Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Uroczysko. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
29 lipca 2025
2999 pkt
punktów Virtualo

Uroczysko. Tom 1 - ebook

W pensjonacie Uroczysko wszystko jest możliwe! 

Majka ma nastoletnią, dość niesforną córkę, niewiernego męża, a także ogromny, niechciany kredyt. Postanawia wjechać na kilka dni w góry, do domu po ciotce, żeby oddać się rozpaczy i… wraca z planem przeniesienia się na wieś, by tam zacząć od nowa. Dla jej córki i rodziców to pomysł przerażający! Jednak Majka pierwszy raz w życiu postanawia zaufać swojej intuicji. I ruszyć przez życie swoją drogą.
W codziennych zmaganiach Majkę ratują jej dwa talenty – do znajdowania dobrych ludzi i dostrzegania w każdych okolicznościach iskierki nadziei. Ta historia z niezwykłą mocą zaraża pogodą ducha!

Magdalena Kordel Zaczęła pisać, by oswoić i pokonać własne problemy. Wtedy nie wiedziała jeszcze, że zostanie autorką wielu bestsellerów, a jej książki będą pomagać również czytelniczkom i czytelnikom – otulać ich jak ciepły kocyk.
Najważniejsze dla niej jest to, aby ludzie obudzili w sobie nadzieję, że zawsze warto próbować. By z jej książek czerpali inspiracje do życia i działania, nawet w najtrudniejszych
chwilach. I nigdy się nie poddawali!
Do najbardziej znanych cykli należą: Uroczysko, Tajemnice, Malownicze, Anioł do wynajęcia czy Przystań Śpiących Wiatrów.

– Właśnie teraz muszę zostać sama, mamo – powiedziałam poważnie. – Muszę sobie wszystko na nowo poukładać. Bo inaczej pewnego dnia zrobię komuś coś strasznego.
To była prawda, ale tylko po części. Bo jak niby miałam powiedzieć moim rodzicom, że marzę jedynie o zalaniu się w trupa, by nie myśleć o niczym? Boże, móc z nikim nie rozmawiać, nie odpowiadać na żadne pytania i nie musieć zastanawiać się nad przeszłością i przyszłością!
Taka perspektywa jawiła mi się jako prawdziwy luksus i coś mi mówiło, że to jest naprawdę dobry pomysł. To po prostu było przeczucie, a ostatnio wzrosło we mnie przekonanie, że powinnam słuchać wewnętrznego głosu.
{fragment}

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8425-126-3
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Zima to najgorsza pora roku, jaką znam. A znam wszystkie, bo los rzucił mnie w strefę klimatyczną, w której występuje pogoda w każdej postaci. Nie mówię tu, rzecz jasna, o pięknej, śnieżnej zimie widzianej zza okna porządnie ogrzewanego domu. Mam na myśli zaś taką, która powoduje, że każde wyjście kończy się zamarzaniem dziurek w nosie, oraz tę, przez którą w moim domu panuje srogi chłód bez względu na to, ile węgla zużywam. O zimie, przez którą ostatnimi czasy brakowało opału we wszystkich okolicznych składach węgla, bo ni z tego, ni z owego postanowiła przypomnieć nam stare dobre lata, gdy minus trzydzieści stopni to była norma. Szczerze mówiąc, nie podobało mi się to, co owa nieprzyjazna pora roku wyczynia, i byłam skłonna obwiniać ją o całe zło – że pies dostał zapalenia uszu i wyłysiał, że wystawiony na noc do przedpokoju rosół zamarzł na kość, a temperatura panująca w domu zniechęcała do zdejmowania z siebie jakichkolwiek części garderoby, co skutecznie ograniczyło moje życie seksualne do zera. I zapewne między innymi dlatego mój mąż poszedł sobie do innej, młodszej pani, która zajmowała miłe i ciepłe mieszkanko w bloku, więc, jak przypuszczałam, mogła sypiać w skąpych nocnych koszulkach, a nie w dresie i kilku bluzach. Jakieś resztki rozsądku mówiły mi wprawdzie, że mój małżonek poszedłby sobie wcześniej czy później niezależnie od panującej temperatury, ale przecież musiałam obarczyć kogoś winą. No i padło na zimę.

*

I tak jestem kobietą porzuconą. Broń Boże, nie samotną! Nie należy mylić tych dwóch pojęć, bo mają diametralnie różne znaczenia. Gdybym była samotna, mogłabym sobie pozwolić na pogrążenie się w bólu, popadnięcie w alkoholizm i totalne rozmemłanie. Ewentualnie zaczęłabym prowadzić rozwiązły tryb życia, udowadniając sobie, że nadal jestem atrakcyjna seksualnie, a mój mąż to ślepiec, który nie wie, co stracił. Niestety nie jestem w tak dobrej sytuacji. Mój szanowny małżonek bowiem zostawił mnie z całym naszym przychówkiem, czyli piętnastoletnią córką, dwoma psami i jednym kotem. Towarzystwo skutecznie uniemożliwiające zrealizowanie którejkolwiek z wyżej wymienionych opcji. Pozostawił mi także sporo dylematów, na przykład taki, jak zawiadamia się o tym, że właśnie zostało się porzuconą? Na ślub wysyła się zaproszenia, ale w takim przypadku? Właściwie może pisemne zawiadomienie wcale nie byłoby złym rozwiązaniem. Uniknęłabym osobistego opowiadania o tym przykrym wydarzeniu. Albo jeszcze lepiej – zamiast listów jedno ogłoszenie w prasie. Nawet mam gotową treść:

UPRZEJMIE INFORMUJĘ, ŻE DNIA TEGO I TEGO MÓJ MĄŻ SOBIE POSZEDŁ.

NIEUTULONA W ŻALU MAJA W.

Zmęczona snuciem niemożliwych do realizacji planów postanowiłam zadzwonić do przyjaciółki, która jak na złość miesiąc temu wyjechała do Francji, by tam układać sobie życie z ukochanym mężczyzną. Telefon za granicę w tym konkretnym wypadku był niebywałą rozrzutnością, ale wyszłam z założenia, że żyje się raz i do tego nie wiadomo jak długo, bo, być może, moja krucha psychika nie poradzi sobie z obciążeniem i na przykład popełnię samobójstwo. Ledwo wybrałam numer, a już ogarnęło mnie zwątpienie. Wprawdzie Jagoda była moją najlepszą przyjaciółką, z nią już beczkę soli zjadłam i konie mogłam kraść (aczkolwiek z wrodzonej i wyuczonej uczciwości nigdy z tego nie skorzystałam), ale co mam jej powiedzieć? Moja świętej pamięci babcia rzekłaby zapewne, że po prostu prawdę, ale co w sytuacji, kiedy prawda jest skomplikowana i nie do ujęcia w dwóch prostych zdaniach? Już byłam bliska rozłączenia się (zapewne wyszłoby to na dobre mojemu portfelowi), gdy w słuchawce odezwał się lekko ochrypły głos Jagody.

– Cześć – odpowiedziałam ponuro na nieśmiertelne „słucham”.

– Maja? To naprawdę ty? – ucieszył się głos w słuchawce. – A co się stało, że dzwonisz? Jak tego dokonałaś, iż twój mąż, miast kazać ci oszczędzać na ocieplenie domu, naprawę dachu oraz opał, zezwolił na telefon? I to za granicę?

– Eee, Jagoda, daj spokój… Dzwonię, bo się stęskniłam.

– Bardzo nie podoba mi się to, co słyszę – zawiadomiła mnie moja kochana przyjaciółka.

– No a co ci się nie podoba? Tęsknić już nie wolno? Chyba nie wątpisz, że ja też miewam jeszcze jakieś ludzkie uczucia.

– Nie chodzi o uczucia, ale o twój ton, Majeczko. Brzmi podobnie jak wtedy, gdy w szóstej klasie rzucił cię ten mały paskudny Grześ z odstającymi uszami. Stało się coś?

– Tak – potwierdziłam i jakoś zabrakło mi odwagi. Problem Grzesia wydał mi się nie tylko adekwatny do sytuacji, ale dodatkowo wywołał żal, że mój niebawem były mąż nie chodzi do podstawówki. Mogłabym go wtedy ubezwłasnowolnić albo przekupić batonikiem. Musiałam jednak coś Jagodzie odpowiedzieć. – Toska ma chore uszy i kompletnie wyłysiała na grzbiecie – zwierzyłam się, płacząc rzewnie.

– No i chcesz mi powiedzieć – odezwała się po chwili ciszy Jagoda – że dlatego do mnie dzwonisz cała we łzach? Żeby poinformować mnie, że twój pies wyłysiał?

– A co, niedobry powód? – wyszlochałam. – Tak bez wstępu mam ci oświadczyć, że zamarzam w tej pieprzonej ruinie, węgla w składach brakuje, weterynarz kosztuje majątek, a mój mąż wolał ciepłe mieszkanko u jakiejś zdziry?! Sama chciałaś! Ja wolałam jakoś tak delikatnie to powiedzieć, żeby nie wywoływać szoku i niezdrowej ekscytacji. A ty…

– Boże, czekaj, czy ja dobrze słyszę?

– Nie mów do mnie „Boże”, bo się peszę – odpowiedziałam, pociągając nosem. – Dobrze usłyszałaś.

– Wiesz co, Maja – w głosie Jagody słychać było ukrytą troską – przede wszystkim odłóż słuchawkę. Ja zadzwonię do ciebie.

– Nie przesadzaj, na ten jeden telefon jeszcze mnie stać – odburknęłam.

– Nie wątpię, ale wolałabym mieć świadomość, że po nim stać cię również na jedzenie i opłacenie rachunków. Szkoda czasu na dyskusję. Rozłączam się i zaraz zadzwonię. – Nie czekając na moją odpowiedź, odłożyła słuchawkę.

*

Po rozmowie z Jagodą stwierdziłam, że telefon do niej był jednym z mądrzejszych pomysłów, na jakie wpadłam przez ostatnie dni. Przede wszystkim Jagódka nie była osobą, która biadoliła. Zaczęła, jak to ona, rzeczowo, od ustalenia niezbędnych faktów.

– Jak ten pieprzony gnojek mógł ci coś takiego zrobić? – wybuchnęła, gdy tylko podniosłam słuchawkę.

– Najnormalniej w świecie – stwierdziłam spokojnie, bo czekając na jej telefon (czyli jakieś dwadzieścia sekund), zdążyłam się uspokoić i nawet wyeliminowałam pociąganie nosem. – Powiedział, że chyba najwyższy czas, żebym się dowiedziała, potem wyjął walizkę, wrzucił tam trochę swoich rzeczy, zadzwonił po taksówkę i, mówiąc obrazowo, odjechał z mojego życia.

– A co ze zwierzakami i utrzymaniem?

– No cóż, ostatnio, kiedy się widzieliśmy, stwierdził, że cała ta menażeria to przecież mój pomysł. Nie pytałam, czy Marysię też do niej zalicza, bo jeszcze, nie daj Boże, uzyskałabym odpowiedź twierdzącą.

– A ten dom?

– Nie wiesz? – zdobyłam się na ironiczny ton. – To przecież ja zawsze chciałam mieszkać w małym romantycznym domku.

– I ta ruina ma być spełnieniem tego twojego romantycznego marzenia?

– Też się sobie dziwię. I mam niezbite przekonanie, że zwariowałam, bo cały czas wracam w pamięci do tego, jak przed kupnem tego czegoś namawiałam Igora, byśmy jednak jeszcze się zastanowili. Ale zapewne to też sobie wymyśliłam.

– W takim razie obie cierpimy na tę przypadłość, bo byłam przy tej urojonej rozmowie. – W słuchawce usłyszałam, że Jagoda bębni palcami o blat.

– Moje szaleństwo jest najwidoczniej zaraźliwe – westchnęłam.

– No dobrze, to co masz zamiar teraz zrobić? I co na to Marysia?

– Ja… Cóż, nie będę cię okłamywać, ale jakoś tak sprawy wymknęły mi się spod kontroli i właściwie wszystko dzieje się poza mną. To mój mąż w tym związku jest stroną, która cokolwiek zamierza. O ile wiem, w najbliższych planach ma rozwód. Ze mną, rzecz jasna. A Marysia jest na niego wściekła. W pełni się ze mną solidaryzuje.

– Hm… Ale chyba nie zamierzasz mu odpuścić alimentów, domu, samochodu…

– Samochód już zabrał. Powiedział, że dom mi zostawia. Alimenty pewnie i tak będą przyznane, bo Marysia jest nieletnia. A tak w ogóle to nie wiem, jak mam teraz z tym żyć – wymknęło mi się.

– Maja, no jak to: jak? Nie strasz mnie takimi tekstami. Żałuję, że jestem tak daleko. – Jagoda westchnęła. – A jak w pracy?

– Jeżeli dyplomatycznie chcesz się dowiedzieć, czy jeszcze pracuję, to odpowiedź brzmi: tak. Na całe szczęście zresztą, bo gdybym siedziała bezczynnie w domu, to albo bym zwariowała, albo zamarzła. Nie wiem, która opcja bardziej mi się podoba. Po pracy natomiast staram się nigdzie nie wychodzić z obawy, że spotkam kogoś znajomego i na pytanie „co słychać?” rzewnie się rozpłaczę albo nie będę wiedziała, co powiedzieć. To ostatnio mój największy dylemat, co mam zrobić, by wszyscy się dowiedzieli, a jednocześnie, żebym nie musiała każdemu z osobna o tym opowiadać. Myślałam już o czymś w rodzaju nekrologu w gazecie, jakimś pisemnym zawiadomieniu…

– Majka, zamknij się wreszcie, bo nie mogę się skupić, jak tyle gadasz – fuknęła gniewnie Jagoda. – Lepiej mi powiedz, czy jesteś pewna, że to tak już definitywnie?

– Co definitywnie? – Byłam lekko zaniepokojona jej oficjalnym tonem.

– No, że on już nie wróci, że to nie jest jakiś głupi wybryk, a ty na pewno nie chcesz z nim być?

– Jagoda – odpowiedziałam po długiej chwili milczenia, bo pytania, które przed momentem padły, zadawałam sobie już milion razy, ale jakoś nie mogłam znaleźć żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi. – Jestem pewna. – Tym razem ku mojemu zaskoczeniu odpowiedź błyskawicznie się pojawiła. – On nie ma zamiaru wracać, o ile mi wiadomo, zamierza natomiast złożyć pozew o rozwód. Moje chcenie nie ma tu żadnego znaczenia. Jeśli nawet to tylko głupi wybryk, chyba pora, by Igor przekonał się, że za głupotę się płaci. Prędzej czy później. Najbardziej żałuję, że nie ma sposobu, żeby to wszystko ominęło Marysię. Ale na to nic już nie mogę poradzić. Tkwienie w nieudanym małżeństwie tylko dla dobra dziecka jest bzdurą, co do tego jednego nie mam wątpliwości.

– Skoro tak, to coś wymyślę – mruknęła Jagoda. – Muszę tylko mieć trochę czasu.

– A co ty, Jagódko, możesz wymyślić? Czy tego chcemy, czy nie, scenariusz napisał już mój mąż. To jest tak zwana sytuacja bez wyjścia – stwierdziłam gorzko.

– Kochana, z całą pewnością nie ma czegoś takiego jak sytuacja bez wyjścia. Zawsze można coś zrobić. Na razie pomyślę, co wykombinować, żebyś nie musiała każdemu z osobna opowiadać o tym, jaką wredną świnią okazał się Igor.

– Jagoda, czy ty siebie słyszysz? To niewykonalne. Kiedyś będę musiała stawić temu czoła i po prostu oznajmić, że po tylu latach zostałam sama. Kryśka mówi, że powinnam olać innych i myśleć tylko o sobie, ale strasznie się boję, bo ludzie będą się dopytywać, a ja nie mam ochoty opowiadać o swojej sytuacji na prawo i lewo.

– To nie opowiadaj – asertywnie stwierdziła Jagoda. – A tak w ogóle to pesymistka z ciebie. Jak mówię, że coś wymyślę, to wymyślę. Muszę teraz kończyć. Odezwę się jutro. I pamiętaj, skoro jest tak źle, że gorzej być nie może, to też dobra wiadomość.

Kończąc rozmowę, nie miałam pojęcia, że już niedługo się okaże, iż wbrew pozorom może być gorzej. Ale odkładając słuchawkę, trwałam w przekonaniu, że już nic obrzydliwszego mnie nie spotka. Przecież na zdrowy rozsądek nieszczęścia też powinny mieć jakiś nieprzekraczalny limit. Cóż, jak się miałam przekonać, w moim przypadku prawdziwe było raczej powiedzenie, że rzeczą ludzką jest błądzić… I gorzko się mylić.ROZDZIAŁ 2

Gorzej zaczęło dziać się już w momencie, gdy Marysia wróciła ze szkoły i nie zdejmując butów, wpadła jak burza do kuchni.

– Mamo, będą kłopoty – oznajmiła bez wstępów, jednocześnie wyplątując się z dwumetrowego szalika.

– Jakoś mnie to przesadnie nie dziwi – stwierdziłam, przypatrując się, jak śnieg oblepiający buty mojej córki zmienia się w malowniczą błotnistą kałużę. Było to nawet pocieszające, bo wskazywało, że w domu mamy jednak temperaturę dodatnią. – No to co tam się stało, kogo mam bić i za co? – zapytałam, siląc się, by mój głos brzmiał zachęcająco.

– Właściwie zupełnie nie wiem, jak mam ci to powiedzieć. – Marysia powoli rozpinała kożuszek, po czym niedbale rzuciła go na krzesło. – Prawdopodobnie zostaniesz wezwana do szkoły.

Szczerze mówiąc, tego się nie spodziewałam. Jeszcze nigdy nie byłam wzywana do szkoły. Zwykle małe przewinienia mogły spokojnie poczekać do zebrania lub dnia otwartego. Czyżby już zaczynały się problemy związane z rozstaniem? Wprawdzie się z tym liczyłam, ale nie przypuszczałam, że to się stanie tak szybko.

– A co się stało? – zapytałam, w ostatnim momencie rezygnując z pytania „co narozrabiałaś?”.

– Nic poza tym, że nie lubię wścibskich nauczycielek – odpowiedziało moje dziecko wyniośle. – Nie wiem jak, ale musiało się roznieść po okolicy, że ojciec się wyniósł. I wyobraź sobie, Klucha podchodzi do mnie na przerwie i pyta, czy to prawda, że tatuś się wyprowadził.

Zamarłam. Potem, gdy już odzyskałam zdolność logicznego myślenia, pogratulowałam sobie w duchu, że jednak nie wystartowałam z tym „co narozrabiałaś?”. Ładnie bym wyglądała. Tak na marginesie, świetne nauczycielki uczą te biedne dzieci. Cóż za pedagogiczne podejście, podchodzić do uczennicy i wypytywać ją o prywatne sprawy rodziców! Sama z wykształcenia byłam nauczycielką, miałam za sobą kilka lat praktyki i w głowie mi się nie mieściło, jak można zadać takie pytanie dziecku. Nagle poczułam, że zalewa mnie wściekłość. Z trudem się opanowałam.

– I co? – zapytałam spokojnie.

– No to jej powiedziałam, że się nie wyprowadził, tylko mama go wyrzuciła, bo zadawał zbyt wiele pytań – dokończyła triumfalnie Marysia. – Myślę, że Klucha mi tego nie odpuści. Pewnie cię wezwie.

– Nie wezwie – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Nie będzie musiała. Sama się do niej pofatyguję. Myślę, że obie – ty i ja – mamy prawo do prywatności, a to jest już szczyt wszystkiego. Żeby tak bezczelnie, i to do dziecka…

– Mamo, nie mów do mnie dziecko!

– Nie do ciebie, lecz o tobie – sprostowałam, z niechęcią zdejmując trzecią z kolei bluzę i czując, jak na rękach zaczyna pojawiać mi się gęsia skórka. Skoro szłam na spotkanie z wychowawczynią mojej córki, wielowarstwowy ubiór odpadał. Narzuciłam na siebie coś niewiarygodnie cienkiego, co kiedyś, w dawnych czasach, gdy mieszkaliśmy w bloku, niemądrze zakwalifikowałam jako cieplejszą wyjściową bluzkę. – Idę – oznajmiłam Marysi. – I nic się nie martw. Wszystko załatwię.

– Wolałabym, żebyś tak nie mówiła – mruknęła moja córka. – Nie wiem dlaczego, ale brzmi to bardzo niepokojąco.

*

Kluchę zastałam w pokoju nauczycielskim, gdzie z beztroską miną siedziała nad parującą szklanką herbaty. Z pewnym mściwym zadowoleniem zauważyłam, że na mój widok natychmiast zmienił jej się wyraz twarzy. I dobrze. Znaczyło to, że sumienie ma nieczyste i łatwiej będzie do niego przemówić.

– Hm… Mama Marysi – powiedziała, nerwowo wstając od stołu i rozlewając sporo herbaty. – Co panią do mnie sprowadza?

– Chęć odbycia pedagogicznej pogadanki – odparłam z miłym uśmiechem. – Myślę, że to pani powinna ją zacząć – dodałam prowokująco.

Prawdę powiedziawszy, życzyłam sobie wyprowadzenia wścibskiej baby z równowagi, ale to, co się stało, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Klucha przez moment stała nieruchomo nad stołem, po którym malowniczo rozlewała się przez nikogo nieujarzmiana herbaciana kałuża, a potem nagle opadła na krzesło i chowając twarz w dłoniach, zaczęła szlochać. Spodziewałam się wszystkiego poza rzewnym płaczem. Jedynym plusem było niewątpliwie to, że poza nami pokój nauczycielski świecił pustkami.

– Ja wiedziałam! – szlochała Klucha. – Wiedziałam, że pani tutaj przyjdzie, i zupełnie nie wiem, co mam pani powiedzieć. Nie mam pojęcia, co mnie opętało, dlaczego zadałam to idiotyczne pytanie. Doskonale wiem, że nie powinnam tego robić i nie pozostaje mi nic innego, jak serdecznie panią przeprosić i… – Tu dramatycznie zawiesiła głos. – I prosić o zachowanie dyskrecji. Przecież jeżeli to się rozniesie, dyrektor Starachowicki mi nie daruje. Stracę pracę, a nie jestem już najmłodsza… Niechże pani będzie człowiekiem!

Człowiekiem niewątpliwie byłam. Burknięciem wyraziłam nadzieję, że podobna sytuacja nigdy się nie powtórzy. Gdybym wiedziała, iż na takie oświadczenie Klucha zechce wycałować mnie siarczyście, moje człowieczeństwo zostałoby wystawione na dość ciężką próbę. Kiedy w końcu opuściłam pokój nauczycielski, poczułam, że jest mi niebywale gorąco (szkoła w przeciwieństwie do mojego domu była porządnie ogrzewana) i czuję potworny niesmak. Wyciągnęłam z torebki paczkę chusteczek higienicznych i dokładnie wytarłam obślinione policzki. Wprawdzie miałam świadomość, że Klucha zerka na mnie zza uchylonych drzwi, ale jakoś mało mnie to obchodziło. Gdy wychodziłam ze szkoły, w torebce zadźwięczała komórka. Dzwoniła Marysia.

– Mamo – powiedziała, zanim zdążyłam się odezwać – wracaj szybko. Ojciec przyszedł i chce z tobą porozmawiać. Jest jakiś dziwny, jakby zielony.

– Zaraz będę – odpowiedziałam i ogarnęło mnie złe przeczucie. Może to mój pierwotny instynkt, wymuszony przez sytuację, budził się do życia. Tak czy siak, drogę do domu przebyłam biegiem, bijąc niewątpliwie wszelkie rekordy czasowe.

Po wejściu do pokoju zauważyłam, że faktycznie Igor jest zielonkawosiny. Widocznie odzwyczaił się od niskich temperatur, pomyślałam mściwie. Co więcej, nie wykazał się inteligencją, bo zamiast jakiegoś porządnego grubego swetra miał na sobie cieniutką koszulkę. Patrząc, jak dygocze z zimna, przypomniałam sobie, że ja też jestem nader lekko ubrana i roztropnie postanowiłam zostać w kurtce.

– Mów, czego chcesz, i nie przeciągajmy tej niemiłej wizyty – burknęłam, nie siląc się na wstępy. Wkładając grube wełniane bambosze, zerknęłam na jego gołe stopy i poczułam, jak po plecach przelatuje mi nieprzyjemny chłód. Oczywiście, dosłownie rzecz ujmując, stopy były w skarpetkach, ale mając na uwadze lodowaty wiaterek, który wpadał przez dziurawą podłogę, stwierdzenie „gołe” było jak najbardziej uzasadnione.

– Tak… Nie masz przypadkiem jakichś kapci, które bym mógł… Bo wiesz, Marysia kazała mi zdjąć buty. – Igor odchrząknął i wymownie podkulił palce obleczone w cieniutkie skarpetki.

– Kapcie zabrałeś wraz z resztą swoich rzeczy – odpowiedziałam rzeczowo, obojętnym tonem, a w duchu pogratulowałam sobie córki. – Myślę więc, że to pytanie jest nie na miejscu. A teraz mów, czego chcesz, bo po pierwsze, szybciej uwolnisz mnie od twojego towarzystwa, a po drugie, będziesz krócej marzł.

– Może lepiej zamknij drzwi. – Igor ukradkiem spojrzał w stronę kuchni. – Wolałbym, żeby to, co powiem, chwilowo zostało między nami.

Coś w jego głosie spowodowało, że bez słowa wstałam i zrobiłam, o co prosił.

– Boże, nie wiem, jak mam ci to powiedzieć – westchnął i potarł ręką czoło. – Naprawdę nie wiem – powtórzył i spojrzał mi w oczy bezradnym wzrokiem zbitego psa. Lecz zamiast odnieść oczekiwany skutek – czyli, jak przypuszczam, obudzić współczucie – wywołał we mnie tylko wściekłość.

– Nie dalej jak parę dni temu bez skrupułów oznajmiłeś mi, że masz kochankę, wyprowadzasz się do niej i zamierzasz się ze mną rozwieść! Nie wciskaj mi więc teraz głodnych kawałków o tym, że nie wiesz, jak masz mi coś powiedzieć! – krzyknęłam i poczułam, że najchętniej bym go stłukła na kwaśne jabłko. – Skoro już tu przyszedłeś, to mów, o co chodzi, albo wynoś się do tej swojej lafiryndy i nie nadwyrężaj mojej cierpliwości!

– Jak chcesz – fuknął urażony. – Ale jeżeli mogę ci coś poradzić…

– Nie możesz – przerwałam mu obcesowo. – No więc?

– Mam problemy – wyznał mi mój niebawem były mąż i zamilkł jak zaklęty.

– No i…? – Ponagliłam go zniecierpliwiona. – Jak na razie nie powiedziałeś mi nic nowego. Ja też mam mnóstwo problemów, i to większość przez ciebie. Więc jeżeli to tylko tyle, mogę ci z czystym sumieniem powiedzieć, że są gorsze nieszczęścia.

– Otóż dochodzimy do sedna sprawy – mruknął Igor, a ja zauważyłam, że odcień zieleni na jego twarzy się pogłębił.

– To znaczy?

– To znaczy, że doszliśmy do tych gorszych nieszczęść. Posłuchaj, wziąłem kredyt. Bardzo duży kredyt. Pod zastaw tego domu. A moja firma zbankrutowała. Pamiętasz, jak parę miesięcy temu mówiłem ci o świetnym interesie?

– O tym, który miał być kurą znoszącą złote jaja – podpowiedziałam usłużnie.

– Otóż nie wyszło – ciągnął Igor, udając, że ogłuchł i nie słyszał mojej uwagi – i zostały mi jedynie same długi. Dlatego lada moment zabiorą ten dom. Nie mam już nic. Samochód komornik zajął wczoraj.

– Czekaj, czekaj – powiedziałam bardzo powoli, bo wydawało mi się, że czegoś nie zrozumiałam lub ewentualnie się przesłyszałam. – Chcesz mi powiedzieć, że zabierają dom? Ten dom? I ty wziąłeś pożyczkę hipoteczną bez mojej wiedzy? Zanim odpowiesz, przemyśl to dobrze, bo ja za siebie nie ręczę, jeżeli usłyszę potwierdzenie.

– Tu nie ma się nad czym zastanawiać. Wziąłem kredyt bez twojej wiedzy, bo nie chciałem cię denerwować. Interes był prawie pewien. I…

– Prawie pewien? – zapytałam, czując, że wzbiera we mnie furia. – Prawie pewien?! I ty w tym prawie pewnym interesie utopiłeś całą naszą egzystencję?! Jak mogłeś zrobić coś takiego?! Przecież to jest cholerne świństwo! I co teraz? Ty zabezpieczyłeś sobie wikt i opierunek u tej tam, ale co z Marysią? Rozumiem, że ja cię nie obchodzę, ale dziecko? Jak mogłeś coś takiego zrobić swojej córce?

– Nie sądziłem, że to tak się skończy. Ale nie dramatyzuj, w końcu to nie pałac, coś się wymyśli. – Igor nerwowo przeczesał ręką czuprynę, a ja po raz kolejny w ciągu ostatnich dni poczułam się całkowicie bezradna.

Dopiero po kilku minutach groza sytuacji w pełni do mnie dotarła. Mój mąż nie tylko mnie zdradził i porzucił, on mnie jeszcze oszukał w najgorszy możliwy sposób. Zabrał mi poczucie bezpieczeństwa i nawet się nie wysilił, żeby powiedzieć przepraszam. Niewiele by to wprawdzie zmieniło, ale zawsze coś. Wstałam i pomaszerowałam do przedpokoju. Bez słowa wyciągnęłam z szafy walizkę i zaczęłam pakować swoje rzeczy. Marysia wybiegła za mną i przez moment przyglądała się w milczeniu, jak wrzucam do walizki, co popadnie.

– Mamo, co robisz? – zapytała w końcu.

– Pakuję się – wyjaśniłam zwięźle i nagle poczułam, że dłużej tego nie wytrzymam. Wybuchnęłam płaczem. – Ty też zacznij. Przenocujemy dzisiaj u cioci Krysi. Wszystko wyjaśnię ci po drodze.

– Majka, jak zwykle przesadzasz. – Igor wyszedł za mną do przedpokoju i patrzył na mnie z pobłażaniem. – Przecież jeszcze nie ma nakazu eksmisji, komornik nie pojawi się tutaj w tej chwili, a ty wychowujesz dziecko na histeryczkę.

Popatrzyłam na niego jak na kosmitę. Coś było w tym porównaniu, bo kolor zielony jeszcze niezupełnie zlazł mu z twarzy, i pomyślałam, że nie ma sensu się odzywać. Żeby na niego nie patrzeć, prawie cała zakopałam się w ubraniach.

– Myślę, tato – usłyszałam przytłumiony przez ciuchy głos Marysi – że jesteś ostatnią osobą, która może mamie zwracać uwagę. Ona przynajmniej jest uczciwa. Nie wiem jeszcze, co zrobiłeś, ale już cię za to nie znoszę i mam nadzieję, że za każdą minutę, którą mama przez ciebie przepłakała, życie ci porządnie dokopie, a tamta, z którą mieszkasz, przejrzy w końcu na oczy i wyrzuci cię na zbity pysk.

– Marysiu, jak ty się do mnie odzywasz, natychmiast przeproś!

– Tato, ja też oglądałam Seksmisję – prychnęła moja córka – i bardzo żałuję, że nie ma tutaj takich układów jak tam wtedy. Z przyjemnością bym wykorzystała skalpel, by cię tego i owego pozbawić!

Zanurzona w szafie z ubraniami słuchałam oniemiała wykładu, który Marysia wygłosiła ojcu, i myślałam sobie, że moja córka właśnie powiedziała to, co właściwie powinnam powiedzieć ja. Z tym że w przeciwieństwie do mnie ona nie miała z tym kłopotu. I tego z całego serca jej zazdrościłam. Ale w ustach piętnastolatki ów fragment o skalpelu zszokował nawet mnie, dlatego się nie zdziwiłam, że potem już mój podły mąż milczał jak zaklęty.

Wreszcie zasunęłam suwak od walizki, złapałam kota do klatki i zadzwoniłam po taksówkę. Igor na pożegnanie popukał się palcem w czoło, a widząc podjeżdżający samochód, złapał mnie za ramię.

– I tak jeszcze będziemy musieli się skontaktować, bo, być może, wierzyciele zechcą się spotkać i porozmawiać też z tobą na temat długów.

– Mogłeś ze mną rozmawiać, zanim wziąłeś kredyt. To był nie tylko twój dom! I nie tylko twoje życie. Jesteś draniem i egoistą. Żegnam. – Z tymi niby miażdżącymi słowami, które nawet w moich uszach brzmiały jakoś słabo i bezbarwnie, wsiadłam do taksówki.

Taksówkarz popatrzył na mnie spode łba.

– Co tam? – zagaił beztrosko. – Kłótnia małżeńska? Po pani to widać, że kobitka z ikrą. Aż zazdroszczę pani mężowi, jak pomyślę o godzeniu się. Ale żeby tak na całego, od razu brać walizkę i wszystko…

W lusterku widział klatkę z kotem, w której był straszny kocioł, zupełnie jakby znajdowało się w niej kilka potężnych kocurów, a nie jeden średniej tuszy zwierzak. Kot nie lubił podróży. Ja z całą pewnością nie lubiłam taksówkarza. Powody były dwa: bo facet, a do tego jeszcze wścibski.

– Wie pani – ciągnął niezrażony moim milczeniem – jak tak się jeździ, człowiek się nasłucha tylu historii, że potem już nic nie dziwi. Jeśli pani chce, niech się pani wygada, jestem cierpliwy i wszystko zniosę.

Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem i pomyślałam sobie, że nie zdziwiłaby mnie fala zbrodni, która dopadłaby gadatliwych taksówkarzy. Sama chętnie wynajęłabym mordercę, by załatwił faceta, który siedział za kółkiem. Albo osobiście rąbnęłabym swojego kierowcę czymś ciężkim w głowę, ale nie miałam pewności, czy sąd uznałby to za obronę konieczną. Następnie doszłam do wniosku, że ten zawód powinni wykonywać wyłącznie niemi. Przy takim ciekawskim idiocie nawet nie mogłam spokojnie popłakać.

Za to wypłakałam się za wszystkie czasy później, gdy widmo rozgadanego taksówkarza odjechało w siną dal, a ja siedziałam na kanapie w domu Krysi. Jej mąż pojechał po Marysię, która została w domu, bo do taksówki nie zmieściliśmy się wszyscy z kotem i psami, więc swobodnie mogłam zdać jej relację z najnowszych wydarzeń.

– I tak, pomijając wszystko inne, nie mam teraz gdzie mieszkać – chlipałam, pociągając nosem.

– Chryste! – Krysia zamilkła na dłuższy czas. Po chwili zapytała: – No i co teraz zrobisz?

Wpadłam na genialny pomysł.

– Zabiję go. Zabiję i dostanę rentę na dziecko. Wynajmę małą, rozsypującą się drewnianą ruinkę, będę przymarzać zimą, a latem zabijać wyłażące zewsząd karaluchy. I tak spędzę resztę życia. Chyba że mnie wcześniej zamkną w więzieniu. Wtedy pociągnę tam trochę o chlebie i wodzie, a potem odwalę kitę.

– W dzisiejszych czasach bywa różnie – sprostowała Kryśka z westchnieniem. – Podejrzewam, że niektórzy więźniowie mają lepiej niż my wszyscy. Jeszcze mogłabyś spokojnie pochodzić na siłownię, aerobik i takie tam. Gdyby głębiej się nad tym zastanowić, to może jakbym ci pomogła w tym morderstwie, zamknęliby mnie za współudział? Od dawna marzą mi się wczasy ze wszystkimi wygodami. Ale, co teraz?

– Nie wiem. Najgorsze jest to, że zupełnie tego nie ogarniam. W jednym momencie runął cały mój świat. Facet, którego kochałam, mówi, że byłam po prostu pomyłką, i pozbawia mnie wszelkich środków do życia. Marysia jest cudowna, ale przed nią muszę udawać silną i twardą. A tak naprawdę jestem potwornie bezradna i zmęczona. Co ja mam zrobić, no powiedz, co?

– Nie wiem. – Moja przyjaciółka, która zwykle znała odpowiedź na każde pytanie, pokręciła bezradnie głową. – Po prostu nie wiem. Słuchaj, jeżeli chcesz, możesz się u mnie zatrzymać, dopóki jakoś nie rozwiążesz tej sytuacji.

– Dzięki, ale potrzebuję tylko jednego noclegu – szepnęłam, wydmuchując nos. – Jutro pójdę wyjaśnić wszystko rodzicom.

– Nie powiedziałaś im jeszcze?

– Jakoś naiwnie wierzyłam, że to się samo rozwiąże, chociaż nie mam pojęcia, jak by to się miało stać – wyznałam. – Nie wiem, na co czekałam, bo przecież było jasne, że nawet gdyby Igor nagle chciał wrócić, ja się na to nie zgodzę. Najwyższy więc czas powiedzieć to mamie i tacie, zanim ktoś inny, życzliwy, zrobi to za mnie. Myślę, że potem zatrzymam się u nich. Ale i tak dzięki za wszystko.

– E… daj spokój. – Krysia uśmiechnęła się pokrzepiająco i ścisnęła moje ramię.

W duchu myślała sobie zapewne, że ma wielkie szczęście, bo jej mąż nie chciał mieć nigdy złotych jaj i nie okazał się kłamliwym padalcem. Nawet nie mogłam mieć do niej pretensji. Na jej miejscu zapewne myślałabym podobnie.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij