- W empik go
Uważaj na mnie - ebook
Uważaj na mnie - ebook
Urodzony buntownik...
Uzależnienie to drugie imię krita corbina, a kobiety są jego największą obsesją. Ale takie jest życie wokalisty zespołu. Może mieć każdą dziewczynę, jaką tylko zechce – zawsze i wszędzie.
Blythe Denton jest przyzwyczajona do samotności. Wychowujący ją pastor nigdy jej nie akceptował, a surowa macocha wciąż przypominała, że nie zasługuje na miłość. Dlatego, gdy tylko nadarza się okazja, Blythe wyprowadza się do własnego mieszkania.
Ma pecha, bo sąsiad z góry, Krit, zwykle całymi nocami imprezuje. Kiedy ich drogi się przecinają, Krit uświadamia sobie, że nie potrafi oprzeć się urokowi niedoświadczonej i bardzo seksownej dziewczyny. Starając się ją zdobyć, odkrywa swój, najsilniejszy jak dotąd, nałóg.
Czy miłość okaże się ważniejsza niż życie w świetle reflektorów?
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-368-8 |
Rozmiar pliku: | 969 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Blythe
– Marsz do łóżka, Blythe! I nie zapomnij zmówić pacierza.
Głos pani Williams gwałtownie wdarł się w moje myśli. Odwróciłam się od okna, przy którym siedziałam skulona, i podniosłam wzrok na stojącą przede mną kobietę – moją opiekunkę. Nie mówiłam do niej „mamo”, bo gdy raz popełniłam ten błąd, dostałam od niej pasem.
– Tak, psze pani – przytaknęłam posłusznie, zrywając się ze swojej ulubionej małej kanapy pod oknem. Była jedyną rzeczą, którą w tym domu uważałam za własną. Zobaczyłam taki mebel kiedyś na filmie i poprosiłam o podobny. Pani Williams wyzwała mnie od egoistek i materialistek. Choć zwykle dostawałam lanie za tego rodzaju zachcianki, tym razem pastor Williams niespodziewanie w bożonarodzeniowy poranek spełnił moje życzenie. Kanapa była warta wszystkich kar, jakie później w tajemnicy wlepiła mi pani Williams za to, że przeze mnie jej mąż zgrzeszył, dając mi prezent.
Stanęłam wyprostowana przed panią Williams, a ona odezwała się ponownie.
– Pamiętaj, żeby podziękować Bogu za to, że żyjesz, w przeciwieństwie do swojej matki – warknęła. Ton jej głosu był dziś wyjątkowo zjadliwy, najwyraźniej coś ją rozzłościło. Nie wróżyło to dla mnie nic dobrego. Można się było spodziewać, że wlepi mi karę, jeśli nie będę się wystarczająco starać, choć to nie ja byłam powodem jej gniewu.
– Tak, psze pani – powtórzyłam.
Wzdrygnęłam się na wspomnienie matki, której nie znałam, i jej śmierci. Nie znosiłam wiecznego gadania o karze, jaką poniosła za swoje grzechy. Przez nie jeszcze mocniej nienawidziłam Boga. Nie potrafiłam zrozumieć, jak może być tak okrutny i mściwy. Z biegiem lat odkryłam jednak Jego prawdziwe oblicze w dobrym sercu pastora Williamsa.
– To nie wszystko – ciągnęła pani Williams. – Podziękuj Mu za dach nad głową, na który nie zasługujesz – wysyczała.
Często przypominała mi, że nie zasługuję na dobroć, jaką wraz z pastorem Williamsem mi okazują. Do tego także zdążyłam się już przyzwyczaić. Przez całe moje trzynastoletnie życie byli dla mnie jedyną namiastką rodziców. Moja matka umarła przy porodzie. Zachorowała na zapalenie płuc, więc to cud, że w ogóle udało mi się przeżyć. Urodziłam się sześć tygodni przed terminem.
– Tak, psze pani – przytaknęłam kolejny raz, idąc wolno do łóżka. Modliłam się, żeby jak najszybciej wyniosła się z mojego pokoju, zanim znajdę się zbyt blisko. Często zdarzało się jej mnie uderzyć, a to nie było nic przyjemnego.
Stała sztywno wyprostowana, z głową zadartą wysoko, spoglądając na mnie z góry. Długie rude włosy miała upięte z tyłu w ciasny kok. Okulary w czarnych oprawkach przydawały jej zezowatym piwnym oczom jeszcze bardziej złowrogiego blasku.
– I oczywiście podziękuj Panu za swoje zdrowie. Choć jesteś wyjątkowo brzydka i nie ma nadziei, że kiedykolwiek wyładniejesz, powinnaś być Mu wdzięczna za dar życia. I że jesteś zdrowa, choć na to nie zasługujesz…
– Wystarczy, Margaret! – przerwał jej głos pastora Williamsa.
Nie pierwszy raz mówiła mi, jaka jestem paskudna. Twierdziła, że moja matka zgrzeszyła i stąd bierze się mój odpychający wygląd. Że nikt nigdy mnie nie pokocha, bo nie da się na mnie patrzeć. Pogodziłam się z tym już dawno temu. Unikałam luster, na ile tylko się dało. Nie cierpiałam gapiącej się z nich na mnie twarzy. To przez nią pani Williams mnie nienawidziła, a pastor się nade mną litował.
– Powinna o tym wiedzieć.
– Nie, nic podobnego. Jesteś po prostu zła i wyładowujesz się na Blythe. Zostaw ją w spokoju. Ostatni raz cię ostrzegam, to się musi skończyć – nakazał żonie szeptem, ale i tak dosłyszałam jego słowa.
Za każdym razem, gdy słyszał, jak wytyka mi moją brzydotę czy przypomina o grzechu, który miał mnie prześladować przez całe życie, przywoływał ją do porządku i nakazywał odejść. Poczułam ulgę, bo jak już zdążyłam się przekonać, przez następny dzień czy dwa będzie ją miał na oku. A wtedy ona się do mnie nie zbliży. Będzie siedziała z kwaśną miną w zaciszu swojego pokoju.
Nie podziękowałam mu za to, bo wiedziałam, że nie zwróci na mnie uwagi i odejdzie bez słowa – jak zawsze. On też nie mógł na mnie patrzeć. Te kilka razy w życiu, gdy faktycznie spojrzał mi w oczy, za każdym razem się wzdrygał. Szczególnie ostatnimi czasy. Pewnie stawałam się coraz brzydsza. Tak, musiało chodzić właśnie o to.
Któregoś dnia będę na tyle dorosła, żeby stąd odejść. Nikt nie zmusi mnie do chodzenia do kościoła i wysłuchiwania peanów na cześć troskliwego Boga, któremu ci ludzie służyli. Tego samego, który stworzył takie brzydactwo jak ja. I który odebrał mi mamę. Chciałam stąd uciec i ukryć się w jednym z małych miasteczek, gdzie nikt nie będzie mnie znał. Gdzie będę mogła żyć sama i spokojnie pisać. W moich powieściach będę pięknością. Pokocha mnie prawdziwy książę i znajdę swoje miejsce na ziemi. Będą rewelacyjne. To nic, że na razie istniały tylko w mojej głowie.
– Kładź się spać, Blythe – polecił pastor Williams, odwracając się, by wyjść na korytarz w ślad za swoją żoną.
– Tak, psze pana. Dobranoc.
Niespodziewanie przystanął, a ja czekałam, czy jeszcze coś powie. A może odwróci się do mnie i uśmiechnie? Wreszcie na mnie spojrzy? Albo zapewni, że grzech mojej matki nie będzie wiecznie ciążył nad moim życiem? Ale nic takiego się nie wydarzyło. Pastor stał tylko przez chwilę nieruchomo, odwrócony do mnie plecami. Potem zwiesił ramiona i odszedł.
Kiedyś… będę wolna.– Rozdział I –
Blythe
Brzydota cechowała nie tylko mój wygląd, ale i wnętrze. Tylko tym można było tłumaczyć fakt, że nie potrafiłam płakać. Nie uroniłam ani jednej udawanej łzy na pogrzebie pani Williams. Zdawałam sobie sprawę, że ludzie w Kościele uważają mnie za wcielenie zła. Widziałam to już wcześniej w ich spojrzeniach. Teraz mogli się o tym przekonać. Zobaczyć na własne oczy, że nie okazuję nawet cienia emocji, stojąc u boku pastora, gdy opuszczano trumnę z jego żoną do grobu.
Niecałe pięć miesięcy wcześniej wykryto u niej guza mózgu. Piąte stadium, nic już nie dało się zrobić. Parafianie codziennie dowiadywali się o jej zdrowie, znosząc na plebanię tony jedzenia, ciast i kwiatów. Dostałam polecenie, żeby usunąć się z oczu, bo moja obecność tylko pogorszyłaby stan chorej. Owszem, pastor Williams starał się być miły, gdy oznajmiał mi, że mam po szkole siedzieć w swoim pokoju, ale i tak mnie to zabolało. Z tego powodu musiałam odczekać, aż oboje zasną, i dopiero wtedy skradałam się na dół, żeby zrobić sobie kolację. Nieprzerwany strumień darowanego jedzenia bardzo mi to ułatwiał.
Kiedy pani Williams wydała ostatnie tchnienie, dowiedziałam się o tym od pielęgniarki z hospicjum, która zastukała do mnie z tą wiadomością. Poproszono mnie, żebym poszła po pastora do kościoła i przyprowadziła go do domu. Nie poczułam wtedy kompletnie nic, ani śladu emocji. Wtedy zdałam sobie sprawę, że pani Williams miała rację przez wszystkie minione lata – rzeczywiście byłam zepsuta do szpiku kości. Tylko ktoś taki mógł kompletnie obojętnie potraktować czyjąś śmierć. Moja opiekunka miała zaledwie pięćdziesiąt cztery lata, choć to i tak o wiele więcej od mojej matki, która zmarła jako dwudziestolatka.
Teraz to wszystko należało już do przeszłości. Tamto życie miałam już za sobą.
Stałam przed blokiem mieszkalnym z oknami wychodzącymi na zatokę i pochłaniałam wzrokiem mój obecny dom. Tak daleki od tego, który zostawiłam w Karolinie Południowej. Czekało mnie teraz nowe życie w nowym miejscu. Tutaj będę mogła spokojnie usiąść i pisać, a jednocześnie dalej się uczyć.
Pastor Williams wyraźnie chciał się mnie pozbyć. Byłam mu za to wdzięczna, bo bardzo mi zależało, żeby się stamtąd wyrwać. Zadzwonił do jednego ze znajomych i załatwił mi miejsce w szkole pomaturalnej, oddalonej o dziesięć godzin jazdy od miasta pełnego nienawistnych mi ludzi. Kupił mi mieszkanie przy plaży, a nawet załatwił pracę sekretarki w kancelarii kościelnej. Jego znajomy był pastorem w Sea Breeze w Alabamie. To był jeden z powodów, dla którego mnie tutaj wysłał – liczył, że znajomy pomoże mi stanąć na nogi, podczas gdy sam mógł zostać w Karolinie Południowej.
Podsłuchałam, jak pastor Williams w rozmowie telefonicznej z moim przyszłym szefem stwierdził, że niezbyt dobrze radzę sobie w kontaktach z ludźmi i niewiele wiem o świecie. To nie była do końca prawda. Chodziłam wcześniej do prywatnej żeńskiej szkoły, a wszystkie jej uczennice udawały, że mnie nie dostrzegają. To nie moja wina, że ich mamuśki nastawiły je przeciwko mnie. Z tego powodu nigdy nie dano mi szansy przebywać wśród osób, którym nie przeszkadzałoby moje towarzystwo.
Postanowiłam, że zanim wypakuję kartony z rzeczami ze starego pikapa, najpierw pójdę obejrzeć mieszkanie. Tak, tak, pastor Williams kupił mi też samochód. Sięgnęłam po torebkę i kluczyki, które dostałam od niego w kopercie razem z tysiakiem w gotówce, wyskoczyłam z wozu i ruszyłam w stronę wejścia. Żadne z tutejszych mieszkań nie mieściło się na parterze. Wszystkie stały na słupach, wysoko ponad ziemią. Domyślałam się, że to pewnie na wypadek powodzi… albo huraganów. O nie, żadnych rozmyślań o huraganach. Nie teraz.
Wsunęłam klucz do zamka, przekręciłam i nacisnęłam klamkę. Drzwi otworzyły się na oścież, a ja zobaczyłam przyjemne dla oka jasnożółte ściany i meble z białej wikliny. Typowy nadmorski styl, moim zdaniem bardzo ładny.
Weszłam z uśmiechem do środka i okręciłam się dookoła z szeroko rozłożonymi rękami. Odchyliłam głowę do tyłu i przymknęłam oczy, rozkoszując się upragnioną samotnością. Nikt mnie tutaj nie znał. Nie byłam zepsutą dziewczyną, którą pastor musiał znosić na co dzień. Tutaj nareszcie mogłam być tylko sobą – Blythe Denton. Ekscentryczną pisarką, żyjącą w odosobnieniu, której kompletnie nie obchodziło, jak wygląda. Nie przywiązywała do tego żadnego znaczenia. Była wolna.
Błogą chwilę radości i ciszy przerwały dobiegające z korytarza głośne głosy mężczyzn rzucających przekleństwami. Opuściłam ramiona i odwróciłam się, napotykając wzrokiem oczy… Oczy faceta. Błękitne jak niebo w jasny, słoneczny dzień. Nie byłam w stanie skupić wzroku na niczym innym. Nigdy w życiu nie widziałam takiego błękitu. Był niesamowity, wręcz oszałamiający. Głosy jego kolegów nikły w oddali, ale on nadal tkwił w tym samym miejscu. I wtedy coś dostrzegłam… Czyżby miał kreski na powiekach? Opuściłam głowę i obrzuciłam wzrokiem całą jego sylwetkę.
Na widok przekłutej brwi i pokrytych jaskrawymi tatuażami ramion czym prędzej spojrzałam ponownie na twarz chłopaka. Artystycznie rozwichrzone platynowoblond włosy dopełniały jego oryginalnego wizerunku.
– Skończyłaś, mała? To co, teraz moja kolej? – Flirtujący ton jego niskiego, chropowatego głosu przywiódł mi na myśl ciepłą czekoladę. Byłam nim dosłownie oszołomiona.
Nie miałam bladego pojęcia, o co mu chodzi, i tylko ponownie spojrzałam w jego rozbawione oczy.
– Eee… ekhm… – Niby co skończyłam? Nie wiedziałam, co powiedzieć. – Nie rozumiem, o czym mówisz – wykrztusiłam w końcu. Może powinnam przeprosić, że tak bezczelnie się na niego gapiłam? Faktycznie tak to wyglądało?
– Skończyłaś mnie lustrować? Bo nie chciałbym ci przerywać.
O rany. Poczułam falę gorąca na twarzy, pewna, że zrobiłam się czerwona jak burak. Co mi przyszło do głowy, żeby zostawić otwarte drzwi, tak że każdy mógł mnie zobaczyć? Nie byłam przyzwyczajona do takiej swobody. Zwykle trzymałam się z daleka od facetów, nic więc dziwnego, że nie potrafiłam z nimi gadać. Ten tutaj jednak, o dziwo, się do mnie nie ślinił. Byłam przyzwyczajona, że faceci gapią się na mnie w ten sposób, bo są pewni, że jestem łatwa, a to zawsze wytrącało mnie z równowagi. Moja brzydota ich nie odstraszała, koniecznie chcieli osobiście się przekonać, czy faktycznie jestem tak zepsuta, jak plotkowano.
– To tylko parę tatuaży i kolczyków, skarbie. Daję słowo, że jestem nieszkodliwy – odezwał się ponownie, tym razem z uśmiechem
Z oporem skinęłam głową. Powinnam była coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedziałam co. Tym bardziej że on wyraźnie czekał, aż się odezwę.
– Podobają mi się – wydusiłam z siebie nerwowo. Zabrzmiało to strasznie głupio. Uniósł brew, a na jego wargach zadrgał ironiczny uśmieszek. – Chodzi mi o tatuaże. Są fajne, takie kolorowe, ekhm… – Zrobiłam z siebie idiotkę. Masakra, chyba nic mnie już nie uratuje. Przymknęłam oczy, żeby nie widzieć obserwujących mnie uważnie błękitnych oczu, i wzięłam głęboki oddech. – Nie bardzo umiem rozmawiać z ludźmi… z facetami i tak ogólnie, ze wszystkimi.
O rany, czy ja naprawdę palnęłam taką głupotę?
Jeśli teraz odwróci się i sobie pójdzie, oboje szybko zapomnimy o tej niezręcznej sytuacji. Zmusiłam się do otwarcia oczu i przekonałam się, że przygląda mi się z wciąż tym samym uśmieszkiem na wargach. Pewnie pomyślał, że trafił na wariatkę. Miejmy nadzieję, że tylko kogoś odwiedzał i nie mieszka w tym bloku. Wolałabym go już nie oglądać. Nigdy więcej.
Podniósł kciuk do dolnej wargi i zagryzł koniuszek, a potem pokręcił głową i się zaśmiał.
– Chyba jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty – powiedział, opuszczając rękę wzdłuż tułowia.
Akurat tego mogłam być pewna.
– Ej, Krit! – zawołał z góry donośny męski głos. – Za pół godziny mamy być na miejscu. Rusz dupę, weź prysznic i zmień ciuchy!
– O cholera – wymamrotał pod nosem, zerkając na wyciągniętą z kieszeni komórkę. – Muszę lecieć. Ale jeszcze się zobaczymy, tancereczko – powiedział i mrugnął do mnie. Potem cofnął się od drzwi i zniknął w głębi korytarza.
Tancereczko? O, nie! Zrezygnowana zakryłam twarz dłońmi. Musiał mnie widzieć, kiedy kręciłam się dookoła pokoju jak idiotka. Miałam wielką nadzieję, że nigdy więcej go nie spotkam. Chciałam spokojnie żyć, nie zwracając na siebie uwagi. Zostawić za sobą poprzednie życie, w którym na mój widok ludzie zbijali się w grupki i wybuchali śmiechem, zerkając znacząco w moją stronę. Nie chciałam nikomu stąd dostarczać pretekstów do wyśmiewania mnie. Stać się niewidzialną – to nie mogło być trudne.
„O ile nie będziesz próbować gadać z facetami” – napomniałam się w myślach. Potem podeszłam do drzwi, zamknęłam je i przekręciłam klucz w zamku. Następnym razem, gdy przyjdzie mi ochota kręcić się dookoła jak dzieciak albo coś w tym stylu, najpierw upewnię się, czy mam zamknięte drzwi.
Krit
Dziś graliśmy w Live Bay, jednym z klubów w mieście, do którego schodzili się zarówno miejscowi, jak i turyści. W ciągu ostatnich dwóch lat staliśmy się dość popularni wśród jego klienteli, więc za trzy występy tygodniowo wyciągaliśmy po czterysta pięćdziesiąt dolców na głowę. Live Bay plus oddalony o godzinę drogi bar na Florydzie i jeden z klubów w Mobile w Alabamie, w których graliśmy raz w tygodniu, przynosiły nam w sumie po tysiaku tygodniowo.
Mieszkaliśmy razem – Green, mój najlepszy kumpel, gitarzysta basowy w naszym zespole, Jackdown, i ja – ale ciągle ktoś się u nas kręcił. Byliśmy jak rodzina, odkąd wspólnie założyliśmy kapelę. Do tej pory, nie licząc mojej starszej siostry, Trishy, tak naprawdę nie miałem nikogo bliskiego. Nasz dom rodzinny i dzieciństwo były do bani. Trisha miała teraz męża, Rocka, i trójkę adoptowanych dzieciaków. Prawie w każdy czwartek udawało się jej wpaść do klubu i posłuchać, jak gramy, ale to tyle – a kiedyś nie opuszczała żadnego z moich występów.
Rozumiałem ją i pogodziłem się z tym. W końcu miała rodzinę, na której zawsze jej zależało, i znalazła szczęście. To jej wystarczało. Była cholernie dobrą mamą. Jej dzieciaki miały wielkie szczęście, że na nią trafiły.
Daliśmy świetny koncert. Żałowałem, że Trisha nie mogła tego zobaczyć. Nastrój psuł mi jedynie fakt, że ruda laska, którą postanowiłem zabrać na noc do siebie, uwiesiła się na moim ramieniu, przypominając natarczywie o swojej obecności. Za mało jeszcze wypiłem i siedziałem pogrążony w myślach, zamiast zabawiać się jej cyckami, więc koniecznie chciała zwrócić na siebie uwagę. Zrobiłem to już wcześniej, a jakże. To był jeden z powodów, dla których jechała teraz do mnie.
– Zapomniałeś o mnie? – odezwała się z pretensją w głosie, wydymając pomalowane na krwistą czerwień usta. Lubiłem czerwoną szminkę. Kolejny powód, żeby ją ze sobą zabrać.
– Przystopuj, on po występie łatwo traci nerwy – rzucił przez ramię siedzący za kierownicą Green. Dobrze wiedział, jak reaguję na za bardzo klejące się do mnie laski. Zależało mi tylko, żeby były chętne i łatwe.
– Upewniam się, czy nie zmienił zdania.
– Kiedy zmienię zdanie, kotku, pierwsza się o tym dowiesz – oznajmiłem i nachyliłem się ku jej czerwonym ustom. Smakowały słodko cukierkiem, którego ssała wcześniej, i piwem. Mmm, przyjemna mieszanka. Nabrałem ochoty na więcej.
Green zaśmiał się i zatrzymał samochód.
– Widzisz? Jest całkiem do rzeczy, jak da mu się trochę luzu – stwierdził.
Oderwałem się od ust dziewczyny i wysiadłem z wozu. Byłem gotowy na popijawę i muzę. I dużo ludu. Bardzo potrzebowałem towarzystwa.
– Wszyscy przyjdą? – spytałem Greena, jednocześnie wyciągając rękę do rudej. Szybko wydostała się z samochodu i przywarła do mnie.
– Pewnie już są – odparł.
Po występach w Live Bay często imprezowaliśmy w naszym mieszkaniu. Drzwi były otwarte także dla sąsiadów. Byli to sami studenci, więc nikt nie miał o nic pretensji. Wpadali i bawili się razem z nami.
– Jak ci na imię? – spytałem uwieszonej na moim ramieniu dziewczyny.
Zerknąłem w dół i dostrzegłem jej zaciśnięte w grymasie niezadowolenia usta. Mówiła mi wcześniej, ale nie zwróciłem uwagi. Nie miałem wtedy jeszcze pewności, czy chcę spędzić z nią noc. Teraz już wolałem to wiedzieć. Z zasady nie pieprzyłem się z laskami, nie znając ich imion.
– Jasmine – odparła, przerzucając włosy przez ramię.
Jasmine z jej rudymi włosami wydawała się dość temperamentna. Zazwyczaj bawiły mnie takie laski, ale nie dziś. Byłem w kiepskim nastroju.
Kiedy wchodziliśmy na schody, słychać już było głośną muzykę, bez wątpienia od nas. Matty, nasz perkusista, zawsze szybko wyrywał jedną lub kilka lasek i urywał się z klubu od razu, jak tylko kończyliśmy grać. W ten sposób zwykle jako pierwszy docierał do mieszkania, o ile dziewczyny mu w tym nie przeszkodziły.
– Widzę, że impreza już się kręci. Będę musiał się wcześniej urwać i poszukać spokojnego miejsca do nauki – zauważył Green, zwalniając kroku, żeby zrównać się ze mną.
Green był już prawie na finiszu studiów prawniczych – za pół roku miał zdawać egzamin końcowy. Byłem z niego dumny, choć dobrze wiedziałem, co to oznacza. Nie będzie w stanie pogodzić pracy jako prawnik z naszym dotychczasowym zwariowanym życiem. Rzadko zostawał na imprezy, zwykle wymykał się, żeby się uczyć. Spodziewałem się, że niedługo od nas odejdzie, mimo to życzyłem mu jak najlepiej.
– Od następnego razu musimy przenieść imprezy do Matty’ego – stwierdziłem, czując wyrzuty sumienia, że Green musi wychodzić z własnego mieszkania i szukać innego miejsca do nauki.
Green pokręcił przecząco głową.
– O w mordę, tylko nie to. Ten dupek nigdy nie sprząta, poza tym jest u niego ciasno jak jasna cholera. Po co psuć to, co dobre? Dotąd sobie radziłem, mam już wprawę. Jakoś leci.
Od samego dzieciństwa Green zawsze był tym mądrzejszym i sprytniejszym z naszej dwójki. To on się poświęcał, on wszystko załatwiał. A mimo to, dziwnym trafem, to zawsze ja znajdowałem się w centrum uwagi. Cóż, życie jest niesprawiedliwe.
– Okej, ale daj mi znać, jak będziesz miał dość – zgodziłem się.
Zerknąłem na zamknięte drzwi mijanego właśnie mieszkania i uśmiechnąłem się kącikiem ust. Kurczę, ależ ta laska się prezentowała, wirując po mieszkaniu. Jeszcze nigdy nie widziałem takich długich i gęstych włosów, tak ciemnych, że prawie czarnych. A jej oczy… cholera, coś niesamowitego. Nawet nie byłem w stanie określić ich koloru. Orzechowe? Przypominały mi dwa klejnoty. Od razu zwracały uwagę.
Choć miała na sobie luźne dresowe spodnie i obszerny T-shirt, moje wprawne oko od razu dostrzegło pod nimi atrakcyjne kształty. Wielka szkoda, że nie mogłem ich dotknąć, tylko musiałem sobie wyobrażać, jak wyglądają. Na kilometr było widać, jaka jest niedoświadczona. W trakcie naszej rozmowy ledwo zdołała wydusić z siebie kilka słów.
Wszystko w niej wydawało się tak cholernie urocze. Problem w tym, że takie laski do mnie nie pasowały. Nie były w moim typie. Nigdy.
Dłoń Jasmine prześlizgnęła się po moich dżinsach i zacisnęła na kroczu.
– Mam wielką ochotę zrobić ci laskę – szepnęła mi do ucha.
– Fajnie, pokażesz mi, jak wielką, kiedy wejdziemy do środka – powiedziałem, chwytając ją za tyłek.
To była dla niej wystarczająca zachęta, by dobrać się do mojego rozporka, jeszcze zanim dotarliśmy do mieszkania. Green odwrócił się, żeby mi coś powiedzieć, ale jego wzrok natknął się na niecierpliwą dłoń Jasmine siłującą się z guzikami moich dżinsów. Na ten widok zaśmiał się, przewrócił oczami i wszedł do środka. Przyszło już kilku chłopaków z sąsiedztwa i paru miejscowych, którzy zwykle z nami imprezowali. I oczywiście sporo dziewczyn. Na wszelki wypadek, gdyby Jasmine się nie sprawdziła.– Rozdział II –
Blythe
Promienie słoneczne przedarły się do środka przez żaluzje okienne i obudziły mnie o wiele wcześniej, niż chciałam. Sięgnęłam po poduszkę i z jękiem nakryłam nią twarz. Hałasy z góry ucichły dobrze po trzeciej i dopiero wtedy dałam radę zasnąć. Łudziłam się, że może w końcu zjawią się gliniarze i uciszą imprezowiczów. W bloku musieli przecież być też inni lokatorzy, którzy nie mogli przez nich zmrużyć oka. Ale policja się nie pojawiła. Muzyka ryczała na cały regulator, a łomot na suficie stopniowo przybierał na sile. Cieszyłam się, że sąsiedzi dobrze się bawią, świętując to, co mieli do świętowania, ale miałam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy.
Został mi jeszcze tydzień do rozpoczęcia zajęć, co oznaczało, że muszę do tego czasu kupić sobie wszystkie potrzebne rzeczy i urządzić się w mieszkaniu.
Nawet mimo niewyspania nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu zadowolenia. Zaraz wstanę z łóżka i w samych tylko majtkach przygotuję sobie śniadanie. Zjem je potem na kanapie, bez obaw, że komuś przeszkadzam. Byłam wolna. Nareszcie zostałam sama i nikt nie będzie mnie krytykował.
Odrzuciłam kołdrę, wstałam i spojrzałam na swoje łóżko. Kiedyś pierwszą rzeczą, jaką musiałam zrobić od razu po obudzeniu, było jego posłanie. W przeciwnym razie natychmiast dostawałam karę. Teraz wątpiłam, czy jeszcze kiedykolwiek w życiu znowu to zrobię. Sprężystym krokiem ruszyłam do kuchni, żeby zrobić sobie kawę i podgrzać bajgla.
Postanowiłam, że przygotuję potem listę rzeczy potrzebnych mi do szkoły i do mieszkania. Choć było umeblowane – za co, jak twierdził pastor Williams, płaciło się w czynszu – brakowało w nim wielu rzeczy, takich jak zasłony czy otwieracz do puszek. W łazience zamontowano najzwyklejszą białą zasłonę prysznicową, a mnie marzyły się żywsze kolory. Ponieważ nie wolno mi było przemalować ścian, trzeba było umieścić kolorowe akcenty gdzie indziej. Na przykład kupić kilka dodatkowych poduszek na kanapę czy zawiesić na ścianie obrazy. Miałam jednak ograniczone fundusze i musiałam rozsądnie planować.
Nową pracę również zaczynałam dopiero za tydzień, więc od pierwszej wypłaty dzieliły mnie aż dwa tygodnie. Dlatego kupno niektórych rzeczy musiałam odłożyć na później, ale część zakupów mogłam zrobić od razu.
Ubrania. Parę nowych ubrań, tym razem we właściwym dla mnie rozmiarze i nie jak zwykle z second- -handu. Brakowało mi podstawowych rzeczy, które mogłabym nosić przez kilka najbliższych miesięcy do szkoły i pracy. Na pewno nie mogłam chodzić w tym, co miałam. Wiedziałam, że ciuchy i tak nie poprawią mojego wyglądu, ale przynajmniej będę mogła się jakoś pokazać ludziom. Ostatecznie postanowiłam, że poduszki na kanapie są całkiem, całkiem, a obrazy mogą trochę poczekać.
* * *
Po ponadgodzinnych poszukiwaniach udało mi się wybrać dwie pary spodenek i dżinsową spódnicę. Wszystkie kończyły się nad kolanami. Jeszcze nigdy w życiu nie odsłoniłam nóg aż tak! Niesamowite uczucie – byłam przerażona, ale i podekscytowana. Nawet bardziej niż rano, gdy zostawiłam po sobie nieposłane łóżko. Potem kupiłam parę dżinsów, nareszcie dopasowanych do mojej figury – nawet za bardzo. Kiedy już załatwiłam kwestię dołu, zajęłam się górą. Sprawiłam sobie cztery bluzki i dwie koszulki. Na koniec wybrałam parę tenisówek pasujących zarówno do biura, jak i do szkoły. W zasadzie nie potrzebowałam więcej obuwia, ale wpadły mi w oko cudowne różowe szpilki. Nigdy dotąd nie nosiłam wysokich obcasów ani, szczerze mówiąc, żadnych innych butów, które można uznać za ładne. Te tutaj nie były przesadnie eleganckie, więc mogłabym je nosić do kupionej przed chwilą spódnicy i dwóch bluzek. A nawet do szortów. Widziałam już dziewczyny w takim zestawie.
Parę razy odchodziłam od półki z pustymi rękami, ale w końcu złapałam pudełko ze swoim rozmiarem i pomaszerowałam do kasy, żeby zapłacić, zanim się rozmyślę. Ostatecznie miałam tutaj żyć inaczej, a szpilki były dla mnie symbolem nowego życia.
Przytarganie wszystkich toreb do mojego mieszkania okazało się mniej przyjemne od zakupów. Mieszkałam, co prawda, na najniższym piętrze, ale blok stał na plaży – to oznaczało, że najpierw musiałam się wspiąć po schodach, choć w praktyce był to parter. Sąsiedzi z góry mieli do pokonania jeszcze dłuższą drogę. W budynku nie było windy, bo miał tylko dwa piętra. Musiałam przebiec pięć razy tam i z powrotem, zanim udało mi się wtaszczyć wszystko na górę, ale i tak poczułam przypływ energii i już nie mogłam się doczekać, aż porozkładam wszystkie rzeczy na swoje miejsca.
Odwróciłam się, by zamknąć za sobą drzwi do mieszkania, a wtedy mój wzrok napotkał ten sam elektryzujący błękit oczu, co wczoraj. To znowu on. Stał w tym samym miejscu, oparty o framugę drzwi, z rękami założonymi na piersi i z lekkim uśmiechem na twarzy.
– Widzę, że ktoś tu skoro świt był na zakupach – odezwał się tym swoim lekko ochrypłym głosem, na dźwięk którego moje ciało momentalnie zaczęło wariować.
Pokiwałam tylko głową, w obawie, że jeśli wdam się z nim w pogawędkę, znów zacznę wygadywać głupoty. Momentalnie pożałowałam, że nie założyłam żadnego ze swoich nowych ubrań. Co było kompletnie niedorzeczne. Co mnie obchodzi, jak wyglądam w oczach obcego faceta?
– Moja kapela gra w Live Bay w każdy czwartek, piątek i sobotę wieczorem. Powinnaś kiedyś wpaść i nas zobaczyć. Mógłbym nawet w przerwie postawić ci drinka – oznajmił. Rozbawiony uśmieszek ani na moment nie schodził mu z ust.
Czy on mnie podpuszcza?
Tym razem musiałam się odezwać, byłoby niezręcznie jedynie kiwać głową.
– Jasne. Wpadnę na pewno… kiedyś.
Wątpię, żebym kiedykolwiek wybrała się do Live Bay – cokolwiek to jest – ale po prostu nie dało mu się odmówić.
– W takim razie będę czekał. – Oderwał się od framugi i wyprostował. – Nie wiem tylko, jak masz na imię.
Chciał poznać moje imię? Naprawdę? Na to mogłam odpowiedzieć dość gładko.
– Blythe? – powiedziałam, mając nadzieję, że nie zabrzmiało to jak pytanie.
Puścił do mnie oko.
– Pasuje do ciebie – stwierdził, a potem odszedł bez pożegnania.
Nie zdradził mi swojego imienia, ale pamiętałam, jak wołał na niego jeden z kumpli. Krit. Oryginalne imię. Ciekawe, od czego to zdrobnienie? Podeszłam do drzwi, żeby je zamknąć, jednocześnie odpędzając od siebie natrętną myśl o tym, jak niesamowite są oczy Krita bez czarnej kreski na powiekach.
Krit
– Potrzebuję czegoś mocniejszego niż to gówniane piwo – wystękał Legend, nasz klawiszowiec, opadając ciężko na przepastny fotel należący do Greena.
Nachyliłem się, żeby pocałować w ucho siedzącą na moich kolanach dziewczynę, a potem rozsiadłem się wygodnie na kanapie.
– Pójdziesz mu przynieść whiskey z lodem, co, kotku?
To nie było pytanie i ona doskonale o tym wiedziała. Britt należała do dziewczyn, z którymi spotykałem się od czasu do czasu. Z większością zwykle spędzałem nie więcej niż jedną noc, ale z kilkoma umawiałem się ponownie co jakiś czas, bez żadnych zobowiązań. Ponieważ Britt była miła i chętna, co parę tygodni nachodziła mnie na nią ochota. Bywały okresy, że widywaliśmy się częściej, w zależności od tego, jak nam się układało w życiu.
Legend zajął się oglądaniem telewizji, choć dźwięk całkowicie zagłuszała mu muzyka i głośne rozmowy. W mieszkaniu zebrało się ponad trzydzieści osób. Część oglądała mecz futbolu na mojej plazmie. Impreza dopiero się rozkręcała. Nie planowaliśmy jej wcześniej, ale wpadło paru znajomych, na dodatek Green choć raz nie musiał zakuwać, więc tak jakoś samo wyszło.
Britt podeszła do Legenda i wręczyła mu drinka, nachylając się przesadnie, żebym mógł dokładnie sobie obejrzeć jej tyłek w niewiele zasłaniającej mini. Zaśmiałem się pod nosem z jej zapobiegliwości, upiłem łyk piwa i podniosłem wzrok. Wtedy zobaczyłem, że Green stoi w drzwiach do mieszkania i z kimś rozmawia.
Zwykle każdy po prostu wchodził do nas sam, bez pukania, ale ten ktoś najwyraźniej nie miał takiego zamiaru. Green zrobił zapraszający gest, cofając się o krok w tył, a wtedy dostrzegłem Blythe. Rozejrzała się rozbieganym wzrokiem po pełnym ludzi salonie, ale nie weszła do środka. Chyba mnie nie zauważyła. Wtedy Green złapał ją za rękę i wciągnął do mieszkania.
Zdążyłem tylko zarejestrować głupkowaty uśmiech Greena, po czym momentalnie utkwiłem wzrok w Blythe. O rany! Dziś nie założyła rozciągniętego dresu. Wyraźnie rzucały się w oczy jej cudowne kształty, wcześniej ukryte pod tamtymi koszmarnymi ciuchami. Czarne szorty eksponowały równie dobitnie długie do nieba nogi, co obcisła koszulka parę imponująco krągłych cycków. Całości dopełniały okulary tkwiące na jej małym, zgrabnym nosku. Nie widziałem ich u niej wcześniej, ale trzeba przyznać, że prezentowała się w nich diabelnie seksownie.
Zorientowałem się, że Green prowadzi ją prosto do mnie. W tym samym momencie Britt objęła mnie ramieniem, usadowiła się z powrotem na moich kolanach i zaczęła lekko kąsać ustami moją szyję.
– Ekhm… stary, możesz sobie zrobić sekundę przerwy i do nas przyjść? – spytał Green lekko zdeprymowanym tonem.
Oczy Blythe momentalnie zaokrągliły się na widok przyklejonej do mnie Britt. Cholera, widać było jak na dłoni, że ta dziewczyna jest kompletnie zielona. Taaak… akurat tego mi trzeba. Dobrze wiedziałem, że nie jest z mojej bajki, ale była cholernie pociągająca. Do tego stopnia, że miałem ochotę rozpuścić niedbały kok, w jaki związane były jej włosy.
Zsunąłem Britt z kolan i wstałem z kanapy. Blythe przeniosła wzrok z Britt na mnie, po czym szybko opuściła głowę i wpatrzyła się w podłogę. Dostrzegłem dłoń Greena opartą na jej ramieniu, jakby już uznał się za jej rycerza. Nie spodobało mi się to, wcale a wcale. Nie wiem dlaczego, po prostu tak. A ona na dodatek mu na to pozwalała.
– Zdecydowałaś się wpaść do nas na imprezę, mała? – spytałem, nie przestając się uśmiechać. Nie chciałem jej spłoszyć wilczym spojrzeniem, jakim miałem ochotę przygwoździć Greena. Napalony dupek. Blythe była za dobra także i dla niego.
– Nie, nie dlatego przyszła. Tu się nie da normalnie pogadać. Możemy na chwilę wyjść na zewnątrz? – zaproponował Green, mierząc mnie ostrym wzrokiem. O co mu chodziło?
Blythe popatrzyła z nadzieją na drzwi, najwyraźniej marząc tylko o tym, żeby jak najszybciej się stąd wydostać.
– Jasne – zgodziłem się.
Blythe odwróciła się na pięcie i ruszyła pospiesznie w stronę drzwi. Green wzruszył ramionami i podążył za nią.
Odwróciłem się do Britt, która uważnie nas obserwowała, kiwnąłem głową na znak, że zaraz wracam, i poszedłem w stronę drzwi.
Green stał tuż za nimi. Usłyszałem, że pyta Blythe o imię. W odpowiedzi posłała mu nieśmiały uśmiech. Mnie jak dotąd nie udało się go z niej wydobyć. Co jest grane, do cholery? To nie Green zwykle czarował laski, tylko ja.
– O co chodzi? – spytałem, wychodząc do nich na korytarz. Zniecierpliwiony ton mojego głosu nie uszedł uwagi Blythe. Zmierzyła nas przestraszonym wzrokiem, nerwowo pocierając dłonie.
– Krit, poznaj naszą nową sąsiadkę, Blythe. Mieszka dokładnie pod nami – odezwał się Green ugrzecznionym głosem, jakby chciał ją przeprosić za moją szorstkość.
– Już się poznaliśmy – oznajmiłem, przenosząc spojrzenie na nią.
Jej policzki momentalnie poróżowiały. Dlaczego? Przecież nie powiedziałem nic, co mogłoby ją zawstydzić.
– Aha, to w porządku. Wygląda na to, że trochę przesadziliśmy. Imprezujemy już drugą noc z rzędu i Blythe nie może zmrużyć oka.
Ach, więc przyszła się poskarżyć… Ciekawe… Jeszcze nikt nigdy nie miał do nas pretensji o hałas. Nasz blok wręcz słynął z głośnych imprez. Czyżby o tym nie wiedziała, kiedy się tutaj przeprowadzała?
Przyglądałem się, jak zagryza dolną wargę. Sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała stąd zwiać. Pewnie myślała, że mnie wkurzyła. Akurat. Nie wiem, co musiałaby zrobić dziewczyna z jej wyglądem, żeby mnie zdenerwować. Blythe całą sobą wysyłała wyraźny sygnał: zaopiekuj się mną. I jeszcze ta jej słodka buźka… Z takimi atutami wykręciłaby się ze wszystkiego. Każdy by jej odpuścił, nawet taki ktoś jak ja.
Podszedłem do niej bliżej, a Green nieco się cofnął. Wyciągnąłem rękę i ująłem jedną z jej kurczowo zaciśniętych dłoni, a potem przesunąłem lekko palcem po jej wnętrzu.
– Może wejdziesz ze mną do środka choć na parę minut? Poznasz naszych sąsiadów. A jak będziesz chciała wracać, to chyba mam dla ciebie coś, co rozwiąże problem hałasu – oznajmiłem, cały czas wpatrując się w jej oczy.
– Ale ja… ekhm… nie jestem za bardzo imprezowa – odezwała się przepraszającym tonem.
Przyciągnąłem ją do siebie, tak że prawie zetknęliśmy się ciałami.
– Ja z kolei jestem cholernie imprezowy i będę cały czas z tobą – odparłem, puszczając do niej oko, żeby nie pomyślała sobie, że z niej kpię.
– Nie zmuszaj jej… – zaprotestował Green, ale przerwałem mu w pół zdania:
– Nie twój interes. Spadaj! – rzuciłem ostrzegawczym tonem, objąłem Blythe ramieniem w talii i zaprowadziłem do mieszkania.– Rozdział V –
Blythe
W ciągu następnych dwóch tygodni moje życie nabrało rytmu: szkoła, praca, nauka i od czasu do czasu wizyta Krita. Zajęcia były całkiem, całkiem, nie licząc ćwiczeń z wystąpień publicznych. Nie byłam jeszcze na nie gotowa. Starałam się jakoś wewnętrznie przygotować do tego, by wyjść na środek i przemówić do całej grupy, ale jak dotąd profesor jeszcze mnie nie wybrał.
.
.
.
...(fragment)...
Całość dostępna w wersji pełnej.