Va banque. Grzechy krwi - ebook
Va banque. Grzechy krwi - ebook
Kolejny tom znakomitej serii mafijnej "Grzechy krwi".
Gala charytatywna fundacji Tironów kończy się niespodziewanym zdarzeniem. Córka przyjaciela Kosty, Filomena Nastyńska, po stracie bliskiej osoby wpada w szał i popełnia poważny błąd - grozi rodzinie Jespera. Reakcja mafiosa może być tylko jednak, ale… Czy to możliwe, żeby w chaosie i huraganie gwałtownych emocji narodziło się nowe uczucie? Być może trzeba będzie zagrać va banque, żeby znaleźć wyjście z pozornie nierozwiązywalnej sytuacji.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2520-1 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mała ruda dziwka – powtarzałem w myślach te trzy słowa jak jakiś psychopata. Niepokoiłem się własnym zachowaniem. Byłem nakręcony i oszołomiony złością w takim stopniu, że nie ręczyłem za siebie. Uderzyła mnie dziewczyna. W czerwonej sukni. I szpilkach. Jak? Tego nie umiałem wyjaśnić. Nie mogłem się doczekać chwili, gdy obetnę jej te rude kudły. Musiałem jednak się wstrzymać. Byłem na gali, miałem priorytety. Amiya figurowała na ich szczycie. Właśnie wylicytowała obraz za milion funtów i zaprezentowała się przed wszystkimi. Tak oto przestała być zaginioną Amiyą Shallini i stała się odnalezioną Amiyą Shallini. Biorąc pod uwagę, że moja fundacja była imienia Amiyi Tirony, ludzie mieli niemałą zagwozdkę. Z całą pewnością informacja rozpoczęła już swoją podróż po cyberprzestrzeni…
Zamierzałem odczekać kilka godzin z potwierdzeniem, że jesteśmy parą. W tym momencie rozpoczęło się sprawdzanie reakcji wrogów. Musiałem zminimalizować ryzyko zamachu na życie mojej kobiety. Nie powinienem pokazywać po sobie, że jest dla mnie wszystkim. Wiele osób latami próbowało znaleźć mój słaby punkt. Oto on. Amiya.
Do niedawna stanowiliśmy szczęśliwe małżeństwo. Prawie małżeństwo, bo nasz ślub polegał na złożeniu sobie obietnic i wymianie obrączek. Nie było żadnego urzędnika, a to w świetle prawa czyniło z nas zwykłą parę bez ślubu. Jednak nie robiło to nam różnicy, bo nie żyliśmy jak typowa rodzina. Amiya przebywała w ukryciu przez dwanaście lat, aż pewnego dnia została porwana. Razem z Olafem. Facetem, którego kochałem za bardzo, za którym skoczyłbym w ogień, któremu oddałbym wszystko. Prawie wszystko. Co za ironia. Bo przez to całe porwanie zapragnął Amiyi…
Właśnie wezwał mnie na interkomie. Ama czekała na ratunek. Otoczyły ją media i goście gali, robiono jej zdjęcia i zadawano pytania. Miałem podejść do niej natychmiast po tym, jak głośno wyjawiła swoją godność. Jednak zatrzymała mnie mała ruda dziwka. Uderzeniem. Szybko ją obezwładniłem i wrzuciłem jak śmieć do pomieszczenia, w którym musiała na mnie poczekać.
– Jestem, już jestem. Pięć sekund… – wydyszałem, przebijając się przez tłum otaczający Amiyę. Natychmiast nachyliłem się do jej policzka, żeby skraść całusa. To właśnie robiłem, odkąd ją odnalazłem. Kradłem jej buziaki, bo sama wolałaby dawać je Olafowi.
– Co, do chuja, masz na mordzie? – warknął Olaf.
– Mamy gościa w jedynce – odpowiedziałem mu, szepcząc przy uchu Amy. Zdezorientowałem ją tym. Nie rozumiała moich słów, ale tylko w ten sposób mogłem porozumieć się teraz z ochroną. Miałem w uchu pluskwę. Należało się pilnować, żeby nie wyglądać na obłąkańca gadającego do siebie.
Wyprowadziłem Amę za kuloodporne kulisy. W ścianie ukryte było przejście do pomieszczenia, w którym zamknąłem rudą oczekującą na moją zemstę. Nie mogłem myśleć o niczym innym. Czekałem na Olafa, żeby popilnował w tym czasie Amy.
– Nic nie mów – ostrzegłem, widząc jego drwiący uśmiech, gdy tylko do nas dołączył. Wiedziałem, że technicy już mu powiedzieli, że otrzymałem od baby pięknego sierpowego.
– Bardzo bym chciał, ale… – Śmiał się tak bardzo, że nie był w stanie dokończyć.
– Cicho! – uciąłem.
– Powiecie mi, o co chodzi? – Ama się zdenerwowała.
– Jesper oberwał, a napastnik miał na sobie sukienkę i szpilki! – Dalej się nabijał.
– To brzmi co najmniej jak hańba w waszym świecie.
– Owszem – potwierdziłem i wyciągnąłem zza marynarki broń. Przeładowałem ją, delektując się pięknym dźwiękiem. – Gdzie Kosta? – dopytałem Olafa. Miałem na pluskwie tylko jego. Był moim supportem, powiernikiem, bratem i jedynym stałym kontaktem.
– Gada z ojcem mojej nowej idolki! – parsknął.
Zignorowałem to, że nazwał rudą swoją idolką. Uniosłem brew, bo byłem ciekaw, kim jest jej stary. Technicy zdążyli już ją prześwietlić i podać szczegóły Olafowi.
– Uderzyła cię Filomena Nastyńska. Córka Tomasza Nastyńskiego.
Zaskoczył mnie niemiło. Kurwa. Na razie nie powinienem jej zabić ani nawet uczynić jej większej krzywdy. Nasze rodziny miały umowę. Nastyński był naszym wyłącznym dystrybutorem kokainy na całą Portugalię i Hiszpanię.
– Wiesz, że nie możesz jej nic zrobić? – Olaf zatrzymał mnie, gdy podążałem do drzwi z bronią gotową do użycia.
– Wiem – potwierdziłem. – Ale zrobię – dodałem, a fantazje tortur rozprzestrzeniły się w mojej głowie z prędkością światła. Filomena miała niebywałego pecha. Nie byłem bezwzględny dla dzieci i kobiet, ale ona, jak wspomniałem, pechowo dysponowała typem urody, który tłumił moją empatię. Nie była kruchą, delikatną istotą. Dostrzegłem zarysowane mięśnie ramion, opaloną skórkę, prowokujące kocie kreski na powiekach, a do tego wszystkiego emanowała pewnością siebie. Mój umysł po prostu traktował ją jak mężczyznę. Nawet w jej imieniu kryło się coś męskiego.
– Poczekaj. Nie zostawię Amy samej.
– Nie zostawisz, bo zostajesz z nią – poinformowałem uprzejmie Olafa.
– Nie pójdziesz sam. Znasz zasadę „nie lekceważ przeciwnika”.
Rozbawił mnie.
– Serio, Olo? To żaden przeciwnik, tylko mała dziwka.
– No właśnie. Muszę to zobaczyć. – Zagryzł wargę, żeby nie szczerzyć się zbyt jawnie.
– Ale nie zobaczysz. Wyloguj mnie ze wszystkiego. To rozkaz, stary – oświadczyłem stanowczo.
Nie pamiętałem, bym kiedykolwiek odezwał się do Olafa w ten sposób. Teoretycznie byłem jego szefem, w praktyce przyjacielem i wspólnikiem. Tajemnice, które dzieliliśmy, spowodowały, że nie potrafiłem żyć bez tego człowieka. Olaf, Kosta i Ama to trójka najważniejszych ludzi w moim życiu. Kurwa. Dlaczego musiał zakochać się akurat w Amiyi? Dlaczego ona odwzajemniała jego uczucia…?
Te dwa pytania uleciały z mojej głowy, gdy nigdzie nie zauważyłem rudych kłaków. Ukryła się. Ciekawe po co? Nie miała jak się stąd wydostać. W pomieszczeniu stało jedynie kilka krzeseł oraz kanapa. Ciekawe, czy trzęsła się za nią ze strachu? Przejście do dalszej części zamku było zamaskowane.
– Okaż trochę godności, Filomena, to może nie zajebię cię jak…
Nie dała mi dokończyć. Zaskoczyła mnie od tyłu. Kopnęła mnie w ścięgno Achillesa i przewróciła z niebywałą łatwością. Padłem na plecy. Byłem tak zszokowany, że jedynie obserwowałem rozwój sytuacji. Gdyby nie była kobietą, nie dałbym się zaskoczyć.
– No, tego jeszcze nie grali! – parsknąłem, gdy zabrała mi broń i wycelowała w moje serce.
– Jesteś śmieciem – warknęła i naprawdę nacisnęła spust.
Miałem kuloodporny garnitur. Uderzenie odczułem jednak dotkliwie. Starałem się z całej siły nie zajęczeć przed tą małą dziwką, ale to okazało się niemożliwe. Bolało kurewsko. Ból nie odebrał mi jednak świadomości. Zrobiłem zamach nogą i podciąłem dziewczynę. Najpierw odebrałem swój pistolet, a dopiero potem przygwoździłem jej ciało do podłogi. Skubana próbowała ze mną walczyć. Nikt jej nie uświadomił, że jest małą kobietą? Nie miała ze mną żadnych szans. Mój biceps był jak jej cztery…
– Popierdoliło cię? – zapytałem, widząc, jak bezskutecznie próbuje użyć na mnie dźwigni. Mogłem z łatwością połamać jej wszystkie kończyny, udusić, skręcić kark, zabić. Jak w ogóle mogła pomyśleć, że miała jakieś szanse? Jej głupota zupełnie mnie zaskoczyła. Unieruchomiłem ręce rudej i ze zmarszczonymi brwiami wodziłem wzrokiem po ciele, którym naprawdę próbowała manewrować. Musiała być albo niespełna rozumu, albo nieuleczalnie chora, skoro pchała się do grobu.
Tarzałem się z nią, dopóki nie usłyszałem chrząknięcia przy drzwiach. Tylko na moment zerknąłem na Olafa. Stał w progu z szeroko otwartymi ustami. Zupełnie jakby nie mógł uwierzyć własnym oczom. To oznaczało, że był świadkiem mojego ośmieszenia. Miałem jak w banku, że będzie się ze mnie nabijał do końca życia…
– Eee… – wyjąkał przeciągle. – Mam ci… pomóc? – zapytał zdezorientowany.
– Będziesz mógł mu pomóc po pogrzebie Amiyi – odpowiedziała kobieta i walnęła mi z bani w brodę.
– Jeszcze dzisiaj spłonie twój dom – odpowiedziałem, oblizując krew, która poleciała mi z wargi.
W tym momencie jakikolwiek sojusz przestał obowiązywać. Zdecydowałem, że Filomena wkrótce doświadczy najgorszych tortur. Nie dlatego, że uszkodziła mi wargę, ale za to jedno zdanie, w którym tak niefortunnie połączyła słowa „pogrzeb” i „Amiya”…
– Trzy godziny temu spaliłam ci lambo, więc wezmę na klatę swój dom – zripostowała.
– Koniec zabawy – poinformowałem spokojnie, mimo że w środku aż wrzałem.
Złapałem dziwkę za szyję i przydusiłem. Zablokowałem kolejne ruchy, gdy próbowała się bronić. Zamknąłem jej aorty, odcinając tlen, i wstałem, gdy straciła przytomność. Zacisnąłem dłoń na jej włosach, uniosłem wiotkie ciało i cisnąłem je na krzesło. Następnie przytrzymałem w pozycji siedzącej, póki Olaf nie przywiązał tułowia do oparcia.
– Co to było? – zapytał, zaciskając trytkę tak ciasno, że wbiła się w skórę na kostce rudej.
– Niedługo się dowiemy.
– Pytałem, dlaczego pozwalałeś jej się tak długo do siebie przytulać – sprecyzował.
– Jeśli myślisz, że z nią walczyłem, to się mylisz – zapewniłem go. – Zwyczajnie nie mogłem się powstrzymać od patrzenia. Wyglądała, jakby myślała, że naprawdę ma umiejętności, żeby mnie powalić. To tak absurdalne, że… po prostu patrzyłem. Jest chora na umyśle albo ma jakiegoś raka i zostało jej kilka dni życia. To jedyne sensowne wyjaśnienie faktu, że rzuciła się na mnie w pojedynkę. Technicy są na uchu?
– Tak.
– Przyślijcie tu Pabla z zestawem do badań – rozkazałem, wiedząc, że słyszeli każdy dźwięk. – Olaf, spuść jej pół litra krwi i zleć kompleksowy pakiet. A ja… – urwałem, gdy kobieta jęknęła. Strzeliłem jej mocno z liścia, żeby szybciej do siebie doszła. Chciałem już ją zabić, ale najpierw zamierzałem dowiedzieć się czegoś więcej. Podstawowa zasada w takich sytuacjach to szybkie działanie. Nie wiedziałem, z kim jeszcze tu przyszła. Zapewne ktoś na nią czekał, ale się nie doczeka… – Skąd ta chemia między nami, Filomena? – zakpiłem, gdy ocknęła się na dobre. – Zabiłem ci chomika czy może obraziłem…
– Mordujesz ludzi, a nie chomiki – wściekle wcięła mi się w zdanie.
A więc zabiłem jej kogoś. Na ten moment nie miałem pojęcia kogo. Niewiele o niej wiedziałem. Technicy z pewnością szukali już informacji. Listy moich trupów jednak nie posiadali. Tylko ja dysponowałem obciążającymi mnie dowodami.
– Mhm… I wymyśliłaś sobie, że się zemścisz? – dopytałem, próbując sobie przypomnieć jakieś szczegóły na jej temat. Była Polką, jak moja matka. Możliwe, że to dlatego Nastyński dostał od Kosty dystrybucję na wyłączność. – Zaraz. Czy to przypadkiem nie ty zostałaś zgwałcona kilka lat temu? Zdaje się, że Kosta ogarnął ci aborcję? – przypomniałem sobie nagle. To mogło być nawet więcej niż kilka lat, bo pamiętałem ten fakt jak przez mgłę. – Mów – ponagliłem.
Filomena tylko uniosła dumnie brodę.
– Jeśli myślisz, że nie będziesz współpracować, to bardzo się mylisz. – Korciło mnie, żeby chociaż połamać jej wszystkie palce, ale na razie wolałem uciec się do tak zwanych białych tortur, czyli takich, które nie zostawiają widocznych śladów. Nie wiedziałem bowiem jeszcze, czy Filomena nie będzie mi potrzebna. – Wiesz, do czego służą kleszcze stomatologiczne? – zapytałem, a po chwili sam udzieliłem odpowiedzi: – Do wyrywania zębów. Niech Pablo weźmie je ze sobą – poleciłem podsłuchującym nas technikom i na powrót zwróciłem się do Filomeny: – Zapomniałaś, że nasze rodziny mają sojusz?
– Nasi ojcowie mają sojusz – poprawiła. Nienawiść, jaką mnie darzyła, była wyraźnie słyszalna w jej głosie. – Ta sprawa jest bardzo osobista, Tirona. Długo kazałeś mi czekać na swoją wybrankę. Już teraz możesz uznać ujawnienie Amiyi za największy życiowy błąd. Za-bi-ję ją – wycedziła powoli, tym samym znów podnosząc mi ciśnienie. Miałem wyrwać jej jedną piątkę, ale w zaistniałej sytuacji postanowiłem, że straci cztery jedynki.
– Tirona, czy ona mówi o mojej Amiyi? – wciął się Olaf, sugerując, żebym ostrożnie podszedł do tematu.
– Na to wygląda, stary – potwierdziłem.
Obszedłem krzesło, żeby stanąć za plecami dziewczyny. Złapałem jej włosy i podzieliłem na trzy części. Wydobyłem z pamięci chwilę, kiedy Madison uczyła mnie, jak zapleść warkocz. Przekładając kolejne pasma, wymieniłem z Olafem spojrzenie. Kiwnąłem mu głową, udzielając tym samym zgody na upozorowanie związku z moją Amiyą.
– Jeśli już skończyliście swoją zabawę, to wypuście mnie albo zabijcie. Na gali jest czterdziestu ośmiu moich ludzi. Mam po swojej stronie Portugalczyków i Hiszpanów. Nie zamorduję jej dzisiaj, ale nawet jeśli zaopatrzysz się w oczy z tyłu głowy, to nie uchronisz jej przed śmiercią.
Byłem zdruzgotany tym, co usłyszałem, i piekielnie mocno pragnąłem skrzywdzić dziewczynę przede mną. Właśnie bezpośrednio spowodowała rozpad mojego związku. Przez to została wrogiem numer jeden, a to oznaczało całą masę nieprzyjemnych doznań przed brutalną śmiercią.
– Jesteś małą rudą idiotką, Filomena. – Wyjąłem z kieszeni nóż i odciąłem warkocz, który zrobiłem. – To gala charytatywna. Wyślę twoje włosy dzieciom po chemioterapii. A jeśli chodzi o Amiyę, to nawet jest mi trochę przykro, że nie mogę podjąć twojego wyzwania. – Stanąłem między nogami kobiety i schyliłem się, żeby być na tej samej wysokości. Przycisnąłem ostrze noża do jej brody. – Amiya nie jest moją wybranką, tylko Olafa. – Machnąłem mu ręką, żeby już wyszedł. Możesz czekać do końca życia na moją wybrankę, ale się nie doczekasz, bo widzisz… ja nie mam serca. Nie bawię się w miłość, nie przywiązuję się do kobiet i nie daję sobą manipulować. Lubię natomiast się mścić, dlatego posiedzisz tu sobie trochę, a później szalenie mocno pożałujesz swojej naiwności. – Ważyłem słowa i myśli.
Dokładnie nakleiłem taśmę na jej usta. W tej chwili przemawiała przeze mnie nienawiść najwyższego stopnia. Byłem skłonny, by dopuścić się wobec rudej makabrycznych rzeczy. Musiałem jednak zachować pozorne opanowanie. To właśnie uważałem za najgorsze w moim położeniu. Nie mogłem pokazać po sobie ludzkich uczuć. Nie wiedziałem jeszcze, z czym dokładnie przyszło mi się zmierzyć. Musiałem sprawdzić wszystko starannie, zbadać grunt, jej historię, ocenić wsparcie defensywne.
Na razie upewniłem się, że jest porządnie związana, po czym opuściłem pomieszczenie. Napotkałem spojrzenie ojca siedzącego samotnie przy stoliku. Domyślałem się, że technicy też go podpięli i słyszał każde słowo.
– Gdzie się udali? – zapytałem, nie próbując nawet ukryć rezygnacji w głosie.
– Pójdę z tobą – rzucił współczująco.
Dowalił mi tym mocno, bo to oznaczało, że wątpił we mnie. Bolało. Oczekiwałem od niego zaufania i wsparcia. Poczułem się, jakbym nie miał nikogo.
– Nic im nie zrobię – wycedziłem, zaciskając zęby. Było mi przykro, że ojciec o tym nie wiedział.
– Są w pokoju Olafa – poinformował.
Wróciłem do jedynki, żeby wewnętrznymi korytarzami dotrzeć przed odpowiednie drzwi. W drodze zadzwoniłem do techników, żeby streścili mi najważniejsze informacje. Ścięło mnie z nóg, gdy usłyszałem, że Olaf przed udaniem się do pokoju namiętnie pocałował Amę na środku parkietu. Musiałem wziąć wiele głębokich oddechów… Cholernie potrzebowałem w tym momencie zapanować nad emocjami, ale gdy otworzyłem drzwi, widok mnie zmiażdżył.
Ama siedziała bokiem na kolanach Olafa, który nie przestał jej przytulać, nawet gdy mnie ujrzał. Ona też uniosła głowę, ale nic nie zrobiła. Płakała. Mocniej zacisnąłem zęby. Dopiero teraz odczułem, że Filomena obiła mi szczękę.
– Zrobimy tak – przerwałem w końcu ciszę. – Weźmiesz Amiyę i ośmiu ludzi. Pojedziecie na lotnisko Heathrow. Wsiądziecie do samolotu Kosty i polecicie do Miami. Jutro ktoś poleci drugim lotem, żeby przywieźć Mary i Mad.
– Nie. – Sprzeciw Olafa był krótki, ale treściwy, sądząc po stanowczym tonie.
– Tak, Olaf. Chciałeś urlopu od pracy, daję ci go.
– Dobrze wiesz, że nie chciałem urlopu OD PRACY. Zawiozę Amiyę do Leicesteru i wrócimy do punktu wyjścia. Zamieszka w podziemiach Kosty, gdzie wcześniej była bezpieczna, a my posprzątamy bałagan.
– Nie posprzątamy, Olaf. Dziwka ma powiązania z Portugalczykami i Hiszpanami – wyjaśniłem.
W drodze do tego pokoju udało mi się ustalić niewiele faktów, ale wystarczyły, by wiedzieć, że nie mogłem przedstawić światu Amy jako swojej kobiety.
– W takim razie wyznacz kogoś innego. Ja nie mogę.
– Możesz! – parsknąłem.
Kurwa, pocałował ją na środku parkietu. Pozwolił, by uwieczniły to wszystkie kamery. Kogo niby miałem teraz wyznaczyć?
– Pamiętasz, co ci powiedziałem, gdy znalazłeś nas u Khana? – zapytał Olaf.
– Nie – rzuciłem szybko. Nie byłem w stanie skupić się teraz na tym, by przetwarzać w pamięci tamten czas.
– Że przyjechałeś w samą porę. Oznacza to, że jeszcze tydzień, a byłoby za późno. Przykro mi, Jesper, ale odchodzę.
Zaskoczył mnie. Olaf to jedna z najlepszych osób, jakie kiedykolwiek spotkałem… Jak mógłbym nie doceniać tego, że poświęcał się dla mnie, ponosząc najwyższą ofiarę?
– Jeśli skończyłeś się nad sobą użalać, to spakuj Amę i wywieź stąd – warknąłem.
– Nie mogę! – uniósł się.
Posadził Amiyę na materacu i wstał. Zawahał się. Nie wiedział, czy wyjść, czy zostać. Uważnie obserwowałem emocje, które przemknęły przez jego oblicze. Walczył ze sobą, z własnymi uczuciami.
– Czemu? – zapytałem, choć znałem odpowiedź.
Chciałem jednak, by mówił. Olaf spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Ależ wpadł. Zakochał się bardziej, niż myślałem. Drwiący uśmiech wypłynął mi na usta. Gdybym miał przed sobą kogokolwiek innego, zabiłbym go z zimną krwią.
– Wiesz czemu – odpowiedział, podchodząc do szafy.
– Chcę to usłyszeć – oświadczyłem, patrząc, jak wyciąga bagaż.
– W takim razie masz pecha. To koniec, Jesper. – Rzucił walizkę na łóżko i odwrócił się do mnie tyłem.
To nieco wyprowadziło mnie z równowagi. Nie byłem w stanie znieść, że mnie ignorował. Byliśmy jak bracia. Komunikowaliśmy się werbalnie i niewerbalnie. Potrzebowałem go w swoim życiu. Automatycznie wyjąłem nóż. Miałem ochotę rozwalić walizkę, której poświęcał więcej uwagi niż mnie. Zaśmiał się. A to wkurwiło mnie jeszcze bardziej…
– Jesper – wymamrotała Ama.
– Czego chcesz, Amiya? – zapytałem spokojnie. Tym razem naprawdę chciałem szczerze usłyszeć, czego pragnie. – Czego, Amiya! – wrzasnąłem, bo i ona mnie ignorowała. Wbiłem nóż w ubrania, które Olaf wrzucał do torby… Nie mógł, kurwa, poświęcić mi przez chwilę uwagi…
– Świętego spokoju! – krzyknęła z przerażeniem. – Chcę tylko świętego spokoju – powtórzyła, szlochając, i opadła na kolana.
Kurwa. Nie byłem z siebie dumny, ale jak zachować spokój, gdy dwoje najważniejszych ludzi miało mnie w dupie? Olaf podszedł do Amy i kucnął przed nią.
– Przegiąłeś, Jesper – burknął. – Chodź, malutka. – Chwycił jej dłonie i pomógł wstać.
Byłem w jakimś amoku. Znajdowałem się w tym samym pomieszczeniu, ale patrzyłem na wszystko jakby z boku. Nie mogłem myśleć ani się ruszyć. Obserwowałem. Olaf wyjął spomiędzy ubrań mój nóż i podążył w kierunku drzwi. Chwycił przewrócony kosz na śmieci i cisnął do niego ostrze. Wtedy ocknąłem się i podszedłem do Amy. Usiadłem obok niej z głośnym westchnieniem. To koniec… Objąłem ją ramieniem, ale cała skamieniała. Nie poddała mi się, gdy chciałem ją przytulić. To mnie ostatecznie złamało. Chwyciłem w palce jej brodę i nakierowałem na Olafa.
– To jest twój święty spokój, Amiya – powiedziałem cicho, próbując zdusić zazdrość i ból. Musiałem w końcu podjąć najtrudniejszą decyzję w swoim życiu. – Daję ci święty spokój, skarbie. – Pocałowałem ją w policzek i wstałem. Pragnąłem, żeby już oboje wyszli, bo byłem cholernie bliski płaczu. Nie chciałem, żeby ktokolwiek był świadkiem czegoś takiego. – Idźcie już, Olo – poprosiłem.
– Jesper, nie pozwolisz mi bawić się w rodzinę. Jeśli ją wezmę, to już ci nie oddam.
– Wiem, kurwa! – warknąłem, wbijając w niego wściekłe spojrzenie. Dlaczego się nade mną znęcał? – Wiem – powtórzyłem spokojniej i klepnąłem go w policzek.
Musieli natychmiast zostawić mnie samego… Zamiast tego Olaf patrzył badawczo w moje oczy. Czy widział, jak cierpiałem? Powinien, bo bolało mnie wszystko.
– Kochaj ją tak mocno jak ja – wycedziłem, niemo błagając, żeby już zabrał Amę.
Miałem wrażenie, że serce pękło mi na kilka części, gdy złapał ją za rękę i wyprowadził. Zrobił to szybko, nie wziął ze sobą niczego. Rzuciłem się twarzą na łóżko. Nie miałem czasu. Powinienem zająć się rozwiązywaniem problemów, ale było mi wszystko jedno. Myślałem tylko o nadziei… Marzyłem o tym, że nagle Ama magicznie sobie uzmysłowi, że jednak kocha tylko mnie, a Olaf nigdy tak naprawdę nie darzył jej miłością…ROZDZIAŁ 1
AMIYA
Otoczona z każdej strony szłam szybko koło Olafa. Nie byłam jednak z nim mentalnie. Natrętnie odtwarzałam całą sytuację, słowa Jespera i ból widoczny na jego twarzy. Chciałam wrócić i go przytulić. Przeprosić za wszystko. Za to, że w niego zwątpiłam, za to, że pozwoliłam, by moje serce pokochało Olafa… Powinnam zapewnić, że sobie poradzimy, naprawimy, co się da. Stanowiliśmy parę od zawsze, obiecywaliśmy sobie, że będzie tak aż do śmierci.
Nie mogłam go tak zostawić, ale musiałam natychmiast jechać do Leicesteru, do Mary i Madison. Nie było siły, która zmusiłaby mnie do wyjazdu do Miami bez nich. Rozumiałam sytuację zagrożenia i wiedziałam, że miałam wówczas słuchać rozkazów, jakie by one nie były. Tym razem jednak szykowałam się na ostre kłótnie, nie mogli mnie bowiem zmusić do opuszczenia kraju bez córek.
– Dajcie nam chwilę – rozległ się głos Kosty.
Ludzie rozstąpili się i ujrzałam mężczyznę. Weszliśmy do jednego z pomieszczeń, które znajdowały się w tej części korytarza.
– Słyszałeś naszą rozmowę? – zapytał Olaf.
Poczułam się zdezorientowana, bo przecież Kosty nie było z nami w tamtym pokoju. Wszyscy mieliśmy podsłuchy, ale myślałam, że Olaf lub Jesper jakoś je odłączyli, żeby nikt nie był świadkiem tego, co mówimy.
– Tak – przyznał.
– To dobrze. Mam nadzieję, że stworzyłeś jakiś plan. Ja muszę teraz do niego wrócić. – Puścił moją dłoń i zrobił krok w stronę drzwi.
Spanikowałam. Potrzebowałam go. Oczywiście wiedziałam, że Jesper także, i naprawdę oddałabym mu wszystko, ale zabolał mnie fakt, że Olaf kolejny raz wybrał przyjaciela. I to nie tylko chwilowo. Zrozumiałam, że on nigdy nie będzie mój. Tak długo, jak Jesper będzie żył, Olaf nie dotknie mnie jak swojej kobiety, a ja jego jak swojego mężczyzny. To popieprzone. Moje myśli i uczucia były popieprzone. Ale nie miałam na nie wpływu. Khan mnie zniszczył…
– Za dwie godziny wylatujecie do Miami. Alicja już wiezie dziewczynki na lotnisko – poinformował Kosta.
Odczułam znaczną ulgę chociaż w tym jednym aspekcie. Nie rozdzielą mnie z córkami.
– Ja nie lecę, Kosta – sprzeciwił się Olaf, tym samym potwierdzając moje spostrzeżenia. Odwrócił się ku mnie i pokręcił głową, jednak nie odważył się spojrzeć mi w oczy. Wzrok za to wbił w usta, które nieświadomie zaciskałam w wąską linię. – Dasz radę, Amiya – powiedział cicho. – Musisz dać, bo nie wykorzystamy słów, które Jesper wypowiedział pod wpływem emocji.
– Olaf… – wydusiłam. Uleciało ze mnie powietrze. Ceniłam w nim to, że tak bardzo kochał Jespera, który dla mnie był równie ważny jak Olaf. Wiedziałam jednak, którego z nich pragnę. Olafa. I wiedziałam też, z którym zostanę do śmierci. Z Jesperem. – Naprawcie to szybko – powiedziałam, nim opuścił pomieszczenie. Gdy spojrzałam na Kostę, miałam w oczach łzy. – Nie mam pojęcia, jak żyć – wyznałam. Naprawdę nie wiedziałam, co robić.
– Obiecuję, że wszystko się ułoży. Musisz tylko trochę poczekać – dodał mi otuchy.
Kosta nie rzuca słów na wiatr i rzadko się myli – pocieszałam się w myślach. Nie chciałam stracić wizji szczęśliwego życia. Marzyłam o tym, by tworzyć rodzinę z tatą moich córek. Pragnęłam całym sercem mieć także blisko Jespera, ale w innym charakterze niż dotychczas. Potrzebowałam jego przyjaźni. Wychowałam się z nim. Darzyłam go wielką miłością, która jednak znacznie różniła się od tego, co czułam do Olafa.
– Co teraz będzie? – zapytałam, licząc na to, że Kosta pomoże mi poradzić sobie z tym, czego nie rozumiałam.
– Polecisz z Olafem i waszymi córkami do Miami.
Zaskoczył mnie swoim zdecydowaniem, bo nie wyglądało na to, żeby Olaf był skłonny na to przystać. Jak zamierzał go zmusić? Kosta nie użyłby wobec niego siły, co do tego miałam pewność.
– Spędzicie tam kilka tygodni. Będziemy w ciągłym kontakcie. Jesper przyleci do was, ale na ten moment trudno mi określić, kiedy to nastąpi. Dzisiejszy incydent bardzo wpłynie na nas biznesowo. Będziemy mieli dużo pracy. Chciałbym, żebyś postępowała zgodnie z tym, co czujesz. Cokolwiek się wydarzy, po prostu się wydarzy. Każdy będzie musiał się dostosować. Amiya, nie martw się o nic. Skup się na sobie. Zwolnij i skorzystaj z uroków życia w Miami. Wszystko się ułoży tak, jak powinno. – Przytulił mnie i pocałował w głowę.
Uwierzyłam w jego słowa. I poczułam się znacznie lepiej. Podziękowałam mu, a w odpowiedzi otrzymałam cień uśmiechu.
Spędziłam w tym pokoju jeszcze dobre pół godziny. Czekałam na Olafa. Nie doczekałam się jednak. Za to wrócił Kosta i odeskortował mnie na lotnisko osobiście. Powiedział, że Olaf ma opóźnienie i zapewnił, że zjawi się niebawem.
Ale na razie wciąż go nie widziałam. Siedziałam już w małym samolocie i czekałam na córki. Gdy w końcu je ujrzałam, uśmiechnęłam się szeroko. Potrafiły dodać mi siły. Były najważniejsze. Pragnęłam też, żeby miały koło siebie najcudowniejszego tatę na świecie, Olafa.
– Polecę z wami. – Alicja właśnie zapięła pasy w fotelu naprzeciwko mnie. Laila też zajęła miejsce.
Zrozumiałam, że Olaf jednak nie wybierze się z nami do Miami…ROZDZIAŁ 2
OLAF
Gdy tylko ujrzałem Jespera, wiedziałem, że nie udam się na lotnisko. Utwierdziłem się też w przekonaniu, że nie mogę zabrać mu Amiyi. Był wrakiem. Człowiekiem innym niż ten, którego do tej pory znałem. Załamany leżał na łóżku z twarzą wciśniętą w poduszkę.
– Daj mi pięć minut, tato – wybąkał. Myślał, że to Kosta stał w drzwiach. Zamknąłem je i zbliżyłem się, by usiąść obok.
– Dam ci dziesięć minut, a potem działamy – odezwałem się, ściskając jego bark. Uniósł się gwałtownie na przedramionach i wbił we mnie zdezorientowane spojrzenie. – Damy radę – zapewniłem, bo nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Wzruszyłem ramionami i nie zamierzałem dodawać nic więcej. Tak naprawdę wcale w to nie wierzyłem. Pragnąłem jego kobiety całym sobą, ale nie mogłem mu tego zrobić. Sytuacja bez wyjścia…
– Kocham cię, stary, ale spierdalaj stąd – wycedził.
Wcale mnie nie zaskoczył. Parsknąłem śmiechem na widok złości, która zagrała na jego twarzy.
– Nigdzie się nie wybieram. – Klepnąłem go w policzek.
– Olaf, potrzebuję cię jak nigdy wcześniej. Zabierz Amę do Miami.
– To raczej kłamstwo – zauważyłem. – Wiele razy dosłownie uratowałem ci życie, więc nie sądzę, żebyś teraz potrzebował mnie bardziej niż wcześniej – wyjaśniłem.
Jesper przewrócił oczami i westchnął głośno.
– Męczysz mnie, stary.
– Z wzajemnością – zripostowałem. W odpowiedzi zmienił pozycję. Usiadł obok mnie i pochylił się, opierając łokcie na udach.
– Kosta od małego był dla mnie wielkim autorytetem – powiedział z nostalgią w głosie. – Papugowałem go, chciałem być jak on. Ale nie płynie we mnie ta sama krew i nie da się tego zmienić. W Mary i Mad za to płynie twoja krew. Amiya chce ciebie, nie mnie. Stworzycie idealną rodzinę, to oczywiste.
– To bardzo górnolotne słowa, stary, ale nie widzę tego. Za to przez ostatnie dwanaście lat widziałem ciebie i Amę. Należycie do siebie, nie mogę tego zmienić. To ty polecisz do Miami i się nimi zajmiesz.
– Nie zrozumiałeś chyba tego, co mówiłem.
– Pleciesz głupoty, Jesper, bo jesteś załamany! – podniosłem głos, żeby skończył już pieprzyć. Naprawdę nie było mi łatwo. Pragnąłem Amy, a on zmuszał mnie, żebym w kółko powtarzał, że tak nie jest.
– Nie jestem! – krzyknął w odpowiedzi, szybko jednak spuścił z tonu… – Dobra – przyznał spokojnie. – Trochę jestem, ale wyliżę się. Chciałem być jak Kosta. Szlachetny, kochający, czuły. Naśladowałem go, ale pragnąc komuś dorównać, ciężko jest pozostać sobą, rozumiesz? W końcu mogę przestać udawać osobę, którą nie jestem!
– I co zamierzasz? Zajebać pół narodu czy wyruchać wszystko, co się rusza? – sarknąłem.
– Jesteś pojebany, a także ślepy i głuchy. Próbuję ci powiedzieć, że Amiya nigdy nie była u mnie na pierwszym miejscu. Nie zrezygnowałem dla niej z pracy i nie zrezygnuję. To ty chcesz świętego spokoju i całego tego domowego ogniska. Wiesz, dlaczego nigdy nie zdradziłem Amy, choć kręciła się koło mnie cała masa modelek?
– Bo ją kochasz – odpowiedziałem, a w myślach dodałem jeszcze jeden fakt. Jesper zawsze zatrudniał blondynki, które mu się nie podobały, żeby nie były w stanie go skusić.
– Nie tylko dlatego. Nigdy jej nie zdradziłem, bo nie kręcą mnie dupy, tylko praca. I właśnie na tym się teraz skupię. – Wstał i podszedł do drzwi. – Jeśli zrozumiałeś wszystko, to spierdalaj, przyjacielu, bo mam robotę.
Najwyraźniej myślał, że tymi słowami zakończył nasze „spotkanie”. Dałem sobie tylko kilka sekund, a następnie ruszyłem w jego ślady. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, że to ja za nim podążam. Znaliśmy dźwięki swoich kroków. Rozpoznałbym go nawet po zapachu potu. Znaliśmy się jak łyse konie – efekt wielu wspólnych lat. Zawsze bezbłędnie się uzupełnialiśmy, a teraz mieliśmy naprawdę poważny problem. Amiya była tylko jedna…
Jesper wszedł do pokoju, w którym siedziała Filomena Nastyńska. Zamknąłem za sobą drzwi, a następnie zlustrowałem nierówno obcięte włosy. Nie byłem pewny, czy to blond, czy rudy. Twarz kobiety, która postanowiła skomplikować nam życie, świeciła się od potu. W pomieszczeniu było raczej chłodno. Zatem coś ją męczyło lub bolało. Możliwe, że trudno jej się oddychało z zaklejonymi ustami. A może po prostu zdążyła zdać sobie sprawę, w jak wielkim gównie zanurzyła swoje eleganckie szpilki.
– Zjebałaś, Filomena – odezwał się Jesper, kucając przed nią.
Dziewczyna odważnie spojrzała mu prosto w oczy. Była naiwna, jeśli sądziła, że miała prawo choćby mierzyć go wzrokiem. Nie wiedziałem jeszcze, co z tego wszystkiego wyjdzie. Pewne było jedynie to, że Filomena zginie w męczarniach. Zerknąłem za siebie, słysząc skrzypnięcie drzwi. Jeden z naszych wszedł do środka i stanął koło mnie.
– Krew poszła już do badań – poinformował.
Zapomniałem, że Filomena straciła niedawno pół litra płynów. To pewnie z tego powodu tak zmizerniała. Wciąż jednak miała siłę, żeby prowokować spojrzeniem. Nie istniał dla niej ratunek, ale w jej sytuacji z pewnością okazanie skruchy było lepsze od tego. Trudno stwierdzić, które z nich nienawidziło drugiego bardziej. Znałem Jespera i wiedziałem, że pragnął ją zamordować. Jej nie znałem, ale gołym okiem widziałem jej wielką pogardę w stosunku do niego.
– W twoim położeniu jest pewna ironia – odezwał się Jesper. – Zrobiłaś głupotę w imieniu trupa, Filomena, a ten trup nawet nie będzie miał cię na sumieniu… Z prostego powodu… Nie żyje. Bo go zabiłem.
Tirona wiedział, jak wbijać szpilę. Nie miał pojęcia, o kogo chodziło, ale podkreślanie faktu, że zamordował jej kogoś ważnego, bolało. Dziewczyna dała to po sobie poznać. Jej twarz z każdą sekundą czerwieniała coraz bardziej.
– Chcę znać nazwisko tego trupa, a także listę Hiszpanów i Portugalczyków, z którymi współpracujesz – powiedział, uwalniając jej usta od taśmy.
Dziewczyna zacisnęła wargi w wąską linię. Była tak zła, że chyba brakowało jej już miejsca na strach. Miałem pewność, że niedługo się to zmieni. Sam bym się bał, gdybym znalazł się na jej miejscu.
– Słucham – ponaglił ją.
W odpowiedzi zadarła jeszcze bardziej brodę i spojrzała na niego wzrokiem tak beznamiętnym, że na pewno zdał sobie sprawę, iż należało ją bardziej „zachęcić” do gadania. Tirona już miał na to odpowiednie sposoby…
– Nie masz pojęcia, w jak wielkich tarapatach się znalazłaś. Gwarantuję ci, że nie mogłaś trafić gorzej – odezwał się znów Jesper. – Przemyślałem sprawę i mam wobec ciebie naprawdę parszywe plany. Nigdy nie czułem większej ochoty, by kogoś torturować. – Wstał i zacisnął palce przy samej nasadzie jej włosów. Pociągnął za nie, aż w końcu wzrok kobiety na powrót skrzyżował się z jego spojrzeniem.
Nie dała po sobie poznać, że cierpi. Hardo patrzyła na Jespera, jakby wciąż myślała, że jest jej przeciwnikiem. Nigdy nim nie był. Filomena nie miała szans. Trafiła na swój najgorszy koszmar i wkrótce z pewnością przyswoi sobie tę prawdę.
– Zapewnię ci cały pakiet. Pobicie, brutalny, zbiorowy gwałt, podtapianie, przypalanie, ucinanie palców, wyrywanie zębów, obdzieranie ze skóry. Będziesz tęsknić za fizycznym bólem, bo psychicznie skatuję cię jeszcze bardziej. Będziesz błagać o śmierć, ale obiecuję, że to potrwa bardzo długo. – Puścił jej włosy, ale ona i tak się nie poruszyła. Albo mu nie wierzyła, albo była chora na umyśle. Jak inaczej wyjaśnić fakt, że się nie bała? – Chcesz przeprosić? – zapytał.
Też byłem ciekawy. Mimowolnie zagwizdałem z uznaniem, kiedy zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie szkodzi, bo i tak bym nie przyjął twoich przeprosin. I zapamiętaj sobie jedno: nigdy nie przyjmę – zakończył i odwrócił się od niej. – Pablo… – powiedział do ochroniarza. – Działać! – rzucił krótko, a następnie minął nas i opuścił pomieszczenie.
Zanim wyszedłem, upewniłem się, czy Pablo pamięta procedury – rozkaz Jespera nie mógł zostać wykonany w pierwszej dobie. Myślałem, że przyjaciel dał się ponieść emocjom, ale szybko udowodnił mi, że panował nad sobą.
Gdy do niego dołączyłem, wydawał się zamyślony. Planował poszczególne ruchy. W końcu wyjął telefon i wykonał kilka połączeń. Kazał zorganizować dziewczynę, której opis pasował do Filomeny. Ponadto wysłał do Pabla czterech ludzi. Polecił, by rozebrali Filomenę i przynieśli mu jej ubrania. Wiedziałem już, co zamierzał. Mimo iż nie był w tej chwili sobą, uspokoiłem się, widząc, że w miarę się trzymał.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji