłam się opierać.
– Gdzie mnie zabierasz?! Proszę, nie pozwól im...
– Nie mam czasu, żeby ci to teraz tłumaczyć. Jeśli chcesz żyć, to pozwolisz mi się stąd zabrać.
Nie miałam wyboru. Z jednej strony chciałam wpaść do sali balowej i opowiedzieć zebranym tam ludziom, czego właśnie byłam świadkiem, zdemaskować ochroniarzy i zadzwonić po policję – to dopiero byłaby sensacja na pierwszą stronę! Z drugiej jednak strony coś podpowiadało mi, że powinnam dać mu się wyprowadzić. Jakiś głos wewnętrzny namawiał mnie, żebym mu zaufała i nie robiła przedstawienia na dole. Przecież nie miałam dowodów, a ciała już pewnie się pozbyli.
Kiedy weszliśmy na salę, grała muzyka, a piosenkarka ubrana w czerwoną suknię śpiewała jakąś ckliwą piosenkę. Nikt nie zwrócił na nas uwagi. Dopiero przy wyjściu czekała przykra niespodzianka.
– Musimy porozmawiać, synu. – Jego ojciec wyglądał na człowieka nieznoszącego jakiegokolwiek sprzeciwu.
Agustin chwycił mocniej moją dłoń.
– Czy to nie może poczekać? Właśnie wychodziliśmy.
– Młoda damo, zgadza się pani zaczekać, aż skończymy rozmawiać? – Mówiąc to, wbił we mnie lodowate spojrzenie.
– Idź, zaraz po ciebie wrócę. – Agustin pchnął mnie delikatnie z powrotem do sali i odprowadził wzrokiem.
Czułam, że zaczyna mi brakować powietrza i cała dygoczę. Stanęłam zupełnie zagubiona pomiędzy bawiącymi się gośćmi. Ich obecność dawała mi złudne poczucie bezpieczeństwa. Przecież wiedziałam, że gdyby tamci chcieli mnie dorwać, to nic ich nie powstrzyma. Rozglądałam się, ale nie dostrzegłam żadnego z trzech ochroniarzy. Spokój i zadowolenie panujące wokół, wydały mi się nagle nie do zniesienia. Każdy z moich zmysłów wyostrzył się i teraz odbierałam wszystko o wiele intensywniej niż zwykle. Czas dłużył się niemiłosiernie. W myślach zaczęłam rozważać różne możliwości ratunku, ale żadna z nich nie dawała mi realnych szans na przetrwanie. Jeśli bez skrupułów zabili w ogrodzie tamtego mężczyznę, to dlaczego mieliby się nie pozbyć naocznego świadka? Gdy zdałam sobie sprawę z tego, że przy wejściu zostałam wylegitymowana, a więc będą doskonale widzieli, gdzie mnie szukać, poczułam się osaczona.
Kiedy w końcu w otaczającym mnie tłumie pojawił się Agustin, powinnam poczuć ulgę, jednak coś w jego twarzy mnie poważnie zaniepokoiło. Bez słowa wziął mnie za rękę i poprowadził wprost do swojego samochodu.
– Dziękuję – szepnęłam. – Mieszkam na…
– Nie jedziemy do ciebie. – Odjechaliśmy z podjazdu z piskiem opon.
– Pozwól mi chociaż wziąć kilka rzeczy. I muszę podrzucić aparat do redakcji.
– Jesteś taka głupia, czy w takim szoku? – Zirytował się. – Nie weźmiesz żadnych rzeczy, bo dzisiaj znikniesz. Rozumiesz?
– Nie, nie rozumiem! – Mój strach zmieniał się powoli we wściekłość, która zaczęła niespodziewanie we mnie wzbierać. – Niczego, do cholery, nie rozumiem! Co tam się właściwie stało i gdzie mnie do diabła teraz wieziesz?!
Nie odpowiedział, tylko przyspieszył, cały czas zerkając w lusterko i sprawdzając, czy nie jesteśmy przypadkiem śledzeni.