- promocja
Uwięzieni w grze. Niewidzialna inwazja. Tom 2 - ebook
Uwięzieni w grze. Niewidzialna inwazja. Tom 2 - ebook
Po tym jak Jesse i jego przyjaciel Eric zostali niespodziewanie uwięzieni w wirtualnej rzeczywistości gry "Pełna Moc", przysięgli sobie, że już nigdy nawet nie zbliżą się do gier wideo. Jednak gdy Jesse otrzymuje szansę na ocalenie swojego kumpla Marka, nie może powiedzieć „nie!”. Problem polega na tym, że tym razem Jesse staje się niewidzialny i zostaje wessany do świata gry "Będzie Dziko" – gry mobilnej w stylu "Pokémon Go".
Aby dotrzeć do Marka, Jesse będzie musiał zgubić Wielką Stopę - stwora goniącego go po szkolnej bibliotece, przetrwać spotkanie z welociraptorem w toalecie, a także zmierzyć się na stołówce z potężnym, plującym płomieniami nietoperzem. Czy Jesse pozostanie przy życiu dostatecznie długo, by rozwikłać zagadkę losów Marka?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2768-7 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DUCH
Co robiliście minionej nocy? Spaliście? Ha, zero zaskoczenia.
Chcecie wiedzieć, co ja robiłem? Rozmawiałem z typem z armii. Nie że z kimś z prawdziwej armii, usiłującym mnie zrekrutować (mam dwanaście lat, więc ta rozmowa by się nie kleiła). Nie, facet z armii, z którym sobie gawędziłem, miał piętnaście centymetrów wzrostu i był z plastiku.
Nie mam zwyczaju rozmawiać z zabawkami – nie jestem walnięty – ale w tym wypadku mam dobre usprawiedliwienie: ta odezwała się do mnie pierwsza. Widzicie, poznałem ją, gdy nie była jeszcze zabawką, ale prawdziwym sierżantem w grze Pełna Moc. Dwa tygodnie temu zostałem do niej wessany wraz ze swoim przyjacielem Erikiem Conradem. Lataliśmy z plecakami odrzutowymi, a także Statuą Wolności, jakby była rakietą kosmiczną, i nieomal utknęliśmy w grze na dobre, uwięzieni przez kosmitę wymawiającego nasze imiona w najbardziej upiorny, przyprawiający o gęsią skórkę sposób. To długa historia… powinniście ją przeczytać.
W każdym razie, w Pełnej Mocy spotkaliśmy Marka Whitmana – dzieciaka z naszej klasy, którego również wessało do gry. Ostatecznie Mark w niej został, umożliwiając Ericowi i mnie ucieczkę. A teraz ten koleś z wojska mówi mi, że mógłbym wrócić i ocalić Marka… ale muszę to zrobić „teraz”.
Oczywiście, że chciałem wrócić. Zrobiłbym wszystko dla Marka. Sierżant spytał, czy jestem pewien. Jasne, że jestem pewien – jazda, ruszajmy! Wlepiłem spojrzenie w wojskowego, czekając, aż on… no, nie wiem – strzeli obcasami? Otworzy portal w mojej szafie? Coś w tym stylu. Zamiast tego typ stał nieruchomo, odwzajemniając moje spojrzenie, zupełnie jakby był zabawką. I wtedy zacząłem się czuć głupio.
– Hej, powiedziałem: „tak”! – Trąciłem sierżanta palcem. A on dalej gapił się na mnie z twarzą pozbawioną wyrazu. – Mam nacisnąć jakiś guzik?
Podniosłem go i obróciłem w dłoniach. Żadnych guzików.
Na tym etapie moglibyście uznać, że może cała ta akcja z gadającą zabawką była tylko snem. I w normalnych okolicznościach bym się z wami zgodził, tylko że był jeden ważny szczegół: to sierżant obudził mnie ze snu. Czy kiedykolwiek obudziliście się z jednego snu, by trafić do kolejnego? Na pewno nie. Takie rzeczy nie zdarzają się w prawdziwym życiu – tylko w filmach. Gadający sierżant nie jest snem, bo ja nie jestem w filmie, a poza tym nie jestem walnięty.
Kolejne kilka minut spędziłem na szturchaniu wojskowego i gadaniu do niego. Potem wstałem i sprawdziłem wszystkie miejsca, gdzie mógłby skryć jakiegoś rodzaju portal prowadzący do gry wideo (telewizor, łazienkę, garderobę i tak dalej). Nic. Z powrotem wpełznąłem do łóżka i spędziłem resztę nocy na przekonywaniu samego siebie, że mi nie odbiło. A potem chyba zasnąłem.
– Jesse! Śniadanie!
Otworzyłem oczy. Pokój był skąpany w blasku słońca. Poniedziałkowy poranek.
– Jesse! – zawołała mama gdzieś z dołu.
– Mmmhmm… – odpowiedziałem.
Zwlokłem się z łóżka i poczłapałem po schodach. Zasiadłem przy stole i czekałem, aż tata sięgnie po płatki śniadaniowe stojące na górnej półce.
– Które chcesz, kochanie? – spytał.
– Te chrupiące, jagodowe – odpowiedziała mama, kończąc pakować swój lunch.
– A ja spróbuję tych nowych, czekoladowych – oznajmiłem.
Tata chwycił jedynie pudełko z jagodowymi.
– Mogę spróbować czekoladowych? – powtórzyłem ciut głośniej.
Tata postawił na stole pudełko z płatkami mamy i wyciągnął swoją miseczkę z zamrażalnika („Schłodźcie sobie miseczki. To odmieni wasze życie!”, mówi każdemu, kto zechce go wysłuchać. Nieprawda. Z doświadczenia mogę wam powiedzieć, że miseczka z zamrażalnika wywołuje jedynie efekt lodowatego mleka, od którego bolą zęby).
Westchnąłem i sięgnąłem po ohydne organiczne płatki mojej mamy. Wiedziałem, że obietnica czekolady na śniadanie brzmiała zbyt dobrze, by mogła mieć pokrycie w rzeczywistości.
– Zawołałaś już Jessego? – spytał tata, zabierając mi pudełko sprzed nosa.
Zmrużyłem oczy i pomachałem mu ręką tuż przed twarzą.
– Tato, przecież jestem tutaj.
Mama westchnęła.
– Zawołam raz jeszcze. – Podeszła do schodów. – Jesse! Jesse Danielu Rigsby! Złaźże natychmiast na dół! Bo spóźnisz się do szkoły!
Uniosłem obie ręce.
– Tato. Tato! TATO!
Tata skończył sypać płatki do miseczki i wyciągnął rękę nad stołem, żeby sięgnąć po mleko, zupełnie jakby mnie tam nie było. Skoczyłem i chwyciłem mleko przed nim, by skierować na siebie jego uwagę. To go nie powstrzymało, więc przyciągnąłem mleko ku sobie. A raczej spróbowałem je przyciągnąć, ale moje palce przeszły przez dzbanek.
– CO TU SIĘ DZIEJE?! – wrzasnąłem, sięgając po płatki. Ten sam efekt: mogłem dotknąć opakowanie i czułem je pod palcami, ale gdy spróbowałem je przesunąć, moja ręka przeniknęła przez tekturę. – AAAAA!
Pognałem do łazienki i spojrzałem w lustro, desperacko chcąc ujrzeć swoją przerażoną twarz. Zamiast tego zobaczyłem tylko pustą wannę za plecami. Spojrzałem w dół, na swoje ręce. Prawdziwe kończyny z krwi i kości. Ale gdy pomachałem nimi przed lustrem – nic.
Byłem duchem.
I to wcale nie było najgorsze. Gdy spróbowałem zorientować się, co powinienem zrobić (Co jedzą duchy? Czy muszą chodzić do toalety? A co ze szkołą? Czy istnieje specjalna szkoła dla duchów?), usłyszałem za sobą parsknięcie. Spojrzałem w lustro. Nic. Kolejne parsknięcie. Powoli się odwróciłem. Za mną, w wannie, tak realny, jak to tylko możliwe, siedział sobie cierpliwie mierzący niemal dwa i pół metra Wielka Stopa o jaskrawobłękitnej sierści.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji