- promocja
- W empik go
Valeria czarno na białym. Valeria. Tom 3 - ebook
Valeria czarno na białym. Valeria. Tom 3 - ebook
Czas na solidną dawkę soczystego hiszpańskiego humoru!
Szalona kontynuacja zekranizowanej przez Netflix powieści „W butach Valerii”.
Cztery przyjaciółki, wino i zmysłowa miłość w gorącej stolicy Hiszpanii.
Miłosny kołowrotek Valerii nie zatrzymuje się ani na chwilę. W domu Víctora, przystojnego architekta, znajduje bieliznę, która nie należy do niej. Poznaje Bruna, a ta znajomość oznacza wyłącznie niebezpieczeństwo. Jej świat wywraca się do góry nogami. Na szczęście zawsze może liczyć na szalone przyjaciółki. Valeria, Carmen, Lola i Nerea to niekończące się rozmowy przy winie: o życiu, pracy i oczywiście o miłości.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66967-01-4 |
Rozmiar pliku: | 779 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MOCNY POCZĄTEK
Víctor klęczał na łóżku w całej swojej cudownej nagości. Włosy miał rozczochrane, a skronie spocone z wysiłku. Rytmicznie napinał ramiona i uda przy akompaniamencie stęknięć, które stawały się coraz ostrzejsze i głośniejsze. Pierś mu się nadymała – męska, kształtna, silna, pokryta idealną ilością włosków ciągnących się w dół aż po cieniutką linię na brzuchu. A niżej w wahadłowym rytmie poruszały się nasze biodra.
Trzymał mnie za uda i podnosił, gdy chciał wejść głębiej. Wygięta w łuk, w pełni zdawałam się na jego łaskę. Nie wiem, co takiego miała w sobie ta pozycja, że pozwalała mi zapomnieć o wszelkich troskach, a przede wszystkim o nowych zasadach funkcjonowania naszego związku. Pamiętacie? Nie jesteśmy parą, nie żądamy od siebie wyjaśnień, nie wiemy o drugiej stronie nic z wyjątkiem tego, co zechce nam powiedzieć. Oczywiście wcale mnie to nie cieszyło. Chciałam prawdziwego związku z gatunku tych, w którym nawet kiedy kończy się seks, miłość pozostaje na zawsze.
Ale gdy Víctor w ten sposób trzymał mnie za nogi, równie dobrze mógłby mi powiedzieć, że od tej chwili poprzestanie na wysyłaniu mi telegramów alfabetem Morse’a, a ja zupełnie bym się tym nie przejęła.
Odrzucił do tyłu głowę i zaczął stękać zachwycająco przez zaciśnięte zęby. Ten dźwięk działał na mniej jak afrodyzjak, wywołując łechtanie w nogach i lekki dreszcz wędrujący ku górze. Powstrzymywałam finał, by przedłużyć rozkosz. Uniosłam wyżej biodra, by z kolejnymi pchnięciami czuć większe tarcie.
– Oszalałem dla ciebie… – wymamrotał. – Jestem uzależniony. Nigdy nie chcę przestać.
Wydałam z siebie coś, co miało być cichym westchnieniem, a okazało się krzykiem, i zacisnęłam palce na prześcieradle.
– Jeszcze, jeszcze… nie przestawaj – błagałam.
Przyspieszył. Stwardniały mi sutki, a całe ciało przeszedł prąd z wyładowaniami w sferach erogennych. Gdy wybuchłam soczystym orgazmem, nie miałam nawet siły krzyczeć. Osunęłam się na łóżko jak nieżywa i pozwoliłam Víctorowi kontynuować, póki sam nie doszedł we mnie i nie zwolnił.
– O matko… – jęknął.
Wahadłowe ruchy ustały. Jeszcze przez kilka sekund nie wychodził. Oczy miał zamknięte i wydawał się rozkoszować tą chwilą, jakbyśmy byli parą, która się kocha, a nie dwiema jednostkami, które się pieprzą. Potem, jak zwykle, czar prysł i Víctor opadł na łóżko obok mnie, wbijając wzrok w sufit.
Czasami się obracał i coś mówił. Oczywiście coś głupiego, bo co innego można powiedzieć w takiej chwili, jeśli nie „kocham cię”? Mówił: „wow!”, „było super!” albo „daj mi pół godziny, a wszystko powtórzymy”. Wolałam milczenie, jak teraz. Takie już są kobiety: wolą, gdy mężczyzna milczy, bo w tym milczeniu zawiera się wszystko, co ich zdaniem powinien czuć lub myśleć. Wolimy niepewność od niezachwianej pewności, że nasz kochanek podśpiewuje sobie w duchu albo myśli o tym, że chciałby się napić piwa.
Obrócił się w moją stronę i umościł głowę na poduszce. Pogłaskał mnie, pocałował i zapytał, czy chcę wziąć z nim prysznic. On i te jego przeklęte postkoitalne prysznice! Długie, zimne, a mimo to zawsze kończące się drugim podejściem.
– Nie, co ty. Muszę już iść. Jutro mam mnóstwo rzeczy do zrobienia – odparłam, łapiąc oddech.
– Na przykład?
– Na przykład muszę się spakować. I posłać artykuł swojemu wydawcy, agentowi czy kim on tam jest.
– Artykuł? – Zmarszczył czoło, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
– Jest szansa na publikację w czasopiśmie. Nie wiem, czy się uda, ale moja kieszeń bardzo by się ucieszyła.
– Świetnie. – Zmienił pozycję i częściowo przykrył się prześcieradłem. – To kiedy wybywasz?
Przez ułamek sekundy myślałam, że pyta, kiedy wreszcie wyjdę z jego łóżka. Nim zdążyłam się zarumienić, dotarło do mnie, że ma na myśli mój wyjazd.
– Pojutrze.
– O której masz samolot?
– Szósta dwadzieścia, zdaje się. Ale nie przywiązuj się do tej informacji. Muszę sprawdzić na bilecie.
– Podwieźć cię na lotnisko? – zapytał, głaszcząc mnie po ręce.
– Nie trzeba. – Obróciłam się do niego. – Wezmę taksówkę.
– Daj spokój. Wpadnę po ciebie. Czekanie na taksówkę o tej porze nie jest zabawne. Jeśli chcesz, mogę zostać u ciebie na noc. Zawiozę cię, zaniosę ci walizkę i dopiero pojadę do pracy.
– No dobra. – Uśmiechnęłam się.
W głębi duszy przez cały czas się siłowaliśmy – nie między sobą, tylko każde ze sobą. Mnie ten supernowoczesny pseudozwiązek nie odpowiadał, ale grałam silną i udawałam, że nie wiążę z Víctorem żadnych planów i wykorzystuję go, kiedy mam ochotę. W rzeczywistości uwielbiałam, gdy wymykały mu się czułe gesty, choć nawet jeśli tak było, wiedziałam, że nie muszą one oznaczać miłości.
On też się siłował: był zadowolony z naszych obecnych stosunków… I nie mam na myśli tego, co wyprawialiśmy w łóżku, tylko nieoficjalny charakter naszej znajomości: brak zobowiązań i konieczności tłumaczenia się przede mną. Przywykł do takiego układu i zapewne czuł się w nim wolny od nacisków.
Chodził ze mną na kolację, na wino, do łóżka, a czasem po prostu do mnie dzwonił i proponował, żebyśmy spędzili razem niedzielę u mnie w domu – bez seksu w pakiecie. Oczywiście wszystko bez zobowiązań. Kolegom na pewno opowiadał, że tylko ze mną sypia. Wydawało mi się to niedojrzałe i nielogiczne, bo aby utrzymać naszą znajomość w tych widełkach, musiał ciągle walczyć z naturalnymi odruchami, nijak się mającymi do definicji luźnego związku. W efekcie oboje musieliśmy się wysilać, by zachować pozory. Osobiście byłam już tym zmęczona.
Wyciągnęłam rękę, podniosłam majtki, które spadły z nocnego stolika, i założyłam je. Wstałam i chwyciłam dżinsy. Nim jednak zdążyłam je włożyć, Víctor pociągnął mnie za przegub dłoni z powrotem na łóżko i pocałował.
– Nie idź, uparciuchu. Zostań na noc. – Potarł swoim nosem o mój.
– Naprawdę jutro muszę…
– Obudzę cię przed wyjściem do pracy. Pojutrze wyjeżdżasz i parę dni nie będę mógł z tobą sypiać.
Prawda, że to nie brzmiało jak znajomość bez zobowiązań?2
ZNALEZISKO
Dźwięk budzika dobiegał jakby z oddali, a nie z drugiej strony łóżka. To dlatego, że byłam tam obecna tylko ciałem, podczas gdy mój duch śnił o wyprzedaży w sieci Bimba y Lola, gdzie walczyłam o torebkę z dziewczyną bez twarzy.
Víctor uderzył dłonią o zegar, uciszając piekielny dźwięk. Zwinęłam się w kłębek, a on usiadł na skraju łóżka. Usłyszałam westchnienie i zerknęłam na zegarek, uchylając powieki tylko na milimetr. Szósta trzydzieści. Nieznajoma bez twarzy w końcu zdołała mi wyrwać torebkę za grosze.
Patrzyłam, jak Víctor powoli zmierza w stronę łazienki. Zawsze fascynowała mnie łatwość, z jaką przyjmował do wiadomości, że nie ma innej opcji, jak tylko wstać. Nigdy nie marudził ani nie mamrotał: Jeszcze pięć minut!
Prawie jak ja. Z naciskiem na „prawie”.
Gdy przechodził obok łóżka, mimowolnie zlustrowałam wzrokiem jego nogi i tyłek. Zachwycało mnie, że śpi w samej bieliźnie, choć było już zimno jak wszyscy diabli. Dzięki temu rankiem miałam przyjemne widoki. Z łazienki dobiegł szum wody pod prysznicem. Moje powieki ważyły tony.
Zdrzemnęłam się jeszcze chwilę.
Dźwięk zamykanych drzwi szafy, uderzających o siebie desek…
Otworzyłam jedno oko.
Víctor wsuwał koszulę w spodnie od garnituru i zapinał pasek. Zamknęłam oko, rozkoszując się tym, co zobaczyłam. Co za ciacho!
Znów zasnęłam.
Pochylił się nad łóżkiem i pocałował mnie w szyję. Zamruczałam cichutko. Na dworze wciąż było prawie ciemno.
– Valerio, już wpół do ósmej. W kuchni czeka kawa.
– Jeszcze pięć minut – wymamrotałam.
– Mówiłaś, że chcesz wcześnie iść do domu.
– Wcześnie, a nie bladym świtem – marudziłam.
– Wstawaj. – Klepnął mnie dźwięcznie w pośladek. – Zadzwonię później.
Kroki w korytarzu, brzęk wrzucanych do kieszeni kluczy, trzaśnięcie drzwi. Wbiłam wzrok w sufit. Taaak… Z całą pewnością najszczęśliwsza byłam wtedy, gdy Víctor mnie kochał, rozpieszczał, przynosił mi śniadanie do łóżka. Jakim cudem tak się cofnęłam w rozwoju?
Nie zamierzałam się na tym zastanawiać. Było jak było, a jeśli mi się to nie podobało, wiedziałam, gdzie są drzwi. Perspektywa jednoczesnego otwarcia ich dla wszystkich lafirynd, które mają ochotę rozgrzać mu łóżko, bynajmniej mnie nie zachwycała. Víctor obiecał, że póki się spotykamy, nie będzie żadnej innej. Żadna pinda o pięknie wyrzeźbionym ciele, gotowa spełnić jego najbardziej perwersyjne zachcianki, nie zajmie mojego miejsca w tym łóżku. Gdybym zbyt długo nad tym myślała, mogłabym dojść do wniosku, że różnią mnie od tych dziewczyn jedynie wyrafinowane techniki erotyczne – które im były znane, a mnie nie. Poza tym byłam jedną z wielu. Żywym, seksualnym ekwiwalentem termoforu.
Zabroniłam sobie kontynuować te rozważania. Wstałam, podkradłam z szafy T-shirt, poszłam do kuchni i nalałam sobie kawy. Skoro nie miałam już prawa trzymać tu swoich rzeczy, musiałam się zdecydować: albo chodzę w tę i z powrotem obładowana jak muł, albo przyzwyczajam się do życia bez luksusów. Luksusów w rodzaju piżamy, odżywki czy bielizny na zmianę.
Wypiłam kawę, opłukałam filiżankę, poszłam do sypialni i zaścieliłam łóżko. Powinnam je zostawić, a nawet z czystej złośliwości rzucić na nie swoje majtki, ale byłam tchórzem. Zbierałam więc swoją bieliznę po całym pokoju.
Zeszłego wieczoru wpadliśmy do mieszkania Víctora tylko po to, by wziąć kluczyki od auta przed udaniem się na kolację, ale kiedy on w porywie namiętności przyparł mnie do ściany, wiedziałam, że z kolacji nici. Odzieży pozbywaliśmy się tak chaotycznie, że niemożność znalezienia stanika ani trochę mnie nie zdziwiła. W końcu odkryłam go na fotelu w kącie. Leżał wciśnięty między dwie poduszeczki i złożony staranniej, niż mogłabym przypuszczać.
Coś jednak było nie tak z jego fakturą. W dodatku moje piersi się w nim nie mieściły. Uniosłam lewą brew i zadałam sobie pytanie, czy aby nie przesadzam ostatnio z jedzeniem. Ale zaraz, zaraz… czy mogłam jeść aż tyle, by stanik z dnia na dzień przestał na mnie pasować? Zdjęłam go i bacznie mu się przyjrzałam.
Od czego zacząć? Od tego, że nigdy nie kupowałam bielizny tej marki? Że rozmiar nie był mój? Że nawet kolor nie odpowiadał kolorowi stanika, który miałam na sobie poprzedniego dnia? Przecież nie założyłabym do białych koronkowych majtek czarnego biustonosza z syntetycznego atłasu.
Syntetycznego atłasu!!!
Spójrzmy prawdzie w oczy – to nie był mój stanik.
Zanim wyszłam, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi, przetrząsnęłam całe mieszkanie w poszukiwaniu taśmy klejącej. Potem powiesiłam ten cholerny biustonosz na lustrze w przedpokoju wraz z kartką, na której napisałam: „Teraz będziesz mi wmawiał, że to twojej siostry, pieprzony gównojadzie!”.
Owszem. Pieprzony. Gównojadzie. Taki mam repertuar, gdy ktoś mi się naraża.3
CIERPIĘ W MILCZENIU
Kobiety mają zwyczaj ukrywać szczegóły, które je ranią albo upokarzają, żeby jeszcze bardziej nie dostać po tyłku. Robimy to, bo nie chcemy przyjąć do wiadomości, że same na to pozwalamy. Ja miałabym komuś opowiedzieć, że znalazłam w domu Víctora cudzy stanik? Oczywiście milczałam. Milczałam i udawałam szczęśliwą, choć Lola zadzwoniła, by się upewnić, że wydrukowałam bilety na samolot, a Carmen, by po raz osiemnasty zapytać, dokąd w końcu jedziemy. Nawet Nerea zostawiła mi na poczcie głosowej prośbę o oddzwonienie.
Nie zmienia to faktu, że po przyjściu do domu wymierzyłam soczystego kopniaka pierwszej rzeczy, jaka mi się nawinęła, a był nią stojak na gazety. Tak go skopałam, że drzazgi i magazyny rozsypały się po całym salonie. Potem usiadłam na podłodze i zaczęłam ryczeć. Ryczeć! Ja! Przeklęty Víctor. Przeklęty rok. A gdyby znów był kwiecień i gdybyśmy dopiero teraz się poznali? Cóż… wtedy z pewnością po raz kolejny popełniłabym te same błędy.
W głębi duszy wiedziałam, że mój kochanek ma prawo robić w wolnym czasie, co mu się żywnie podoba, ale… jak to się miało do jego obietnicy, że nie będzie innych kobiet? I w ogóle po cholerę mu było jeszcze więcej seksu?
Gdy wściekła, z mokrymi od łez policzkami, wyjmowałam spod łóżka walizkę, odtwarzałam sobie w głowie wydarzenia ostatniego tygodnia. W piątek poszłam na piwo z dziewczynami. Víctor z własnej inicjatywy po mnie przyjechał i miał mnie odwieźć do domu, ale wylądowaliśmy u niego i uprawialiśmy na sofie cudowny, dziki seks. Chyba do tej pory nosił ślady moich zębów na lewym ramieniu.
W sobotę zjedliśmy razem obiad. Potem poszłam do domu, a wieczorem skoczyliśmy coś wypić, przyjechaliśmy do mnie i padliśmy bez życia na moje łóżko, pijani jak bele. W niedzielę byliśmy w kinie, po czym znów wylądowaliśmy u mnie i oddawaliśmy się uciechom na modłę francuską, które jak zwykle zakończyły się powtórką pod prysznicem. Ta ostatnia była jak żywcem wyjęta z filmu dla dorosłych: niepohamowana, zwierzęca i owocująca rozkoszą. W poniedziałek Víctor wpadł do mnie i robiliśmy to w kuchni. Potem zjedliśmy sushi z awokado i łososiem, które sami przygotowaliśmy między pocałunkami i obmacywankami. We wtorek… o wtorku już wiecie. Podsumowując: albo dzień Víctora był dłuższy od dnia większości śmiertelników, albo w sobotnie popołudnie udało mu się wygospodarować chwilę na przelecenie jakiejś zdziry z małymi cyckami i stanikiem z syntetycznego atłasu.
Menda. Co on miał w głowie? Ile seksu potrzebował? Czyżby brakowało mu różnorodności? A może musiał rżnąć mnóstwo świeżutkich, żywotnych cipek, żeby zachować wieczną młodość?
Pewnie najlogiczniej byłoby zadzwonić do niego i zażądać wyjaśnień, ale czułam się taka głupia i upokorzona… Poza tym liczyłam, że z mojej instalacji na lustrze coś wyniknie. „Martwa natura z biustonoszem” – to brzmiało jak niezły tytuł współczesnego dzieła sztuki. Mogło też posłużyć za niezłą metaforę kobiecego debilizmu.
Skoncentrowałam się na pakowaniu. Czy wspomniałam już, dokąd się wybierałam? Nie? Skleroza! Postanowiłyśmy urządzić „wyjazd panieński” dla Carmen, która za sześć miesięcy miała wziąć ślub. Fakt, trochę się pospieszyłyśmy. Brałyśmy pod uwagę możliwość, że któraś z nas wpadnie do kanału i połamie nogi, a wypożyczony rower wbije jej się w ramię, gdyby zaś tym kimś była przyszła panna młoda, chciałyśmy dać jej kościom czas na zrośnięcie, żeby nie musiała jechać do ślubu na wózku inwalidzkim.
Cel podróży: Amsterdam.
Lola wyszukała tanie bilety na samolot i natychmiast je zaklepała, nie pytając o zdanie Nerei ani mnie, a tym bardziej Carmen, która dopiero nazajutrz na lotnisku miała się dowiedzieć, dokąd jedziemy. Sama Lola milion lat temu spędziła rok w Amsterdamie na stypendium Erasmusa. Uwielbiała to miasto, w szczególności zimą. A ponieważ był już grudzień, jej entuzjazm wystarczył nam za wskazówkę.
Upchnęłam do małej walizki cztery golfy, trzy pary dżinsów, kilka sukienek, grube rajstopy, bieliznę, piżamę, przybory toaletowe i parę naszyjników. Jakim cudem to zmieściłam? Nie mam pojęcia. Przypuszczam, że złość wlała we mnie jakąś supermoc. Tylko buty musiały pasować do wszystkiego.
Potem przez chwilę próbowałam pisać, ale potrafiłam jedynie palić jednego papierosa za drugim i wyzywać się od idiotek. Żeby o wszystkim zapomnieć, wyglądałam przez okno, i tak niepostrzeżenie minął mi dzień.
Cholerny dziad.
O ósmej wieczorem zadzwonił dzwonek. Nie miałam wątpliwości, że to on. Na pewno w ogóle nie zajrzał do domu, tylko prosto z pracy poszedł na siłkę, a stamtąd przyszedł do mnie. Skoro nie chciałam go widzieć, najprościej byłoby zatelefonować i mu to powiedzieć. Nie wiem, dlaczego tak nie postąpiłam. Pewnie wbrew wszystkiemu chciałam się z nim zobaczyć. No i się zjawił.
Otworzyłam drzwi. Stał za nimi, spokojny i uśmiechnięty, w tym szarym garniturze, w którym tak mu było do twarzy. Gdyby przynajmniej się zlitował i przyszedł w dresie, ułatwiłby mi zadanie. Zresztą kogo ja chciałam oszukać? Podobałby mi się nawet w stroju ludowym. Wykazałam się jednak hartem ducha i oparta o framugę, zmierzyłam go niepochlebnym spojrzeniem.
– Co ty tu robisz? – zapytałam.
Zawahał się.
– Umawialiśmy się wczoraj, że przyjadę. Żeby rano odwieźć cię na lotnisko. Coś pomyliłem?
– Wracaj do domu.
Zmarszczył brwi.
– Co się stało?
– Wracaj do domu i zrób rundkę po przedpokoju, a jeśli wciąż będziesz miał wątpliwości, zadzwoń.
Zamknęłam cicho drzwi i wpatrzyłam się w pustkę. Dwie sekundy później Víctor zastukał w drzwi knykciami. Usłyszałam, jak się o nie opiera.
– Valerio, otwórz, proszę. – Milczałam. – Wyjaśnisz mi, o co chodzi? – zapytał napiętym głosem.
– Umówiliśmy się, że nie musimy sobie nic wyjaśniać, więc spadaj w podskokach!
Oderwał się od drzwi. Zaraz potem usłyszałam kroki na schodach. Odszedł, jak gdyby nigdy nic! Wiedziałam, że już w pierwszych miesiącach naszej znajomości miał dość komplikacji i uciekał przed wszystkim, co wzbudzało w nim jakikolwiek niepokój, ale żeby tak po prostu zaakceptować fakt, że wyrzucam go z domu bez żadnych wyjaśnień? Ja na jego miejscu nie ustąpiłabym tak szybko.
Minęła godzina. Myślałam, że wróci i będzie mnie prosił, żebym go wpuściła, albo przynajmniej spróbuje mi wcisnąć jakiś kit.
Minęła kolejna godzina. Wyobrażałam sobie, że siedzi w aucie na mojej ulicy i myśli, jak się przede mną wytłumaczyć, udając jednocześnie, że wcale się nie tłumaczy.
Minęła jeszcze jedna godzina. Przestałam czekać.
Nadzieja matką głupich.
Czułam się oszukana, poniżona, samotna – i po raz pierwszy od chwili naszego rozstania zatęskniłam za Adriánem. Szybko jednak uświadomiłam sobie, że nie tęsknię za nim, tylko za kimś, kto mógłby w tym momencie zająć drugą połowę łóżka i przytulić mnie, żebym poczuła się trochę mniej głupia.
Víctor nie wróci. Pewnie nawet nie przyszło mu do głowy, żeby przyjechać i się wytłumaczyć. O tej porze na sto procent już spał, palant jeden. Istnieje jedna reguła, od której nie ma wyjątku: wszyscy przystojni faceci szkodzą zdrowiu.
Nie rozumiałam, jak ktoś może z zamkniętymi oczami szeptać, że cię kocha, a cztery miesiące później nie mieć dla ciebie za grosz szacunku. Jak można w tak krótkim czasie się zauroczyć, zakochać, być razem, a potem się odkochać? I co więcej, jak to możliwe, że obie strony, kiedy już przez to przeszły, postanawiają nadal być razem?
O czwartej trzydzieści zadzwonił budzik. Wyłączyłam go bez ociągania: całą noc nie spałam i zdążyłam już wziąć prysznic, ubrać się i wypić kawę. Wolałam robić coś konkretnego zamiast się nad sobą użalać. Nie chciałam zepsuć sobie wycieczki. Zadzwoniłam po taksówkę, zamknęłam walizkę i czekałam, zmarnowana, z workami pod oczami.
Pięć minut przed umówioną porą przyjazdu taksówki zeszłam na dół. Było zimno jak wszyscy diabli, więc przed wyjściem z budynku zapięłam kurtkę po szyję i porządnie owinęłam się szalem. Lodowate powietrze dosłownie mroziło mi palce, a mimo to zapaliłam papierosa. Byłam zestresowana. Musiałam oddychać głęboko, bardzo głęboko, w nadziei, że powietrze wypełni to coś w środku, co wydawało się tak strasznie, strasznie puste.
Ledwie zapaliłam i wypuściłam dym, dostrzegłam zaparkowany w drugim rzędzie samochód Víctora z włączonymi światłami awaryjnymi. Zaciągnęłam się jeszcze raz, po czym rzuciłam papierosa na ziemię.
Drzwi auta się otworzyły i ze środka wysiadł Víctor. Miał na sobie nieskazitelny czarny garnitur, którego marynarkę zapinał właśnie jedną ręką, i białą koszulę bez krawata. Wyglądał perfekcyjnie. I nie odrywał ode mnie wzroku.
Niech go szlag.
Poprawił kołnierzyk, zamknął drzwi auta pilotem i podszedł do bramy, w której stałam niczym półtora nieszczęścia. Pewnie triumfował w duchu, że z zazdrości o niego przez całą noc nie zmrużyłam oka.
Stanął przede mną i bez słowa podniósł walizkę. Pociągnęłam za rączkę.
– Valerio, wsiadaj do samochodu – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Nie. Zadzwoniłam po taksówkę. Zaraz tu będzie.
– Dlaczego taka jesteś? – Gdy wyprostował się na cały swój metr dziewięćdziesiąt, nagle wydał mi się ogromny. – Do diabła, czemu ciągle robimy to samo? Czemu nie próbujemy ułatwić sobie życia zamiast je utrudniać?
– Ja je ułatwiam. Pomagam ci uniknąć konieczności udzielenia mi wyjaśnień, których tak bardzo nie chcesz udzielić. A samej sobie pomagam uniknąć dalszych rozczarowań. Wiesz co? Pewnie mnie wyśmiejesz, ale mam to gdzieś: naprawdę wierzyłam, że sypiasz tylko ze mną. I wkurza mnie tyle rzeczy, że jeśli zacznę je wyliczać, spóźnię się na samolot. Wyświadcz mi więc przysługę i zniknij – spojrzałam w stronę ulicy – bo taksówka już jedzie. Zepsułeś mi wieczór. Nie życzę sobie, żebyś zepsuł również podróż.
– I tyle? – Dramatycznie uniósł ręce.
– A niby co jeszcze? – Uniosłam brwi. – Znalazłam w twojej sypialni stanik, który z całą pewnością nie był mój! W takiej sytuacji nic już nie zależy ode mnie. Zapytaj swojego Piotrusia Pana, co masz teraz robić.
Ruszyłam do taksówki, ciągnąc za sobą walizeczkę. Kierowca wysiadł, by otworzyć bagażnik. Víctor podszedł do niego.
– Przepraszam, zaszło nieporozumienie. Ja zawiozę tę panią. Bez obaw, zapłacę panu za kurs i…
Obróciłam się. Najchętniej urwałabym mu głowę. Nawet nie próbowałam panować nad głosem.
– Nie zaszło żadne nieporozumienie! I nie myśl, że parę banknotów wszystko załatwi! Ani one, ani peniuary z La Perli, wykwintne kolacje i teatralne gesty! Dość tego. Niczego od ciebie nie oczekuję, rozumiesz?! Niczego! Już nie!!! I nie pojmuję, dlaczego kiedykolwiek oczekiwałam.
Wsiadłam do taksówki. Patrzyłam, jak Víctor się cofa, by ostatecznie oprzeć się o stojący na ulicy samochód. Nie negocjował. A ja po raz pierwszy od dawna nie byłam tym rozczarowana.
Umówiłam się na lotnisku z Lolą, Nereą i Carmen o piątej dwadzieścia, ale gdy przyjechałam, na miejscu była tylko Carmen. Obok niej senny Borja jak dziecko przecierał pięściami podkrążone oczy. Podeszłam, uśmiechnęłam się sztucznie i ucałowałam ich w policzki.
– Super, że ją przywiozłeś – powiedziałam do Borjy, myśląc o Víctorze i czując buzującą w żołądku furię.
– Myślałem, że twój chłopak też to zrobi. Inaczej wpadlibyśmy po ciebie – odparł z uśmiechem.
– Nie przejmuj się. – Klepnęłam go przyjacielsko w ramię.
Carmen zerknęła na mnie nieufnie, po czym, nie dając mi nawet chwili na reakcję, rozpoczęła dyskusję z samą sobą:
– To moja wina. Po prostu jestem tchórzem. Fakty są takie, że się was boję. Zwłaszcza Loli. Lepiej od razu mi powiedz, że chcecie mnie przebrać za kurę i zawieźć do Logroño na chistorrę z piwem. Już będę spokojna. I oczywiście się zgodzę. Ale ta niewiedza, co ze mną zrobicie… To jest najgorsze! Całą noc zamęczałam tym Borję. Oka nie zmrużył. Lot pewnie będzie trwał góra dwadzieścia minut, więc mów mi od razu, co dla mnie szykujecie! I oczywiście dla siebie. Pewnie mnie zawieziecie do klubu seniora w jakiejś pipidówie, gdzie psy dupami szczekają, i każecie mi tańczyć _Kaczuchy_!
Uniosłam brwi i wybuchnęłam śmiechem.
– Wyluzuj. Aż tak okrutne nie jesteśmy. Obiecuję ci, że to będzie wspaniały czas.
– Wspaniały? Dla was czy dla mnie też?
– Dlaaa wszyyystkich – odparłam, przesadnie wydłużając samogłoski.
Obróciliśmy się na dźwięk obcasów stukających o podłogę i ujrzeliśmy nadciągającą zamaszystym krokiem Lolę. Stanęła przed nami, zlustrowała nas wzrokiem, roześmiała się i oznajmiła, że wyglądamy jak pół dupy zza krzaka. Ona oczywiście była kwitnąca. Denerwująco kwitnąca, rzekłabym. Niewiele rzeczy potrafiło spędzić Loli sen z powiek, a teraz, gdy nie musiała się już przejmować Sergiem, była oazą spokoju. Pomyślałam, że musiała tworzyć idealną parę z Víctorem, i o mało nie zalała mnie żółć. Koniec, powiedziałam sobie! Dość myślenia o tym sukinkocie, przynajmniej do chwili mojego powrotu!
Spojrzałyśmy na zegarki. Lola rzuciła okiem na tablicę odlotów.
– Mam nadzieję, że Nerea się pospieszy – oznajmiła spokojnie, nie przestając żuć gumy – bo za dziesięć minut otwierają bramkę. Przynajmniej tak jest napisane na biletach.
– Powiedzcie mi wreszcie! – wykrzyknęła Carmen.
– Guadalajara – powiedziałam. – Ta w Meksyku. Zmusimy cię do śpiewania piosenek ludowych i zawodzenia „Aj, aj, aj, aaaaay!”.
Borja i Lola parsknęli, ja im zawtórowałam, a Carmen pokazała nam środkowy palec. W tym momencie zjawiła się Nerea, wystylizowana na gwiazdę Hollywood podróżującą z walizeczką Loewe’a i reklamówką Caroliny Herrery. Pozdrowiła nas z uśmiechem i przygładziła burzę jasnych włosów.
– Oto nasza Greta Garbo. – Uśmiechnął się Borja. – Jadę. Daj buziaka.
– Nie zostawiaj mnie tu! – Carmen uczepiła się jego ramienia. – Czuję, że one chcą mnie poddać strasznym torturom!
– Wiem, dokąd lecisz, i wiem, co będziecie robić, a boję się jedynie tego, że nie zechcesz wrócić. Dawaj tego buziaka i biegnij.
Carmen się uśmiechnęła, postawiła walizkę na ziemi i pozwoliła mu się objąć. Potem zaczęli się całować jak w romantycznym filmie. Czule, niewinnie, szczerze. Z miłością. Patrzyłam na to w niemym zachwycie. Czy kiedykolwiek ktoś mnie tak pocałuje?
– Trzymaj się. – Borja wpatrywał się w Carmen jak w obrazek.
– Kocham cię.
– Bylebyś o tym nie zapomniała. – Uśmiechnął się półgębkiem jak amant ze starego kina, po czym rzucił w naszą stronę: – Opiekujcie się nią.
Oczywiście Carmen entuzjastycznie przyjęła informację o celu naszej podróży. Zaczęła podskakiwać, a kiedy usłyszała, że nie zamierzamy jej w nic przebierać, ucałowała każdą z nas, nawet Gretę Garbo, którą peszyły takie przejawy czułości.
Samolot był mały, ale wygodny – tylko cztery siedzenia w rzędzie, po dwa z każdej strony przejścia. Wszystkie miałyśmy miejsca obok siebie, a lot trwał zaledwie dwie i pół godziny, więc siadałyśmy na chybił trafił. Ja znalazłam się obok Carmen, która przez całą drogę snuła plany na najbliższe cztery dni.
– Będziemy jeździć wypożyczonymi rowerami wzdłuż kanałów, pić piwo, palić skręty…
Uśmiechałam się, ale myślami byłam daleko. A konkretnie przy kłótni z Víctorem. Miałam pewność, że to koniec naszego związku, a raczej tego, co z niego pozostało. Nie było już czego zbierać, więc jedynym logicznym wyjściem pozostało postawić na tym krzyżyk – tym razem na dobre. A znając Víctora i domyślając się, jak mógł zareagować na widok zawieszonego na lustrze stanika, wiedziałam, że nie będzie się upierał. Nie wsiądzie w samolot, żeby polecieć za mną i wyznać mi miłość gdzieś nad kanałem.
Nie zrobi tego. A ja wcale nie chciałam, żeby to zrobił.
Do miłości nie wystarczą dobre chęci. Tak przynajmniej mawia moja mama. Co mi po jakiejś zagrywce rodem z romantycznego filmidła? Już mu nie ufałam.
Ledwie wystartowaliśmy i Carmen zaczęła wznosić wszystkie znane sobie katolickie modły, zapadłam w letarg. Nie spałam, nie czuwałam i bynajmniej nie byłam zrelaksowana. Kiedy doszłam do wniosku, że lepiej będzie się ocknąć i poprosić stewardesę o kawę, poczułam lekką sójkę w bok. Obróciłam się i ujrzałam wpatrzone we mnie wielkie i nieco zatroskane oczy Carmen. Wychyliłam się ze swego siedzenia. Nerea w rogowych okularach czytała książkę Paula Austera, a Lola spała z otwartymi ustami.
– Valerio – szepnęła Carmen – co ci jest?
– Nic, skarbie. Po prostu źle spałam. – Przetarłam nieumalowane oczy i uśmiechnęłam się. – No dobrze, w gruncie rzeczy nie spałam ani dobrze, ani źle, bo w ogóle nie spałam.
– Denerwowałaś się?
– Bardzo się cieszyłam na ten wyjazd i wciąż się cieszę. Chodziło o coś innego.
– O Víctora – podpowiedziała z westchnieniem.
– Owszem.
– Chcesz mi o tym opowiedzieć?
Przygryzłam wargę, po czym posępnie przytaknęłam. Jeśli istniał na świecie ktoś, kto mógł mnie zrozumieć, to właśnie Carmen. Tylko ona była wystarczająco ludzka, delikatna i uczuciowa. Nie chcę przez to powiedzieć, że Nerea czy Lola nie były istotami ludzkimi. Po prostu w sprawach uczuciowych bardziej przypominały cyborgi.
– Chyba zerwaliśmy.
– Co?! – zdumiała się.
– Dłużej tego nie wytrzymam. Nie zniosę tego postmodernistycznego otwartego związku, który może być wszystkim albo niczym. I za cholerę nie pojmuję, jakim cudem znaleźliśmy się w tym punkcie po jakichś… sześciu miesiącach.
– Val, moja droga, jesteś dużo sprytniejsza, niż ci się zdaje. Musisz dalej trzymać się swojej strategii. On w końcu zrozumie, że się kochacie. Wiem, jak na ciebie patrzy.
Prychnęłam i wytarłam twarz dłońmi.
– Carmen…
– No?
– Wcześniej byłam tego samego zdania. Czasem uważałam za niesprawiedliwe to, że ja mam się trzymać jakiejś strategii, żeby go przy sobie zatrzymać. Kiedy indziej powtarzałam sobie, że miłość nie jest łatwa i że im bardziej musisz o coś walczyć, tym więcej jest to warte.
– I? Dlaczego zmieniłaś zdanie?
– Wczoraj rano… – Westchnęłam. – Na litość boską, Carmen, nie mów o tym nikomu, bo jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak upokorzona.
– Jasne. Przysięgam. Co się stało? – Zmarszczyła brwi i zacisnęła palce na moim nadgarstku.
– Wczoraj rano ubierałam się w jego mieszkaniu i znalazłam stanik, który z całą pewnością nie był mój.
– Może…
– Tylko mi nie mów, że mógł należeć do jego siostry! Doskonale wiemy, że to nieprawda. Jego siostra nawet za pomocą czarów nie upchnęłaby tam swoich cycków.
Milczałyśmy. Przeczesałam palcami włosy.
– Mogę o coś zapytać?
– Wal – mruknęłam.
– Co najbardziej cię drażni w tej sprawie?
Patrzyłam na Carmen jak sroka w gnat. Jak to co mnie drażni? Zgłupiała? Ale nie, była inteligentną kobietą i nigdy nie zadawała niepotrzebnych pytań. To pytanie miało czemuś służyć, a ja powoli zaczynałam rozumieć jej intencje.
– Co mnie najbardziej drażni? Z punktu widzenia rozumu czy emocji?
– Chyba obu.
– Na logikę, pomijając wszystkie inne kwestie, jestem zła, bo… – odchrząknęłam – …bo się nie zabezpieczaliśmy. To znaczy ja owszem. Brałam pigułkę. Ale innego zabezpieczenia nie było. Zawsze mi się wydawało, że to akt bliskości, kolejny krok ku obopólnemu zaangażowaniu. Oboje byliśmy zdrowi i żadne z nas nie sypiało z nikim innym. Ale kto mi zaręczy, że naprawdę tak było? Zaraz po powrocie z Amsterdamu umówię się do lekarza i zrobię wszystkie możliwe badania. Nawet na dżumę. – Carmen przyglądała mi się z uniesionymi brwiami. – No co?
– Po pierwsze, nie wiemy, czy Víctor sypia z innymi, czy to był epizod i czy cokolwiek w ogóle się wydarzyło. Jeśli jednak… zadaje się z innymi dziewczynami…
– „Zadaje się”? – Wybuchnęłam śmiechem.
– Wolisz „pieprzy się”? – zapytała.
– Nie, masz rację. Wolę „zadaje się”.
– OK. No więc nawet jeśli sypia z innymi, powinnaś przyjąć, że zakłada prezerwatywę. Dlaczego miałby tego nie przestrzegać?
– A innych rzeczy przestrzega? No właśnie. – Wbiłam wściekłe spojrzenie w pustkę.
Carmen znów mnie szturchnęła.
– A z punktu widzenia emocji?
– To bardziej złożone. – Westchnęłam. – Nie rozumiem, za cholerę nie rozumiem, co zrobiłam nie tak i dlaczego wszystko się posypało. Twierdził, że mnie kocha. To ja od niego odeszłam. A on nigdy się ze swoich słów nie wycofał, nawet wtedy, gdy go zostawiłam. Co więc mam teraz myśleć po tym, co odkryłam? Że nigdy mnie nie kochał? Że powiedział to za wcześnie? Uznał, że to właśnie chcę usłyszeć, więc wypowiedział słowa bez pokrycia? I czy ja naprawdę chciałam je usłyszeć?
– Powoli. Zauważyłaś coś?
– Niby co?
– Że przez cały czas obwiniasz siebie. Dlaczego? Powiedział, że cię kocha, bo w tamtym momencie tak czuł, a jeśli chcesz znać moje zdanie, uważam, że jego uczucia się nie zmieniły, tyle że postanowił je inaczej nazywać, żeby nie czuć się niezręcznie. Robił w gacie ze strachu. Zostawiłaś go, przeczołgałaś i wróciłaś. Przywykł do tego, że dziewczyny padają mu do nóg, a ty jesteś inna. Początkowo byłaś wyzwaniem. Potem stałaś się rzeczywistością wymagającą więcej niż to, co zwykle dawał. Wtedy zaczęła się ta zabawa w przeciąganie liny, przez którą czułaś się niepewnie, pamiętasz? A gdy stwierdziłaś, że nie masz kontroli nad swoim życiem i musisz wreszcie wziąć byka za rogi, zostawiłaś go i role się odwróciły. Kiedy znowu się spiknęliście, wyglądało na to, że ty lepiej wiesz, co robisz. Moim zdaniem on wciąż nie jest gotów tego zaakceptować. Ale kiedyś będzie.
– Kiedyś będzie? Nie jestem przekonana, Carmen. Zresztą nie mam zamiaru czekać w nieskończoność, aż jemu się znudzi bzykanie całej kadry siatkówki plażowej kobiet.
– One nie mają cycków – mruknęła.
– Sądząc po znalezionym staniku, ta, którą bzyka Víctor, też ich nie ma. Sam fakt noszenia stanika wydaje się przejawem megalomanii z jej strony.
– Jeszcze jedno ważne pytanie: powiedziałaś mu o tym?
– Przykleiłam stanik taśmą do lustra w przedpokoju wraz z liścikiem: „Teraz będziesz mi wmawiał, że to twojej siostry, pieprzony gównojadzie!”. Wieczorem przyszedł z pracy prosto do mnie, a ja wysłałam go do diabła. Powiedziałam, że jeśli chce zrozumieć, o co mi chodzi, ma iść do domu. Nie wrócił. Za piętnaście piąta rano czekał w samochodzie przed moim blokiem. Chciał mnie zawieźć na lotnisko, ale nie miałam ochoty dalej się kłócić i zepsuć sobie wycieczki.
– Może zamierzał o tym porozmawiać, wyjaśnić coś…
– On? Żartujesz? Włączył tryb: „Nie komplikujmy sobie życia”, co zapewne miało oznaczać: „Pozwól mi rżnąć wszystko, co się rusza, i nie marudź”. Mówię ci, Carmen, to już koniec. Nie widzę powodu, dla którego miałabym dłużej znosić tego kretyna.
– Faktycznie nie zachował się zbyt mądrze, ale każdy od czasu do czasu bywa kretynem.
– Przestań go usprawiedliwiać. Co, może Borja też jest kretynem? Pozwolę sobie wątpić. Dziewczyno, niedługo zostaniesz żoną jedynego prawdziwego mężczyzny, jaki jeszcze chodzi po tej ziemi.
Carmen zrobiła wielkie oczy.
– A sprawa z jego matką?
– Postawił się jej!
– W końcu tak, ale nie masz wrażenia, że zabierał się za to trochę długo? Poza tym on też ma wady, jak każdy.
– Niby jakie?
– Różne – odparła enigmatycznie, wzruszając ramionami.
– Hej, teraz już musisz powiedzieć!
– Na przykład jest strasznie flegmatyczny. – Uniosłam brwi i czekałam, aż powie coś bardziej konkretnego zamiast tych bzdur. W końcu mlasnęła z dezaprobatą i zbliżyła usta do mojego ucha. – Chodzi o to, że – rozejrzała się czujnie – nigdy nie ma ochoty…
– Na seks?
– Ciii! – Roześmiała się. – Nie, co ty. To facet. Na seks zawsze ma ochotę.
– No więc?
– Nie chce używać…
– …prezerwatyw – dokończyłam za nią.
– Jakiś czas temu się zbuntował i od tamtej pory nigdy nie zdołałam go namówić.
– No i?
– No i nic. – Skrzywiła się.
– Stosunek przerywany?
– Stosunek przerywany, kalendarzyk… i tak dalej.
– Zdaje się, że baby boom z lat siedemdziesiątych zawdzięczamy właśnie kalendarzykowi. Wiesz o tym?
– Jasne. – Wbiła zawstydzony wzrok w swoje dłonie. – Tyle że… jakoś nie mam siły się przy tym upierać.
– Taaa… – Roześmiałam się. – Jesteś na to zbyt namiętna, co?
Gdy dotarłyśmy do wynajętego pokoju, Lola wciąż miała na policzku ślady po dmuchanym rogalu, który podłożyłyśmy jej pod szyję, żeby nie skręciła karku. Carmen i ja wyglądałyśmy na żywcem wyjęte z _Miasteczka Halloween_, za to Nerea była świeżutka jak różyczka. Przed wyjściem z samolotu zwilżyła skórę płynem micelarnym i… powiem wprost: miałam ochotę ją zamordować.
Początkowo chciałyśmy nocować w hotelu, ale Lola znalazła akademik, który zgodził się wynająć nam czteroosobowy pokój. Wyglądał wprawdzie na dwuosobowy… No dobrze, kłamię: wiedziałyśmy, że jest dwuosobowy, ale cena była idealna dla naszej czwórki. Nie przeszkadzało nam, że będziemy musiały spać po dwie na jednoosobowych łóżkach z lat dziewięćdziesiątych. W końcu przyjechałyśmy tam na cztery dni, a nie na całe życie.
Kwadratowy pokój miał dwa wielkie okna wychodzące na deptak, lecz de facto widać było przez nie tylko przeciwległy budynek z czerwonej cegły i skrawek nieba. W pomieszczeniu stały dwa łóżka, mały stoliczek pośrodku oraz większy stół z czterema krzesłami, każde z innej parafii. Był też aneks kuchenny z małą lodówką, kilkoma fotelami i zlewem. Przy drzwiach znajdowało się wejście do łazienki z prysznicem. Więcej nie było nam trzeba.
Lola od razu zaprowadziła nas do supermarketu Albert Heijn, gdzie zrobiłyśmy wielkie zakupy. Byłyśmy rozemocjonowane faktem, że jesteśmy razem w Amsterdamie, a sklepowy wózek odzwierciedlał nasz zachwyt w postaci niewiarygodnych ilości piwa. W dodatku w półlitrowych puszkach, które zawsze wyglądają bardziej menelsko. Wzięłyśmy po dwie z każdego rodzaju, żeby spróbować. Na pierwszy rzut oka najbardziej spodobało mi się piwo z obrazkiem szczura. Ot, egzotyka.
Zaciągnęłam Carmen do działu chipsów i wybrałyśmy te najdziwniejsze, których w Hiszpanii nie ma. Potem tradycyjnie wrzuciłam do wózka nieznany napój. Dziewczyny się śmiały, że wygląda jak płyn do podłogi o zapachu sosny.
W wózku znalazły się też krojony chleb, szynka z indyka, ser, czekolada, _stroopwafels_ i różne niezdrowe przekąski. Po zaopatrzeniu lodówki mogłyśmy się udać do coffee shopu i rozpocząć przygodę.
Nerea, najbardziej ułożona z naszej czwórki, zaplanowała, że pierwszego dnia pójdziemy zwiedzać miasto, a jeśli już koniecznie musimy wyskoczyć na jointa, to dopiero wieczorem. Nieczęsto paliłyśmy zioło: szczerze mówiąc, nie pamiętam, żebym to robiła, odkąd skończyłam dwadzieścia lat, ale w końcu byłyśmy w Amsterdamie i miałyśmy moralny obowiązek pójść na blanta.
Lola zaprowadziła nas do wypożyczalni rowerów w pobliżu dworca Amsterdam Centraal. Musiałyśmy wypróbować wszystkie, żeby znaleźć taki, na którym sięgałam stopami do ziemi. Boję się jeździć na rowerze, odkąd w czasach prehistorycznych wykopyrtnęłam się na środku ulicy i wyrżnęłam brodą w asfalt. W końcu z sercem w gardle ruszyłam za dziewczynami na podbój miasta… by po kwadransie wrócić i oddać rower, podczas gdy Lola wymieniła swój na taki z dodatkowym siodełkiem z tyłu, na którym mogła mnie wieźć.
Bardzo zabawnie zwiedzało się miasto w taki sposób, nawet w lekkim deszczu. Przejeżdżałyśmy przez kanały po charakterystycznych kamiennych mostkach, robiłyśmy setki zdjęć, napiłyśmy się piwa w knajpie obok czegoś przypominającego zamek, odwiedziłyśmy młyn, w którym mieści się browar, pojechałyśmy na kiermasz, wypiłyśmy grzane wino z przyprawami i kupiłyśmy milion dupereli.
Na zdjęciach widać, jak świetnie się bawiłyśmy.
Jedynym problemem był straszny ziąb i to, że szybko się ściemniało. O wpół do siódmej wieczorem poczułyśmy się jak o trzeciej nad ranem i wróciłyśmy do akademika – oczywiście zahaczając po drodze o coffee shop, w którym kupiłyśmy coś o nazwie White Russian.
Dopiero gdy ubrana w piżamę z wizerunkami muffinek i ciasteczek zasiadłam na skraju łóżka (które dzieliłam z Lolą), po raz pierwszy od wielu godzin pomyślałam o Víctorze. Karciłam siebie za te myśli. Wyjechałyśmy we czwórkę po raz pierwszy od lat i bawiłyśmy się świetnie, więc nie miałam zamiaru uderzać w melodramatyczne tony z powodu tego, co zaszło w moim życiu osobistym. Zaciągnęłam się papierosem (przysięgam, że to był papieros!) i podniosłam wzrok na dziewczyny.
Lola przetrząsała dwie znajdujące się w pokoju szafki w poszukiwaniu chipsów. Chciałabym być taka jak ona – i nie mam na myśli wyłącznie faktu, że jadła, a nie tyła. Chciałabym, żeby moje rany tak szybko się zabliźniały. Chciałabym nie czuć takiej frustracji i nie brać na siebie wszystkich win, przynajmniej w kwestiach dotyczących Víctora.
Nerea stała przed lustrem i przebierała się w piżamę. Miała na sobie tylko czarny podkoszulek i czarne koronkowe majtki. Ależ jej zazdrościłam figury! Upięła włosy w kitkę i włożyła obcisłe czarne legginsy. Chciałabym być jak ona. Móc założyć te legginsy i nie czuć, że się ośmieszam. Wyglądać jak z okładki „Playboya”. Pomyślałam (błędnie!), że gdybym taka była, Víctor nie wstydziłby się mnie kochać.
Czasem bywam kretynką, ale chyba można mi to wybaczyć, prawda?
W tym momencie z łazienki z kosmetyczką w ręku wyszła Carmen. Carmen, która wydawała się żyć w ciągłym chaosie, a tymczasem postanowiła się ustatkować szybciej, niż mogłybyśmy przypuszczać. I to w dodatku z prawdziwym mężczyzną, który kochał ją do szaleństwa i z całą pewnością miał pozostać jej wierny aż do śmierci.
Czy mnie kiedykolwiek ktoś tak pokocha?
Co w ogóle się ze mną działo?
– Wszystko w porządku, Val? – Nerea usiadła obok mnie i podała mi piwo.
– Nie – odparłam prosto z mostu. – Chyba zerwałam z Víctorem.
Lola obróciła się w naszą stronę z ustami pełnymi chipsów. Oczy prawie wyszły jej z orbit. Carmen usiadła na przeciwległym łóżku z piwem w dłoni i podciągnęła nogi pod brodę.
– Co ty gadasz? – wybełkotała Lola.
– Nie chcę rozwijać tematu. Przyjechałyśmy tu, żeby się dobrze bawić, więc…
– To była twoja inicjatywa?
– Owszem, moja. On… bo ja wiem? Wszystko zostało jakby w zawieszeniu.
Lola w końcu przełknęła.
– Co się stało? – zapytała nerwowo. – Co ten fiut znowu zmalował?
Cholera.
– Znalazłam w jego sypialni cudzy stanik. I nie potrafię sobie z tym poradzić. Nie potrafię utrzymywać tej znajomości, wiedząc, że są inne. Koniec, kropka. Zamykam temat.
Przez chwilę wszystkie trzy wpatrywały się we mnie w milczeniu. W końcu Lola westchnęła.
– Faceci to gnoje.
– Gnoje – przytaknęła ku naszemu zdumieniu Nerea.
– A ty co? – zapytałam Lolę.
– Co „co”?
– Co ci dolega?
– Nic. Już mówiłam. Mam w dupie facetów. Wszystko mam w dupie.
– Kiedy ostatnio się bzykałaś? – zapytała bez ogródek Carmen.
Lola z zawstydzoną miną przygryzła wargę.
– Trzy miesiące temu. – Wytrzeszczyłyśmy oczy. – I wcale mi się do tego nie spieszy. Po tej historii z Sergiem mam serdecznie dość.
– Świetnie, Lolita! – pochwaliła ją radośnie Nerea. – Dojrzewasz.
– Raczej się starzeję i robię bardziej wymagająca. I wiem, jak to się skończy.
– Jak? – zapytałyśmy chórem.
– Zostanę starą panną! – odparła ze śmiechem. – Albo spotkam jakiegoś łysego grubasa, który wyda mi się miły, i spiknę się z nim, żeby na starość nie być sama. Ale nie martwcie się. Już się z tym pogodziłam.
– Dlaczego miałabyś rezygnować ze swoich marzeń? Żadnej z nas życie nie rozpieszcza, ale to nie znaczy, że masz zostać sama – oznajmiła z wielką powagą Nerea.
– A co z miłością? – zapytała Carmen.
– Z miłością? Nie wierzę w miłość. Skapitulowałam w obliczu materiału dowodowego. Miłość to coś, co przydarza się innym, ale nigdy nie przydarzy się mnie. Zupełnie jak z bożonarodzeniową loterią. Ktoś tam wygrywa, a ty zawsze zostajesz z niczym.
– Nie gadaj głupot! – oburzyła się Nerea.
– Ja? Ja gadam głupoty? A co u ciebie?
– W porządku, dzięki – zapewniła błyskawicznie Nerea.
Zapadła cisza. Patrzyłyśmy na siebie wyczekująco. W końcu Lola się roześmiała.
– Niezła z nas banda frajerek. Tylko Carmen się poszczęściło.
Carmen przewróciła oczami.
– Powinnam się obrazić?
– Niby o co? – Lola pocałowała ją w skroń.
– Zazdroszczę ci – zwróciłam się do Carmen. – To zdrowa zazdrość, ale jednak.
– Dlaczego? Bo jeśli nastąpi hekatomba, moje zasoby tłuszczu pozwolą mi przeżyć miesiące bez jedzenia? – zapytała złośliwie.
– Nie wydurniaj się. Dlatego, że wkrótce będziesz szczęśliwą małżonką.
– Ty też byłaś małżonką – powiedziała cicho. – Szkoda, że wasz związek nie przetrwał, ale to nie znaczy, że już nigdy…
– Daj spokój. Twoja sytuacja w niczym nie przypomina mojej. Bierzesz prawdziwy ślub i dam sobie rękę uciąć, że będziecie razem do końca życia.
Nerea przytaknęła.
– Ja też ci zazdroszczę – wyznała. – Będziesz miała cudowny ślub, no i wychodzisz za mąż z miłości. – Roześmiałyśmy się. Z miłości? A niby z czego? Ona chyba spadła z choinki. – Czasami myślę, że zerwanie z Danielem było jakimś szaleństwem – dodała z westchnieniem. – Że zamiast siedzieć cicho, dałam się porwać nierealnym romantycznym wyobrażeniom o związku. Ale potem patrzę na ciebie i Borję i widzę, że to zaręczenie się z Danim byłoby szaleństwem. Pragnę tego, co masz ty. I nie chodzi mi tylko o ślub.
Lola sięgnęła po woreczek z marihuaną i zaczęła robić skręta.
– Nie zdarza wam się czasem myśleć: Kurde, tyle oczekiwałam od życia, a zadowoliłam się czymś tak małym? – zapytałam.
Nerea skinęła głową.
– Ty przynajmniej masz pracę. I ją uwielbiasz.
– Podobnie jak ty swoją – zauważyłam.
Uniosła brew, a Carmen spojrzała na nią zdziwiona.
– Nereo… nie lubisz swojej pracy?
– Nie. Chyba nigdy jej nie lubiłam. Jest nudna jak flaki z olejem.
Lola odłożyła skręta na stół i sięgnęła po piwo. Potem wstała, wdrapała się na łóżko obok Carmen i uniosła puszkę.
– Wstańmy wszystkie. Złożymy ślubowanie.
– Złaź z tego łóżka. Masz brudne nogi, a ja będę musiała tam spać – ofuknęła ją Nerea.
– Powiedziałam, że macie wstać! – Nerea mlasnęła z niezadowoleniem, nie mając najmniejszego zamiaru spełnić polecenia. – Słuchajcie – kontynuowała Lola. – Mówię serio. Czy wy rozumiecie, że to nie życie ma nam przynieść wszystko, czego pragniemy? Że same musimy to sobie wziąć? W którymś momencie musiałyśmy zidiocieć, skoro tu siedzimy i czekamy na mannę z nieba! Ty! – Wskazała mnie palcem. – Czego chcesz?
Wzruszyłam ramionami.
– Chyba szczęścia.
– Zasada pierwsza: konkret. Postulaty muszą być konkretne, zwięzłe, realistyczne i możliwe do spełnienia. Czego chcesz?
– Víctora – odparłam bez namysłu. – Chcę, żeby mnie kochał.
– Czego jeszcze?
– Chcę… – zawahałam się – …zrzucić pięć kilo.
– Stuknij się – mruknęła Carmen, patrząc na mnie spode łba.
– I jak zamierzasz to osiągnąć? – kontynuowała przesłuchanie Lola.
– Zacznę jeść jak normalna istota ludzka i codziennie chodzić na spacery – odparłam i stanęłam na łóżku, przepełniona dobrymi chęciami.
– Wiesz, że tego nie zrobisz. Powiedz mi, co naprawdę zamierzasz.
Po kilku sekundach milczenia podniosłam na nią wzrok.
– Chcę być dorosła.
– I jak zamierzasz to osiągnąć?
– Będę niezależna, zacznę kontrolować swoje wydatki, dobrze się odżywiać, znajdę mężczyznę zdolnego do takiego związku, jakiego pragnę, a jeśli Víctor nie będzie spełniał tych norm, rozstanę się z nim.
Lola zaklaskała, Carmen jej zawtórowała, a Nerea patrzyła na nas jak na wariatki.
– Teraz ty, Carmen! – zarządziła Lola. – Czego pragniesz?
Carmen błyskawicznie stanęła na łóżku i uniosła swoje piwo.
– Chcę awansować w pracy.
– Jak zamierzasz to osiągnąć?
– Będę bardziej wydajna. Będę pracować jak automat.
– Czego jeszcze sobie życzysz?
– Życzę sobie… zawsze nosić buty na obcasach. I częściej zakładać sukienki! Bo kiedy je noszę, czuję się piękna, a nie mam powodu, żeby się tak nie czuć!
– Tak jest! Co jeszcze?
– Żeby moja teściowa zrozumiała, kto rządzi w moim domu!
– Jak zamierzasz to osiągnąć?
– Grrrrrrrrrrrr… – warknęła Carmen, zaciskając pięści.
Lola i ja zareagowałyśmy oklaskami i wiwatami.
– Teraz Nerea!
– Nie mam zamiaru się wygłupiać.
– Ne-re-a! – zaskandowałyśmy chórem.
– Nie. Nie zrobię z siebie idiotki.
Lola uniosła brwi i chrząknęła.
– Nie masz chłopaka, ale chcesz wyjść za mąż. Masz pracę, ale jej nie lubisz. Udajesz niezależną, ale nie potrafisz nawet wypowiedzieć na głos swoich marzeń. Myślę, że lepiej by ci zrobiło, gdybyś jednak się trochę wygłupiła.
Carmen i ja zaczęłyśmy namawiać Nereę, żeby wstała. W końcu zrzuciła baletki, w których chodziła po domu, i stanęła na materacu.
– Nerea! – zawołałyśmy we trójkę. – Czego pragniesz?!
– Pragnę, żebyście przestały krzyczeć i zeszły z mojego łóżka.
– Czego pragniesz w życiu?!
– Być normalna – odparła i skrzyżowała ręce na piersi.
– Pragniesz wyjść za mąż! – zawołała Lola.
– Pragniesz mieć dzieci! – dodała Carmen.
– Pragniesz zrezygnować ze wszystkiego, co zdaniem twojej matki powinnaś mieć!
Nerea popatrzyła na nas zdziwiona.
– Przesadziłaś – zwróciła się do mnie.
– Powiedziałam nieprawdę?
– Nie.
– Nereo! – zaintonowała ponownie Lola. – Czego pragniesz?!
– Pragnę…
Zaczęłyśmy wiwatować, a Nerea uśmiechnęła się półgębkiem.
– Nerea nie chce nic od życia – zawyrokowała Lola.
– Buuuuuuuuuuuu… – zabuczałyśmy. – Ne-re-a! Ne-re-a! Ne-re-a!
– Chcę zmienić pracę – powiedziała cichutko Nerea.
– Jakiej pracy pragniesz?
– Innej. Takiej, która będzie bardziej zabawna i którą będę lubić.
– Czego pragniesz?!
– Nerea Lodowata! Nerea Lodowata! – zawołałyśmy.
– Chcę przestać być Nereą Lodowatą!
Lola spoważniała, powiodła po nas wzrokiem i podniosła piwo.
– Obiecajmy sobie, że nigdy nie zadowolimy się czymś, co nam nie odpowiada, tylko dlatego, że tak jest wygodniej. – Pokiwałyśmy głowami. – Wszystkie zasługujemy na to, co najlepsze, i będziemy do tego dążyć.
Po tych słowach wypiłyśmy swoje piwa dwoma czy trzema haustami, jakby za chwilę miał się skończyć świat.