Usuwacz - ebook
Usuwacz - ebook
Seryjny morderca o pseudonimie Usuwacz pragnie sprawiedliwości. Próbuje naprawić błędy systemu i dać światu jej namiastkę – uśmierca więc wadliwe elementy utopijnego porządku. Psychopatyczna osobowość Usuwacza przez długi czas pozwala mu na wodzenie śledczych za nos. Kres temu ma położyć policjant wydziału kryminalnego Ksawery Kulczyński. Niestety osobista tragedia, którą przeżył, sprawia, że ze świetnego, upartego i wnikliwego gliny pozostał jedynie cień. Kulczyński walczy z demonami przeszłości i zdecydowanie to starcie przegrywa. Ofiar zaczyna przybywać, a sam morderca zaczyna bawić się z Kulczyńskim.
Czy sprawiedliwość ma związek z ludzkim cierpieniem? Czy dla matki opłakującej śmierć córki długość wyroku oprawcy ma znaczenie?
Krystian Stolarz – policjant wydziału kryminalnego, magister prawa, sportowiec amator i miłośnik książek. Prowadzi na Instagramie konto @policjant_czytaipisze, na którym promuje czytelnictwo i recenzuje książki. Stolarz dba o autentyzm języka, atmosfery panującej w policji i szczegółów śledztwa. Prawda o policyjnej robocie jest znakiem rozpoznawczym jego powieści.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8391-581-4 |
Rozmiar pliku: | 684 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W2022 roku w wypadkach drogowych spowodowanych przez nietrzeźwych kierowców w Polsce zginęły 172 osoby, a 1690 osób zostało rannych. Oczywiście to tylko suche statystyki, które nie oddają prawdziwego cierpienia i krzywdy ofiar i ich bliskich.
Proszę więc o jedno. Nigdy, przenigdy nie siadajcie za kierownicą po spożyciu alkoholu. Nigdy, przenigdy nie pozwólcie na to innym, nawet jeśli chodzi tylko o przestawienie samochodu o kilkanaście metrów. Inaczej zaryzykujecie życie własnych dzieci, rodziców, dziadków, przyjaciół czy obcych ludzi, którzy również mają swoje rodziny, marzenia i powinności.
Pijesz, nie jedź! Choć posiłkuję się znanym wszystkim sloganem, to moja prośba płynie prosto ze zranionego serca.
Ku pamięci Piotrka i Patryka.PROLOG
Iustitia.
Sprawiedliwość.
Kiedy się patrzy na nią przez pryzmat ludzkiego cierpienia, jej sens, powaga i ustanowione reguły stają się zupełnie bezwartościowe. Szybko się okazuje, że są jedynie frazesami – nic nieznaczące definicje nieistniejącej instytucji.
Przecież żadne prawo, żadna forma kary nie zwrócą człowiekowi strat poniesionych w wyniku ciężkiego przestępstwa. Nikt nie zwróci ofierze gwałtu zdrowia psychicznego czy poczucia własnej wartości. Nikt nie rozpędzi jej demonów, uzasadnionego strachu przed drugą osobą czy też nie naprawi skrzywionego spojrzenia na relacje międzyludzkie. Nikt nie zwróci życia zabitej córce, synowi, matce, ojcu, kochankowi, mężowi, przyjacielowi, koledze…
Wysokość wyroku jest bez znaczenia. Ofiara lub jej najbliżsi pozostają z blizną wypaczającą rzeczywistość. Dla nich nie ma większego znaczenia, czy sprawca został odizolowany od świata na rok, dwa, czy na dziesięć lat. To nie odbuduje rozbitej rodziny. Nie zwróci wzroku, węchu, nie cofnie paraliżu.
Czy można sprawić, aby sprawiedliwość nabrała sensu? Nie. Tak samo jak nie można wyremontować domu, którego fundamenty nigdy nie istniały.
Oko za oko, ząb za ząb – nawet ta zasada, najbliższa ideałowi, nie odzwierciedla ciężaru ludzkiej straty. W jaki sposób krzywda sprawcy miałaby pomóc ofierze? Wybicie zębów agresorowi nie sprawi, że pokrzywdzonemu wyrosną nowe. Odebranie mordercy życia nie ukoi bólu związanego z utratą dziecka.
A co w takim razie z karą śmierci? Jaki jest jej sens, skoro nie zmienia przeszłości? Odpowiedź jest wyjątkowo prosta. Sprawiedliwość nie istnieje. Żadna kara nie naprawi krzywd wyrządzonych przez ludzi niesprawiedliwych.
Dlatego przychodzę z pomocą. Mogę dać namiastkę sprawiedliwości światu. Dla ofiary lub jej rodziny moje czyny nic nie znaczą, ale dla świata…
Namiastką sprawiedliwości jest śmierć każdego złego człowieka. Moją misją jest usunięcie ich wszystkich – tych, co znam lub dopiero poznam.Rozdział 1
To był jego dzień. W dodatku pierwszy po dwutygodniowym urlopie. Nikt i nic nie miało prawa zepsuć mu humoru – kac, który złapał go w stalowy uścisk, gdy tylko otworzył oczy, żona, która miała pretensje o wczorajszą imprezę, a nawet sąsiad, który zaatakował go na klatce i solidnie ochrzanił za pijackie wrzaski. Bo popili ostro. Tylko alkohol tłumaczył wczorajsze głośne śpiewy, nieprzyzwoite żarty, a nawet bluzgi, którymi obrzucali się uczestnicy imprezy. Podobnie jak końcowe wyznania miłości dwóch dorosłych mężczyzn.
– Proszę wybaczyć, sąsiedzie, i życzę miłego dnia! – powiedział nie w swoim stylu.
Wyszedł na zewnątrz, wyjął z kieszeni ulubioną tabakę i wciągnął ją sprawnie. Odetchnął głęboko, rozkoszując się zapachem świeżego powietrza i mentolu zawartego w sproszkowanym tytoniu. To był jego sposób na początek dnia. Żadna kawa nie równała się z taką mieszanką dopamin. Do pracy jechał z uśmiechem na twarzy. Sam nie wierzył w to, co widział w lusterku wstecznym, dlatego co chwilę w nie spoglądał.
– Dziesięć lat – powiedział do siebie. – Od pierdolonych dziesięciu lat nie jechałem do pracy w takim nastroju.
Do Komendy Miejskiej Policji w Zielonej Górze wszedł niczym bohater reklamy loterii Lotto, który właśnie trafił wymarzoną szóstkę. Wprawdzie nie miał na sobie wakacyjnej koszuli w kwiaty i krótkich spodenek, ale czuł się jak na Hawajach. „Teraz to mi to lotto” – powtarzał w głowie słowa starego spotu.
Do służby przyszedł dziesięć minut przed wszystkimi. Po tylu latach doskonale znał nawyki kolegów, dlatego łatwo wyliczył, do której w wydziale nikogo nie będzie. Usiadł przed swoim komputerem, uruchomił go i odnalazł folder „raport”. Tam wybrał plik „raport – aktualny” i po chwili go wydrukował. Z dumą wziął go do rąk i po raz chyba setny przeczytał. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Przybił pieczątkę ze swoim stopniem, nazwiskiem i zajmowanym stanowiskiem, po czym złożył na niej czytelny podpis. Teraz podniecony jak ośmiolatek wypatrujący pierwszej gwiazdki czekał na swojego przełożonego.
Poderwał się na dźwięk otwieranych drzwi. Zerknął zza monitora. Pierwszym na zmianie okazał się inspektor Jan Tarasz, naczelnik wydziału kryminalnego. Robert Kujawa wstał i dumnym krokiem podążył do pokoju przełożonego. Wszedł tuż za nim i bez słowa położył na biurku raport o przejściu na emeryturę. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
– Zaczynam za pięć minut – oznajmił oschle inspektor. Choć chciał zabrzmieć poważnie, bardziej przypominał naburmuszonego młodszego kuzyna, który nie chce pożyczyć swojej zabawki. Tak naprawdę zawsze tak się kojarzył, ale trudno mu było zrobić inne wrażenie, skoro mógł się pochwalić wzrostem pomiędzy hobbitem Frodem z Władcy Pierścieni a Tyrionem Lannisterem z Gry o tron. Mięśniami też nie imponował. Gdyby chciał wystąpić w oktagonie albo na ringu, zakwalifikowałby się do kategorii wagowej lekkopółśmiesznej. No i ten głos… Wdzierający się do uszu niczym trucizna, zostawiająca po sobie trwały uszczerbek na zdrowiu – ot, Bernadette Rostenkowski na sterydach.
Mimowolnie zerknął w stronę leżącego na stole raportu.
– Co, kurwa?! – oburzył się i doskoczył do swojego fotela. Chwycił wydrukowaną przez Roberta kartkę, nie przejmując się tym, że ją pogniecie, a nawet opluje. – Jaja sobie robisz?!
W progu pojawił się Rafał, który jak co dzień chciał przywitać się z naczelnikiem, ale słysząc niespotykane o tej porze wrzaski, wycofał się, tak aby nikt go nie zauważył. Robert nadal uśmiechał się szeroko.
– I czego się tak szczerzysz? – zaatakował go naczelnik. – Co ty będziesz robił w tej chacie? Pewnie zachlejesz się na śmierć! Wiesz, co? W dupie mam twój raport.
Szybkimi ruchami podarł kartkę na kilka części.
Tego Robert się nie spodziewał. Krew natychmiast uderzyła mu do głowy, a policzki zalała purpura. No i dobry nastrój szlag trafił. Już szykował w odpowiedzi bogatą wiązankę, kiedy naczelnik rzucił na biurko kartkę w formacie A4, ale w koszulce ochronnej.
– Naczelnik też idzie na emę? – zapytał zbity z tropu Robert.
Wziął folię do ręki, przez chwilę łapał ostrość, po czym przeczytał pismo i… zbladł.Rozdział 2
Znowu ty? – zapytał starszy mężczyzna z wyraźną nadwagą. Miał na sobie mundur strażnika miejskiego, który już dawno powinien wymienić na większy.
– Też się cieszę, że cię widzę.
Ksawery podał dłoń na przywitanie.
– Ta, tylko dzisiaj niczego nie odpierdalaj. Mam plany na wieczór.
Policjant wzruszył ramionami.
– A ty się dziwisz, że nie dają ci normalnych służb. Od ilu lat chodzisz z buta, i to w dodatku wyłącznie z nami? – zapytał bezpośrednio.
– Od dwóch. I wcale się nikomu nie dziwię – odpowiedział Ksawery.
* * *
– Zwolnij – wysapał strażnik miejski. Wystający mu spod munduru brzuch wyglądał co najmniej komicznie.
Kulczyński nie zareagował.
– Kurwa, Kula! Ile się znamy? Nie wkurwiaj mnie.
Ze wszystkich strażników miejskich tylko Witkowski mógł sobie pozwolić na takie słowa. Ksawery zatrzymał się, rozejrzał i usiadł na pobliskiej ławce. Strażnik uśmiechnął się i dosiadł. Przez chwilę próbował wyrównać oddech.
– Czemu nie odejdziesz na emę? – zapytał.
Policjant spojrzał na niego ciężko.
– Dobra, sorry. Głupie pytanie.
Nagle usłyszeli pisk opon. Policjant spojrzał w kierunku hałasu i dostrzegł samochód osobowy, który ruszał spod monopolowego. Jechał w ich stronę z małą prędkością, ale slalom, jaki wykonywał, świadczył o jednym.
– No i mam po planach – powiedział wyraźnie zawiedziony strażnik.
Kulczyński zerwał się na równe nogi i pobiegł w kierunku pojazdu. Kierowca szybko zauważył umundurowanego policjanta i próbował uciec. Zredukował bieg i skręcił w prawo, ale zgasł mu silnik. Ksawery dobiegł do drzwi samochodu i szarpnął za nie. Zamek centralny skutecznie ryglował dostęp.
– Otwieraj, kurwa! – ryknął policjant.
Kierowca nie reagował. Nerwowo próbował przekręcić kluczyk. Jego ruchy były chaotyczne. Funkcjonariusz wiedział, że liczą się sekundy. Za chwilę mężczyźnie uda się odpalić, a wtedy nic już nie zdoła zrobić, zwłaszcza pieszo. Chyba że… Myśl o służbowej broni przeleciała mu przez głowę z prędkością jej pocisku. Ale druga myśl była wyrazistsza: zasada minimalizacji skutków. Kulczyński zacisnął więc dłoń w pięść i z całej siły uderzył w boczną szybę, a ta natychmiast rozbiła się w drobny mak. Dopiero teraz dobiegł do nich strażnik. Policjant złapał kierowcę za ubranie i wyciągnął przez wybitą szybę. Rzucił go na ziemię, przygniótł kolanem i sprawnie założył kajdanki.
– Aua, aua! – krzyczał zatrzymany.
– Zamknij się! – syknął Kulczyński.
Wyciągnął telefon z kieszeni spodni i zadzwonił do dyżurnego.
– Cześć, zatrzymałem pijaka1, przyślij patrol z pompą2.
Dyżurny westchnął.
– Odpuścisz kiedyś? – zapytał.
– Jesteśmy na Poznańskiej dwadzieścia – odpowiedział Kulczyński, ignorując przytyk.
– Wysyłam.
* * *
– Co ty odpierdalasz!? Mało ci jeszcze problemów?! Kiedy ty się, kurwa, ogarniesz?!
– Po pierwsze, to do mnie nie krzycz. Gówniarz z ciebie, panie kierowniku. A po drugie, wykonuję swoją robotę. Gość miał w sobie trzy promile.
– I musiałeś wybić mu szybę, złamać nos i przy okazji rozjebać sobie łapę? – kierownik Ogniwa Patrolowo-Interwencyjnego znacząco zerknął na dłoń Kulczyńskiego.
– Gdybym nie musiał, to z pewnością bym tego nie zrobił – odpowiedział ze spokojem policjant.
– Wiesz w ogóle, kogo zatrzymałeś?
– Tak. Przestępcę, który wbrew ustawie kierował pod wpływem alkoholu – odpowiedział dumnie.
– Szwagra komendanta, do chuja! Już nie wiem, kurwa, gdzie mam cię schować. W wykroczeniach też odpierdalałeś.
– W wykroczeniach też wypełniałem – zaznaczył to słowo – swoje obowiązki. Skoro ktoś przyjeżdżał do komendy na gazie, to moim zasranym obowiązkiem było reagować.
– I wylatywać zza biurka jak pieprzony Spider-Man, bić pijaków i skakać im po samochodach.
Kierownik poderwał się z krzesła i skierował do okna. Nerwowo próbował odpiąć guzik pod szyją w policyjnej koszuli.
– Tak – odpowiedział Kulczyński spokojnie. – Gdybym miał radiowóz, moje zatrzymania byłyby inne.
– Tak, wiem. – Kierownik odwrócił się w jego stronę. – Udowodniłeś nam to, rozpierdalając trzy radiowozy.
Kulczyński uśmiechnął się na to wspomnienie. To były piękne dwa miesiące w ruchu drogowym. W tym czasie zatrzymał chyba z czterdziestu nietrzeźwych kierujących. Nawet komendant wojewódzki dał mu nagrodę pieniężną, co było nie w smak jego bezpośrednim przełożonym. Dla nich stanowił nieustający problem.
– Wyjdź mi stąd! – ryknął kierownik.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
------------------------------------------------------------------------
1 Pijak – nietrzeźwy kierujący.
2 Pompa – alkomat.