Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Valentin - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
11 kwietnia 2023
Ebook
35,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Valentin - ebook

 

Lexi była świadoma, że przeprowadzka do Creek Valley zmieni jej życie. Nie wiedziała jednak, jak bardzo. Gdyby ktoś jej powiedział, że stanie oko w oko z wilkołakiem, nie uwierzyłaby. Przecież takie stwory istnieją tylko w ludzkiej fantazji.

Valentin nie przypuszczał, że los sam sprowadzi do niego Przeznaczoną. Tymczasem Ona tak po prostu pojawia się w drzwiach jego salonu tatuażu. Euforia spowodowana niespodziewanym spotkaniem nie trwa zbyt długo.

Niestety okazuje się, że Lexi jest człowiekiem. I narzeczoną jednego z lokalnych policjantów...

Valentin jednak nie odpuszcza. Przeciwnie – postanawia zrobić wszystko, żeby zdobyć Lexi.

Jej serce.

Jej duszę.

A na końcu jej ciało.

 



Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67558-06-8
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

VALENTIN

Patrzyłem na Luciana i krzywiłem się w duchu na widok jego miny zbitego psa i podkrążonych oczu. Od kilku tygodni miał problemy ze snem, co w sumie nie było niczym zaskakującym. Cała nasza czwórka z każdym mijającym miesiącem czuła się coraz gorzej, a wszystkiemu winny był brak Partnerki. Tej jednej jedynej, przeznaczonej przez los, która ma za zadanie ukoić każdy ból Partnera.

– Zrobić ci kawy? – zaproponowałem Lucianowi, zmuszając się tym samym do powrotu do rzeczywistości.

Wolałem skupić się na rozpoczynającym się właśnie dniu i nadchodzącej pełni, a nie rozmyślać, czego nie mam.

– Tak. – Lucian skinął głową i posłał mi uśmiech pełen wdzięczności. – Dzięki, bracie.

– Nie ma sprawy – zapewniłem go i ruszyłem w stronę kuchni.

Kiedy przechodziłem przez korytarz, brzęczenie maszynki do tatuażu stawało się coraz wyraźniejsze. Corina od dobrej godziny tatuowała pierwszego klienta. Zerknąłem na zegarek na lewym nadgarstku. Miałem jeszcze dwadzieścia minut do pojawienia się mojej klientki.

Zrobiłem kawę Lucianowi, a przy okazji również i sobie. Przeciągnąłem się kilka razy, zmuszając zastane mięśnie do współpracy. Nieprzespana noc dawała się we znaki, ale zbawienna kofeina lada moment miała postawić mnie na nogi. To jeden z nielicznych plusów bycia podatnym na używki.

– Dzięki. – Lucian niemal rzucił się na kubek, gdy postawiłem go przed nim na ladzie. Od razu upił kilka łyków, nie przejmując się wysoką temperaturą.

Do swojej kawy wlałem mleko i powoli sączyłem życiodajny napój, czując, jak wracają mi siły. Mój wilk również budził się do życia. Wydał z siebie ciche warczenie i rozprostował kości.

Chcę Ją. Potrzebuję Jej.

Przymknąłem na moment powieki i wypuściłem ze świstem powietrze, próbując uspokoić zwierzę. To nie był dobry moment, żeby zaczęło się rządzić. Jeszcze kilkanaście dni i mu pozwolę – gdy tylko nadejdzie pełnia. Spuszczę go ze smyczy, żeby się wyszalał. Aż do następnego razu. Na nic więcej jednak nie będzie mógł liczyć, mimo że bardzo chciałbym mu to dać. Sobie zresztą też. Żyłem nadzieją, że wkrótce odnajdziemy naszą Partnerkę. Nie chciałem skończyć jak Lucian, najstarszy członek stada, który nagle stał się najsłabszy.

Wypiłem do końca kawę i odstawiłem kubek na ladę. Zrobiłem to w idealnym momencie, bo akurat otworzyły się drzwi salonu. Do moich nozdrzy natychmiast dotarł słodki, przepełniony niewinnością i człowieczeństwem zapach; spowodował, że wilk zrobił się niespokojny.

Lucian posłał mi uważne spojrzenie i wyprostował plecy. Ja również się wyprężyłem. Serce przyspieszyło. Nerwy napięły mi się jak postronki. Nie byłem w stanie powstrzymać warczenia wydobywającego się z głębi piersi.

Moja! Moja! Wilk próbował za wszelką cenę wydostać się na zewnątrz. Musiałem mocno zwinąć dłonie w pięści, wbijając pazury w skórę, żeby powstrzymać go przed przejęciem kontroli. Niemal rozorałem ją do krwi.

– Valentin – rzucił ostrzegawczo Lucian.

Nie skupiałem się jednak na nim, tylko wpatrywałem się szeroko otwartymi oczami w kobietę, która właśnie weszła do środka.

Moja! Wilk zawył żałośnie. Kręcił się niespokojnie i obijał o ściany umysłu, chcąc się wyrwać na wolność.

Dobrze, że wypiłem kawę, bo inaczej nie byłbym w stanie go powstrzymać. Nie teraz, gdy wreszcie znalazłem swoją Życiową Partnerkę – albo raczej powinienem powiedzieć: gdy ona znalazła mnie.

– Dzień dobry. – Jej głos był tak miękki i melodyjny, że niemal się rozpłynąłem.

Przymknąłem powieki i westchnąłem cicho, starając się uspokoić rozszalałe serce. Sto osiemdziesiąt pieprzonych lat. Sto osiemdziesiąt lat! Tyle czekałem, aż ją odnajdę, a ona wreszcie się pojawiła. Wreszcie mogłem Ją mieć. Z Nią u boku mogłem stać się Alfą naszej watahy, mimo że według tradycji to Lucian powinien przejąć tę rolę – bez Partnerki nie był jednak wystarczająco silny. Mogłem uratować rodzinę przed nieuchronnym szaleństwem i śmiercią.

Niestety, nic nie poszło tak, jak sobie wyobrażałem. Nie było tak, jak sobie wyśniłem. Na co liczył mój wilk.

Ona była człowiekiem. Ludzką samicą. Kimś zakazanym, a jednocześnie tak bardzo właściwym.

– Dzień dobry – przywitał ją Lucian i szturchnął mnie w ramię. Zapewne po to, żebym się ogarnął i odezwał, a nie zgrywał kretyna.

Chrząknąłem.

– Dzień dobry. Cześć. Cudownie, że jesteś – wyrzuciłem z siebie na jednym wdechu i natychmiast w myślach zdzieliłem się w głowę. Zachowywałem się jak jakieś cholerne szczenię, mały gnojek, który po raz pierwszy zobaczył kobietę.

Naszą! Naszą Partnerkę!

– Cześć. – Uśmiechnęła się szczerze, aż jej oczy rozświetliły się radością.

Weź Ją! Oznacz Ją!

Naprawdę nie było mi łatwo uspokoić wilka, ale po kilku chwilach nareszcie mi się to udało. Uciszyłem zwierzęcą część siebie na tyle, żeby nie musieć wysłuchiwać jego zawodzenia, i wyszedłem zza lady. Wyciągnąłem masywną dłoń w stronę kobiety, a ona od razu ją uścisnęła.

To było jak wybuch wulkanu. Szczęście, radość i bezwarunkowa miłość eksplodowały we mnie dokładnie w tej samej chwili, w której moja szorstka skóra zetknęła się z jej miękkimi dłońmi. Oczy jej się rozszerzyły, jakby również to poczuła, ale to niemożliwe, przecież jest…

Cholera! To przez moje oczy!

Zamrugałem i odwróciłem na chwilę spojrzenie, zmuszając się do opanowania emocji. Nie było to takie proste, bo całe moje ciało szalało z ekscytacji i podniecenia, ale wreszcie mi się udało. Kiedy byłem pewien, że tęczówki na powrót stały się bursztynowe, a nie jasnoniebieskie, ponownie spojrzałem na moją Partnerkę.

Była piękna, nieziemska, cudowna… Długie, jasnobrązowe włosy opadały jej falami na ramiona. Mimowolnie wyobraziłem sobie, jak za nie ciągnę. Miałem ochotę pocałować ją w mały, lekko zadarty nos. Delikatny rumieniec na policzkach spowodował, że z trudem się powstrzymałem, aby się na nią nie rzucić. Usta… Do diabła. Te usta wręcz wołały, żeby je polizać, ugryźć i zagarnąć w żarliwym pocałunku. Ale to oczy… Te wielkie, lazurowe oczy były najpiękniejsze. Wpatrywały się we mnie przez cały ten czas ze skupieniem, a ja chłonąłem to zainteresowanie, syciłem się nim, bo tak bardzo…

– Proszę wybaczyć. Mój brat… – Lucian uderzył mnie w ramię, na co ostrzegawczo zawarczałem. – Jeszcze nie wypił do końca kawy. Nie jest sobą bez odpowiedniej dawki kofeiny. – Położył nacisk na ostatnie słowo. – Nie chciał cię przestraszyć.

Przestraszyć? Nie, nie, nie! Natychmiast się otrząsnąłem, mrugając kilkakrotnie, żeby doprowadzić myśli do porządku.

– Wybacz. – Uśmiechnąłem się i puściłem rękę Partnerki. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że cały czas trzymałem ją w uścisku. – Faktycznie bez porannej kawy bywam… inny.

– Nie szkodzi. – Uśmiechała się, nadal szczerze, jakby moje dziwne zachowanie naprawdę jej nie przeszkadzało. – Ja również mam zamglony umysł bez odpowiedniej dawki kofeiny. Coś nas łączy.

Wyszczerzyłem się z zadowoleniem.

Nie tylko to nas łączy. Chciałem to powiedzieć. Tak samo jak chciałem wypowiedzieć milion innych słów, zdań i długich monologów. Chciałem jej wyznać, kim jestem i kim ona jest dla mnie. Chciałem powiedzieć, że już ją kocham, ale każdego dnia będę kochać jeszcze bardziej. Pragnąłem wziąć ją w objęcia i całować, aż opuchłyby jej wargi. Wyszeptać do ucha, że dam jej wszystko, że wszystko, co mam, już należy do niej. Że czekałem na nią tyle lat i wreszcie ją spotkałem…

Weź Ją! Oznacz Ją! Wilk znowu nabrał sił i próbował się wydostać.

Gdyby nasza Partnerka nie była człowiekiem, pozwoliłbym mu na wszystko – bo byłaby świadoma tego, co się dzieje. Ale ona nie wiedziała. Nie miała pieprzonego pojęcia, dlatego starałem się opanować – dla jej dobra, mimo że to cholernie bolało; jakby ktoś rozrywał mi serce i trzewia na drobne kawałki. Z trudem działałem logicznie, jednak udało mi się – po raz kolejny – stłamsić podniecenie wilka. Upchnąłem je głęboko w czeluściach umysłu.

I dobrze, że to zrobiłem, bo chwilę później drzwi ponownie się otworzyły, a do środka wszedł mężczyzna w policyjnym mundurze.

Moja Partnerka – Nasza! – odwróciła się za siebie i uśmiechnęła. Zazdrość paliła mnie w przełyk. Lucian, jakby domyślając się, co może się zaraz wydarzyć, zacisnął mocno dłoń na moim ramieniu i niemal przebił mi skórę wilczymi pazurami.

Byłem mu za to wdzięczny. Gdyby nie on, mógłbym stracić panowanie nad sobą i rzucić się na mężczyznę, bo właśnie położył dłoń na biodrze mojej – Naszej! – Partnerki. Tymczasem ona…

– To mój narzeczony. Adam.ROZDZIAŁ 1

LEXI

Otarłam pot z czoła i westchnęłam z ulgą na widok równo ułożonych w szafie ubrań. Wreszcie skończyłam rozpakowywać pudła. Uśmiechnęłam się do siebie z zadowoleniem, zamknęłam drzwiczki i rozejrzałam się po sypialni. Była dokładnym przeciwieństwem tego, o czym marzyłam, ale to nie było ważne. Liczyło się tylko, że po latach męczarni udało mi się uciec od ojca.

Zerknęłam na zegarek i z przerażeniem zauważyłam, że wybiła już szesnasta. Adam lada moment miał wrócić z pracy, a ja wyglądałam jak stado nieszczęść i nie przygotowałam obiadu. Nawet nie zaczęłam nic szykować! Przez chwilę się zastanawiałam, czy najpierw się wykąpać, czy może zabrać za przygotowywanie jedzenia. Wreszcie zdecydowałam się na to drugie. Przecież zawsze mogę wziąć prysznic, kiedy zupa będzie się gotować. Co prawda planowałam wcześniej zrobić pieczeń, ale teraz nie miałam już na to czasu.

Kilkanaście minut później stałam pod prysznicem i spłukiwałam z siebie pianę, spoglądając w stronę małego zegarka stojącego na półce. Zostało mi dosłownie kilka minut. Nie zdążę wysuszyć włosów, ale to nic. Grunt, że obiad lada moment będzie gotowy, a ja mogłam się choć trochę odświeżyć.

Trzask drzwi wejściowych dotarł do mnie akurat wtedy, gdy rozczesywałam palcami splątane włosy. Uwielbiałam je, ale sprawiały mi sporo kłopotu. Czasem łapałam się na myśli, że z chęcią bym je ścięła, ale potem przypominałam sobie, że według Adama kobieta powinna mieć długie włosy. Skrzywiłam się mimowolnie i zaplotłam warkocz.

Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak to wszystko brzmiało, ale on wcale nie był taki zły. Na pewno nie tak zły jak mój ojciec. Gdyby nie Adam… Mogłoby mnie już tu nie być. Dbał o mnie, więc czekanie na niego z obiadem w posprzątanym domu nie było niczym niezwykłym czy też problematycznym. Tak samo jak dbanie o siebie, ale nie przesadnie – nie lubił, gdy nosiłam makijaż. Wolał mnie bez niego. I dobrze. Ja również nie przepadałam za malowaniem się.

– Kochanie?!

– Już idę! – odkrzyknęłam i wciągnęłam przez głowę letnią sukienkę.

Wygładziłam materiał i odwróciłam się w stronę wyjścia z łazienki, akurat gdy Adam stanął w drzwiach. Uśmiechnęłam się na jego widok. Lubiłam go w ciemnym policyjnym mundurze. Ten nieco różnił się od poprzedniego, ale to nic dziwnego, skoro przenieśliśmy się do całkiem innego miasta.

Jego jasnozielone oczy przesuwały się uważnie po moim ciele, jakby czegoś szukały. Nie miałam pojęcia, co próbował znaleźć wzrokiem, ale najwyraźniej tego nie dostrzegł, bo uniósł głowę i uśmiechnął się z zadowoleniem.

Odpowiedziałam mu jeszcze szerszym uśmiechem i podeszłam bliżej. Stanęłam na palcach, przyłożyłam dłoń do policzka pokrytego jednodniowym zarostem i pocałowałam go delikatnie w usta. Westchnęłam, gdy odpowiedział na pieszczotę. Powoli i słodko. Tak jak zwykle.

– Tęskniłam – wyszeptałam, odsuwając się.

– Ja również. – Pogładził mnie po nagim ramieniu i przesunął wzdłuż niego palcami, aż dotarł do dłoni. Splótł nasze palce i przytknął do swoich warg. – Bardzo – dodał, spoglądając na mnie z żarem.

Mój uśmiech mimowolnie zastygł na twarzy. Żołądek ścisnął się z nerwów, a w gardle stanęła ogromna i utrudniająca przełykanie gula. Panika powoli pełzła po kręgosłupie, kierując się w stronę szyi, jakby zamierzała mnie udusić.

W mig rozpoznałam ten żar w jego oczach. Pożądanie. Adam mnie pragnął. Sądząc po zaciśniętych zębach, z całych sił się pilnował, żeby na mnie w żaden sposób nie naciskać.

Wyplątałam rękę z jego uścisku i zrobiłam nieznaczny krok w tył. Tylko tyle, żebym nie była zbyt blisko, ale jednocześnie żeby nie zwrócił na to większej uwagi. Nie zamierzałam go zirytować, a wiedziałam, że im dłużej będę odmawiać, tym bardziej będzie się wkurzać. Chciałam mu się oddać, ale nie potrafiłam. Coś mnie blokowało. Za każdym razem, gdy docieraliśmy do momentu, w którym miał mnie dotknąć między nogami, w głowie wybuchał mi głośny i uporczywy alarm.

– Muszę… – Chrząknęłam, posyłając mu przepraszające spojrzenie. – Muszę sprawdzić jedzenie, żeby się nie przypaliło. Odśwież się, a ja w tym czasie przygotuję stół – wyjaśniłam i przeszłam szybko obok, żeby mnie nie zatrzymał.

Wróciłam do kuchni i zabrałam się za dokończenie zupy dyniowej. Dodałam trochę przypraw, żeby podbić smak. Potem zrobiłam jeszcze grzanki i podprażyłam na patelni pestki słonecznika i dyni.

Kończyłam szykować stół, gdy Adam wszedł do jadalni. Natychmiast objął mnie w pasie i przycisnął umięśniony tors do moich pleców, przywierając wargami do szyi. Do moich nozdrzy dotarł zapach drzewa sandałowego i bourbona. Najwyraźniej zdążył już coś wypić.

Skrzywiłam się mimowolnie, za bardzo kojarzyło mi się to z ojcem. Jednak dość szybko udało mi się otrząsnąć ze wspomnień. Nie powinnam rozpamiętywać przeszłości.

– Pachnie nieziemsko – wyszeptał i przesunął dłońmi po moich udach, unosząc powoli materiał sukienki.

Przymknęłam na moment powieki i zacisnęłam palce na brzegu stołu. Serce mi przyspieszyło, a oddech zaczął się rwać. Gdzieś z głębi mnie próbowały się wydostać ekscytacja i podniecenie, ale coś je blokowało, a ja nie wiedziałam, jak z tym walczyć.

Od kolejnej odmowy uratował mnie dzwonek telefonu.

Adam przeklął pod nosem, odsunął się i wyszedł z jadalni. Ja zaś odetchnęłam z ulgą i rozluźniłam się, dziękując temu, kto zadzwonił – uratował mnie przed kolejną dyskusją i silnymi wyrzutami sumienia. Kiedy tylko dłonie przestały mi się trząść, zabrałam się za pracę. Rozlałam zupę do półmisków, posypałam wierzch chrupiącymi dodatkami i usiadłam. Nie ruszyłam jednak łyżki, tylko czekałam, aż Adam wróci. Obiady zawsze jedliśmy wspólnie.

Pojawił się kilka minut później z dość pochmurną miną. Ściągnęłam brwi i posłałam mu zdezorientowane spojrzenie.

– Coś się stało?

Liczyłam, że coś mi powie. Czasem zwierzał się z tego, co się wydarzyło, ale nie robił tego zawsze. W ciągu ostatniego roku częściej jednak zachowywał pewne sprawy dla siebie.

– Doszło do kolejnego ataku na farmie – wyjaśnił, siadając ociężale przy stole. – Twierdzą, że ktoś próbuje wybić konkurencję. – Parsknął śmiechem i pokręcił głową. – Według mnie to wilki, ale co ja tam wiem. – Nabrał łyżkę zupy i gdy tylko przełknął, spojrzał na mnie z uznaniem. – Jak zwykle niebo w gębie.

– Cieszę się. – Uśmiechnęłam się z zadowoleniem i również zabrałam za jedzenie.

Coś jednak nie dawało mi spokoju. Normalnie pewnie bym się nie odezwała, ale jakiś czas temu natrafiłam na artykuł w gazecie o populacji wilków w Stanach Zjednoczonych. Jedyna wzmianka o jakiejkolwiek watasze dotyczyła wschodniej części Północnej Kalifornii, nie Zachodniej. Zmarszczyłam czoło, co nie umknęło uwadze Adama.

– Nad czym się zastanawiasz?

Podniosłam głowę i pokręciłam nią, dając mu do zrozumienia, że nad niczym ważnym. On jednak nie odwrócił spojrzenia, tylko zmienił je na wyczekujące.

Westchnęłam w duchu, nim się odezwałam:

– Widziałeś te wilki?

Parsknął śmiechem.

– Nie, ale wszystko na to wskazuje.

– Tylko że…

– Skarbie, błagam. – Posłał mi pełne politowania spojrzenie. – Te zgłoszenia są bezsensowne i tylko tracimy cenny czas, reagując na nie, a moglibyśmy spożytkować go w inny sposób. Zwierzynę atakują albo wilki, albo kojoty, a nie ludzie.

Otworzyłam usta, żeby mu powiedzieć, że na terenie stanu jest tylko jedna populacja wilków rudych, i to na wschodzie, a do tego większość z nich ma nadajniki, ale ugryzłam się w język. Adam był uparty. Nic, co bym powiedziała, nie zmieniłoby jego sposobu myślenia, więc się z nim nie kłóciłam.

– Pewnie masz rację – skwitowałam i zmusiłam się do uśmiechu, gdy skinął z satysfakcją głową.

Może on uważał, że to wilki, ale moim zdaniem ktoś próbował zniszczyć farmę Beasleyów.

***

Szukanie pracy szło mi kiepsko. Naprawdę kiepsko. Mieszkaliśmy w Creek Valley od niemal miesiąca, a ja obeszłam już wszystkie możliwe miejsca, w których poszukiwani byli pracownicy.

Lekki wietrzyk spowodował dreszcze na moim karku. Natychmiast poprawiłam sweterek na ramionach i wyciągnęłam kosmyki włosów spomiędzy warg. Jeszcze raz przejrzałam tablicę ogłoszeń przed tutejszym ośrodkiem kultury, ale na próżno – nie znalazłam nic, co by mnie zainteresowało. Nie pojawiła się żadna nowa oferta.

Z głośnym westchnieniem zrobiłam krok w tył i w tej samej chwili wpadłam na coś twardego. Odskoczyłam z cichym okrzykiem i odwróciłam się za siebie, napotykając spojrzenie jasnobrązowych, niemal bursztynowych tęczówek. Musiałam unieść nieco podbródek, żeby lepiej je widzieć. Mężczyzna był naprawdę wysoki i szeroki w barach. Wyglądał na starszego ode mnie – sądząc po zmarszczkach wokół oczu, między brwiami i na czole. Mimowolnie poczułam do niego respekt, dlatego zrobiłam jeszcze jeden krok w tył, tym razem niemal wpadając na ścianę.

– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć – odezwał się spokojnym, choć twardym głosem z mocnym akcentem, którego nie potrafiłam nigdzie przypasować. Uniósł dłoń i machnął pokrytą tuszem kartką. – Chciałem tylko przypiąć ogłoszenie.

Chrząknęłam i przesunęłam się w bok, ustępując mu miejsca.

– Nie, to ja przepraszam – odezwałam się wreszcie, gdy już poczułam, że serce się uspokoiło i przestało szaleńczo walić w piersi. – Nie zwróciłam na ciebie uwagi.

Zaśmiał się pod nosem, zerkając na mnie kątem oka, podczas gdy jego kciuk naciskał na metalową pinezkę. Mężczyzna poprawił kartkę, żeby wisiała prosto, a ja machinalnie spojrzałam, co jest na niej napisane.

– Zainteresowana?

– Och… – Pokręciłam głową. – Trenerka personalna? To zdecydowanie nie mój klimat.

– Szkoda. – Wydawał się mówić szczerze. Poprawił ciemną koszulkę, nieco odsuwając materiał od ciała, po czym westchnął głośno i obrzucił mnie uważnym spojrzeniem. – Nie jest ci za ciepło?

Zmarszczyłam brwi.

– Nie… – Spojrzałam w stronę tablicy, do której przytwierdzony był termometr. – Jest siedemdziesiąt stopni Fahrenheita i wieje. To ja ciebie powinnam spytać, czy nie jest ci za zimno.

Patrzył na mnie z uniesioną brwią, jakby pytał: „Naprawdę?”, po czym roześmiał się szczerze i pokręcił głową.

– Toma. – Wyciągnął dłoń w moją stronę.

Ścisnęłam ją po chwili wahania. Była zadziwiająco gorąca – aż zrobiło mi się cieplej.

– Lexi.

– Miło mi cię poznać. – Uniósł kąciki ust. – Kiedy się wprowadziłaś?

Nie pytałam nawet, skąd wie, że mieszkam tu od niedawna. Creek Valley to na tyle mała miejscowość, że większość ludzi się zna lub kojarzy – przynajmniej z wyglądu.

– Miesiąc temu. A ty? Mieszkasz tu…?

– Przeprowadziliśmy się tu jakieś dziesięć lat temu – odpowiedział szybko, jakby miał te słowa wyćwiczone i był na nie przygotowany, po czym wcisnął dłonie do tylnych kieszeni dżinsowych spodni. – Z Rumunii.

Zamrugałam zdziwiona, na co wydał z siebie cichy, przyjemny dla uszu śmiech.

– Zaskoczona?

– Odrobinę – przyznałam szczerze. – Owszem, gdy usłyszałam twój akcent, pomyślałam, że nie jesteś stąd, ale nie sądziłam, że aż z Rumunii.

Uśmiechnął się ze zrozumieniem i zerknął na zegarek na lewym nadgarstku. Następnie skinął głową w stronę chodnika.

– Muszę już lecieć, ale z chęcią cię kiedyś oprowadzę, jeśli…

– Mam narzeczonego – przerwałam mu szybko.

Nie chciałam, żeby sobie pomyślał, że go podrywałam czy coś.

– Gratuluję. – Wyszczerzył się, w oczach błyszczało mu rozbawienie. – Moja propozycja była czysto przyjacielska – wyjaśnił, na co przygryzłam wnętrze policzka i odwróciłam wzrok.

No to niezłą kretynkę z siebie zrobiłam. Od razu założyłam, że mnie podrywa.

– W takim razie dziękuję za propozycję. Może skorzystam. – Uśmiechnęłam się szczerze i skierowałam się razem z nim do wyjścia z terenu ośrodka. – Czyli prowadzisz siłownię…

– Tak. Razem z bratem.

– Rodzinny biznes?

– Tak. Natomiast reszta mojego rodzeństwa prowadzi salon tatuażu.

Przystanęłam i popatrzyłam na niego z zaskoczeniem.

– Tutaj?

– Tak. – Zaśmiał się, posyłając mi rozbawione spojrzenie. – A gdzieżby indziej?

– Nie o to mi chodzi – wytłumaczyłam się szybko, żeby nie wyjść na jeszcze większą wariatkę. – Chodzi o to, że jestem tam dziś umówiona na wizytę. Właściwie powinnam się już zbierać. Nie chcę się spóźnić.

Po krótkiej wymianie kilku uprzejmych zdań pożegnałam się z nim na najbliższym skrzyżowaniu i ruszyłam w stronę centrum. Chociaż trudno to tak nazwać, skoro był to po prostu większych rozmiarów rynek, pośrodku którego stała fontanna, a wokół niej znajdowały się lokale usługowe – od restauracji przez salon tatuażu po kino. Kilkanaście budynków dalej były remiza strażacka i komisariat, w którym pracował Adam.

Na miejsce dotarłam kilka minut przed czasem. Mój narzeczony miał tu przyjść lada moment, bo chciał zerknąć na wzory, które sobie rano wydrukowałam. Nie zdążył tego zrobić przed pracą. Niespodziewanie zerwał się mocniejszy wiatr, a na zachodzie pojawiły się ciemne chmury, jakby zaraz miało lunąć. Dlatego zdecydowałam się wejść do salonu, a nie czekać na Adama na dworze.

Niemal od razu po przekroczeniu progu uderzyła we mnie woń skóry i czegoś jeszcze… Testosteronu? Sądząc po dwóch postawnych mężczyznach – na pewno braciach mojego nowego znajomego – którzy stali za ladą, to całkiem możliwe.

Gdyby nie to, że Toma dał mi się poznać z dosyć dobrej strony, właśnie odwracałabym się na pięcie, żeby stąd uciec. Zwłaszcza że jeden z mężczyzn – na oko wyglądający na młodszego – zaczął się na mnie natarczywie gapić. Odniosłam wrażenie, jakby nagle pomieszczenie się skurczyło albo on urósł, co było kompletnie irracjonalne.

Kiedy się ze mną przywitał, ściskając mi dłoń, kopnął mnie prąd. Zupełnie tak, jakby facet był czymś naelektryzowany.

Chyba wariuję, pomyślałam, bo mój mózg ubzdurał sobie, że facetowi zmienił się kolor oczu – z bursztynowego na jasnoniebieski, niemal stalowy. To była tak szybka zmiana, że natychmiast zrzuciłam ją na karb przemęczenia i zestresowania.

– Proszę wybaczyć. Mój brat… – odezwał się starszy mężczyzna i uderzył młodszego w ramię, na co tamten… zawarczał? Co?! – Jeszcze nie wypił do końca kawy. Nie jest sobą. Nie chciał cię przestraszyć.

– Wybacz. – Wypuścił moją dłoń z uścisku i zażartował sobie, że bez kawy bywa inny.

Przytaknęłam, że coś o tym wiem, i udałam, że wcale nie czuję się skrępowana pod wpływem jego gorącego spojrzenia. Świdrował mnie wzrokiem, jakby próbował wyczytać wszystkie moje myśli.

Krępowało mnie to. Bardzo. Czułam się totalnie nieswojo i odnosiłam wrażenie, że lada moment spłonę rumieńcem. Coś się we mnie rozgrzewało, rozpalało. Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje, gdy w brzuchu pojawiło się niezrozumiałe dla mnie mrowienie. Nie umiałam oderwać spojrzenia od oczu mężczyzny. On zaś wyglądał tak, jakby również nie potrafił przestać na mnie patrzeć. To było całkowicie, niezaprzeczalnie… popieprzone.

Na szczęście nie musiałam się przejmować coraz bardziej odczuwalnym napięciem, bo do salonu wkroczył Adam i powietrze natychmiast się oziębiło.

Odwróciłam się do niego, oddychając z niemałą ulgą. Jednocześnie jednak zorientowałam się, że gdy tylko przestałam patrzeć na tatuatora, odczułam dojmującą pustkę i smutek. Może nawet lekką tęsknotę?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: