- W empik go
Uwierz i zwyciężaj - ebook
Uwierz i zwyciężaj - ebook
„Sam doktor Peale stanowi najlepszy dowód prawdziwości swych twierdzeń i przekonań.
Bestsellers
Uwierz, że jest to niezwykła książka, która wtajemniczy Cię w sekretną wiedzę jak przezwyciężać (siebie) i zwyciężać. Bardzo pomoże: wyzwolić drzemiącą w Tobie wewnętrzną moc, wykorzystać moc modlitwy, wyzbyć się kompleksu niższości, odnaleźć drogę do sukcesu, unikać irytujących zachowań i niepokojów, osiągać szczęście w życiu małżeńskim, uwolnić się od strachu, radzić sobie ze smutkiem.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65068-48-4 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od dłuższego czasu autor spotyka się w swojej pracy z wieloma osobami borykającymi się z problemami współczesnego życia. W samym centrum największego miasta Ameryki, w Nowym Jorku, przy Piątej Alei, w kościele Marble Collegiate Church służy radą setkom ludzi, którzy każdego roku zwracają się o pomoc i wskazówki.
Niniejsza praca ukazuje konkretne sposoby osiągnięcia szczęścia osobistego i sukcesu. Metoda ta sprawdziła się w przypadku wielu osób, które ją zastosowały, a jej skuteczność została szeroko potwierdzona. Setki ludzi wypróbowało ją i uznało za satysfakcjonującą. W doświadczeniu osobistym wielu osób przyniosła zadziwiające rezultaty, stając się przewodnikiem na drodze do pewnego i zwycięskiego życia.
A jednak przedstawione tutaj recepty na szczęście i sukces nie są wcale nowe. Nie stworzył ich autor, lecz pochodzą sprzed wieków, z Biblii. To proste zasady, o jakich mówi Pismo Święte. Unikalność książki polega na wskazaniu, jak wykorzystywać owe nauki w sposób praktyczny i zrozumiały dla człowieka naszych czasów.
Czytelnik może mieć wrażenie, że pewne myśli się powtarzają – poradnik ten proponuje bowiem zastosowanie określonej metody. Bazuje na podstawowej procedurze, a przecież powtarzanie i praktyka czynią mistrza. Wielokrotne powracanie do jednej myśli pomaga nakłonić czytelnika do ćwiczenia, do próbowania i próbowania od nowa. Jeśli woda potrafi wyżłobić kamień, to podobny skutek wywiera powtarzanie, powoduje bowiem wietrzenie i zdzieranie się apatii, skłaniając człowieka do doskonalenia samego siebie.
Książka ta nie karmi się teorią. Zawiera szczegółowy opis sposobu życia, prowadzącego do szczęścia i sukcesu tych wszystkich, którzy zdecydowanie zastosują zaprezentowaną metodę w życiu. Ma ona jeden podstawowy cel: przedstawić i udowodnić prostą, praktyczną drogę myślenia i działania, która zmieniła życie tysięcy współczesnych ludzi. Istotą jest tu wskazanie, jak to zrobić, jak osiągnąć te najbardziej upragnione cele.
W prostym zarysie przedstawiono formuły, które czynią życie udanym. Każdy rozdział odnosi się do jednego z aspektów głównego tematu książki, mianowicie jak być szczęśliwym i odnieść sukces. Autor analizuje też kilka podstawowych przyczyn nieszczęścia i porażki, którymi są: napięcie, strach, poczucie niższości oraz niewłaściwy sposób myślenia.
Nie omówiono tu wszystkich czynników szczęśliwego i owocnego życia – nie jest to ani możliwe, ani potrzebne: ukazano jednak wystarczającą liczbę przypadków, by nauczyć czytelnika, jak wykorzystywać proponowane metody, dające się zastosować we wszystkich sytuacjach. Zostały one tak opracowane, by każdego czytelnika zaprowadziły do tego, co chce wiedzieć – jak być szczęśliwym i odnieść sukces. To przewodnik na drodze do pewnego i zwycięskiego życia.
Norman Vincent PealeRozdział I Jak wyzwolić wewnętrzne siły
Pewien młody lekarz o wysokich kwalifikacjach zapisuje czasem, zdawałoby się, dziwne lekarstwo ludziom dotkniętym chorobami opisywanymi w tej książce: strachem, poczuciem niższości, napięciem i różnymi zmartwieniami czy kłopotami. Jego zalecenie brzmi: „Przez następne trzy miesiące co najmniej raz w tygodniu, w niedzielę, chodź do kościoła”.
Zdumionemu i zdezorientowanemu pacjentowi, któremu proponuje się ową zaskakującą kurację, lekarz wyjaśnia, że w kościele panuje nastrój i atmosfera mające w sobie uzdrawiającą moc, która pomaga uwolnić się od wspomnianych kłopotów. Można nawet nie słuchać kazania – chodzenie do kościoła i poddanie się w ciszy nastrojowi i atmosferze zgromadzenia jest również cenne. Ów nowoczesny lekarz twierdzi, że taka kuracja przynosi zdumiewające korzyści.
Pewna kobieta, długoletnia przyjaciółka rodziny doktora, stale odwiedzała różnych lekarzy, lecz nigdy nie zważała na ich rady i nie stosowała się do zaleceń. W końcu zwróciła się również do niego, a on szczerze oznajmił:
– Nie chcę zajmować się twoim przypadkiem. – Gdy zapytała go, dlaczego, odpowiedział: – Po prostu dlatego, że nie zrobisz tego, co ci powiem.
Błagała i nalegała, a w końcu uroczyście przyrzekła, iż zastosuje się do wszystkich zaleceń, znajomy jednak nadal się sprzeciwiał i wahał. Wreszcie znalazła argument:
– Mam pieniądze, by zapłacić za wizytę, więc jako lekarz nie możesz mi odmówić pomocy!
Zgodził się pod jednym warunkiem: przyrzekła postąpić dokładnie według wskazówek doktora, bez sprzeciwów, z pełną aprobatą. Musiała nawet podpisać stosowne oświadczenie.
