- promocja
- W empik go
Uwierz w miłość, Calineczko - ebook
Uwierz w miłość, Calineczko - ebook
Usiądź wygodnie, zrelaksuj się i weź do ręki niezwykłą opowieść o Mai, która pozostaje wierna swoim marzeniom niczym baśniowa Calineczka...
Nie ma nic wspanialszego niż dwie bratnie dusze, które spotykają się po latach. Chciałoby się wykrzyknąć, że miłość zawsze znajdzie właściwą drogę. Jednak rzeczywistość może nas zaskoczyć, a pozory potrafią mylić... Los pisze dla Mai swój własny scenariusz. Nadopiekuńcza ciotka usiłuje po swojemu ułożyć życie dziewczyny, lecz nie tylko ona…
Czy świąteczny czas okaże się dla Mai łaskawy? Przekonaj się, że małe cuda są możliwe – wystarczy w nie tylko uwierzyć.
Po bestsellerach „Garść pierników, szczypta miłości” i „Obudź się, Kopciuszku” Natalia Sońska po raz kolejny czaruje urzekającym, zimowym klimatem. Zakochasz się w jej powieściach!
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7976-024-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tłum turystów wysiadł właśnie z zaparkowanego przy dworcu autokaru. Choć pogoda w ostatnich dniach w ogóle nie zachęcała do spacerów po górach, Zakopane jak o każdej porze roku przeżywało oblężenie. Być może to ubiegłotygodniowe opady śniegu zachęciły poniektórych do odwiedzenia stolicy Tatr, nie wszyscy jednak, rezerwując pobyty, przewidzieli, że pierwsze podrygi zimy szybko znikną i w góry powróci szara, deszczowa jesień. Kolorowe foliowe peleryny zapełniały teraz parking, mnożąc się jak grzyby po deszczu, który padał rzęsiście. Zaciągnięte gęstymi chmurami niebo nie zapowiadało poprawy pogody przez najbliższe dni, nie mówiąc już o tym, że niemal wszyscy górale potwierdzali te prognozy.
Maja odruchowo spojrzała na miejsce przy przejściu dla pieszych. Pani Jadzia nieugięcie, od lat stała tam ze swoim wózeczkiem przepełnionym serkami i konfiturami, chroniąc je teraz foliową osłoną przed ulewnym deszczem. Sama ubrana w podobną pelerynę jak przyjezdni turyści, chowała się pod postawionym obok parasolem z logo znanego napoju. Maja uśmiechnęła się pod nosem na widok skulonej lekko, starszej góralki, z którą nie raz rozmawiała, wracając po pracy do domu. Podparła na chwilę dłonią brodę i wsłuchując się w dudniące o parapet krople deszczu, zamyśliła się. Niedługo jednak trwała ta jej chwila zadumy, podczas której spoglądała na niezbyt malowniczy dziś widok za oknem, ponieważ umówiony na czternastą klient pojawił się pół godziny wcześniej. Musiała więc przemyślenia zostawić na popołudnie i zabrać się za pracę, którą, bądź co bądź, nawet lubiła.
Jako agentka nieruchomości w pewien sposób realizowała się zawodowo. Co prawda jako specjalistka od finansów i rachunkowości może powinna pracować w banku czy jakimś biurze rachunkowym, jednak ta praca jej się podobała, lubiła kontakt z ludźmi, częste spotkania poza biurem, a także atmosferę, jaką tworzył młody i pełen energii zespół. Decyzja o przeprowadzce z Krakowa do Zakopanego okazała się więc dla niej całkiem dobrym rozwiązaniem, szczególnie że tam po studiach nic jej nie trzymało. W Zakopanem miała przynajmniej ciotkę i ukochane góry.
Uśmiechnąwszy się do klienta, wstała, poprawiła spódniczkę i podała mu rękę, po czym zaprosiła do biurka, by przedstawić mu z zaangażowaniem szczegóły oferty, o której rozmawiali wcześniej.
– Pani Jadziu, pani to ma zdrowie… Deszcz, nie deszcz, śnieg, nie śnieg, a pani cały czas w tym samym miejscu. I jak tu nie podziwiać? – Maja zatrzymała się przy wózku z serkami, który obserwowała wcześniej z okna.
Właśnie skończyła pracę i zmierzała w kierunku parkingu, na którym zostawiła samochód.
– Biznes się kręci, to cemuż ja bym miała nie stać? Ani dysc, ani śnieg turystom nie przeskadzajom! Widzisz, ile ich tu dzisiaj najechało? – Góralka wskazała głową na kolejny zajeżdżający na dworzec autokar.
– Tak, to prawda. Mieszkam tu już kilka ładnych lat, a wciąż się dziwię, że niezależnie od pory roku i pogody Zakopane wciąż jest pełne turystów.
– Ano! A ty, dziecko, już po pracy? Dutków dzisiaj zarobiłaś?
– Nie narzekam, udało mi się sprzedać bardzo ładne i drogie – uśmiechnęła się wymownie – mieszkanie, więc jestem zadowolona.
– A widzisz, to tak ja, tyz jestem dziś zadowolona. Dać ci co? Serka jakiego, konfitury?
– A może tej żurawiny winnej? Wie pani, tej niesłodzonej. Ciocia wspominała, że się kończy, to akurat wezmę ze trzy słoiczki.
– A bardzo cię proszę! – Zadowolona góralka sięgnęła po słoiki z konfiturą, pięknie ozdobione kawałkiem płótna w różyczki na wieczku, zapakowała w reklamówkę i podała Mai.
– Dziękuję ślicznie. Zdrówka, pani Jadziu!
– A Bóg ci zapłać, dziecino, wszystkiego dobrego! Cioteczkę ucałuj!
– Ucałuję na pewno. Do widzenia!
– Z Bogiem, z Bogiem.
Maja uśmiechnęła się raz jeszcze do góralki, po czym odwróciła się i przebiegła przez przejście, bo zielone światło na sygnalizatorze właśnie zaczęło mrugać. Kiedy siedząc już w samochodzie, czekała, aż światło zmieni się na zielone, spojrzała przed siebie i uśmiechnęła się pod nosem. Uwielbiała to miejsce. Kochała całym sercem Zakopane, Tatry, górali i całą podhalańską tradycję. Była dla tego miejsca stworzona. Jedyne, czego żałowała, to to, że tak wiele lat straciła, nie mogąc mieszkać tu od urodzenia. Było pięknie, nawet w tak deszczowy dzień jak ten. Rozciągający się przed nią krajobraz wyrastających gdzieś w oddali gór uspokajał ją i napawał samymi dobrymi emocjami. Miała pewnego rodzaju respekt przed ich majestatem, ale zarazem czuła się tu spokojnie i bezpiecznie jak nigdzie.
Kiedy zajechała przed dom ciotki, zabrała swoją aktówkę i szybko wbiegła po schodach. Deszcz wciąż padał, a na podwórku powstały przez to ogromne kałuże, które trudno było ominąć. Kiedy więc weszła do przedsionka, od razu ściągnęła pobrudzone błotem botki, odwiesiła mokry płaszcz i pocierając ręce, weszła do kuchni, z której docierały jak zwykle cudowne zapachy. Postawiła reklamówkę z żurawiną na stole, ucałowała ciotkę w policzek, zajrzała do garnków stojących na kuchence, po czym nastawiła czajnik z wodą, by zrobić sobie rozgrzewającą herbatę.
– Jak ci dzisiaj minął dzień, dziecko? – zapytała ciotka Rozalia, nie odrywając się od doprawiania zupy.
– A dziękuję, całkiem dobrze. Udało mi się sprzedać mieszkanie, więc wpadnie niezła prowizja. Może w takim razie powinnyśmy pomyśleć o remoncie podjazdu na wiosnę? Widziała ciocia, co tam się dzieje?
– Widziałam, widziałam, ale ja się tym zajmę, ty głowy sobie nie zaprzątaj, na wesele odkładaj! Wcale tak dużo czasu nie zostało.
– Ciociu, prosiłam cię… – westchnęła ciężko Maja i pokręciwszy głową, usiadła na krześle przy stole.
Zrezygnowana popatrzyła na ciotkę. Nie wiedziała już, jak ma jej tłumaczyć, że z Bartkiem są jedynie dobrymi przyjaciółmi i nie planują się związać, co dopiero wziąć ślub! Tymczasem ciotka i ojciec Bartka najwyraźniej mieli zupełnie inną wizję ich przyszłości. Sami planowali huczne wesele, na które ani Maja, ani Bartek się nie godzili!
– A ja ci mówię, lepszego chłopaka jak Bartuś nie znajdziesz! To po co się zastanawiać i mydlić oczy wszystkim dookoła? Lubicie się? Lubicie. A zanim do wesela, to ho, ho, jeszcze się i pokochać zdążycie, tyle czasu!
– A dopiero ciocia mówiła, że już niedługo.
– A bo to niedługo na przygotowania, na miłość to wystarczy.
Maja westchnęła raz jeszcze i nie kontynuowała już rozmowy. Zdawała sobie sprawę, że to nie ma sensu, ciotka wiedziała swoje. Na całe szczęście znała stanowisko Bartka w tej sprawie i dziękowała Bogu, że było dokładnie takie samo jak jej. I on także nie potrafił przemówić do swojego ojca, który chciał jak najlepiej ożenić syna i móc ze spokojnym sercem przekazać mu futrzany biznes z nadzieją na przedłużenie ich rodu i kolejnego spadkobiercę. Oboje więc postanowili, że nie będą rzucać słów jak grochem o ścianę i poczekają do najbardziej odpowiedniego momentu – jak uważali – aż któreś z nich znajdzie swoją prawdziwą drugą połówkę. Mieli nadzieję, że wówczas i ciotka Mai, i ojciec Bartka dadzą sobie spokój z tym niedorzecznym planowaniem ślubu za ich plecami bez ich zgody.
Jak na razie jednak ani Maja, ani Bartek nie widzieli szans na ułożenie sobie życia, jakoś się nie składało. Maja miała przykre doświadczenia z przeszłości i była nieco przewrażliwiona na punkcie mężczyzn i ich intencji, natomiast Bartek… po prostu miał pecha w miłości i nie mógł trafić na tę jedną jedyną. Przed znajomymi więc uchodzili za parę i wcale im to nie przeszkadzało. Po prostu śmiali się z tego, że oboje są takimi rozbitkami życiowymi, którzy muszą uciekać się do kłamstwa, by nie patrzono na nich krzywo jako na singli. Choć tu wśród ludzi byli raczej po prostu starą panną i starym kawalerem.
Maja popatrzyła na ciotkę uważnie. A może ślub dla świętego spokoju byłby dobrym wyjściem? Nie, absolutnie nie mogła tak myśleć! Lubiła Bartka, poznali się niedługo po jej przyjeździe z Krakowa, kiedy to ciotka zaczęła organizować jej życie. Zapoznała ją ze swoim dobrym znajomym, właścicielem sklepu z galanterią skórzaną, wiedząc, że ma on syna w podobnym do Mai wieku. W jej głowie zrodził się plan, zgodnie z którym jej siostrzenica związuje się z synem jej przyjaciela i staje się dziedziczką dochodowego biznesu. Bardziej jednak zależało jej na tym, aby Maja miała w końcu poukładane i godne życie, aby miała kogoś, kto odpowiednio się nią zaopiekuje, a znając Bartusia od lat, wiedziała, że był dobrym i odpowiednim chłopcem. Ciotka Rozalia nie chciała źle, nie miała żadnych podstępnych planów, była po prostu przekonana, że Maja potrzebuje jej pomocy, by w końcu ułożyć sobie życie. Chciała dla niej jak najlepiej. Jej jedyną wadą było to, że niestety, ale zaślepiona swoją ułożoną dawno wizją, nie zwracała uwagi na pragnienia i protesty Mai. Była starsza, bardziej doświadczona, wiedziała więc, co będzie dla siostrzenicy najlepsze. A za kilka lat – tego była pewna – ona jej za to podziękuje.
Maja, po tym wszystkim, co ciotka dla niej zrobiła, nie miała serca twardo i odważnie przeciwstawić się jej planom. Dlatego cierpliwie znosiła wizje, które ciotka wciąż snuła, z nadzieją, że widząc bierność siostrzenicy, ciocia jednak zrezygnuje. Niestety, z dnia na dzień było tylko gorzej. Fakt więc, że Bartek myślał dokładnie tak samo jak ona, dawał jej nadzieję, że koniec końców jakoś ta cała sprawa ze ślubem rozejdzie się po kościach.
– No i co tak myślisz? – Wyrwał ją z zamyślenia głos ciotki. – Masz tu zupy, całkiem dobra mi ta grzybowa wyszła. Rozgrzej się, sił nabierz.
– Dziękuję, ciociu – odpowiedziała grzecznie, gdy stanął przed nią talerz pełen zupy.
– Zobaczysz, wszystko ci się w końcu poukłada – dodała ciocia, wnioskując najpewniej z zatroskanej miny Mai, że dręczą ją jakieś trudne przemyślenia. – Już nie raz gorzej bywało, a wszystko się ułożyło po twojej myśli.
Maja uśmiechnęła się uprzejmie, po czym zabrała się za jedzenie. No tak, ciotka Rozalia miała rację. Jakoś jej się to życie wreszcie poukładało. Może niezupełnie tak, jak by chciała, ale przecież miała dobrą pracę, prawdziwy dom, ciotkę, na której wsparcie zawsze mogła liczyć. Miała z czego się cieszyć. W końcu.
– Na drugie będą placki ziemniaczane z gulaszem, zjesz?
– Może później, na razie jestem pełna, dziękuję – odparła.
– Bartusiowi muszę poskarżyć. Jesz jak ptaszek, chuda jesteś, aż niezdrowo to wygląda, kto to widział… Może on cię w końcu do jedzenia pogoni. Myślisz, że mu się taka podobasz? Koścista i z zapadniętymi policzkami? Toż to nawet nie ma się do czego przytulić!
Maja tylko przewróciła oczami, pocałowała ciotkę w policzek, zabrała kubek z zaparzoną wcześniej herbatą i poszła do swojego pokoju. Z ulgą wyskoczyła z dopasowanej spódniczki i jasnej, eleganckiej bluzki, by włożyć ulubione getry i szeroki, miękki sweter. Rozsiadła się na chwilę w swoim ulubionym fotelu – uszaku, okryła nogi kocem i wziąwszy w dłonie ciepły kubek, zamknęła oczy i odpłynęła na chwilę.
U ciotki zamieszkała po ukończeniu osiemnastego roku życia, kiedy nie mogła już być wychowanką domu dziecka. Z Krakowa przyjechała więc do Zakopanego, bo tylko tu znalazła dach nad głową. Rozalia zapisała ją wtedy do szkoły, by mogła ukończyć liceum i zdać maturę, a później jak tylko mogła, wspomagała ją na studiach, które ta rozpoczęła na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po studiach ponownie przyjęła ją do siebie, kiedy Maja na życiowym zakręcie zdecydowała, że chce wrócić do domu, w swoje rodzinne strony. I znów Rozalia okazała swoje złote serce, dając wszystko, co tylko mogła, by zapewnić Mai bezpieczny, prawdziwy dom, jakiego nigdy nie miała. Dogadzała jej na każdym kroku, choć czasem nieporadnie i wbrew woli Mai, jak choćby planując ślub z Bartkiem, wszystko jednak było podyktowane najszczerszymi chęciami.
Ciotka Rozalia była jednak obecna w życiu dziewczyny od samego początku. Kiedy Maja trafiła do domu dziecka, po tym jak jej matka wyjechała, zostawiając niespełna roczne dziecko, Rozalia z całego serca, jako jedyna rodzina, chciała zająć się małą. Niestety, bez męża i ze skromną pensją szkolnej kucharki w tamtych czasach miała nikłe szanse na przysposobienie dziewczynki. Nie spoczęła jednak i kiedy tylko mogła, odwiedzała siostrzenicę w domu dziecka, wstydząc się tego, co zrobiła jej rodzona siostra. Nikt nie wiedział, dokąd wyjechała, słuch o niej zaginął. Uciekła, porzucając dziecko. Zerwała wszelkie kontakty z rodziną, nie wskazując nawet, kim był ojciec Mai. Ciotka Rozalia, mimo że nie mogła jej zabrać do siebie i wychować, pragnęła, by dziewczynka wiedziała, że ma rodzinę, która o niej pamięta. Maja czuła, że ma w ciotce wsparcie, i była jej za to ogromnie wdzięczna. Wiedziała, że do końca życia będzie pamiętać o tym, ile ciotka jej ofiarowała.
Maja otworzyła oczy i uśmiechnęła się pod nosem. W końcu miała w miarę stabilne i poukładane życie, czy potrzebowała czegoś więcej? Miała pracę, dach nad głową, ciotkę, na którą mogła liczyć, i Bartka, któremu zawsze mogła się wygadać, gdy tylko miała gorszy dzień. Spojrzała odruchowo na fotografię stojącą na komodzie. Czasem brakowało jej jedynie znajomych ze studiów, którzy po obronieniu dyplomów rozjechali się po Polsce i świecie. Jako racjonalistka jednak Maja wiedziała, że taka jest kolej rzeczy, że każdy ma swoje plany i ambicje, które chce realizować. Tak jak ona zapragnęła wrócić na Podhale, skąd tak naprawdę pochodziła, tak każdy z jej dawnej paczki miał jakiś życiowy cel. Nie mogła się jedynie doczekać świąt, gdyż wiedziała, że właśnie wtedy się z nimi spotka. Jeszcze na studiach umówili się, że co by się nie działo, co roku będą wybierali taki termin na spotkanie, który wszystkim będzie odpowiadał, by zobaczyć się, powspominać i odświeżyć przyjaźń. W tym roku padło na Boże Narodzenie. Ci, którzy byli za granicą, akurat planowali przyjazd, reszta z chęcią się dostosowała, by móc spotkać się w dawnym gronie.
Nagle usłyszała za oknem jakiś hałas, później podniesiony głos. Deszcz wciąż głośno dudnił w szyby, zaciekawiło ją więc, kto w taką pogodę robił cokolwiek na zewnątrz. Wyjrzała zza firanki. Na podwórku przed domem ciotki nikogo nie było, odruchowo zerknęła więc w stronę ich sąsiadki. Pani Aniela, ubrana w płaszcz przeciwdeszczowy, zbierała właśnie ze schodów polana, które najwyraźniej upuściła, wchodząc do domu. Jej donośny głos, przytłumiony teraz, brzmiał wyraźnymi przekleństwami. Góralka podniosła ostatni kawałek drewna, otrzepała nieco buty, po czym zniknęła za drzwiami swojego domu, wciąż głośno wyrażając swoje niezadowolenie.
Pani Aniela, sąsiadka z domu obok, była przemiłą, starszą kobietą o idealnie góralskim temperamencie. Była po prostu góralką z krwi i kości. Nie bała się pracy, wciąż utrzymywała swoje niewielkie gospodarstwo, a po śmierci męża prowadziła w domu także pensjonat, wynajmując pokoje turystom. Ciotka też bardzo ją lubiła, obie zasiadywały się często do późna przy góralskiej herbatce, rozprawiając o dawnych czasach i zwyczajach, lamentując nad tym, ile to się zmieniło.
Maja uśmiechnęła się pod nosem i wróciła na fotel. Za oknem robiło się już ciemno, zapaliła więc lampkę stojącą obok łóżka i sięgnęła po leżącą na stoliku książkę. To była ta chwila relaksu, na którą miała ochotę, gdy tylko wyszła z biura. Uwielbiała czytać, zagłębiać się w nowe historie, przenosić się w świat bohaterów, których poznawała. Już jako dziecko na każde urodziny dostawała od opiekunek w domu dziecka i od ciotki głównie książki, to rozbudziło w niej pasję i pozwoliło zgromadzić sporą biblioteczkę. Teraz książki piętrzyły się na półkach w jej pokoju, a kolekcja ciągle się powiększała. Właśnie zaczytywała się w dobrym kryminale i docierała do punktu kulminacyjnego, kiedy usłyszała dzwonek swojego telefonu. Podeszła do torebki położonej na komodzie i wyciągnęła z niej komórkę. Uśmiechnęła się delikatnie, widząc na wyświetlaczu imię swojego przyjaciela.
– Cześć! – zaczęła radośnie.
– Cześć, Majka! Bardzo jesteś zajęta? – zapytał mężczyzna po drugiej stronie.
– Czytam. A coś się stało?
– Pomyślałem, że może wyskoczymy do Michała na jakieś piwo?
– W zasadzie… Możemy. Czemu mam wrażenie, że jesteś jakiś spięty? – Zaniepokoiła się, wyraźnie słysząc nienaturalną nutę w głosie przyjaciela.
– Opowiem ci, gdy się spotkamy… – westchnął Bartek i oznajmił, że przyjedzie po Maję za kwadrans.
Odłożyła telefon z powrotem do torebki, po czym na chwilę się zamyśliła. O co mogło chodzić Bartkowi? Nie brzmiał na bardzo zmartwionego, raczej na zrezygnowanego. Czy może coś z pracą? Jako architekt nie miał problemów ze zleceniami, pracował w rozchwytywanym biurze, w zespole, który wciąż zdobywał nowe zlecenia, a co więcej, był współzałożycielem tego biura, o co więc mogło chodzić? Może rodzinny biznes podupadał? Ale tym Bartek nie byłby aż tak zmartwiony, nie miał sentymentu do sklepu rodziców i wcale nie chciał go dziedziczyć. Jako jedyny syn wiedział, że kiedyś go przejmie, ale miał już plan, co z nim zrobi. Wiedział, że go sprzeda, na razie jednak nie mówił o tym rodzicom, by nie powodować niepotrzebnych kłótni i lamentów.
Maja wzruszyła szybko ramionami, przebrała się i zeszła na dół. Ciotka Rozalia robiła na drutach, oglądając przy tym coś w telewizji, niemal nie zauważyła, jak Maja zbiera się do wyjścia.
– Bój się Boga, a ty dokąd się wybierasz o tej porze, chyba nie w góry?! – powiedziała podniesionym głosem, gdy zobaczyła Maję ubraną w sportową kurtkę i buty trekkingowe.
– Wychodzę z Bartkiem. Za chwilę po mnie przyjedzie. Postaram się nie wrócić bardzo późno.
– A, jak z Bartusiem, to idź, idź. Ucałuj go serdecznie ode mnie i na niedzielę zaproś!
– Oczywiście, ciociu. – Maja uśmiechnęła się uprzejmie, a gdy przez okno zobaczyła zajeżdżający na podwórko samochód, pożegnała się i niemal wybiegła z domu.
Wsiadła do auta, a widząc kwaśną minę Bartka, nieco się zaniepokoiła. Nie chciał jednak na razie o tym mówić, jak stwierdził, najpierw musi wypić kieliszek śliwowicy, by trochę uspokoić emocje. Maja była coraz bardziej ciekawa, co takiego się stało, że jej przyjaciel jest aż tak rozdrażniony. Próbowała się domyślać, stawiała głównie na jakieś zgrzyty w pracy, musiała jednak uzbroić się w cierpliwość, bo gdy tylko o coś pytała, mężczyzna kręcił głową na znak, żeby nie dociekała, bo i tak nie zgadnie. Kiedy więc dojechali do karczmy prowadzonej przez szkolnego przyjaciela Bartka, a teraz także dobrego znajomego Mai, Michała Janika, zajęli miejsca przy drewnianym barze, a mężczyzna od razu zamówił dwa kieliszki śliwowicy. Maja popatrzyła na niego zaskoczona, po czym sama zamówiła jeszcze gorącą herbatę. Co jak co, ale nie miała zamiaru pić tak wysokoprocentowego alkoholu bezpośrednio, wlała więc cały kieliszek do gorącej herbaty i wziąwszy niewielki łyk, dała znak, że jest gotowa. Bartek popatrzył na nią, po czym góralskim zwyczajem wychylił kieliszek i zagryzł kawałkiem chleba z kiszonym ogórkiem.
– Ty o niczym nie wiesz, prawda? – zapytał nagle.
– Ale o czym? – Maja była zdziwiona tym pytaniem.
– Czyli nie wiesz… – Bartek pokręcił głową, po czym zawołał barmana, by nalał mu jeszcze raz to samo.
– Na miłość… Bartek, powiesz mi w końcu, o co chodzi? O czym nie wiem, a powinnam? Musisz się najpierw upić, żebyś to z siebie wydusił?
– Upić? Dwoma kieliszkami śliwowicy?
– No tak, zapomniałam, że masz nieco większą tolerancję na alkohol.
– Lata praktyki… – Zaśmiał się krótko.
– A więc? – drążyła.
– Widzisz, mój ojciec i twoja ciotka chyba trochę się zagalopowali.
– O czym ty mówisz?
– Byłem dziś w Kościelisku, w tym nowym hotelu, który projektowaliśmy. Wykonawca potrzebował jakichś zmian w pionach kominowych, mniejsza. Spotkałem się więc przy okazji z właścicielem i wiesz, czego się dowiedziałem? Że za nieco ponad rok jako pierwsi będziemy mieć tam przyjęcie weselne! Właściciel na zmianę to gratulował mi, to dziękował, że zdecydowaliśmy się zrobić wesele właśnie tam, mówiąc, że to będzie dla niego zaszczyt i świetna reklama! Że był ogromnie zaskoczony, kiedy mój tato przyjechał do niego, by ustalić termin i wszystkie szczegóły, ale nie posiadał się z dumy, że zaufaliśmy mu jeszcze przed ostatecznym oddaniem obiektu do użytku! Mamy zarezerwowaną datę na szesnastego maja! Nawet zaliczka jest już zapłacona!
– Co takiego…? – wydusiła Maja przez zaciśnięte gardło.
Patrzyła na Bartka zaskoczona i zdezorientowana, jakby jego słowa nie do końca do niej dotarły albo nie zrozumiała, co powiedział. Zamrugała szybko.
– Jeszcze raz – powiedziała w końcu stanowczo i przymknęła na chwilę oczy, by móc się lepiej skupić.
– Nie dotarło? Skończyło się gadanie, mój ojciec i twoja ciotka przeszli do działania.
– Ale skąd wiesz, że ciocia… Przecież sam powiedziałeś, że to twój tato…
– Bo podobno nie podjął ostatecznej decyzji co do menu, ponieważ musi się jeszcze skonsultować z „rodziną panny młodej” – zacytował słowa właściciela. – To oczywiste, że oboje maczali w tym palce.
Bartek pokręcił głową, po czym zamówił kolejny trunek, tym razem piwo. Maja zaś nie mogła uwierzyć, że z niewinnego gadania ciotka przeszła do czynów. Być może właśnie o to jej chodziło, gdy dziś mówiła, że do ślubu już niedługo… No tak, teraz Maja była tego pewna, wszystko się składało… Ciekawe tylko, kiedy mieli im zamiar o tym powiedzieć?!
– Rozmawiałeś z ojcem? I co na to w ogóle twoja mama? – Maja wciąż nie dowierzała.
– Jeszcze nie miałem okazji, bo kiedy zadzwoniłem do niego, akurat był zajęty klientami w sklepie, a gdy pojechałem do domu, jeszcze go tam nie było. Mama jak to mama, co ona ma do powiedzenia. Wiesz, jaka jest, zahukana i potulna, przystanie na wszystko, co postanowi ojciec. – Bartek wzruszył ramionami i upił spory łyk piwa.
– Co im się ubzdurało… Ja myślałam, że to tylko takie nieszkodliwe gadanie… Tyle razy powtarzałam i prosiłam, by ciocia nie fantazjowała za bardzo, żeby dała sobie spokój…
– Może to nasze udawanie przed znajomymi przeniosło się dalej? Może nieświadomie faktycznie zaczęliśmy zachowywać się jak para przy wszystkich, może przestaliśmy to kontrolować? – Bartek szukał wytłumaczenia, ale każde kolejne było jeszcze bardziej niedorzeczne.
Przecież tyle razy powtarzali, prosili, nigdy nie potwierdzali spekulacji na ich temat. Teraz to wszystko zaczynało wymykać się spod kontroli, musieli więc szybko zareagować, by wieści nie rozeszły się zbyt daleko i by nie musieli odkręcać zbyt wielu nieporozumień. Wbrew pozorom Zakopane nie było takie duże, a starszyzna dość dobrze się znała, więc plotki rozchodziły się w zastraszającym tempie…
– Co teraz zrobimy? – niepewnie zapytała Maja, dopijając rozgrzewającą herbatkę, po której już czuła lekkie zawroty głowy.
– Jak to co? Odkręcimy to wszystko, nim będzie za późno. Czas przestać się cackać i przymykać oko na wszelkie wymysły. Trzeba postawić sprawę jasno. Żadnego ślubu nie będzie, nie jesteśmy parą. Koniec i kropka – powiedział stanowczo lekko już podchmielony Bartek.
Zrezygnowana Maja pokiwała głową, po czym spuściła wzrok. Bartek zauważył jej reakcję i szybko wyprostował się na krześle.
– Chyba, że ty… Nie, ty chyba nie… Maja? – Plątał się w wypowiedzi, jakby bał się powiedzieć na głos tego, co właśnie przyszło mu do głowy, widząc smutną minę przyjaciółki.
– Ale co? – Maja zmarszczyła brwi.
– Ty nie chcesz żadnego ślubu, prawda? – zapytał niepewnie.
– Jasne, że nie! – Zorientowała się. – Ja po prostu nie wiem, jak mam to wszystko powiedzieć ciotce… Mam wrażenie, że bardzo ją tym zawiodę. Ona chce dla mnie jak najlepiej, a ostatnio żyła tylko tym, że jesteśmy parą i tak dobrze nam się układa…
– Nie wierzę… Ty słyszysz, co mówisz? To zabrzmiało tak, jakbyśmy się rozstali, Majka! Wolisz karmić ciotkę kłamstwem i robić coś wbrew sobie, aby tylko ona była szczęśliwa? Sama mówisz, że chce dla ciebie jak najlepiej, więc wytłumacz jej po prostu, że ślub nie jest dla ciebie dobrym rozwiązaniem, bo wcale ze sobą nie jesteśmy. Tak trudno to zrozumieć?
No tak, Bartek miał rację. Może po prostu tak się zapętliła w tych wszystkich planach i nadziejach ciotki na jej zamążpójście, że sama zaczęła wierzyć, iż są z Bartkiem parą. To było niedorzeczne. Potrząsnęła szybko głową i przyznała mu rację. Musieli uciąć temat ich domniemanego związku i ślubu jak najszybciej i raz na zawsze.
Kiedy więc wróciła do domu późnym wieczorem, miała zamiar rozmówić się z ciotką Rozalią. Wszędzie było już jednak ciemno, a z sypialni na dole dobiegało donośne chrapanie. Ciotka najwyraźniej od dawna smacznie spała. Maja musiała więc odłożyć poważną rozmowę na następny dzień. Chciała jakoś się do niej przygotować, ułożyć w głowie wszystkie argumenty, tak by dosadnie przekazać to, co chciała, a nie urazić ciotki. W rezultacie nie spała przez pół nocy, rozmyślając nad tym wszystkim, co powiedział Bartek. Nie mogła zrozumieć, jak można być tak upartym i głuchym na wszelkie protesty. Przecież nie raz z Bartkiem mówili, że nie chcą żadnego ślubu. Może nie było to tak dosadne, jak im się wydawało?
Rano Mai również nie udało się porozmawiać z ciotką, która skoro świt udała się najprawdopodobniej do Nowego Targu na… targ. To był jej rytuał, niemal co czwartek udawała się tam, najczęściej po prostu pooglądać jakieś bibeloty lub pogawędzić ze znajomymi. Przypuszczenia Mai potwierdziły się, kiedy zeszła do kuchni i znalazła na stole kartkę napisaną przez ciotkę Rozalię. Uśmiechnęła się do koślawego pisma, pokręciła głową, po czym sięgnęła po przygotowane dla niej kanapki. Ciotka była złotą kobietą, pomyślała nawet o drugim śniadaniu do pracy. W tym wszystkim, co robiła dla swojej siostrzenicy, to jedno małe przewinienie wydało się Mai do przeżycia… Może więc nie powinna… Nie, musi z nią porozmawiać. Chodzi przecież też o Bartka, który jasno i wyraźnie określił wczoraj swoje zdanie.
Wychodząc z domu, Maja dwa razy upewniła się, czy zamknęła drzwi. Było bardzo zimno, a gęste chmury zasłaniały niebo, ale przynajmniej deszczu tego dnia matka natura oszczędziła. Nie zmieniało to jednak faktu, że na podwórzu wciąż pełno było kałuż i przejście suchą stopą do zaparkowanego tam samochodu graniczyło z cudem. Maja zaczęła więc niemal skakać z miejsca na miejsce, byle tylko nie ubrudzić kolejnych butów. Miała właśnie zrobić kolejny długi krok, gdy usłyszała za plecami głos pani Anieli.
– Dzień dobry!
Maja odwróciła się gwałtownie. Omal nie wylądowała prawą nogą po kostkę w wodzie, na szczęście utrzymała równowagę, rozkładając na boki ręce. Musiała wyglądać śmiesznie i pokracznie, gdy na lekko ugiętych nogach powoli wypuszczała powietrze z płuc. W końcu wyprostowała się i uśmiechnęła, rozluźniwszy się nieco.
– Dzień dobry, pani Anielo!
– Do pracy?
– Dokładnie.
– Byle do weekendu, jak to wy, młodzi, mówicie. Rózia na targ pojechała? Widziałam, jak z rana wychodziła, chyba na autobus.
– Tak, jak co czwartek. – Maja uśmiechnęła się i zrobiła krok w stronę samochodu.
– O, widzisz, jakbym wiedziała, to bym ją poprosiła, coby mi kosz taki większy kupiła, na drewno. Ciężko to dźwigać tak w rękach, a coraz częściej trzeba już w kominku palić. Zima sroga idzie.
Maja przypomniała sobie wczorajszą walkę pani Anieli z niesfornymi kawałkami drewna.
– Pani Anielo, jeśli pani chce, mogę dziś podjechać do sklepu i kupić pani taki kosz, nie ma problemu.
– A gdzież ja cię, dziecko, będę specjalnie za koszykiem goniła, toż sama sobie to jakoś załatwię. W następnym tygodniu na targ pojadę, nie trudź się! – Góralka machnęła ręką.
Maja uśmiechnęła się do kobieciny, pożegnała się z nią, a usłyszawszy dobre słowo od sąsiadki, podziękowała i wsiadła do auta. Wiedziała, że zaraz po pracy pojedzie po kosz dla pani Anieli.
Kiedy dotarła do biura, zauważyła na telefonie wiadomość od Bartka. Oczywiście z pytaniem, czy rozmówiła się z ciotką. Odpisała tylko, że załatwi to po pracy. Mężczyzna nie odpisał, zaczęła się więc zastanawiać, czy on ma za sobą tę nieprzyjemną rozmowę. Już miała do niego zadzwonić, kiedy do biura wszedł klient, później kolejny i koniec końców do szesnastej nie miała ani chwili dla siebie, nawet by zjeść przygotowane przez ciotkę drugie śniadanie. Po pracy pojechała do sklepu po kosz dla pani Anieli, a kiedy przyjechała do domu, udała się wprost do sąsiadki.
– Na mój Dusiu! Majuniu! – Pani Aniela aż złożyła ręce, gdy zobaczyła stojącą w progu Maję, trzymającą duży wiklinowy kosz na drewno. – Toż mówiłam ci, że sobie poradzę! Gadzino jedna! Jak ci dziękować! – Góralka uściskała ją serdecznie, ucałowała w oba policzki, po czym niemal wciągnęła do środka. – Zachodź no do izby, ja ci teraz nie podaruję! Szarlotki ci dam, herbaty zrobię! No, wartko!
– Ale, pani Anielo, nie trzeba, naprawdę!
– Nie marudź! Mów no, ile to się należy? Za fatygę sobie jeszcze dolicz. – Sąsiadka sięgnęła po portmonetkę.
– To prezent. Taki przedświąteczny. – Maja uśmiechnęła się serdecznie.
– A nie denerwuj mnie nawet! Mów mi od razu! Bo się pogniewamy!
– No dobrze, to ja wejdę na szarlotkę, da mi pani słoiczek tych pysznych rydzów i będziemy kwita, może być? – Maja wiedziała, że góralka nie odpuści, a nie chciała brać od niej pieniędzy, szczególnie że kosz naprawdę nie był drogi. Chciała go podarować kobiecie.
– Nie, nie, tak być nie może…
– Może, może. To jeszcze jak mi pani da bryndzy do pierogów, to już w ogóle będzie i za kosz, i za fatygę. Zgoda?
– Uparta jak ta kozica! No, ale chodź w takim razie. Szybko cię nie wypuszczę!
Maja odwiesiła więc płaszcz, ściągnęła buty, po czym podążyła za panią Anielą do kuchni, w której pachniało świeżo upieczoną szarlotką.
– O, widzisz, jak się złożyło. Miałam mieć dzisiaj gości, a w ostatniej chwili mi odwołali. Szarlotka świeża, to weźmiesz pół dla Rózi. Ona lubi, tylko herbatkę z wkładką musisz jej zrobić do tego, my tak ucztujemy! – Pani Aniela roześmiała się głośno, ukroiła kilka kawałków i położywszy na talerz, podsunęła Mai, po czym nastawiła wodę na herbatę.
– Co u ciebie słychać, dziecko? Dawno żeśmy nie rozmawiały. – Pani Aniela spojrzała na Maję badawczym wzrokiem. – Słyszałam, że za mąż wychodzisz… – dodała bez entuzjazmu.
Maja aż się zakrztusiła kawałkiem ciasta. Czyli ciotka już zdążyła się pochwalić…
– Czy ciocia z panią rozmawiała? – zapytała, kiedy w końcu uspokoiła oddech.
– Coś wspominała…
Maja pokręciła zrezygnowana głową i ciężko westchnęła, po czym podparła dłonią czoło i wbiła wzrok w blat stołu.
– Co, nieprawda to? – stwierdziła pytająco pani Aniela, a gdy Maja przytaknęła, pani Aniela poklepała ją po dłoni.
W tym samym momencie czajnik na kuchence zagwizdał doniośle, góralka więc wstała, zalała herbatę, po czym nie pytając, dolała do niej sporą dawkę stojącego na blacie spirytusu. Maja nie protestowała, zawahała się jedynie przez moment, gdy poczuła pod nosem ostry zapach alkoholu, po chwili jednak upiła niewielki łyk.
– Widzę, że ci to nie na rękę… – zaczęła ostrożnie pani Aniela.
– Pani Anielo… Pani wie, jak to ze mną było… Ile ciocia dla mnie zrobiła, ile ja jej zawdzięczam. Ja wiem, że ona zawsze chciała dla mnie najlepiej, że zawsze pragnęła mojego szczęścia, dawała mi, ile mogła, choć sama niewiele miała. Nie mam serca teraz tak brutalnie sprowadzić jej na ziemię… – mówiła tak, jakby pani Aniela doskonale wiedziała, że ciocia planuje wszystko wbrew Mai. – Ciocia zaplanowała wszystko, każdy dzień mojego życia, i wiem, że nie chciała źle. Ale ja nie chcę brać ślubu, który też już jest praktycznie dopięty na ostatni guzik. Chyba się z Bartkiem zaplątaliśmy w tym wszystkim, pozwoliliśmy, by wszyscy myśleli, że jesteśmy parą, nie wyprowadzaliśmy z błędu dla świętego spokoju. My się przecież tylko przyjaźnimy! A tu się okazuje, że ciocia i ojciec Bartka zarezerwowali nam już termin i salę weselną! – W głosie Mai wyraźnie słychać było rozpacz. – Nigdy nie sądziłam, że wykażę się takim brakiem asertywności…
– Dziecko drogie, co ja ci mogę poradzić… Ja widziałam, jak Rózia zadowolona była, kiedy opowiadała o tych wszystkich ślubnych planach, o twojej białej sukience, welonie i góralskiej kapeli na weselu. Ona z całego serca dla ciebie jak najlepiej chce, tak jak mówisz. Ale nie zranisz ty jej, jeśli powiesz, że wcale ci to radości nie przynosi, że ty z Bartkiem nie jesteś. Nie można nikogo uszczęśliwiać na siłę. I to nie mówię o tobie, a o Rózi. Co z tego, że ty jej pozwolisz cieszyć się z przygotowań, że ona zadowolona będzie, bo sama to wszystko zorganizuje, kiedy to na nic? I wyjdziesz za Bartka, żeby ciocia była szczęśliwa i spokojna, że ci życie zorganizowała? Nie widzisz, jakie to zamotane? Ty będziesz nieszczęśliwa tylko po to, żeby ciotka twoja się łudziła? Dziecko drogie, no pomyśl.
– Tak, ma pani rację, ja to wiem, tylko jak… jak ja mam jej to powiedzieć? Tyle razy próbowałam, ona i tak wie swoje.
– Oj, ja wiem, że ciężko. Jak sobie ta baba coś umyśli, to trudno ją od pomysłu odwlec. Choćbyś gadała i gadała, ona i tak wie swoje. Ale jak twoje prośby nic nie dają, to może dla dobra sprawy spróbuj nieco przeinaczyć prawdę. Powiedz ciotce, że wam się z Bartkiem nie układa i postanowiliście od siebie odpocząć.
– Pani Anielo, mam kłamać?
– A teraz tego nie robisz?
Maja spuściła wzrok. No tak, teraz też do końca w prawdzie nie żyła. Sama się w tym niewinnym kłamstwie, a raczej braku dosadnego wytłumaczenia, zamotała i miała teraz tego konsekwencje.
– A wiesz, co by było najlepszym sposobem? Co by raz na zawsze ucięło plany twojej ciotuni?
– Co takiego?
– Jak ty byś naprawdę kogoś znalazła, o!
Maja tylko przewróciła oczami, po czym upiła spory łyk herbaty i od razu zrobiło jej się jakoś lżej. To było równie trudne i graniczące z niemożliwością, jak wytłumaczenie ciotce, że Maja nie ma zamiaru wychodzić za mąż. Właśnie dopijała ostatni łyk ciepłego jeszcze naparu i już czuła, że pieką ją policzki, a wewnątrz robi się gorąco, kiedy obie usłyszały donośne pukanie, a później skrzypnięcie drzwi i głośny głos ciotki Rozalii.
– Anielko! Jest u ciebie może… – Nie dokończyła, bo stanąwszy w drzwiach do kuchni, wzięła się pod boki. – A jest! No pięknie! Ona tu ciasteczko i herbatka, a ja się tam zamartwiam! Samochód stoi, a dziecka nie ma!
– Ciociu… – Maja nie lubiła, kiedy ciotka wciąż traktowała ją jak małą dziewczynkę, choć czasem miało to swój urok… Ale tylko czasem.
– A co wy tu… – Ciocia Rozalia wzięła do ręki kubek i powąchała, a kiedy wyczuła wyraźną woń spirytusu, zrobiła wielkie oczy.
– Ty mi córkę upijasz? – zwróciła się do Anieli z udawanym oburzeniem.
– E tam, zaraz upijasz… Chciałam jej dać na spróbowanie nasz ulubiony zestaw!
Maja spojrzała wymownie na ciotkę, a ta nagle się zmieszała, po czym machnęła ręką i usiadła na krześle obok.
– Zrób i mnie. – Ciotka zwróciła się do pani Anieli, a ta od razu wstała od stołu, by ponownie zagrzać wodę. – Co wy tu tak rozprawiacie?
– A, Majeczka kupiła mi kosz na drewno, bo jej rano wspomniałam, że by mi się przydał, a zapomniałam tobie powiedzieć, jak żeś jechała na targ z rana. Przyniosła mi go i tak się zasiedziałyśmy.
Ciotka tylko pokiwała głową, po czym przysunęła sobie talerzyk z szarlotką i zjadła kawałek ze smakiem. Maja popatrzyła na nią, później na panią Anielę, która spoglądała na nią wymownie, po czym tylko pokręciła głową i spuściła wzrok. Nie sądziła, że to będzie takie trudne. Miała wrażenie, że zrobi ciotce ogromną przykrość, i to najbardziej jej ciążyło.
Ciąg dalszy w wersji pełnej