- nowość
- W empik go
Uzupełniasz mnie - ebook
Uzupełniasz mnie - ebook
Millie Marshall rozpoczyna drugi rok studiów. Dziewczyna uwielbia fotografię i właśnie tej pasji planuje w pełni się poświęcić. Jeszcze bardziej motywuje ją fakt, że na uczelnię przyjeżdża jeden z najznamienitszych artystów z tej dziedziny, który ma prowadzić zajęcia również w jej grupie.
Przyszłość Millie rysuje się w jasnych barwach, aż niespodziewanie zaczynają pojawiać się sygnały zwiastujące nadchodzącą burzę…
Na drodze dziewczyny staje Blake Nicholson, przyjaciel jej starszego brata. Chłopak, którego od dawna próbowała wyrzucić z głowy. W dodatku właśnie przeniósł się na ten sam uniwersytet, co może oznaczać wyłącznie kłopoty.
Blake kiedyś był dla niej bardzo ważny, lecz złamał jej serce, a teraz mają zamieszkać pod jednym dachem. Poza tym szybko okazuje się, że nie jest to jedyny problem Millie…
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68402-40-7 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Millie
Woda srebrzy się w świetle księżyca tak pięknie, że znajduję kilkanaście punktów, z których chcę zrobić zdjęcia. Przez chwilę bawię się parametrami, próbując wyczuć, które sprawdzą się najlepiej, aż w końcu ustawiam przesłonę, zmniejszam nieco czułość i dopasowuję czas naświetlenia, a później układam już aparat na swojej bluzie na piasku.
Mostek nad jeziorem jest dobrze oświetlony, więc udaje mi się zrobić kilka dość fajnych zdjęć, nim przenoszę się kawałek bliżej. Wtedy zauważam, że na deski wchodzi właśnie jakaś para, trzymając się za ręce. Uśmiecham się lekko, kiedy siadają przy barierkach, odnajduję kolejny stabilny punkt, wyrzucając sobie w myślach, że nie wzięłam statywu, i znów naciskam spust migawki.
Fotografowanie mnie odpręża. Spoglądanie na świat przez obiektyw pozwala na jakiś dystans, dzięki któremu uspokajam się i po prostu rozluźniam. Wszystko tam dzieje się jakby w innym miejscu, w innym wymiarze, do którego zaglądam dzięki aparatowi. W końcu na pierwszy rzut oka z tej odległości widzę jedynie dwójkę osób siedzących na mostku. Na zrobionym zdjęciu są ciemnymi postaciami na tle nocnego nieba, trzymającymi się za splecione małe palce u rąk, jak gdyby składali sobie właśnie jakąś obietnicę.
Ujęcie podoba mi się tak bardzo, że ruszam do mostka, do tamtej pary, ale zapominam o zostawionej na piasku bluzie. Gdy się po nią wracam, oni podnoszą się z miejsc i nim docieram choćby do połowy dystansu, znikają już po drugiej stronie jeziora. Wzdycham cicho, wypominając sobie własne zapominalstwo, a później zwyczajnie ruszam w drogę powrotną. Muszę tylko wytrzepać dokładnie trampki z piasku, który dostał się chyba do powstałych ran i właśnie urządza w nich pogo.
Do domu Marcusa wracam po dwudziestu minutach spokojnego spaceru. Nogi bolą mnie już tak bardzo, że marzę tylko o prysznicu i niewygodnym dmuchanym materacu, jednak oczywiście impreza tutaj trwa wciąż w najlepsze. Chociaż minęły prawie dwie godziny, nikt jeszcze nie zbiera się do siebie.
Wzdycham, zerkając na budynek. Przynajmniej wszyscy są już w środku, na zewnątrz nie zauważam ani jednej osoby. To zawsze coś. Dzięki temu przechodzę spokojnie zaśmieconym podjazdem, a potem wpada mi do głowy pomysł, więc skręcam w lewo i zaglądam do salonu przez jedno z otwartych okien. Czuję się trochę jak stalkerka, ale migające światła i bawiące się osoby budzą we mnie kolejne pragnienie naciśnięcia spustu migawki i uwiecznienia ulotnej chwili. Jedna impreza przecież zmieni się w kolejną, tamta w następną, kubek piwa przejdzie w dwa inne, a ten moment, który właśnie trwa, nie wróci, nigdy nie będzie taki sam. To też kocham w fotografii. To, że pozwala mi na zapisanie przeszłości w pamięci na zawsze.
Robię kilka zdjęć, znów zmieniając ręcznie parametry. Aparat ma mnóstwo do zaoferowania, a ja jeszcze nie do końca wyczuwam jego wszystkie tricki, jednak ostatecznie udaje mi się ustawić wszystko tak, by ludzie nie byli jedynie poruszającymi się smugami. Spoglądam więc przez obiektyw, szukając odpowiedniej sceny, i znajduję kilka. Śmiejąca się dziewczyna w objęciach jakiegoś chłopaka. Koszykarze przy blacie kuchennym kawałek dalej, grający w beer ponga. Jeden z nich wymachuje rękoma w geście triumfu, pozostali mają rozbawione miny. Do tego jacyś kolesie siedzący na kanapach, dziewczyny chichoczące przy schodach, a później…
Blake tańczący z jakąś brunetką.
Odsuwam aparat, zaglądam po prostu do salonu i dostrzegam, że chłopak trzyma dłonie u dołu jej pleców, a ona obejmuje go za kark. Poruszają się do głośnej piosenki, są tak blisko, jakby byli sami. Czuję przez to dziwaczny ucisk w klatce piersiowej, który nie powinien się pojawić. Nie znam go już. Nie mam pojęcia, kim jest obecnie Blake Nicholson. A po tym, co zrobił, jak mnie olał, nie chcę się nawet tym interesować.
Tylko czemu się interesuję?
Otrząsam się z tych głupot, robię jeszcze parę zdjęć z fajnej perspektywy i nie mogę się powstrzymać przed uwiecznieniem także Blake’a, gdy odsuwa się od tej dziewczyny. Na jego czole perlą się krople potu, wargi wygina w krzywym uśmiechu, a ciemna koszulka podkreśla jego szerokie ramiona. Jest tego samego wzrostu co koszykarze, do których właśnie się zbliża, i też mocno umięśniony jak oni, sądząc po tym, co czułam pod pięściami, kiedy biłam go, by mnie puścił.
Nie wiem, po co poświęcam mu w ogóle jakiekolwiek myśli. To, że jeszcze urósł i więcej trenował, nie znaczy, że dojrzał. Zdążył mnie już wkurzyć, w dodatku nazwał dzieciakiem i traktował jak takiego. Jakaś wredna część mnie próbuje przepchnąć pomysł, bym pokazała Blake’owi, że wcale nie jestem dzieciakiem, weszła tam w tej krótkiej sukience od Zoey i przyciągnęła tak wiele spojrzeń, że on też by mnie nie przegapił. Ta bardziej racjonalna Millie podpowiada za to, że prędzej rozdeptałabym swój nowiutki aparat niż się na to odważyła na trzeźwo.
Kieruję się więc po prostu do domu, wbiegam na piętro przez nikogo niezauważona, a potem chowam sprzęt w walizce. Następnie łapię swoje rzeczy, by wybrać się pod prysznic, jednak nim ruszam do łazienki, rozglądam się po sypialni w poszukiwaniu butelki z wodą, ponieważ Marcus trzyma zawsze co najmniej jedną przy łóżku.
Oczywiście nie tym razem.
Wzdycham głęboko i schodzę na parter. Muzyka już niemal wwierca mi się w mózg, choć zdaje się, że jest delikatnie spokojniejsza niż wcześniej. Może niedługo impreza się skończy – błagam – więc będę mogła normalnie położyć się na materac. Chyba że Marc okaże się już tak najebany, że nie zrobi mu różnicy, gdzie śpi, to wcisnę się do jego łóżka. Chociaż… czy serio chciałabym w nim spać? Kto wie, kogo zaliczył dziś w nim mój brat. Ma powodzenie u dziewczyn i chętnie z niego korzysta jako jeden z najpopularniejszych graczy na kampusie.
Myślę nad tym, jak przebiegnie dla niego sezon w tym roku, i stawiam stopę na ostatnim schodku, gdy dostrzegam jakąś parę obściskującą się przy barierce. Przewracam oczami i nie komentuję, bo przynajmniej nie próbowali wchodzić na górę, jednak kiedy ich mijam, marszczę brwi i odwracam się jeszcze. Czy ta brunetka czasami nie tańczyła niedawno z Blakiem? I to dość blisko? Mówił, że czeka na niego Cassie… Jak widać, znudziło jej się czekanie.
Jestem chyba złym człowiekiem, ale to poprawia mi humor, gdy przechodzę dalej korytarzem. Przystaję tuż przed drugim wejściem do kuchni – w domu można dostać się do niej przez salon albo drzwi ulokowane za schodami – bo dobiega mnie męski głos. Należy do Aldena, na którego także wcześniej upadłam. Chłopak kumpluje się z Zoey i z nią mieszka, więc znają się też z Marcusem i razem imprezowali.
– …wolny pokój. Zo na pewno nie będzie mieć nic przeciwko, lubi twoją siostrę – mówi Alden, a ja wtedy uświadamiam sobie, że rozmowa chyba dotyczy mnie i mojej słabej sytuacji mieszkaniowej. – Ja zresztą też, to fajna dziewczyna.
Uśmiecham się mimowolnie. To w sumie miłe.
– Ale ja będę miał – odzywa się nagle Blake. Moja radość od razu gaśnie. – Czworo to już tłok, nie sądzisz?
Ktoś parska.
– Millie nie zrobi żadnego tłoku – stwierdza Alden. – Woli trzymać się na uboczu, jest spokojna i nie będzie z nią problemów, no nie, Marc?
Zaglądam ostrożnie do środka. Chłopcy stoją przy blacie kuchennym, niedaleko drzwi, tyłem do mnie. Wszyscy trzymają w dłoniach kubki, a mój brat właśnie upija łyk alkoholu.
– Pewnie. Jeśli nie znajdzie niczego z przyjaciółką, może będzie chciała się nad tym zastanowić – odpowiada. – O ile Zo serio się zgodzi, skoro jej rodzice kupili ten dom. W sumie to czemu nie szukała nikogo więcej?
Alden wzrusza ramionami.
– Szukała, ale ostatecznie stwierdziła, że zdejmie ogłoszenie i zostaniemy we trójkę, bo nikt, kto się pojawił, nam nie pasował.
– I jesteś pewny, że Millie będzie?
– Jasne – rzuca chłopak. – No a my będziemy mieć na nią oko, więc też nieco wyluzujesz.
– A Marc zapłaci nam za bycie niańkami? – kpi Blake.
Zaciskam wtedy zęby. Jego słowa wywołują we mnie irytację, dlatego bez zawahania wchodzę do kuchni, a wszyscy w pomieszczeniu odwracają się w moim kierunku.
– Twoja dziewczyna obściskuje się z kimś na schodach – informuję Blake’a, nawet na niego nie spoglądając, kiedy podchodzę do jednej z szafek, w których mój brat i jego współlokatorzy trzymają napoje. – Może znajdź niańkę dla niej, zamiast przejmować się mną. Ja nie potrzebuję, żeby ktokolwiek miał na mnie oko. Zwłaszcza obcy koleś jak ty.
Wyjmuję butelkę wody, zamykam drzwiczki i ruszam do wyjścia, uśmiechając się lekko do brata.
– Spróbuję się położyć, więc ogarnę sobie materac w twoim pokoju. Nie zdepcz mnie, gdy będziesz się wtaczał na górę, okay? Dobranoc. – Odwracam się do Aldena. – I to miłe, co powiedziałeś. Dzięki. Ale raczej nie mam ochoty mieszkać tam, gdzie mnie nie chcą.
Alden uderza Blake’a łokciem.
– Pieprzy od rzeczy i nadal jest zły o to piwo – mówi chłopak. – Nie przejmuj się nim.
Próbuję nie przejmować się nim od dawna i kiedy w końcu się udawało, nagle wrócił do mojego życia. To nie takie proste, Alden, gdy koleś jest moją pierwszą miłością.
– Och, nie zamierzam się nim przejmować – zapewniam, tym razem spoglądając w przeszywające oczy Blake’a. – Ani trochę.
Później po prostu wychodzę i kieruję się na piętro, choć bardzo dobrze wiem, że przez wciąż grającą muzykę nie zasnę. Przez nią i jeszcze słowa tego dupka Nicholsona. Łudziłam się, że gdy cztery lata temu się ode mnie odciął, miał jakiś powód, w końcu się przeprowadził, trafił do nowego środowiska, jego mama dopiero co zmarła. Usprawiedliwiałam go tym i czekałam, aż będzie gotowy się odezwać. Do czasu, aż dowiedziałam się, że z Marcusem nie zerwał kontaktu.
To cholernie zabolało.
Zdawałam sobie sprawę, że jest przyjacielem mojego brata, ale jakoś… nie wiem. Sądziłam, że mnie też lubi. Przecież nie wysłałam mu w tym liście wyznań miłości, nic w tym stylu. Po prostu pytałam, co u niego, i opisywałam swój dzień. W kolejnym zrobiłam to samo i dodałam do tego dwie fotki wykonane polaroidem, bo pomyślałam, że fajnie, żeby to on je miał ze sobą. Jedna przedstawiała jego i mnie, druga jego z Marcusem. Pewnie tę pierwszą wyrzucił. A może nawet nie odczytał żadnego z kolejnych dwóch listów, które jeszcze wysłałam?
Nie wiem. Wiem tylko, że w końcu, po wielu miesiącach starań i smutku, usłyszałam, jak Marcus opowiada mamie, że Blake zaprasza go na weekend do siebie, bo uporządkowali już wszystko po przeprowadzce z ojcem. Brat pojechał wtedy, a ja zostałam i byłam wściekła. Nicholson wcale nie potrzebował czasu, po prostu uwolnił się od tej wkurzającej małolaty, która ciągle zawadzała jemu i Marcusowi. Chociaż coraz rzadziej, ponieważ gdy zaczęłam dorastać, wolałam wychodzić częściej z koleżankami, a moje zauroczenie sprawiało, że denerwowałam się w obecności Blake’a. Jednak nadal spędzaliśmy wspólnie wieczory z jego mamą czy z naszymi rodzicami. Nadal się przedrzeźnialiśmy. Nadal dzieliliśmy basen za domem i wspólnie sprzątaliśmy podwórko.
A potem on tak po prostu zostawił to wszystko za sobą i uciął kontakt.
Może jest przystojny, ma ten swój zniewalający uśmiech, w dodatku gra w siatkówkę, a dawniej uwielbiałam jego żarty, ale moje nastoletnie zauroczenie to przeszłość. Obecnie nie planuję ponownie zadurzyć się w Blake’u Nicholsonie ani dać mu nad sobą znów przewagi, jaką kiedyś posiadał. Nie jestem już tą naiwną Millie, która łaknęła jego uwagi i aprobaty. Nie potrzebuję nawet jego przyjaźni, skoro cztery lata temu nie zadał sobie trudu, by odpisać mi, że nie chce ciągnąć naszej znajomości.
Dlatego dostanie to, czego chciał. Zero mnie w swoim życiu.
I wszyscy będą z tego powodu zadowoleni.ROZDZIAŁ 4
Blake
Wchodzę do kuchni, przeciągając się powoli. Przy blacie kuchennym Zoey popija już kawę i wpatruje się w ekran laptopa. Posyłam jej spojrzenie mówiące: „Jesteś robotem czy świrem?”, a ona macha na mnie ręką, mamrocząc przywitanie. Znam tę dziewczynę dwa tygodnie, a ciągle widzę ją zajętą mnóstwem zadań. Parę dni temu robiła letni staż, ale skończyła go i od razu przeszła na etat asystentki jednego z profesorów na uczelni. Ponoć o tym marzyła, więc teraz stara się, mimo że rok się jeszcze nie zaczął. I podziwiam to, choć serio nie rozumiem, jakie mogła dostać już polecenia.
– Idziesz biegać? – odzywa się, nim wychodzę z kuchni.
Przytakuję i przystaję, bo dorzuca:
– Kupisz na powrocie mleko i chleb tostowy? Możesz zabrać hajs ze słoika na wspólne zakupy.
Marszczę brwi.
– A Alden nie robił zakupów wczoraj?
Zoey parska.
– Robił. Ale potem wrócił nad ranem nawalony i piekł tosty.
Unoszę brwi.
– Zjadł cały chleb?
– Trzy czwarte – odpowiada. – I popił to mlekiem. Współczuję, że dzielisz z nim łazienkę.
Zaczynam się cicho śmiać. Alden i ja mamy wspólną łazienkę na końcu korytarza, bo nasze pokoje znajdują się naprzeciwko. Zoey za to ma sypialnię obok Aldena, a do niej przylega osobna łazienka. Naprzeciwko niej mieści się ostatnie pomieszczenie, niezamieszkane, natomiast w przedniej części domu mamy ogromny salon i kuchnię. Dom posiada fajny rozkład, a mój pokój w rogu zapewnia wystarczającą prywatność, w razie gdybym potrzebował spokoju. Jest jeszcze piwnica, pusta, z tego, co mówiła Zo, ale odremontowana. Alden proponował, by zrobić w niej siłownię, nad czym dziewczyna się zastanawia.
– Jakoś to wytrzymam – zapewniam, otrząsając się z myśli. – Na poprzedniej uczelni dzieliłem pokój z kolesiem, który kolekcjonował brudne pranie i pudełka po pizzy, w których jeszcze było jedzenie. Gorzej nie będzie.
Zoey się krzywi.
– O rany, masakra. Jak wytrzymałeś?
– Kiedyś wywaliłem mu to wszystko przez okno. Dostał opierdol od kierownika akademika i po tym się ogarnął. Ale niesmak pozostał.
– Nie dziwię się – mamrocze dziewczyna.
Podchodzę do słoika na wspólne wydatki, który stoi na blacie w rogu, wyjmuję z niego banknot i salutuję Zoey.
– Zdobędę chleb i mleko i schowam je przed Aldenem.
Prycha.
– Alden wyczuwa jedzenie na milę, więc wątpię, żeby się udało, ale próbuj.
Śmieję się, chowam kasę pod etui telefonu, uważając, by nie wypadły spod niego inne rzeczy, które tam trzymam, a potem wsuwam komórkę do opaski na ramię i ruszam na zewnątrz.
Poranek jest ciepły, choć wieje chłodny wiatr. Już po kilku minutach przestaję na to zwracać uwagę, bo rozgrzewam się i biegnę spokojnym tempem po chodniku. O tej godzinie po wczorajszej imprezie nie dziwię się, że nie spotykam żywej duszy. Wszyscy zapewne zalegają jeszcze w łóżkach, a resztę dnia spędzą na leczeniu kaca, by wieczorem znów się w niego wpędzić. Nie przepadam za alkoholem, wypiłem wczoraj dwa piwa i to zwykle dla mnie maksimum, więc syndrom drugiego dnia mi nie grozi, ale pewnie będę znów ciągnął Aldena za sobą. Dzisiaj, zdaje się, sąsiedzi Marcusa i chłopaków urządzają imprezę.
Docieram nad jezioro dość szybko i biegnę ścieżką obok piasku. Słońce wznosi się leniwie nad linią drzew po lewej, a ja, odkąd tu przyjechałem, codziennie obserwuję, jak przebija się przez gałęzie, by podczas mojego powrotu stać już nad koronami i mienić się w wodzie. Lubię się temu przyglądać.
I orientuję się, że nie tylko mnie spodobał się ten widok, ponieważ dostrzegam na piasku drobną postać nachylającą się nad statywem ustawionym kilkanaście kroków od wody. Zwalniam mimowolnie, aż zamiast biec, idę dość powolnym tempem i po prostu skupiam się na Millie. Z tej odległości wydaje się jeszcze mniejsza, bardziej krucha. Zresztą kiedy wczoraj pojawiła się w salonie z zagubieniem błyszczącym w oczach, też na taką wyglądała. A potem zaczęła się przepychać z jakimś nawalonym kretynem, wylądowała na moich kolanach i dosłownie wpadła w moje ręce.
Potrząsam głową, wyrzucając z niej szok widoczny na jej twarzy, gdy mnie rozpoznała. Wiedziałem, że też tu studiuje, Marcus o tym wspominał, ale nie byłem przygotowany na to, że spotkam ją tak szybko. I że nadal będzie…
Millie.
Moją małą Millie.
Tą denerwującą gadułą, która przytulała mnie, kiedy byłem wściekły na ojca, bo znowu nie przyjechał się ze mną zobaczyć w weekend, choć wypadała kolej jego wizyty. Tą słodką, irytującą dziewczynką, która zmuszała mnie do układania z nią puzzli i grania w Just dance. Tą nastolatką, z którą siedziałem na trampolinie za domem i spoglądałem w niebo podczas nocy spadających gwiazd.
Wzdycham, odwracam się i biegnę dalej. Coraz szybciej, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia i złość, jaka zapłonęła we mnie na nowo, bo przypomniałem sobie jej wczorajsze słowa.
Ja nie potrzebuję, żeby ktokolwiek miał na mnie oko. Zwłaszcza obcy koleś jak ty.
Obcy koleś jak ja.
Krzywię się i biegnę dalej, aż po chwili udaje mi się skupić na czymś innym. Mam w przyszłym tygodniu spotkanie z trenerem, muszę jeszcze ogarnąć ostatnie papiery dotyczące zaliczonych przedmiotów, no i zadzwonić do ojca, żeby przypomnieć o wysłaniu kilku rzeczy, których zapomniałem zabrać z domu. To wygodniejsze niż powrót tam tylko po to, by wysłuchiwać jego narzekań, że marnuję czas na sport, w którym nie mam przyszłości.
Tak, tato, wiem, że siatkówka nie jest tak popularna ani dochodowa jak futbol czy kosz i nie zwróci ci hajsu wydanego na moje wykształcenie. Ale kocham ją. I nie planuję rezygnować z jedynego hobby, które łączyło mnie i mamę. W liceum też grała w siatkę, miała nawet szansę pójść w to dalej, jednak wybrała sztukę. Była artystką. To też ojciec nazywał głupim zajęciem i marnowaniem czasu. Właściwie to wszystko oprócz zapierdalania w jego firmie jest marnotrawstwem.
Porzucam myśli o ojcu, bo to kolejny drażliwy temat, i zawracam. Tym razem wybieram inną trasę, między budynkami, a nie przy jeziorze, żeby nie wpaść na nikogo, i już po dwudziestu minutach skręcam, by zahaczyć o osiedlowy market. Na wszelki wypadek kupuję dwa chleby i dwa kartony mleka, z którymi wracam już spokojnie do domu.
Los sobie ze mnie wyraźnie kpi, ponieważ właśnie kiedy idę chodnikiem, dostrzegam wychodzącą z budynku tuż przede mną Millie. Zauważa mnie natychmiast, krzywi się i chyba waha, czy nie odwrócić się na pięcie, ale ostatecznie zadziera podbródek i zbiega po schodach.
– Nie powinieneś wyrzygiwać wnętrzności na podłodze w łazience czy coś? – rzuca.
Zwalniam, by mnie dogoniła. Może jestem dupkiem, jednak nie zamierzam udawać, że nie istnieje. Raczej bym nie potrafił.
– A ty nie powinnaś łamać sobie pleców na materacu u Marcusa czy coś?
Krzywi się.
– Spałam na podłodze – wyznaje. – Okazało się, że materac jest przebity. Dopiero nad ranem przeniosłam się na kanapę.
Marszczę brwi.
– A czemu nie położyłaś się po prostu u Marcusa?
– Chciałam, ale znalazłam w jego łóżku opakowanie gumek.
Parskam.
– Skoro było zamknięte, to chyba znaczy, że nie używał?
– Wolę nie myśleć, co to dokładnie oznacza, Blake.
Wypowiada moje imię tak miękko i dźwięcznie. Jestem przyzwyczajony, że wszyscy mówią do mnie ksywką, nawet tutaj przedstawiałem się jako Nicky, więc to, że ona używa imienia, jest… dziwnie przyjemne. Takie nasze.
– Gdzie właściwie idziesz? – pytam.
– Nie żeby to była twoja sprawa, ale oddać Zoey sukienkę i zabrać moje ciuchy, które ktoś oblał piwem.
– Przez „ktoś” masz na myśli siebie, bo to ty wylądowałaś mi na kolanach, tak?
– Ponownie: kto trzyma piwo na…
– Daj sobie spokój, Marshall – przerywam. – Dobrze wiesz, że to była twoja wina.
Czuję na sobie jej wzrok.
– Masz na to jakiś dowód?
– Mam świadków.
– Którzy byli nawaleni, więc nie wolno im wierzyć – stwierdza. – Ja mam za to ubrania śmierdzące piwem, no i twoje zdję… to znaczy miałam twoje zdjęcie.
– Co?
Mruga niewinnie.
– Och, patrz, to już tutaj – rzuca.
Przyspiesza kroku i dociera do drzwi pierwsza. Podążam za nią z niepokojem, bo dobrze znam tę jej minę aniołka. Zawsze kryło się za nią coś niedobrego.
– Usunąłem to zdjęcie – mówię.
– No pewnie. Otworzysz drzwi czy pukać?
Opieram dłoń o drewno i zerkam na dziewczynę z góry. Nie zrobiła makijażu, a mimo to jej oczy wciąż są ogromne i otulone wachlarzem ciemnych, długich rzęs. Nie są sztuczne, Millie zawsze takie miała. Słyszałem, jak nasze matki się tym zachwycały. Podobnie jak jej ustami w kształcie serca i blond włosami okalającymi delikatną twarz.
Odchrząkuję.
– Przesłałaś sobie gdzieś to zdjęcie, nim je usunąłem, prawda?
Uśmiecha się.
– No co ty. W życiu.
Wzdycham.
– Zamierzasz mnie tym szantażować, tak?
– No co ty. W życiu – powtarza.
– Zachowujesz się jak dziecko.
W jej oczach pojawia się przebłysk złości.
– A ty jak dupek. Odsuń się.
Odpycha moje ramię, a potem puka głośno do drzwi. Klnę pod nosem, szukając w kieszeni kluczy, jednak nim je wyjmuję, w progu pojawia się Zoey, która spogląda na mnie wymownie.
– Nie mogłeś otworzyć?
– Wolał zgrywać kretyna, to mu świetnie wychodzi – odpowiada Millie, po czym unosi torbę trzymaną w dłoni. – Mam twoją sukienkę, wyprałam ją i wysuszyłam. Mój brat jakimś cudem ma suszarkę w domu, dasz wiarę? W każdym razie wpadłam po moje rzeczy.
Zo przytakuje.
– Jasne, wejdź. – Rusza w głąb domu, wołając przez ramię: – Hej, Alden mówił, że szukasz pokoju, to prawda?
Spinam się, zwłaszcza że Millie spogląda na mnie kątem oka, wchodząc do środka.
– Tak. Właściciel mieszkania wystawił mnie i przyjaciółkę – mówi. – Więc szukamy czegoś razem.
Zoey wraca ze złożonymi spodniami i bluzką, a ja przechodzę do kuchni, nasłuchując jej słów.
– Trzymaj. Też je wyprałam i wysuszyłam – rzuca Zo. – A jak idą poszukiwania?
– Dopiero zaczęłyśmy – przyznaje Millie. – Ale nie znalazłam wielu ofert, bo potrzebujemy czegoś blisko uczelni. Nie mam auta, a rowerem bałabym się przewozić swój sprzęt, więc wiesz. Ale mamy nadzieję, że coś jeszcze wpadnie. Kanapa u chłopaków jest cholernie niewygodna.
Odkładam chleby i mleko, a potem łapię butelkę z wodą i upijam kilka solidnych łyków, w czasie gdy Zoey odpowiada:
– W razie czego mamy jeden pokój, gdybyście musiały się jednak rozdzielić. Nie jest na tyle duży, żeby pomieścić dwie osoby, więc nie zaproponuję wam obu, no ale dla jednej starczy. Nawet na parę dni, żebyś nie musiała spać na kanapie.
Przymykam powieki. Millie nie może zamieszkać za ścianą. Po prostu nie.
– Dzięki. Ale raczej nie jestem tu mile widziana.
Czuję wyrzuty sumienia. Wiem, że wspomina o tym, co wczoraj usłyszała. Tylko co miałem zrobić? Alden wyskoczył z tym pomysłem, uznając, że jest geniuszem, za to ja…
– Co? Oczywiście, że jesteś – mówi Zoey. – I nie przejmuj się, Marc nie będzie cię tu kontrolował, bo kopnę go w dupę, jeśli spróbuje. Starsi bracia bywają upierdliwi, wiem coś o tym.
Millie się śmieje.
– Zdecydowanie. Kocham Marcusa, ale czasem jego opiekuńczość to przeginka.
– To wpadaj do nas. W sumie po mieszkaniu dwa lata z samymi facetami przyda mi się też dziewczyna w domu.
– Serio?
– Pewnie. No i wykorzystałabym cię do prywatnych sesji zdjęciowych, więc nie myśl sobie, że to z dobroci serca.
Dobiega mnie głośniejszy chichot.
– No oczywiście. Wszystkie zawsze chcecie tylko mojego sprzętu.
Zoey parska.
– Masz mnie.
– Przemyślę to, okay? – rzuca Millie. – Jeśli nie znajdziemy nic z Chels do początku roku, a wy nie oddacie pokoju komuś innemu…
– Będzie na ciebie czekał – zapewnia Zoey.
Rozmawiają jeszcze chwilę, a ja po prostu stoję w kuchni, zastanawiając się, co niby zrobię, jeśli Millie naprawdę wprowadzi się do pokoju obok mojego.