Znajdowała się w stanie bardzo silnego napięcia nerwowego, ponieważ jej siostra wyszła za mąż za człowieka, którego ona sama chciała poślubić. Z tego powodu ją znienawidziła. Wrzała wewnętrznie, a uczucie nienawiści opanowało ją do tego stopnia, że zareagował cały organizm i wystąpiły objawy choroby. Lekarz przepisał jakieś środki, gdyż wiedział, o co jej chodziło – jednego dnia miała brać tabletki różowe, następnego białe.
Po jakimś czasie natomiast wręczył jej opisaną powyżej receptę. Kiedy pacjentka ją przeczytała, na jej twarzy odmalowało się zdumienie i w końcu wysapała:
– To najgłupsza rada, o jakiej kiedykolwiek słyszałam. Nie zrobię tego. Kim ty właściwie jesteś: lekarzem czy kaznodzieją?
Doktor jednak wyciągnął podpisany przez nią dokument i powiedział;
– Musisz to zrobić albo zrezygnuję z leczenia.
Niechętnie zastosowała się więc do wskazówek. W związku z jej wewnętrznym oporem musiało upłynąć trochę czasu, zanim dało się zauważyć jakikolwiek korzystny wpływ kuracji. Jednak nawet ona zaczęła się w końcu poddawać kojącej atmosferze i uzdrawiającemu nastrojowi przenikającemu nabożeństwo i uwielbienie Boga.
Pewnego dnia, ku swemu zdumieniu i wbrew odczuwanej niechęci, zauważyła, że kazanie ją zainteresowało. Bacznie go słuchała, odkrywając, iż ma sens i jest rozsądne. Bardzo do niej przemówiło. Jej zainteresowanie wzrastało, zaczęła być posłuszna zaleceniom lekarza i niebawem dzięki owej mądrej kombinacji praktyki medycznej i religii złe emocje zaczęły słabnąć, a zdrowie z wolna powracało.
– Widzisz więc, że moja recepta się sprawdza – powiedział lekarz.
W tym przypadku zaproponował również czytanie tekstów religijnych. Stopniowo pacjentka przyjęła chrześcijańską koncepcję przezwyciężania problemów, która zaczęła opanowywać jej umysł. Obecnie owa kobieta mocno trzyma ster własnego życia i jest zdrowa – nie tylko fizycznie, lecz także emocjonalnie i duchowo. W tych to bowiem obszarach życia powstała trucizna, która ją niszczyła.
Inny lekarz także przysyłał niekiedy pacjentów do mojego kościoła. Ludzie ci nie byli fizycznie chorzy, ale przepełniały ich lęki, niepokoje i napięcia, poczucie winy, kompleks niższości i urazy, do tego stopnia, że – podobnie jak opisaną powyżej kobietę – można ich było nazwać chorymi.
Pewien mężczyzna, który od lat nie uczęszczał do kościoła, gdy doktor kazał mu chodzić na nabożeństwa, sprzeciwił się mówiąc: – Nienawidzę kazań.
– Proszę chodzić do kościoła – odparł lekarz – i nie słuchać kazania. Może pan zatkać sobie uszy w momencie, gdy się zaczyna. Jest jednak jedna rzecz, którą powinien pan zrobić. W kościele tym każdej niedzieli rano i wieczorem przestrzegany jest czas ciszy, nazywanej twórczą. Duchowny zaproponuje, by poddał się pan tej ciszy i otworzył umysł na twórczą moc Boga, która przenika duszę i ma na nią życzliwy, leczniczy wpływ. Oto lepsze lekarstwo niż wszystko, co mogę panu zalecić. To jedyny znany mi sposób, by pana kłopoty znikły. Dlatego też taki właśnie medykament proponuję na pańską chorobę.
Mężczyzna postąpił według zaleceń i lekarz zawiadomił mnie, iż obecnie słucha kazań, co więcej, zaczynają go nawet interesować. Nigdy nie przypuszczał, że kościół może go tak wciągnąć. W jego życiu rozpoczęła się wyraźna zmiana na lepsze.
– Udzielając pacjentom rady, by chodzili do kościoła, wykorzystuję metodę, która sprawdza się w wielu chorobach. Nauczyłem się, że w leczeniu istoty ludzkiej musimy uwzględniać całego człowieka i traktować go inaczej niż maszynę czy tylko biologiczny organizm, gdyż człowiek jest czymś więcej niż zbiorem reakcji chemicznych. Uważam – powiedział lekarz – że wiara oraz nauka, odpowiednio skorelowane, mogą przynieść bardzo wiele dobrego.
Te właśnie zjawiska leżą u podstaw efektywności terapii grupowej. Psycholodzy i psychiatrzy wykorzystują konsultacje i metody leczenia nie tylko w poradach indywidualnych, lecz w określonych okolicznościach również w terapii grupowej. Przeszli oni sami podobną terapię, są obeznani z procedurami i wiedzą, w jaki sposób w pełni współpracować z grupą osób.
W przypadku wspólnego nabożeństwa duchowny, który w ciągu tygodnia udziela porad poszczególnym ludziom, stara się wykorzystać w dużej kongregacji te same metody duchowe, tylko że teraz stosuje terapię grupową. Wspólnota składa się z różnych ludzi, niektórzy trafili do kościoła, ponieważ poszukują pomocy, inni potrzebują wsparcia, choć sobie tego nie uzmysławiają, jeszcze inni przychodzą z przyzwyczajenia, pod wpływem nawyku. Niektórzy podświadomie poszukują jakiejś satysfakcjonującej recepty na niejasne poczucie ogólnego niezadowolenia.
Mimo ogromnego zróżnicowania potrzeb ludzkich w dużym zbiorowisku sprowadzają się one właściwie do zaledwie kilku podstawowych problemów. Ludzie pozostają ludźmi, niezależnie od tego, kim są i jakie mają wykształcenie. Istnieje kilka uniwersalnych, głębokich wezwań, na które natura ludzka reaguje zawsze. Nie ma siły równie skutecznej jak religia, jeżeli chodzi o możliwości dotarcia do podstawowych potrzeb i ich zaspokajania. Dlatego spośród wszystkich naukowców z tej dziedziny osobisty doradca religijny oraz praktyk religijny terapii grupowej ma niepowtarzalną szansę odkrycia głębi ludzkiej natury i wniesienia do niej w ten sposób leczniczej siły, pokoju i mocy.
Chciałbym opowiedzieć tu trochę o swej praktyce. W miarę jak wzrastała liczba osób, którym udzielałem porad indywidualnych, opisane powyżej teorie zaczęły nabierać kształtu w moim umyśle. Swoją służbę w kościele przy Piątej Alei rozpocząłem w czasie największego kryzysu w roku 1932. Nowy Jork, jako finansowe centrum kraju, był głęboko dotknięty depresją gospodarczą i wkrótce uświadomiłem sobie wszechobecne wśród ludzi uczucia: strach, niepokój, niepewność, rozczarowanie, frustracja i świadomość porażki. Zacząłem o tym nauczać w kościele, podkreślając, w jaki sposób wiara i zaufanie do Boga może nam dodać odwagi i mądrości, jak nowe, głębokie zrozumienie problemu pomaga znaleźć rozwiązanie każdego kłopotu. Nagłośnienie sprawy w prasie spowodowało, że na dyskusje przybywało coraz więcej ludzi. Wkrótce mój harmonogram spotkań indywidualnych wypełnił się do tego stopnia, że zaczęła powstawać długa lista oczekujących. Mając świadomość własnego braku specjalistycznej wiedzy, zwróciłem się o pomoc do wysoce poważanego i kompetentnego psychiatry, doktora Smileya Blantona, i w ten sposób stworzyliśmy przykościelny ośrodek doradczy.
Wkrótce zacząłem zauważać na nabożeństwach wiele osób, którym pomagałem indywidualnie. To właśnie wtedy przyszła mi do głowy myśl, aby przenieść do dużego zgromadzenia metody duchowej terapii wykorzystywane w konsultacjach indywidualnych.
Zadziwiające rezultaty podczas publicznych nabożeństw przynosiły chwile skupionej ciszy. Wartości twórczej ciszy nauczyło mnie uczestniczenie w spotkaniach kwakrów¹. Z owych zebrań czerpałem ogromną osobistą korzyść, przejawiającą się w zmniejszaniu napięcia, opanowaniu strachu oraz zyskiwaniu jasności umysłu, która kilkakrotnie pozwoliła mi dostrzec najbardziej zaskakujące rozwiązanie problemu. Oczywiście kwakrzy posiadają przewagę wielu lat ćwiczenia cichej medytacji. Na ogół w kościołach nie uczymy się wykorzystywać ciszy do oddawania czci Bogu. Protestanci z reguły nie praktykują całkowitej ciszy, lecz zawsze dodają tło muzyczne. Zacząłem w swoim kościele wprowadzać „przerywniki” kompletnej ciszy, ale stopniowo i tylko od czasu do czasu. Okazały się tak skuteczne, iż obecnie zaniechanie minuty ciszy podczas nabożeństwa wywołuje protest parafian.
Metoda ta została opisana w broszurce wydanej przez Komitet Publikacji Mszalnych kościoła Marble Collegiate:
Wyobraź sobie kościół wypełniony po brzegi ponad dwoma tysiącami wiernych. Światło słoneczne wpływa przez wielkie okna, oświetlając sanktuarium i miękko kładąc się na tłumie oddającym cześć Bogu. Wnętrze kościoła łączy złoto z ciepłą czerwienią – czerwone brokatowe poduszki, mahoniowe oparcia i białe ławki. Skrzydła wielkiego balkonu otaczają z trzech stron świątynię.
Centralne miejsce zajmuje niewielkie podium, na którym stoją trzy duże, solidne krzesła, umieszczone na tle kotary z ciemnoczerwonego aksamitu. Po lewej stronie znajduje się piękny pulpit, na którym leży Biblia. Powyżej, za kotarą, góruje wielka nawa, ozdobiona złotymi dekoracjami. Tam siedzi chór. Duchowny zasiada na dużym krześle w środku, a współpracownicy po obu jego stronach.
Po przeczytaniu fragmentu Pisma Świętego zapada głęboka cisza. Pastor wstaje, występuje do przodu i gdy nic nie dzieli go już od zgromadzenia, zaczyna mówić: „Przybyliśmy tutaj tego ranka, ponieważ w tym miejscu jest Bóg, a my chcemy się z Nim spotkać. To najcudowniejsze ze wszystkich ludzkich doświadczeń może się dokonać w ciszy. Każdy obecny w tym kościele może teraz nawiązać bliski, osobisty kontakt z Bogiem, w którym zostanie na nowo stworzony. Przypomnijmy sobie słowa Pisma Świętego: …w Nim żyjemy i poruszamy się, i jesteśmy… (Dzieje Apostolskie 17,28)². Tak długo, jak długo znajdujemy się w Nim, jesteśmy pod działaniem Bożej mocy i siły. Mamy pokój i moc. Niestety jednak sami odgradzamy się od przepływu owej mocy. Nie jednoczymy się z Nim i dlatego doświadczamy strachu, niepokoju, negatywnego myślenia – wszystkiego, co powoduje porażkę. Pozostańmy więc teraz przez chwilę w absolutnej ciszy. Proponuję przyjąć wygodną i rozluźnioną pozycję ciała, aby pozbyć się napięcia. Można zamknąć oczy, aby odciąć się od świata. W tej chwili ciszy nie wolno myśleć o sobie ani o żadnym z codziennych problemów. Powinniśmy natomiast myśleć o Bogu i zobaczyć Go, jak tworzy nas na nowo. Pozwólmy sobie zapaść w ożywczą, twórczą medytację.
Po tych słowach w zgromadzeniu następuje głęboka cisza. Jeśli ktoś wcześniej kaszlał, przestaje. Jedynym dźwiękiem, jaki daje się słyszeć, jest pisk opon samochodowych na ulicy, ale nawet on wydaje się bardzo odległy.
Nie jest to jednak cisza martwa, ponieważ wokoło czuje się pewne szczególne ożywienie. Przez cały czas panuje duch oczekiwania, jakby miało się wydarzyć coś wielkiego i wspaniałego. Czasem taka cisza trwa tylko sześćdziesiąt sekund, czasem dłużej, lecz ludzie zatracają się w niej. Jest tak, jakby sam Bóg napełniał pokojem ich umysły.
Niebawem duchowny bardzo cichym głosem przerywa ciszę, mówiąc: Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie (Ewangelia św. Mateusza 11,28). Dodaje również: Temu, którego umysł jest stały, zachowujesz pokój, pokój mówię; bo Tobie zaufał (Księga Izajasza 26,3). Kładzie nacisk na ten ostatni werset, podkreślając, że przez okres ciszy umysły wiernych skupiały się nie na własnych troskach, lecz na Bogu. Z powodu tego głębokiego utkwienia umysłów w wieczności Bóg zsyła na ludzi Swój pokój.
Wielu ludzi donosi o najbardziej zdumiewających skutkach przeżywania tego momentu skupienia. Wbrew powszechnemu oczekiwaniu to nie kobiety, lecz mężczyźni najbardziej doceniają ową ciszę. Współcześni zapędzeni biznesmeni wprost entuzjastycznie wyrażają się o tym, co zyskują podczas owej medytacji. Wyjaśnia to częściowo fakt, dlaczego wielką wspólnotę w kościele Marble Collegiate tworzą w ponad pięćdziesięciu procentach mężczyźni.
Jestem przekonany, że w pulsującej, uzdrawiającej ciszy, jaka zapada we wspólnocie ludzi uświadamiających sobie obecność Boga, który przychodzi, by dotykać ich serc, uwalniana jest prawdziwa, rzeczywista moc ducha.
Wszechświat wypełnia moc, samo powietrze jest nią naładowane. Człowiek odkrył już wspaniałe formy energii (choćby energię atomową), a przyszłość przyniesie z pewnością dalsze cudowności. Czyż nie powinniśmy zatem przyjąć, że w naszym dynamicznym wszechświecie istnieją siły duchowe gotowe oddziaływać na nas i stwarzać nas na nowo? Nowy Testament jednoznacznie stwierdza, iż duchowa moc jest faktem. Chrześcijaństwo to coś więcej niż obietnica mocy – to sama moc: Tym zaś, którzy Go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi… (Ewangelia św. Jana 1,12). W innym zaś miejscu zapewnia: Duch Święty zstąpi na ciebie i moc Najwyższego zacieni cię (Ewangelia św. Łukasza 1,35). Kiedy istota ludzka skieruje swój umysł na nieskończoną moc Bożą, która wypełnia wszechświat, sama również zostanie nią napełniona.
Nowy Testament mówi, że chrześcijaństwo jest życiem – nie sposobem życia, ale samym życiem. To sedno i treść istnienia ludzkiego, żywotna, pulsująca siła. Chrześcijaństwo oznacza dużo więcej niż wyznanie wiary czy inna koncepcja, niesie ono tętniącą, drgającą energię twórczą w podobny sposób jak światło słoneczne – lecz o nieskończenie większej mocy. Tu powstaje głęboka terapia, która może odmienić serce człowieka i całe społeczeństwo (czyli zbiór pojedynczych osób), rozbijając ogniska infekcji, budując centra życia, przekształcając dotychczasową egzystencję, wyposażając w nową energię – jednym słowem stwarzając na nowo. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi (Ewangelia św. Jana 1,4). W Nim, to znaczy w Chrystusie, jest życie (żywotność). W Nim odnajdujemy twórczą energię, która stanowi wspaniałą, dynamiczną moc samego życia.
Nawet w połowie nie zdajemy sobie sprawy z kolosalnej mocy, której możemy doświadczyć, będąc w kościele. Kiedy jednak wgłębiamy się w istotę chrześcijaństwa w nabożeństwie uwielbienia Pana i stopniowo poddajemy się tej atmosferze, nasze ciało, duch i umysł się rozluźniają. Psalmy, muzyka chóralna, czytania z Pisma Świętego, cichy, spokojny nastrój – wszystko wespół pomaga w ukierunkowaniu umysłu na chwilę ciszy. Gdy świadomym aktem woli ktoś zwraca swój umysł do Boga, zatrzymując myśl na Bożym źródle mocy i energii, wtedy jak za przełączeniem kontaktu elektrycznego zaczyna do niego napływać duchowa moc.
Energię elektryczną sprowadza cała sieć przewodów. Ta moc oświetla kościół, umożliwia grę na organach, włącza ogrzewanie – za pomocą kontroli termostatycznej ciepło napływa i odpływa w miarę potrzeby. Energia elektryczna umożliwia działanie systemu nagłośnienia, aby nabożeństwo było słyszalne przez całe zgromadzone w budynku audytorium. Ową strukturę stanowi sieć przewodów elektrycznych – ośrodek, przez który płynie moc. Czyż nie wydaje się więc logiczne założenie, że miejsce, gdzie wiele umysłów łączy się w skupieniu nad tym samym celem, staje się również wielkim ośrodkiem przyjmowania mocy i to daleko potężniejszej niż elektryczność? Dwa tysiące umysłowych i duchowych anten przyciąga do zgromadzenia duchową energię, wnikającą w umysły, ciała i dusze tych, którzy dostroili się do owej tajemniczej, a jednak rzeczywistej siły.
Duchowa terapia chrześcijańska posługuje się niejednokrotnie pojęciem światła. Warto zwrócić uwagę na fakt, jak często mówi na temat światła Nowy Testament; zazwyczaj odnosi się ono do nowego życia. Ludzie odkryli niezwykłe, lecznicze własności światła. Kiedy dotknie się przewodu, przez który płynie prąd o napięciu dwustu wolt, doznaje się wstrząsu elektrycznego. Gdy dotkniemy przewodu pod napięciem dwudziestu pięciu tysięcy wolt, nastąpi śmiertelne porażenie prądem. Jednakże napięcie miliona wolt nie unicestwia, lecz wspomaga komórki organizmu. Dwie minuty naświetlania promieniowaniem podczerwonym przynosi tyle korzyści terapeutycznych, co godzina bezpośredniego naświetlania światłem słonecznym, ponieważ zanieczyszczenia w atmosferze rozpraszają promienie. Zatem światło wykorzystuje się w medycynie.
Jeśli chodzi o wpływ uzdrawiający, to chrześcijaństwo posiada taką samą wartość. Biblia powiada, iż w Jezusie jest życie, a owo życie to światłość ludzi. Światłość może ich uzdrawiać i przekształcać, tak że zyskują nowe, odmienione życie.
Stosując terapię grupową podczas wspólnych nabożeństw, wystawia się wiele osób na twórczą energię światła w znaczeniu duchowym. Zawsze opowiadam się po stronie zdrowego rozsądku i faktów, brzydząc się niedorzecznościami i dziwactwami. Wierzę w słuszność podejścia naukowego i racjonalnego w wierze oraz praktyce religijnej. Nie oznacza to wiązania się z materializmem, chrześcijaństwo bowiem rządzi się prawami nauki. Uważam, że jeśli człowiek przebywający w kościele dostraja się do panującej w nim atmosfery, jeśli podczas minuty ciszy odwraca się od negatywnych i destruktywnych myśli niszczących jego umysł, a prawdziwie odprężony na ciele i duszy wyznaje wiarę w Boga, otwiera się w ten sposób na odtwórczą moc Bożą, która nieustannie przepływa przez wszechświat.
Po pewnym nabożeństwie otrzymałem list od bardzo rozsądnej i inteligentnej kobiety:
Chcę Panu opowiedzieć, jak wiele znaczą dla mnie nabożeństwa w Pańskim kościele. Uczestniczenie w nich zawsze mnie inspiruje. Czuję, że właśnie im zawdzięczam swoje obecne zdrowie.
Przez pięć lat miewałam okresy bezsenności i załamania nerwowego. Ostatniej jesieni wróciłam do pracy po chorobie trwającej całe lato. W swojej desperacji sądziłam, że uda mi się znów pracować.
Po sześciu tygodniach, z których każdy dzień był udręką i utrapieniem, oraz trzykrotnym składaniu rezygnacji udałam się na nabożeństwo do Marble Church. Trwała cicha modlitwa, poprzedzona Pańską informacją, w jaki sposób się modlić, jak wyzwolić się od zmartwień i otworzyć umysł na przyjęcie Bożej mocy, która od nich uwalnia. Kazanie dotyczyło tego samego tematu.
Wychodząc z kościoła, czułam się znacznie lepiej. Często modliłam się o pomoc i Boże przewodnictwo i w następną środę nagle zrozumiałam, że od dawna nie czułam się tak dobrze. Praca znów zaczęła mnie cieszyć. Po kilku tygodniach zasypiałam już bez lekarstw. To w czasie nabożeństwa w Marble Church odnalazłam klucz do uleczenia siebie – pokazał mi Pan, jak pozwolić Bogu pomóc sobie.
Kobieta owa przyszła do kościoła, czując się pokonana, strapiona i zdezorganizowana. Nowe umysłowe i duchowe nastawienie umożliwiło jej ponownie stanie się ufną jak dziecko i wystarczająco prostoduszną, aby z wiarą zastosować proponowane metody. W jej umyśle pojawiła się przeogromna moc wiary, a to stanowi warunek kontaktu z Bożą mocą. Gdy siedziała w kościele odprężona, poddając się i wierząc, zaczęło ją obejmować uzdrawiające światło Boga. Jako głęboka terapia weszło do jej życia, uwolniło ją od napięcia i uspokoiło. Przeniknęło do umysłu, głęboko w umęczone i udręczone jestestwo, docierając do punktu, z którego pochodził problem. Rozprzestrzeniło się uzdrawiającym promieniowaniem na cały umysł tej kobiety i została ona odmieniona.
Jeden z przyjaciół znalazł wspaniałą definicję dobrej posługi kościelnej: „To stworzenie atmosfery, w której mogą nastąpić duchowe cuda”. W takich warunkach, przy odpowiednim nastroju, wydarzają się wspaniałe rzeczy.
Pewna urocza, młoda kobieta powiedziała, że siedziała biernie podczas takiego zgromadzenia, gdy duchowny wypowiedział następujące słowa: „Bóg posiada siłę, by zwykłą jednostkę uczynić kimś niezwykłym, jeśli podda się ona całkowicie Jego mocy”.
To zdanie uderzyło ją z tak wielką siłą, że zrewolucjonizowało całe jej myślenie. Jej dotychczas bierna osobowość uległa zmianie. Wkrótce owa kobieta stała się jedną z najbardziej fascynujących osób, jakie kiedykolwiek znałem. Zyskała niezwykły urok, odkryła w sobie nadzwyczajne zdolności przywódcze i zaczęła prowadzić tak bogate życie duchowe, że dzięki kontaktowi z nią mnóstwo ludzi zostało odmienionych. Ponadto posiada wszelkie atuty nowoczesnej kobiety i jest osobą o rzadkich zaletach osobistych, obdarzoną wielką inteligencją. W każdej grupie staje się duszą towarzystwa.
Po którymś z nabożeństw napisał do mnie jeden z jego uczestników, który przyjechał do Nowego Jorku na konferencję dotyczącą przyszłości pewnej firmy. Negocjacje wiązały się z dużą inwestycją. Przez cały czwartek, piątek i sobotę ów mężczyzna wraz ze współpracownikami trudzili się, szukając konstruktywnego wyjścia z sytuacji, jednak bezskutecznie. W jego myślach panował totalny zamęt. Mężczyzna ten rozumiał, że przedłużające się napięcie umysłowe zamiast prowadzić do rozwiązania problemu, przyczynia się raczej do dalszego chaosu i zamieszania. Czasem trzeba przerwać intensywne myślenie i dać umysłowi odpocząć, aby mogły się pojawić nowe koncepcje. Tamtej niedzieli przyszedł zatem do kościoła i usłyszał, jak duchowny proponuje, by na minutę odsunąć od siebie wszystkie problemy i zwrócić myśli ku Bogu. Biznesmen ów nigdy wcześniej nie słyszał takiego zalecenia, lecz uznał jego logikę i postąpił dokładnie według wskazówek. W końcu przyszedł do kościoła z założeniem, że będzie to doskonała terapia duchowa, zatem zastosował się do rad księdza, spodziewając się dobrych rezultatów i rzeczywiście je uzyskał.
Utrzymuje, że oto nagle, niczym przedmiot na scenie, oświetlony światłem reflektora przesuwającego się po ciemnym teatrze, przed oczami jego umysłu ukazało się wyraźne i w pełni sformułowane rozwiązanie problemu. Niewątpliwie to intensywne myślenie w ciągu poprzednich dni doprowadziło do zarysowania się w jego umyśle odpowiedzi, jednak jej sformułowanie dokonało się dopiero przy odprężeniu umysłu podczas owej duchowej terapii.
Inny mężczyzna, jeden z prominentów finansjery Nowego Jorku, zaprosił mnie kiedyś do swej firmy mieszczącej się w okolicy Wall Street. Obejrzałem prowadzone przez niego bardzo dobrze prosperujące i ważne przedsiębiorstwo. Kiedy wszystko mi pokazał i opisał, poczynił oto takie zaskakujące oświadczenie:
– Ludzie, którzy dla mnie pracują, zarabiają znacznie więcej, a biznes ten osiągnął nowe wyżyny sukcesu dzięki temu, co przydarzyło mi się w pańskim kościele.
Pewnego niedzielnego poranka przyszedł do Marble Church i poddał się całkowicie duchowej atmosferze nabożeństwa. Jego umysł, bardzo aktywny i czuły na bodźce, dostroił się do otoczenia. Nagle objawiła mu się pewna koncepcja: był to zarys podziału zysków, umożliwiający ludziom osiągnięcie dochodów znacznie przekraczających obecne pensje. Natychmiast zrealizował swój plan z takimi rezultatami, że nie tylko każdy pracownik zarabiał więcej pieniędzy, ale firma przekroczyła wszelkie dotychczasowe sukcesy finansowe.
Najlepszym miejscem na ziemi, aby znaleźć nowe i korzystne koncepcje dla swego przedsiębiorstwa, jest nabożeństwo kościelne, podobne do opisanego powyżej. Może wtedy zostać uwolniona tak zdumiewająca moc, że często słyszymy o odmienionym ludzkim życiu, i dzieje się to niekiedy natychmiast, podczas ceremonii. Znane są historie dramatycznych nawróceń, potwierdzonych w dalszych latach życia danej osoby. Zjawiska te można wyjaśnić kontaktem człowieka z niezwykłą mocą wywołaną nastrojem, atmosferą oraz wiarą, które przy odpowiednim połączeniu oddziałują tak mocno, iż poprzednie nawyki zostają przełamane, a jednostka, jak mówi obrazowo Nowy Testament: …nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe (Drugi List do Koryntian 5,17).
Wspólnota mego kościoła przez kilka lat praktykowała poddawanie się Bożej mocy poprzez „zanurzenie się” w zupełnej ciszy. Zgromadzenie wiernych podczas każdego nabożeństwa składa się z setek nowych uczestników, dla których ta procedura jest całkowicie nieznana. Oni również mówią, że kiedy w postawie pełnej współpracy poddają się duchowym siłom, do których się odwołują, uzyskują szokujące wprost rezultaty.
Niedawno w pewnym mieście na południu USA próbowałem zastosować tę terapię w dużej kongregacji, do której nigdy nie przemawiałem. Członkowie owej wspólnoty zupełnie nie znali takiej formy chrześcijańskiej medytacji. Wygłaszałem kazanie na podstawie tekstu: A teraz (…) posłuchaj (…), abyście zachowali życie… (Piąta Księga Mojżeszowa 4,1). Powiedziałem, że „posłuchaj” oznacza tu coś więcej niż tylko słuchanie uchem zewnętrznym. Słowo to kryje głęboką treść, wiążącą się z pełnym otwarciem umysłu na obecność Boga: oznacza słuchanie nie samym tylko uchem, ale każdą cząstką umysłu. Wyjaśniłem, że „posłuchać” – znaczy wierzyć, iż wypowiadane słowa mają moc wniknięcia do naszej natury i uwolnienia nas od wszelkich ułomności, wpływających negatywnie na osobowość. Poprosiłem członków tej dużej wspólnoty, aby wyobrazili sobie Bożą moc, jakby przepływającą przez kościół i spoczywającą na nich. Zachęcałem każdego, by w ciągu minuty ciszy wyrzucił ze swego umysłu wszelkie problemy i celowo słuchał – nie mnie, mówcy – lecz Jezusa Chrystusa, i aby świadomie przyjął Jego słowa: Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie (Ewangelia św. Mateusza 11,28).
Przerwałem kazanie i stałem nieruchomo, podczas gdy nad wielkim zgromadzeniem zaległa głęboka cisza. Po zakończeniu nabożeństwa podszedł do mnie pewien mężczyzna i przyznał się, iż uczęszczał do kościoła przez całe lata, lecz mimo to jego umysł nadal wypełniały obawy i troski, i że od lat chłopięcych doskwierał mu brak pewności siebie.
– Przez całe życie – powiedział – byłem wewnętrznie i emocjonalnie skrępowany i chociaż osiągnąłem spory sukces, stało się tak raczej wbrew mnie niż dzięki moim zaletom. Zawsze doświadczałem wewnętrznego konfliktu, ale – zapewnił patrząc na mnie z wyrazem niedowierzania na twarzy – w chwili, gdy poprosił pan, by ludzie naprawdę słuchali, zatraciłem się zupełnie i byłem kompletnie oszołomiony. Gdy cisza się skończyła, odzyskałem świadomość, lecz w tym krótkim momencie „zagubienia” odnalazłem samego siebie. Czuję się, jak gdyby przeszła przeze mnie jakaś siła, unosząc ze sobą wszystko, co mnie nękało i martwiło przez całe lata. Wierzę, że wreszcie zostałem uwolniony.
W rzeczywistości ów mężczyzna nawiązał kontakt z siłą tak wielką, że przeniknęła ośrodki sterowania jego umysłu i przetworzyła go. Moc ta, a dokładnie Bóg, to jego Stwórca, a wspomniana siła istnieje przez cały czas, by na nowo tworzyć i odtwarzać – jeśli kontakt z Bogiem nie zostaje zerwany, lecz trwa. Gdy następuje utrata owej łączności, zaczynają się obawy, lęki i niepowodzenia – i opanowują osobowość człowieka. Gdy kontakt zostanie przywrócony, destruktywne elementy są rugowane, a jednostka zaczyna żyć ponownie. W tym przypadku działanie było błyskawiczne i natychmiastowe – często tak się zdarza. Czasem jednak ów proces wymaga dłuższego czasu, lecz zawsze oznacza powtórne stworzenie i odnowienie człowieka.
Przejdziemy teraz do przedstawienia prostego, lecz praktycznego sposobu na udane życie. Jak stwierdzono we wstępie, niczego nie proponuje się tu teoretycznie. Każda zasada z tej książki została wypracowana i sprawdzona w dających się zweryfikować testach laboratoryjnych. Metody te sprawdzają się, gdy są stosowane, a ich skuteczność potwierdziło życie realnych ludzi i to nie raz, lecz wielokrotnie. Zostały udowodnione poprzez powtarzające się doświadczenia. Pragnę zaznajomić czytelnika z następującym faktem: jeżeli będziesz wykorzystywać reguły wiary przedstawione w tej książce, nauczysz się rozwiązywać trudne problemy własnej osobowości. Ty również potrafisz prawdziwie żyć. Nie jest najważniejsze, do jakiego kościoła uczęszczasz – protestanckiego, katolickiego czy żydowskiego – i nie ma też znaczenia, ile przeżyłeś zawodów w przeszłości albo czy czujesz się bardzo nieszczęśliwy. Niezależnie od tego, jak beznadziejna wydaje ci się własna kondycja, jeżeli uwierzysz w metody podane w tej książce i poważnie zaczniesz nad nimi pracować, uzyskasz pozytywne rezultaty.
Zachęcam i namawiam do starannego rozważenia zdumiewających zjawisk, jakie często zachodzą w kościele. Proponuję, byś poddał się nie tylko w pojedynkę terapii wiary, lecz skorzystał też z bardzo efektywnej terapii grupowej.
Jednak aby uczęszczanie do kościoła było skuteczne, trzeba uzyskać pewną umiejętność: oddawanie czci Bogu nie jest czymś, co można robić na chybił trafił. Jest w tym pewna sztuka. Ci, którzy poprzez studiowanie i praktykę stają się ekspertami, opanowują jedną z największych zdolności – umiejętność przyswajania sobie duchowej mocy. Poniżej proponuję dziesięć zasad, które mogą doprowadzić cię do opanowania sztuki skutecznego uczęszczania do kościoła i oddawania czci Bogu. Jeżeli konsekwentnie wprowadza się je w czyn, któregoś dnia następują niezwykłe rzeczy.
1. Myśl o chodzeniu do kościoła jak o sztuce o określonych regułach, których należy przestrzegać – jako sztuce, którą możesz opanować.
2. Uczęszczaj do kościoła regularnie. Kuracja przepisana przez lekarza, która ma być regularnie stosowana, traci skuteczność, jeśli zalecenia wykonuje się raz w roku.
3. Spędź spokojny sobotni wieczór i dobrze się wyśpij. Bądź w dobrej formie na niedzielę.
4. Udaj się do kościoła z odprężonym ciałem i umysłem. Nie pędź do świątyni, nie spiesz się, idź powoli i spokojnie. Uwolnienie się od napięcia to element konieczny dla szczerego uwielbienia Boga.
5. Idź z radością. Kościół nie jest miejscem ponurym, a nauka chrześcijańska promieniuje szczęściem. Religią powinno się cieszyć.
6. Usiądź swobodnie, stopy postaw na podłodze, ręce połóż luźno na kolanach lub z boków. Pozwól ciału dopasować się do kształtu ławki. Nie siedź sztywno. Boża moc nie przedostanie się do twojej osobowości przez skrępowane ciało i umysł.
7. Nie przynoś do kościoła dręczącego cię problemu. Myśl o nim przez cały tydzień, ale usuń ze swego umysłu na niedzielę. Boży pokój zapewnia energię twórczą, która pomaga w procesach intelektualnych. Zyskasz wnikliwą ocenę i dogłębne zrozumienie nurtującej cię kwestii, niezbędne do jej rozwiązania.
8. Nie przychodź do kościoła ze złą wolą. Uraza i niechęć blokuje przepływ duchowej mocy. Aby pozbyć się złych intencji, módl się w świątyni za tych, których nie lubisz, albo którzy nie lubią ciebie.
9. Praktykuj sztukę duchowej kontemplacji. Nie myśl w kościele o sobie, myśl o Bogu. Pomyśl o czymś pięknym i spokojnym, choćby o strumieniu, w którym łowiłeś ryby ubiegłego lata. Chodzi o to, by psychicznie oddalić się od świata i zatopić w atmosferze spokoju i orzeźwienia.
10. Idź do kościoła, oczekując i spodziewając się czegoś wielkiego i wspaniałego. Musisz wierzyć, że nabożeństwo kościelne kreuje atmosferę, w której może się zdarzyć duchowy cud. Ludzkie życie zostaje w kościele przemienione poprzez wiarę w Chrystusa. Uwierz, że ciebie też może to spotkać.
Mógłbym znaleźć mnóstwo ludzi, by zaświadczyli o wielkich sprawach, jakie zdarzają się w kościele i zmieniają ludzkie życie. Jeden jednak przypadek w sposób szczególny utkwił w mej pamięci.
Pewnego wczesnego poniedziałkowego ranka zadzwonił jakiś dżentelmen i zapytał, czy otrzymałem kartę pocztową podpisaną poprzedniego wieczoru. Na ławkach kościelnych leżą kartki, na których każdy może zadeklarować chęć praktykowania życia duchowego.
Mężczyzna ów twierdził, że podpisał kartkę poprzedniego wieczoru i nalegał, abym natychmiast się z nim zobaczył. Był tak uparty i tak bardzo mu na tym zależało, iż wyszedłem z biura i udałem się na spotkanie. Dowiedziałem się, że mój rozmówca zarządza dużą firmą. Był otoczony wszelkimi akcesoriami ważnej osoby i zajmował duży gabinet. Okazał się spokojnym, dystyngowanym człowiekiem o bardzo imponującej osobowości.
– Wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko i po prostu musiałem od razu z panem o tym porozmawiać, gdyż stało się to ubiegłego wieczoru u pana w kościele.
Potem opowiedział swoją historię, starając się zachować spokój, chociaż pod jego opanowaniem dawało się dostrzec podniecenie.
– Właściwie to nie jestem religijny – zaczął – i przez ostatnie dwadzieścia lat rzadko chodziłem do kościoła. Byłem zbyt zajęty albo przynajmniej tak myślałem. Od kilku lat miałem poczucie, że czegoś mi brakuje, choć zdawało się, iż mam wszystko – pieniądze, stanowisko, przyjaciół, wpływy i władzę. Wie pan jednak, jak to jest, czasem jedzenie po prostu nie smakuje. Tak właśnie moje życie nie miało dla mnie właściwego smaku. Nie dorównywał on temu, co pamiętałem z młodości. Prowadziłem zupełnie przyzwoite życie i nie przydarzyło mi się nic dramatycznego, jak na przykład odwrócenie się od grzechu (bo tak naprawdę nie miałem grzechów poważnej natury). Po prostu życie już dłużej mnie nie pociągało – to znaczy do wczorajszego wieczoru.
Potem zaczął recytować tak dobrze znaną, starą historię: napięcia, obawy, nerwowość i drażliwość, antagonizmy – wszystko tak charakterystyczne dla kłopotów dnia codziennego. Wyraźnie tych spraw nie uważał za grzechy, były one jednak trzonem i przyczyną niezadowolenia, które go nękało.
– W każdym razie – ciągnął – zdarzyło się, że przechodziłem Piątą Aleją obok pańskiego kościoła. Przyciągnął mnie temat na tablicy ogłoszeń i postanowiłem wstąpić. Spóźniłem się i znalazłem z tyłu na balkonie jedyne wolne miejsce. Ogromnie zaskoczyło mnie to, iż kościół był pełny. Nie sądziłem, że ludzie nadal chodzą do świątyni, zwłaszcza w niedzielę wieczorem. Widać niewiele wiedziałem o kościołach.
Zauważyłem, że poddaję się nastrojowi i atmosferze tego miejsca: była ciepła i przyjazna. Zaczęło mnie ogarniać poczucie zadowolenia i pokoju. Swoim kazaniem zwrócił pan uwagę na fakt, że jeśli ktoś w tym wielkim zgromadzeniu ma coś, co go nęka, może swój problem rozwiązać i załatwić, gdy zwróci swój umysł do Boga. To chyba dość bezpośredni sposób wyrażenia pańskiej myśli, ale tak właśnie to zrozumiałem i przyjąłem. Był pan bardzo pewny i przekonujący w swym zapewnieniu i zilustrował kazanie opowieściami o ludziach, którzy to zrobili i którym przydarzyło się coś wspaniałego. Bardzo zainteresowały mnie te historie i nagle uświadomiłem sobie, iż to, co stało się udziałem owych ludzi, było dokładnie tym, czego sam oczekiwałem. Wtedy pan powiedział, że na ławce leży kartka, na której każdy może zapisać swoje pragnienie. Wziąłem tę kartkę do ręki, ale nie mogłem się zmusić do jej podpisania. Włożyłem ją jednak do kieszeni i wróciłem do hotelu, położyłem się i zasnąłem. W środku nocy coś mnie nagle obudziło. Było trochę po trzeciej nad ranem. Usiłowałem ponownie zasnąć, lecz zaczęło mnie ogarniać dziwne uniesienie. Wstałem i usiadłem na krześle. Powróciło wspomnienie nabożeństwa i nagle pomyślałem o tej kartce. Wyjąłem ją na biurko i raz jeszcze przeczytałem. Wiedziałem, że powinienem ją podpisać. Zauważyłem, że się modlę i złożyłem podpis na kartce.
Potem poczułem, iż natychmiast muszę ją do pana wysłać. Założyłem więc szlafrok i zszedłem do holu, gdzie była skrzynka pocztowa; stałem tam, trzymając kartkę. Przez chwilę się zawahałem. Wydawało mi się to dziwne, żebym ja mógł zrobić coś takiego. Czyżbym nagle zaczął ulegać emocjom?! Czyżbym się zestarzał?! Czy to nawrót do religii spowodowany wiekiem? Ale przecież pięćdziesiąt sześć lat to jeszcze nie starość! Potem rozluźniłem palce i puściłem kartkę. Dosłownie przez sekundę widziałem, jak wpadała do skrzynki pocztowej, a potem znikła. – Zwrócił się w moim kierunku z bardzo wymownym spojrzeniem. – W chwili gdy wrzuciłem tę kartkę, coś się wydarzyło. Poczułem się taki szczęśliwy, że trudno to wyrazić.
Mówiąc to, oparł głowę na biurku i zaszlochał. Zawsze jestem zażenowany, gdy widzę, jak mężczyzna płacze, więc po prostu siedziałem nieruchomo i pozwoliłem mu szlochać. W końcu uniósł głowę i bez żadnych przeprosin czy tłumaczeń oznajmił:
– Poczułem się, jakby całe moje życie nagle zostało odmienione, i jestem tak szczęśliwy, że chciałem od razu podzielić się tą radością z panem. Od wczoraj znam odpowiedź na wszystkie problemy. Odnalazłem spokój i szczęście.
Mężczyzna ów żył jeszcze trzy lata, ale na zawsze zapamiętam go jako wspaniałego człowieka. Przyszedł do kościoła i przydarzyło mu się coś wielkiego, wszystko się dla niego zmieniło.
Każdej niedzieli to samo dzieje się w kościołach na całym świecie, to znaczy zawsze, gdy odprawia się nabożeństwo. Weź w nim udział – to może przydarzyć się i tobie.
A teraz – dla przypomnienia – utwierdź tę myśl mocno w umyśle, aż opanuje twoją świadomość: Nigdy nie powinieneś czuć się pokonany. Twoje życie może być wspaniałym doświadczeniem. Metody zaproponowane w tej książce sprawdzą się, jeżeli będziesz je stosować.