- promocja
Uważna, czuła i odważna - ebook
Uważna, czuła i odważna - ebook
Jak pielęgnować w sobie dobro.
Uważna, czuła i odważna to książka, w której nie opowiadam, co wy, kobiety, powinnyście lub musicie zrobić, żebyście były lepszą wersją siebie, ponieważ uważam, że takie, jakie jesteście, jesteście wystarczające i fajne. Co najwyżej zachęcam was do uruchomienia ciekawości, przyjrzenia się sobie uważnie, czule i odważnie oraz do lepszego poznania siebie. To początek wędrówki ku temu, co nas wzmacnia, buduje i dodaje sił i pierwszy krok na drodze do pielęgnowania w sobie tego, co dobre. Będę szczęśliwa, jeśli wyruszycie ze mną na ten szlak. Gwarantuję, że nudy nie będzie, trochę się spocicie, ale będą też ładne widoki. Może nawet tak wam się spodoba, że ani razu nie zapytacie: daleko jeszcze?
I pamiętajcie: to bardzo praktyczna książka, w której jest dużo ćwiczeń, a także wiele pytań i niezbyt wiele moich odpowiedzi, a wszystko po to, żebyście podczas tej wspólnej podróży mogły poszukać własnych. - Dagny Kurdwanowska.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-961-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Psychogerontolożka, autorka, okazjonalnie dziennikarka, związana z Biblioteką Sopocką pełni rolę bibliotekarki i zastępczyni kierowniczki Sopoteki. Dziennikarsko związana była m.in. z „Twoim Stylem”, „Dziennikiem Polska/The Times” oraz „Przekrojem”. Autorka książek, w tym napisanej wspólnie z Leszkiem Mellibrudą _A może nie ma się czego bać? Jak zamienić lęk w ciekawość_. Jest wolontariuszką Fundacji Hospicyjnej. Uwielbia słuchać i zadawać pytania. Książki to jej pasja, praca i sposób na życie.WPROWADZENIE
Z którego dowiesz się:
dlaczego czasem warto zacząć wszystko od nowa i skoczyć na trampolinie
ile można mieć lęków, gdy uczysz się ich od urodzenia
że nie musisz się zmieniać, jeśli tego nie potrzebujesz
że jesteś w porządku taka, jaka jesteś
a jedyne, co warto zrobić, to zauważyć siebie i spróbować lepiej poznać.
CZY W ŻYCIU POTRZEBUJEMY TRAMPOLINY?
Wiara w siebie jest formą odwagi. Pogłaskanie się po głowie i przytulenie, gdy popełniło się błąd, jest formą czułości. Porozmawianie z samą sobą i wysłuchanie siebie jest formą uważności (także zaprawionej odwagą i czułością). Pielęgnowanie w sobie dobra to nastawienie do życia i forma codziennej praktyki. To moje największe odkrycia z podróży, którą rozpoczęłam ponad cztery lata temu. Chcę się nimi z wami podzielić, zanim napiszę całą resztę.
Tę książkę pisałam kilka razy. Najpierw we własnej głowie, gdzie wydawała się nie tylko świetna, ale i znakomicie przemyślana. Nie dość, że zdążyłam ją sobie całą ułożyć, to jeszcze stworzyłam mowę dziękczynną, którą miałam wygłaszać przy odbieraniu rozlicznych nagród – Nike, Bestsellery Empiku, Bestsellery Biedronki, Top 10 Lidla. Wszystko było moje.
Tak minęły cztery miesiące, podczas których czułam, że już za chwilę, najpewniej jutro, usiądę i wszystko to, co mam w głowie, przeleję na papier. Było to pewne jak ceny benzyny, więc czułam się zrelaksowana. W końcu swój bestseller miałam na końcu palców.
Kiedy już odebrałam wyimaginowane nagrody, ponapawałam się sukcesem i własną wspaniałością, usiadłam do pisania naprawdę. Został miesiąc do deadline’u. Ja nie napiszę książki w miesiąc?
Może i bym napisała, ale okazało się, że to, co pojawia się na ekranie komputera, w niczym nie przypomina tej fantastycznej książki, za którą w swoich fantazjach zbierałam 10 gwiazdek na 10. Dałam fragment do przeczytania zaufanej osobie, która od razu oddzwoniła i powiedziała: „Stara, to nie jesteś ty. Czyim głosem to piszesz? Bo nie swoim”.
Wszystko, co zdążyłam napisać, wykasowałam i zaczęłam od nowa. A potem jeszcze raz. I jeszcze raz, bo to ciągle nie było moje – nie mój głos, nie mój styl, nie moja opowieść.
Teraz piszę kolejną wersję. W międzyczasie opracowałam cztery plany i mapy książki, umyłam okna, zrobiłam 33 prania, odkurzyłam. Powiem wam, że pisanie to jest bardzo ciężka praca, która polega na fizycznym odsuwaniu wysiłku intelektualnego. Ciągle się zastanawiam, jak powiedzieć wydawcy, że na deadline nie zdążę.
Mam nadzieję, że czytacie te słowa, bo to oznacza, że jednak w końcu się udało, a wydawca mnie nie zamordował. Byłoby to niefortunne, bo kto by odebrał te wszystkie nagrody.
Ktoś mógłby zapytać, i byłoby to słuszne pytanie, po co w ogóle się tak męczyć i na co mi ta książka (poza licznymi nagrodami z krainy fantazji). Otóż nie dość, że poczułam zew dzielenia się swoimi przemyśleniami, to jeszcze miałam wokół siebie sporo osób, które postanowiły mnie przekonać, że taka książka to świetny pomysł, że moją historią trzeba się podzielić z innymi, bo to, przez co przeszłam, już spotkało albo zaraz spotka wiele kobiet. I że jeśli opiszę po swojemu, czego i jak doświadczyłam oraz co z tego wynikło, to może ktoś się roześmieje, ktoś wzruszy, a jeszcze ktoś inny poczuje, że nie jest ze wszystkim sam. A że ze mnie taka trochę miętka bułka, pomyślałam, że dobrze, niech będzie, spróbuję, napiszę, bo co może pójść nie tak.
Moja historia, którą, spokojna głowa, w tej książce poznacie, jest jak niezły serial z Netflixa – trochę horror, trochę komedia, a na koniec refleksja, że życie jest niepokojąco ciekawe, jeśli tylko ma się trochę odwagi, żeby to odkryć.
No wiecie, w filmach grozy jest zawsze ta jedna osoba, która schodzi do ciemnej piwnicy, woda spływa po zawilgoconych ścianach, pająki łaskoczą w plecy i głowę, a ona pokonuje stopień za stopniem, bez latarki, i drze się: „Jest tam kto?!”. To właśnie ja w 2018 roku, gdy okazało się, że los postawił mnie u drzwi takiej właśnie piwnicy. A dokładniej u drzwi własnego domu rodzinnego, za którymi mieszkała trójka bardzo ciężko chorych najbliższych mi osób – mama, tata i babcia.
Kiedy zdecydowałam, że raz Dagorowi śmierć (Dagor to moja ksywka), i wlazłam do środka, żeby się nimi zaopiekować, wiele osób pytało dlaczego. Mam mnóstwo odpowiedzi na to pytanie i pewnie o większości z nich wam opowiem, bo wszystkie są prawdziwe. Inni pytają, czy było warto. Dziś wiem już, że tak, choć cztery lata temu nie było to takie oczywiste. Odkryłam rzeczy, o których nie śniło się filozofom, poetom ani nawet trenerom rozwoju osobistego.
Uwaga, a teraz przerwa na patos: uwierzyłam, że życie ma sens i że może być dobre. Ba, poczułam, że ja, Dagny, chcę być dobra dla siebie i chcę zacząć żyć inaczej niż do tej pory – uważnie, z czułością i miłością, a przede wszystkim odważnie, bez lęków, które zatruwały mi dotąd życie.
Koniec przerwy. Patos jeszcze powróci.
Jestem z rodziny kobiet samodzielnych, inteligentnych, zaradnych, ale napędzanych wszelkiej maści lękami. Od kiedy pamiętam, wpajano mi mnóstwo wiedzy na temat potencjalnych zagrożeń. Rosłam w przekonaniu, że ludzie i świat to jakaś zabójcza mieszanka. Kontakt groził śmiercią lub ciężkim kalectwem. Swoje lęki z dzieciństwa i nastoletniości niosłam dzielnie w dorosłość. Wyhodowałam na nich nerwicę lękową i depresję, ograniczały mnie właściwie w każdej sferze życia, blokując skutecznie rozwój, marzenia, dobre myślenie o sobie.
Na marginesie, lista moich lęków przypominała gazetkę z promocjami supermarketu – było tam wszystko, co jest ci zupełnie niepotrzebne do życia. Oto kilka przykładów:
lęk przed wyjściem z domu do ludzi
lęk przed tym, że po zmroku z melin wychodzą wszyscy bandyci świata i czyhają na mnie na drodze do domu
lęk przed tym, że jeśli nie będę czekała na peronie na pociąg co najmniej pół godziny przed odjazdem, to na pewno się na niego spóźnię
lęk przed tym, że drzwi w pociągu się nie otworzą i nie zdążę wsiąść
lęk przed tym, że drzwi w pociągu się nie otworzą i nie zdążę wysiąść
lęk przed tym, że pociąg się rozbije w trasie, a ja zginę
lęk przed tym, że tramwaj, którym jadę, się rozbije, a ja zginę (po tym jak drzwi się nie otworzą oczywiście)
lęk przed tym, że jednak nie zginę, ale jak wyjdę na ulicę, to ludzie będą się ze mnie śmiali, bo mam krzywe nogi
że nie wspomnę o syndromie awizo, czyli panicznym lęku, gdy w skrzynce na listy lądował świstek z poczty, a ja oczami wyobraźni widziałam milionowe kary z urzędu skarbowego, o których mnie właśnie poinformowali.
Tak było, nie kłamię. Wierzę, że łapiecie już, o co chodzi.
Lęki były tak bardzo częścią mnie, że przez wiele lat nie miałam nawet pomysłu, że można żyć inaczej. Gdy wyprowadziłam się z domu i zobaczyłam, jak żyją inni ludzie, nadal nie potrafiłam uwierzyć, że takie życie może być też dla mnie.
Patrząc wstecz na tamtą przerażoną Dagny, mam ochotę się przytulić. Dziś wiem już, że lęk jest naturalną częścią życia, ale nie musi przejmować nad nim kontroli. Nauczyłam się rozumieć, akceptować, ale i odpuszczać lęk jako główną siłę napędową. Tam, gdzie było go coraz mniej, uczyłam się wpuszczać powoli radość z tego, co robię, poczucie zadowolenia i wdzięczności, w końcu także szczęścia i większej pewności siebie.
Zrozumiałam, że tak jak pielęgnowałam w sobie lęki, smutek, gniew i rozczarowanie, mogę zacząć pielęgnować radość, wrażliwość, odwagę i troskę o siebie. Jeden nawyk myślenia zastąpić innym nawykiem.
To zupełnie jak z rzucaniem palenia i w ogóle dowolnego nałogu – jeśli chcesz to zrobić skutecznie, potrzebujesz innego nawyku, zdrowego nawyku, który „nadbudujesz” nad tym złym. Tak działa nasz mózg i warto to o nim wiedzieć, zanim zabierzemy się do rzucania czegokolwiek.
Negatywne myślenie o sobie i o rzeczywistości też może być nałogiem – ucieczką i schronieniem przed tym, z czym nie dajemy sobie rady. Jeśli jest źle, jeśli nie ma w nas wiary, że może być inaczej, to nic nas nie rozczaruje, nie zrani ani nie dotknie, prawda? Też tak myślałam, jednocześnie ignorując wszelkie znaki, że jest dokładnie odwrotnie. Nadal byłam rozczarowana, zraniona, zła, bezsilna, a jeszcze nie miałam wiary i nadziei na nic. Nie polecam.
Mój umysł zanurzony w autodestrukcyjnej zupie zamiast być emocjoodporny, wysuwał swój radar w poszukiwaniu tego, co potwierdzało moje widzenie świata. Było źle, więc mózg zbierał dane, które tylko potwierdzały, że lepiej nie będzie. Taka życiowa czarna dziura.
W tym lękowo-smuteczkowym nałogu było mi na swój sposób dobrze. Byłam ironicznym Ponurym Dagorem, który bawił ludzi i zbierał lajki za czarne poczucie humoru. Możliwe, że nadal bym w tym tkwiła, napawając się swoją mroczną charyzmą, gdyby nie to, że miałam trochę szczęścia i życie postawiło mnie tam, gdzie wcale nie chciałam być – w domu rodzinnym, w roli opiekunki ciężko chorych bliskich: taty, mamy i babci. Towarzyszenie im w chorobie, a w przypadku mamy i babci także w odchodzeniu, zmieniło we mnie wszystko. Opowiem wam jeszcze o tym.
W tej książce moja historia jest tylko tłem. Zebrałam w niej przede wszystkim to, czego doświadczenia z ostatnich czterech lat mnie nauczyły. Chcę się nimi podzielić, w nadziei, że okażą się cenne, pomocne lub inspirujące także na waszych szlakach życiowych.
Pielęgnowanie w sobie dobra, którego wciąż się uczę, polega na ZAUWAŻENIU siebie. Tak ten proces się zaczyna. Zauważasz siebie – że jesteś, że czujesz, że oddychasz. I zaczynasz się temu wszystkiemu przyglądać. A im więcej się przyglądasz, tym wyraźniej dostrzegasz, że masz w sobie bardzo różne emocje, przekonania, potrzeby, że nie jesteś jednobarwna, ale kolorowa i różnorodna. To odkrycie prowadzi do kolejnych i do następnych, aż w końcu siadasz zdumiona, ile tego całego bogactwa w sobie masz. Potem szukasz sposobu na to, jak tę wielość poukładać, zrównoważyć, polubić i zaakceptować.
Wiele z nas, zwykłych kobiet, ma w sobie wieczne przekonanie, że są niewystarczające, że są NIE DOŚĆ: dobre, zaradne, odpowiedzialne, mądre, ładne, szczupłe. Mogłabym tę listę wydłużać w nieskończoność. Powtarzamy sobie: MUSZĘ SIĘ ZMIENIĆ. Tak jakbyśmy mogły być DOŚĆ: dobre, zaradne, ładne itd. tylko wtedy, kiedy nie będziemy sobą – gdy będziemy zupełnie inne.
A ja mówię stanowcze DOŚĆ takiemu myśleniu i postrzeganiu siebie. Jest inna droga i chcę wam ją w tej książce zaproponować.
Bo ta książka nie jest o tym, że musisz lub powinnaś się zmienić. Ta książka jest zachętą do tego, żebyś poznała samą siebie lepiej – żebyś siebie zauważyła. Taką, jaka jesteś, z tym, co masz, czujesz, pragniesz, w co wierzysz, co sprawia ci radość i daje poczucie spełnienia. Każda z nas ma w sobie bogactwo, źródło tego, co destrukcyjne, ale i tego, co dobre i wzmacniające. Jest w nas wszystko, czego potrzebujemy, by żyć z dobrocią dla siebie. Nie zauważamy tego, bo nie zauważamy siebie.
Czy to oznacza, że masz nic nie zmieniać? Oczywiście, że nie, ale zmiana jest raczej efektem lepszego zrozumienia siebie niż celem samym w sobie. Zauważenie siebie to szansa, żeby nawiązać z sobą lepszy kontakt, bliższą relację, by wziąć za siebie i swój sposób myślenia odpowiedzialność, by wreszcie stać się swoją własną mentorką i mistrzynią.
Nie będę was oszukiwać, że jest to proste, karmić złudzeniami ani wmawiać, że przeczytanie mojej książki odmieni wasze życie. Mogę jednak powiedzieć, że życie oparte na tym, co dobre, mądre i wspierające, jest możliwe, że jest mnóstwo rzeczy, drobnych i większych, które możecie zrobić, żeby wasze życie było bardziej wasze, czyli takie, jakiego pragniecie i potrzebujecie. Reszta będzie należała do was.
Z własnej historii, którą za chwilę opowiem, wyniosłam dla siebie nowy rodzaj otwartości i akceptacji, zbudowanej na zaufaniu, że wszystko jest nam w życiu potrzebne – smutek i radość, złość i zadowolenie, rozpacz i szczęście. Umiejętność zanurzenia się i wytrwania w tym, co trudne, niechciane, niemiłe i niewygodne, buduje naszą siłę w równym stopniu jak docenianie tego, co chciane, wymarzone, ziszczone i pozytywne. Dobre życie to nie takie, w którym trudne emocje nie istnieją, ale takie, w którym współistnieją ze sobą w rozsądnych proporcjach wszystkie uczucia. Trochę jak ze skokiem na trampolinie – im mocniej skoczysz w dół, tym silniej odbijesz się do góry. I obyś się tylko przy tym nie posikała.
Na koniec dnia to jednak od ciebie zależy, czym będziesz się chciała w życiu kierować – radością, wdzięcznością, odwagą czy lękiem, smutkiem i złością. Nie powiem ci: masz wybrać TO. Wybierzesz, co zechcesz. Po prostu każdy z tych wyborów ma swoje konsekwencje. Na szczęście, i to jest kolejna dobra wiadomość, w każdym momencie możemy dokonać sprawdzenia, aktualizacji naszych potrzeb i stanu naszej duszy. W tej podróży jest tyle ścieżek, że nigdy nie jest tak, że masz do wyboru JEDYNIE słuszną albo zupełnie niewłaściwą drogę. Trasę zawsze można zmienić, wystarczy wbić w swój mentalny GPS nowe koordynaty.
Ja już dokonałam wyboru i wiem, że pielęgnowanie w sobie tego, co dobre, a odrzucanie tego, co destrukcyjne, buduje mnie każdego dnia, daje siłę, radość i energię, jakich wcześniej nie doświadczyłam. Czuję się, jakbym odkryła nowy wszechświat, nie na krańcach kosmosu, ale tak blisko, że bliżej się nie da – w samej sobie.
To jak: dasz się namówić na wspólną wyprawę, by sprawdzić, dokąd cię to zaprowadzi?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki