Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Urok późnego lata. Tom I - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 czerwca 2018
Ebook
28,00 zł
Audiobook
34,00 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Urok późnego lata. Tom I - ebook

Czy za błędy popełnione w młodości trzeba płacić przez całe życie?

Dzieciństwo małej Ady rozpoczyna się od tragedii, która położy się cieniem na całym jej życiu. Nienawiść do macochy i żal do ojca staną się głównymi uczuciami, jakie dziewczyna będzie w sobie pielęgnować przez całą młodość. Dopiero po wielu latach okaże się, że w tej historii jest mnóstwo tajemnic i niedopowiedzianych wątków. Czy ich rozwikłanie przyniesie ulgę i przebaczenie, czy wręcz przeciwnie – sprawi, że jeszcze trudniej będzie bez żalu myśleć o miejscu, z którego się pochodzi i ludziach, których się kocha?

– Kiedy wyjeżdżamy? – spytała dziewczyna.
– Nie ma pośpiechu – odparła tym samym cierpkim tonem matka. – Choć z drugiej strony, jeśli już trzeba jechać, lepiej zrobić to podczas twoich wakacji. Rozmawiałam z szefem, w sierpniu mogę dostać tydzień urlopu. Załatwię formalności, jedźmy i miejmy to już za sobą.
– Tylko tydzień? – Ula była wstrząśnięta. Marny tydzień po tylu latach, które rodzina spędziła z dala od siebie? Nie mówiąc już o tym, że ona, Ula, dopiero teraz zobaczyłaby tę rodzinę na własne oczy.
Eliza rzuciła się, jakby ktoś oblał ją wrzątkiem.


Urok późnego lata to napisana z iście epickim rozmachem powieść, która fascynuje, wciąga, przeraża i wzrusza. Krótko mówiąc: eksplozja emocji gwarantowana!
Krystyna Meszka, cyrysia.blogspot.com

Urok późnego lata to bardzo wciągająca powieść obyczajowa, a zarazem pasjonująca łamigłówka, która doprasza się, aby ją jak najszybciej rozwikłać i poznać wszystkie odpowiedzi. Niejednokrotnie będą one zaskakujące!
Kasia Denisiuk, naczytniku.blogspot.com

Kolejna doskonała powieść w dorobku Agnieszki Janiszewskiej, której tłem jest XX-wieczna wiejska posiadłość, a osią fabularną tajemnice skrywane latami. Daj się porwać tej historii i odkryj urok późnego lata. Polecam!
Michalina Foremska, papierowybluszcz.wordpress.com

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-980-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Na ogół to Dezydery pisał listy. W imieniu nas obojga. W przeciwieństwie do mnie miał kształtne, naprawdę piękne pismo. Nieraz żartował, że w szkole, najwyraźniej odwrotnie niż to było w moim przypadku, przykładał się do lekcji kaligrafii. Choć – jak zaraz dodawał – były to jedyne zajęcia, do których się przykładał. Kaligrafia go bawiła, i tyle. Nie wymagała wkuwania i zapamiętywania, podczas ćwiczeń głowa odpoczywała od nadmiaru reguł lub liczb, jakimi katowano uczniów na innych zajęciach. Lubił powtarzać, że niemal całą wiedzę o świecie i zjawiskach tym światem rządzących posiadł sam. Szkoła w jego przypadku okazała się przydatna tylko do zdobycia wymaganych świadectw. Tak naprawdę jedyną korzyść przyniosła mu kaligrafia. Oczywiście – jak już wcześniej wspomniałam – żartował. Niemniej bezsporną prawdą pozostanie fakt, że potrafił znakomicie posługiwać się słowem, tak mówionym jak i pisanym. Miał dar niezwykle precyzyjnego wyrażania myśli i spostrzeżeń. Listy, które pisał, bez względu na to, czy dotyczyły spraw majątkowych i urzędowych, czy też kwestii jak najbardziej prywatnych, były czytelne – w każdym tego słowa rozumieniu – dla wszystkich. Pod tym względem nie mogłam się z nim równać.

Inna sprawa, że nigdy nie czułam potrzeby wprawiania się w sztuce epistolarnej. Nigdy też tego ode mnie nie wymagano. I po prawdzie – nie miałabym do kogo pisać. Pierwszych kilka lat życia spędziłam w majątku ojca w Jurczewicach, na dobrą sprawę świata bożego poza tą posiadłością nie oglądając. Nikogo poza rodziną i służbą nie znałam. Zresztą było to dość szczupłe grono osób, w miarę upływu lat coraz mniejsze. Potem zaś, gdy już opuściłam tak zwany rodzinny dom, nie miałam najmniejszej ochoty na wymianę korespondencji z tymi, którzy w nim pozostali. I nikt mnie do tego nie namawiał. Chyba to prawda, że umiejętność, której nie wykształci się w dzieciństwie i młodości, potem jest już trudna do opanowania. Przynajmniej ze mną tak było. Listy, które już jako dorosła osoba musiałam czasem napisać, były pozbawione zarówno sensownej treści, jak i formy. Miałam tego świadomość, ale nic już nie mogłam na to poradzić. Dlatego gdy sprawa dotyczyła kwestii rodzinnych, prosiłam Dezyderego, by pisał w imieniu nas obojga. A on, niemiłosiernie ze mnie żartując, spełniał to życzenie. Przecież niczego mi nie odmawiał, choć na ogół nie szczędził mi stosownych, aczkolwiek zawsze dobrodusznych, komentarzy.

Jednak tego listu za mnie nie napisze. Powinnam to zrobić sama, choć jestem pewna, że mi się nie uda. Nie dam rady wyznać w takiej formie tego, co wydarzyło się w moim życiu wiele lat temu. Zresztą nadal bym o tym nie mówiła ani nie próbowała pisać, gdyby nie fakt, że tamta sprawa miała potem wpływ nie tylko na moje, ale i na Twoje życie. Choć do niedawna nawet nad tym starałam się przejść do porządku dziennego. Przez lata nauczyłam się tak żyć. Nie było przecież dobrego wyjścia z pułapki, w jakiej się w pewnej chwili znalazłam. Musiałam szybko podjąć decyzję, wiedząc, że żadna nie będzie dobra. Mogła być tylko lepsza od tej drugiej. Mniejsze zło – jakże często podejmujemy w życiu decyzję, kierując się takim kryterium! W każdym razie ze mną tak właśnie było.

Dokonałam wyboru. I Bóg mi świadkiem – bardzo chciałam wierzyć, że wybrałam dobrze. Uciszyłam sumienie. Życie potoczyło się dalej. A jednak…

A jednak los nie dał za wygraną. Kilka lat temu miałam sen, który nie powinien był się przyśnić. Nie po tylu latach pogodzenia się z własnym wyborem. Obudziłam się w środku nocy i usłyszałam skrzypnięcie starej furtki strzegącej mojej posesji. Choć może należałoby powiedzieć, że obudził mnie właśnie ten odgłos. A zaraz potem drugi niepokojący dźwięk – przejeżdżającego pobliską drogą samochodu. Boże drogi, pomyślałam, samochód o tej porze, w tym miejscu, oddalonym o prawie kilometr od najbliższych sąsiadów – to się do tej pory nie zdarzyło! Oczywiście uśmiechniesz się i powiesz, że twoja stara matka po prostu nie potrafi odróżnić snu od jawy. Bo nie ma innego wytłumaczenia dla skrzypnięcia starej furtki, skoro nikogo nie dojrzałam na podwórzu. Chyba że wierzę w duchy. A co do samochodu, to nawet jeśli rzeczywiście przejeżdżał koło mojego domu, cóż w tym dziwnego?! Postęp cywilizacyjny zrobił swoje. Nie mieszkam przecież na zupełnym odludziu, nieopodal znajduje się miasteczko. Tak, wiem, ale… to przypomniało mi pewne wydarzenie sprzed wielu lat. I naprawdę nie ma znaczenia, czy ten samochód teraz mi się śnił, czy naprawdę zupełnie przypadkiem zabłąkał się koło mojego domu. Ani czy furtka skrzypnęła naprawdę, czy też była zabłąkanym elementem sennej jawy. Bo nagle, po raz pierwszy w życiu, przyszło mi do głowy, że mogę umrzeć zupełnie niespodziewanie. Nagle, wcale do tego nieprzygotowana. Kompletnie zaskoczona.

Mogę umrzeć bez spowiedzi, bez wyznania tego, co dawno temu starałam się zakopać na dnie sumienia. Przestraszyłam się nie na żarty, a to przecież do mnie zupełnie niepodobne. Zadzwoniłam do Twojej siostry i wyznałam jej część prawdy. Na opowiedzenie wszystkiego zabrakło mi siły i… chyba odwagi. Choć z drugiej strony myślę, że to, co jej przekazałam, wystarczy. Jest bystra – prędzej czy później odgadnie resztę. Ważniejsze jest to, co ona powiedziała mnie. Że nie może mnie rozgrzeszyć. Nie ona. Ale rozumie, że nie chciałam być podobna do tych moich krewnych, którzy nie potrafili zrezygnować ze swoich samolubnych marzeń i dla ich spełnienia poświęcili szczęście innych osób w rodzinie. To prawda, nie chciałam być taka jak oni, ale… czy to zmniejsza ciężar mojej winy?

Zabroniłam Twojej siostrze opowiadać Ci o tym, czego się ode mnie dowiedziała. Chyba że po mojej śmierci. Wtedy to już nie będzie miało znaczenia. Zdajesz sobie sprawę z tego, jak się Ciebie bałam?

Wczoraj przyszło mi do głowy, że jednak powinnaś dowiedzieć się o wszystkim ode mnie. Nie czuję się dobrze, czasem plączą mi się myśli. Kto wie, czy się jeszcze spotkamy? Może do tego czasu nie będę w stanie niczego już sobie przypomnieć? A może nie zobaczymy się już nigdy. Pomyślałam więc, że spróbuję napisać. Ale widzę, że nic z tego nie będzie. Co najwyżej wyjdzie mi jakiś łzawy bełkot, od którego zrobi Ci się niedobrze albo którego w ogóle nie zrozumiesz. Najpewniej jednak w ogóle nie dam rady tego zrobić. Już napisanie tak krótkiego fragmentu kompletnie mnie wyczerpało. Z trudem trzymam pióro w dłoni. Żałuję, że nigdy nie próbowałam pisać pamiętnika, to by już było coś! Żałuję też, że spaliłam lub podarłam całą korespondencję, która do mnie przychodziła. Nie chciałam popełnić tego samego błędu co mój ojciec, który nie dopilnował, by w moje ręce nie wpadła wiadomość mająca pozostać jego sekretem. Ja dopilnowałam, nie zostawiłam żadnych śladów – i co z tego? Świadomość nie uleciała, spowiedzi nie było. Mogę tylko modlić się o wybaczenie i… o zrozumienie. Mimo wszystko… o zrozumienie.

Na nic więcej nie mam już siły.— Rozdział 1

Ula Borzęcka poznała rodzinę swojej matki w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym siódmym roku, gdy skończyła siedemnaście lat. Wcześniej wizyta w Polce, zarówno dziewczyny, jak i jej matki, Elizy, nie była możliwa. Tak przynajmniej utrzymywała matka, a nieliczni znajomi, jakich miały w Londynie, to potwierdzali. Młodsza córka Rawickich od lat mieszkała w Anglii, tam wraz z mężem spędziła całą wojnę, tam urodziła dziecko. Po roku czterdziestym piątym ani Eliza, ani jej mąż nie zamierzali, wzorem niektórych rodaków, wracać do ojczystego kraju. Wprawdzie przyjazne nastawienie wobec Polaków należało już w Anglii do przeszłości, a szereg przykrych incydentów niejednego polskiego emigranta, żołnierza i oficera skutecznie skłonił do wyjazdu do Polski, niemniej Borzęccy woleli zostać tam, gdzie byli. Zacisnąć zęby i przeczekać. Przykrości doznawane od Anglików wydały im się mniejszym złem niż powrót do kraju przygniecionego powojenną nędzą, a ze strony komunistycznej władzy, narzuconej przez kremlowskich mocodawców, nie spodziewali się niczego dobrego. Polacy, którzy zdecydowali się zostać na Zachodzie, tak właśnie myśleli i starali się zniechęcić do powrotu tych, którzy jednak uważali, że z takich czy innych powodów ich miejsce jest w ojczyźnie. Zresztą powody te były często trudne do podważenia. Ten i ów pozostawił w kraju najbliższych, za którymi tęsknił, a nie miał możliwości, by ich sprowadzić na Zachód. Kto inny dla odmiany nie wyobrażał sobie spędzenia reszty życia jako niechciany, co najwyżej zaledwie niechętnie tolerowany emigrant, a byli też tacy, którzy uwierzyli zapewnieniom, że w tej nowej pod względem ustrojowym ojczyźnie nie będzie tak źle. Z pewnością zaś lepiej niż w Anglii, a przecież nie każdy miał możliwość przesiedlenia się gdzie indziej, na przykład za ocean. W Polsce zaś – jak zapewniały różne instytucje – czekała na nich praca. Były jakieś perspektywy. A poza tym – jak by nie patrzeć – to był ojczysty kraj.

Borzęccy pozostali jednak odporni na tego typu propagandowe zachęty i Ula przez kilka lat niezłomnie wierzyła, że polityka stanowiła podstawową przyczynę bezkompromisowości jej rodziców.

Ciekawili ją jednak krewni, którzy mieszkali w Polsce, chciała ich wreszcie zobaczyć na własne oczy. To przecież byli jej dziadkowie, ciotka, wuj, kuzyni… Jednak matka niezmiennie, choć ze wzrastającym zniecierpliwieniem, powoływała się na rozsądek i wzywała do cierpliwości.

– Sama przecież rozumiesz, że do tej pory nie było możliwości, abyś ich poznała – tłumaczyła córce. – Wojna wybuchła zaraz po tym, jak ja i twój ojciec wyjechaliśmy do Anglii. A i teraz w dalszym ciągu wzajemne odwiedziny są niemożliwe. Musimy być cierpliwi.

To było sensowne tłumaczenie. W czterdziestym siódmym roku Rawiccy wysłali do Elizy pierwszą od czasów wojny wiadomość. Potem jednak przez osiem lat nie zrobili tego po raz drugi.

– Korespondencja z nami jest dla nich zbyt ryzykowna – wyjaśniła Uli Eliza Borzęcka. – Sam fakt, że twoi dziadkowie mają rodzinę w Anglii, naraża ich na podejrzenia komunistycznych służb. Dopóki jednak mogą składać uzasadnione wyjaśnienia, że nie utrzymują z nami żadnych kontaktów, dopóty mam nadzieję, że są w miarę bezpieczni. Nie będziemy ich zatem narażać.

Ula przyjmowała do wiadomości te wyjaśnienia. Nie miała przecież innego wyjścia. Jednocześnie jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zarówno ona, jak i jej rodzice byli w Anglii dość osamotnieni. Poczucie to stało się jeszcze bardziej dojmujące, gdy w pięćdziesiątym trzecim Borzęccy rozstali się, a następnie formalnie rozwiedli. Ojciec początkowo wyjechał do Manchesteru, potem jednak wraz z nową żoną wyemigrował do Kanady.

Eliza i Ula zostały wtedy zupełnie same. To znaczy matka miała dwie czy trzy koleżanki w pracy, z którymi czasem spotykała się popołudniami na damskie ploteczki, trudno to jednak określić mianem przyjaźni. Z kolei Ula była lubiana przez kolegów w szkole, zapraszano ją także do domów niektórych koleżanek, jednak często wracała stamtąd w nie najlepszym nastroju. Tak się bowiem składało, że domy, które odwiedzała, zamieszkiwały szczęśliwe, a w każdym razie pełne rodziny. No i oprócz rodziców nie brakowało w nich dziadków. To zaś powodowało, że coraz częściej myślała o swoich.

– Wątpię, czy kiedykolwiek ich poznam – oznajmiła pewnego razu matce, choć wiedziała, że Elizę może to tylko dodatkowo rozdrażnić.

Oczywiście Ula zdawała sobie sprawę, że częste wracanie do tego samego tematu może być dla jej matki irytujące. Rozumiała to, niemniej w miarę upływu lat nauczyła się dostrzegać szczegóły, na które nie zwracała uwagi jako małe dziecko. A mianowicie, że Eliza wprawdzie nie unikała rozmów o swoich rodzicach, ale mówiła o nich bez szczególnego entuzjazmu. W każdym razie bez tego charakterystycznego ciepła w głosie, z jakim na ogół ludzie wspominają swoich bliskich.

I rzeczywiście w odpowiedzi na skargę córki Borzęcka skrzywiła się lekko, a nawet nieznacznie wzruszyła ramionami.

– Przecież tłumaczyłam ci to setki razy.

– Wiem, ja tylko tak… czasem się zastanawiam… bo chciałabym… – Ula zrezygnowała z dokończenia zdania, widząc, że matka odwróciła się do niej tyłem i zajęła obiadem.

Już miała wyjść z kuchni, aby usiąść nad lekcjami, w ostatniej jednak chwili zawróciła.

– Nigdy mi nie opowiadałaś o rodzinie taty, o jego rodzicach i rodzeństwie.

Eliza rzuciła na nią krótkie spojrzenie spod oka, po czym zaczęła energicznie mieszać sos w garnku.

– Ojciec ci o nich nie opowiadał? – spytała z lekką ironią.

– Mówił, że od dawna nie żyją.

– No to masz odpowiedź. Ja w każdym razie nigdy ich nie poznałam.

– I nigdy o nich nie pytałaś?

– Nie. W jakim celu miałabym to robić?! – Eliza, energiczniej niż należało, zestawiła z kuchni garnek i zabrała się do krojenia cebuli. Zmarszczyła czoło, tym samym dając do zrozumienia, że nie ma ochoty na kontynuowanie rozmowy.

Ula jednak nie rezygnowała.

– To trochę dziwne… – zaczęła z wahaniem.

– Niby co takiego? – burknęła matka.

– Ja bym na twoim miejscu zapytała o… teściów.

– Ejże, nie pozwalasz sobie za wiele? Nie za smarkata jesteś na takie odzywki?

– Mam piętnaście lat – odparła z oburzeniem Ula – a ty ciągle traktujesz mnie jak małe dziecko.

– Skoro uważasz się za taką dorosłą, to chyba powinnaś zrozumieć pewne sprawy. Nie pytałam twojego ojca o ludzi, którzy od lat już nie żyli. W momencie gdy się poznaliśmy, nie miał już żadnego żyjącego bliskiego krewnego. A z dalszymi nie utrzymywał kontaktów. Ot i wszystko. A teraz koniec śledztwa i daj mi wreszcie skończyć ten obiad. Muszę zdążyć, zanim pobiegnę do pracy. A ty, zamiast tu stać i ględzić bez sensu, mogłabyś mi przynajmniej w czymś pomóc. Jak mam ze wszystkim sama zdążyć?

Gdyby tu byli dziadkowie, z pewnością byłoby ci łatwiej, pomyślała Ula. Widziała przecież, jak to wyglądało w domach jej koleżanek, gdzie matki mogły w razie potrzeby liczyć na pomoc swoich krewnych. Nie śmiała jednak powiedzieć tego na głos. A z drugiej strony wiedziała, że matka tak naprawdę nie chce jej pomocy. Nieraz dawała do zrozumienia, że nie ma czasu czekać, aż córka zrobi coś w domu. Wolała brać wszystko na siebie. Choćby po to, aby później móc ponarzekać.

Kolejny list z Polski przyszedł do nich w pięćdziesiątym piątym roku, ale Eliza Borzęcka przyjęła ten fakt dość spokojnie, by nie rzec – obojętnie. Przynajmniej tak to wyglądało. Obracała w dłoniach brzydką szarą kopertę, jakby zastanawiała się, co z tym fantem zrobić.

Ula, patrząc na to, nie wierzyła własnym oczom.

– Nie otworzysz? – spytała, czując, że jeszcze chwila, a wyrwie tę kopertę z rąk matki, w okamgnieniu ją rozerwie i przeczyta list.

– Teraz nie mam czasu. – Usłyszała w odpowiedzi. – Muszę biec do pracy.

– Nie masz czasu? Musisz biec do pracy? – powtórzyła zdumiona córka. – Co ty mówisz, mamo?

Już nie tylko nie wierzyła własnym oczom, ale także i własnym uszom. Nie, bez wątpienia słuch musiał ją zawieść.

– A może wolisz, aby mnie wylali? – Eliza poczerwieniała. – Zapewniam cię, że nie znajdę łatwo następnej. A wtedy tylko patrzeć, aż wyrzucą nas na bruk, ty zaś pożegnasz się z porządną, prywatną szkołą, bez której możesz zapomnieć o przyzwoitej uczelni.

Oczywiście przesadzała. Jej obecna pensja nie wystarczała na czesne, a za szkołę płacił ojciec, który regularnie przysyłał z Kanady odpowiednią kwotę. Przypominanie jednak matce tego faktu teraz nie miało najmniejszego sensu. Poza tym to nie opłata za czesne była w tym momencie najważniejsza.

– Pozwolisz mi przeczytać? – spytała przymilnie. – Skoro ty nie możesz tego zrobić, ja bardzo chętnie…

– Jeszcze czego! Powiedziałam już, że później. Czy choć raz mogłabyś nie podważać mojej decyzji?

– Bo jej nie rozumiem! Ja na twoim miejscu rozerwałabym tę kopertę na strzępy, byle tylko dowiedzieć się, co napisali do mnie rodzice, których nie widziałam od lat. Albo siostra. Zajęłoby ci to parę minut, a do pracy i tak zdążysz.

Ula spodziewała się, że teraz wybuchnie awantura. Matka na ogół nie puszczała płazem takich odzywek, choć dziewczynka bardzo rzadko sobie na nie pozwalała. Tym razem jednak nie zamierzała milczeć. Wolała już tę awanturę niż zadziwiającą obojętność matki. Szóstym zmysłem czuła, że pod pozorami tej obojętności mogło kryć się coś złowrogiego.

Eliza jednak nie wybuchnęła gniewem. Zachowała spokój, a o jej tłumionej irytacji świadczyło tylko drgnienie ramion.

– Ale nie jesteś na moim miejscu – odparła lodowato. – I… obyś nie była.

Przy ostatnich słowach w tonie jej głosu pojawiło się coś nowego, osobliwego, na co Eliza Borzęcka rzadko sobie pozwalała. Jakaś tkliwa, a zarazem pełna smutku nuta. Albo raczej zadawniony ból.

To zresztą sprawiło, że Ula przemogła się, podeszła do matki i pokonując niemałe onieśmielenie, przytuliła się do jej pleców.

– O czym ty mówisz, mamo? – spytała cicho.

Eliza, choć zaskoczona gestem córki – ile to lat minęło, odkąd Ula tak po prostu ją objęła? – w pierwszej chwili wyprostowała się sztywno, potem jednak ponownie się przygarbiła. Tak czy owak, nie wysunęła się z objęć córki. Ale też nie odpowiedziała na pytanie.

– Ja naprawdę chciałabym ich poznać – kontynuowała wobec tego Ula. – Jesteśmy tu… tylko we dwie.

Nie była pewna, czy należało wspominać o tym poczuciu osamotnienia, o którym matka przecież dobrze wiedziała, i chyba także nie czuła się z nim dobrze. A może jednak nie było to dla niej aż takim problemem? Tego Ula nie mogła być pewna na sto procent. Nigdy nie panowała między nimi na tyle bliska więź, aby dzieliły się swoimi bardziej osobistymi przemyśleniami.

– Dobrze – westchnęła w końcu z udaną rezygnacją Borzęcka. – Widzę, że nie zrezygnujesz. Tylko żebyś nie miała pretensji, jeśli wyrzucą mnie z pracy za spóźnienie. Wtedy istotnie nie pozostanie nam nic innego, jak przeprowadzić się do Polski i tam szukać zajęcia. Tu go przecież z pewnością po raz drugi nie znajdę. Nawet znalezienie tej pracy graniczyło z cudem. A cuda nie lubią się powtarzać.

Słowa te, wypowiedziane znanym już Uli gderliwym tonem, dziewczynka puściłaby mimo uszu – ostatecznie nieraz je słyszała – gdyby nie wzmianka o ewentualnym powrocie do Polski. To było bowiem coś zupełnie nowego. Przecież do tej pory powrotu do Polski matka w ogóle nie brała pod uwagę. Jeśli ktoś inny o tym wspominał, zbywała go na ogół krótką i zjadliwą kpiną. Teraz oczywiście także nie mówiła poważnie – Ula nie miała co do tego ani cienia wątpliwości – a jednak zabrzmiało to zdecydowanie inaczej niż kiedykolwiek wcześniej.

Powrót do Polski? Ula nigdy tam nie była. Urodziła się przecież w czterdziestym roku w Londynie i rzadko kiedy opuszczała to miasto, nawet latem, podczas wakacji. W ogóle sobie nie wyobrażała przeniesienia się na stałe do ojczyzny rodziców i dziadków. Dość złego się nasłuchała o tym, co się w niej aktualnie dzieje, aby chciała tam zamieszkać. Ale pojechać w odwiedziny? Poznać rodzinę? Zobaczyć na własne oczy ten kraj? To już byłoby coś.

Czasem ona i matka rozmawiały z mieszkającymi w Anglii Polakami, a ostatnio ten czy ów wspominał, że w obliczu symptomów odwilży politycznej w Polsce jest już możliwość odwiedzania krewnych w kraju i zapraszania ich do siebie, i nawet niektórzy z tego korzystali – lecz nie one. Czyżby list z Polski także i dla nich oznaczał nowe perspektywy w tej kwestii?

– Naprawdę myślisz o powrocie do Polski? – spytała, udając, że potraktowała słowa matki jak najbardziej poważnie.

– No, no, nie łap mnie za słówka! – roześmiała się trochę sztucznie Eliza. – Wprawdzie nadal nas, Polaków, specjalnie tu nie kochają – wiadomo, zabieramy im miejsca pracy, których i dla nich jest za mało – ale tam, w tym niby-naszym kraju, z pewnością kochano by nas jeszcze mniej. Tu jest byle jak, ale i tak o niebo lepiej niż w Polsce. W porównaniu z tamtejszą nędzą mamy tu prawdziwe luksusy. Sama zresztą niejednokrotnie miałaś okazję o tym słyszeć.

– Tak. – Ula skinęła głową, jednak zrobiła to bezwiednie. Całą bowiem uwagę skupiła na dłoniach matki, otwierających szarą kopertę.

– A poza tym nie do końca wierzę w tę tak zwaną polityczną odwilż – dodała Eliza, po czym rozprostowała złożoną na pół kartkę.

Ula nie odważyła się na to, by spróbować ponad jej ramieniem przeczytać nadesłaną wiadomość. Nawet przy założeniu, że manewr ten by się udał – a przecież szanse na powodzenie były niewielkie – to przecież matka z pewnością dałaby jej porządną burę. I nie chciałaby już potem rozmawiać ani o liście, ani o swojej polskiej rodzinie, o podróży do Polski nie wspominając.

Obserwowała zatem z zapartym tchem wyraz twarzy Elizy, gdy ta przebiegała wzrokiem pismo.

– No i…? – spytała niecierpliwie, kiedy matka ponownie złożyła kartkę i włożyła ją do koperty.

– Przesyłają nam pozdrowienia. – Usłyszała beznamiętną odpowiedź. Takim tonem matka na ogół informowała ją na przykład o konieczności oszczędzania prądu z powodu rosnących cen.

– To wszystko? Nie wierzę. – Ula była bliska płaczu. Postanowiła jednak nie ustąpić. – Ostatni raz napisali do nas osiem lat temu. Potem, jak mówiłaś, już tego nie robili, bo to nie było dla nich bezpieczne. Dlatego nie wierzę, aby teraz przysłali tylko pozdrowienia. By nie napisali nic więcej.

– Pamiętasz o liście sprzed ośmiu lat? – Eliza wyglądała na naprawdę zdziwioną tym faktem. W każdym razie była na tyle zaskoczona, że nawet się nie rozgniewała na słowa córki.

– Tak, pamiętam. – Dziewczynka skinęła głową. – Przecież to nie było tak dawno…

Nie dokończyła, bo byłaby się chyba rozpłakała. Jak mogła nie pamiętać tamtego listu, w którym nieznani jej dziadkowie pisali o swojej tęsknocie, o tym, że marzą, aby ich wszystkich, to znaczy córkę, wnuczkę i zięcia, wreszcie zobaczyć i przytulić do serca. Że wreszcie czas, aby zapomnieć dawne nieporozumienia, bo czymże one są wobec faktu, że udało się im przeżyć wojnę. Samo to można uznać za cud, zważywszy, ilu ludzi na całym świecie straciło swoich bliskich, a przecież niejednokrotnie śmierć poniosły całe rodziny. Dziadkowie prosili wtedy o odpowiedź. Czy Eliza spełniła ich prośbę?

Potem co prawda bezpieczniej było już w ogóle nie pisać, ale czy matka odpowiedziała przynajmniej ten jeden jedyny raz? Ula nigdy dotąd o to nie zapytała. Teraz jednak postanowiła to zrobić.

– Właściwie nigdy się nie dowiedziałam, czy im wtedy odpowiedziałaś – odezwała się z pretensją w głosie.

– To dziadek wtedy napisał – odparła matka tak, jakby to stwierdzenie miało służyć za wyczerpujące wyjaśnienie.

– Pamiętam, że dziadek. – Ula mimo woli się uśmiechnęła. – Sama przecież wtedy wspomniałaś, że on ma znacznie wyraźniejszy charakter pisma od babci i dlatego wziął na siebie pisanie. Ale przecież zapewnił, że robi to także w imieniu babci. A także cioci Ireny i jej rodziny. Że one obie się pod tym podpisują. Sama wtedy powiedziałaś, że dziadek lepiej sobie przyswoił kaligrafię niż babcia i jego córki.

– Zadziwiająco dużo pamiętasz – przyznała Eliza. Nie byłaby jednak sobą, gdyby zaraz nie dodała: – Szkoda, że masz problem z zapamiętaniem moich bieżących poleceń dotyczących posprzątania własnego pokoju, a w zeszłym tygodniu zapomniałaś o przygotowaniu się do sprawdzianu z matematyki.

– Ten list także napisał dziadek? – spytała pospiesznie Ula, wskazując na kopertę. Odniosła wrażenie, że matka miała ochotę zmienić temat.

– Tak – padła krótka odpowiedź. Eliza szukała już rękawiczek i beretu. – A teraz dość o tym. Wychodzę, mam nadzieję, że nadal mam jeszcze po co pójść do pubu. I że będę miała jeszcze możliwość zapłacenia rachunków w następnym miesiącu.

Przed wyjściem z domu włożyła list z Polski do torebki.

Wróciła późnym wieczorem, niemniej zjadły razem kolację. Ula z trudem pokonała pokusę, by zadać matce złośliwe pytanie, czy nadal ma pracę, czy jednak już ją wyrzucili. Eliza pracowała jako kelnerka w pubie, zajęcie to zawdzięczała nie tyle cudowi – jak lubiła podkreślać – ile życzliwym ludziom, jacy się jeszcze w ich otoczeniu ostali, a poza tym między pracownikami pubu panowały na tyle koleżeńskie i dobre układy, że zawsze znalazł się ktoś, kto zastąpił ewentualnego spóźnialskiego. I nikt z tego powodu nie robił problemów, nawet zatrudnionej tam Polce.

Ula powstrzymała się jednak od ironicznych uwag, bo matka umiała wtedy odpłacić pięknym za nadobne, a skoro i tak na ogół przebywały we własnym towarzystwie, to nie było sensu pogarszać wzajemnych stosunków. Poza tym zależała od matki pod każdym względem. Jednak, ku jej zdumieniu, Eliza sama podjęła temat listu.

– Dziadek naprawdę przesyła pozdrowienia i robi to, rzecz jasna, w imieniu pozostałych. A poza tym napisał, że są zdrowi, nieźle sobie radzą. Tęsknią – zająknęła się. – No wiesz, takie tam…

Nie wiem, pomyślała Ula, ale słowa matki zachęciły ją, by zadać pytanie:

– Czy wiedzą, że ty i tata… – także się zająknęła – że nie jesteście już razem?

Eliza na moment znieruchomiała, szybko jednak wzięła się w garść.

– Dziadek o tym nie wspomniał. – Wzruszyła ramionami. – Nie wiem, skąd by miał wiedzieć o takich sprawach. Chyba że jakiś znajomy znajomego czy ktoś w tym rodzaju doniósł im o tym. Może ktoś taki tam ostatnio pojechał, ale nic mi o tym nie wiadomo.

Powiało chłodem. Atmosfera przy stole wyraźnie się zwarzyła.

– Proponują, abyśmy przyjechały? – spytała nieśmiało Ula.

Serce tłukło się w niej jak oszalałe. Dziewczynka była pewna, że matka musiała słyszeć ten łomot.

– Czas już spać. – Eliza energicznie podniosła się od stołu i zaczęła zbierać talerze. – W przeciwnym razie nie wstaniesz jutro na czas do szkoły.

Ula zaczerpnęła powietrza.

– Nie chcesz ich odwiedzić, bo nie chcesz rozmawiać z nimi o rozwodzie z tatą? – wyrzuciła z siebie jednym tchem.

Eliza na moment zamarła. Trzymając w obu dłoniach brudne talerze, patrzyła osłupiałym wzrokiem na córkę. Opanowała się jednak, choć jednocześnie poczerwieniała na twarzy.

– Kładź się spać – wydusiła z siebie gniewnie. – Czy naprawdę za każdym razem muszę ci przypominać po kilka razy każde polecenie?

Przez kolejne dwa lata nie było mowy ani o dziadkach, ani o ciotce Irenie, ani o żadnych nowych listach. Zrezygnowana Ula zajęła się swoimi sprawami: nauką, snuciem planów związanych z przyszłymi studiami i ewentualną karierą, nie zaniedbywała też towarzyskich kontaktów z rówieśnikami.

I właśnie wtedy, wiosną pięćdziesiątego siódmego roku, Eliza nieoczekiwanie oznajmiła jej, że jadą do Polski.

Do Polski?

Ula w pierwszej chwili była pewna, że nie do końca zrozumiała słowa matki. Do Polski? Po dwóch latach omijania tego tematu, traktowania go jak największe tabu?

– Dziadek znowu napisał? – spytała niepewnie.

– Nie. Ciotka Irena.

– Ciotka? Przecież ona nigdy dotąd…

– Czasami pisała – odparła cierpko matka.

Powinnaś mi była o tym mówić. Dlaczego nic a nic nie wiedziałam? – chciała krzyknąć Ula. Jeśli ciotka czasami pisała, to znaczy, że listów przychodzących z Polski musiało być więcej niż te dwa, o których Ula wiedziała. I zapewne dziadek napisał jeszcze niejeden. A niewykluczone, że także babcia.

Nie wykrzyczała jednak tych słów na głos. Po pierwsze – w przypadku matki nie przyniosłoby to żadnego pożądanego skutku. A po drugie… w wyrazie twarzy Elizy było coś osobliwego. Ula nie umiała tego zdefiniować, odniosła jednak wrażenie, że matka była wyraźnie poruszona.

– Kiedy wyjeżdżamy? – spytała dziewczyna.

– Nie ma pośpiechu – odparła tym samym cierpkim tonem matka. – Choć z drugiej strony, jeśli już trzeba jechać, lepiej zrobić to podczas twoich wakacji. Rozmawiałam z szefem, w sierpniu mogę dostać tydzień urlopu. Załatwię formalności, jedźmy i miejmy to już za sobą.

– Tylko tydzień? – Ula była wstrząśnięta. Marny tydzień po tylu latach, które rodzina spędziła z dala od siebie? Nie mówiąc już o tym, że ona, Ula, dopiero teraz zobaczyłaby tę rodzinę na własne oczy.

Eliza rzuciła się, jakby ktoś oblał ją wrzątkiem.

– Co ty sobie wyobrażasz! – Podniosła głos. – Uważasz, że mogę sobie pozwolić na nieprzychodzenie do pracy całymi miesiącami? Na jakim ty świecie żyjesz? Myślałby kto – księżniczka!

– Chciałabym tam zostać dłużej! – odparła nie mniej zapalczywie córka.

– Co to ma znaczyć?! – Eliza niemal wbiła w nią swój wzrok.

Nie zapowiadało to niczego dobrego. Ula, znająca już to spojrzenie, wiedziała, że w tym momencie należałoby zrejterować, a w każdym razie nie drążyć dłużej tematu. Mimo to zdecydowała się podjąć rękawicę.

– Chciałbym zostać tam dłużej… to wszystko – odparła, dokonując nadludzkiego wysiłku, by ze spokojem i pewnością siebie patrzeć matce prosto w oczy.

– A niby jak ty to sobie wyobrażasz, moja panno? Ja wrócę, a ty tam zostaniesz?

– Czemu nie? – odparła zaczepnie Ula, bo zachowanie matki zirytowało ją, a zarazem zaniepokoiło. Czuła, że Eliza nie powiedziała jeszcze wszystkiego, że chowa jeszcze coś w zanadrzu, a ponieważ nie wie, jak to wyznać, jest jeszcze bardziej nieznośna niż zazwyczaj. Naraz Ula zrozumiała, co ją tak niepokoiło i co mogło być powodem zdenerwowania Elizy. – Dlaczego tym razem to ciotka nas zaprosiła? Dlaczego nie napisał tego dziadek?

Wprawdzie Eliza przed chwilą wyjaśniła, że jej siostra już wcześniej do niej pisała, niemniej dopiero ten ostatni list skłonił ją wreszcie do odwiedzenia rodziny. Co takiego ciotka napisała, że ostatecznie pokonało to opór matki przed podróżą?

Eliza, słysząc pytanie córki, rzuciła ścierkę do zlewu i odwróciła się twarzą do okna.

– Choćby dlatego, że dziadek nie żyje – odparła wreszcie suchym, beznamiętnym tonem. Tonem urzędnika, który liczy na to, że wreszcie jego informacja skutecznie zamknie usta natrętnemu interesantowi.

– Nie żyje? – powtórzyła oszołomiona Ula. – Kiedy…

– Dwa miesiące temu – padła szybka odpowiedź.

Dwa miesiące temu? I dopiero teraz się o tym dowiadujemy? – chciała krzyknąć Ula, ale spojrzawszy na odwróconą do niej plecami matkę, natychmiast doznała olśnienia.

Wiedziałaś wcześniej. Sama przecież wspomniałaś, że ciotka pisała już jakiś czas temu. Być może zawiadomiła ciebie, a przy okazji także mnie, o jego chorobie, śmierci, wreszcie o pogrzebie. Ale ty postanowiłaś nie jechać. I nie powiedziałaś mi o niczym. Dopiero teraz… Dlaczego?

– Dlaczego…? – szepnęła z wyrzutem, ale nie doczekała się odpowiedzi.

Matka wyszła z kuchni.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: