Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

usuń_to! - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 lipca 2024
Ebook
39,99 zł
Audiobook
39,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

usuń_to! - ebook

Umiera znany polski raper Dawid Dybuk, który wykorzystywał swoją muzykę do ewangelizacji. Policja uznaje śmierć artysty za samobójstwo, jednak żona Dybuka nie zgadza się z tą teorią. Do zbadania sprawy kobieta zatrudnia prywatnego detektywa Adama Jensena.

Jensen, wdowiec i samotny ojciec, w pracy znajduje ukojenie. Postanawia porozmawiać ze znajomymi muzyka, związanymi z nim wspólną pracą, wiarą, a także potworną tajemnicą sprzed lat. Tajemnicą, która zamieniła życie kilku osób w koszmar.

Od Śremu i Poznania, przez Wielkopolskę, aż do Hiszpanii i dalej, do Dominikany. Od muzycznych fascynacji, przez religijny fanatyzm, aż do straceńczej cielesności i politycznych zagrywek. Usuń_to! poprowadzi cię przez różne wymiary miłości, pogardy, nienawiści, pragnień i śmierci.

Najodważniejsza dotąd powieść Tomasza Żaka.

Pokochasz ją lub znienawidzisz.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8330-420-5
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Zawsze uważał, że życie jest krótkie, ale mimo to za długie. Dziesiątki lat zmarnowane na niewiele warte czynności i nic niewartych ludzi. W jego oczach to właśnie ludzie byli najgorsi. Ale przemierzając krainę ślepców, nawet jednooki jest królem.

Długotrwałe ulotne wrażenie zamieniło się w pewność: jedynie on na tym, pożal się Dwoisty Boże, świecie widzi, że to wszystko zaszło za daleko. Że czas na czystkę, ludobójstwo na skalę masową.

Po trosze zazdrościł współczesnym dyktatorom, bo tak naprawdę jedynie oni mogli zrealizować plan, zrestartować ludzkość. Tyle że byli jedynie głupimi gnojami, krótkowzrocznymi półmózgami uzależnionymi od władzy. Pazernymi na każdy skrawek ziemi głupcami. Gdyby to on był Putinem, już dawno nadeszłaby nuklearna apokalipsa. Nawet gdyby kody niezbędne do odpalenia głowic rakietowych były ukryte w kapsułce zatopionej w jego własnym ciele. Nawet gdyby musiał rozerwać siebie na strzępy, żeby je zdobyć. Ale nie był i nie miał absolutnie żadnych szans, żeby zostać głową atomowej potęgi. Co więc mógł zrobić, on, najbardziej szary z szarych ludzi, praktycznie niezauważalny nawet przez własną rodzinę robak? Mógł próbować nakierować świat na właściwe tory. Mógł wywołać reakcję łańcuchową, sprawić, że koniec będzie powolny, ale nieunikniony. Najpierw jednak musiał zrobić coś, żeby świat zechciał go słuchać. Żeby świat zrozumiał. Może nawet niekoniecznie cały. Jedna, dwie, trzy osoby. Niech każda z nich przekona kolejne trzy. Morderstwo wielopoziomowe, Avon apokalipsy.

Wstał od biurka i zamknął laptopa. Poczuł, że jego umysł po raz kolejny tego dnia zaczyna szwankować. Że pewność siebie i przekonanie o słuszności działań zostają zastąpione lękiem i dziecięcą wręcz paniką. Położył się na wznak na podłodze, obok materaca. Chciał poczuć zimno i twardość betonowej posadzki. Zamknął oczy, a głowę położył na złączonych w koszyczek dłoniach. Poczuł, jak jego podłoga – a sufit sąsiada z dołu – wibruje. Do jego uszu docierały strzępki jakiegoś discopolowego hitu. Mógł to być również osiągający milionowe wyświetlenia na YouTubie raper, w ostatnich latach trudno było rozróżnić te dwa gatunki. Nie potrafił zliczyć, ile razy prosił uciążliwego sąsiada o przekręcenie potencjometru w lewo, o przesunięcie suwaka głośności. Raz nawet padł na kolana, bo dudniący bas nie pozwalał mu myśleć, nie mówiąc już o pracy. Mieszkający na pierwszym piętrze strażnik więzienny jedynie ryknął śmiechem i powiedział, że jeśli usłyszy psie szczekanie, to może – ale tylko może – zastanowi się, czy ściszyć. Tak poniżyć się nie mógł, więc wstał, otrzepał nogawki i kupił na allegro słuchawki przeciwhałasowe Stihla, a tydzień później – żeby miłośnik tandetnej muzyki nie nabrał podejrzeń – przebił mu wszystkie opony i porysował lakier wycackanego, popowodziowego audi a4 z 2010 roku.

Kiedy zaczął snuć swój diaboliczny plan, to właśnie sąsiada widział jako pierwszą z ofiar. Nieliczący się z nikim i niczym, niewyedukowany buc łączył w sobie wszystkie wady, z powodu których musiał nadejść kataklizm. On jednak miał obowiązek myśleć szerzej. Strażnik, tak jak i on, był nikim, a odejście nikogo nie wzbudzi zainteresowania.

Wrócił myślami do teraźniejszości, wciągnął powietrze nosem najgłębiej, jak potrafił, i trzymając nieruchomo głowę, spojrzał w prawo, najdalej, jak potrafił. Tego ćwiczenia nauczył się, kiedy postanowił odstawić brane latami leki psychotropowe i wziąć zdrowie we własne ręce. Pompowana w niego przez lekarzy trucizna i tak w niczym nie pomagała, a im dłużej mieszał wortioksetynę, pregabalinę i alprazolam, tym bardziej czuł się ogłupiony. Lekarz zwiększał dawki, a on, niczym bezmyślne zombie, każdego ranka i wieczoru odliczał tabletki. Aż w końcu przestał. Cały zapas pseudoleków spuścił w toalecie, czując przy tym niemałą satysfakcję. To był pierwszy krok, żeby pokonać system. Pierwszy krok, żeby opuścić matrixa i zacząć prawdziwie żyć. Znalazł skuteczne remedium. Kiedy ziewnął, ponownie skierował oczy na wprost, a po kilku sekundach maksymalnie w lewo. Ćwiczenie miało w założeniu resetować jego autonomiczny układ nerwowy. Tak przynajmniej mówili wyznawcy teorii poliwagalnej, a on, po kilku tygodniach stosowania ruchów, których nauczył się z YouTube’a, na pewno nie czuł się gorzej niż wtedy, kiedy chodził naszprycowany chemią. Czy lepiej? Tego stwierdzić nie potrafił. Na pewno myślał logiczniej, dzięki czemu realizacja planu stawała się coraz bliższa. Wstał z posadzki, przechylił głowę w prawo, jego oczy również skierowały się w tę stronę. Wytrzymał w tej pozycji kilkadziesiąt sekund i zrobił dokładnie to samo, tyle że kierując głowę i wzrok w lewo. Nie był pewien, czy irytujący sąsiad wyłączył ten muzykopodobny twór, czy to on po prostu przestał go słyszeć.

Rozejrzał się po ascetycznie urządzonym pokoju. Oprócz biurka, na którym stały trzy monitory i obudowa komputera, znajdowały się w nim pusta półka, mała szafa na ubrania i materac rzucony bezpośrednio na podłogę. Wszystkie ściany, poza jedną, były w kolorze poszarzałej bieli i domagały się przemalowania. Na szczęście to już nie będzie jego problem.

Poszedł do kuchni i z lodówki pełnej butelek wyciągnął jedną z nich. Uwielbiał smak Mio Mio Mate, oprócz wody z kranu pił jedynie to. Pociągnął duży łyk, po czym wytarł usta rękawem. Zerknął przez małe okno, z którego miał widok na osiedlowy sklepik, gdzie oprócz piwa, fajek i małpek nie schodziło już nic innego. Gdyby nie stali klienci, jego właściciel już dawno musiałby uznać wyższość znajdującej się kilka kroków dalej żabki. Ale ten potrafił zadbać o stałych kupujących i dając im co jakiś czas darmowe piwko albo częstując najtańszymi szlugami, tylko pogłębiał ich hodowane latami nałogi. To był jego grzech i za jakiś czas może znajdzie się na liście jakiegoś dzieciaka, którego ojciec walił dwa piwa pod sklepem, a później dwa szybkie swojej żonie, bo miała czelność trzeci raz z rzędu podać to samo danie na obiad; znajdzie się na jego liście za to, że rozpijał typowego przedstawiciela prawdziwych polskich facetów. Może ten dzieciak znajdzie się na liście jakiejś matki, bo dał jej córce nadzieję na pierwszy poważny związek, a po dwóch tygodniach zamknął się w sypialni z najlepszą przyjaciółką latorośli, starając się odtworzyć rzeczy, których naoglądał się na PornHubie. To będzie reakcja łańcuchowa na skalę, jakiej ten świat jeszcze nie widział i już nigdy nie zobaczy.

Dopił napój, delektując się każdym łykiem. Starał się być tu i teraz, zgodnie z jedną z zasad japońskiego ikigai, żeby nawet najbardziej banalną czynność robić całym sobą. Chyba dopadł go stres albo wczorajszy kebab na mieście. Przez chwilę bił się z myślami, czy odpuścić sobie toaletę i wytrzymać jeszcze te kilkanaście minut, ale zrobiło mu się trochę żal policjantów, którzy prędzej czy później wejdą do jego pokoju. Może i życzył wszystkim śmierci, ale to nie to samo co życzenie babrania się w czyimś pośmiertnym gównie. Kiedy usiadł na zimnej desce, poczuł natychmiastową ulgę. Jak zawsze w takich momentach wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy, siłą przyzwyczajenia chcąc sprawdzić, co słychać na fejsbuku. Tak naprawdę interesowała go tylko jedna jedyna informacja, której w tym momencie nie mógł zweryfikować. Toaletowa sprawa zaczęła się przedłużać, odpalił więc Vampire Survivors, żeby rozegrać ostatnią partię. Wybrał swoją ulubioną postać, psa O’Sole Meeo, i zaczął siać zniszczenie w Bibliotece Inlaid. Musiał przyznać, że twórcom tej niezależnej gry udało się uzyskać coś, o czym marzą wielcy deweloperzy – intuicyjny tryb rozgrywki i system częstych nagród potrafił przykuć do ekranu na długie godziny. Sam, znając przecież mechanizmy krótkich, dopaminowych sprzężeń zwrotnych, potrafił spędzić przy niej całe noce.

Ze skupienia wyrwały go trzęsące się ściany i ryk mężczyzny. Strażnik więzienny postanowił zabrać do łazienki swój pokaźnych rozmiarów głośnik bluetooth i na cały regulator puścić jakiś hit z manieczkowskiego Ekwadoru, głośno przy tym krzycząc. Do jego uszu docierały teraz jakieś bzdury o serach. Uznał, że nadszedł najwyższy czas na działanie. Podcierając tyłek, myślał o swoim sąsiedzie; miał głęboką nadzieję, że strażnik szybko trafi na czyjąś listę.

Wrócił do pokoju i usiadł w fotelu gamingowym, najwygodniejszym, z jakiego miał okazję kiedykolwiek korzystać. Zanim zalogował się na Twitcha i rozpoczął transmisję, spojrzał jeszcze na swoje muskularne przedramię, gdzie wytatuował słowa, najważniejsze w jego życiu. Pomyślał o wszystkich ludziach, którym nie udało się żyć z nimi w zgodzie, którzy ich nie szanowali. Nie winił ich, nie mógł. Takimi zostali stworzeni, kamień węgielny pod budowę nowego gatunku. Takim został stworzony i on. Czuł, że odpokutował za całe zło, które wyrządził, ale nawet to nie zwalniało go od poniesienia kary. Wziął głęboki oddech i zaczął się modlić.

– Jedyny Dwoisty Boże – wyszeptał – daj mi siłę, żebym mógł dokończyć to, co zacząłem. Żebym miał w sobie spokój ducha, by móc być wykonawcą twej nieomylnej woli. Día y noche. Vida y muerte. Nadszedł twój czas.

Z szuflady biurka wyciągnął kupioną w darknecie berettę px4 storm. Położył ją na blacie tak, żeby nie uchwyciła jej kamera zamontowana na jednym z monitorów. W komorze znajdował się tylko jeden nabój. Więcej amunicji nie potrzebował. Z jego telefonu rozległ się dźwięk alarmu, czyli musiała nadejść 17.59. Została mu minuta. Nie lubił się spóźniać, ale też nie chciał pokazać się za wcześnie.

Audytorium czekało, a on był gotów. Gotów na to, żeby zostać pomazańcem, tym, który rozpocznie apokatastazę. Miał tylko nadzieję, że ci wszyscy, którzy oglądali go od lat, staną się wyznawcami nowej religii, budowniczymi nowego świata. Nazwał swój stream Ha llegado el final, przygotował niezbędne akcesoria i wcisnął przycisk start. Już po kilku sekundach oglądało go kilka tysięcy użytkowników, choć nie wypowiedział, jak zawsze, nawet jednego słowa. Wreszcie po raz pierwszy przywitał się ze swoimi widzami. Wierzył, że wszystko się uda. Musi się udać.

Sąsiad nadal męczył mieszkańców swoim wysublimowanym gustem muzycznym, z którym zlewało się walenie w drzwi. Na zewnątrz panowała niska temperatura, do tego zerwał się bardzo silny wiatr, nie przegoniło to jednak koneserów tanich alkoholi spod sklepiku.

Koniec wszystkiego, śmierć ludzkości już pukały do drzwi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: