Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Uwaga! Złość - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 grudnia 2020
Ebook
54,99 zł
Audiobook
54,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
54,99

Uwaga! Złość - ebook

Uwaga! Złość


Lektura obowiązkowa, błyskotliwie merytoryczna i niezwykle wyzwalająca. Pokazuje, że nie da się żyć bez złości, a nawet nie warto do tego dążyć. Można ją natomiast zrozumieć.

 

Złość – wybucha jak wulkan. Jej rezultaty mogą być bolesne, stanowić źródło wstydu i poczucia winy. Jednak strategie unikania i zaprzeczania jej szybko okazują się nieskuteczne, a nawet niszczące.

Ta książka jest dla ciebie, jeśli:

  • znowu nakrzyczałaś/eś na dziecko lub partnera,
  • nie radzisz sobie z trudnymi emocjami dziecka,
  • masz wyrzuty sumienia z powodu swoich gwałtownych zachowań,
  • chcesz wiedzieć, jak radzić sobie ze złością w rodzinie.

Autorka:
Ewa Tyralik-Kulpa – trenerka umiejętności psychospołecznych rekomendowana przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne. Prowadzi warsztaty z empatycznej komunikacji w Szkole Trenerów Komunikacji Opartej na Empatii, na Wydziale Pedagogiki UW i studiach podyplomowych SWPS, a także dla innych organizacji, firm i osób prywatnych. Ukończyła Program Pomocy Psychologicznej w nurcie Gestalt.

Spis treści

Spis treści:
Zamiast wstępu (4)
1. O co chodzi z tą złością (9)

Wszyscy mamy te same poniedziałki (9)

Dlaczego w ogóle się złościmy (12)

Jak działa złość (14)

Instrukcja – jak działa „bomba złości” (15)

Jak reagujemy najczęściej na pojawiającą się złość (16)

Złość to nie tylko złoszczenie się (17)

Stopniowanie złości (23)

Stare wzorce złości (25)

Zdrowe wyrażanie złości (27)

Kodeks złości (28)

2. Złość, mózg i ciało (28)

Mechanizm złoszczenia się (30) Historia rozwoju mózgu i nasza aktualna złość (34)

Stres i rola rodzica (42)

Codzienna praktyka „samodbania” (43)

Codziennik złości (44)

Aktywowanie kory przedczołowej zamiast drażnienia ciała migdałowatego(46)

Gimnastyka płatów czołowych u dziecka (1) (47)

Gimnastyka płatów czołowych u dziecka (2) (47)

Na lewo mózg, na prawo mózg – czyli modalność lewo- i prawopółkulowa (47)

Ćwiczenie – magiczna różdżka złości, czyli stroimy prawą półkulę (51)

Złość „z piwnicy” i złość „z piętra” (51)

Złość jako emocja cielesna (52)

3. Złość w komunikacji (58)

Komunikowanie złości (60)

Złość bez wrzasku i krzyku (64)

Praktyka: minimediacje (66)

Blokady komunikacyjne albo „killery empatii” (68)

„Brudna dwunastka” (72)

Jak unikać komunikacji, nie unikając komunikacji (74)

Język obserwacji a język ocen (76)

Proszenie zamiast żądania (78)

Jak prosić. Model komunikatu w duchu Porozumienia bez Przemocy (80)

Empatia dla siebie (82)

Osoby wysoko wrażliwe (85)

Jak różnie możemy odbierać komunikację (87)

4. Granice a złość (88)

Czym są granice i dlaczego są ważne (89)

Jak mówić, że coś nam nie pasuje. Odmawianie (94)

Jak mówić, że coś nam nie pasuje. Informacja zwrotna (99)

Granice jako sposób na ataki złości (101) Przekonania (103)

Złość „z piętra” a rola granic (106)

5. Złość a rozwój dziecka (110)

Biologia złości (111)

Uczenie się jest ważne – również uczenie się złości (112)

Złość na poszczególnych etapach rozwojowych (114)

Noworodek (114)

Po 3. miesiącu życia (116)

Między 6. a 12. miesiącem życia (118)

Około 1. roku życia (120)

2. rok życia (121)

4. rok życia (126)

Między 5. a 6. rokiem życia (130)

Starsze kilkulatki – wiek wczesnoszkolny (134)

Rywalizacja i złość z przegranej (137)

Złość wieku dorastania (138)

6. Złość: praktyka. Dodatek nieobowiązkowy (142)

Analiza transakcyjna jako narzędzie pracy ze złością (142)

Do czego przydaje się w rodzicielstwie świadomość, że mamy różne stany „ja” (146)

Ciało i emocje (149)

Ciało w ujęciu Alexandra Lowena a praktyka rodzicielska (153)

Focusing (154)

Psychoterapia (155)

Jak wybrać psychoterapię i psychoterapeutę (155)

Popularne nurty psychoterapeutyczne (157)

7. Zakończenie (159)

Bibliografia (165)

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66057-43-2
Rozmiar pliku: 8,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis tre­ści

Za­miast wstę­pu

1. O co cho­dzi z tą zło­ścią

Wszy­scy mamy te same po­nie­dział­ki

Dla­cze­go w ogó­le się zło­ści­my

- Jak dzia­ła złość
- Jak re­agu­je­my naj­czę­ściej na po­ja­wia­ją­cą się złość

Złość to nie tyl­ko złosz­cze­nie się

Stop­nio­wa­nie zło­ści

- Sta­re wzor­ce zło­ści

Zdro­we wy­ra­ża­nie zło­ści

- Ko­deks zło­ści

2. Złość, mózg i cia­ło

Me­cha­nizm złosz­cze­nia się

Hi­sto­ria roz­wo­ju mó­zgu i na­sza ak­tu­al­na złość

Stres i rola ro­dzi­ca

- Co­dzien­na prak­ty­ka „sa­mod­ba­nia”
- Co­dzien­nik zło­ści
- Ak­ty­wo­wa­nie kory przed­czo­ło­wej za­miast draż­nie­nia cia­ła mig­da­ło­wa­te­go
- Gim­na­sty­ka pła­tów czo­ło­wych u dziec­ka (1)
- Gim­na­sty­ka pła­tów czo­ło­wych u dziec­ka (2)

Na lewo mózg, na pra­wo mózg – czy­li mo­dal­ność lewo- i pra­wo­pół­ku­lo­wa

Złość „z piw­ni­cy” i złość „z pię­tra”

- Ma­gicz­na różdż­ka zło­ści, czy­li stro­imy pra­wą pół­ku­lę

Złość jako emo­cja cie­le­sna

3. Złość w ko­mu­ni­ka­cji

Ko­mu­ni­ko­wa­nie zło­ści

Złość bez wrza­sku i krzy­ku

- Prak­ty­ka – mi­ni­me­dia­cje

Blo­ka­dy ko­mu­ni­ka­cyj­ne albo „kil­le­ry em­pa­tii”

- To robi róż­ni­cę
- Kie­dy słu­chasz, słu­chaj
- Ma­gia słu­cha­nia
- „Brud­na dwu­nast­ka”
- Jak uni­kać blo­kad w ko­mu­ni­ka­cji, nie uni­ka­jąc ko­mu­ni­ka­cji

Ję­zyk ob­ser­wa­cji a ję­zyk ocen

Pro­sze­nie za­miast żą­da­nia

- Jak pro­sić – mo­del ko­mu­ni­ka­tu w du­chu Po­ro­zu­mie­nia bez Prze­mo­cy

Em­pa­tia dla sie­bie

Oso­by wy­so­ko wraż­li­we

- Jak róż­nie mo­że­my od­bie­rać ko­mu­ni­ka­cję

4. Gra­ni­ce a złość

Czym są gra­ni­ce i dla­cze­go są waż­ne

Jak mó­wić, że coś nam nie pa­su­je. Od­ma­wia­nie

- Jak roz­go­nić chmu­rę my­śli za­pal­ni­ków

Jak mó­wić, że coś nam nie pa­su­je. In­for­ma­cja zwrot­na

Gra­ni­ce jako spo­sób na ata­ki zło­ści

- Prze­ko­na­nia
- Złość „z pię­tra” a rola gra­nic

5. Złość a roz­wój dziec­ka

Bio­lo­gia zło­ści

Ucze­nie się jest waż­ne – rów­nież ucze­nie się zło­ści

Złość na po­szcze­gól­nych eta­pach roz­wo­jo­wych

- No­wo­ro­dek
- Po 3. mie­sią­cu ży­cia
- Mię­dzy 6. a 12. mie­sią­cem ży­cia
- Oko­ło 1. roku ży­cia
- 2. rok ży­cia
- 4. rok ży­cia
- Mię­dzy 5. a 6. ro­kiem ży­cia
- Star­sze kil­ku­lat­ki – wiek wcze­snosz­kol­ny
- Ry­wa­li­za­cja i złość z prze­gra­nej
- Złość wie­ku do­ra­sta­nia

6. Złość – prak­ty­ka. Do­da­tek nie­obo­wiąz­ko­wy

Ana­li­za trans­ak­cyj­na jako na­rzę­dzie pra­cy ze zło­ścią

- Do cze­go przy­da­je się w ro­dzi­ciel­stwie świa­do­mość, że mamy róż­ne sta­ny „ja”
- Cia­ło i emo­cje

Me­to­da Ale­xan­dra Lo­we­na

- Krzy­cze­nie „NIE!”
- „Złaź!”
- Uzie­mie­nie
- Cia­ło w uję­ciu Ale­xan­dra Lo­we­na a prak­ty­ka ro­dzi­ciel­ska
- Ko­pa­nie w ma­te­rac
- Gra­ni­ce

Fo­cu­sing

Psy­cho­te­ra­pia

- Jak wy­brać psy­cho­te­ra­pię i psy­cho­te­ra­peu­tę
- Po­pu­lar­ne nur­ty psy­cho­te­ra­peu­tycz­ne

7. Za­koń­cze­nie

Bi­blio­gra­fiaZa­miast wstę­pu

„Po­trzą­snę­łam nim… Wte­dy mąż wziął go ode mnie i po­wie­dział, że chy­ba osza­la­łam. A ja już na­praw­dę nie mo­głam, mały darł się od dwóch go­dzin”.

