Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ups… No to wpadłam! - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 października 2023
Ebook
29,90 zł
Audiobook
37,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ups… No to wpadłam! - ebook

Romans mafijny NEW ADULT!

Kiedy początkująca dziennikarka Marisa dostaje pierwsze poważne zlecenie czuje, że jej los wreszcie się odmieni. Nie podejrzewa nawet jak bardzo. W pogoni za sensacją staje się naocznym świadkiem morderstwa i musi natychmiast zniknąć. Z pomocą przychodzi jej rozpieszczony i nieznośny syn szefa mafii, który porywa ją w szaloną podróż po Europie. Mimo tęsknoty za dotychczasowym życiem, Marisa szybko adaptuje się do nowej sytuacji. Zmieniając mieszkania i twarze, zdaje się być bezpieczna. Czy jednak mężczyzna, któremu zaufała, jest wobec niej szczery i rzeczywiście chce wybawić ją z opresji?

Sugerowany wiek czytelników: 16+

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67173-73-5
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział I

Bar­ce­lona

Sie­dzia­łam w ga­bi­ne­cie re­dak­tor na­czel­nej już pra­wie kwa­drans i ner­wowo wy­stu­ki­wa­łam pal­cami rytm pio­senki, któ­rej ty­tułu nie pa­mię­ta­łam, a która za nic nie mo­gła mi wyjść z głowy. Nie mia­łam zie­lo­nego po­ję­cia, czego się spo­dzie­wać po tak na­głym we­zwa­niu. Co prawda nie by­łam nie­za­stą­pio­nym pra­cow­ni­kiem, ale nie do­pusz­cza­łam do sie­bie my­śli, że mo­gliby mnie zwol­nić – bo niby dla­czego? Szcze­gól­nie te­raz, kiedy mia­łam za sobą roczny staż – a więc pa­rze­nie kawy i ob­sługę kse­ro­ko­piarki. Fakt był taki, że po za­koń­cze­niu stażu zaj­mo­wa­łam się czymś rów­nie nie­po­waż­nym, ale przy­naj­mniej mo­głam po­wie­dzieć, że pra­cuję w swoim za­wo­dzie i stu­dia dzien­ni­kar­skie (które kosz­to­wały mo­ich ro­dzi­ców for­tunę) nie po­szły na marne. Pi­sa­nie ho­ro­sko­pów, drob­nych plo­tek i ścią­ga­nie in­for­ma­cji na te­mat po­gody nie były szczy­tem ma­rzeń, ale wie­dzia­łam, że bez zna­jo­mo­ści na ra­zie nie mogę li­czyć na wię­cej, a moja droga na szczyt bę­dzie bar­dziej wy­bo­ista, niż­bym so­bie tego mo­gła ży­czyć.

Na­gle drzwi ga­bi­netu otwo­rzyły się i do środka we­szła re­dak­tor, roz­ma­wia­jąc przez te­le­fon ko­mór­kowy. Ubrana w be­żowe spodnie, białą ko­szulę i be­żowy swe­te­rek z kasz­miru przy­wo­dziła na myśl damę z Pią­tej Alei, nie po­tra­fiła jed­nak utrzy­mać nie­ska­zi­tel­nego wi­ze­runku, który ruj­no­wały po­zo­sta­jące w nie­ustan­nym nie­ła­dzie ciemne włosy i ro­gowe oku­lary. Pod­de­ner­wo­wana wzię­łam głęb­szy od­dech i sta­ra­łam się przy­brać swo­bodny wy­raz twa­rzy. Nie wiem dla­czego, w to­wa­rzy­stwie sze­fo­wej zwy­kle sta­wa­łam się sztywna, jak­bym po­łknęła kij od mio­tły, i onie­śmie­lona (ja!). Nie tylko na mnie tak dzia­łała. O ile Ana San­chez ucho­dziła za osobę wy­ma­ga­jącą, ale i bez­pro­ble­mową, o tyle zda­rzały się jej na­pady złego hu­moru, które w istotny spo­sób wpły­wały na at­mos­ferę w re­dak­cji. Naj­go­rzej było pół roku temu, kiedy mąż Any za­żą­dał roz­wodu i od­szedł z młod­szą ko­bietą. To był wielki skan­dal, który od­bił się echem w kon­ku­ren­cyj­nych me­diach. Wtedy wszy­scy scho­dzili jej z drogi (albo ra­czej ucie­kali w po­pło­chu), bo bez po­wodu po­tra­fiła się wy­żyć na pierw­szej oso­bie, którą zo­ba­czyła. Z za­do­wo­le­niem jed­nak za­uwa­ży­łam, że dzi­siaj wy­da­wała się być w cał­kiem nie­złym hu­mo­rze.

– …chyba żar­tu­jesz. Nie ma ta­kiej opcji! Od­dzwo­nię do cie­bie, te­raz mam spo­tka­nie. – Za­trza­snęła klapkę Sam­sunga. – Długo cze­kasz?

– Kilka mi­nut. – Uśmiech­nę­łam się si­ląc się na swo­bodę.

– Zro­bisz dzi­siaj ma­te­riał z balu do­bro­czyn­nego w Mon­tjuïc.

– Ma­te­riał? – Czu­łam, że oczy mi roz­bły­sły. – Sama? – Nie mo­głam w to uwie­rzyć.

– A nie po­ra­dzisz so­bie? – Ana spoj­rzała na mnie ba­daw­czo, jakby na­gle za­częła roz­wa­żać wy­sła­nie tam ko­goś in­nego.

– Po­ra­dzę so­bie! Je­stem tylko za­sko­czona, nie spo­dzie­wa­łam się. Dzię­kuję. – Z ca­łych sił pró­bo­wa­łam opa­no­wać ton głosu i nadać mu bar­dziej pro­fe­sjo­nalne brzmie­nie.

– Masz pół strony. Dużo zdjęć plus opis kto jest kto i ogólna no­tatka o tym, co się działo. Od­bierz apa­rat w se­kre­ta­ria­cie. – Dło­nią z ide­al­nie zro­bio­nym ma­ni­cure po­dała mi pro­sto­kątny kar­to­nik z za­pro­sze­niem na wy­da­rze­nie w pa­łacu.

– Na kiedy jest ter­min? – Mój en­tu­zjazm się­gał ze­nitu.

– No po­wiedzmy, że na pią­tek, a więc masz dwa dni. Wy­star­czy ci tyle czasu?

– Oczy­wi­ście, wy­star­czy.

Sam­sung za­wi­bro­wał i Ana znie­cier­pli­wio­nym ge­stem się­gnęła po niego.

– Masz jesz­cze ja­kieś py­ta­nia? – za­py­tała mnie po­spiesz­nie.

Prze­cząco po­krę­ci­łam głową.

– Halo? Wi­taj, jak się masz? – Od­bie­ra­jąc te­le­fon, dała mi do zro­zu­mie­nia, że na­sza roz­mowa do­bie­gła końca i czas naj­wyż­szy, że­bym wy­szła.

Po­wiem szcze­rze, że czu­łam się co naj­mniej uskrzy­dlona. Mia­łam ochotę od­tań­czyć ja­kiś sza­lony ta­niec zwy­cię­stwa, ale po­wstrzy­ma­łam się, bo to prze­cież nie przy­stoi po­waż­nej dzien­ni­karce. Nie spo­dzie­wa­łam się, że tak szybko do­stanę praw­dziwe zle­ce­nie, dość już mia­łam wy­my­śla­nia, co w tym ty­go­dniu czeka Ko­zio­rożca, albo czy w środę po po­łu­dniu spadną 3 cen­ty­me­try desz­czu.

Ty­go­dnik „La Gente” za­li­czał się do naj­le­piej po­czyt­nych pism w Ka­ta­lo­nii i dla­tego mia­łam po­wody, żeby po­czuć się wy­róż­nioną fak­tem, że w końcu do­łą­czam do ze­społu re­dak­cyj­nego w peł­nym zna­cze­niu tego słowa.

Ta­necz­nym kro­kiem we­szłam do se­kre­ta­riatu i uśmiech­nę­łam się do se­kre­tarki, Nu­rii. Lu­bi­łam ją, bo od­zna­czała się wy­jąt­kowo cie­płym uspo­so­bie­niem. Z całą pew­no­ścią nie na­le­żała do ty­po­wych pięk­no­ści – no­siła czarne włosy upięte w cia­sny kok i ra­czej nie­modne, bar­dzo kon­ser­wa­tywne ubra­nia, jed­nak wszel­kie nie­do­statki urody nad­ra­biała cha­rak­te­rem.

– No, no, no, dawno nie wi­dzia­łam, żeby ktoś wy­szedł od niej taki za­do­wo­lony. – Nu­ria oparła się o re­cep­cję i unio­sła brwi, do­ma­ga­jąc się wy­ja­śnień.

– Eee tam, nic ta­kiego. – Bez­sku­tecz­nie si­li­łam się na obo­jęt­ność. – Mam zro­bić ja­kiś mały re­por­taż, ot le­d­wie pół strony.

– Żar­tu­jesz! To świet­nie! A o czym ten re­por­taż?

– Ja­kieś spo­tka­nie sztyw­nia­ków w Mon­tjuic. Nu­ria ja chyba śnię! Na­resz­cie mam się za­jąć praw­dzi­wym dzien­ni­kar­stwem.

– Wie­dzia­łam, że to się w końcu wy­da­rzy, prze­cież mar­nu­jesz się w tych ho­ro­sko­pach. Mu­siała to wresz­cie za­uwa­żyć.

– Słu­chaj, po­trze­buję na dzi­siaj apa­rat.

– Taa, z tym to bę­dzie mały pro­blem... – Nu­ria we­szła za ladę re­cep­cji i kuc­nęła, tak że wi­dać było tylko czu­bek jej głowy.

– Jaki pro­blem? Nie żar­tuj, że nie ma żad­nego...

– Jest je­den. – Pod­nio­sła się i po­ło­żyła go przede mną.

– Nie! – krzyk­nę­łam znie­sma­czona.

– Oba­wiam się, że tak. – Z prze­pra­sza­jącą miną wzru­szyła ra­mio­nami i dała mi do pod­pisu for­mu­larz wy­da­nia sprzętu.

– O rany, a miało być tak pięk­nie. – Skrzy­wi­łam się, pa­trząc na stary apa­rat kom­pak­towy z nie­wiel­kim wy­świe­tla­czem LCD. Wy­glą­dał jak an­tyk i do tego w nie naj­lep­szym sta­nie. – To jesz­cze w ogóle działa? – Nu­ria włą­czyła go i pstryk­nęła próbne zdję­cie.

– Naj­wy­raź­niej. – Sama zda­wała się być za­sko­czona.

– Ale dla­czego cały się lepi? Nu­ria, po­waż­nie nie masz cze­goś, z czym się nie skom­pro­mi­tuję?

Ale Nu­ria tylko po­krę­ciła głową.

– Słu­chaj, to jest na­rzę­dzie pracy. Co za róż­nica jak wy­gląda, prze­cież po zdję­ciach w ga­ze­cie nie bę­dzie wi­dać ja­kim apa­ra­tem je zro­biono. Do­bry fo­to­graf z ni­czego zrobi coś wiel­kiego. – Mru­gnęła do mnie po­ro­zu­mie­waw­czo.

– Tylko mi te­raz nie kadź. A co do na­rzę­dzia pracy… masz ra­cję, tylko to się tro­chę mija z mo­imi wy­obra­że­niami na te­mat pierw­szego po­waż­nego zle­ce­nia. – Wie­dzia­łam, że ma­ru­dzę, ale nie mo­głam na to nic po­ra­dzić. – Okej, nie­ważne. Gdzie mam pod­pi­sać? – po­wie­dzia­łam w końcu zre­zy­gno­wana i scho­wa­łam le­piący się apa­ra­cik do to­rebki.

Chwilę póź­niej wy­szłam z wy­daw­nic­twa, wsia­dłam do mo­jego pięt­na­sto­let­niego se­ata i po­je­cha­łam do domu prze­brać się przed pracą „w te­re­nie”. Nie mia­łam pew­no­ści, jak po­win­nam się ubrać na tę oko­licz­ność. Z jed­nej strony by­łam dzien­ni­karką, a nie go­ściem więc chyba po­win­nam ubrać się swo­bod­nie i nie­na­rzu­ca­jąco. Z dru­giej jed­nak po­dej­rze­wa­łam, że je­śli uda mi się wto­pić w tłum, to może będę miała spo­sob­ność pod­słu­cha­nia ja­kichś cie­ka­wo­stek, które ubar­wią mój pierw­szy fo­to­re­por­taż.

Ko­niec koń­ców po­sta­no­wi­łam za­ry­zy­ko­wać i za­ło­ży­łam kla­syczną małą czarną. Nic spe­cjal­nego, ale to ciuch, który ni­gdy nie wy­cho­dzi z mody. Z za­do­wo­le­niem obej­rza­łam się w lu­strze. Mie­siące diety i ćwi­czeń po­zwo­liły mi na­resz­cie uzy­skać upra­gnioną syl­wetkę. Mio­dowe, pro­ste włosy się­ga­jące ra­mion po­zo­sta­wi­łam roz­pusz­czone, po­zwo­li­łam grzywce opaść na czoło i szybko po­pra­wi­łam ma­ki­jaż.

Chwilę póź­niej za­bra­łam za­pa­sowe ba­te­rie, wrzu­ci­łam do nie­wiel­kiej to­rebki apa­ra­cik i dyk­ta­fon i w po­śpie­chu wy­bie­głam z miesz­ka­nia. Wy­jąt­kowo po­sta­no­wi­łam za­mó­wić tak­sówkę, bo nie chcia­łam psuć so­bie wi­ze­runku sta­rym rzę­chem, który nie­stety co­raz czę­ściej wy­da­wał z sie­bie od­głosy, jakby ru­szał w ostat­nią drogę.

Do­tar­łam na miej­sce pół go­dziny przed cza­sem, dzięki czemu mia­łam chwilę, żeby się tro­chę ro­zej­rzeć. Wie­dzia­łam, że do­sta­łam swoją (być może nie­po­wta­rzalną) szansę i chcia­łam się wy­ka­zać. Przed wej­ściem stała już grupka kilku osób, po wy­glą­dzie są­dząc rów­nież dzien­ni­ka­rzy, któ­rzy spraw­dzani byli ko­lejno przez ochronę. Trzech męż­czyzn wy­glą­da­ją­cych jak „Fa­ceci w czerni” spraw­dzało ich skru­pu­lat­nie wy­kry­wa­czami me­talu i prze­glą­dali torby na sprzęt. W końcu na­de­szła moja ko­lej, co przy­ję­łam z lek­kim uczu­ciem nie­po­koju. Nie że­bym prze­my­cała w to­rebce ja­kieś ostre na­rzę­dzia, ale za­wsze krę­po­wały mnie ta­kie sy­tu­acje bez względu na to, czy cho­dziło o nowo otwarty klub czy od­prawę na lot­ni­sku.

– Na­zwi­sko – bez­barw­nym gło­sem za­py­tał znu­dzony naj­wy­raź­niej ochro­niarz.

– Ma­risa Alar­con Mar­ti­nez.

Przej­rzał li­stę i zmie­rzył mnie nie­zbyt przy­ja­znym wzro­kiem.

– Nie ma pani na li­ście go­ści.

– Je­stem z prasy, dzien­nik „La Gente” – po­wie­dzia­łam z na­ci­skiem, bo był go­tów mnie nie wpu­ścić, a to by­łaby ka­ta­strofa.

Spoj­rzał py­ta­jąco i otwo­rzył od­rębną li­stę, po czym przy­wo­łał ge­stem dru­giego ochro­nia­rza i ka­zał mu mnie prze­szu­kać.

– Pla­kietka dla pani. – Po­dał mi za­fo­lio­wany kar­to­nik z na­pi­sem „Press”. – Pro­szę sta­nąć w sek­cji dla prasy po pra­wej stro­nie od po­dium.

– Dzię­kuję. – Wzię­łam pla­kietkę i chcia­łam przejść, ale nie prze­pusz­czono mnie da­lej.

– Pro­szę to przy­piąć – po­wie­dział drugi ochro­niarz zde­cy­do­wany to­nem. Wy­wró­ci­łam oczami, ale bez słowa prze­bi­łam wy­jąt­kowo grubą agrafką de­li­katną tka­ninę su­kienki. Zro­bi­łam przy tym minę pod ty­tu­łem: „Za­do­wo­lony? Mogę już iść?”. Ochro­niarz od­su­nął się, po­zwa­la­jąc mi wresz­cie wejść do środka i ge­stem przy­wo­łał ko­lejną osobę.

Ni­gdy nie by­łam w Pa­lau Na­cio­nal, więc te­raz z cie­ka­wo­ścią roz­glą­da­łam się po urze­ka­ją­cym wnę­trzu. Czu­łam się tu­taj tro­chę jak kop­ciu­szek, który przy­pad­kiem ma szansę pod­glą­dać, jak się ba­wią wyż­sze sfery. Nie wie­dzia­łam do­kład­nie, kogo ze sław­nych osób tu­taj spo­tkam, ale by­łam pewna, że będą to na­zwi­ska z pierw­szych stron ga­zet.

W głów­nej sali usta­wiono stoły z po­czę­stun­kiem. Pi­ra­midy krysz­ta­ło­wych kie­lisz­ków od­bi­jały pro­mie­nie sło­neczne i rzu­cały na po­miesz­cze­nie mnó­stwo mi­go­tli­wych punk­ci­ków. Pod jedną ze ścian zbu­do­wano po­dest, z któ­rego ktoś za­pewne miał wy­gło­sić bły­sko­tliwą mowę na te­mat szczyt­nych ce­lów przy­ję­cia. Tuż obok za­uwa­ży­łam czarny, lśniący for­te­pian. Do­my­śli­łam się, że ja­kiś – za­pewne wy­bit­nie uta­len­to­wany – mu­zyk bę­dzie umi­lał gru­bym ry­bom ten wie­czór. Kel­ne­rzy w ele­ganc­kich czar­nych fra­kach do­ko­ny­wali ostat­nich po­pra­wek i co chwilę zer­kali na ma­na­gera. Prze­pych tego przy­ję­cia za­pie­rał mi dech w pier­siach.

Kiedy za­częli po­ja­wiać się pierwsi go­ście, zo­sta­łam po­pro­szona o do­łą­cze­nie do grupy dzien­ni­ka­rzy prze­by­wa­ją­cych w spe­cjal­nie wy­dzie­lo­nej sek­cji dla prasy. Za­uwa­ży­łam, że się znają, po­nie­waż żar­to­wali mię­dzy sobą, przy­go­to­wu­jąc sprzęt i wy­da­wali się tak swo­bodni, jakby w ogóle nie zda­wali so­bie sprawy z faktu, że oto przed ich oczami za­czyna się pa­rada naj­waż­niej­szych oso­bi­sto­ści z kraju. Przy­znaję, że czu­łam się tro­chę dziw­nie, przy­glą­da­jąc się im. Ubrani w zwy­kłe je­ansy i pod­ko­szulki wy­da­wali się o wiele więk­szymi pro­fe­sjo­na­li­stami niż ja, po­zo­rantka, która wy­obra­żała so­bie, że wy­stro­jona bę­dzie w sta­nie wto­pić się w tłum i w ten spo­sób uzy­ska lep­szy ma­te­riał do re­por­tażu. W tym mo­men­cie po­czu­łam się do­prawdy idio­tycz­nie, ale nie mo­głam po­zwo­lić so­bie na uczu­cie zwąt­pie­nia. To mo­głoby mnie roz­ko­ja­rzyć, a te­raz nie mia­łam czasu na roz­terki.

Nie są­dzi­łam, że zo­stanę za­mknięta w ja­kiejś idio­tycz­nej sek­cji, z któ­rej pew­nie pra­wie nic nie zo­ba­czę. Za­czę­łam się bun­to­wać, bo niby jak mia­łam zro­bić do­bre zdję­cia, skoro przed od­dzie­la­jącą li­nią już usta­wili się pa­pa­razzi. Do­sta­łam swoją szansę i za nic w świe­cie nie za­mie­rza­łam jej zmar­no­wać.

Ro­zej­rza­łam się po­spiesz­nie, szu­ka­jąc do­god­niej­szego miej­sca do pracy – tak że­bym była w sta­nie zro­bić do­bre zdję­cia i rów­no­cze­śnie wi­dzieć wszystko, co się dzieje na sali. Poza tym nie po­win­nam się rzu­cać w oczy. Te­raz szcze­rze cie­szy­łam się, że mój strój był na tyle ofi­cjalny, że mo­głam się stąd wy­mknąć i wto­pić po­mię­dzy go­ści. Dys­kret­nie zdję­łam pla­kietkę z na­pi­sem „Press” i nie­po­strze­że­nie ru­szy­łam w stronę wą­skich, drew­nia­nych scho­dów pro­wa­dzą­cych na pię­tro.

Bingo!, po­my­śla­łam, bo to miej­sce wy­da­wało się ide­alne. Sta­nę­łam na naj­niż­szym stop­niu tak, żeby le­piej wi­dzieć zbli­ża­jące się oso­bi­sto­ści. Jedna za drugą wcho­dziły sławne pary – męż­czyźni ubrani w ele­ganc­kie fraki lub mun­dury, a pa­nie w suk­nie ba­lowe, które przy­pra­wiały mnie o za­wrót głowy. Wy­glą­dały jak księż­niczki. W swo­jej kiecce za 100 euro znów po­czu­łam się jak Kop­ciu­szek. Wy­cią­gnę­łam mi-nia­pa­ra­cik i za­czę­łam ro­bić pierw­sze zdję­cia. W my­ślach prze­kli­na­łam osobę, która za­lała urzą­dze­nie czymś słod­kim i te­raz oprócz zwy­kłego klik­nię­cia sły­chać było rów­nież gło­śne mla­śnię­cie. Cie­szy­łam się jed­nak, że zna­la­złam miej­sce na tyle od­ludne, że mo­głam bez trudu sku­pić się na pracy i nie ścią­gać na sie­bie uwagi.

Udało mi się sfo­to­gra­fo­wać eks­cen­tryczną księżnę Be­atrice, która zja­wiła się na przy­ję­ciu nie­za­po­wie­dziana i wcale nie wy­da­wała się z tego po­wodu po­ru­szona. Po­ja­wił się rów­nież pre­mier Juan Car­los Flo­res Ar­riba wraz z mał­żonką. Po­zo­stali go­ście byli re­pre­zen­tan­tami par­tii po­li­tycz­nych oraz zna­nymi biz­nes­me­nami. Nie mo­gło rów­nież za­brak­nąć gwiazd fil­mo­wych, które pa­ra­do­wały w kre­acjach od naj­lep­szych pro­jek­tan­tów.

Z miej­sca, w któ­rym się ulo­ko­wa­łam, mia­łam świetny wi­dok na wszyst­kich go­ści i po­mimo dość mi­zer­nego auto-fo­cusa udało mi się zro­bić cał­kiem sporo zdjęć. Co prawda o ich ja­ko­ści można bę­dzie coś wię­cej po­wie­dzieć, kiedy już zo­staną „zrzu­cone” na kom­pu­ter, ale póki co wszystko szło po mo­jej my­śli.

– To nie jest strefa dla prasy.

Te słowa po­dzia­łały na mnie jak ku­beł lo­do­wa­tej wody. Oczyma wy­obraźni już wi­dzia­łam osiłka, który wcze­śniej spraw­dzał mnie przy drzwiach i te­raz albo od­pro­wa­dzi mnie do od­po­wied­niego sek­tora i na­robi strasz­nego wstydu, albo naj­zwy­czaj­niej w świe­cie wy­rzuci z przy­ję­cia. Spoj­rza­łam nie­win­nie na zbli­ża­ją­cego się do mnie męż­czy­znę. Nie wi­dzia­łam go wcze­śniej i z całą pew­no­ścią nie wy­glą­dał na pra­cow­nika. Opa­no­wa­łam chęć zro­bie­nia mu zdję­cia – w końcu ni­gdy nie wia­domo, co się może przy­dać.

– Na­prawdę? – Uśmiech­nę­łam się słodko. – Nie wie­dzia­łam, że nie mogę się po­krę­cić wśród go­ści.

Męż­czy­zna wy­glą­dał na roz­ba­wio­nego. Non­sza­lancko od­gar­nął się­ga­jące ra­mion czarne, krę­cone włosy, ajego ciemne oczy zwę­ziły się do szpa­rek, w któ­rych cza­iły się dia­bel­skie ogniki. Uśmiech­nął się za­wa­diacko, a pod kil­ku­dnio­wym za­ro­stem uka­zały się do­łeczki w po­licz­kach.

– My­ślę, że do­brze wiesz, że nie po­winno cię tu być. – Oparł się o po­ręcz, sta­jąc zbyt bli­sko mnie i tym sa­mym, na­ru­sza­jąc moją prze­strzeń oso­bi­stą, czego szcze­rze nie zno­szę.

– Pan tu pra­cuje? – Wie­dzia­łam, że nie, ale pró­bo­wa­łam wy­czuć, z kim mam do czy­nie­nia. Jego pew­ność sie­bie i zu­chwa­łość zdą­żyły mnie roz­draż­nić, cho­ciaż nie­zna­jomy do­piero co się zja­wił.

– Gdzie moje ma­niery? – Za­śmiał się gar­dłowo. – Agu­stin Car­rera Rios. – Nie po­dał mi ręki tylko uniósł szklankę z whi­sky. – A ty jak się na­zy­wasz?

Jego na­zwi­sko nic mi nie mó­wiło, więc mo­głam so­bie po­zwo­lić na spła­wie­nie go. Tylko dla­czego mia­ła­bym spła­wić przy­stoj­nego fa­ceta, który w tym na­tłoku sław za­ga­dał aku­rat do mnie? No tak, by­łam w pracy. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach czu­ła­bym się wy­róż­niona, ale dzi­siaj prze­szka­dzał mi w wy­ko­ny­wa­niu obo­wiąz­ków i bez względu na to, jak przy­stojny i uro­czy był, to zwy­czaj­nie nie mia­łam czasu na głu­pawe po­ga­wędki.

– A ja nie pa­mię­tam, że­by­śmy byli na „ty”. Prze­pra­szam, ale je­stem tu­taj w pracy.

Mo­gła­bym przy­siąc, że na se­kundę jego zmru­żone oczy otwo­rzyły się sze­rzej, ale naj­wy­raź­niej po­sta­no­wił po­trak­to­wać moją ri­po­stę jak wy­zwa­nie.

– Prze­pra­szam, ale ze mnie gru­bia­nin – po­wie­dział iro­nicz­nie. – Wiesz, nie zno­szę ta­kich im­prez, strasz­nie się nu­dzę po­mię­dzy tymi wszyst­kimi wy­stro­jo­nymi bu­fo­nami. – Od nie­chce­nia prze­cze­sał włosy pal­cami. – Cho­ler­nie tu nudno. Jak za­wsze z resztą.

Tego się nie spo­dzie­wa­łam. Ale skoro mój roz­mówca był sta­łym by­wal­cem po­dob­nych przy­jęć, to może jed­nak jest godny cho­ciaż odro­biny uwagi. Na­wet je­śli sam nie jest znany, to być może mo­gła­bym dzięki niemu zy­skać wię­cej cie­ka­wo­stek do swo­jego ma­te­riału. A może przy­szedł jako osoba to­wa­rzy­sząca ja­kiejś sław­nej ko­biety? W tym mo­men­cie po­ża­ło­wa­łam, że nie śle­dzę na bie­żąco ru­bryk to­wa­rzy­skich. Być może wtedy jego na­zwi­sko co­kol­wiek by mi mó­wiło. Szybko prze­ana­li­zo­wa­łam sy­tu­ację i uzna­łam, że mogę sko­rzy­stać na jego kpiar­skim po­dej­ściu do uczest­ni­ków balu i wy­cią­gnąć od niego odro­binę pi­kant­nych szcze­gó­łów.

A co mi tam, po­my­śla­łam i na mo­ment wy­łą­czy­łam apa­rat, trzy­ma­jąc go jed­nak w cią­głej go­to­wo­ści.

– Ma­risa Alar­con Mar­ti­nez z „La Gente”.

Ro­ze­śmiał się, co świad­czyło o tym, że przej­rzał na wy­lot moje in­ten­cje. Pod­niósł dłoń do czoła i za­sa­lu­to­wał żar­to­bli­wie, czym wpra­wił mnie w za­kło­po­ta­nie. Znowu mia­łam go do­syć. Za­cho­wy­wał się jak pa­jac.

– Chcesz zwie­dzić pię­tro?

– Słu­cham? – Po­trzą­snę­łam głową z nie­do­wie­rza­niem. Prze­cież nie mógł być aż tak bez­czelny, po­my­śla­łam, że mu­sia­łam się prze­sły­szeć.

Ski­nął głową wska­zu­jąc pię­tro.

– Mo­żemy się za­szyć w loży i po­na­bi­jać z tych na­dę­tych dur­niów. Mo­żesz im stam­tąd ro­bić zdję­cia. Co po­wiesz?

– Brzmi ku­sząco, ale stąd mam lep­szy wi­dok. – Wy­mow­nie się od­wró­ci­łam i znowu włą­czy­łam apa­rat.

– Nie masz dzien­ni­kar­skiej żyłki. Je­śli nie lu­bisz ry­zyka, to le­piej zmień za­wód. – Znowu po­sta­no­wił mnie pro­wo­ko­wać.

Nie da­wał za wy­graną, zu­peł­nie jakby nie do­cie­rało do niego, że mo­głam nie mieć ochoty na jego to­wa­rzy­stwo. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach da­ła­bym się wcią­gnąć w dys­ku­sję, bo po­mimo jego de­ner­wu­ją­cej po­wierz­chow­no­ści był praw­dzi­wym „cia­chem”, jed­nak te­raz mu­sia­łam mieć się na bacz­no­ści. Jak można go było naj­traf­niej okre­ślić? Szorstki, in­te­li­gentny, dow­cipny i nie­stety tro­chę wredny, a na do­miar złego za­bój­czo przy­stojny. To wy­bu­chowa mie­szanka i nie­wiele ko­biet po­trafi się jej oprzeć. Te­raz jed­nak by­łam w pracy i jego na­tar­czywą obec­ność po­trak­to­wa­łam jako próbę, którą mu­sia­łam przejść w swo­jej dro­dze na szczyt.

– Któ­rej czę­ści zda­nia, je­stem tu­taj w pracy” nie zro­zu­mia­łeś? – od­po­wie­dzia­łam, si­ląc się na obo­jęt­ność.

– Fajny masz sprzęt. – Za­chi­cho­tał kpiar­sko, co prze­peł­niło szalę.

Po­czu­łam jak nie­przy­jem­nie ści­snął mi się żo­łą­dek. Od­wró­ci­łam się i po­czę­sto­wa­łam go zło­wro­gim spoj­rze­niem. On jed­nak tylko się ro­ze­śmiał.

– Co cię tak bawi? Nie wiem, kim je­steś, więc pew­nie ni­kim waż­nym. Dla­tego mogę so­bie po­zwo­lić na kom­fort zi­gno­ro­wa­nia tego, że tu ster­czysz i mi się na­przy­krzasz. – Nie sta­ra­łam się być uprzejma.

– Od za­wsze mia­łaś piegi, czy to efekt so­la­rium?

Rze­czy­wi­ście na no­sie mia­łam kilka ciem­niej­szych pla­mek, które ni­gdy mi nie prze­szka­dzały i które lu­bi­łam, bo do­da­wały cha­rak­teru mo­jej dziew­czę­cej uro­dzie. Ale w jego ustach za­brzmiało to jak kpina – głu­pia pa­nienka nie robi nic in­nego, tylko się opala i ma­luje pa­znok­cie. Aż we mnie za­wrzało, bo by­łam mocno wy­czu­lona na tak po­wierz­chowne po­strze­ga­nie ko­biet.

– Co mam zro­bić, że­byś mnie zo­sta­wił w spo­koju? – Ni­gdy nie spo­tka­łam rów­nie na­dę­tego nar­cyza. Po­mimo że nie ko­ja­rzy­łam jego na­zwi­ska, to wy­glą­dał jak ty­powy przed­sta­wi­ciel elity. Piękny, bo­gaty, roz­piesz­czony. Kropka.

– Po­zwól się opro­wa­dzić i dam ci spo­kój. To zaj­mie tylko chwilkę, obie­cuję. – Pod­niósł ręce na znak do­brych in­ten­cji. Wi­dząc moją nie­zde­cy­do­waną minę, do­dał: – Wy­baw mnie, a w za­mian za­ła­twię ci ja­kiś cie­kawy wy­wiad i zdję­cia lep­sze niż wszyst­kie tamte pi­smaki ra­zem wzięte.

Nie po­do­bało mi się to, jak na­zywa dzien­ni­ka­rzy, ale ma­jąc do wy­boru trzy­mać dziób na kłódkę i do­stać do­stęp do lep­szego ma­te­riału albo unieść się am­bi­cją i po­le­gać na tym co wyj­dzie (albo i nie) z mo­jego lep­kiego apa­ra­ciku, po­sta­no­wi­łam wy­brać to pierw­sze.

– Okej, ale tylko chwila.

– Pani re­dak­tor, nie musi się mnie pani bać. Je­stem naj­bar­dziej nie­szko­dliwy człon­kiem tego cyrku. – Dło­nią, w któ­rej trzy­mał drinka, wska­zał na ba­wią­cych się co­raz hucz­niej lu­dzi. – Pani przo­dem. – Z za­czepną miną po­cze­kał, aż minę go na scho­dach i będę szła przed nim.

Mo­gła­bym przy­siąc, że spe­cjal­nie pró­buje mnie za­wsty­dzić i jak nic wła­śnie gapi się na mój (z za­do­wo­le­niem mu­sze przy­znać, że zgrabny) ty­łek.

– Dla­czego tu je­steś skoro tak bar­dzo gar­dzisz tymi ludźmi? – Nie­wąt­pli­wie ten fa­cet był dla mnie za­gadką.

– Chodź. – Wziął zu­chwale moją rękę i po­pro­wa­dził na bal­kon, z któ­rego mo­gli­śmy swo­bod­nie oglą­dać wszystko, co się działo na dole wśród go­ści. – Wi­dzisz tego fa­ceta, który wła­śnie udaje, że śmie­szy go żart pre­miera?

– Kto to?

– Mój oj­ciec Ra­miro Car­rera Rios. Go­spo­darz tego spędu oso­bli­wo­ści.

Spoj­rza­łam na niego zdzi­wiona i po­trzą­snę­łam głową. Nie wi­dzia­łam jego na­zwi­ska na za­pro­sze­niu, które do­sta­łam od Any.

– Nie ro­zu­miem, dla­czego z nim przy­sze­dłeś skoro nie lu­bisz ta­kich miejsc... – Męż­czy­zna na dole wy­glą­dał dość oso­bli­wie. Uśmie­chał się i wy­mie­niał uprzej­mo­ści, ale jego twarz wy­glą­dała jak wy­krzy­wiona w sztucz­nym uśmie­chu ma­ska. A może to po pro­stu bo­toks? Nie po­tra­fi­łam tego oce­nić z tej od­le­gło­ści.

– Po­wiedzmy, że je­stem ko­cha­ją­cym sy­nem. No albo, że in­te­re­suje mnie ta cała do­bro­czyn­ność. Wiesz, ra­to­wa­nie sie­rot, czy coś ta­kiego. – Prych­nął i z po­gardą upił głę­boki łyk.

Za­sta­na­wia­łam się, skąd w nim tyle iro­nii i nie­chęci, ale osta­tecz­nie do­szłam do wnio­sku, że to nie jest moja sprawa i nie za­mie­rza­łam drą­żyć te­matu.

– To co chcia­łeś mi po­ka­zać?

– Wy dzien­ni­ka­rze je­ste­ście tacy rze­czowi...

– Słu­chaj, nie mam czasu na gadki szmatki. Wra­cam na dół. – Spró­bo­wa­łam go omi­nąć, ale za­stą­pił mi drogę.

– Ale je­steś na­rwana, Pie­gu­sko. – Za­cmo­kał i po­krę­cił głową.

Za­nim zdo­ła­łam wy­krztu­sić ri­po­stę, uprze­dził mnie nie­zwy­kle prze­ko­nu­ją­cym zda­niem:

– Po­każę ci bar­dzo wy­jąt­kową bi­blio­tekę, a póź­niej przed­sta­wię cię Flo­re­sowi Ar­ri­bie i za­dbam o to, że­byś mo­gła zro­bić od­po­wied­nie fotki jemu i jego żo­nie.

Na mo­ment się za­wa­ha­łam, ale nie wy­da­wał się ble­fo­wać. Wy­wiad z pre­mie­rem z pew­no­ścią zro­biłby wra­że­nie na ko­le­gach z re­dak­cji i przede wszyst­kim na Anie. To mo­gła być wła­śnie ta długo wy­cze­ki­wana tram­po­lina, dzięki któ­rej skoń­czy­ła­bym raz na za­wsze z pi­sa­niem ho­ro­sko­pów.

– Wy­gra­łeś – po­wie­dzia­łam drę­two.

Agu­stin po­pro­wa­dził mnie ko­ry­ta­rzem i otwo­rzył przede mną jedne z cięż­kich, drew­nia­nych drzwi po le­wej stro­nie. Skrzyp­nęły ci­cho i wtedy do­szedł do mnie ten nie­zwy­kle cha­rak­te­ry­styczny za­pach. Za­wsze go uwiel­bia­łam, bo pach­niał zu­peł­nie jak moje dzie­ciń­stwo i przy­po­mi­nał mi naj­szczę­śliw­sze mo­menty z ca­łego ży­cia. Za­pach ksią­żek odu­rzał mnie chyba od za­wsze. Stare po­żół­kłe strony, okładki wy­kła­dane skórą, albo wręcz prze­ciw­nie – zu­peł­nie nowe po­wie­ści, na któ­rych stro­nach czuć jesz­cze wy­raź­nie za­pach świe­żego tu­szu dru­kar­skiego.

– Coś pięk­nego – szep­nę­łam.

Nie mo­głam ode­rwać oczu od ma­syw­nych drew­nia­nych pó­łek peł­nych naj­więk­szych ar­cy­dzieł li­te­ra­tury, ale także ksiąg na­uko­wych i sta­rych map. Pod oknem stało sze­ro­kie biurko z za­pa­loną zie­loną lampką, taką ja­kie zwy­kle wi­duje się na biur­kach ma­kle­rów. Za biur­kiem ogromny skó­rzany fo­tel za­pra­szał do tego, żeby się w nim za­to­pić i za­po­mnieć o ota­cza­ją­cym świe­cie. Tuż obok niego usta­wiono oso­bliwy glo­bus, sty­li­zo­wany na sta­roć, ale tak na­prawdę peł­niący funk­cję barku.

– Brak mi słów. – By­łam cał­ko­wi­cie urze­czona.

Do­piero jego roz­ba­wione spoj­rze­nie spro­wa­dziło mnie na zie­mię i to z pręd­ko­ścią tor­pedy.

– A wła­ści­wie dla­czego mnie tu przy­pro­wa­dzi­łeś?

– Po­wiedzmy, że sta­nę­łaś na mo­jej dro­dze w naj­bar­dziej od­po­wied­nim mo­men­cie. No i szcze­rze mó­wiąc, wy­glą­da­łaś roz­bra­ja­jąco, cho­wa­jąc się za ba­lu­stradą z tym mla­ska­ją­cym czymś. Wspa­nia­ło­myśl­nie po­sta­no­wi­łem ura­to­wać twój ar­ty­kuł, je­śli naj­pierw to ty ura­tu­jesz mnie.

– A przed czym wła­ści­wie wła­śnie cię ra­tuję?

– Przed bra­niem udziału w tej szopce. Ro­zej­rzyj się – zmie­nił te­mat – przy­niosę coś do pi­cia. – To po­wie­dziaw­szy, znik­nął za cięż­kimi drzwiami.

Po­de­szłam do wy­so­kiej pod sam su­fit półki i de­li­kat­nie prze­cią­gnę­łam pal­cem po grzbie­tach ksią­żek. Aż prze­szedł mnie roz­koszny dreszcz. Za­czę­łam od­czy­ty­wać ty­tuły i au­to­rów. Nie były to oczy­wi­ście pierw­sze wy­da­nia, ale ko­lek­cja i tak zro­biła na mnie nie­sa­mo­wite wra­że­nie. Przy nie­któ­rych z nich po pro­stu nie mo­głam się po­wstrzy­mać, więc zdej­mo­wa­łam je z pó­łek i nie­spiesz­nie prze­glą­da­łam strony.

Roz­ma­rzy­łam się, po­nie­waż za­wsze chcia­łam mieć wła­sną bi­blio­teczkę, ale ni­gdy na­wet nie śni­łam o ta­kim księ­go­zbio­rze. Trzy­ma­jąc pięk­nie opra­wione wy­da­nie „Don Ki­chota”, po­de­szłam do okna i wyj­rza­łam na ze­wnątrz. Ogrody oka­la­jące pa­łac zdą­żyły ską­pać się w za­pa­da­ją­cej ciem­no­ści. Sta­ra­łam się cho­ciaż na chwilę od­pły­nąć my­ślami od przy­ję­cia i od ry­zyka, ja­kie pod­ję­łam, opusz­cza­jąc je. No cóż, ale mo­gło mi się to opła­cić, o ile Agu­sti­nowi fak­tycz­nie uda się za­ła­twić ja­kieś zdję­cia pre­miera. A z resztą tłu­ma­czy­łam so­bie, że lada mo­ment wrócę na dół. Bal do­piero się roz­krę­cał i na pewno po­trwa jesz­cze kilka go­dzin.

W pew­nym mo­men­cie w ogro­dzie za­uwa­ży­łam ja­kiś ruch. Czyżby ktoś wy­mknął się z przy­ję­cia? Wy­cią­gnę­łam apa­rat i do­słow­nie czu­łam, jak pod­nosi mi się po­ziom ad­re­na­liny. To mo­gło być to! Może wła­śnie je­stem na tro­pie ja­kiejś sen­sa­cji? Za­pa­dał już zmrok, ale udało mi się roz­róż­nić syl­wetki trzech ochro­nia­rzy, któ­rzy wcze­śniej spraw­dzali mnie przed wej­ściem. Ktoś był z nimi, ale nie mo­głam do­strzec jego twa­rzy. Ja­kiś męż­czy­zna...

– Co się tam dzieje? – szep­nę­łam do sie­bie i jesz­cze moc­niej wy­tę­ży­łam wzrok, żeby wy­pa­trzyć, co ro­bią męż­czyźni. Wy­glą­dało to tak, jakby go­ryle pro­wa­dzili gdzieś czwar­tego męż­czy­znę, który wy­raź­nie pro­te­sto­wał. W mo­men­cie, kiedy uj­rza­łam wy­raź­niej jego twarz, padł stłu­miony strzał i męż­czy­zna bez­ład­nie osu­nął się na zie­mię.

Krzyk­nę­łam prze­ra­żona. Nie mo­głam uwie­rzyć w to, co wła­śnie zo­ba­czy­łam. Czy by­łam świad­kiem mor­der­stwa? Czu­łam, że nie mogę się ru­szyć, jak spa­ra­li­żo­wana przy­glą­da­łam się da­lej spek­ta­klowi to­czą­cemu się na dole. Na­gle je­den z ochro­nia­rzy spoj­rzał w moim kie­runku. Na­sze oczy się spo­tkały. To była naj­bar­dziej prze­ra­ża­jąca chwila w ży­ciu. In­stynkt sa­mo­za­cho­waw­czy za­czął dzia­łać i pa­dłam na ko­lana. Czu­łam przy­spie­szone bi­cie serca. Po­mimo cie­płego wie­czoru na­gle zro­biło mi się zimno, a po ple­cach spły­nęła cienka stróżka lo­do­wa­tego potu. Mi­nęło kilka dłu­gich se­kund, za­nim ru­szy­łam pę­dem w stronę drzwi. Pra­gnę­łam do­trzeć do go­ści, by za­pew­nić so­bie bez­pie­czeń­stwo. Prze­cież nie będą mo­gli mi nic zro­bić na oczach tych wszyst­kich lu­dzi. Wy­bie­ga­jąc, zde­rzy­łam się z Agu­sti­nem, a kie­liszki z szam­pa­nem, które niósł, upa­dły na pod­łogę, roz­bry­zgu­jąc płyn po mo­ich sto­pach.

– Co się stało? – Przy­trzy­mał mnie za ra­miona. – Hej, dla­czego pła­czesz? – za­py­tał o wiele ła­god­niej. Pa­nika w mo­ich oczach wy­raź­nie go za­nie­po­ko­iła.

– Puść mnie. – Pró­bo­wa­łam się wy­rwać. – Pro­szę. – Co­raz bar­dziej pod­da­wa­łam się prze­ra­że­niu, które jak lepka mgła za­cie­śniało się wo­kół mnie.

– Czy jest ja­kiś pro­blem pro­szę pana? – do­bie­gło nas py­ta­nie. – Zajmę się tą pa­nią.

Kiedy dwaj z trzech opraw­ców z ogrodu za­częli się do nas zbli­żać nie­świa­do­mie za­ci­snę­łam pa­znok­cie na przed­ra­mio­nach Agu­stina.

– Nie ma ta­kiej po­trzeby, Pino. – Agu­stin wy­raź­nie nie przej­mo­wał się nimi.

– Nie­stety na­le­gam...

– Ja nie­stety mu­szę od­mó­wić. – W jego gło­sie było coś nie­po­ko­ją­cego. Wy­glą­dało na to, że miał nad nimi wła­dzę i nie śmieli mu się prze­ciw­sta­wić. – Nie po­win­ni­ście wła­śnie pil­no­wać wej­ścia?

Z bar­dzo wy­raź­nym ocią­ga­niem mi­nęli nas i ze­szli po scho­dach do sali ba­lo­wej.

– Mała, w coś się wpa­ko­wa­łaś i te­raz jest je­dyny mo­ment, że­byś mi po­wie­działa, o co cho­dzi.

Pa­trzy­łam na niego nie­uf­nie, bo niby na ja­kiej pod­sta­wie mia­łam mieć choć cień pew­no­ści, że jest po mo­jej stro­nie? Wszystko za­częło się ukła­dać w ca­łość. Skoro jego oj­ciec jest go­spo­da­rzem, a ci trzej są jego pra­cow­ni­kami, to mój to­wa­rzysz z całą pew­no­ścią bę­dzie pierw­szą osobą, która bę­dzie chciała mnie uci­szyć. Ale z dru­giej strony mógł mnie im od­dać. Z ka­ru­zeli my­śli wy­rwało mnie ko­lejne py­ta­nie.

– Ma­riso, mu­sisz mi za­ufać. Co się wy­da­rzyło? – Był śmier­tel­nie po­ważny, już nie przy­po­mi­nał iry­tu­ją­cego aro­ganta, któ­rego po­zna­łam nie­spełna go­dzinę wcze­śniej.

– Oni go za­bili… – Mój głos za­brzmiał zu­peł­nie obco. Nie mo­głam uwie­rzyć, że wy­po­wie­dzia­łam na głos te słowa.

– Kogo?! Co ty opo­wia­dasz?! – Nie krył wzbu­rze­nia.

Po­trzą­snę­łam głową, prze­cież nie mo­głam wie­dzieć, kim był ten czło­wiek.

– Ja­sna cho­lera. – Za­ci­snął zęby i wbił we mnie wście­kłe spoj­rze­nie. – A ty wszystko wi­dzia­łaś, tak?

Ski­nę­łam głową, nie było sensu za­prze­czać fak­tom.

– Co te­raz bę­dzie? Nie po­zwól im mnie ni­g­dzie za­brać, pro­szę. – Na­wet nie sta­ra­łam się opa­no­wać drże­nia w gło­sie i łez spły­wa­ją­cych mi po po­licz­kach. Cały czas wi­dzia­łam tam­tego męż­czy­znę, który na­gle pada na zie­mię. Ten ob­raz wrył się w moją pa­mięć.

– Chodź. – Chwy­cił mnie znowu za rękę, ale za­czę­łam się opie­rać.

– Gdzie mnie za­bie­rasz?! Pro­szę, nie po­zwól im...

– Nie mam czasu, żeby ci to te­raz tłu­ma­czyć. Je­śli chcesz żyć, to po­zwo­lisz mi się stąd za­brać.

Nie mia­łam wy­boru. Z jed­nej strony chcia­łam wpaść do sali ba­lo­wej i opo­wie­dzieć ze­bra­nym tam lu­dziom, czego wła­śnie by­łam świad­kiem, zde­ma­sko­wać ochro­nia­rzy i za­dzwo­nić po po­li­cję – to do­piero by­łaby sen­sa­cja na pierw­szą stronę! Z dru­giej jed­nak strony coś pod­po­wia­dało mi, że po­win­nam dać mu się wy­pro­wa­dzić. Ja­kiś głos we­wnętrzny na­ma­wiał mnie, że­bym mu za­ufała i nie ro­biła przed­sta­wie­nia na dole. Prze­cież nie mia­łam do­wo­dów, a ciała już pew­nie się po­zbyli.

Kiedy we­szli­śmy na salę, grała mu­zyka, a pio­sen­karka ubrana w czer­woną suk­nię śpie­wała ja­kąś ckliwą pio­senkę. Nikt nie zwró­cił na nas uwagi. Do­piero przy wyj­ściu cze­kała przy­kra nie­spo­dzianka.

– Mu­simy po­roz­ma­wiać, synu. – Jego oj­ciec wy­glą­dał na czło­wieka nie­zno­szą­cego ja­kie­go­kol­wiek sprze­ciwu.

Agu­stin chwy­cił moc­niej moją dłoń.

– Czy to nie może po­cze­kać? Wła­śnie wy­cho­dzi­li­śmy.

– Młoda damo, zga­dza się pani za­cze­kać, aż skoń­czymy roz­ma­wiać? – Mó­wiąc to, wbił we mnie lo­do­wate spoj­rze­nie.

– Idź, za­raz po cie­bie wrócę. – Agu­stin pchnął mnie de­li­kat­nie z po­wro­tem do sali i od­pro­wa­dził wzro­kiem.

Czu­łam, że za­czyna mi bra­ko­wać po­wie­trza i cała dy­go­czę. Sta­nę­łam zu­peł­nie za­gu­biona po­mię­dzy ba­wią­cymi się go­śćmi. Ich obec­ność da­wała mi złudne po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Prze­cież wie­dzia­łam, że gdyby tamci chcieli mnie do­rwać, to nic ich nie po­wstrzyma. Roz­glą­da­łam się, ale nie do­strze­głam żad­nego z trzech ochro­nia­rzy. Spo­kój i za­do­wo­le­nie pa­nu­jące wo­kół, wy­dały mi się na­gle nie do znie­sie­nia. Każdy z mo­ich zmy­słów wy­ostrzył się i te­raz od­bie­ra­łam wszystko o wiele in­ten­syw­niej niż zwy­kle. Czas dłu­żył się nie­mi­ło­sier­nie. W my­ślach za­czę­łam roz­wa­żać różne moż­li­wo­ści ra­tunku, ale żadna z nich nie da­wała mi re­al­nych szans na prze­trwa­nie. Je­śli bez skru­pu­łów za­bili w ogro­dzie tam­tego męż­czy­znę, to dla­czego mie­liby się nie po­zbyć na­ocz­nego świadka? Gdy zda­łam so­bie sprawę z tego, że przy wej­ściu zo­sta­łam wy­le­gi­ty­mo­wana, a więc będą do­sko­nale wi­dzieli, gdzie mnie szu­kać, po­czu­łam się osa­czona.

Kiedy w końcu w ota­cza­ją­cym mnie tłu­mie po­ja­wił się Agu­stin, po­win­nam po­czuć ulgę, jed­nak coś w jego twa­rzy mnie po­waż­nie za­nie­po­ko­iło. Bez słowa wziął mnie za rękę i po­pro­wa­dził wprost do swo­jego sa­mo­chodu.

– Dzię­kuję – szep­nę­łam. – Miesz­kam na…

– Nie je­dziemy do cie­bie. – Od­je­cha­li­śmy z pod­jazdu z pi­skiem opon.

– Po­zwól mi cho­ciaż wziąć kilka rze­czy. I mu­szę pod­rzu­cić apa­rat do re­dak­cji.

– Je­steś taka głu­pia, czy w ta­kim szoku? – Zi­ry­to­wał się. – Nie weź­miesz żad­nych rze­czy, bo dzi­siaj znik­niesz. Ro­zu­miesz?

– Nie, nie ro­zu­miem! – Mój strach zmie­niał się po­woli we wście­kłość, która za­częła nie­spo­dzie­wa­nie we mnie wzbie­rać. – Ni­czego, do cho­lery, nie ro­zu­miem! Co tam się wła­ści­wie stało i gdzie mnie do dia­bła te­raz wie­ziesz?!

Nie od­po­wie­dział, tylko przy­spie­szył, cały czas zer­ka­jąc w lu­sterko i spraw­dza­jąc, czy nie je­ste­śmy przy­pad­kiem śle­dzeni.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: