- W empik go
Uwięziony w mroku - ebook
Uwięziony w mroku - ebook
Ignacy, niemal przez wszystkich nazywany Quasim, urodził się ze zdeformowaną twarzą, a w dodatku przy porodzie zmarła jego matka. Z tego powodu ojciec uważał go za „potwora” i zawsze traktował inaczej niż starszego brata.
Powieść okraszona wyrazistymi opisami erotycznymi nawiązuje do problematyki obecnej w Zbrodni i karze Fiodora Dostojewskiego. Podejmuje ważne problemy moralne: Jak bardzo wygląd determinuje ludzkie życie? W jakim stopniu dzieciństwo wpływa na późniejsze losy człowieka i wybory, których dokonuje? Jak trudno dostrzec własną niemoralność, łatwo oceniając innych? Gdzie znajdują się granice tolerancji wobec siebie i drugiego człowieka?
Uwięziony w mroku to literacka podróż w głąb ludzkiej natury, elektryzująca opowieść o mrocznych fascynacjach i przekraczaniu własnych granic.
MAŁGORZATA CIMEK-GUTOWSKA jest absolwentką Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Urodziła się w Milanówku. Od 1957 roku mieszka w Warszawie, na Grochowie. Tu pracuje i tworzy. Na swoim literackim koncie ma utwory dla dzieci: Księżycowe ludki, cykl Bajek o Kocie: Wyprawa do Brambadii, Na wyspie Ani Mru Mru, O nowych podróżach Kota (wyd. Ad Oculos), a także debiutancki tomik poetycki wydany nakładem Edytora Skamieniała cisza oraz opowiadania ujęte pod wspólnym tytułem Onnagata – prozatorski debiut autorki. Dwa opowiadania – Sponsor, Kurka – przetłumaczone na język ukraiński zostały opublikowane w niezależnym ukraińskim czasopiśmie literackim Prosto neba. W 2013 r. Cimek-Gutowska wydała zbiór miniatur poetyckich Przynieś mi lilie (wyd. Lena), a także tomik wierszy Krople Czasu (wyd. Edytor).
Małgorzata Cimek-Gutowska w latach 2010-2013 współpracowała z radiem Wnet, w którym na łamach Wolnej Anteny prowadziła autorskie audycje literackie i historyczne (Rozmowy na pograniczu).
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-138-1 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Nie chcą mnie. Nawet te stojące w bramach odsuwają się ode mnie ze wstrętem. Nazywają mnie Quasi” – już na początku powieści „Uwięziony w mroku” Małgorzaty Cimek-Gutowskiej wyznaje bohater i zamyka w tych słowach cały tragizm swojego życia. Jest młody, wykształcony, inteligentny, zdolny i… spragniony miłości. Miłości idealnej, zmysłowej, pełnej. Na drodze do jej przeżycia stoi jednak przeszkoda nie do pokonania: jego brzydota. To właśnie ona jest piętnem, którego brzemię doprowadzi go do moralnego upadku, zepchnie na samo dno.
Autorka oddaje nas w ręce bohatera. To on w pierwszoosobowej narracji oprowadza nas po zakamarkach swojego mrocznego życia i tylko od czasu do czasu ustępuje miejsca innym powieściowym postaciom, które w swoich pamiętnikach i listach wypełniają luki w wiedzy dla niego niedostępnej. Jego opowieść jest quasispowiedzią, w której nie pojawia się jednak nawet cień samokrytyki czy ocena własnych zachowań, tę bowiem rezerwuje dla innych osób.
Powieść Małgorzaty Cimek-Gutowskiej zachwyca i intryguje – fabułą, kompozycją, językiem i stylem. Złożona z krótkich rozdziałów, z których każdy kończy się zawieszeniem akcji w jej najciekawszym momencie, nie nuży czytelnika, wręcz przeciwnie – potęguje narastające w nim napięcie, wzmaga ciekawość, a jednocześnie daje czas na oddech i refleksję.
Autorka wprowadza nas w intymny świat bohatera, używając wysublimowanych, wręcz wyrafinowanych rozwiązań. Pierwszoosobowa narracja ma swoje rozliczne konsekwencje, bo oto zostajemy zaproszeni do świata bohatera nie tylko na prawach niemych świadków, niemal cieni za nim podążających, ale też na prawach uczestników wydarzeń, w jakie wikła się on w pogoni za miłością, która z czasem staje się obsesją seksualną i przyczyną jego klęski.
Ignacy vel Quasi to postać dynamiczna, pełna sprzeczności, z wyraźnie zaznaczoną kadencją osobowości. Jego kreacja prowokuje do dyskusji na temat znaczenia miłości w życiu człowieka – jej potężnej siły, w większości wypadków niszczącej, czego przykładem jest rzeczony bohater.
Małgorzata Cimek-Gutowska nie kokietuje miłością platoniczną. Przeciwnie – wchodzi w erotykę i to bardzo głęboko. Pokazuje cielesność i przekonuje do niej w sposób subtelny, pozbawiony dosłowności i wulgarności. Sceny erotyczne, jakich w powieści jest wiele, epatują zmysłowym pięknem.
Bez wątpienia leitmotivem powieści „Uwięziony w mroku” jest miłość, ale osadzona w całej złożoności uwarunkowań socjologicznych, psychologicznych, obyczajowych, mentalnych, a nawet filozoficznych. Fabuła utworu jest wielowarstwowa, wieloaspektowa tak dalece, że trudno zdecydowanie przypisać go do określonego typu gatunkowego. Najbliżej mu do powieści psychologicznej, jednak Małgorzata Cimek-Gutowska wzbogaca „Uwięziony w mroku” wątkiem jeszcze jednym, kryminalnym, do którego erupcji przygotowuje nas niemal od pierwszych stron utworu.
Nie bez powodu jego akcję osadziła w latach 30. ubiegłego stulecia. Kocie łby, dorożki, słabo oświetlone ulice – wszystko to tworzy odpowiednie tło, w jakim rozgrywa się dramat bohatera i innych postaci tej osobliwej powieści. Autorka utrzymuje ją w nokturnowym klimacie obrazów Grimshawa. Niewiele w niej światła, barw i natury. Nie ma też szczęśliwych, spełnionych, usatysfakcjonowanych swoim życiem ludzi. Może poza jednym wyjątkiem, jakim jest w powieści nieskomplikowana, prosta, życzliwa Róża.
Małgorzata Cimek-Gutowska po mistrzowsku operuje słowem. Plastycznym, sugestywnym językiem oddaje mroczny klimat miasta – jego kształty, kolory i dźwięki. Słyszymy stukot obcasów Irmy, turkot kół dorożek, tupot końskich kopyt i niespokojny, przyspieszony oddech Ignacego podążającego za swoją miłością. Zatapiamy się wraz z nim w ciemność nocy, która jest jedynym sprzymierzeńcem jego brzydoty, nie tylko cielesnej.
Autorka różnicuje i wzbogaca język utworu poprzez wprowadzenie do niego pamiętników i listów powieściowych postaci. Są one nie tylko dopełnieniem narracji, ale też ważnym zabiegiem służącym ich charakterystyce. Temu celowi, poza indywidualizacją języka, służy też wnikliwy, szczegółowy opis miejsc, w których żyją i pracują bohaterowie.
I na koniec jeszcze jedno istotne spostrzeżenie: „Uwięziony w mroku” to powieść ponadczasowa. Zyskuje na sile swej aktualności zwłaszcza dzisiaj, gdy kult pięknego, młodego ciała znaczy dla wielu znacznie więcej niż wartości duchowe. Ponadto w przeświadczeniu tym, lansowanym przez media, kryje się przekonanie, że większe prawo do miłości mają ci, których wygląd mieści się w kanonie przyjętej estetyki. Małgorzata Cimek-Gutowska takiemu widzeniu rzeczy mówi zdecydowanie: NIE!
Krystyna Zajko-MinkiewiczRozdział I
Chodzą, kuszą swoimi spódnicami uwydatniającymi krągłe pośladki. To napięte i jędrne półksiężyce mojego pragnienia. Tuż pod nimi wilgotny zaułek, w który chętnie zapuściłbym się, ale…
Właśnie. Owo „ale” niczym gigantyczny mur odgradza mnie od niepowtarzalnego smaku kobiety. Owo „ale” to moja porażająca brzydota. Co dzień w lustrze widzę swoją małpią twarz, długie nogi i chude ręce zakończone, jak na ironię, pięknymi, zręcznymi dłońmi.
Nie chcą mnie. Nawet te stojące w bramach odsuwają się ode mnie ze wstrętem. Nazywają mnie Quasi. Ja sam rzadko wspominam swoje prawdziwe imię wzięte z kalendarza w dniu moich narodzin. Ignacy! To imię miało mnie wprowadzić w społeczność ludzką, jednak tak się nie stało. Jestem obcy.
Moje dłonie o długich palcach i paznokciach w kształcie migdałów są piękne i zwinne niczym dzikie zwierzątka. Pewnie im zawdzięczam, że nie oddano mnie do muzeum osobliwości, tylko zatrzymano w przestronnej suterenie wśród tego, co ludzie kochają najbardziej – złota.
Jestem mistrzem filigranu. Moja nieposkromiona wyobraźnia podsuwa mi istne cuda. Gdy splatam cienkie, srebrno-złote druciki, widzę niezwykłe wzory. Na łące myśli zakwitają fascynujące kwiaty dostępne wyłącznie moim oczom. Zrywam piękne rośliny o motylich płatkach i wplatam je w misterny bukiet filigranu. Każdy kwiat to zatrzymany w pamięci obraz dziewczyny. Pięknie rozkwitają moje kwiaty podlewane niezaspokojoną żądzą. Miłością i nienawiścią zarazem.
Przechadzam się po zaułkach zmierzchów pachnących dojrzałymi jabłkami, kocim moczem, rozpustą. Ukrywam się w cieniu bram i obserwuję nocne życie mojego miasta. Kwiaty nocy zakwitające na rogach ulic, w bramach, na chodnikach pachną tanimi perfumami, tanim winem i rozkoszą za bezcen. Ich pocałunki mają gorzki smak tytoniu. Ich purpura pod dłonią niecierpliwych mężczyzn nigdy nie rozkwita. Zerwanie tych kwiatów nie kończy się prawdziwym spełnieniem.
Skąd wiem? Stoję tu każdej nocy na tyle długo, że stałem się dla nich prawie niewidzialny. Przy mnie zwabiają klientów, zadzierają spódnice, by na chwilę wpuścić ich do tego raju o smaku klęski. Nad ranem pachną już tylko wonią mężczyzn, którzy mieli je tej nocy. Postarzałe, z rozmazanym makijażem wracają na swoje samotne pięterka z pieniędzmi, których lwią cześć oddają alfonsowi.
Dawniej patrzyłem na nie ze wstrętem, teraz wiem, że są równie samotne jak ja. Kiedyś nimi gardziłem, teraz gardzę mężczyznami, którzy otwierają je dla kilku niecierpliwych chwil. Wielu z nich to brutalne bydlęta nieznoszące sprzeciwu.
Raz dałem takiemu w pysk, gdy zaatakował dziewczynę tylko dlatego, że mu odmówiła. To był impuls, bo przecież nie jestem agresywny… Może dlatego dostał w mordę, że ujrzałem w oczach dziewczyny pogardę, a może tę pogardę zauważyłem w oczach drania? Nie, przecież nie widziałem ani oczu dziewczyny, ani tego mężczyzny, który brutalnie chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. A jednak czułem tę pogardę, bo wielokrotnie jej doświadczałem. Potem podszedłem do dziewczyny. Podałem jej chusteczkę, którą wytarła krew cieknącą z nosa. Spojrzała na mnie bez wstrętu i powiedziała tylko dwa słowa: Dziękuję. Chodź. Zawahałem się. Dziewczyna pomyślała pewnie, że taki jak ja nie ma pieniędzy.
– Chodź – powtórzyła – dam ci za darmo.Rozdział II
Wiadomości rozchodzą się szybko. Może dlatego teraz dziewczyny witają mnie uśmiechem, gdy nocą przemierzam plac i senne uliczki swego miasta, w którym nic się nie zmienia. Przy trotuarach ledwie oświetlonych światłem latarń stoją senne dorożki. Na koźle ciemna nieruchoma postać woźnicy zobojętniałego na chłód, upał czy deszcz ożywia się, gdy wnętrze knajpy wypluwa podchmielonego lub całkiem pijanego mężczyznę.
Mijam spelunki rozgrzane dymem tytoniu, oddechami i wonią ludzkich ciał. Niekiedy przez otwarte na chwilę drzwi eksploduje gwar. Po chwili drzwi zatrzaskują się i wszystko milknie. A mnie pochłania ciemność wyznaczona granicą bruku. Ulica przechodzi w ubitą, piaszczystą drogę, dalej i ta się kończy, zwijając swe brzegi w polną ścieżkę. To znak, że niedługo rzeka. Idę przed siebie blizną dróżki wśród traw tak bujnych o tej porze.
Już czuję zapach rzeki, która nigdy nie usypia. Jej czarny, połyskliwy grzbiet przypomina prastare zwierzę wijące się w leniwych skrętach wśród drzew, krzaków i traw. Może dlatego jest mi tak bliska, że podobnie jak ja budzi lęk, a niekiedy grozę. Teraz gada coś do siebie, do wnętrza swego brzuszyska, w którym godzi ze sobą teraźniejszość i przeszłość.
Siadam na piaszczystej łysinie, by posłuchać mruczenia wody. Tu, między kępą traw, moja samotność mi nie urąga. Jestem jednym z elementów świata – jak woda, jak drzewo, jak łąka. Za chwilę wejdę do ciepłego łona rzeki i poczuję jej leniwy dotyk, ruch własnych ramion i nóg. Obmyje mnie z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, a potem wyrzuci na brzeg niewinnego jak niemowlę. Uciszy ciemne źródła bijące w głębinach mej istoty i przez chwilę zaznam spokoju drzewa i trawy. Dopiero gdy pod stopami poczuję bruk, powróci strach i osamotnienie. I żądza.
Moja głowa jest pełna słów. W okrągłym skarbcu czaszki przechowuję prawdziwe klejnoty, które nagromadziły się tam przez lata milczenia. I nadal się gromadzą – nieoszlifowane diamenty uniesień, rubiny żądz, szmaragdy oczekiwań, morganity zamyśleń nieograbione ze znaczeń przez lekkomyślne usta. Inkrustuję nimi zdania i wrzucam w wartkie strumienie myśli.
Gdy splatam srebrno-złote druciki, za oknem widzę nogi. Podnoszę głowę jedynie wtedy, gdy usłyszę stukot znajomych obcasów. Rozpoznaję je od razu, od chwili gdy ujrzałem smukłe łydki Irmy. Staccato jej kroków na chodniku – i już moje spojrzenie owinięte wokół wąskich stóp, kruchych kostek. Potem podąża wyżej, do zasłony spódnicy… Wyobrażam sobie, że jestem w japońskim teatrze cieni. Irma stoi naga za cienką zasłoną, a ostre światło pada na jej sylwetkę od tyłu. Oddziela nas od siebie jedynie tkanina, przez którą widzę tylko cień Irmy i słyszę jej oddech. Czuję ciepło jej ciała i delikatny zapach perfum, gdy unosi ramiona. Jej ciało rozgrzane światłem i ruchem pokrywa się kropelkami potu. Pachnie ziołami, jakby była wielką łąką zwróconą ku słońcu…
Na łąkę, na ciało Irmy opada mój jęk. Znika zasłona. Na blacie stołu widzę jedynie porozrzucane srebrno-złote druciki. Moja prawa dłoń, obrzydliwie lepka, śmierdzi wydzieliną mojego ciała, mego wroga. Wycieram ją brudną szmatą, która leży na stole. Przez chwilę nienawidzę siebie i nienawidzę tej dziewczyny, której nogi owładnęły moimi myślami.Rozdział III
Opanowała moją wyobraźnię bez reszty. Chcę być częścią jej życia, ale wiem, że to niemożliwe. Może dlatego tak rozpaczliwie jej pragnę? Może dlatego dziś wychodzę ze swego ukrycia, by podążyć śladem Irmy wprost pod dom, w którym mieszka? Wiem, gdzie pracuje. Widziałem ją, gdy na wystawie sklepu upinała suknię. Udawałem, że patrzę na piękny, połyskliwy jedwab, a tak naprawdę patrzyłem na nią – na włosy, w które wpinały się grzebienie słońca, smukłą szyję, zarys piersi napiętych pod tkaniną sukni, piękne dłonie o długich palcach.
Pomyślałem wtedy o sobie, a raczej o swoim zaniedbaniu. Zawstydziłem się znoszonego ubrania, choć wiedziałem, że ona na mnie nawet nie spojrzy. Czy wykwintne odzienie jest w stanie zniweczyć brzydotę mej twarzy i spowodować, że taka kobieta jak Irma popatrzy na mnie z pożądaniem?
Dziś mam na sobie drogi garnitur szyty na miarę, do tego buty wykonane przez szewca, który – odkąd pamiętam – robi obuwie dla całej mojej rodziny. Czy to coś zmieni? Nie sądzę, ale to przecież wyjątkowy wieczór. Dziś dowiem się, gdzie mieszka moja ukochana, a potem…
Czekam w pobliżu pracowni modystki. Słyszę odgłos zamykanych drzwi, dźwięk zawieszonego nad nimi dzwoneczka, rozpoznaję stukot obcasów. To Irma. Idę za nią ostrożnie, w pewnej odległości, by nie domyśliła się, że jest śledzona. Przemierzam długość zacisznej uliczki oddalonej od zgiełku miasta. Poruszam się jak cień cichą zwinnością kota. Zatrzymuję się, gdy zatrzymuje się Irma. Widzę, jak przez chwilę szuka czegoś w torebce, potem wyjmuje klucz i otwiera nim drzwi.
Czekam i próbuję zgadnąć, w którym oknie zapali się światło. Pierwszym na lewo? A może środkowym na piętrze? Tak, chyba jednak środkowe… Zgadłem, to dobry znak. W prostokącie okna dostrzegam postać Irmy. Dziewczyna trzyma w dłoni czajnik. A więc to kuchnia – przebiega mi przez myśl. Czekam, aż światło zgaśnie i przez wąską bramę wchodzę na podwórze. I znów widzę Irmę. Zdejmuje suknię, po czym, już w bieliźnie, znika mi z oczu. Wraca ubrana do snu. Światło gaśnie, a w moim sercu znów rozpala się żądza.