„Szar­pa­łam nim. Chcia­łam, żeby prze­stał bić sio­strę”.

„Wrzesz­cza­łam gło­śniej niż oni, żeby w koń­cu wy­nie­śli się i dali mi po­pra­co­wać”.

„Po­wie­dzia­łam jej, że przez cią­głe noc­ne po­bud­ki, po­bud­ki z jej przy­czy­ny, wy­lą­du­ję w koń­cu w szpi­ta­lu”.

„Krzyk­nę­łam, że je­śli jesz­cze raz zrzu­ci tę mi­skę, to bę­dzie zli­zy­wać je­dze­nie z pod­ło­gi”.

„Wy­rwa­łam jej z ręki za­baw­kę i ka­za­łam na­tych­miast iść spać”.

„Kłó­ci­li­śmy się przy niej tak bar­dzo, aż za­py­ta­ła, czy się roz­wie­dzie­my”.

„Ude­rzy­łem go”.

Ta­kich hi­sto­rii sły­sza­łam wie­le. A ich au­to­rzy to nie je­dy­ni ro­dzi­ce, któ­rym zda­rzy­ło się prze­sa­dzić, a po­tem mę­czyć z po­wo­du kosz­mar­nych wy­rzu­tów su­mie­nia. Za­ry­zy­ku­ję stwier­dze­nie, że każ­dy z nas ma na su­mie­niu ja­kąś sy­tu­ację zwią­za­ną ze zło­ścią, któ­rą wo­lał­by wy­ma­zać z ro­dzin­nej hi­sto­rii. Za­zwy­czaj wspo­mnie­niom tym to­wa­rzy­szy lęk, że przez na­sze nie­opa­no­wa­nie skrzyw­dzi­li­śmy dziec­ko, i wstyd – że oka­za­li­śmy się gor­szy­mi ro­dzi­ca­mi, niż my­śle­li­śmy.

Kie­dy na­sze dzie­ci przy­cho­dzą na świat, jed­ną z rze­czy, któ­re uświa­da­mia­my so­bie bar­dzo szyb­ko, jest na­by­ta na­gle od­po­wie­dzial­ność za dru­gie­go, za­leż­ne­go od nas ma­łe­go czło­wie­ka. To pierw­sza, za­sad­ni­cza zmia­na zwią­za­na z trans­for­ma­cją w ro­dzi­ca. Już nie od­po­wia­da­my tyl­ko za sie­bie, swo­je za­baw­ki i swo­ją pia­skow­ni­cę, ale uzmy­sła­wia­my so­bie, że od tego, co ro­bi­my i mó­wi­my, cał­ko­wi­cie za­le­ży ktoś inny – na­sze dziec­ko. Sama świa­do­mość tego może oka­zać się wy­star­cza­ją­cym po­wo­dem fru­stra­cji. Cho­ciaż pra­gnie­my na­ro­dzin dziec­ka jak ni­cze­go in­ne­go na świe­cie, wie­dząc jed­no­cze­śnie, że zmie­ni to w na­szym ży­ciu do­słow­nie wszyst­ko, ska­la tej zmia­ny więk­szość z nas na­praw­dę za­ska­ku­je. I mimo że dzię­ki po­tom­stwu zy­sku­je­my tak wie­le, ta me­ta­mor­fo­za nie­ro­ze­rwal­nie wią­że się z ja­kimś ro­dza­jem stra­ty (np. snu, spo­ko­ju, wy­go­dy, wol­no­ści, au­to­no­mii, po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa), przez co mu­si­my się z ży­ciem uło­żyć na nowo.

Stra­ta jest de­fi­ni­tyw­nym koń­cem pew­ne­go eta­pu. Kie­dy mie­rzy­my się z czymś tak nie­odwo­łal­nym, po­cząt­ko­wo na­sze ego pró­bu­je nas ra­to­wać, pod­po­wia­da­jąc, że „prze­cież nic się nie zmie­ni­ło”. Ży­cie jed­nak szyb­ko uświa­da­mia nam, że nie do koń­ca tak jest, i ła­two wów­czas o gniew. Po­trze­bu­je­my cza­su. Po­trze­bu­je­my rów­nież (nie­raz przy wspar­ciu in­nych osób) upo­rząd­ko­wa­nia ro­dzą­cych się w nas trud­nych emo­cji, żeby w no­wej rze­czy­wi­sto­ści po­czuć się w koń­cu na wła­ści­wym miej­scu. Gdy do­świad­cza­my re­wo­lu­cyj­nej zmia­ny świa­ta we­wnętrz­ne­go i ze­wnętrz­ne­go, do­wia­du­je­my się o so­bie zu­peł­nie no­wych rze­czy. Po­zna­je­my sa­mych sie­bie od po­cząt­ku. Jed­nym z no­wych, fra­pu­ją­cych za­gad­nień jest od­kry­cie, że ist­nie­je w nas złość. I to wca­le nie­ma­ło zło­ści!

Szy­ku­jąc się do roli ro­dzi­ców, z po­zo­ru uświa­da­mia­my so­bie, że wszyst­ko się dia­me­tral­nie zmie­ni; że ja­kiś etap – przy­naj­mniej czę­ścio­wo albo na ja­kiś czas – do­bie­gnie koń­ca, a w na­szym ży­ciu po­ja­wi się ktoś cał­ko­wi­cie od nas uza­leż­nio­ny, kto bę­dzie po­trze­bo­wał cza­su, mi­ło­ści, cier­pli­wo­ści, opie­ki i pie­nię­dzy. Jed­no­cze­śnie fan­ta­zje zwią­za­ne z ro­dzi­ciel­stwem pod­su­wa­ją nam sie­lan­ko­we ob­ra­zy ro­dem z re­klam oraz se­ria­li. Słod­kie nie­mow­lę­ta gru­cha­ją do nas z uśmie­chem, przed­szko­la­ki sa­mo­dziel­nie i po­my­sło­wo ba­wią się w ogród­ku albo gu­stow­nie urzą­dzo­nym po­ko­ju (i chcą od nas tyl­ko cze­ko­la­dy lub ser­ka), prze­wi­ja­nie jest oka­zją do fraj­dy, a na go­rącz­kę wy­star­czy po­dać od­po­wied­ni lek, a wszyst­kie kło­po­ty znik­ną. Na In­sta­gra­mie albo Fa­ce­bo­oku dzie­ci na­szych zna­jo­mych są grzecz­ne i ra­do­sne, żad­na py­za­ta bu­zia nie krzy­wi się od pła­czu, nie sły­chać świ­dru­ją­ce­go krzy­ku. A sami zna­jo­mi – świe­żo upie­cze­ni ro­dzi­ce – wy­glą­da­ją na zre­lak­so­wa­nych oraz śle­dzą­cych tren­dy mody i nur­ty no­wo­cze­snej pe­da­go­gi­ki. Z taką lek­ko­ścią łą­czą ży­cie ro­dzin­ne z za­wo­do­wym! Wnę­trza ich do­mów są czy­ste i schlud­ne, sa­mo­cho­dy błysz­czą na ze­wnątrz, a przy­jem­nie pach­ną w środ­ku. Zda­rza się też, że ktoś – zwy­kle są to nasi ro­dzi­ce, cio­cie, oso­by ze star­sze­go po­ko­le­nia – za­ser­wu­je nam zda­nie w sty­lu: „Bie­da­ku, two­je ży­cie się skoń­czy, że­gnaj, im­pre­zo, wi­taj w świe­cie do­ro­słych!”. Ale, ale! Prze­cież oni nie mają ra­cji! Ow­szem, bywa, że zo­ba­czy­my na spa­ce­rze skrzy­wio­ną nad wóz­kiem, wy­cień­czo­ną mat­kę nie­mow­la­ka albo ojca wrzesz­czą­ce­go na kil­ku­let­nie­go brzdą­ca w ko­lej­ce po lody. Tak, „tam­ci” ro­dzi­ce są może źli bądź umę­cze­ni, ale szyb­ko so­bie prze­cież wy­tłu­ma­czy­my, że to oni so­bie nie ra­dzą, że po­win­ni się ja­koś ogar­nąć! U nas na pew­no bę­dzie ina­czej. Mamy więk­szą wie­dzę i nie­mal nie­ogra­ni­czo­ny do­stęp do eks­perc­kich po­rad na te­mat każ­de­go sty­lu ro­dzi­ciel­stwa. Do tej pory ra­dzi­li­śmy so­bie zresz­tą ze wszyst­kim kon­cer­to­wo: w pra­cy, w zdo­by­wa­niu gór­skich szczy­tów na wa­ka­cjach, w pro­wa­dze­niu auta oraz zaj­mo­wa­niu się psem. Poza tym na dziec­ko cze­ka już świet­nie wy­po­sa­żo­na, naj­wyż­szej ja­ko­ści wy­praw­ka. Nam się złość, bez­rad­ność i umę­cze­nie zwy­czaj­nie nie przy­tra­fią.

Po­kła­dy zło­ści, któ­re ujaw­nia­ją się wraz z po­stę­po­wa­niem na­sze­go ro­dzi­ciel­stwa, na­praw­dę po­tra­fią za­sko­czyć i wpę­dzić w po­czu­cie winy. W do­tych­cza­so­wym ży­ciu więk­szość spraw uda­wa­ło nam się za­ła­twiać z twa­rzą. Prze­cież nie krzy­czy się na współ­pra­cow­ni­ków ani tym bar­dziej na sze­fa! We dwo­je też ja­koś w koń­cu się doga­dy­wa­li­śmy, sko­ro do­trwa­li­śmy do tego mo­men­tu. A pa­no­wa­nie nad emo­cja­mi jest ozna­ką pro­fe­sjo­na­li­zmu i doj­rza­ło­ści, praw­da? Zwłasz­cza gdy je­ste­śmy ko­bie­ta­mi. Tak, bo to my, ko­bie­ty, by­ły­śmy i je­ste­śmy umie­jęt­nie ćwi­czo­ne w ukry­wa­niu nie­za­do­wo­le­nia. Nie­za­do­wo­lo­na, zi­ry­to­wa­na, a tak­że roz­złosz­czo­na ko­bie­ta to ję­dza, he­te­ra, udrę­ka, nie­zrów­no­wa­żo­na baba, wa­riat­ka… A my prze­cież nie je­ste­śmy wa­riat­ka­mi. Ależ skąd.

Na­stęp­stwem wie­lo­let­nie­go tłu­mie­nia wła­sne­go ko­bie­ce­go sprze­ci­wu jest umie­jęt­ność prze­wi­dy­wa­nia i po­rząd­ko­wa­nia wszyst­kich szcze­gó­łów rze­czy­wi­sto­ści na ta­kim po­zio­mie, żeby po­wo­dów do zło­ści po pro­stu nie było. I do cza­su ro­dzi­ciel­stwa cał­kiem do­brze nam to szło. Per­fek­cjo­nizm da­wał nam po­czu­cie kon­tro­li i spo­ko­ju – miał on wpraw­dzie swo­ją cenę, ale od­cię­te od emo­cji nie do koń­ca ją za­uwa­ża­ły­śmy.

Gdy zo­sta­je­my ro­dzi­ca­mi, za­ska­ku­je nas fakt, że wraz z ro­dzi­ciel­stwem na­gle wkro­czy­ła do na­szych do­mów złość. Że cza­sem już w trak­cie cią­ży nie star­cza nam ani sił, ani cier­pli­wo­ści. Że mamy po ko­kar­dę, że czę­ściej się kłó­ci­my. Że aż tak się róż­ni­my w swo­ich wi­zjach. Że wrzesz­czy­my na dzie­ci i war­czy­my na sie­bie. Że ta sek­sow­na dziew­czy­na za­mie­ni­ła się w wiecz­nie nie­za­do­wo­lo­ną mę­czen­ni­cę. Że na nie­go w ogó­le nie moż­na li­czyć, że ni­cze­go nie ro­zu­mie. Że dzie­ci wcho­dzą nam na gło­wę i je­ste­śmy wo­bec tego bez­rad­ni, bo prze­cież każ­dą re­ak­cją moż­na im „spa­czyć psy­chi­kę”. Że nie mamy naj­mniej­szej ocho­ty na­wet na odro­bi­nę sza­leń­stwa, któ­re „przed dzieć­mi” było na po­rząd­ku dzien­nym. Że ma­lu­chy tak po­tra­fią wrzesz­czeć. Że wszę­dzie pa­nu­je nie­ustan­ny ba­ła­gan. Że od dwóch lat nie prze­spa­li­śmy ani jed­nej nocy. Że nie mo­że­my ni­g­dzie wy­je­chać we dwo­je. Że w pra­cy też się zmie­ni­ło, bo nie je­ste­śmy w sta­nie prze­sia­dy­wać w biu­rze tak jak kie­dyś. Że dzie­ci bar­dzo nam prze­szka­dza­ją, gdy chce­my po­pra­co­wać. Że ma­ru­dzą. Że tak czę­sto cho­ru­ją. Że nas te­stu­ją. Że wszy­scy nam mó­wią, co mu­si­my albo po­win­ni­śmy jako ro­dzi­ce. Że nie ma sek­su albo jest taki na szyb­ko. Że dzie­ci się złosz­czą…

Złość jest ele­men­tem ro­dzi­ciel­stwa, z któ­rym przy­cho­dzi nam się mie­rzyć nie­mal od po­cząt­ku. Wszy­scy je­dzie­my na tym sa­mym wóz­ku, bo wszy­scy się zło­ści­my i zło­ścić bę­dzie­my. Chce­my jak naj­le­piej, więc jest nam trud­no, kie­dy to nie wy­cho­dzi. W re­zul­ta­cie zda­rza się nam – mó­wiąc ko­lo­kwial­nie – do­wa­lać so­bie, ob­wi­niać sa­mych sie­bie, a cza­sem za­prze­czać, że w ogó­le jest ja­kiś pro­blem. Ro­dzi­ciel­ska złość to te­mat tabu, zły wilk, któ­re­go sami bo­imy się chy­ba bar­dziej niż na­sze dzie­ci.

Ma­rzy mi się, żeby złość sta­ła się nor­mal­nym te­ma­tem, o któ­rym mo­że­my roz­ma­wiać i któ­rym po ludz­ku mo­że­my się za­jąć. Po ludz­ku, czy­li z wy­ko­rzy­sta­niem peł­ne­go po­ten­cja­łu wyż­szych warstw kory no­wej mó­zgu. Oraz po ludz­ku, czy­li z da­niem so­bie pra­wa do by­cia tyl­ko czło­wie­kiem i po­peł­nia­nia ludz­kich błę­dów, a tak­że na­pra­wia­nia ich.

Chcia­ła­bym, żeby każ­dy z nas od­szu­kał na kar­tach tej książ­ki zro­zu­mie­nie dla swo­jej ro­dzi­ciel­skiej zło­ści i dał so­bie na nią we­wnętrz­ną zgo­dę. Jed­no­cze­śnie chcę prze­ko­nać czy­tel­ni­ków, że da się na­uczyć od­dzie­la­nia zło­ści od za­cho­wań, któ­re są jej efek­tem. To wła­śnie te za­cho­wa­nia, nie sama złość, pro­wa­dzą do wy­tę­żo­nej pra­cy nad sobą, aby nie krzyw­dzić dzie­ci i sa­mych sie­bie.

Je­stem pew­na, że kie­dy po­ja­wia się złość, po­win­ni­śmy ją uznać – za­le­ga­li­zo­wać, przy­jąć i dać so­bie do niej pra­wo. My, ro­dzi­ce, nie mamy lek­ko, a złość jest nam w tym wszyst­kim bar­dzo po­trzeb­na. Jest po­słań­cem ja­kiejś waż­nej dla nas war­to­ści, za któ­rą tę­sk­ni­my i któ­ra wy­da­je się w da­nym mo­men­cie tak bar­dzo nie­do­stęp­na, że aby w ogó­le móc zwró­cić się w jej stro­nę, za­cho­wu­je­my się ina­czej, niż­by­śmy chcie­li, za­po­mi­na­jąc o in­nych waż­nych dla nas war­to­ściach, ta­kich jak cier­pli­wość, wspar­cie czy sza­cu­nek.

Je­że­li krzy­czy­my, gro­zi­my, ośmie­sza­my, szar­pie­my i bi­je­my, to war­tość, dla któ­rej zda­rza się nam to ro­bić, z pew­no­ścią jest dla nas bar­dzo istot­na. Sko­ro po­ja­wia się tak ogrom­na fru­stra­cja, że aż mu­si­my po­trzą­snąć kimś in­nym (w tym przy­pad­ku na­szym dziec­kiem), i przez mo­ment nie ma dla nas zna­cze­nia, że wy­rzą­dza­my mu krzyw­dę, pod spodem musi się kryć COŚ WAŻ­NE­GO…

Z se­tek prze­pro­wa­dzo­nych roz­mów na­uczy­łam się jed­ne­go: w więk­szo­ści przy­pad­ków cho­dzi o to, że jako ro­dzi­ce (a sze­rzej mó­wiąc: jako lu­dzie w ogó­le) de­spe­rac­ko chce­my być zo­ba­cze­ni, usły­sza­ni, zro­zu­mia­ni, wzię­ci pod uwa­gę. Po­trze­bu­je­my też by­cia sku­tecz­ny­mi – spraw­dze­nia się, zda­nia ro­dzi­ciel­skie­go eg­za­mi­nu, czy­li wy­cho­wa­nia czło­wie­ka zdro­we­go, spraw­ne­go, ra­dzą­ce­go so­bie z wy­zwa­nia­mi tego świa­ta. I jesz­cze przy tym wszyst­kim do­brze by było utrzy­mać dom oraz waż­ne dla nas re­la­cje.

Tu­taj po­ja­wia się py­ta­nie: czy ak­cep­ta­cja i „za­go­spo­da­ro­wa­nie” wła­snej zło­ści to coś prost­sze­go niż wal­ka z dziec­kiem? Ta książ­ka po­ka­że czy­tel­ni­ko­wi, że tak się da. Że da się żyć ze zło­ścią.1

O co cho­dzi z tą zło­ścią

Złość bu­dzi nie naj­lep­sze sko­ja­rze­nia, zwłasz­cza kie­dy przy­po­mni­my so­bie nasz ostat­ni ro­dzi­ciel­ski wy­buch. Z pew­no­ścią wo­li­my o nim nie my­śleć. Jak to się dzie­je, że po­tra­fi­my tak gwał­tow­nie wy­buch­nąć, a po­tem rów­nie moc­no od­czu­wać wy­rzu­ty su­mie­nia? Je­śli nie przyj­rzy­my się uważ­nie dzi­kie­mu zwie­rzę­ciu we­wnątrz nas, nie bę­dzie­my w sta­nie go oswo­ić, zro­zu­mieć oraz… do­ce­nić.

Wszy­scy mamy te same po­nie­dział­ki

To był po­nie­dzia­łek rano. Sam ten fakt nie na­stra­jał mnie do świa­ta zbyt przy­jaź­nie już na sa­mym po­cząt­ku dnia. Wsta­łam o 6.30, żeby ogar­nąć się i przy­go­to­wać śnia­da­nie, za­nim ru­szę do po­ko­ju cór­ki, by obu­dzić ją do przed­szko­la. O 7.00 za­dzwo­nił bu­dzik przy jej łóż­ku. Sto­jąc w drzwiach, ob­ser­wo­wa­łam, jak cór­ka mru­czy coś przez sen i przy­kry­wa gło­wę koł­drą. Gdy­by to był week­end, kil­ka mi­nut przed 7.00 sta­ła­by już z ma­skot­ką w ręku przy na­szym łóż­ku. Gdy­by to był week­end, nie po­trze­bo­wa­ła­by bu­dzi­ka, aby wy­sko­czyć z po­ście­li ni­czym sprę­żyn­ka i oświad­czyć do­bit­nie: „Nie będę już spać!”. Nie­ste­ty, po­nie­dzia­łek rzą­dzi się in­ny­mi pra­wa­mi.

Pstryk­nię­ciem włącz­ni­ka roz­ja­śni­łam je­sien­ny pół­mrok po­ko­ju.

– Czas wsta­wać, ko­cha­nie!

– Nie.

– Jest siód­ma. Czas wsta­wać! – po­wie­dzia­łam sta­now­czo, ale czu­le. – Je­śli te­raz nie wsta­niesz, spóź­ni­my się do przed­szko­la.

Nie­za­do­wo­lo­ne mam­ro­ta­nie spod koł­dry, wresz­cie ura­żo­ny pisk:

– PRZY­TU­LA­SKA!

– No do­bra. – Przy­sia­dłam na jej łó­żecz­ku. – Chwil­kę się po­przy­tu­la­my, ale za pięć mi­nut…

– No DO­OBRA… – fuk­nę­ła cór­ka. De­kla­ra­cję po­trak­to­wa­łam po­waż­nie i ma­chi­nal­nie usta­wi­łam bu­dzi­ko­wą drzem­kę. Pięć mi­nut, tyl­ko pięć mi­nut… Sama nie bez przy­jem­no­ści wtu­li­łam się w za­spa­ne ciał­ko.

Nie­trud­no się do­my­ślić, że dzwo­nie­nie za­brzmia­ło ze zdwo­jo­ną siłą o 7.05.

– Wsta­je­my!

Ci­sza, wresz­cie gło­śne:

– NIE!!!

– Ale prze­cież nie tak by­ły­śmy umó­wio­ne… – za­pro­te­sto­wa­łam sła­bo. Po­de­rwa­łam się z dzie­cię­cych ob­jęć i ener­gicz­nie od­su­nę­łam koł­drę chro­nią­cą nasz cie­pły, sen­ny ko­kon. W oczach cór­ki za­lśni­ły łzy.

– Nie chcę iść do przed­szko­la!

Rącz­ki za­ci­snę­ły się w piąst­ki. Łzy. Mo­rze łez.

– Nie pój­dę do przed­szko­la! – Szlo­cha­ją­cy mały czło­wiek, od­wró­cił się do mnie ple­ca­mi. – Ni­g­dy!

Po­czu­łam, jak ogar­nia mnie fala go­rą­ca. Jak bę­dzie dzi­siaj?

Przy­znam się od razu, że cza­sem nie wy­trzy­mu­ję. W gło­wie po­ja­wia się go­ni­twa my­śli, a moja uwa­ga ga­lo­pu­je za nią: „Jesz­cze zo­ba­czy­my, czy nie pój­dziesz! Moja mama mia­ła ra­cję, roz­pu­ści­łam cię jak dzia­dow­ski bicz! Mój mąż też mógł­by się ogar­nąć i cho­ciaż tro­chę w to włą­czyć. Za­wsze wszyst­ko na mo­jej gło­wie! Dzi­siaj na pew­no nie mogę się spóź­nić, bo mamy spo­tka­nie z klien­tem!”.

Tym ra­zem moje my­śli osią­gnę­ły ob­ro­ty ra­so­we­go sil­ni­ka raj­do­we­go i po krót­kiej chwi­li usły­sza­łam swój wła­sny krzyk:

– WSTA­WAJ NA­TYCH­MIAST!!! JE­ŚLI NIE BĘ­DZIESZ GO­TO­WA ZA PIĘT­NA­ŚCIE MI­NUT, PO­JE­DZIESZ W PI­ŻA­MIE!

Co da­lej? Prze­stra­szo­na cór­ka sku­li­ła się w so­bie, wsta­ła i po­słusz­nie po­szła w stro­nę ła­zien­ki. A ja mo­men­tal­nie utknę­łam po uszy w po­czu­ciu winy. Mo­gło być go­rzej – mło­da mo­gła nie pod­dać się tak ła­two i roz­sz­lo­chać jesz­cze gwał­tow­niej, całą sobą. Mo­gła wy­rwać mi koł­drę oraz scho­wać się pod nią. A ja w re­ak­cji na to­mo­głam da­lej wrzesz­czeć i wrzesz­czeć, jesz­cze gło­śniej, jesz­cze groź­niej…

Zda­rza się też jed­nak tak, że sły­szę jej pierw­sze sło­wa i re­je­stru­ję mo­ment, w któ­rym robi mi się go­rą­co. Za­miast roz­grze­wać na nowo sil­nik wła­snej zło­ści, wbrew wszyst­kie­mu sku­piam się na cie­le. Na so­bie. Co się dzie­je?

Za­ci­skam zęby. Od­dech mi przy­spie­sza. Świa­do­mie za­czy­nam od­dy­chać wol­niej. Wi­dzę bez­rad­ną dziew­czyn­kę, któ­ra za­ci­snę­ła piąst­ki i pła­cze. Na­praw­dę sły­szę te­raz, jak mówi, że nie chce iść do przed­szko­la. Bio­rę ko­lej­ny od­dech. W su­mie to na­wet ją ro­zu­miem. Sama też bym wo­la­ła nie spie­szyć się dzi­siaj na spo­tka­nie z klien­tem. I wca­le nie chce mi się iść do tej pra­cy…

– Wi­dzę, że chy­ba je­steś bar­dzo, ale to bar­dzo zła. Na­praw­dę. Wi­dzę i sły­szę.

– Nie chcę iść do przed­szko­la!!!

– No nie chcesz. Nie­faj­nie wy­cho­dzić te­raz z cie­płe­go łóż­ka, co? To na­praw­dę może czło­wie­ka roz­zło­ścić.

Ci­sza.

– Wiesz, ro­zu­miem cię. Bar­dzo nie lu­bię po­nie­dział­ków. Tyle lat cho­dzę co rano do pra­cy, a w po­nie­dział­ki wciąż mi trud­no. Boję się, nie mam ocho­ty. I przez to też je­stem tro­chę zła.

Ci­sza. Pra­we oko ły­pie nie­śmia­ło w moim kie­run­ku. Ciał­ko jak­by odro­bi­nę się roz­luź­nia.

– Wziąć cię na ręce i za­nieść do ła­zien­ki, jak wte­dy, kie­dy by­łaś bar­dzo ma­lut­ka?

Kiw­nię­cie gło­wą, za­spa­na bu­zia lą­du­je na moim ra­mie­niu. Od­dy­cham głę­biej. I jesz­cze raz. I jesz­cze.

Moja cór­ka jest już w przed­szko­lu, a jej twarz de­fi­ni­tyw­nie roz­ch­mu­rza się w szat­ni na wi­dok uko­cha­nej ko­le­żan­ki. Jadę na spo­tka­nie, na któ­re chy­ba jed­nak zdą­żę. Za kie­row­ni­cą roz­my­ślam: „By­cie mamą jest cza­sem strasz­nie wy­czer­pu­ją­ce. Za­bie­ra masę ener­gii. Trze­ba mieć jed­no­cze­śnie wraż­li­wość mo­ty­la i skó­rę sło­nia. Tak trud­no zna­leźć rów­no­wa­gę mię­dzy roz­pusz­cza­niem a wy­cho­wa­niem. Ta cała złość to bar­dzo, bar­dzo skom­pli­ko­wa­ny te­mat – na­wet dla ko­goś do­ro­słe­go, tak jak ja”.

Je­śli w mo­jej hi­sto­rii zna­leź­li­ście coś, co pa­su­je i do wa­szej – dzie­li­my ten sam los. Je­ste­śmy ro­dzi­ca­mi i te­mat dzie­cię­cej, a tak­że na­szej, do­ro­słej zło­ści prę­dzej czy póź­niej nas do­pad­nie.

Je­stem ro­dzi­cem, tak jak wy. Od wie­lu lat zaj­mu­ję się tak­że za­wo­do­wo ko­mu­ni­ka­cją. Spe­cja­li­zu­ję się w po­dej­ściu, któ­re na­zy­wa się Po­ro­zu­mie­niem bez Prze­mo­cy, uczę się psy­cho­te­ra­pii Ge­stalt. Po­ma­gam lu­dziom do­ga­dać się ze sobą, zwłasz­cza wte­dy, kie­dy jest bar­dzo, ale to bar­dzo trud­no. Każ­de­go dnia – czy w mo­jej pra­cy, czy w ży­ciu ro­dzin­nym – wi­dzę, jak ogrom­ną rolę w ko­mu­ni­ka­cji od­gry­wa­ją emo­cje. Wiem też, że cho­ciaż ma­rzy­my, by się nie zło­ścić, ra­czej nam to nie wy­cho­dzi.

Dla­cze­go w ogó­le się zło­ści­my

Złość to emo­cja, któ­ra bu­dzi masę ne­ga­tyw­nych sko­ja­rzeń i bar­dzo nie chce­my jej prze­ży­wać, choć nie da się bez niej żyć. Mie­sza nam się cza­sem z fu­rią, wście­kło­ścią, lę­kiem, bez­rad­no­ścią, agre­sją. Oce­nia­my ją jako szko­dli­wą, za­gra­ża­ją­cą, psu­ją­cą krew i re­la­cje. Czę­sto wkła­da­my spo­ro ener­gii w to, aby stłu­mić ją u sie­bie oraz u na­szych dzie­ci. Czy słusz­nie? Cho­ciaż ro­zu­miem, dla­cze­go tak ro­bi­my, to je­stem ab­so­lut­nie prze­ko­na­na, że nie war­to tłu­mić zło­ści.

Czym w ogó­le jest złość? Po co nam ona? Lu­bię de­fi­ni­cję na­zy­wa­ją­cą ją emo­cją alar­mo­wą, czy­li taką, któ­ra mówi nam o czymś waż­nym i mo­bi­li­zu­je do dzia­ła­nia. Złość daje znać, że nasz wew­nętrz­ny świat jest w nie­bez­pie­czeń­stwie. Po­ja­wia się rów­nież wte­dy, gdy mamy po­czu­cie, że ktoś lub coś na­ru­sza na­sze gra­ni­ce (psy­cho­lo­gicz­ne lub fi­zycz­ne), a tak­że gdy uwa­ża­my, że ktoś po­wi­nien speł­nić ja­kieś na­sze po­trze­by. I w tym kon­tek­ście je­ste­śmy po pro­stu na nią ska­za­ni – nie mamy bo­wiem moż­li­wo­ści spra­wo­wa­nia ta­kiej kon­tro­li nad świa­tem ze­wnętrz­nym, aby inni ro­bi­li za­wsze to, na czym nam za­le­ży, w taki spo­sób, w jaki chce­my, a na­sze war­to­ści i przy­zwy­cza­je­nia były za­wsze re­spek­to­wa­ne. W du­żym uprosz­cze­niu mo­że­my więc spoj­rzeć na złość jako na we­wnętrz­ną ener­gię, któ­rą czu­je­my w cie­le, któ­ra ma po­móc w unik­nię­ciu lub za­trzy­ma­niu sy­tu­acji nie­słu­żą­cej nam lub za­da­ją­cej rany.

Złość jest emocją alarmową, która daje nam znać, że nasz dobrostan jest zagrożony.

Kie­dy pod­czas warsz­ta­tów roz­ma­wiam z ro­dzi­ca­mi o zło­ści, oka­zu­je się, że tym, cze­go nie ak­cep­tu­ją, są za­cho­wa­nia bę­dą­ce efek­tem po­ja­wia­ją­cej się zło­ści – za­cho­wa­nia dzie­ci lub ich wła­sne. Jak ja to do­brze ro­zu­miem! Sama nie lu­bię krzy­ków ani fo­chów. Nie lu­bię, kie­dy moje dzie­ci są na­bur­mu­szo­ne, kie­dy mó­wią, że ich nie ko­cham albo że to one nie ko­cha­ją mnie. Trud­no mi się po­go­dzić z tym, że mogą ko­goś ude­rzyć albo ob­ra­zić sło­wem. Nie lu­bię tak­że swo­je­go wła­sne­go kry­ty­kanc­twa, po­to­ku wy­rzu­tów i wrza­sku, któ­re w zło­ści wciąż jesz­cze po­tra­fię za­ser­wo­wać oto­cze­niu. Ale czy to zna­czy, że nie lu­bię zło­ści?

To nie jest ta­kie pro­ste. Moja dro­ga do po­lu­bie­nia się ze zło­ścią była dość dłu­ga i trud­na. Wiem jed­nak na pew­no, że war­to ją po­ko­nać. Do­brze pa­mię­tam, ile ener­gii i zdro­wia kosz­to­wał mnie daw­ny na­wyk – tłu­mie­nie zło­ści. Oka­zy­wa­ło się ono przede wszyst­kim nie­sku­tecz­ne, po­nie­waż kie­dy w koń­cu wy­bu­cha­łam, mój atak miał siłę ra­że­nia bom­by ato­mo­wej (tak na­praw­dę był już wte­dy nie zło­ścią, a fu­rią) i zo­sta­wiał po so­bie zglisz­cza.

Jak dzia­ła złość

War­to zwró­cić uwa­gę na to, że mię­dzy zło­ścią jako taką a złosz­cze­niem się (czy­li za­cho­wa­nia­mi i dzia­ła­nia­mi po­dej­mo­wa­ny­mi w wy­ni­ku zło­ści) jest pew­na prze­strzeń, któ­ra dla mnie oka­za­ła się nie­za­stą­pio­nym klu­czem do zła­ma­nia kodu de­struk­cyj­nych, nie­po­żą­da­nych za­cho­wań.

Wróć­my jed­nak do po­cząt­ku, czy­li do sy­tu­acji, kie­dy na­sze dziec­ko nie chce iść do przed­szko­la. Co ta­kie­go się wte­dy dzie­je? Co dzie­je się w nas, gdy jesz­cze nie wrzesz­czy­my? Czę­sto na­wet nie zda­je­my so­bie spra­wy, że coś nad­cho­dzi, praw­da?

W przy­pad­ku zło­ści cia­ło i psy­chi­ka idą ze sobą ra­mię w ra­mię. Cia­ło ak­ty­wu­je fi­zjo­lo­gicz­ny me­cha­nizm stre­su. Pod­no­si się po­ziom hor­mo­nów: ad­re­na­li­ny, no­ra­dre­na­li­ny, kor­ty­zo­lu, ak­ty­wu­ją się róż­ne ukła­dy i or­ga­ny na­sze­go cia­ła, aby po­pchnąć nas do ak­tyw­no­ści skie­ro­wa­nej na ze­wnątrz. Złość od­czu­wa­my w cie­le: mamy po­bu­dzo­ne mię­śnie, wię­cej krwi na­pły­wa nam do twa­rzy i rąk, czę­sto na­pi­na­my wła­śnie te oko­li­ce (być może nie jest wam obce po­czu­cie za­ci­śnię­tych szczęk i pię­ści).

Do tego mo­men­tu więk­szość z nas ma po­dob­nie. Są­dzę, że trud­no się na tę ro­sną­cą złość gnie­wać. Ona po pro­stu po­ja­wia się i bę­dzie się po­ja­wiać. Chy­ba nikt z nas nie wma­wia so­bie, że może tak do koń­ca ste­ro­wać wła­sną fi­zjo­lo­gią.

Rów­no­cze­śnie kie­dy kon­tro­lę nad nami przej­mu­je fi­zjo­lo­gia, jest też z nami na­sza psy­chi­ka – w gło­wie po­ja­wia­ją się my­śli. Czę­sto to my­śli, któ­re mo­że­my po­rów­nać do za­pal­ni­ków, pre­cy­zyj­nie za­pro­gra­mo­wa­nych ele­men­tów apli­ka­cji. Mogą one za­cząć zbro­ić bom­bę i spo­wo­do­wać wy­buch. Ta­kim za­pal­ni­kiem jest np. myśl, że dziec­ko robi nam na złość albo że je­ste­śmy do kitu jako ro­dzi­ce. Po­nie­waż znaj­du­je­my się w sta­nie po­bu­dze­nia fi­zjo­lo­gicz­ne­go, tra­ci­my do tych my­śli dy­stans i ła­two się one na­krę­ca­ją. To taki mo­ment, kie­dy nie bar­dzo po­tra­fi­my – ani my, ani dziec­ko – my­śleć lo­gicz­nie, obiek­tyw­nie oraz spo­koj­nie się wy­ra­żać. Nie­ła­two nam o ła­god­ność, zro­zu­mie­nie czy życz­li­wość. Na­praw­dę trud­no tego wte­dy od sie­bie wy­ma­gać. War­to też wie­dzieć, że ten stan po­bu­dze­nia ma swo­ją mie­rzal­ną na­uko­wo gra­ni­cę cza­so­wą – może trwać od 7 do 20 mi­nut.

Ży­cio­we kło­po­ty po­ja­wia­ją się za­zwy­czaj, kie­dy to, co za­dzia­ło się na po­zio­mie fi­zjo­lo­gii, wy­rzu­ci­li­śmy na ze­wnątrz i zro­bi­li­śmy coś nie do koń­ca tak, jak zro­bi­li­by­śmy, bę­dąc „naj­lep­szą wer­sją sie­bie”. Przy­kła­do­wo na­wrzesz­cze­li­śmy na ko­goś. Wy­rzu­ci­li­śmy czy­jeś rze­czy. Ude­rzy­li­śmy ko­goś. Albo dzia­ła­jąc nie­co de­li­kat­niej: po­wie­dzie­li­śmy coś, co inną oso­bę za­bo­la­ło czy na­ru­szy­ło jej god­ność. I po­czu­li­śmy przy tym wy­rzu­ty su­mie­nia, a cza­sem też bez­rad­ność, bo nie mamy po­my­słu, jak mo­gli­by­śmy za­cho­wać się ina­czej. Nie wie­my, co ze swo­ją zło­ścią zro­bić. Nie uczy­my się tego ani w szko­le, ani w domu. Po­sta­wy, z któ­ry­mi się sty­ka­my, by­wa­ją skraj­ne: jest to albo agre­sja, albo nie­złosz­cze­nie się, czy­li od­cię­cie od szan­sy wy­ra­że­nia zło­ści. Cza­sem prze­czu­wa­my, że mo­gło­by to wy­glą­dać ina­czej, ale na­praw­dę trud­no jest nam okre­ślić jak.

In­struk­cja – jak dzia­ła „bom­ba zło­ści”:

- Zmia­ny na po­zio­mie fi­zjo­lo­gii – hor­mo­nal­ne i w cie­le.
- Zmia­nom w cie­le po­wo­du­ją­cym po­bu­dze­nie za­czy­na­ją to­wa­rzy­szyć my­śli za­pal­ni­ki.
- Re­ak­cja stre­so­wa na my­śli za­pal­ni­ki – cia­ło re­agu­je więk­szym po­bu­dze­niem.
- Zwięk­szo­ne po­bu­dze­nie – po­ja­wia się wię­cej my­śli za­pal­ni­ków.
- Re­ak­cja cia­ła na my­śli za­pal­ni­ki.

Jak re­agu­je­my naj­czę­ściej na po­ja­wia­ją­cą się złość

Możemy wyróżnić dwa rodzaje reakcji w odpowiedzi na pojawienie się złości:

- za­cho­wa­nia agre­syw­ne:
- krzyk1,
- bi­cie,
- po­py­cha­nie,
- stra­sze­nie,
- gro­że­nie,
- ośmie­sza­nie,
- za­wsty­dza­nie.
- za­cho­wa­nia bier­no-agre­syw­ne:
- igno­ro­wa­nie dru­giej oso­by („Już się do tego za­bie­ram” i wpa­try­wa­nie się w fo­te­lu w ekran te­le­fo­nu),
- zło­śli­we ko­men­to­wa­nie, ob­ra­ża­nie, dys­kre­dy­to­wa­nie przed­sta­wio­ne jako żar­to­wa­nie („Oj, o co się zło­ścisz, prze­cież tyl­ko żar­tu­ję!”),
- za­prze­cza­nie emo­cjom, cho­ciaż wi­dać, że ktoś aż się go­tu­je w środ­ku,
- od­trą­ca­nie,
- w związ­ku: na­gra­dza­nie sek­sem za „wła­ści­we za­cho­wa­nie”,
- nie­do­trzy­my­wa­nie obiet­nic i zrzu­ca­nie winy na dru­gą stro­nę – tzw. od­wra­ca­nie kota ogo­nem („Nie zro­bi­łem tego, bo i tak ni­g­dy nie je­steś za­do­wo­lo­na, je­śli coś zro­bię”),
- przed­sta­wia­nie przy in­nych dru­giej oso­by w nie­ko­rzyst­nym świe­tle.

Co za­tem ro­bić, kie­dy u nas lub u dziec­ka po­ja­wia się złość? Jak prze­ko­nać się, że złość po­ma­ga – se­rio! – bu­do­wać praw­dzi­wie bli­ską re­la­cję, bo to wła­śnie dzię­ki niej uświa­da­mia­my so­bie swo­je gra­ni­ce, po­ka­zu­je­my, na co się zga­dza­my, a na co nie? Jak wy­ko­rzy­stać siłę tkwią­cą w zło­ści do po­zy­tyw­nych zmian, a nie za­mie­niać jej w trud­ną do ogar­nię­cia fu­rię, agre­syw­ne za­cho­wa­nia, bier­ną agre­sję lub inne nie­słu­żą­ce nam dzia­ła­nia?

Je­stem głę­bo­ko prze­ko­na­na, że nie­złosz­cze­nie się i ucze­nie tego sa­me­go dzie­ci jest niedź­wie­dzią przy­słu­gą. Wiem też, że aby mło­dy czło­wiek na­uczył się ra­dzić so­bie ze zło­ścią, musi przejść przez mo­men­ty wy­ra­ża­nia jej na róż­ne spo­so­by. Nie ma na­uki bez prób i błę­dów. A my, ro­dzi­ce, mo­że­my w tym dzie­ciom po­móc, re­agu­jąc ade­kwat­nie na to, co ro­bią, a tak­że dzię­ki temu, że sami na­uczy­my się ob­cho­dzić z wła­sną zło­ścią i po­ka­że­my, że bywa ona w ży­ciu cał­kiem przy­dat­na.

Złość to nie tyl­ko złosz­cze­nie się

Oso­by zna­ją­ce mnie ja­kieś dwa­dzie­ścia lat temu po­wie­dzia­ły­by o mnie, że „Ewka ni­g­dy się nie zło­ści”. Rze­czy­wi­ście, trud­no było wów­czas spo­tkać czło­wie­ka, na któ­re­go choć­by tro­chę na­krzy­cza­łam. By­łam ra­czej za­wsze uśmiech­nię­ta, mia­łam po­czu­cie, że ja­koś ze wszyst­kim so­bie po­ra­dzę. Mia­łam też pew­ność, że tak do­brze ogar­niam rze­czy­wi­stość, iż nic nie jest w sta­nie wy­pro­wa­dzić mnie z rów­no­wa­gi. Z umie­jęt­no­ści pa­no­wa­nia nad emo­cja­mi by­łam zwy­czaj­nie dum­na. Nie­mal ide­al­na ce­cha, je­śli cho­dzi o ra­dze­nie so­bie ze zło­ścią, praw­da? Wy­obra­żam so­bie na­wet, że to wła­śnie tego moż­na chcieć się na­uczyć, się­ga­jąc po tę książ­kę: opa­no­wa­nia, po­ke­ro­wej twa­rzy, trzy­ma­nia „dzie­cin­nych emo­cji” na wo­dzy.

Nie­ste­ty moje pa­no­wa­nie nad zło­ścią oka­za­ło się sze­ro­ko roz­po­wszech­nio­ną w świe­cie prak­ty­ką od­ci­na­nia się od emo­cji i ro­bie­nia wie­le, żeby ich nie czuć. Na­sze cia­ła i umy­sły, chcąc nas ochro­nić przed cier­pie­niem zwią­za­nym z prze­ży­wa­niem nie­przy­jem­nych emo­cji, na­uczy­ły się od nich od­ci­nać, a sko­ro to zro­bi­ły, mu­sia­ło to być w ja­kimś okre­sie ży­cia bar­dzo po­trzeb­ne, aby­śmy prze­trwa­li oraz po­ra­dzi­li so­bie (zwy­kle jako dzie­ci). Jed­nak w koń­cu przy­cho­dzi cia­łu za­pła­cić za to cenę. Ja ją za­pła­ci­łam pew­ne­go mroź­ne­go po­po­łu­dnia, kie­dy to ka­ret­ka na sy­gna­le za­wio­zła mnie z pra­cy do szpi­ta­la, bo ze­mdla­łam – moje ci­śnie­nie sko­czy­ło pod su­fit, a ser­ce nie mo­gło się uspo­ko­ić. Cia­ło wy­po­wie­dzia­ło mi po­słu­szeń­stwo. Koszt ma­ga­zy­no­wa­nia i prze­twa­rza­nia wła­snej nie­wy­ra­żo­nej zło­ści stał się dla mnie fi­zycz­nie nie do udźwi­gnię­cia.

Mój per­fek­cyj­ny, opa­no­wa­ny świat roz­padł się na jesz­cze wię­cej ka­wał­ków, kie­dy uro­dzi­ło się moje pierw­sze dziec­ko. Z prze­wi­dy­wal­nej, jako tako kon­tro­lo­wa­nej prze­ze mnie rze­czy­wi­sto­ści tra­fi­łam do miej­sca, o któ­rym nikt nie pi­sał w książ­kach dla przy­szłych mam. By­łam zmę­czo­na, nie­wy­spa­na i prze­ra­żo­na. Moje dziec­ko pła­ka­ło, a ja nie wie­dzia­łam cze­mu. Krzy­cza­ło, a ja nie wie­dzia­łam, o co mu cho­dzi i co mam zro­bić, aby prze­sta­ło. Nad ży­ciem ma­łe­go czło­wie­ka nie da się mieć peł­nej kon­tro­li, cho­ciaż przy­znam, że de­spe­rac­ko pró­bo­wa­łam. Wła­śnie wte­dy za­czę­łam – czę­sto z cał­ko­wi­cie bła­he­go po­wo­du – mie­wać ata­ki zło­ści, któ­re trwa­ły krót­ko, lecz ra­ni­ły jak ostry nóż i któ­rych ani mój mąż, ani ja sama, ani chy­ba nikt w za­sa­dzie nie ro­zu­miał.

Złość, nad któ­rą do­tych­czas wy­da­wa­ło mi się, że zna­ko­mi­cie pa­nu­ję, za­czę­ła mi wy­cho­dzić usza­mi. W za­sa­dzie cały czas by­łam zła (albo smut­na, bo smu­tek, cho­ciaż może się to wy­da­wać za­ska­ku­ją­ce, ma ze zło­ścią wie­le wspól­ne­go), cią­gle kry­ty­ko­wa­łam (pa­trząc z boku – nie wia­do­mo dla­cze­go) mo­je­go męża. Mia­łam prze­cież uko­cha­ną, wy­cze­ka­ną có­recz­kę, part­ne­ra, któ­ry się sta­rał, jak po­tra­fił naj­le­piej, do­brze płat­ny urlop ma­cie­rzyń­ski i wie­le in­nych po­wo­dów, żeby cie­szyć się ży­ciem. Coś tu było nie tak. I to bar­dzo!

Wła­śnie wte­dy, z ma­leń­ką có­recz­ką w no­si­dle, po­ja­wi­łam się na pierw­szej se­sji te­ra­peu­tycz­nej. By­łam zde­spe­ro­wa­na, ma­rzy­łam o tym, by zro­zu­mieć, co się ze mną dzie­je i dla­cze­go tak się złosz­czę. Prze­ka­żę wam, cze­go na­uczy­łam się od tam­tej pory.

Przede wszyst­kim zro­zu­mia­łam, że bar­dzo czę­sto nie po­zwa­la­my so­bie na wy­ra­ża­nie i oka­zy­wa­nie zło­ści – za­rów­no wo­bec in­nych, jak i tej zło­ści oso­bi­stej, na wła­sny uży­tek. Wy­pie­ra­nie jej na po­zio­mie in­stynk­tu wca­le nie jest dla nas bez­piecz­ne. Utrzy­my­wa­nie zło­ści w ukry­ciu kosz­tu­je nas masę ener­gii, jest w do­dat­ku ska­za­ne na po­raż­kę – raz uru­cho­mio­nej ener­gii nie da się uni­ce­stwić, ona po pro­stu znaj­dzie ja­kiś spo­sób, nie­ste­ty zwy­kle de­struk­cyj­ny lub au­to­de­struk­cyj­ny, aby wy­do­stać się na ze­wnątrz.

Pio­ru­nu­ją­ce wra­że­nie zro­bi­ła na mnie li­sta The­odo­re’a Isa­aca Ru­bi­na, psy­cho­te­ra­peu­ty, au­to­ra Księ­gi gniewu2. Uświa­do­mi­ła mi, że złość może przy­bie­rać naj­róż­niej­sze ma­ski: sta­ny i za­cho­wa­nia, któ­re nie­ko­niecz­nie ze zło­ścią nam się ko­ja­rzą, a wy­ra­ża­ją wła­śnie ją. In­ny­mi sło­wy – złość, któ­ra nie ma na­tu­ral­ne­go uj­ścia, może przy­brać inną, od­mien­ną po­stać.

Złość może wy­ra­żać się przez:

- lęk, ner­wi­cę, we­wnętrz­ne ro­ze­dr­ga­nie, po­czu­cie roz­bi­cia,
- sta­ny de­pre­syj­ne,
- po­czu­cie winy,
- gło­dów­ki, prze­sad­ne ob­ja­da­nie się,
- pra­co­ho­lizm, nad­miar ćwi­czeń, za­jęć,
- bez­sen­ność lub uciecz­kę w sen,
- nie­ja­sne tro­ski o przy­szłość (za­mar­twia­nie się),
- dzi­wacz­ne my­śli, ob­se­sje, ka­le­cze­nie się, za­cho­wa­nia au­to­agre­syw­ne (na­wet ta­kie „nie­win­ne” jak ob­gry­za­nie pa­znok­ci czy wy­ry­wa­nie so­bie wło­sów),
- cho­ro­by psy­cho­so­ma­tycz­ne (np. mi­gre­ny nie­wia­do­me­go po­cho­dze­nia) lub pa­ra­dok­sal­ne dzia­ła­nie ukła­du im­mu­no­lo­gicz­ne­go, któ­ry za­miast bro­nić nas przed za­gro­że­nia­mi, ata­ku­je wła­sny or­ga­nizm,
- au­to­sa­bo­taż (na­ło­gi, skłon­ność do ura­zów, wy­pad­ków, gu­bie­nie rze­czy),
- sub­tel­ny sa­bo­taż in­nych (spóź­nia­nie się, gu­bie­nie czy­ichś rze­czy, nie­do­trzy­my­wa­nie ter­mi­nów, umów),
- ty­ra­nię (w po­sta­ci ata­ków słow­nych albo przez po­sta­wę mę­czen­ni­cy/ka – ofia­ry),
- by­cie nad­mier­nie mi­łym,
- pro­wo­ko­wa­nie in­nych, w efek­cie cze­go sta­je­my się ofia­ra­mi czy­jejś agre­sji,
- wiecz­ne zmę­cze­nie, brak sił,
- cią­głe po­ucza­nie in­nych,
- bra­wu­rę sa­mo­cho­do­wą (i inne nie­bez­piecz­ne za­cho­wa­nia na dro­dze).

Roz­po­zna­je­cie te za­cho­wa­nia? Ja nie­któ­re punk­ty z li­sty Ru­bi­na zna­łam na­praw­dę do­brze. Ba, chy­ba mogę za­ry­zy­ko­wać stwier­dze­nie, że by­łam w nich mi­strzy­nią. Tyl­ko nie uświa­da­mia­łam so­bie zu­peł­nie, że wy­ra­żam nimi swo­ją złość.

Dla­te­go te­raz, kie­dy roz­ma­wiam z ro­dzi­ca­mi na warsz­ta­tach i po­ja­wia się u nich fan­ta­zja, aby już ni­g­dy się nie zło­ścić, mó­wię gło­śno „NIE!”. Uni­kać zło­ści po pro­stu się nie da i nie by­ło­by to zdro­we! To bar­dzo in­ten­syw­na oraz ak­ty­wi­zu­ją­ca emo­cja – je­śli nie po­zwa­la­my so­bie na jej „wy­pusz­cza­nie”, bę­dzie w nas sie­dzieć i w koń­cu albo nas za­tru­je, za­blo­ku­je, po­zba­wi ener­gii, a wraz z nią ra­do­ści ży­cia, albo znaj­dzie uj­ście, tyl­ko zu­peł­nie nie tam, gdzie by­śmy chcie­li, i nie wte­dy, kie­dy by­śmy chcie­li. Nie mam wąt­pli­wo­ści, że gdy­by­śmy w dzie­ciń­stwie mo­gli się na na­szych ro­dzi­ców bez­piecz­nie po­zło­ścić oraz na­uczy­li­by­śmy się, jak to ro­bić, aby nie szko­dzić ni­ko­mu, na na­szych dro­gach by­ło­by zde­cy­do­wa­nie mniej pi­ra­tów dro­go­wych!

Są oczy­wi­ście oso­by, któ­re na oko złosz­czą się mniej, i oso­by, któ­re złosz­czą się wię­cej. Wpływ na to ma na pew­no wy­cho­wa­nie – wie­le za­le­ży od tego, czy gdy by­li­śmy dzieć­mi, w ogó­le mo­gli­śmy oka­zy­wać złość. W jaki spo­sób to ro­bi­li­śmy? Jak zło­ści­li się nasi ro­dzi­ce? Czy ich złość była ra­nią­ca dla nas, czy nie? Czy na­uczy­li­śmy się, że tak na­praw­dę może ona przy­nieść coś do­bre­go?

Wie­le za­le­ży rów­nież od na­sze­go cha­rak­te­ru i oso­bo­wo­ści – są lu­dzie, któ­rzy będą mie­li mniej­szą ten­den­cję do jaw­ne­go oka­zy­wa­nia zło­ści niż np. oso­by na­sta­wio­ne na kon­fron­ta­cję.

Nie­któ­rym trud­niej przy­cho­dzi od­czu­wa­nie zło­ści niż żalu czy smut­ku, więc się smu­cą. Są też tacy, któ­rzy mają pro­blem z od­czu­wa­niem smut­ku, za to ła­two im się zło­ścić i na­ru­szać gra­ni­ce in­nych przez wrza­ski, obe­lgi, trza­ska­nie drzwia­mi czy bi­cie. Jesz­cze inni z ko­lei są wiecz­nie nie­za­do­wo­le­ni, sta­le ko­goś kry­ty­ku­ją i po­ucza­ją – prze­by­wa­jąc z nimi, mamy nie­kie­dy wra­że­nie, jak­by ich nie­wy­ra­żo­na złość osią­gnę­ła stan chro­nicz­ny i wy­cho­dzi­ła z nich usza­mi. Są tacy, któ­rzy jak­by utknę­li w ży­ciu i nie mogą zro­bić kro­ku w przód. Oraz tacy, któ­rzy się jak­by za­mro­zi­li3. I chcia­ła­bym tu wy­raź­nie pod­kre­ślić, że da­le­ka je­stem od pięt­no­wa­nia tego, że tacy je­ste­śmy. Na­sze spo­so­by ra­dze­nia so­bie ze zło­ścią wy­pra­co­wy­wa­li­śmy, kie­dy by­li­śmy ma­ły­mi, za­leż­ny­mi od do­ro­słych dzieć­mi. Po­ra­dzi­li­śmy so­bie z tym te­ma­tem naj­le­piej, jak umie­li­śmy, i ta wy­pra­co­wa­na po­sta­wa słu­ży­ła nam przez wie­le lat. Jed­no­cze­śnie te­raz, kie­dy je­ste­śmy już do­ro­śli, mo­że­my zde­cy­do­wać, że z ja­kie­goś po­wo­du chce­my ina­czej. A na­sze wła­sne dzie­ci są cu­dow­nym po­wo­dem, żeby tego „ina­czej” spró­bo­wać.

Dru­gą waż­ną rze­czą, któ­rej na­uczy­łam się o zło­ści, jest to, że rzad­ko kie­dy w do­ro­słym ży­ciu czu­je­my zwią­za­ną z nie­wy­go­dą da­nej chwi­li czy­stą złość. Nie­wy­go­da da­nej chwi­li jest np. wte­dy, kie­dy ele­ganc­ka pani na szpil­kach znie­nac­ka bo­le­śnie na­dep­nie nam na sto­pę albo ktoś, prze­cho­dząc obok, za­ha­czy nas siat­ka­mi peł­ny­mi za­ku­pów.

W więk­szo­ści przy­pad­ków nie jest to ta­kie pro­ste. Na­sza złość bar­dzo rzad­ko wy­ni­ka wy­łącz­nie z nie­wy­go­dy da­nej chwi­li. Złość, któ­ra prze­cież dzie­je się w cie­le i psy­chi­ce, po­tra­fi uru­cho­mić w na­szych gło­wach róż­ne sta­re ob­ra­zy oraz my­śli (wspo­mnia­ne wcze­śniej my­śli za­pal­ni­ki) zwią­za­ne z jej prze­ży­wa­niem albo za­trzy­my­wa­niem. Rów­nie szyb­ko po­tra­fi pod­łą­czyć się do oce­anu wspo­mnień, któ­rych kom­plet­nie nie je­ste­śmy świa­do­mi. To tak, jak­by za­pa­lać świa­teł­ka na cho­in­ce – kie­dy za­pa­la­my jed­no, roz­bły­ska cały łań­cuch. Złość rzad­ko kie­dy ty­czy się za­tem tyl­ko mo­men­tu, w któ­rym ją prze­ży­wa­my. Czę­sto uru­cha­mia w nas dużo, dużo wię­cej: po­czu­cie za­wo­du, utra­ty bez­pie­czeń­stwa, zra­nio­ne uczu­cia. I to „wię­cej” zwy­kle po­cho­dzi z na­sze­go dzie­ciń­stwa, z na­szych re­la­cji z opie­ku­na­mi – ro­dzi­ca­mi, na­uczy­cie­la­mi, dziad­ka­mi, ro­dzeń­stwem, gru­pą ró­wie­śni­czą – kie­dy to, jak w ży­ciu, ja­kaś część na­szych po­trzeb nie była speł­nio­na i coś nas za­bo­la­ło, zra­ni­ło, a nie bar­dzo mo­gli­śmy po­ka­zać ani wy­ra­zić, że nam się to nie po­do­ba. W do­dat­ku ta nie­wy­ra­żo­na złość mie­sza­ła się nam czę­sto (i mie­sza na­dal) z in­ny­mi emo­cja­mi: stra­chem, wstrę­tem czy smut­kiem, któ­rych też nie mo­gli­śmy wy­ra­zić. I dla­te­go te­raz, kie­dy na­sze dziec­ko albo part­ner mówi do nas coś w ten sam nie­lu­bia­ny spo­sób, w któ­ry zwra­ca­ła się do nas nie­za­do­wo­lo­na bab­cia czy groź­ny tata, na­sza re­ak­cja bywa rów­nież emo­cjo­nal­ną od­po­wie­dzią na tam­to, a nie tyl­ko na to, co mówi na­sze dziec­ko czy mąż – tu i te­raz.

Kie­dy wście­kam się nie­kie­dy na mo­je­go męża, ła­two mi za­po­mnieć, o co się w da­nym mo­men­cie kłó­ci­my, bo uru­cha­mia mi się „nie­wy­złosz­czo­na” złość z daw­nych kłót­ni na po­dob­ne te­ma­ty. A na usta ci­sną się sło­wa: „Bo ty za­wsze my­ślisz tyl­ko o so­bie i ni­g­dy nie ra­czysz na­wet za­dzwo­nić i uprze­dzić, że bę­dziesz póź­niej!”. My­śli za­pal­ni­ki prze­ska­ku­ją od jed­nej do dru­giej, pod­su­wa­jąc ob­ra­zy tych wszyst­kich mo­men­tów, w któ­rych mój mąż miał za­dzwo­nić, że bę­dzie póź­niej, a tego nie zro­bił. My­śli te uło­ży­ły mi się w gło­wie w nie­zbyt przy­jem­ne prze­ko­na­nie, że on się ze mną nie li­czy, a to prze­ko­na­nie znam też z dzie­ciń­stwa. Uświa­do­mi­łam so­bie pod­czas wła­snej te­ra­pii, że nie­któ­re za­cho­wa­nia mo­ich ro­dzi­ców in­ter­pre­to­wa­łam jako nie­wi­dze­nie mnie i nie­bra­nie mnie pod uwa­gę. Oczy­wi­ście zło­ści­łam się na to, tyle że do­brze ukry­łam tę złość w so­bie. I ra­czej nie mia­łam szan­sy wy­ra­zić jej wo­bec nich.

------------------------------------------------------------------------

1 Każ­de­mu z nas zda­rza się krzyk­nąć. Dla mnie waż­na jest in­ten­cja, któ­ra się za tym kry­je. Cza­sem krzy­czy­my, bo czu­je­my się bez­rad­ni i chce­my być usły­sza­ni, a kie­dy in­dziej krzy­czy­my z in­ten­cją ob­ra­że­nia ko­goś, ob­wi­nie­nia za na­sze emo­cje, prze­stra­sze­nia, groź­by. Taki ro­dzaj krzy­ku „boli” bar­dziej.

2 T.I. Ru­bin, Księ­ga gnie­wu, tłum. N. Ra­dom­ski, Po­znań 1999.

3 Zob. M. Ja­nusz­kiewcz, Co się kry­je za zło­ścią?, https://www.swps.pl/stre­fa-psy­che/blog/re­la­cje/19840-co-sie-kry­je-za-zlo­scia (data do­stę­pu: 09.09.20).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: