Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Uwięzieni w mroku - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
20 sierpnia 2025
1000 pkt
punktów Virtualo

Uwięzieni w mroku - ebook

Miłość, która miała trwać wiecznie, może teraz zniszczyć wszystko… albo ocalić.

Los nie rozpieszczał Sky. Kiedyś wierzyła w miłość – tę prawdziwą, do utraty tchu. Ale Damon, chłopak, którego kochała, zniknął bez śladu, zostawiając po sobie tylko wspomnienia i ból. Dziś Sky jest żoną cenionego i wpływowego lekarza. Na pozór prowadzi życie, o jakim wielu marzy. Tyle że za zamkniętymi drzwiami tego, zdawałoby się, idealnego domu panuje piekło. Jej mąż to mistrz manipulacji i przemocy. Kontroluje każdy jej ruch, każdego wydanego dolara, chce mieć wpływ nawet na to, jak kobieta się ubiera. Sky czuje się jak więzień w złotej klatce i wie, że jeśli czegoś nie zrobi, to w końcu będzie martwa.

Wszystko się zmienia, gdy pewnego dnia na stacji benzynowej spotyka motocyklistę. Mężczyzna jest potężny, budzi lęk... Ale jego twarz, a zwłaszcza oczy, choć teraz przepełnione nienawiścią, przypominają jej kogoś, kogo niegdyś kochała całym sercem. Damona. Zanim zdążył podejść do Sky, ta rzuca się do ucieczki, czując, że musi się ratować. Od teraz jednak już nic nie będzie takie samo. Kobieta nie potrafi zapomnieć o nieznajomym mężczyźnie. Czy to był Damon? A jeśli tak... to co się wydarzyło, że stał się takim człowiekiem?

„Uwięzieni w mroku” to czwarty tom serii „Naznaczone kobiety”, w którym śledzimy historię Sky oraz Damona i poznajemy dalsze losy bohaterów trzech poprzednich części: „Wybrana dla niego”, „Ponad wszystko” oraz „Dotyk przeszłości”.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8076-265-6
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sky
Spring Hill, Ten­nes­see

Za­trzy­ma­łam sa­mo­chód na po­bo­czu i wy­pa­dłam na ze­wnątrz, od­da­jąc za­war­tość żo­łądka na chod­nik. Gdy już nic we mnie nie zo­stało, wy­tar­łam twarz i opar­łam się o drzwi. W gło­wie mi wi­ro­wało, a ciało nie­kon­tro­lo­wa­nie drżało. Nie mo­głam do­pu­ścić, by kto­kol­wiek zo­ba­czył mnie w ta­kim sta­nie. Mu­sia­łam się uspo­koić. Za­mknę­łam oczy i wzię­łam kilka głę­bo­kich od­de­chów.

Gdy po­czu­łam się nieco le­piej, po­now­nie ru­szy­łam w drogę. Nie mia­łam za dużo czasu, a jesz­cze cze­kały mnie za­kupy. Za­wsze ro­bi­łam je w Food Lion, jed­nak przez in­cy­dent na sta­cji zu­peł­nie za­po­mnia­łam. Spoj­rza­łam w lu­sterko wsteczne. Wy­glą­da­łam tra­gicz­nie. Za­miast ma­ki­jażu mia­łam na twa­rzy ciemną breję. Otar­łam po­li­czek, by usu­nąć ślady czar­nego tu­szu, który spły­nął mi z rzęs, lecz na samo wspo­mnie­nie wy­razu twa­rzy mo­to­cy­kli­sty głu­pie łzy po­ja­wiły się na nowo. Szybko je wy­tar­łam i wcią­gnę­łam głę­boko po­wie­trze. To nie był on. Męż­czy­zna po pro­stu tylko go przy­po­mi­nał. Wszystko działo się bar­dzo szybko, ale je­stem nie­mal pewna, że fa­cet, który od­cią­gnął ode mnie wście­kłego bi­kera, zwró­cił się do niego Jett, albo Jeff, a to ko­lejny do­wód, że to nie był on. Jed­nak te oczy, tak łu­dząco po­dobne do tych, które kie­dyś tak bar­dzo uwiel­bia­łam, spra­wiły, że mia­łam ogromny mę­tlik w gło­wie. Za­mru­ga­łam, a głu­pie łzy na­pły­nęły mi do oczu. Nie mo­głam znowu so­bie tego ro­bić. To nie był pierw­szy raz, kiedy wy­da­wało mi się, że go wi­dzę. Za­zwy­czaj zda­rzało się to w naj­gor­szych chwi­lach mo­jego ży­cia, wła­śnie wtedy, gdy naj­bar­dziej pra­gnę­łam obec­no­ści ko­goś bli­skiego, ko­goś, kto by mnie chro­nił i ko­chał. Dla­czego więc wi­dzia­łam wtedy wła­śnie jego? Prze­cież on nie był tym, kogo po­trze­bo­wa­łam… A przy­naj­mniej już nie. Zo­sta­wił mnie w naj­gor­szym mo­men­cie mo­jego ży­cia. I wbrew temu, co mó­wił, nie od­wza­jem­niał mo­jej mi­ło­ści. Wręcz prze­ciw­nie, wy­ko­rzy­stał mnie, a po­tem po­rzu­cił bez słowa wy­ja­śnie­nia. Zo­sta­wił mnie z nimi, mimo świa­do­mo­ści, że kon­se­kwen­cje na­szych czy­nów po­niosę wy­łącz­nie ja.

Za­drża­łam, przy­po­mi­na­jąc so­bie wy­raz twa­rzy męż­czy­zny ze sta­cji, gdy jak sza­le­niec rzu­cił się w moją stronę. Jezu Chry­ste, gdyby nie je­den z jego to­wa­rzy­szy, nie wiem, jakby się to dla mnie skoń­czyło. Męż­czy­zna był ogromny i nie mia­łam na my­śli tylko jego wzro­stu. Na po­czątku, gdy na­sze oczy się spo­tkały, by­łam pewna, że jego twarz wy­ra­żała zdzi­wie­nie, może na­wet szok, szybko się jed­nak prze­ko­na­łam, że to żadna z tych emo­cji. Co ja so­bie, do cho­lery, my­śla­łam, ga­piąc się na tego groź­nego mo­to­cy­kli­stę? Miał ze dwa me­try wzro­stu i mu­skuły wiel­ko­ści mo­jej głowy. Mógł mnie prze­cież za­bić jed­nym cio­sem, a ja za­miast wziąć nogi za pas, sta­łam tam jak idiotka. Na całe szczę­ście, za­nim ten zdą­żył do mnie do­sko­czyć, je­den z jego ko­le­gów za­gro­dził mu drogę, dzięki czemu mo­głam stam­tąd uciec.

Za­par­ko­wa­łam sa­mo­chód pod Su­per Tar­get i wy­sia­dłam z auta. Mi­chael nie zno­sił, gdy ro­bi­łam tu za­kupy. Twier­dził, że pro­dukty są tu dużo gor­sze niż w jego ulu­bio­nym Food Lion, skle­pie obok sta­cji Ra­ce­Trac, gdzie spo­tka­łam mo­to­cy­kli­stów. Jed­nak za nic w świe­cie nie za­mie­rza­łam dzi­siaj tam wra­cać. Ja, w prze­ci­wień­stwie do swo­jego męża, lu­bi­łam ro­bić za­kupy w Su­per Tar­get. Sklep był co prawda ogromny, więc mu­sia­łam się na­cho­dzić, ale za to wszystko, czego po­trze­bo­wa­łam, znaj­do­wało się w jed­nym bu­dynku.

Sto­jąc w ko­lejce do kasy, wy­cią­gnę­łam z kie­szeni li­stę, którą przy­go­to­wał mi Mi­chael, i raz jesz­cze po­rów­na­łam ją z rze­czami w ko­szyku. Ni­czego nie mo­gło za­brak­nąć, po­nie­waż Mi­chael nie zno­sił, gdy nie po­stę­po­wa­łam zgod­nie z jego wy­ma­ga­niami, a je­śli mia­łam być szczera, to z dwojga złego wo­la­łam już mie­rzyć się z ogrom­nym mo­to­cy­kli­stą niż ze zło­ścią swo­jego męża.

– Sky, skar­bie, cóż za nie­spo­dzianka.

Za­mknę­łam na mo­ment oczy, sły­sząc cha­rak­te­ry­styczny, skrze­kliwy głos. Oczy­wi­ście tylko ja mo­głam do­stać gów­nem w twarz dwa razy tego sa­mego dnia. Sta­ruszka może i była miła, jed­nak ja nie mia­łam dzi­siaj ochoty na żadne roz­mowy. Wy­pu­ści­łam ner­wowo po­wie­trze i od­wró­ci­łam się za sie­bie, przy­bie­ra­jąc naj­bar­dziej uprzejmy wy­raz twa­rzy, na jaki w tym mo­men­cie było mnie stać.

– Dzień do­bry, pani An­drews – przy­wi­ta­łam się grzecz­nie, na co blada twarz star­szej ko­biety roz­pro­mie­niła się w uśmie­chu.

– Tak my­śla­łam, że to ty. – Ru­szyła w moim kie­runku, pcha­jąc przed sobą wó­zek z za­ku­pami. – Deb­bie, pa­mię­tasz? Mia­łaś do mnie mó­wić Deb­bie. – Sta­nęła przede mną, przy­glą­da­jąc mi się z tro­ską.

Wie­dzia­łam, że to moje za­czer­wie­nione oczy mu­siały przy­cią­gnąć jej uwagę.

– Wszystko u cie­bie w po­rządku, złotko? Dawno cię nie wi­dzia­łam.

Po­sła­łam jej de­li­katny uśmiech, tylko na tyle mo­głam się zdo­być.

– Dzię­kuję, u mnie wszystko do­brze, ale wi­dzę, że u pani re­we­la­cyj­nie. Wy­gląda pani mło­dziej za każ­dym ra­zem, gdy pa­nią spo­ty­kam.

– Och, skar­bie – ko­bieta się ro­ze­śmiała, po czym po­kle­pała mnie po ra­mie­niu – nie mu­sisz mi pra­wić fał­szy­wych kom­ple­men­tów. Mam osiem­dzie­siąt trzy lata, je­stem stara jak świat i tak też wy­glą­dam. Po­nad go­dzinę za­jęła mi wy­prawa do tego sklepu, a jak wiesz, miesz­kam tuż za ro­giem. – Po­kle­pała się po udach. – Moje nogi nie współ­pra­cują już jak kie­dyś. Z re­guły to córka robi mi za­kupy, nie­stety zła­mała bio­dro, wie­sza­jąc za­słony u sie­bie w sa­lo­nie. Tak więc te­raz to ona po­trze­buje po­mocy, a ja mu­szę ra­dzić so­bie sama – wes­tchnęła. – Nie masz po­ję­cia, jak bar­dzo ciężko jest sta­rej, sa­mot­nej i do tego scho­ro­wa­nej ko­bie­cie ra­dzić so­bie z tru­dami sza­rej co­dzien­no­ści. Za­kupy zaj­mują mi pół dnia, a i tak póź­niej się oka­zuje, że o po­ło­wie rze­czy za­po­mnia­łam. Gdyby tylko mój John żył.

Mo­men­tal­nie ogar­nęło mnie współ­czu­cie.

– Mo­gła­bym od czasu do czasu ro­bić dla pani za­kupy. Może nie co­dzien­nie, ale dwa, trzy razy w ty­go­dniu my­ślę, że da­ła­bym radę.

– Och, złotko, na­prawdę? To by mi bar­dzo uła­twiło ży­cie. – Twarz sta­ruszki roz­świe­tliła się w uśmie­chu, który po chwili zbladł. – Je­steś pewna, że to nie kło­pot?

– Ża­den kło­pot, pani An­drews… to zna­czy Deb­bie. – Uśmiech­nę­łam się do niej uspo­ka­ja­jąco. – Chęt­nie po­mogę do czasu, aż twoja córka wy­do­brzeje. Może wpadnę za trzy dni, a ty zro­bisz li­stę po­trzeb­nych rze­czy?

Na jej twa­rzy po­now­nie za­go­ścił uśmiech.

– Cu­dow­nie. Pią­tek brzmi świet­nie.

Po za­pła­ce­niu za za­kupy i za­pa­ko­wa­niu ich do sa­mo­chodu za­wio­złam star­szą ko­bietę pod ogromną ce­gla­stą ka­mie­nicę na końcu ulicy, w któ­rej miesz­kała, i po­mo­głam jej z tor­bami. Gdy pod­je­cha­łam pod dom, ze zdzi­wie­niem od­kry­łam, że sa­mo­chód Mi­cha­ela stoi za­par­ko­wany na pod­jeź­dzie. Prze­łknę­łam ner­wowo ślinę. Cho­lera, prze­cież po­wi­nien być jesz­cze w pracy. Otwo­rzy­łam drzwi i z wa­lą­cym ser­cem wy­cią­gnę­łam za­kupy z ba­gaż­nika. Nim zdą­ży­łam w ogóle po­my­śleć, jak się z tego wy­tłu­ma­czyć, mój mąż sta­nął w drzwiach.

Moje oczy mo­men­tal­nie sku­piły się na jego twa­rzy, pró­bu­jąc od­gad­nąć, jak bar­dzo jest wście­kły. Jed­nak jego twarz, jak za­wsze, oprócz tego, że biła chło­dem, nie wy­ra­żała żad­nych emo­cji.

– By­łam na za­ku­pach, a po­tem spo­tka­łam pa­nią An­drews… – za­czę­łam ner­wowo, lecz urwa­łam w po­ło­wie zda­nia, gdy mój mąż uniósł dłoń na znak, że nie­spe­cjal­nie go to in­te­re­suje.

– Nie bę­dziemy chyba roz­ma­wiali na ulicy, prawda? – po­wie­dział spo­koj­nie, ale jego na­pięta po­stawa i za­ci­śnięta szczęka nie po­zo­sta­wiały wąt­pli­wo­ści, że się wścieka.

Ro­zej­rza­łam się ner­wowo, a na­stęp­nie po­trzą­snę­łam głową i po­de­szłam do niego na trzę­są­cych się no­gach.

– Nie, nie bę­dziemy – szep­nę­łam, gdy z bi­ją­cym ser­cem wcho­dzi­łam do środka.Jett
Dom klu­bowy Bla­sted
Tu­sca­lo­osa, Ala­bama

– My­ślę, że masz już dość, bra­cie. – Asher pró­bo­wał za­brać mi drinka, ale ode­pchną­łem jego rękę.

– Zdaje się, że o tym to ja de­cy­duję, a nie ty – wy­beł­ko­ta­łem, ude­rza­jąc szklanką o blat, przez co tro­chę al­ko­holu wy­lało się na stół. Wy­pi­łem tyle, że nie pa­no­wa­łem nad swoim cia­łem i ob­raz nieco mi się roz­my­wał, mimo to wi­dzia­łem, jak Cal­der za­ci­snął szczękę, a po­tem wska­zał na mnie ręką.

– Osu­szy­łeś całą bu­telkę i nor­mal­nie nie ode­zwał­bym się ani sło­wem, ale ty ni­gdy nie pi­jesz, Jett, a przy­naj­mniej ni­gdy nie wi­dzia­łem, że­byś pił.

Fakt, nie pi­łem, a przy­naj­mniej od bar­dzo dawna tego nie ro­bi­łem. Kie­dyś al­ko­hol mnie otu­ma­niał i po­zwa­lał się roz­luź­nić, za­głu­sza­jąc żrące wy­rzuty su­mie­nia. Spra­wiał, że ogar­niało mnie odrę­twie­nie. Odrę­twie­nie, któ­rego de­spe­racko wtedy po­trze­bo­wa­łem. Po odej­ściu Sky pi­cie stało się dla mnie co­dzien­no­ścią. Było ra­tun­kiem, le­kar­stwem, który koił po­ha­ra­taną du­szę, choć w rze­czy­wi­sto­ści po­ma­gało tylko na chwilę, bo po­tem ro­biło się jesz­cze go­rzej. Mimo to nie po­tra­fi­łem, albo ra­czej nie chcia­łem prze­stać.

Po tym, jak ucie­kłem z Ca­iro, przez dwa lata dzień w dzień upi­ja­łem się do nie­przy­tom­no­ści, pra­gnąc za­po­mnieć o wszyst­kim, co jej zro­bi­łem. Skoń­czy­łem z tym do­piero, gdy po­zna­łem Smoke’a, ów­cze­snego pre­zesa Bla­sted. To on do­strzegł we mnie po­ten­cjał i zwer­bo­wał mnie do klubu. Do­piero tam do­tarło do mnie, że nie za­słu­gi­wa­łem na to, by co­kol­wiek ła­go­dziło moje cier­pie­nie i mój smu­tek. To jed­nak nie był je­dyny po­wód, dla któ­rego po­sta­no­wi­łem prze­stać pić: nie chcia­łem skoń­czyć jak mój stary, brudny, za­faj­dany pi­ja­czyna, któ­remu wóda wy­żarła nie­mal wszyst­kie ko­mórki mó­zgowe i który tłukł swo­jego syna za każ­dym ra­zem, gdy tylko się na­pił, czyli w za­sa­dzie co­dzien­nie. Nie chcia­łem być jak on, cho­ciaż po pew­nym cza­sie zro­zu­mia­łem, że ro­bi­łem do­kład­nie to samo.

Jed­nak dzi­siaj… dzi­siaj po pro­stu nie mo­głem. Nie by­łem w sta­nie po­ra­dzić so­bie z tym, co się ze mną działo. Nie umia­łem wy­ma­zać z głowy tych pięk­nych, smut­nych nie­bie­skich oczu tak po­dob­nych do oczu mo­jej Sky. Spo­tka­nie z dziew­czyną na sta­cji spra­wiło, że doj­mu­jący ból i tę­sk­nota ude­rzyły we mnie ze zdwo­joną mocą, tak ogromną, że nie mia­łem już siły wal­czyć. Oczami wy­obraźni znów zo­ba­czy­łem sie­bie w Spring Hill, gdzie ją spo­tka­łem.

Za­trzy­ma­li­śmy się na nie­wiel­kiej sta­cji, by za­tan­ko­wać ma­szyny i usta­lić kon­kretny plan dzia­ła­nia, gdy już do­trzemy na miej­sce. Zo­stało nam nieco po­nad go­dzinę, by do­je­chać do Spring­field, więc był to nasz ostatni przy­sta­nek.

– Idę po coś do pi­cia. Mam na­dzieję, że bę­dzie tam też ja­kieś żar­cie – za­wo­łał Cal­der, kiedy za­par­ko­wał mo­tor tuż za mną.

– Weź też coś dla mnie. Ko­lejki ra­czej nie bę­dzie – mruk­ną­łem, ski­nąw­szy głową w kie­runku lu­dzi, któ­rzy w po­śpie­chu opusz­czali sta­cję. Nic dziw­nego, wi­dok kil­ku­na­stu zmę­czo­nych i wkur­wio­nych mo­to­cy­kli­stów może po­rząd­nie prze­ra­zić.

– Le­piej dla nas – ro­ze­śmiał się Doc, je­den z lu­dzi Ga­vina. – Na­leżę do Ba­stards już kilka lat, ale cią­gle mnie to bawi. Ucie­kają, jakby sam dia­beł ich go­nił.

Cal­der par­sk­nął, sta­jąc obok niego.

– Wy­glą­dasz jak brat bliź­niak Freddy’ego Kru­egera, więc, kurwa, nic dziw­nego, że spier­da­lają gdzie po­pad­nie.

Po­trzą­sną­łem głową i zsia­dłem z mo­toru. Nie mia­łem za­miaru ko­lejny raz słu­chać ich pier­do­le­nia, dla­tego sam ru­szy­łem w kie­runku wej­ścia. Mia­łem na­dzieję, że uda nam się szybko od­na­leźć dziew­czynę i w końcu bę­dziemy mo­gli wró­cić do Tu­sca­lo­osy. Miesz­ka­nie w klu­bie Ba­stards było ku­rew­sko mę­czące, szcze­gól­nie że więk­szość z nas spe­cjal­nie za sobą nie prze­pa­dała. Może i mię­dzy na­szymi klu­bami pa­no­wał po­kój, jed­nak po­dej­rze­wa­łem, że jesz­cze parę dni i so­jusz pój­dzie się je­bać.

Otwo­rzy­łem drzwi i już mia­łem wejść do środka, gdy na­gle coś twar­dego zde­rzyło się z moją klatką pier­siową. Spoj­rza­łem w dół, a moim oczom uka­zała się bu­rza dłu­gich blond wło­sów. W tym sa­mym mo­men­cie dziew­czyna za­chwiała się na no­gach, więc zła­pa­łem ją w pa­sie, żeby po­móc jej zła­pać rów­no­wagę.

– O rany. Prze­pra­szam – usły­sza­łem de­li­katny ko­biecy głos.

W tym sa­mym cza­sie mięk­kie ciało się ode mnie od­su­nęło.

Dziew­czyna pod­nio­sła głowę i gdy na­sze spoj­rze­nia się spo­tkały, za­mar­łem w to­tal­nym szoku. Au­ten­tycz­nie, kurwa, za­mar­łem w bez­ru­chu, nie mo­gąc na­wet zła­pać tchu. Dziew­czyna wy­glą­dała na rów­nie zszo­ko­waną. Po chwili wy­trzesz­czyła oczy i otwo­rzyła usta, jakby chciała coś po­wie­dzieć, ale nie wy­do­był się z nich ża­den dźwięk. Czu­łem, że się du­szę. Nie mo­głem od­dy­chać, jakby moje płuca w jed­nej chwili prze­stały pra­co­wać. Serce tak mi ga­lo­po­wało, że to nie­mal czu­łem ból. Nie wie­dzia­łem, co się, kurwa, dzieje. Czy to, co wi­dzę, jest prawdą, czy wy­two­rem mo­jej wy­obraźni. Nie, to mu­siała być ja­kaś pier­do­lona fa­ta­mor­gana.

– P-po­win­nam była pa­trzeć, gdzie idę – ode­zwała się po­now­nie, jed­nak tym ra­zem jej głos był cich­szy i ro­ze­dr­gany, a mnie mało serce nie wy­sko­czyło z piersi. Na­wet cho­lerny głos miała po­dobny. Może nieco doj­rzal­szy, ale mimo wszystko bar­dzo po­dobny. – Jesz­cze raz bar­dzo… – Urwała, gdy zła­pa­łem się za głowę i ryk­ną­łem gło­śno, na co ta wy­trzesz­czyła oczy jesz­cze bar­dziej. W jed­nej chwili strach na jej twa­rzy za­mie­nił się w prze­ra­że­nie. Na­gle czy­jeś dło­nie od­cią­gnęły mnie od niej i zo­sta­łem przy­ci­śnięty do ściany.

– Jett, do chuja, co jest grane?

Spoj­rza­łem na Doca, któ­rego mina wy­ra­żała to­talną kon­ster­na­cję. Za­ci­sną­łem mocno po­wieki, pró­bu­jąc uspo­koić sza­le­jącą w mo­jej gło­wie bu­rzę, ale je­dyne, co zdo­ła­łem zro­bić, to po­now­nie uj­rzeć tę piękną, choć prze­ra­żoną twarz dziew­czyny. Otwo­rzy­łem oczy, jed­nak na­dal nie mo­głem wy­do­być z sie­bie choćby słowa. Po­pa­trzy­łem w bok, gdzie wcze­śniej stała dziew­czyna, ale tej już nie było.

– Czło­wieku, la­ska mało nie wy­zio­nęła du­cha… – ode­zwał się Doc.

Ode­pchną­łem go od sie­bie, zgią­łem się wpół i opar­łem dło­nie o bu­dy­nek sta­cji ben­zy­no­wej. Nogi trzę­sły mi się tak bar­dzo, że gdyby nie to, że mia­łem przed sobą ce­glaną ścianę, pew­nie le­żał­bym już na ziemi. W żo­łądku czu­łem tak mocny ucisk, że je­dy­nie ostat­kiem sił po­wstrzy­my­wa­łem się przed zwy­mio­to­wa­niem. Wcią­ga­łem po­wie­trze przez nos, pró­bu­jąc to prze­rwać, ale za cho­lerę nie po­tra­fi­łem uspo­koić ga­lo­pu­ją­cego serca ani pę­dzą­cych my­śli. By­łem kom­plet­nie zdez­o­rien­to­wany. Dziew­czyna, którą przed mo­men­tem spo­tka­łem, wy­glą­dała nie­mal iden­tycz­nie jak moja Sky. Była może nieco star­sza, miała dłuż­sze włosy i szczu­plej­szą syl­wetkę… jed­nak te oczy… te cho­lerne oczy były nie­mal ta­kie same. Się­gną­łem po zdję­cie, które trzy­ma­łem w kie­szeni ka­mi­zelki. Po­czu­łem ból w klatce pier­sio­wej, jak za każ­dym ra­zem, gdy pa­trzy­łem na tę fo­to­gra­fię. Prze­je­cha­łem kciu­kiem po pięk­nej twa­rzy Sky. Jej dłu­gie lśniące blond włosy spły­wały po smu­kłych ra­mio­nach, a duże ciem­no­brą­zowe oczy pa­trzyły na mnie z mi­ło­ścią. Do­sko­nale pa­mię­ta­łem mo­ment, kiedy zro­bi­łem to zdję­cie. To był je­den z naj­szczę­śliw­szych dni w moim ży­ciu. Tam­tego dnia pierw­szy raz się po­ca­ło­wa­li­śmy.

– Co to, kurwa, było?

Unio­słem głowę, do­strze­ga­jąc pod­cho­dzą­cego do mnie Cal­dera.

Od­chrząk­ną­łem, usi­łu­jąc roz­luź­nić ści­śnięte gar­dło na tyle, by co­kol­wiek z sie­bie wy­du­sić, choć je­dyne, na co w tym mo­men­cie mia­łem ochotę, to od­wró­cić się i wa­lić głową w ścianę tak długo, aż z mo­jego mó­zgu zrobi się papka.

– Nic, po pro­stu kiep­sko się czuję – wy­chry­pia­łem, cho­wa­jąc z po­wro­tem zdję­cie do kie­szeni.

– To wi­dzę, ale py­ta­łem, o co cho­dziło z tą dziew­czyną. – Ge­stem wska­zał miej­sce, z któ­rego wła­śnie z pi­skiem opon od­je­chał czarny do­dge. – La­ska omal nie do­stała przez cie­bie za­wału.

Wzią­łem głę­boki od­dech i po­woli się wy­pro­sto­wa­łem. Po­czu­łem, że moje płuca w końcu za­częły pra­co­wać nor­mal­nie.

– O nic nie cho­dziło – burk­ną­łem. – Wku­rzy­łem się, bo nie­mal wla­zła mi pod nogi. To wszystko.

Blon­dyn skrzy­żo­wał ra­miona na piersi i prze­chy­lił głowę. Przez chwilę przy­glą­dał mi się uważ­nie.

– By­łem świad­kiem ca­łego zaj­ścia. Fakt, la­ska na cie­bie wpa­dła, ale to nie to cię zde­ner­wo­wało. Wi­dzia­łem, że na­wet po­mo­głeś jej od­zy­skać rów­no­wagę. Wszystko było okej, aż do mo­mentu, gdy zła­pa­łeś z nią kon­takt wzro­kowy. Wtedy od­sko­czy­łeś jak opa­rzony. Bra­cie, znam cię już do­brych parę lat, stąd wiem, że aż tak ła­two nie wpa­dasz w szał, a już na pewno ni­gdy nie wi­dzia­łem u cie­bie ta­kiego wkur­wie­nia, a szcze­gól­nie na ko­bietę. La­ska mało nie ze­mdlała, gdy na nią spoj­rza­łeś. To nie było nor­malne za­cho…

– Mó­wię, że wla­zła mi pod nogi, to wszystko – prze­rwa­łem mu. – Nie do­szu­kuj się cze­goś, czego nie ma! – wark­ną­łem tym ra­zem już ostro.

– Cal­der! – usły­sze­li­śmy do­no­śny głos i oboje od­wró­ci­li­śmy się w jego kie­runku.

Kilka me­trów od nas na sze­roko roz­sta­wio­nych no­gach stał Ga­vin, pre­zes klubu Ba­stards, któ­remu dzi­siaj po­ma­ga­li­śmy. Już z tego miej­sca wi­dać było, że jest wkur­wiony.

Brat prze­klął ci­cho, a po­tem po­now­nie na mnie spoj­rzał.

– Do­koń­czymy póź­niej. Te­raz mu­szę po­ga­dać z Ga­vi­nem. Je­śli tu spier­do­limy, to Shade po­urywa nam jaja – burk­nął, prze­cze­su­jąc włosy. – Ty w tym cza­sie zbierz się do kupy, za parę mi­nut po­win­ni­śmy znowu wy­ru­szyć w trasę.

Ski­ną­łem głową, pa­trząc, jak od­cho­dzi. Brat miał ra­cję, mu­sia­łem się po­zbie­rać i wy­ko­nać przy­dzie­lone nam za­da­nie, szcze­gól­nie że cho­dziło o ko­bietę Ga­vina, która zo­stała po­rwana i któ­rej ży­cie było za­gro­żone. Z re­guły ni­gdy nie mie­szamy się w in­te­resy in­nych klu­bów, tu­taj jed­nak mu­sie­li­śmy zro­bić wy­ją­tek. By­li­śmy im to winni. Ja­kiś czas temu to oni po­mo­gli w od­bi­ciu Mai, ko­biety na­szego pre­zy­denta. Długi za­wsze na­le­żało spła­cać. To była na­sza nie­pi­sana ho­no­rowa za­sada, któ­rej każdy czło­nek klubu bez­względ­nie prze­strze­gał.

– Wody?

Spoj­rza­łem na wy­cią­gniętą dłoń Ashera i nie­chęt­nie wzią­łem od niego bu­telkę.

– Dzięki – mruk­ną­łem, po czym po­woli, by nie po­draż­nić żo­łądka, wy­pi­łem całą za­war­tość.

– Wszystko w po­rządku? – za­py­tał, gdy wrzu­ca­łem bu­telkę do po­bli­skiego ko­sza.

Od­wró­ci­łem się twa­rzą do niego, mru­żąc oczy, ale za­miast kpią­cego uśmieszku, któ­rego się spo­dzie­wa­łem, zo­ba­czy­łem au­ten­tyczną cie­ka­wość.

– A dla­czego mia­łoby nie być? – od­po­wie­dzia­łem burk­nię­ciem.

Asher prze­chy­lił głowę i skrzy­żo­wał ra­miona na piersi, przez krótką chwilę pa­trząc gdzieś po­nad moim ra­mie­niem. Przy­się­gam, że wy­glą­dał nie­mal iden­tycz­nie jak jego star­szy brat. Po chwili wy­pu­ścił ciężko po­wie­trze z płuc, prze­cze­sał ciemne włosy i po­now­nie na mnie spoj­rzał.

– Po pro­stu py­tam. Wiele za­leży od po­wo­dze­nia dzi­siej­szej ak­cji. – Zro­bił krótką prze­rwę, nie od­ry­wa­jąc ode mnie wzroku. – Po­rażka nie wcho­dzi w grę, więc je­śli coś się dzieje… – Urwał, ko­lejny raz prze­cze­su­jąc swoje ciemne włosy.

Spoj­rza­łem w niebo i za­ci­sną­łem mocno szczęki. Wie­dzia­łem do­sko­nale, do czego zmie­rzał.

– Wiem, po co tu je­ste­śmy. Wiem, jak ważne jest od­zy­ska­nie ko­biety two­jego brata, więc nie trak­tuj mnie jak kre­tyna – wark­ną­łem, na­wet nie si­ląc się na uprzejmy ton.

Asher uniósł dło­nie przed sie­bie w prze­pra­sza­ją­cym ge­ście.

– Nie taki był mój cel. Po pro­stu chcę, żeby wszystko po­szło zgod­nie z pla­nem. Każdy ma ści­śle okre­ślone za­da­nie, od któ­rego bar­dzo dużo za­leży, a je­śli je­den z nas za­wie­dzie, wszystko może pójść się je­bać – wes­tchnął. – Je­śli Ga­vin ją straci…

Prze­łkną­łem gulę, która sta­nęła mi w gar­dle, i po­pa­trzy­łem na niego nieco ła­god­niej niż jesz­cze chwilę temu. Do­sko­nale wie­dzia­łem, ja­kie uczu­cia tar­gają czło­wie­kiem, gdy utraci uko­chaną osobę, szcze­gól­nie je­śli dzieje się to z jego winy.

– Wiem, jak to działa, nie mu­sisz mi tego tłu­ma­czyć. Tak jak mó­wi­łem, wszystko jest w po­rządku, więc wy­lu­zuj. Pój­dziemy do tego ru­ska i wy­cią­gniemy z niego in­for­ma­cje – po­wie­dzia­łem, a po­tem ski­ną­łem głową na po­czą­tek sze­regu, gdzie Ga­vin wła­śnie da­wał znać, że czas po­now­nie ru­szyć w drogę.

Nie­całą go­dzinę póź­niej sta­li­śmy przed bramą pro­wa­dzącą do po­sia­dło­ści Ro­ma­nowa. Wszę­dzie pa­no­wał to­talny roz­pier­dol. Mię­dzy nami a ochro­nia­rzami tego ru­ska do­szło do prze­py­chanki, skut­kiem czego Ro­ma­now skoń­czył z roz­trza­ska­nym no­sem, a kilku lu­dzi zo­stało po­tur­bo­wa­nych, za­równo po na­szej, jak i po ich stro­nie. Jed­nak w tym mo­men­cie to nie miało więk­szego zna­cze­nia, gdyż oczy wszyst­kich sku­pione były na Ga­vi­nie, który wła­śnie kro­czył w kie­runku po­sia­dło­ści, nio­sąc na rę­kach nie­przy­tomną So­fię.

Za­raz po do­tar­ciu na miej­sce oka­zało się, że fa­cet, który mógł mieć in­for­ma­cje do­ty­czące miej­sca po­bytu ko­biety Ga­vina, nie tylko jest oto­czony małą ar­mią uzbro­jo­nych po uszy ochro­nia­rzy, ale także upar­cie twier­dzi, że nie ma zie­lo­nego po­ję­cia, gdzie prze­bywa So­fia. Może i uwie­rzy­li­by­śmy w te jego za­pew­nie­nia, gdyby nie fakt, że po chwili na­sza za­gi­niona dziew­czyna wy­szła z jego po­sia­dło­ści. Do­kład­nie wtedy roz­pę­tało się pie­kło, i nie było ono spo­wo­do­wane jaw­nym kłam­stwem Ro­ma­nowa, za co zresztą Ga­vin wy­mie­rzył mu cios pro­sto w ryj, lecz tym, że twarz jego ko­biety była si­no­czer­wona. To, co działo się po­tem, przy­po­mi­nało scenę z kiep­skiego filmu. Któ­ryś z ochro­nia­rzy od­dał pierw­szy strzał, a po nim przy­szły na­stępne. Na szczę­ście wy­ryw­nego dupka udało nam się szybko spa­cy­fi­ko­wać, dzięki czemu nikt nie zo­stał ciężko ranny. Ucier­piała je­dy­nie So­fia, która stra­ciła przy­tom­ność, po­wa­lona na zie­mię przez jed­nego z lu­dzi Ro­ma­nowa, ale poza kil­koma za­dra­pa­niami nic jej się nie stało.

W gło­wie mi za­wi­ro­wało, na co z ję­kiem za­mkną­łem oczy. Mia­łem na­dzieję, że gdy po­now­nie je otwo­rzę, wszystko wróci do normy, a Cal­der ma­gicz­nie znik­nie. Tak się jed­nak nie stało, za­miast tego po­sa­dził dupę na krze­śle obok mnie i choć mu­sia­łem przy­znać, że jego gęba te­raz jesz­cze bar­dziej mi się roz­my­wała, to wy­raz po­iry­to­wa­nia na­dal był do­sko­nale wi­doczny.

– Po­wiesz mi, o co cho­dzi, do kurwy nę­dzy?

Upi­łem ko­lejny łyk wódki, po czym znów ude­rzy­łem szklanką o bar. Jak mia­łem mu to wy­tłu­ma­czyć? Jak mia­łem wy­ja­śnić Cal­de­rowi, że ja­kaś przy­pad­kowa dziew­czyna spra­wiła, że roz­sy­pa­łem się jak pie­przony do­mek z kart? Brat by tego nie zro­zu­miał, zresztą na­wet ja tego nie ro­zu­mia­łem.

– O nic, po pro­stu świę­tuję od­zy­ska­nie So­fii i to, że w końcu będę spał we wła­snym łóżku, a nie w tym nie­wy­god­nym gów­nie, które za­ofe­ro­wał nam Ga­vin.

– Nie było tak źle – mruk­nął Cal­der, po czym ski­nął na Wy­atta, na­szego kan­dy­data.

Chło­pak już po chwili stał za ba­rem i na­le­wał dla niego al­ko­hol.

– Bar­dziej się cie­szę, że nie będę mu­siał oglą­dać brzyd­kiej gęby Ashera, przy­naj­mniej przez ja­kiś czas, bo skoro Maya i So­fia się przy­jaź­nią, jest wię­cej niż pewne, że na­sze drogi po­now­nie się skrzy­żują.

– Tylko mi nie mów, że na­dal masz z nim pro­blem. My­śla­łem, że sprawa z Bla­ire zo­stała wy­ja­śniona.

– Nie cho­dzi o Bla­ire. Po pro­stu nie lu­bię tego aro­ganc­kiego skur­wiela i tyle – burk­nął Cal­der. – Zresztą nie roz­ma­wiamy o mnie, tylko o to­bie. – Dło­nią po­now­nie wska­zał moją szklankę. – Więc jaki jest praw­dziwy po­wód two­jego świę­to­wa­nia? Bo nie uwie­rzę, że cho­dzi o So­fię. Cał­kiem nie­dawno od­bi­li­śmy Mayę z rąk po­je­ba­nego psy­cho­paty, a nie przy­po­mi­nam so­bie, że­byś wtedy za­pi­jał się z ra­do­ści. Poza tym tro­chę się już znamy i po­tra­fię stwier­dzić, kiedy nie mó­wisz mi prawdy.

Po­trzą­sną­łem głową, co nie było mą­drym po­su­nię­ciem, gdy wy­piło się wia­dro wódki.

– A ja nie przy­po­mi­nam so­bie, bym za­ma­wiał u cie­bie se­sję te­ra­peu­tyczną. Mam ochotę się na­pić i to wła­śnie ro­bię. To był ku­rew­sko długi ty­dzień, więc po­sta­no­wi­łem się nieco roz­luź­nić. Nie do­szu­kuj się w tym cze­goś, czego nie ma, bra­cie – burk­ną­łem nie­zbyt uprzej­mie. Wsta­łem z krze­sła i po­ty­ka­jąc się o wła­sne nogi, ru­szy­łem przed sie­bie.

Cal­der mnie nie za­trzy­my­wał, ale wie­dzia­łem, że swoim wyj­ściem nie za­koń­czy­łem te­matu, a je­dy­nie odło­ży­łem w cza­sie na­szą roz­mowę. Cal­der był moim przy­ja­cie­lem i w za­sa­dzie jako je­dyny z braci wie­dział o mnie wszystko, mimo to na­wet jemu nie po­tra­fi­łem tego wy­ja­śnić.Sky
Spring Hill, Ten­nes­see

Piąt­kowy po­ra­nek za­czę­łam od tej sa­mej ru­tyny co za­wsze. Po po­ran­nej to­a­le­cie na­ło­ży­łam ma­ki­jaż, zwra­ca­jąc szcze­gólną uwagę na oko­licę żu­chwy i le­wego po­liczka. Tam uży­łam odro­binę wię­cej ko­rek­tora. Kosz­to­wało mnie to tro­chę wy­siłku, ale mu­sia­łam przy­znać, że wy­szło bar­dzo do­brze. Przez te lata za­uwa­ży­łam, że ma­sko­wa­nie si­nia­ków opa­no­wa­łam wręcz do per­fek­cji. Tylko na­prawdę wprawne oko mo­głoby się cze­goś do­pa­trzyć. Od dawna nie bił mnie po twa­rzy, a do­kład­nie od dnia, gdy jego wspól­nik Roy nie­za­po­wie­dziany przy­wiózł mu pa­piery do pod­pisu. Męż­czy­zna nie sko­men­to­wał mo­jego lima ani roz­cię­tej wargi, lecz od tego czasu mój mąż wy­bie­rał nie­wi­doczne miej­sca, które mo­głam z ła­two­ścią ukryć pod ubra­niem.

Jed­nak tego dnia, gdy wró­cił wcze­śniej z pracy, był na­prawdę wście­kły. W kli­nice do­szło do ja­kie­goś in­cy­dentu, więc mu­sieli prze­rwać pracę, a póź­niej się oka­zało, że nie za­stał mnie w domu. Pró­bo­wa­łam mu tłu­ma­czyć, ale żadne moje wy­ja­śnie­nie do niego nie do­cie­rało, czego skutki wi­doczne były na mo­jej twa­rzy.

Otrzą­snę­łam się ze wspo­mnień i po wej­ściu do kuchni na­tych­miast za­ję­łam się przy­go­to­wy­wa­niem śnia­da­nia. Dzie­sięć mi­nut póź­niej to­sty, jajka i be­kon były już go­towe, a w eks­pre­sie cze­kała świeżo za­pa­rzona kawa. Wła­śnie po­ło­ży­łam na stole ulu­bioną ga­zetę Mi­cha­ela, gdy wszedł do kuchni. Moje ciało na mo­ment za­sty­gło w prze­ra­że­niu. Cho­ciaż wie­dzia­łam, że dzi­siaj nie mam się czego oba­wiać, mój mózg na­dal był w try­bie obron­nym. Mu­sia­łam wziąć się w garść. Ode­tchnę­łam głę­boko i przy­wi­ta­łam męża z uśmie­chem na twa­rzy.

– Wła­śnie mia­łam po cie­bie pójść. Sia­daj, śnia­da­nie już jest go­towe.

Mi­chael pod­szedł do mnie i ob­jął mnie od tyłu.

– Mhm, czuję. To wła­śnie te za­pa­chy mnie tu zwa­biły – mruk­nął, sku­biąc zę­bami moją szyję.

Żółć mo­men­tal­nie po­de­szła mi do gar­dła. Nie­na­wi­dzi­łam, jak za każ­dym ra­zem uda­wał, że nic się nie stało. Na po­czątku na­szego mał­żeń­stwa po każ­dej awan­tu­rze Mi­chael ka­jał się i spra­wiał wra­że­nie, jakby na­prawdę było mu przy­kro. Jed­nak z cza­sem na­wet to prze­stał ro­bić. Te­raz po pro­stu za­cho­wy­wał się tak, jakby to, że znowu mnie ude­rzył, w ogóle nie miało zna­cze­nia. Cho­ciaż dla niego pew­nie nie miało.

– Po­wi­nie­neś się po­śpie­szyć, je­śli nie chcesz spóź­nić się do pracy.

– Masz ra­cję. – Spoj­rzał na swój ze­ga­rek. – Mam dzi­siaj mnó­stwo ro­boty. Do tego w przy­szłym ty­go­dniu Roy idzie na urlop, więc to ja będę mu­siał prze­jąć jego pa­cjen­tów – mruk­nął, wie­sza­jąc ma­ry­narkę na krze­śle i sia­da­jąc przy stole.

Wzię­łam z półki dwa ta­le­rze i na jed­nym uło­ży­łam to­sty, a na dru­gim jajka i be­kon, tak jak lu­bił. Wszystko po­sta­wi­łam tuż przed nim. Na­stęp­nie na­la­łam kawy do dwóch fi­li­ża­nek i rów­nież usia­dłam przy stole.

Pa­trzy­łam w mil­cze­niu, jak Mi­chael po­chła­nia po­si­łek i prze­gląda po­ranną ga­zetę. Wy­glą­dał zu­peł­nie nor­mal­nie. Jak za­wsze nie­na­gan­nie ubrany, w śnież­no­bia­łej ko­szuli i ciem­no­gra­na­to­wych spodniach, sie­dział roz­po­starty na krze­śle, je­dząc przy­go­to­wane przeze mnie śnia­da­nie. Twarz ogo­lił na gładko, a gę­ste włosy w ko­lo­rze kawy za­cze­sał do tyłu, przez co wy­da­wał się bar­dzo po­waż­nym czło­wie­kiem. Nie był za­nadto umię­śniony, ale nie na­zwa­łaby go chu­dym. Nic w jego wy­glą­dzie nie wska­zy­wało, że jed­nym cio­sem po­trafi pod­bić ko­muś oko lub kop­nia­kiem zła­mać że­bro. Tylko nie­liczni wie­dzieli, że pod tą nie­po­zorną fa­sadą kryje się praw­dziwy po­twór.

Spoj­rza­łam na ze­gar wi­szący nad jego głową. Zo­stało pięć mi­nut do jego wyj­ścia. Nie mo­głam więc dłu­żej zwle­kać, mu­sia­łam za­cząć roz­mowę już te­raz.

– Chcia­ła­bym od­wie­dzić dzi­siaj pa­nią An­drews… – Urwa­łam i prze­łknę­łam ner­wowo ślinę, wi­dząc, jak od­kłada ga­zetę i kie­ruje spoj­rze­nie ciem­nych oczu wprost na mnie. Od­chrząk­nę­łam i po­ło­ży­łam dło­nie na udach, by nie wi­dział ich drże­nia. – Pa­mię­tasz, mó­wi­łam ci o tym. Jej córka zła­mała bio­dro i nie jest w sta­nie za­jąć się matką.

– Tak, wspo­mi­na­łaś, że po­trze­buje po­mocy. – Zmarsz­czył brwi i oparł się o krze­sło.

– To tylko na ja­kiś czas, góra na kilka mie­sięcy, póki jej córka nie wy­do­brzeje. Poza tym my­ślę, że bę­dzie to do­brze o to­bie świad­czyło – do­da­łam po­śpiesz­nie.

– O mnie? – za­kpił.

Wy­tar­łam mo­kre od potu dło­nie i zła­pa­łam za sto­jącą przede mną fi­li­żankę.

– Je­steś le­ka­rzem i pra­cu­jesz z ludźmi, więc bar­dzo do­brze wiesz, jak ważne są opi­nia i uzna­nie in­nych. To wła­śnie dzięki tej opi­nii… do­brej opi­nii masz tylu pa­cjen­tów. – Wi­dzia­łam ma­lu­jące się na jego twa­rzy za­do­wo­le­nie. – Pani An­drews zna mnó­stwo lu­dzi, dla­tego my­ślę, że je­śli udzielę się cha­ry­ta­tyw­nie, to w pew­nym stop­niu ja rów­nież przy­czy­nię się do… do two­jego suk­cesu. – Wie­dzia­łam, że tymi sło­wami od­po­wied­nio po­łech­ta­łam jego ego. Nie­stety jed­no­cze­śnie czu­łam, jak umiera resztka mo­jej god­no­ści.

– Może i masz ra­cję, ale nie chcę, byś mar­no­wała na to cały swój czas – burk­nął, do­pi­ja­jąc kawę, po czym wstał, za­bie­ra­jąc z opar­cia ma­ry­narkę. – Chciał­bym, by moja żona cze­kała na mnie w domu, gdy zmę­czony wra­cam z pracy. Mo­żesz po­ma­gać sta­rej, ale nie chcę, byś ro­biła to moim kosz­tem. Ro­zu­miesz?

Jezu Chry­ste, udało się!

– Oczy­wi­ście. – Od­chrząk­nę­łam. – My­śla­łam o kilku go­dzi­nach, dwa, może trzy razy w ty­go­dniu. Za­czę­ła­bym dzi­siaj, ale obie­cuję, że będę w domu na czas – do­da­łam z na­dzieją.

Na całe szczę­ście Mi­chael tylko ski­nął głową i ru­szył do wyj­ścia. Po­drep­ta­łam za nim i sta­nę­łam w drzwiach, by jak za­wsze po­że­gnać męża. To był nasz co­dzienny ry­tuał. Dzień w dzień jak szma­ciana ku­kła sta­wa­łam w tych cho­ler­nych drzwiach i ca­ło­wa­łam swo­jego zde­ge­ne­ro­wa­nego męża na do wi­dze­nia. Z da­leka wy­glą­dało to cał­kiem na­tu­ral­nie, dla mnie jed­nak było naj­gor­szym ro­dza­jem ka­tu­szy.

Ode­tchnę­łam głę­boko do­piero wtedy, gdy jego sa­mo­chód znik­nął za za­krę­tem. Nie­na­wi­dzi­łam ta­kiego ży­cia. Gar­dzi­łam sobą, że nie umia­łam się mu prze­ciw­sta­wić. Na po­czątku myl­nie za­ło­ży­łam, że ta nad­mierna opieka była wy­ra­zem tro­ski z jego strony, szcze­gól­nie po tym, co mnie spo­tkało. Do­piero póź­niej zro­zu­mia­łam, że to żadna opie­kuń­czość, on do­słow­nie prze­jął kon­trolę nad moim ży­ciem i każ­dym jego aspek­tem. By nie pro­wo­ko­wać kłótni, na­uczy­łam się ukry­wać emo­cje, choć i to z cza­sem prze­stało dzia­łać. Z każ­dym ro­kiem kon­trola Mi­cha­ela prze­ra­dzała się w ob­se­sję, a on sam sta­wał się po­two­rem.

Za­mknę­łam drzwi i ru­szy­łam w po­śpie­chu do kuchni, by po­sprzą­tać ba­ła­gan, któ­rego na­ro­bi­łam, przy­go­to­wu­jąc śnia­da­nie. Na­dal nie mo­głam uwie­rzyć, że Mi­chael przy­stał na moją prośbę. Z re­guły z miej­sca od­rzu­cał każdy mój po­mysł, twier­dząc, że moim je­dy­nym za­da­niem jest dba­nie o nasz dom i wy­godę męża. To było wszystko, do czego, we­dług niego, nada­wała się taka ko­bieta jak ja. Mój mąż nie chciał, że­bym pra­co­wała. Uwa­żał, że po szkole śred­niej nie znajdę po­rząd­nej pracy, a on nie mógł po­zwo­lić so­bie na to, że­bym ka­lała jego do­bre imię ja­kąś ro­botą w pod­rzęd­nej re­stau­ra­cji czy skle­pie.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij