Uwierzyć sercu - ebook
Uwierzyć sercu - ebook
Cara Evans była opiekunką i gospodynią Pierre’a de la Mare’a. Pierre zapisał jej winnicę i château, lecz majątek jest zadłużony i Cara musi go sprzedać. W testamencie zawarty jest warunek, że nie wolno jej sprzedać ziemi i domu jedynemu człowiekowi, który chciałby je kupić – charyzmatycznemu Maximowi Durandowi. Cara uświadamia sobie, że została wykorzystana do osobistych porachunków dwóch mężczyzn, którzy zawsze ze sobą rywalizowali. Wpada jednak na pomysł, jak wyjść z tej patowej sytuacji…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-7635-1 |
Rozmiar pliku: | 604 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cara Evans stała przy grobie, słuchając monotonnego głosu księdza. Nie znała francuskiego na tyle dobrze, żeby zrozumieć wszystkie słowa mowy pożegnalnej, ale i bez tego była wstrząśnięta utratą swojego pracodawcy, winiarza Pierre’a de la Mare’a. Męża, poprawiła się w myślach.
Dziwnie jej było nazywać Pierre’a mężem. Był tak stary, że mógłby być jej dziadkiem. Pobrali się zaledwie trzy dni wcześniej, a teraz została wdową.
„Wyjdź za mnie, Caro. Okaż litość staremu człowiekowi, który nie chce umrzeć w samotności”.
Czuła na sobie spojrzenie małej grupy przyjaciół i wspólników Pierre’a, którzy stawili się na pogrzebie. Niemal słyszała ich myśli.
„Materialistka. Oportunistka. Dziwka”.
Ale ona nie zamierzała czuć się winna, że przyjęła oświadczyny Pierre’a. Nie zrobiła tego, żeby przejąć jego majątek. Miała dostać tylko niewielki udział w spadku, który pokryje jej zaległe wypłaty. Reszta miała zostać przeznaczona na pokrycie długów.
Pod koniec była bardziej jego opiekunką niż gospodynią. Kąpała Pierre’a, karmiła go, pomagała mu się ubierać. Wieczorami prowadzili niekończące się rozmowy na wszelkie możliwe tematy, od Simone Signoret, jego ulubionej francuskiej aktorki, po ostatnie doniesienia na temat Maxima Duranda, winiarza miliardera, który był właścicielem całej ziemi otaczającej dużo mniejszą winnicę Pierre’a.
Była dla Pierre’a bardziej przyjaciółką niż kimkolwiek innym. Ich relacja nigdy nie miała wymiaru erotycznego, choć prędzej by umarła, niż pozwoliła, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Strach i niepewność ścisnęły jej pierś. Będzie tęsknić za Pierre’em, ale przede wszystkim będzie tęsknić za La Maison de la Lune. Ten stary, kamienny wiejski domek, w którym mieszkała przez ostatnie jedenaście miesięcy, stał się jej pierwszym prawdziwym domem.
Nigdy nie została tak długo w jednym miejscu, nigdzie nie czuła się tak bezpieczna, nigdzie dotąd nie zapuściła korzeni. Świadomość, że wkrótce będzie się musiała wyprowadzić, była niemal nie do zniesienia.
Westchnęła. Robiła to tyle razy, że powinna się już przyzwyczaić. Dlaczego tym razem było trudniej?
Zmrużyła oczy, mimo oślepiającego słońca usiłując skupić wzrok na zbliżającym się dużym czarnym SUV-ie. Chmura pyłu unosiła się za nim, kiedy podskakiwał na wyboistej drodze ku rodzinnemu cmentarzowi w rogu posiadłości de la Mare.
W pierwszej chwili pomyślała, że kolejny daleki znajomy Pierre’a przybył, żeby ją osądzać. Ale kiedy samochód się zatrzymał, ujrzała na boku karoserii logo Durand Corporation.
Mężczyzna, który z niego wsiadł, był wysoki i umięśniony. Miał na sobie wytarte dżinsy, wysłużone obuwie robocze i niechlujny biały T-shirt. Cara rozpoznała go natychmiast. Maxim Durand, miliarder i sąsiad Pierre’a, oraz jeden z najsłynniejszych playboyów we Francji. Kto inny wyglądałby tak władczo i bezwzględnie w roboczym stroju? I kto inny byłby na tyle arogancki, żeby przyjść na pogrzeb prosto z winnicy?
Dreszcz niepokoju przebiegł jej po kręgosłupie. Co rywal Pierre’a robił na jego pogrzebie? Tej dwójki zdecydowanie nie łączyła sympatia, a przynajmniej nie ze strony Pierre’a. Jej pracodawca często mówił o Durandzie, wyrażając się o nim z pogardą i zaskakującym jadem. Wobec niej Pierre zawsze był czarujący i opiekuńczy, więc tym bardziej dziwiła ją jego obsesja na punkcie rywala. Za każdym razem, kiedy w winnicy stało się coś złego – pożar, wiosenna powódź, odejście któregoś z robotników – Pierre oskarżał Duranda, jakby ten był osobiście odpowiedzialny za wszystkie jego nieszczęścia. Prywatnie Cara uważała, że Pierre ma paranoję. Owszem, Durand zajął całą ziemię otaczającą posiadłość Pierre’a, ale nigdy nie próbował przejąć jego winnicy. Teraz jednak zaczęła się zastanawiać. Czy to możliwe, że Pierre miał rację? Czy Durand czekał, aż Pierre umrze, zanim zrobi pierwszy ruch?
Durand zatrzasnął drzwi jeepa i jakby nigdy nic pomaszerował prosto do nagrobka. Zdecydowanie nie wyglądał, jakby był w żałobie.
Gdy Durand pochylił głowę, by na nią spojrzeć, Cara pokryła się rumieńcem. Jego oczy były skryte za okularami przeciwsłonecznymi, ale miała nieodparte wrażenie, że ocenia jej czarną sukienkę retro, którą znalazła na targu dzień wcześniej. Sukienka była trochę za ciasna, ale z szeroką spódnicą i dopasowanym stanem wyglądała bardzo elegancko. Tak jej się przynajmniej do teraz wydawało. Taksujące spojrzenie Duranda paliło jej skórę, sprawiając, że czuła się bardziej rozebrana niż elegancka.
Ale nie odezwał się do niej. Zamiast tego podszedł do grobu i powiedział coś do Marcela Carona, prawnika Pierre’a.
Ksiądz wreszcie skończył mówić i podał jej szpadel. Cara pochyliła się, żeby symbolicznie przysypać grób ziemią. Oczyma duszy widziała, jak ciasny dekolt opina jej piersi.
– Ucałuj ode mnie Simone, Pierre – szepnęła. Oddała szpadel księdzu i w duchu pożegnała przyjaciela.
Przełykając łzy, odwróciła się od grobu i ruszyła w dół wzgórza ku La Maison de la Lune. Na życzenie Pierre’a zdecydowała się nie urządzać stypy, ale po pogrzebie była umówiona z Marcelem, który miał jej dać czek na kwotę przewidzianą w testamencie. Cara już otworzyła dla niego jedno z najlepszych win de la Mare i zostawiła je, żeby pooddychało, tak jak nauczył ją Pierre.
Kiedy mijała pozostałych żałobników, słyszała wrogie szepty, ale nikt do niej nie podszedł.
Musiała się spakować i zdecydować, co dalej. Jeśli posiadłość zostanie sprzedana, nowy właściciel raczej nie da jej zbyt wiele czasu. Chciała odejść sama z podniesionym czołem, a nie zostać wyrzucona. A obecność Duranda na pogrzebie, w stroju roboczym, sugerowała, że nie zamierza stać bezczynnie.
Czy powinna pojechać do Paryża? Do Londynu? Może do Madrytu? Nigdy nie była w Hiszpanii.
Ale choć starała się wykrzesać choć trochę entuzjazmu na myśl o nowych przygodach, przede wszystkim czuła się zmęczona i przybita.
Chrzanić to. Nie będzie się dzisiaj pakować. Kiedy Marcel wyjdzie, usiądzie na tarasie, będzie popijać wino Pierre’a i cieszyć się magią winnicy, którą pokochała. Winnica stała się rzadką oazą spokoju i bezpieczeństwa pośród chaosu jej koczowniczego życia.
Wciąż myślała o spotkaniu z Durandem, po którym nadal niepokojąco mrowiła ją skóra i czuła dziwne gorąco w podbrzuszu. Musiał być jakiś racjonalny powód, dla którego zrobił na niej aż takie wrażenie. Durand miał władzę i bogactwo, był niesławnym kobieciarzem i emanował zwierzęcym magnetyzmem, któremu niewiele kobiet byłoby w stanie się oprzeć. A ona wciąż była dziewicą! Odkąd osiągnęła pełnoletniość, nigdzie nie zagrzała miejsca na tyle długo, żeby zbudować bliską relację z mężczyzną – nie licząc Pierre’a. Ale Pierre nie był silnym, charyzmatycznym mężczyzną w kwiecie wieku. Biorąc pod uwagę jej niedoświadczenie, nic dziwnego, że zainteresowanie Duranda nieco… wytrąciło ją z równowagi.
Dobra wiadomość była taka, że się nie znali i nigdy się nie poznają, więc to dziwne odurzenie przeminie. Durand zaś stanie się właścicielem dwustuletniej winnicy de la Mare, produkującej najlepsze wino w regionie, i pięknego, starego kamiennego domu, który był jej pierwszym prawdziwym domem.
Ale tego wieczoru winnica i La Maison de la Lune należały do niej. I nie potrzebowała niczyjej zgody, żeby się nimi cieszyć.
– Ile czasu upłynie, zanim posiadłość zostanie wystawiona na sprzedaż? – spytał Maxim Durand, odprowadzając wzrokiem gosposię de la Mare’a.
Jej krągłości kołysały się z gracją w dopasowanej sukience, czarny jedwab błyszczał złociście w świetle zachodzącego słońca, a czerwona poświata nadawała jej włosom odcień nasyconego złota.
Maxim już jakiś czas temu słyszał, że starzec sprawił sobie nową gosposię. Spodziewał się, że będzie młoda i ładna, ale nie aż tak młoda, żeby być jego wnuczką. Ile mogła mieć lat? Najwyżej dwadzieścia parę. To by znaczyło, że jest dekadę młodsza od niego i aż czterdzieści lat młodsza od de la Mare’a. Czy ten staruch nie miał ani grama wstydu?
Mimo jej młodego wieku Durand domyślał się, że dziewczyna była kimś więcej niż opiekunką dla starego kobieciarza. De la Mare zapewne użył swojego uroku, żeby zaciągnąć ją do łóżka, tak samo jak tyle kobiet przed nią.
Ale gdy odchodziła w cień drzew z dumnie uniesioną głową, nie czuł niechęci, lecz pożądanie i niechętny podziw.
Co takiego było w tej kobiecie, co ujęło go od pierwszego wejrzenia? Może rumieniec, który pojawił się na jej policzkach, kiedy podziwiał jej imponujące piersi? A może chodziło po prostu o to, że przez nawał pracy już prawie trzy miesiące nie spał z kobietą? Tak czy owak, nie podobało mu się to. Teraz, kiedy de la Mare wreszcie dokonał żywota, Maxim zamierzał zdobyć to, co mu się należało, a nie pozwalać sobie na rozproszenia.
– Pański pośpiech jest niestosowny, monsieur Durand – odszepnął prawnik. – Monsieur de la Mare zmarł zaledwie kilka dni temu.
– To sprawa biznesowa, nie osobista – skłamał gładko Durand. – Chcę zostać poinformowany, jak tylko nieruchomość zostanie wystawiona na sprzedaż.
Dostatecznie długo czekał, żeby dostać posiadłość de la Mare w swoje ręce. Nie zniżyłby się do handlowania ze starym prykiem, ale dopilnował, żeby nikt inny nie próbował kupić od niego ziemi za jego życia. Teraz de la Mare wyzionął ducha, a jego winnica znalazła się w zasięgu ręki.
– To nie takie proste. Musimy się spotkać dziś wieczorem w La Maison de la Lune na odczytaniu testamentu – odparł Marcel Caron. – Właściwie dobrze się składa, że pan przyszedł, jako że Monsieur de la Mare prosił o pańską obecność.
– Co? – Maxim skupił uwagę na prawniku, zapominając o dziewczynie, która już i tak zniknęła za zakrętem. Z trudem opanował szok i bezwzględnie stłamsił naiwną nadzieję. Wiedział, że w testamencie nie będzie nic dla niego.
– Monsieur de la Mare zażyczył sobie pańskiej obecności na dwa dni przed śmiercią, w chwili spisywania testamentu.
– Dlaczego w ogóle spisał testament? – parsknął Maxim, głosem ochrypłym z gniewu. – Z tego, co wiem, nie miał nic oprócz długów, i żadnych potomków, którym mógłby je przekazać.
Lub żadnych, do których by się przyznał.
Przełknął odwieczną gorycz ściskającą go za gardło. Towarzyszyła mu, odkąd był małym chłopcem, a jego matka przywiązywała go do łóżka, żeby nie pobiegł do La Maison de la Lune w desperackiej próbie zobaczenia się z człowiekiem, który nie chciał go widzieć.
– Nie słyszał pan?
– Nie słyszałem o czym? Ledwie wczoraj wróciłem z Włoch i spędziłem cały dzień w polu.
– Panienka Evans, gospodyni La Maison, i Monsieur de la Mare wzięli ślub trzy dni temu.
Paląca gorycz przeszyła trzewia Maxima. Przed oczami stanęła mu twarz matki, delikatna, zmartwiona i wyczerpana. Tak wyglądała, kiedy ostatni raz się widzieli, tego ranka, kiedy opuścił Burgundię jako wściekły i poniżony piętnastolatek.
– _Merde_ – mruknął Maxim, czując, jak narasta w nim zimna furia.
Ta mała angielska dziwka nie tylko pieprzyła się z de la Mare’em, ale też zdołała nakłonić starego łajdaka, żeby zrobił to, na co nie namówiła go dotąd żadna kobieta. Stanął z nią na ślubnym kobiercu.