- nowość
- W empik go
Uważny dotyk - ebook
Uważny dotyk - ebook
Terapeuta, przed którym obnażysz wszystko
Janet jest nieugiętą bizneswoman. Jej życie to pozorne spełnienie marzeń. Za fasadą perfekcji kryją się jednak ciche, samotne wieczory zakrapiane winem i nadmierne poświęcenie pracy. Wszystko to pozwala kobiecie zapomnieć o bolesnej przeszłości.
Szukając ukojenia, Janet zapisuje się na terapię do Williama – niezwykle aroganckiego, ale przenikliwego specjalisty. Dzięki swoim niekonwencjonalnym metodom mężczyzna szybko obnaża problemy pacjentki, a w szczególności jeden, którego ta wstydzi się najbardziej – nie potrafi osiągnąć orgazmu.
Z pomocą terapeuty Janet zanurza się w świat seksu, poznaje swoje ciało i potrzeby. Z pozoru niewinne ćwiczenia na nowo rozbudzają w kobiecie pożądanie. Jego źródło jest jednak tak niewłaściwe, że istnieje tylko jedno bezpieczne miejsce, by o nim mówić.
W końcu sekrety nigdy nie wydostają się przez zamknięte drzwi gabinetu…
– Dużo jeszcze zdołałeś sobie dopowiedzieć, oceniając mnie wyłącznie po wyglądzie? – spytałam oschle.
– Przecież wymieniliśmy parę zdań.(…) Zresztą to nie tylko wygląd, chociaż wyzywający ubiór, makijaż i włosy farbowane na ten rdzawy kolor pogłębiają postać, na jaką się kreujesz. Miałem na myśli raczej twój ton głosu, mowę ciała… Wiele z tego jest wyuczone, już nawet nad tym nie panujesz. Podejrzewam… zajmujesz się negocjacjami?
– Na porządku dziennym.
– Próbujesz sprawić, żebym czuł się niekomfortowo. Podświadomie zaganiasz mnie w róg, żeby mieć kontrolę, i chronisz to, do czego nie chcesz, żebym dotarł. Tylko że ja i tak to zrobię. Od ciebie zależy, jak długo to zajmie.
Nie doceniłam go. Zrozumiałam, że William nie należy do najłatwiejszych przeciwników.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-562-7 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przysięgam, że jeśli ktoś jeszcze raz powstrzyma mnie przed przekręceniem kluczyka w stacyjce, to nie tylko już nigdy tu nie wrócę, ale najpewniej wyjadę do innego stanu.
Dzień był niekończącą się gehenną – do tego stopnia, że poczułam, ile naprawdę mam lat. Chyba dziś przekroczyłam granicę, za którą chętnie wymienia się noc wypełnioną seksem na orzeźwiający prysznic, miękką kanapę i towarzystwo chomika. Szkoda, że mój zdechł dwa miesiące temu.
Zsunęłam szpilki i rzuciłam je na dywanik pasażera.
Gdy wreszcie wydostałam się ze ścisku miasta ginącego w oparach spalin, otworzyłam okno. Z wiatrem we włosach, na tej prostej, godzinnej drodze do domu musiałam wyglądać jak spełnienie amerykańskiego snu. Ja nazwałabym go jednak koszmarem, bo od dwóch tygodni nie miałam nawet czasu na wizytę u mechanika, żeby nabił mi klimatyzację.
Globalne ocieplenie sprawiło, że teraz nie tylko lato w Teksasie zakrawało na koszmar. Dwadzieścia osiem stopni w listopadowy wieczór, jeszcze czegoś takiego nie przeżyłam. Dobrze, że współpracownicy przywykli do mojej zbyt krótkiej spódnicy i zbyt rozpiętej koszuli każdego dnia roku, bo dzięki temu uniknęłam chociaż jednej potencjalnej afery.
Obejrzałam w lusterku znikające na horyzoncie wieżowce i morze świateł, odruchowo się krzywiąc. Nie znoszę Dallas. Myśl, że za dwanaście godzin będę tam z powrotem, przyprawiała mnie o mdłości, ale trzeba opłacić rachunki, a zapas wina sam się nie uzupełni.
Co znowu? – warknęłam, słysząc dźwięk telefonu, a następnie zerkając na ekran z powiadomieniem. – Niech to szlag.
Zahamowałam gwałtownie i zawróciłam na środku drogi z wiązanką przekleństw na ustach.
Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. Cały dzień chodziło mi to po głowie. Nie odwołałam tego durnego spotkania, na które od początku nie zamierzałam przyjść. Co mnie w ogóle podkusiło, żeby się umówić?
Trzeba było odpisać wczoraj, przecież dał mi ku temu sposobność. Czekałam na tę wizytę od miesięcy. Pewnie dlatego kiedy okazało się, że wypadło mu coś pilnego, nie odwołał sesji, tylko przesunął mnie do zaufanego, bardzo dobrego specjalisty, jak to ujął.
Tylko że ja nie chciałam nikogo innego. Jego sprawdziłam, na niego się zdecydowałam. Przygotowałam nawet to głupie zadanie, o które prosił.
Nienawidzę, gdy ludzie stawiają mnie przed faktem dokonanym, a mimo to się zgodziłam. Przez przypadek. Po prostu załatwiałam kilka spraw z różnymi osobami naraz i odpisałam w złym okienku. Nie wypadało zmieniać zdania po pięciu minutach, więc odłożyłam to na następny dzień. No i zapomniałam.
Jeszcze się pewnie spóźnię, pomyślałam, zawracając do miasta. Świetny start.
Zanim wyszłam z samochodu, ponownie upięłam włosy i przeciągnęłam usta czerwoną szminką. Dodatkowa minuta już nikogo nie zbawi. Poza tym naprawdę jej potrzebowałam. Po całym dniu stopy napuchły mi tak, że nie potrafiłam włożyć ich z powrotem do butów. Gdy się w końcu udało, przywdziałam uśmiech, mimo że w oczach stanęły łzy.
Klinika sprawiała wrażenie niepozornej, dopóki nie weszło się do nowoczesnego wnętrza urządzonego w dobrym guście. Ponoć dwie rzeczy stawiano tu na piedestale – dyskrecję i brak konwenansów, cokolwiek to znaczy. Opinie na temat tego miejsca były skrajnie różne; od przesadnego zachwytu po gniew i oburzenie.
Miałam gdzieś, czy psychoterapeuta, do którego zostałam przydzielona, posiada dyplom, a do tego kilka skończonych kursów. Już takiego przerobiłam i zniechęcił mnie na parę lat. Chciałam jedynie, żeby tym razem specjalista okazał się skuteczny.
Osiągnęłam poziom desperacji, gdzie przystałabym na odprawianie rytuałów z udziałem martwych kogutów i cielęcej krwi, gdybym tylko zauważyła efekty.
Poczułam się zbita z pantałyku, kiedy weszłam do gabinetu i nie dostrzegłam nic odbiegającego od normy. Lekkie rozczarowanie, ale przynajmniej nie było tu kozetki, a mój zaufany, bardzo dobry specjalista… Cóż, jak by to ująć? Jeśli mi nie pomoże, to chociaż na najbliższą godzinę zaspokoi mój zmysł estetyki.
Był tym typem mężczyzny, którego mimowolnie wyłapuje się wzrokiem na zatłoczonej ulicy, a później wspomnienie o nim powraca w najmniej odpowiednich momentach. W łóżku, pod prysznicem, po jednym drinku za dużo albo na nudnym spotkaniu. Tacy faceci zazwyczaj odznaczali się paskudnym charakterem, ale przecież nie za to ich doceniamy.
Terapeuta natychmiast wstał z oparcia kanapy, chyba chcąc zachować profesjonalizm. Zupełnie jakbym zakłopotała go swoją obecnością.
Jestem pewna, że zwątpił w mój przyjazd i myślał, ile wypada mu czekać, nim się ze mną skontaktuje, bo szybko schował telefon do kieszeni. Niepotrzebnie. Oboje mieliśmy lepsze plany na wieczór niż własne towarzystwo. Nie było sensu tego ukrywać.
Gdy mężczyzna stanął naprzeciw, zwróciło moją uwagę, jaki jest wysoki. Prawie zahaczył o żyrandol, a ja poczułam się przez to jeszcze drobniejsza niż w rzeczywistości. Nawet szpilki nie pomogły nadrobić dzielącego nas dystansu.
Przy terapeucie choć raz zadzierałam głowę dlatego, że musiałam, a nie po to, żeby wprawić kogoś w dyskomfort.
Mężczyzna poprawił mankiety i zapiął jeden z wyżej osadzonych guzików koszuli. Nie wiem, czy to była sugestia, ale nie zamierzałam robić tego samego przynajmniej do czasu, aż nacieszę się klimatyzacją, która tutaj działała bez zarzutu.
Dobry wieczór, pani jest…
Spóźniona, wiem – przerwałam mu nauczona, że lepiej przyznać się do winy, nim ktoś o nią spyta.
Obiecujący początek – stwierdził rozbawiony. – Właściwie chciałem się upewnić, czy to pani jest Janet, ale chyba już znam odpowiedź.
Po prostu Janet. Może i mam problemy, ale starość nie jest jednym z nich – odparłam, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej.
William – porzucił formalności i czekał, aż pierwsza wysunę dłoń.
Uścisnął ją krótko, zdawkowo. Jak każdy partner biznesowy, z którym miałam do czynienia. Terapeuta szybko pojął, w jakim środowisku obracam się na co dzień, ale też nie miał zbyt trudnego zadania.
Usiądź. – Wskazał na jedną z podłużnych kanap oddzielonych od siebie niskim stolikiem. – Wiem, że już późno, ale nie obejdę się bez kawy. Wypijesz ze mną?
Późno? Nie dla mnie. Czasem piję ostatnią zaraz przed snem. Kofeina już dawno przestała na mnie działać.
Cóż, pewnie nie powinienem tego pochwalać, ale to jedno z uzależnień, których ja też nie mogę się wyzbyć.
Polubiłam jego szczerość. Mimo że byłam pacjentką, nie dał mi odczuć swojej przewagi. Chyba miał do siebie sporo dystansu.
Jedno z uzależnień? Czyli masz ich więcej? – Uniosłam brew.
William obejrzał się przez ramię i objął mnie wzrokiem. Nie raczył odpowiedzieć, ale posłał mi uśmiech, który tym razem znacząco się różnił. Było w tym geście coś, co sprawiło, że poczułam skrępowanie, ale nie dałam tego po sobie poznać.
Słucham życzeń – odezwał się mężczyzna, sięgając po filiżanki.
Czarna, mocna, gorzka – wyrecytowałam.
Zastukałam czerwonymi paznokciami o blat. Nie po to tutaj przyszłam, żeby czuć się jak w biurze. Kiedy porozmawiamy o konkretach? Szkoda mi czasu na luźną gadkę. Ludzie, którzy nie przechodzili od razu do sedna, byli najbardziej irytującym sortem.
Czekałam, aż William zajmie miejsce naprzeciw mnie, i obserwowałam jego zwróconą tyłem sylwetkę. Miał naprawdę szerokie barki – tak szerokie, że dopięta koszula opinała się na jego ciele w sposób, który nie mógł być komfortowy. Mimo tego nawet jej nie poprawił.
Terapeuta podał mi kawę i szklankę wody z lodem, a za nimi na stół powędrowała cukiernica, którą przysunął w moim kierunku. Świetnie, czyli wcale mnie nie słuchał. Co za strata czasu.
Mówiłam, że nie słodzę.
William przyglądał mi się niezrażony.
To dla twojego życia, nie dla twojej kawy – uznał, sprawiając, że zastygłam w pół ruchu.
Nie powiedziałam niczego konkretnego, a on już zauważył więcej, niż powinien. Utwierdził mnie w tym wyraz jego twarzy.
Zupełnie jakby skądś mnie znał, choć przecież nigdy się nie spotkaliśmy. Mimo że jego przenikliwość zasługiwała na podziw, to zuchwałość budziła irytację.
Więc… przyszłam po pomoc, a ciebie to bawi? – raczej stwierdziłam, niż spytałam.
Skąd – odpowiedział poważnie, patrząc mi w oczy i nie odwracając wzroku.
Miał podłużną twarz i wyraźnie zarysowaną szczękę. Lekki zarost łączył się z ułożoną blond fryzurą, a te oczy… Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałam kogoś z tak intensywnie niebieskimi tęczówkami.
Wiesz, jeśli nie lubisz swojej pracy, wystarczy ją zmienić – rzuciłam obojętnie, upijając łyk kawy.
Jest po dwudziestej. Sądzisz, że gdybym jej nie lubił, siedziałbym tu z tobą, zamiast leżeć z żoną na kanapie i oglądać seriale?
W takim razie może nie lubisz swojej żony. – Wzruszyłam ramionami, a on roześmiał się w sposób, który chyba wyrażał sympatię.
Więc? Z czym do mnie przychodzisz? – William zarzucił w końcu pustą rozmowę.
Zapytaj lepiej, z czym nie przychodzę, przemknęło mi przez myśl. Sięgnęłam po torebkę i wygrzebałam z niej wymiętą kartkę, którą przesunęłam po stole w kierunku terapeuty.
Chcę, żebyś mnie naprawił.
Nie jestem przyzwyczajony, żeby ktoś mi rozkazywał – przyznał z dozą humoru. – Co to?
Uniósł zapisaną stronę do oczu, bez skrępowania wrzucając nogi na stolik.
Lista moich problemów. Miałam ją przygotować na dzisiejszą sesję i zrobiłam to, zanim dowiedziałam się, że zostałam przesunięta do kogoś innego.
No tak, przepraszam cię za tę niedogodność, to była szczególna sytuacja – stwierdził mężczyzna, przemykając wzrokiem po linijkach tekstu. – Nie ma przeszkód, żebyś po dzisiejszej sesji wróciła do doktora Stevensa, decyzja należy do ciebie.
To chyba bez sensu, że powiem ci teraz, w czym rzecz, a potem przeniosę się do kogoś, z kim zacznę od nowa.
A powiesz? – William przyjrzał mi się znad kartki.
Przecież trzymasz w rękach mój rachunek sumienia – zauważyłam zniecierpliwiona, nie rozumiejąc, co ma na myśli.
To nie rachunek sumienia, tylko kilka losowo postawionych diagnoz, które w jakimś stopniu opisują większość ludzi na świecie, a ty się z nimi utożsamiasz. Kto ci pomógł, wujek Google? – zapytał, nie siląc się na delikatność, a ja zacisnęłam szczęki.
W takim razie co innego miałam zrobić? Nie studiowałam psychologii, skąd mam wiedzieć takie rzeczy?
Ja tak, ale nie to pozwala mi rozwiązać problemy osób, które tu przychodzą. Każdy przypadek jest inny, dlatego diagnozowanie się przy pomocy Internetu nie ma racji bytu.
No to czego ode mnie oczekujesz? Co mam zrobić, żebyś mi pomógł?
Świetnie, właśnie poszłaś krok naprzód – stwierdził William, a ja całą siłą woli powstrzymywałam się, by do listy moich problemów nie dołączyło morderstwo.
Co to niby znaczy?
Jeszcze chwilę temu chciałaś, żebym to ja cię naprawił. Teraz przyznałaś, że to ty potrzebujesz pomocy. Ja nic za ciebie nie zrobię.
To za co ja ci płacę?
Skrzyżowałam ręce na piersiach, a on znów wybuchł śmiechem.
Pewnie niedługo się przekonamy. Uprzedzam tylko, że moje metody niekoniecznie przypadną ci do gustu. W tej klinice panują trochę inne zasady. Jesteś tego świadoma?
Dlatego ją wybrałam.
Dobrze. Mówię to, bo doktor Stevens jest przyjemniejszy w obyciu niż ja, a ty wydajesz się kobietą, której trzeba stawiać wyzwania.
Był niesamowicie bezpośredni, wręcz bezczelny. Granica między jednym a drugim w przypadku Williama właściwie nie istniała. Sugestia, że mu nie sprostam, natychmiast obudziła we mnie żądzę, żeby pokazać, jak bardzo się myli. Chyba pojął, że zrobiłabym wszystko, by udowodnić swoją siłę.
Dużo jeszcze zdołałeś sobie dopowiedzieć, oceniając mnie wyłącznie po wyglądzie? – spytałam oschle.
Przecież wymieniliśmy parę zdań – stwierdził terapeuta, denerwując mnie jeszcze bardziej. – Zresztą to nie tylko wygląd, chociaż wyzywający ubiór, makijaż i włosy farbowane na ten rdzawy kolor pogłębiają postać, na jaką się kreujesz. Miałem na myśli raczej twój ton głosu, mowę ciała… Wiele z tego jest wyuczone, nawet nad tym nie panujesz. Podejrzewam… zajmujesz się negocjacjami?
Na porządku dziennym.
Próbujesz sprawić, żebym czuł się niekomfortowo. Podświadomie zaganiasz mnie w róg, żeby mieć kontrolę, i chronisz to, do czego nie chcesz, żebym dotarł. Tylko że ja i tak to zrobię. Od ciebie zależy, jak długo to zajmie.
Nie doceniłam go. Zrozumiałam, że William nie należy do najłatwiejszych przeciwników.
Więc? – zapytał już łagodniejszym tonem, nachylając się nad stołem i obracając pustą szklankę wokół własnej osi. – Czym się zajmujesz? Co to za praca marzeń?
Jego palce przesuwały się po szkle powoli, z dziwną subtelnością, która kontrastowała z dużymi dłońmi.
Jestem rekinem biznesu. Zjadam konkurencję na śniadanie – rzuciłam bez cienia dumy.
Nie przypuszczałbym – skomentował żartobliwie terapeuta, nawet nie kryjąc, jak przemyka wzrokiem po mojej sylwetce. – A dokładniej?
Robię w marketingu, jestem menadżerem. Przygotowuję kampanie reklamowe, badam trendy. Wiesz, patrzę, co się ludziom podoba, a co nie. Koryguję błędy, negocjuję warunki umów, zarządzam budżetem…
Jesteś jedyną kobietą na tym szczeblu? – przerwał. – Pracujesz głównie z mężczyznami?
Tak, ma to jakieś znaczenie? – spytałam zaskoczona.
Jedynie takie, że musisz być dobra w tym, co robisz. Kobietom trudniej dotrzeć na szczyt, nie ma co tego ukrywać. Zazwyczaj wiąże się z tym więcej wyrzeczeń.
Wiedziałam, do czego zmierza. Tym razem jednak nie kryłam prawdy, nie było sensu.
Kojarzysz tę reklamę parówek?
Zanuciłam, a William natychmiast podchwycił temat:
Parówki, które wszyscy kochają lub nienawidzą? Tego nie da się wyrzucić z głowy.
Wiem, bo to moje – stwierdziłam obojętnie. – No więc tak. Ludzie w moim wieku chwalą się drugim porodem, ja parówkami. Żeby to chociaż były kiełbasy, ale parówki? – Wywróciłam oczami, a moja szczerość zasłużyła na szczery, przyjemny śmiech Williama.
Czyli… – odezwał się, ale zamilkł, gdy zabrzęczał mój telefon leżący na stole.
Przepraszam – powiedziałam, naprędce odpowiadając na maila.
Mężczyzna spojrzał na zegarek, a później długo przyglądał mi się bez słów.
Ile godzin dziennie pracujesz? – zagadnął w końcu, jakby zastanawiał się, czy pociągnie mnie za język, czy od razu go spławię.
Osiem.
A tak naprawdę?
Spojrzenie Williama wyrażało pobłażanie.
Dziewięć.
Nie, pomyliłam się. Dopiero teraz zaczęło wyrażać pobłażanie. Mimo tego terapeuta wciąż się uśmiechał.
Dobra, nie wiem ile – przyznałam. – Zawsze. Zawsze jestem w pracy, pod telefonem, szukam pomysłów. Jak dostanę wiadomość w środku nocy, to odpisuję, a potem śpię dalej.
Czy do twoich kompetencji nie należy podział zadań w zespole? Macie za mało pracowników? Jaki jest powód, dla którego tyle na siebie bierzesz? – podchwycił, a mnie cieszyło, że ze wszystkich tematów uczepił się właśnie tego.
Nie wiem. Nie czuję potrzeby, żeby w tej kwestii cokolwiek zmieniać.
Większość osób na podobnych stanowiskach dąży do tego, żeby uszczuplać swoje obowiązki, a nie ich sobie dokładać. Nie sądzę, żeby na tym etapie kariery praca powyżej przeciętnej znacząco wpływała na twoje wyniki.
Trudno powiedzieć. Poza tym lubię swoją robotę. – Wzruszyłam ramionami.
A poza nią? Co lubisz? Jeśli już masz czas wolny, co wtedy robisz? – spytał William, a ja poczułam, że dociera głębiej, niż bym sobie życzyła przy okazji pierwszego spotkania.
Powinniśmy ustalić jakiś sygnał, którego będę używać, kiedy sesja zacznie przypominać przesłuchanie – stwierdziłam, ale on kontynuował, jakby mnie nie słyszał.
Gotowanie, szycie, sadzenie roślin… Dalej, rzuć cokolwiek. Możesz nawet przyznać, że pasjonuje cię produkcja amfetaminy, a wieczorami wpada do ciebie żigolak, bo to nie wyjdzie poza gabinet. Przekonaj mnie, że nie żyjesz tylko pracą.
Czy możesz najpierw powiedzieć cokolwiek o sobie? – poprosiłam zrezygnowana.
Nie jesteś tu po to, żebyśmy się zaprzyjaźnili. – William przybrał formalny ton.
A blisko nam do tego? – prychnęłam mimowolnie.
I kiedy tylko to zrobiłam, zdałam sobie sprawę, że im bardziej ja bronię swojego terytorium, tym zacieklej on atakuje.
Mieszkasz sama? – zmienił temat.
Tak.
Jak często wychodzisz na miasto? – spytał, ale odpowiedziała mu cisza. – Jak często widzisz się ze znajomymi? Albo dzwonisz do przyjaciółki? Jak często uprawiasz seks?
Czy możesz przestać zadawać pytania?! – rzuciłam wściekle. – Jest mi trudno rozmawiać o sobie z ludźmi, których znam, a co dopiero z kimś obcym.
Ale jednak jesteś tu ze mną – zauważył William już bez nacisku. – Większość tych pytań zadałby każdy, kto chce cię poznać, ale czujesz się komfortowo, tylko kiedy mówisz o pracy. Co poszło nie tak z całą resztą?
Za dużo – stwierdziłam, wbijając wzrok w dłonie i splatając palce w nerwowym ruchu.
Chcesz mi o tym opowiedzieć? – Terapeuta przybrał inną, niemal troskliwą postawę.
Nie dziś.
W porządku. Nie poznam twoich granic, jeśli nie będziesz o nich mówić. Jestem tu, żeby ci pomóc, ale musimy rozmawiać. To nie będzie przyjemne, ale takie opuszczenie gardy i nauczenie się pokory w niektórych przypadkach bywa konieczne.
Nie potrzebuję się tego uczyć – oznajmiłam przepełniona emocjami. – Ja raczej nie chcę sobie przypominać, jak to jest.
William podparł się na łokciu, spoglądając na mnie jakoś… inaczej. Nagle jakby postanowił nagrodzić moją szczerość, bo podjął grę na zasadach, które wcześniej narzuciłam.
Pytałaś o mnie, więc… Lubię być próżny. Każdy lubi, ale nikt się do tego nie przyznaje. Próżność jest potężnym motywatorem. Nie chce mi się pracować, ale mam bzika na punkcie gadżetów, więc umawiam więcej pacjentów, żeby było mnie na nie stać. Nie przepadam za ćwiczeniami, ale uwielbiam jeść, więc biegam, żeby wcisnąć w siebie więcej. Sprzedałbym żonę, gdyby ktoś zaproponował mi dożywotni zapas mac and cheese, naprawdę.
Kiedy to powiedział, brzuch Williama zaburczał tak, że nawet ja go usłyszałam.
Nie jadłem od południa – usprawiedliwił się.
Ja też. Zjadłabym teraz wszystko.
Poza parówkami – podsunął, zawiązując między nami jedyną nić porozumienia opartą na pozytywnych emocjach.
Tak, poza parówkami. – Potaknęłam i poczułam się swobodniej. – A w wolnym czasie lubię łowić. Najnudniejsze zajęcie świata, dlatego się nie przyznaję. To mnie relaksuje, bo ryby nie zadają pytań i mogę posiedzieć w ciszy. Szczyt luksusu po całym dniu biurowej paplaniny.
No tak. I można się napić.
Miałeś mnie nie oceniać.
Nie oceniam. Mówię tylko, co ja robiłem, kiedy kumple wyciągali mnie na ryby. Tylko to pozwalało przeżyć na tym padole nudy – wyznał terapeuta, a widząc, że rozmawiam z nim chętniej, podjął: – Chciałbym cię o coś prosić.
O co konkretnie?
Ogranicz pracę do ośmiu godzin. Później odpowiadaj, tylko gdy coś zacznie się palić. Nie będę ci mówić, jak masz to zorganizować, ty wiesz lepiej. Chcę, żebyś pobyła sama ze sobą. Posłuchała swoich potrzeb, zadbała o siebie. Za tydzień podzielisz się przemyśleniami.
W porządku – rzekłam i chwyciłam kartkę, która od początku spotkania leżała na stole.
Co robisz?
Dopisuję do listy, że mam problem z pracą. Tego Google nie stwierdził, a skoro jesteś lepszy od niego, to przyjdę jeszcze raz – oznajmiłam i pożegnałam się zdawkowo.
Odkąd wsiadłam do samochodu, ciągle odtwarzałam w pamięci naszą rozmowę. Wiele rzeczy mogłam powiedzieć inaczej, lepiej. W obecności terapeuty czułam się naga i bezbronna, a równocześnie… wreszcie dostrzegłam szansę na to, że ktoś wydusi ze mnie prawdę skrywaną latami. Że pozwoli mi się od niej uwolnić.
Ciągle czułam na sobie zapach Williama. Gabinet pachniał intensywnymi, męskimi perfumami, ale dopiero teraz, gdy wgryzły się w koszulę, zwróciłam na nie uwagę. Aromat kogoś, kto wróci do domu, będzie kochać się z żoną i pomyśli, jak cieszy się z życia, które ma.
Tymczasem kiedy mnie powitały własne cztery ściany, do uszu wdarła się cisza. Chciałam ruszyć dalej, ale nie wiedziałam jak, więc po raz pierwszy od dawna zaufałam komuś innemu niż sobie i zrobiłam to, o co prosił William. W końcu zawsze mogę się wycofać, pomyślałam.
No cóż, pora o siebie zadbać – rzuciłam w pustkę, nalewając pełny kieliszek czerwonego wina. – Zaleceń specjalisty trzeba słuchać.