- nowość
Vaiana 2. Biblioteczka przygody. Disney - ebook
Vaiana 2. Biblioteczka przygody. Disney - ebook
Pamiętacie dzielną Vaianę z Motunui?
Właśnie wyrusza na nową wyprawę, wezwana przez przodków do wypełnienia arcyważnej misji, która ma odbudować więzy łączące niegdyś świat wysp Pacyfiku. To nie będzie łatwe zadanie. Chodzi o pokonanie klątwy! W pełnej niebezpieczeństw podróży po bezkresnym oceanie towarzyszy jej doborowa załoga. Są z nią też kogut Heihei i świnka Pua. Być może pojawiają się także inni sojusznicy... Czy jesteście ciekawi?
Powieść, powstała na podstawie filmu o tym samym tytule, zawiera wkładkę z ilustracjami, przedstawiającymi głównych bohaterów tej niewiarygodnej, egzotycznej historii.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8385-307-9 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Głęboko w sercu dżungli, z dala od brzegów Motunui, wszystko trwało w bezruchu. Pierwsze promienie porannego słońca przenikały przez zieloną gęstwinę, nakrapiając porośniętą bluszczem ziemię świetlistymi punktami. Ciszę zakłócały tylko stłumiony szum morskich fal i przerywany ptasi trel.
Do czasu aż…
SZUUUST!
Vaiana, wielka odkrywczyni, co tchu pędziła przez zarośla. Jej brwi były ściągnięte w pełnej koncentracji, a oddech szybki, ale miarowy. W ręku ściskała wiosło. Uciekała przed czymś, czego obecność zdradzały tylko głośne pochrząkiwania.
Dziewczyna krzyknęła i zatrzymała się z poślizgiem tuż nad krawędzią głębokiej przepaści. Na drugim krańcu szerokiego wąwozu pięła się góra. Vaiana obejrzała się przez ramię. Potwór był coraz bliżej. Pozostało jej tylko jedno.
Skoczyła. Przez długość oddechu szybowała nad przepaścią. A potem z głośnym łupnięciem wylądowała na skalnej półce po drugiej stronie. Wsparła się na wiośle, by odzyskać równowagę i uspokoić oddech.
Pomruki i chrząknięcia stawały się coraz głośniejsze i głośniejsze, i głośniejsze, aż spośród zarośli wynurzył się…
– Pua! – zawołała Vaiana na widok ukochanego prosiaczka.
Zwierzak również dyszał, a jego krótkie nóżki drżały ze zmęczenia po długiej gonitwie. Popatrzył dziewczynie w oczy. Nawet z drugiej strony wąwozu widać było, że ma dosyć.
– Jesteśmy już prawie na miejscu! Jeden mały sus – zachęciła go, po czym popatrzyła w dół. – No, średni.
Pua podążył za jej spojrzeniem. Wbił wzrok w ciemną czeluść. Jej dno porastały kolczaste pnącza. Prosiaczek podniósł głowę i zmrużył oczy, spoglądając na Vaianę. Doskonale wiedziała, co próbuje jej powiedzieć. Nie zamierzał postąpić ani kroku.
Palce Vaiany krzyczały z bólu, a w nogach łapały ją skurcze, gdy pięła się po zboczu góry. Na plecach w improwizowanym nosidełku dźwigała Puę, przy czym strwożony prosiaczek bynajmniej nie siedział w nim spokojnie, lecz raz po raz nerwowo pokwikiwał. Dziewczyna nie mogła go za to winić. Pod dłońmi i stopami miała tylko nagą skałę – kruchą i niestabilną.
– Hej, sam chciałeś mi tym razem towarzyszyć – przypomniała przyjacielowi, podciągając się na kolejną półkę.
Gdy jej palce odnalazły płaską powierzchnię, Vaiana wydała okrzyk triumfu. Dotarli na szczyt! Podciągnęła się razem z Puą i znalazła twarzą w twarz z…
– Heihei? – mruknęła, wbijając zdumione spojrzenie w nierozgarniętego koguta. – Ale jak ty tu…?
Heihei gapił się na nią tępo. Dziewczyna pokręciła głową i się podniosła. Znajdowali się na najwyższym szczycie niewielkiej bezludnej wyspy. Otaczał ich kobaltowy ocean, który migotał w blasku porannego słońca. Przez dłuższą chwilę Vaiana delektowała się poczuciem dumy i satysfakcji, którym przepełniało ją nowe odkrycie. Stan ten nigdy się jej nie nudził, a świadomość, że znalazła się w nieznanym i niezbadanym dotąd miejscu, wciąż wywoływała w niej ekscytację.
Sięgnęła do swojego naszyjnika, wyciągnęła z niego niewielką muszelkę i umieściła ją na ziemi, tak jak robiła to już wiele razy na innych niezamieszkanych wyspach. Wzięła do ręki konchę, którą nosiła u pasa, przyłożyła ją do ust i zadęła.
Dźwięk poniósł się po spokojnym morzu aż za horyzont. Vaiana nadstawiła ucha i na chwilę wsłuchała się w szum fal. Poczuła iskrę nadziei.
– Słyszycie coś? – spytała przyjaciół. Obejrzała się i zobaczyła, że Pua też uniósł uszy i nasłuchuje z wielką powagą.
Westchnęła i ponownie zwróciła się ku oceanowi.
– Wiem, że gdzieś tam są inne plemiona. Wioski jak nasza – stwierdziła z przekonaniem. – I pewnego dnia ktoś mi wreszcie odpowie… – urwała. Gdzieś z oddali dobiegł ją dźwięk, który przypominał odgłos muszli. Otworzyła szerzej oczy, a jej serce mocniej zabiło.
A potem odwróciła się i uświadomiła sobie, że dźwięk wydał Heihei, który krztusił się muszelką. Stał tuż przy krawędzi długiego głazu przypominającego przewrócone drzewo. Na jego drugim końcu siedział Pua, który z rozbawieniem przyglądał się, jak kogut usiłuje wypluć muszelkę.
– Nie zmieniaj się – mruknęła Vaiana, uśmiechając się mimo doznanego zawodu.
Heihei odpowiedział jej pustym spojrzeniem. Nagle głaz, na którym siedział wraz z Puą, poruszył się. Znaleźli się niebezpiecznie blisko krawędzi przepaści!
– Chwila! Hej! Nie, nie, nie! – krzyknęła Vaiana i rzuciła się w ich stronę. Miała tylko mgnienie oka, by zrozumieć, co się dzieje, nim razem z przyjaciółmi stoczyła się po zboczu i zanurzyła w gęstwinie dżungli.
Z hukiem wylądowali na ziemi. Dziewczyna rozejrzała się i nagle jej oczy zrobiły się naprawdę ogromne. Ukryty w cieniu zarośli, za baldachimem pnączy, stał niewielki ołtarzyk. Ślad po innych ludziach!
– GDAK!
Zza ołtarzyka głowę wytknął Heihei, a niespodziewany ruch sprawił, że Vaiana aż podskoczyła. Zaśmiała się z głupiutkiego koguta, po czym zauważyła, że coś przyczepiło mu się do głowy. Zmrużyła oczy. Wyglądało na niewielki kawałek wypalonej gliny.
Zbliżyła się i delikatnie ujęła skorupę ceramicznego naczynia w palce. Przyjrzała się jej bliżej, czując, jak serce łomocze jej w piersi.
Starła z gliny warstewkę brudu i poczuła coś pod palcami. Jej znalezisko zdobił wyryty obraz lub napis. Vaiana wypatrzyła miejsce, gdzie przez liście przebijało się słońce, przystanęła tam i zbliżyła naczynie do twarzy. Znajdował się na nim rysunek przedstawiający gwiazdozbiór i wyspę z sylwetkami jakichś osób.
Vaianie wyrwał się niepowstrzymany okrzyk radości. W końcu zdobyła niezaprzeczalny dowód na to, że poza Motunui żyli inni ludzie!
Musiała czym prędzej wrócić do domu i podzielić się informacją o niezwykłym odkryciu ze swoim plemieniem. Może jej ojciec będzie wiedział, co oznacza gwiazdozbiór i którą wyspę może przestawiać obrazek.
– Heihei! Ty cudowny kuraku tępaku! – wykrzyknęła czule.
Za śmiechem odwróciła się i puściła biegiem w stronę brzegu, lecz po chwili przystanęła i obejrzała się na przyjaciół. Obaj stali tam, gdzie ich zostawiła, i wyglądali na skołowanych. A raczej Pua wyglądał na skołowanego. Heihei po prostu się gapił.
– Na co czekacie? – zawołała, gestem zachęcając ich, by poszli w jej ślady. – Płyńmy do domu!ROZDZIAŁ 2
Vaiana wzięła głęboki oddech. Czuła, że Motunui przyciąga ją niewidzialną siłą, jakby zapraszała ją w swoje objęcia.
Uwielbiała odkrywać, co kryje się za horyzontem, stawiać stopę na nowych niezbadanych lądach…
Ale równie mocno kochała powroty do domu.
Wszystko zawsze wydawało się takie samo, choć wciąż się zmieniało. Tak jak co dzień, od kiedy sięgała pamięcią, rolnicy pracowali na polach, doglądając upraw, które wykarmiały całą wioskę. Dzieci siedziały pod strzechą wielkiego drewnianego _fale_, zwanego domem spotkań, zasłuchane w opowieści Moniego, plemiennego historyka i niezrównanego gawędziarza. Snuł stare opowieści o pradawnych przodkach, pierwszych odkrywcach, i te nowsze – o wspólnych dokonaniach Vaiany i Mauiego, półboga wiatru i mórz, którzy odbyli daleką wyprawę, by zwrócić serce Wyspy Matki Te Fiti.
Vaiana przesunęła wzrokiem po otwartym morzu i dostrzegła punkciki innych łodzi sterowanych przez żeglarzy z jej plemienia.
Przeniosła spojrzenie w stronę znajomej rafy, za którą dało się dostrzec jej rodzinną wioskę. Uśmiechnęła się szeroko na widok swojego ojca, wodza Tuiego, który płynął w jej stronę na własnej łodzi. Jeszcze kilka lat temu surowo zabraniał jej wypuszczania się poza lagunę, a teraz sam spędzał wiele czasu na otwartych wodach. Jego łódź uniosła się na fali i wylądowała tuż obok niej.
– Kto pierwszy do brzegu? – rzucił Tui zamiast powitania, uśmiechając się psotnie.
– Oj, tato. – Vaiana wyszczerzyła zęby. – Tylko nie licz na fory!
I nim Tui miał czas odpowiedzieć, ruszyła do przodu po spienionych falach, pędząc w kierunku brzegu. Dobiegł ją tubalny śmiech ojca, a tymczasem bryza bawiła się jej gęstymi brązowymi włosami, przykrywając nimi jej twarz.
Chwilę później łódź zaryła w piasek. Nie czekając, aż się zatrzyma, Vaiana wyskoczyła i pomachała członkom plemienia, którzy wyszli jej na spotkanie. Zaczęła rozładowywać pakunki, pokazując im skarby, które znalazła podczas wyprawy. Kosz pełen owoców o dziwnych kształtach. Olbrzymi małż.
– Idzie się! Uwaga! – zawołała przyjaciółka Vaiany Loto, ściskając w ręku ciesak, narzędzie przypominające siekierę. Przepchnęła się przez tłumek i zatrzymała z poślizgiem.
Loto była wiecznie w ruchu, pracowała nad wynalazkami, bez przerwy główkowała. Gdy Vaiana przed trzema laty powróciła na wyspę, świat Motunui się zmienił. Ludzie zapragnęli łodzi zdolnych do żeglugi po otwartym morzu i nowych sposobów łowienia ryb. A pomysłowa Loto ochoczo przyszła im z pomocą. Teraz jej oczy przeskakiwały między Vaianą a jej łodzią.
– Nowa łajba, jak się trzyma? – spytała bez powitania. – Wal bez ogródek.
Vaiana zawahała się przez chwilę. Wiedziała, że Loto weźmie sobie jej słowa do serca. I spróbuje wprowadzić poprawki. Teraz, zaraz. Przeniosła wzrok na ciesak, który przyjaciółka trzymała już w gotowości.
– No… – zaczęła – żagiel trochę wolno się obraca, ale…
– Wszystko jasne! – Loto nie dała jej skończyć. I nim Vaiana mogła ją powstrzymać, wskoczyła na pokład i zaczęła rąbać maszt ciesakiem.
Vaiana powstrzymała śmiech. Przynajmniej miała pewność, że Loto zastąpi go ulepszoną wersją. Upewniła się, że nikt nie stoi na drodze upadającej żerdzi, a gdy się odwróciła, zobaczyła ojca, który wciągał na brzeg swoją łódź. Gdy skończył, zbliżył się do nich.
– To jak poszło tym razem? – zagaił.
Vaianę zalała duma i ulga zarazem. Tak długo szukała, a teraz… Wyciągnęła glinianą skorupę i podała ją ojcu. Wódz przyglądał się jej, słuchając sprawozdania córki.
– Znalazłam taką stertę kamieni, przy zboczu góry… z którego się sturlałam, ale nieważne…! To nie pochodzi z naszej wioski. Nawet nie wiem, z czego to jest zrobione, ale to dowód! – wypaliła na jednym oddechu. Pokazała na wyryty w glinie obrazek. – Tato, to znak, że gdzieś tam są inni ludzie. A teraz wiemy gdzie. Ta wyspa… myślę, że tam ich znajdę. Muszę tylko poszukać tych gwiazd.
Wódz Tui uśmiechnął się serdecznie. Jeśli o niego chodziło, uważał, że Vaiana powinna najpierw solidnie odpocząć. Jej entuzjazm go urzekał, ale wciąż była jego córką. Troszczył się o nią. Zanim jednak zdążył coś zasugerować, powietrze przeciął wrzask, od którego podskoczył nawet on.
– VAIANA!
Na plażę wpadła trzyletnia dziewczynka, torując sobie drogę wśród zgromadzonych niczym rozpędzony taran.
Twarz Vaiany rozpromieniła się szerokim uśmiechem.
– MAŁA! – zawołała, porywając dziewczynkę w objęcia i mocno ją ściskając.
– DUŻA! – odpowiedziała Simea z równie promiennym uśmiechem. Nagle spoważniała i wydęła swoje małe usteczka. Złapała Vaianę za policzki i spojrzała jej prosto w oczy. – Nie było cię wieki.
Vaiana powstrzymała śmiech. Simea lubiła dramatyzować. Ale ich powitania po każdej zakończonej wyprawie były jej ulubionym elementem powrotów.
– A dokładniej trzy dni. I bardzo, ale to bardzo za tobą…
Simea nie dała jej skończyć.
– Co mi przywiozłaś?
– Tobie? – spytała Vaiana z teatralnym zdziwieniem.
– Obiecałaś, że przywieziesz mi prezent.
Vaiana postukała się palcem w brodę, jakby próbowała sobie coś przypomnieć.
– Hm, pomyślmy… – Nagle uśmiechnęła się triumfalnie i pokazała siostrze wyszczerbione naczynie.
Na Simei nie zrobiło żadnego wrażenia.
– Do czego to? – spytała sceptycznie.
Vaiana nie odpowiedziała. Nie było sensu tłumaczyć trzylatce, co oznaczało to znalezisko.
Vaiana musiała jej to pokazać.
Wchodząc do Jaskini Odkrywców, Vaiana czuła ten sam dreszcz ekscytacji, który towarzyszył jej, gdy po raz pierwszy ujrzała olbrzymią grotę wypełnioną pradawnymi łodziami. Wówczas dopiero wstępowała na ścieżkę odkrywczyni – usłyszała zew oceanu, ale jeszcze na niego nie odpowiedziała. A teraz? Teraz była wytrawną żeglarką, która zaprzyjaźniła się z półbogiem. Lecz miejsce to niezmiennie wprawiało jej serce w drżenie wzruszenia.
Jej mała siostrzyczka podskakiwała z ekscytacji. Zasłaniała sobie oczy rączkami, ale nie mogła czekać ani chwili dłużej. Zerknęła przez rozczapierzone palce.
Na widok olbrzymiej groty i statków szeroko otworzyła buzię.
– Rety – szepnęła.
– To miejsce naszych przodków. Tu odkryłam, że nasz lud dawniej żeglował po oceanach… – Vaiana z uśmiechem patrzyła, jak Simea chłonie ten widok. Kilka lat wcześniej sama oglądała to wszystko z podobną miną. – To babcia pokazała mi, kim byliśmy. – Jej głos zadrżał na wspomnienie babci Tali. Okropnie za nią tęskniła.
Oczy Simei rozbłysły.
– Babcia powiedziała, żebyś złapała Mauiego za ucho i powiedziała „Jestem Vaiana z Motunui. Wsiądziesz na moją łódź i zwrócisz serce Te Fiti”!
Poważna mina małej była tak rozbrajająca, że Vaiana nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Nieźle ci to wyszło – przyznała.
– No. – Simea przytaknęła zadowolona, po czym klapnęła na pokład jednej z łodzi i popatrzyła w kierunku ściany na drugim końcu jaskini. Na kamieniu widniał wyryty obraz Te Fiti. – Długo to trwało? – spytała.
– Kilka tygodni. – Vaiana przysiadła obok niej.
– Tygodni? – powtórzyła Simea z oburzeniem. – To dłużej niż wieki!
Vaiana zachichotała.
– Wiem. Ale to było bardzo ważne zadanie. I gdybym nie popłynęła, nie zostałabym odkrywczynią. Taką jak dawni przywódcy naszego plemienia. – Pokazała palcem na kolejne rysunki na ścianach ukazujące historię Motunui.
Jej oczy przesuwały się tęsknie po wyrytych w skale scenach, aż zatrzymały się na podobiźnie ostatniego wielkiego żeglarza. Tautaia Vasy. Pradawny obraz mimo wieku wciąż zdawał się lśnić, jakby rozświetlały go od środka energia i siła woli wspaniałego odkrywcy. Vaiana złapała Simeę za rękę i poprowadziła ją wzdłuż ściany, pokazując inne historie opowiedziane obrazami. Były tu Te Kā i Te Fiti. Olbrzymie straszliwe potwory zamieszkujące ocean. Tak jak te na malunkach wykonanych na _tapa_, czyli materiale z kory, wiszących w _fale_ Moniego.
To właśnie te obrazy i opowieści babci Tali zainspirowały ją do wyruszenia na pierwszą wyprawę. I czuła w kościach, że teraz popychają ją na kolejną. U jej boku Simea wpatrywała się w nie z nieopisanym zachwytem.
– Zanim Maui wykradł serce Te Fiti… i zaczął szerzyć się mrok… – Vaiana mimowolnie ściszyła głos, naśladując ton babci Tali, gdy ta opowiadała dzieciom historie o przodkach. – …tautai Vasa pragnął zjednoczyć wyspy i ludy całego oceanu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki