Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Uroczysko. Tom 2. Sezon na cuda - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
12 sierpnia 2025
2798 pkt
punktów Virtualo

Uroczysko. Tom 2. Sezon na cuda - ebook

W pensjonacie "Uroczysko" wszystko jest możliwe!
Drugi tom ukochanej serii mistrzyni powieści obyczajowych.

Majka już zadomowiła się w Malowniczem. Buduje nowe życie dla siebie i córki, która niespodziewanie staje się... idealna. Zaprzyjaźniają się coraz mocniej z mieszkańcami miasteczka, a wędrując po okolicy, odkrywają nowe uroki i… tajemnice tego wyjątkowego miejsca.
Pensjonat Majki i jej przyjaciółki, Jagody, przyjmuje pierwszych gości, co przynosi spore kłopoty. Na dodatek Majka, niepoprawna optymistka, zgadza się zorganizować w Uroczysku składkową wigilię dla chętnych z Malowniczego. Kto przy zdrowych zmysłach podjąłby się czegoś tak karkołomnego!

– Siadaj, mamo, Kasandra jest nakarmiona – odrzekła na to moja zupełnie nowa córka, a ja opadłam na miejsce jak przekłuty balon. – I zjedzcie porządne śniadanie, bez niego nigdzie nie pójdziecie – dodała władczym tonem.
Poczułam, że bezpowrotnie tracę apetyt. Działo się coś niepokojącego, a nie miałam pojęcia, co to może być. Jak wszystkim wiadomo, niepewność jest najgorsza. I tak, żując kanapkę, doszłam do wniosku, że muszę wydobyć z Mańki, o co chodzi, bo że o coś, nie miałam najmniejszych wątpliwości. Problem polegał tylko na tym, że nie miałam zielonego pojęcia, co w swoim nastoletnim mózgu wykombinowała moja córka. A nastolatki w pokrętnym kombinowaniu nie mają sobie równych. Jedynym wyjściem było podstępnie wydobyć z niej prawdę. I musiałam uczynić to jak najszybciej, żeby idealna wersja mojej córki zupełnie nas nie wykończyła.
{fragment}

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8425-143-0
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Nie ma niczego smutniejszego niż grudzień, który wygląda jak listopad. Może dlatego, że sam listopad wystarcza, by człowieka przygnębić na amen. Dawniej grudnie bywały bardziej przyzwoite. Zaczynały się przymrozkami, szronem i niewielkimi opadami śniegu, który przykrywał przemielone z błotem liście i otulał świat wyciszającą warstwą. Leontyna przepadała za pierwszym śniegiem i ciszą, którą ze sobą przynosił. Dawniej, bo w ostatnich latach świat zwariował, a wraz z nim i pogoda straciła na przyzwoitości. Nie można było polegać na miesiącach ani na porach roku. Wszystko się mieszało i Leontynę, lubiącą porządek, wyprowadzało to z równowagi. Dzięki Bogu, że miała pracę, która nie była uzależniona od zwariowanej huśtawki pogodowej. Tak, tak, za nic nie zamieniłaby sklepu z antykami, starociami i rękodziełem na sad czy na pensjonat, chociaż kiedyś marzyło jej się i jedno, i drugie. Lecz w marzeniach sad wzbogacał się co roku o nowe odmiany czereśni i jabłek i przynosił wspaniałe plony, natomiast w rzeczywistości coraz trudniej było nie tylko uzyskać przyzwoitą cenę za owoce, ale też doprowadzić do zbiorów. Podobno zmieniał się klimat – przynajmniej tak twierdził jakiś mądrala w telewizji, który zdawał się zupełnie tym nie przejmować. Ba, wyglądał na wręcz zadowolonego. Widać nie musiał utrzymywać się z tego, co udałoby mu się mimo ocieplenia klimatu zebrać z własnej ziemi. Co do pensjonatu, to właśnie spotkała właścicielkę jednego, świeżo otwartego, która stwierdziła, że jak tak dalej pójdzie, kapryśna grudniowa pogoda ją wykończy.

– Co też, pani Maju, pani opowiada, wprawdzie taka zgnilizna nie jest zdrowa, ale w końcu jest pani młodą, silną kobietą, byle deszcz i chlapa pani nie złamie! – powiedziała, otulając się szczelniej szalikiem. – Chyba że nadal będzie pani biegać bez nakrycia głowy, wtedy to i młodość nie pomoże. Właśnie, może pani mi przy okazji powie, o co chodzi z tymi czapkami i szalikami? Dlaczego młodzi ludzie bronią się przed nimi jak przed zarazą? Wprawdzie ja też podobno byłam kiedyś młoda i niby powinnam pamiętać takie szczegóły, ale to było tak dawno temu, że zastanawiam się, czy sobie tej młodości zwyczajnie nie wymyśliłam. – Ledwo widoczny figlarny uśmiech przemknął po jej twarzy.

– Niestety w tym pani nie pomogę – odparła ze śmiechem właścicielka pensjonatu. – Trzeba by było zapytać moją córkę Marysię. Ona jest w tej właściwej fazie młodości.

– Właściwej fazie młodości? – Pani Leontyna zdziwiona uniosła siwe brwi. – A jest jakaś niewłaściwa?

– No, jest jeszcze ta faza, którą Magda Umer nazwała młodością stabilną. I my, pani Leontyno, się do niej właśnie zaliczamy. – Majka prychnęła śmiechem.

– Straszna z pani trzpiotka! Niby pani i ja razem? Przecież pani ledwo od ziemi odrosła! Ale o czym to mówiłyśmy? A, o czapkach! Niech się pani cieplej ubiera, pani Maju, wtedy nie trzeba się martwić pogodą!

– To nie takie proste. Gdyby tylko chodziło o strój – westchnęła właścicielka pensjonatu i z zatroskaniem pokręciła głową. – Myślałam, że w grudniu w Uroczysku będę miała komplet gości. Na święta i na narty. A tu nic a nic. Przeglądałam prognozę długoterminową w internecie i nie zanosi się ani na śnieżną, ani na mroźną zimę. To jakaś złośliwość losu, przez którą pójdę z torbami!

– Może nie będzie aż tak źle – wyraziła nieśmiałe przypuszczenie pani Leontyna. – A prognozie pogody nie ma co ufać! Tak samo jak horoskopom, moim zdaniem to czysta loteria. Co tam komu przyjdzie do głowy, to napisze. Miałam kiedyś znajomą, która redagowała rubrykę z horoskopami. Często wpadała do mnie tuż przed zamknięciem numeru i pytała: „Masz jakiegoś znajomego Raka? Bo ja nie i zupełnie nie wiem, czy w tym miesiącu ma się mu poszczęścić, czy wręcz przeciwnie”. I w zależności od naszej sympatii lub antypatii dostawał zapowiedź sukcesów albo widmo upadków i nieszczęść. Sama pani widzi, że nie ma sensu zawracać sobie głowy wróżbami i prognozami. Będzie dobrze, na pewno!

– Oby miała pani rację. A teraz lecę, bo zaraz zaczynam zajęcia w szkole. Chwała i za to, bo z samego pensjonatu bym nie wyżyła. – Maja pomachała Leontynie na pożegnanie, po czym zniknęła za zakrętem krętej, pnącej się pod górę uliczki.

A za chwilę dopędziła staruszkę z powrotem.

– Pani Leontyno, jeżeli chodzi o czapki, szaliki i młodość, to chyba jest taki zimowy konflikt pokoleń, który był, jest i będzie – wysapała, odgarniając z twarzy kosmyki włosów.

– Ha, ma pani niewątpliwie rację, sezonowy konflikt pokoleń, bardzo trafna diagnoza. – Pani Leontyna pokiwała głową. – Niech pani po pracy wpadnie do mnie do sklepu. Mam tam taki jeden mały konflikcik, który będzie pasował jak ulał.

– Przyjdę na pewno – obiecała sympatyczna właścicielka pensjonatu i już jej nie było.

Ot i młodość… – zadumała się pani Leontyna. I pomyśleć, w jej wieku byłam przekonana, że właśnie się starzeję. Ciekawe, skąd człowiekowi przychodzą do głowy takie głupie myśli. Westchnęła, poprawiając zsuwającą się brązową rękawiczkę. Rozmowa z Majką utwierdziła ją w przekonaniu, że powinna uważać się za szczęściarę, bo jej sklep nie był uzależniony od warunków pogodowych. Sprzedawać stare przedmioty z duszą mogła bez względu na to, czy klimat właśnie postanowił się oziębić, czy ocieplić. Mogła mieć pretensje tylko o reumatyzm, który przy takiej zgniłej pogodzie jej dokuczał, ale ostatecznie to, w porównaniu z zagrożeniem pójścia z torbami, było zaledwie niewartą wspominania niedogodnością. Tak czy inaczej, po południu zamierzała udać się na cmentarz i powiedzieć ojcu, że doprawdy wiedział, co czyni, gdy zamiast uprawiania sadu czy prowadzenia pensjonatu otworzył całkowicie klimatoodporny mały sklepik z antykami.ROZDZIAŁ 2

Po powrocie z cmentarza poczuła, że coś jej doskwiera. Zirytowana wyjrzała przez okno i zabębniła palcami o parapet.

– To wszystko przez ten grudzień – powiedziała do rudego kocura, który rozsiadł się przed nią na parapecie. – Mówię ci, Barnabo, odkąd zostaliśmy sami, grudzień mnie przygnębia! Ja wiem, ty masz to w nosie, jesteś zdrowym kocim egoistą i zupełnie się nie przejmujesz faktem, że spędzisz kolejne święta tylko i wyłącznie ze mną. Najważniejsze, że będzie ci towarzyszyła pełna miska. Tak, tak, Barnabo, nie masz co udawać i robić obrażonej miny. Ja i tak wiem, że dopiero brak jedzenia mógłby nieco zepsuć ci humor.

Westchnęła i zapatrzyła się w zapadający zmrok. Kto by pomyślał, że nadejdzie czas, że jej jedynym towarzystwem będzie rudy kocur. Oczywiście miała świadomość, że bycie samotną starszą panią ma sporo plusów. Chociażby to, że mogła sobie pozwolić na przyzwyczajenia i dziwactwa. Mogła być po prostu sobą, co jak zauważyła, jest luksusem dostępnym nielicznym. Ale to było takie oczywiste, dopóki żyła jej siostra. Pewnego wiosennego poranka po długiej chorobie powiedziała po prostu, że na nią już czas, i na drugi dzień umarła, zostawiając Leontynę w zupełnej samotności i w smutku. Starsza pani długo nie mogła wybaczyć jej tego spokojnego: „Czas na mnie”. Była przekonana, że gdyby tylko Anna nie wypowiedziała tego głośno, żyłaby do dziś. A tak nie miała już z kim usiąść do śniadania i nikt nie irytował jej wiecznie dobrym humorem.

– Skoro zdecydowałaś się zabrać pierwsza, powinnaś założyć rodzinę – mruknęła Leontyna w kierunku stojącej na kredensie fotografii siostry. – Przynajmniej zostałyby mi jakieś siostrzenice i siostrzeńcy, a tak jestem w kropce. Samotne święta mnie wykończą!

Przypomniała sobie właścicielkę Uroczyska, która użyła tego samego sformułowania, tyle że co do pogody. I w głowie zaświtał jej pewien pomysł. Im dłużej o nim myślała, tym bardziej jej się podobał.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij