Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Vasharoth. Kuźnia Bogów. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
1 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Vasharoth. Kuźnia Bogów. Tom 3 - ebook

"Kuźnia Bogów" to trzeci tom siedmiotomowej sagi Vasharoth.

"Zaprawdę, dusza boga nie może zniknąć bezpowrotnie. Nie jest w stanie ulecieć bez śladu, obić się bez echa. Vasharoth jako siódmy, na siedem równych części się rozerwie… Powrócą one jako niezależne byty, odrodzone po sobie, rok po roku, poczynając od tej chwili."

Chciwość, Zazdrość, Obżarstwo, Duma, Pożądanie, Gniew i ospałe Lenistwo... Siedem Throsis, które niosą ze sobą jedynie duszący mrok. Czy z tej bezkresnej ciemności narodzą się kojące iskierki światła?

Po odkryciu tajemnicy swojego przeznaczenia, świeżo zawiązana drużyna Soujiego wyrusza do zapomnianej kryjówki. Aby stawić czoła narastającemu złu, podejmują wyczerpujące treningi, lecz to nie one okażą się ich największym wyzwaniem.

Co zjednoczy dusze przeznaczonej siódemki: miłość, przyjaźń, czy może nienawiść? I które z tych uczuć zwycięży, gdy staną oko w oko ze śmiercią? Kuźnia Bogów przyniesie odpowiedzi na wszystkie te pytania...

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67394-13-0
Rozmiar pliku: 10 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SŁOWO WSTĘPNE, CZYLI OD NAS DLA WAS

Erethreis to świat pełen magii i niezwykłych stworzeń.

Kryje się w nim zarówno wiele dobra, jak i zła,

które nie zawsze trzyma się w cieniu. Podstawy, na których opiera się tutejsza rzeczywistość, różnią się od znanych nam, ziemskich. Staramy się jednak ułatwić Wam ich zrozumienie.

Przy każdym z rodziałów znajdują się daty i miejsce, w którym rozgrywa się akcja. Pamiętajcie, że czas w Erethreis podlega innym miarom. Co prawda doba liczy sobie 24 godziny, to dni księgowane są w ośmiu następujących miesiącach:

1 - Pierwsza Gwiazda

2 - Wschód Słońca

3 - Poranna Mgła

4 - Susza

5 - Burza

6 - Deszcz

7 - Ostatni Świt

8 - Zachód Słońca

Liczą one sobie 38 dni. Po dwa miesiące na każdą astrologiczną porę roku. Na każdy rok w Erethreis przypada więc 304 dni.

Ostrzeżenia o zawartości treści:Książka zawiera opisy śmierci oraz silnych emocji związanych z żalem i smutkiem. Tematy te mogą być trudne dla osób wrażliwych na motywy straty, żałoby lub traumatycznych doświadczeń emocjonalnych. Prosimy o rozwagę podczas lektury.

S.J. BRENNENSTUHL

K.W. JANOSKAPROLOG

Syriusie Louisie Constantinie di Cagerroche,

mój pierworodny, umiłowany Synu,

czy istnieje dla ojca łaska większa niż otrzymanie wieści o sile i niezrównanym męstwie własnego potomka? Krew z mojej krwi i kość z moich kości, zaiste światłość umysłu naszych przodków osiadła również w Tobie, mój Synu. Purpura na mym palcu iskrzy z dumy, a zwrócone na zachód oczy są spokojne. Wiem bowiem, że kolejny raz zaznaczyłeś siłę naszego rodu, mieczem i tarczą przypieczętowałeś moc hołdu, jaki od zawsze nam się należy. Niech nie tylko Fustia i Trójprzymierze drżą ze strachu, ale całe Erethreis! Niech uklękną przed Tisileą, zatrwożeni i zgnieceni potęgą naszą, rodu di Cagerroche, odbicia boskiej sprawiedliwości na ziemiach splugawionych przez podrzędne rasy. Jam bowiem jest drzewem, któremu błogosławią Shizreen oraz Yathra, pan zemsty, a Ty moją latoroślą, najpłodniejszym z pędów, na którego ze spokojem wyczekuję.

Gdy skończysz już swoje eskapady, wróć i zasiądź ponownie po mojej prawicy. Razem zaprowadzimy nowy porządek w świecie, w którym równowaga została zachwiana wieki temu. Nie martw się o królestwo, jak zapewne wiesz, Tisilei nie grozi żadne, nawet najgroźniejsze tąpnięcie. W końcu to ja we własnej osobie, jako najwierniejszy strażnik i roztropny król, mam cały świat w swoich rękach. Bronię go także dla Ciebie, mój książę, abyś przejął batutę władzy, mając u stóp cały kontynent. Z niezachwianą pożądliwością śledzę ścieżki Twej przyszłości oraz wszystkich czynów, jakich dokonasz. Rozsławiaj ród nasz, Synu, przynoś mi jeszcze więcej szczęścia! Nie pozwól, by głupi ludzie zwiedli Twój wzrok, bądź czujny, aż wrócisz do domu koronnego, w którym czekają na Ciebie wszelkie moje bogactwa.

Władca i ojciec Twojej strudzonej duszy,

Gerhard Vick Axton di Cagerroche

Srebrnowłosy mężczyzna z trudem powstrzymywał wybuch złości. Napiął wszystkie mięśnie, a czytając ostatnie zdania listu, wydał z siebie zduszony jęk. Znał treść korespondencji na pamięć. Od kiedy o poranku Jaśnie Oświecona uroczyście przekazała mu złotą tubę z charakterystyczną pieczęcią, zdążył przeczytać zawartą w środku wiadomość już dziesiątki razy. Mimo to widok imienia znienawidzonego ojca wciąż przyprawiał go o dreszcze, a serce przyspieszało tak bardzo, że prawie wyskakiwało z wyrzeźbionej piersi.

Mężczyzna ostatecznie zgniótł gruby papier z wykaligrafowanym tekstem i z całej siły cisnął nim o ścianę.

— Jak śmiesz… — wycedził przez zęby, zginając się w pasie i łapiąc za głowę. Mocne, wielkie dłonie zacisnął na uszach tak mocno, że wydawało mu się, że za chwilę dosłownie rozgniecie własną czaszkę. Zieleń, rodowy sygnet na jego prawicy, trzeszczał złowrogo. Ojciec dowiedział się o wszystkim, gdyż król Fustii, mimo jego usilnych próśb, wysłał list z „podziękowaniami”. Czy naprawdę to jest jego nagroda za pomoc w odparciu wojsk Trójprzymierza?

— Ty głupcze! — wrzasnął do siebie żałośnie, uderzając pięścią w ciemne drewno. — Powinieneś siłą zmusić Heidricha Rottego do porzucenia tego pomysłu.

Syrius Silverline, a w zasadzie Syrius di Cagerroche, książę Tisilei, pod osłoną nocy tkwił zamknięty w sypialni kwatery głównej Gildii Poszukiwaczy. Wrzeszczał rozpaczliwie i wykrzywiał deski w podłodze — sam ze swoimi myślami, osierocony w bólu, wylizywał gorejące rany przeszłości.

Nieważne, że za chwilę jego przyjaciele przybędą mu na pomoc. Było już za późno, by stłumić konsekwencje. Król Tisilei odkrył, gdzie ukrywa się jego syn.ROZDZIAŁ I

Zapomniana kryjówka

32. dzień Burzy 1222 roku

Luvv

Miasto Luvv, wiecznie bijące serce skąpo zaludnionego państwa Fustii, od zarania dziejów nosiło miano twierdzy nie do zdobycia. Znajdujący się w centrum zamek królewski, choć niepozornych rozmiarów, miał mury tak twarde, że żadne znane światu machiny oblężnicze nie były w stanie ich przełamać. Na dowód swojej wspaniałości forteca otrzymała równie chwalebny tytuł — Niebiańskie Bramy, których siła mogła ugodzić każdego stającego naprzeciw nich szubrawca niczym grom przeszywający niebo. Jednak mimo żywej legendy otulającej to miejsce, to nie twierdza rodu Rotte była tym, czym miasto mogło się szczycić w pierwszej kolejności. Nie były to także fortyfikacje, jarmarki ani zdobycze kulturowe Luvv. Była nim osławiona na całym świecie siedziba główna Gildii Poszukiwaczy, organizacji uznawanej za drugą siłę sprawczą w Erethreis. Do jej głównych zadań należało gromadzenie, spisywanie, a także klasyfikowanie wszystkich pamiątek historycznych oraz artefaktów z całego kontynentu. Podejrzewano nawet, że w podziemnym skarbcu, którym władała przywódczyni gildii — Jaśnie Oświecona Diane de Payns — znajduje się więcej skarbów niż we wszystkich królestwach razem wziętych.

Splendor organizacji nie opierał się jednak na bogactwie, ale na rzeszach poszukiwaczy budujących jej zasoby. Każdy, nawet najniższy rangą członek cieszył się poważaniem, a jeśli udało mu się wznieść na wyżyny struktur gildyjnych, cały świat chylił przed nim czoła. Po przejściu od rangi D aż do A można było stać się wojownikiem honorowanym przez większość armii Erethreis, magiem goszczonym na dworach królewskich czy też zaklinaczem najwyższej kategorii. Mimo to wśród tysięcy utalentowanych osób zaledwie dziesiątka mogła piastować specjalne stanowiska, podlegające bezpośrednio Jaśnie Oświeconej. Członkowie rangi S byli jednostkami nieobliczalnymi, budzącymi postrach we wszystkich zakątkach świata. Wielu uznawało ich za szalonych, przebiegłych i niezrównanych w boju. Posiadali wiedzę z dziedzin zakazanych, a ich determinacja nie mieściła się w racjonalnej skali. Zaiste, wszelkie rozsiewane plotki i legendy nosiły w sobie ziarna prawdy nierozmijające się z rzeczywistością. S-ek obawiali się zarówno członkowie Podziemia, nekromanci, możnowładcy, jak i zwykli cywile, którzy nie wtrącali się w sprawy wielkiej wagi. Każdy wiedział, że S-ka nie cofnie się przed niczym, by zdobyć artefakt, na który poluje. Nie zawaha się nawet przed zlikwidowaniem własnych sojuszników.

Jednym z nich był najmłodszy z dziesiątki — zaledwie dwudziestoletni czarnowłosy szermierz Sue Guianteca, znany w świecie pod pseudonimem Souji. Obecnie przebywał na terenie kwatery głównej, co w ostatnim czasie nie zdarzało się często. Określano go jako ponuraka i samotnika, który zawsze pracuje sam. Przez wiele miesięcy od wyniesienia do najwyższej rangi chłopak stronił od podstawowego obowiązku członka rangi S: zawiązania własnej drużyny, która miała stanowić nie tylko zgraną ferajnę, ale także swego rodzaju wsparcie i obronę w razie sytuacji kryzysowych.

Wszystko zmieniło się zaledwie kilka tygodni temu, kiedy przeznaczenie postawiło na drodze Soujiego szóstkę niezwykłych indywiduów, którzy wywrócili jego dotychczasowe życie do góry nogami. Ich ścieżki splotły się w jedną przez mit bóstwa Vasharotha, w którego historię wciąż niedowierzali. Czy rzekomy bóg czasu naprawdę istniał? Czy w rzeczy samej został rozdzielony na siedem części, a dobro skumulowane w tych odłamkach odrodziło się wraz z siedmioosobową hałastrą? Już niedługo mieli się przekonać, czy przepowiedziana im misja jest prawdziwa…

Tego dnia drużyna Sue odbywała codzienny trening na jednym z zamkniętych placów ćwiczebnych. Był wydrążony wewnątrz góry, na której wybudowano miasto Luvv i która nosiła tożsamą do niego nazwę. Souji, jak zwykle opatulony w czarny płaszcz, z kamienną twarzą wpatrywał się w swoją uczennicę. Ta, dzierżąc w prawej dłoni srebrnobiały rapier o kwiecistych zdobieniach na rękojeści, zrobiła krok do przodu i uderzyła nieco chwiejnie w chłopaka. Z lewą dłonią za plecami, nacierała we wściekle zielony miecz przeciwnika, a jej długie białe włosy podskakiwały z każdym pchnięciem. Souji nie atakował, jedynie parował ciosy i raz po raz wykrzykiwał: „szybciej” lub „nadgarstek luźniej”.

Z drugiej strony placu ćwiczyło dwóch mężczyzn. Drobno zbudowany chłopak o szarozielonych włosach i z pięknym zdobionym szaliku na szyi co chwila tworzył małe lodowe ściany. Jego partner, wysoki na ponad dwa metry, z łatwością przebijał się przez nie gołymi pięściami.

— Doskonale, Seth! — krzyknął. — Są coraz twardsze, zaczynasz lepiej panować nad magią.

Wypowiedział jednak te słowa w złą godzinę. Powiew wiatru, który wytworzyła białowłosa szermierka, niemalże zrzucił szalik z szyi Setha. Fala mrozu uderzyła tak gwałtownie, że wysoki mężczyzna ledwie utrzymał się na nogach, zasłaniając twarz umięśnionymi ramionami.

— Przepraszam… — jęknął chłopak, ponownie zaciskając na szyi szalik i strzepując śnieg z ubrania.

Po przeciwnej stronie placu potyczka także chyliła się ku końcowi. Dziewczyna wymachiwała rapierem coraz szybciej. Wraz z jej ruchami dookoła wzniecał się mocniejszy wiatr. Podmuchy uderzały w chłopaka, który albo rozbijał je święcącym na zielono mieczem, albo dzięki mocy iluzji robił szybkie uniki przypominające teleportację. Teraz jednak przyjął uderzenie frontalnie, nie broniąc się. Jego czarne włosy, płaszcz, a nawet skóra zaczęły przemieniać się w obłok ciemnego dymu. Momentalnie zniknął, a w jego miejscu pojawił się opancerzony, wysoki na około metr insekt. Podmuch wiatru odbił się od niego i ze zdwojoną siłą ugodził białowłosą czarodziejkę. Ta przekoziołkowała po piaszczystym podłożu, aż skończyła w pozycji siedzącej. Zaczęła szukać wzrokiem swojego rapiera. Okazało się, że trzymał go w ręku nie kto inny, tylko Souji. Stanął zaraz obok dziewczyny, wbił broń w ziemię i z ponurym wyrazem twarzy rzekł:

— Gdy atakujesz, nie zapominaj o obronie! Przeciwnik może być chytrzejszy, niż ci się wydaje. Nigdy nie wiesz, ile sztuczek trzyma w zanadrzu…

Białowłosa nie odpowiedziała. Patrzyła na niego zmieszanym wzrokiem, aż w końcu zaczęła cicho chichotać.

— No co?! — zawstydził się chłopak. — Próbuję zachowywać się dokładnie jak Zerdra, gdy mnie uczyła… Niemniej jesteś coraz silniejsza, Beatrice. — Odwrócił wzrok, ale wysunął rękę, by pomóc uczennicy wstać.

Na trybunach oddalonych o kilkadziesiąt metrów siedziała niebieskowłosa dziewczyna w czerwonej sukni. Tupała gniewnie obcasem w drewnianą podłogę i z ponurą miną przyglądała się, jak trenujący szykują się do kolejnej rundy.

— Znów się popisuje knypek… Jak ja go nie cierpię — szeptała pod nosem.

— Yhmmm — mruknęła przeciągle siedząca obok różowowłosa dziewczynka, która czytała grubą książkę.

— Vivien! Też uważasz, że robi to specjalnie?! — zawołała kobieta, zrywając się z miejsca.

— Kto? — odpowiedziała dziewczynka pytaniem, podnosząc głowę. — Wiesz, że zamierzam uwarzyć dziś Inspario? Souji zdobył dla mnie składniki — zmieniła temat.

— Nieważne — warknęła. — Idę do Elizabeth, mam was serdecznie dość!

Zanim zdążyła wykonać chociaż krok, wspomniana dziewczyna sama pojawiła się w zasięgu wzroku. Niosąc ze sobą rdzawozłoty przedmiot ze stopu metalu, utkwiła spojrzenie w dwóch mężczyznach ćwiczących na placu.

— Syrius! Zmiataj na trybuny do Annabel i Vivien! Seth, stawiaj największą ścianę, jaką tylko możesz! Przetestujemy mojego nowego skarbeńka! — krzyknęła, przyśpieszając kroku.

Syrius, Souji i Beatrice bez słowa ruszyli w stronę trybun. Nie chcieli wchodzić dziewczynie w drogę, gdyż po ostatnich wydarzeniach konstruowanie broni jako jedyne trzymało jej psychikę we względnej stabilności. Cztery tygodnie wcześniej Luvv starło z armią orków. Była to trudna bitwa, która kosztowała obydwie strony naprawdę wiele. Drużyna Soujiego, choć jeszcze nieoficjalna, wzięła w niej czynny udział, a Elizabeth w spotkaniu z orkowym generałem Ragu Demak’ką, straciła swój największy skarb — własnoręcznie stworzoną broń, Pokutnika. Znaczył on dla niej znacznie więcej niż zwykły przedmiot, czy nawet artefakt. Był częścią jej duszy. Na szczęście dysponowała jeszcze Heretyckim Kondensatorem, z którego usilnie próbowała stworzyć nowy wynalazek bojowy, mający zastąpić ten utracony.

Kompania usiadła, z uwagą przyglądając się, jak Seth drżącymi dłońmi materializuje przed sobą pokaźną górę lodu.

— Szybko czyni postępy — powiedział Souji do Syriusa.

— Sam jestem zaskoczony. Rozwija się chyba najprędzej z nas wszystkich. Nie tylko magicznie, ale i intelektualnie — odpowiedział.

— Jest wyjątkowy! — wtrąciła się trzynastoletnia Vivien. — Ma niesamowitą pamięć i ciągle chce przyswajać wiedzę. Nie to co poniektórzy…

Beatrice poruszyła się gwałtownie, obrzucając przyjaciółkę nienawistnym spojrzeniem.

— Jak tylko Tesofi pozwoli, to i ja niedługo posiądę wiedzę, jak stać się potężną!

Syrius, Vivien i Annabel spojrzeli po sobie. Znali Beatrice już na tyle długo, by stwierdzić, że takie słowa z jej ust są czymś niecodziennym. Białowłosa od zawsze brzydziła się przemocą. Była jak promyk kochającego wszystko słońca w grupie pełnej burzliwych charakterów.

Nie zdążyli spytać, skąd ta nagła zmiana w jej podejściu, bo Elizabeth krzyknęła głośno, że mają teraz obserwować. Zobaczyli Setha oddalającego się biegiem od wysokiej już na dziesięć metrów lodowej ściany. Elizabeth za to stanęła z wyciągniętą ręką, celując prosto przed siebie.

— JEDEN!!! — zawołała, a z jej wynalazku wyleciała biała wiązka magii, która rozbiła się o lód. Kilkanaście mniejszych promieni pomknęło w najróżniejsze strony, następnie zawróciło długimi łukami, by kolejno wniknąć w lodowy obiekt.

Nastała cisza, mącona tylko delikatnym, ledwie słyszalnym z tej odległości cykaniem przedmiotu w dłoni dziewczyny. Nagle jej druga ręka się uniosła, a sama Elizabeth podskoczyła. W tym samym momencie lód zaczął pękać, aż rozpadł się na kilkaset kawałków. Dziewczyna zastygła w triumfalnej pozie, z twarzą zwróconą ku trybunom, po czym zaczęła się histerycznie śmiać.

— To było… Niesamowite! Aż brak mi słów — skwitował Souji, nie kryjąc podniecenia. Uwielbiał zdobywać wiedzę na temat każdego nowego artefaktu czy też wynalazku.

— Czy to coś samo namierzyło cel i zaatakowało go ze wszystkich stron? — zapytała Annabel.

— To coś więcej — wtórowała im Vivien. — Energia rozsadziła ścianę od środka.

— Pierwszy raz nic nie wybuchło — dodał Seth.

— No, a jak! W końcu zrozumiałam działanie tego pizdryka! — krzyknęła Elizabeth, zbliżając się do nich w podskokach. Po drodze jednak przypadkowo przyłożyła broń do uda, tak że przepaliła sobie spodnie. — O TY GNOJU!!! — Rzuciła urządzenie na ziemię. — CHCESZ SIĘ BIĆ?!

Podczas gdy Elizabeth odgrażała się leżącemu na ziemi przedmiotowi, reszta zeszła z trybun i otoczyła przyjaciółkę. Idący na przedzie Syrius złapał ją za ramię i delikatnie nią potrząsnął.

— Wyjaśnisz nam, co to było? — zapytał.

Uśmiechnęła się szeroko, zamiast odpowiedzieć. W końcu złapała za rękojeść broni i podniosła ją, po czym wskazała na centralną część mechanizmu. Nacisnęła duży metalowy przycisk, a wtedy z głośnym cyknięciem ze środka wyskoczyła pusta stalowa kula.

— To ma osiem komór na osiem zastosowań. Udało mi się zakląć pierwszą z nich. Zajęło to dużo czasu, ale wywołanie reakcji intermilogicznej pomiędzy sproszkowanym srebrem, kwarcem i artosytem za pomocą pieczęci zaklinania i tej puszki pełnej znaków skrybicznych…

Z każdym kolejnym zdaniem źrenice wszystkich członków drużyny stopniowo się rozszerzały. Tylko najmłodsza Vivien wydawała się rozumieć co poniektóre słowa, ale nawet jej przychodziło to z trudnością. Nie dało się ukryć, że mimo swojego wieku posiadała największą wiedzę o świecie z całej grupy.

— Chyba wystarczy, że powiesz, co się stało z lodem — przerwała jej Beatrice, uśmiechając się życzliwie.

— W najprościej powiedzianym skrócie: energia wpietrusiła się prosto w jego serce i rozbiła je od środka. W jednej chwili, ha, ha, ha! — wyjaśniła. — Ale spokojnie, raczej nie zadziała na żywe istoty — dodała, widząc, że przyjaciele są wręcz przerażeni jej słowami.

— Czy tylko mi się wydaje, że każda rzecz, jaką ona stworzy, łamie wszelkie znane nam zasady magii? — zapytał Souji, a wszyscy zgodnie pokiwali głowami.

— Heretyk — powiedziała nagle Elizabeth znacznie poważniejszym głosem. — Skoro łamie zasady, jakie narzucili bogowie, tak go nazwę. Zresztą mam nim zabić jakiegoś boga, czyż nie tak powiedziała nam Dianka? — W jej oczach zabłysł prawdziwy obłęd.

— Nie mów tak o Jaśnie Oświeconej! — krzyknęła Beatrice, ale Elizabeth nie słuchała ani jej, ani nikogo innego. Powtarzając szeptem „Demak’ka” i „zabiję”, coraz mocniej ściskała broń.

— I tak wróciliśmy do punktu wyjścia — westchnął Syrius. — Ktoś może zgłodniał? Już dawno minęła pora obiadu.

***

Wieczorem Souji, Syrius, Seth i Vivien siedzieli w pokoju księcia, gdzie uwielbiali spędzać wieczory. Z racji swojego pochodzenia Syrius otrzymał sypialnię o wiele wyższym standardzie niż reszta, a wielkie łóżko i miękkie fotele aż prosiły się o to, by zapraszać gości.

— Czym było to coś, co przyzwałeś podczas walki z Beatrice? — zapytała Soujiego Vivien, siedząca przed dymiącym kociołkiem.

— To adephag, chrząszcz występujący na pustyniach. Naturalnie potrafią władać magią powietrza, używają jej głównie do wzniecania burzy piaskowych. W stadach bywają naprawdę niebezpieczne.

— Chciałbym tak potrafić — powiedział Seth, wyglądając znad książki zatytułowanej Historia języka wspólnego. — Chciałbym umieć coś przydatnego…

Przez pomieszczenie przeleciała poduszka. Uderzyła w chłopaka z taką siłą, że przesunął się o długość przedramienia.

— Jeszcze raz powiesz, że nic nie potrafisz lub do niczego się nie nadajesz, to rzucę całym łóżkiem! Nie pozwolę, abyś ciągle sobie umniejszał — warknął Syrius.

Seth się skulił, chowając się po czubek głowy w szaliku.

— Hej, hej — zakłopotał się mężczyzna, widząc, że Seth jest bliski płaczu. — Przecież żartowałem. Gdzie bym wtedy spał?

Szukał pomocy w Soujim, ale ten wyraźnie zamyślony wpatrywał się w okno. Książę wyczuł, że coś trapi lidera grupy, zakomunikował więc, że musi się przewietrzyć. Nie musiał długo czekać na reakcję — czarnowłosy ochoczo udał się za nim na balkon.

— Po obiedzie wezwała mnie Jaśnie Oświecona — zaczął Souji, opierając się o drewnianą balustradę.

— Coś związanego z naszym… Przeznaczeniem? — zapytał szarowłosy.

Souji westchnął, jakby miał trudności z doborem słów.

— Jeszcze niespełna miesiąc temu byłaby to dla mnie najcudowniejsza wiadomość, jaką tylko mógłbym usłyszeć. Ale teraz? Teraz nie wiem nawet, jak to z siebie wykrztusić. To nasze ostatnie dni w Luvv.

Syrius nie ukrywał zaskoczenia. Nie mogąc złapać kontaktu wzrokowego z chłopakiem, zaczął rozglądać się po ogrodach u ich stóp. Dostrzegł Beatrice, która siedziała na trawie kilkadziesiąt metrów od nich i głaskała jakieś zwierzę.

— Czy to ma coś wspólnego z listem od mojego ojca? — zapytał, skupiając spojrzenie na dziewczynie.

— Tak — odpowiedział Souji, także obserwując Beatrice. — Dodatkowo Diane uważa, że nie jesteśmy tu do końca bezpieczni. Nawet w gildii mogą przebywać szpiedzy, którzy zbierają dane na nasz temat. Musimy trenować tam, gdzie nikt nas nie znajdzie. Jaśnie Oświecona postanowiła zatem wysłać nas do jednej z zapomnianych kryjówek.

— Zapomnianych kryjówek? — zainteresował się Syrius.

— Gildia ma setki chat, domów i dworków poukrywanych na terenie całego Erethreis. Gdy jedno z takich miejsc przestaje być używane, otrzymuje status zapomnianego. Nikt nas tam nie znajdzie. Inni członkowie nie będą mieć na nas namiaru, dopóki nie będziemy potrzebowali pomocy.

Souji, wciąż wpatrując się w Beatrice, nie zauważył nawet, jak Syrius zbliżył się do niego na kilka centymetrów. Książę uśmiechnął się w duchu. Wciąż rozczulał go fakt, że jedynymi osobami, które nie zdają sobie sprawy z buzującej między Sue a Beatrice miłości, byli sami zakochani. Za nic w świecie nie chciał zaburzać tego niewinnego romantyzmu, dlatego nie przypomniał przyjacielowi o zdolności swojego wzroku, którego percepcji nie zaburzała najgęstsza ciemność. Chwycił czarnowłosego za ramię, a ten obrócił twarz w jego stronę, napotykając nienaturalnie jasne oczy o dziwnie podłużnych tęczówkach.

— Mogę się założyć, że ta nowina ucieszy wszystkich. Pozwolisz, że to ja ją przekażę? — zapytał książę z uśmiechem.

— T-tak, jasne — odpowiedział Souji z rezerwą. Miał nadzieję, że mężczyzna nie dostrzegł, w kogo się wpatrywał.

Gdy weszli do środka, ujrzeli, jak Vivien zbiera składniki alchemiczne, a pomaga jej w tym… Yiomi. Księżycowy wilk, będący jej chowańcem, delikatnie łapał w pyszczek porozrzucane fiolki, grzyby i rośliny, a następnie wrzucał je do właściwych toreb.

— Wiecie, że Yiomi urósł!? — krzyknęła, gdy tylko ich dostrzegła. — Łapy ma dłuższe o centymetr, a pysk o całe pół! Czy to znaczy, że ja też urosłam?

— Możliwe, Różyczko — odpowiedział Syrius, łapiąc dziewczynkę w pasie, po czym podrzucił ją ku górze. — Ale dla mnie zawsze będziesz naszą malutką Vivien, której nawet włos nie spadnie z głowy — zaśmiał się.

Vivien, nieco naburmuszona, zeszła na ziemię i pogłaskała Yiomiego pomrukującego na Syriusa.

— A gdzie się podział Seth? — zapytał Souji, zauważając, że chłopaka nie ma w pomieszczeniu.

— Elizabeth go zabrała. Powiedziała, że będzie przycinać włosy Annabel i przy okazji skróci mu grzywkę.

— Różyczko, może do nich dołączysz? Mamy jeszcze coś ważnego do obgadania. Jutro przy śniadaniu wyjawimy to wszystkim. Jak ładnie poprosisz Elizabeth, to sprawdzi, czy także nie urosłaś.

Vivien nie trzeba było więcej namawiać. Z tupotem nieco za dużych butów wybiegła na zewnątrz, a za nią, jak skaczący cień, przeniknął przez ścianę Yiomi.

— Coś jeszcze? — zapytał Souji podejrzliwie.

— Właściwie to… Jeśli byłbyś na tyle uprzejmy… — odpowiedział Syrius zakłopotany, nerwowo drapiąc się po głowie.

— Ach, tak. Rozumiem. — Souji westchnął, a policzki Syriusa przybrały nieco bordową barwę. — Nie musisz mówić nic więcej. Przekaż jej, że niedługo wyruszamy w drogę, z całą pewnością się ucieszy.

Souji w sekundę przemienił się w obłok czarnego dymu i wypłynął na zewnątrz przez balkon. Zmaterializował się na dachu ze szkicownikiem w dłoniach, ciesząc się, że tego dnia nie będzie musiał oglądać już niebieskowłosej. Uniósł wzrok w stronę gwiazd, które z każdym dniem stawały się dla niego jeszcze piękniejsze.

***

Następnego ranka Souji powoli zaczął się pakować. Przeczucie, że może nigdy nie wrócić do tego pokoju, nie dawało mu spokoju. Znikał z kwatery już wiele razy — czasami na tydzień, czasami na kilka miesięcy — teraz jednak czuł się inaczej, bardziej obco i niepewnie. Siedząc na łóżku, rozejrzał się po pomieszczeniu. Choć chłopak sprawiał wrażenie surowego minimalisty, jego pokój był istną skarbnicą najróżniejszych przedmiotów! Przy drzwiach stała wielka szafa z ciemnego drewna, zdobiona botanicznymi wzorami. Zawsze była pełna ubrań, których nie nosił. Większość z nich przyniosła Poppy, jego przybrana matka, której gustu kategorycznie nie podzielał. Każda z koszul była dziwacznie skrojona, płaszcze mieniły się krzykliwymi kolorami, a dodatki uważał za nieestetyczne. Teraz jednak nawet te łachy zdawały mu się przyjazne.

Przeniósł wzrok na prawo, w stronę ogromnej tablicy rozświetlanej promieniami porannego słońca. Kolejno wertował skrawki papieru ułożone na wzór ogromnej mapy myśli. Były to między innymi listy gończe, urywki korespondencji i wycinki z rozmaitych gazet drukowanych na świecie. Przekreślone listy gończe szajki ze Strummburga znajdowały się na samym środku. Dookoła widniały ryciny przedstawiające Lakip, czarny miecz, który własnoręcznie złożył do skarbca gildyjnego. Obok mieściła się ilustracja Ba’yuma, w którego skórze rzekomo utkwiła jedna ze stu szesnastu broni Elen. W samym kącie tablicy wisiała nadszarpnięta zębem czasu kartka czerpanego papieru z koślawym portretem dziewczynki. Jego senna mara… W rogu widniała data: 11. dzień Zachodu Słońca 1211 roku. Wtedy pierwszy raz ją narysował. Objawiała mu się w snach, odkąd tylko pamięta. Zawsze jasna niczym księżyc i ciepła niczym słońce. Czy to naprawdę była Beatrice? Sny przestały go nawiedzać z dniem, w którym się spotkali. Od niemal miesiąca zaczął się wysypiać, nie budził się zlany potem, jakby ktoś próbował wedrzeć się do jego umysłu.

Przeszedł do wysłużonego biurka, na którym leżały składniki alchemiczne, fiolki, książki i małe zwitki pergaminu. Wszystko, co może się przydać w walce lub na treningu.

— Ciekawe, gdzie nas wyślą — mruknął do harpaka, który wskoczył mu na ramię. Stwór miał długie wystające z pyska kły, z czego jeden był nieco ułamany. Jego ulubieniec, Zębik, pojawił się jak zawsze, gdy chłopak odpływał myślami.

Z szuflady wyciągnął kilkanaście rysunków. Wszystkie przedstawiały tę samą twarz lub całą postać kobiety o jasnych jak śnieg włosach, której wizerunek dorastał razem z nim. Chłopak zmaterializował swój szkicownik, by porównać wczorajszy szkic do tych sprzed kilku lat. Czy odpowiedzią na wszystkie pytania był Vasharoth i łączące ich przeznaczenie? Dlaczego w takim razie nie widział w snach reszty? Prawie do końca objawiała mu się tylko ona. To nie mógł być jedyny powód.

Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły. Souji wzdrygnął się, wrzucił rysunki z powrotem do szuflady i szybko ją zatrzasnął.

— Szefuńciu, jest problem! — usłyszał krzyk.

Odwrócił się i zobaczył Elizabeth, która zamarła w bezruchu, wlepiając wzrok w rozpływającą się szufladę.

— Oho, czyżbym w czymś przeszkodziła? Ukrywasz coś ciekawego? — spytała.

— Nikt nie nauczył cię pukać!? I co ty w ogóle robisz w tym skrzydle?! Tylko S-ki mają prawo tutaj przychodzić! — krzyknął w odpowiedzi. Dostrzegł teraz duże oparzenie na ramieniu dziewczyny ubranej w koszulkę bez rękawów.

— Dobra, dobra, nie gorączkuj się tak. Każ tym patałachom z piwnic wpuścić mnie do mennicy!

— Po co chcesz tam wejść? — zapytał, wciąż obserwując jej ramię.

Elizabeth przeszła przez pokój i wyciągnęła zza pleców Heretyka. Broń nosiła na sobie ślady kolejnych przeróbek. Gdzieniegdzie pojawiły się nowe znaki, a środek wyglądał, jakby świeżo eksplodował.

— Potrzebuję sporo kamieni szlachetnych, by go dalej ulepszać. Poprosiłabym Rini i Yriana, ale wrócili już na skraj Somb. Polecieli chyba z dwa dni temu — wyjaśniła, siadając na łóżku i drapiąc jedno z ciemnych przypaleń na rękojeści broni.

— No tak… Przecież Rini zostawiła mi nowe piórka i rysiki na pożegnanie — zakłopotał się Souji, zamykając szkicownik, który wciąż leżał na biurku. — Po śniadaniu porozmawiam z kim trzeba. Co ci się stało? — zapytał, wskazując na jej ranę.

— Wypadek przy pracy — odpowiedziała. — Ale spokojnie! Vivien już zrobiła swoje fiku-miku. Nie boli! — Klepnęła się w oparzenie tak mocno, że Soujiego ścisnęło w żołądku.

Wstała i z uśmiechem ruszyła w stronę drzwi. Zatrzymała się jednak w połowie drogi i zerknęła na wiszącą na ścianie tablicę.

— Ładnie rysujesz, szefuńciu! — zawołała. — Szkicownik też masz niczego sobie! Rini cię uczyła, co nie? Ta szurnięta kamieniara biadoliła mi o tym kilka razy.

Pochyliła się tak mocno, że zaczepione o czerwoną grzywkę okulary opadły na oczy. Obejrzała ze wszystkich stron rysunek Beatrice wiszący w rogu tablicy i odchyliła głowę ku Soujiemu, który stał w milczeniu z trwogą wypisaną na twarzy.

— Spokojnie. Nic jej nie powiem. Zresztą, czy ktoś uwierzy w to, co mówię? Przecież jestem tylko szurniętą Elizabeth. — W jej głosie dało się wyczuć nutę smutku. Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę drzwi.Elizabeth

33. dzień Burzy 1222 roku

Stopy metali różnią się od siebie strukturą, kolorem, twardością i zastosowaniem. A czy wiecie, że każdy rodzaj metalu wydaje z siebie inny dźwięk? Stal brzmi ciężko, stonowanie, a głębia tonów każdego uderzenia łapie za serce. Miedź wydaje ciepły, melancholijny brzdęk, ukazujący plastyczność i pozorną delikatność rdzawego materiału. Mosiądz karmi kowala symfonią bogatych, pełnych dźwięków, zdaje się królem wśród stopów, poganiany przez stłumioną, mniej dźwięczną i iście zamszową w swej czystości cynę…

Z metalami jest jak z każdym żywym bytem. Różnimy się od siebie nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz, różne są nasze reakcje i inaczej interpretujemy rozciągający się przed nami świat. Wiedziałam to od małego. Od zawsze chciałam być kowalem własnego losu i stworzyć wewnątrz siebie nowy stop, który nie będzie podobny do żadnego znanego.

Od dziecka eksperymentowałam, bawiłam się formą, uderzałam, podgrzewałam, niszczyłam i składałam na nowo własną duszę. To była przednia zabawa. Moi starsi mają zbyt dobre serducha, bo wspierają mnie nawet w najbardziej popieprzonych pomysłach. Co gorsze, urodziłam się w Keswick, stolicy rozwoju, brudu i smrodu fabryk. Przynajmniej nie brakowało mi śmieci, z których mogłam tworzyć, ha, ha!

Miałam dużo szczęścia, bo urodziłam się w rodzinie Elwood i stałam się oczkiem w głowie tatusia. Zawsze jest ze mnie dumny, nieważne, co odwalę. Mama i tata kochają mnie równie mocno, co moje ułożone, mądre i ukierunkowane rodzeństwo. Braciak Liam jest dobry, trochę za dobry na przejęcie sterów w Podziemiu, a Victoria, ten mały, rozkoszny glutek, stanie się przyszłą śmietanką dyplomacji. Pośrodku tych złotych dzieci jestem ja — szalona, radykalna i niemoralna Elizabeth. I wiecie, co jest najgorsze? Ta cała hałastra kocha mnie bez pierdolonego względu na wszystko. Ja też ich kocham. Chociaż moje skarbeńki kocham trochę bardziej. No i zostali oni… Pewna szóstka wynaturzeńców także zagnieździła się zbyt blisko mojego zjełczałego serducha. Nic na to nie poradzę, są moją drugą rodziną, którą przynajmniej po części sama sobie wybrałam. Choć ciut za dużo magicznych popierdoleńców wpuściłam do swojego życia.

Trochę inaczej jest z obcymi. Nie lubię ich, bo zawsze patrzą na mnie tym lekceważącym wzrokiem… Bo co? Bo nie używam magii? Nienawidzę jej! Nie uważam jej ani za piękną, ani za wybitną, ani nie obchodzą mnie wszystkie boskie dary. Widzę w niej jedynie drogę na skróty. Wymówkę przed szukaniem prostych rozwiązań dla trudnych spraw. Dlatego nigdy nie prowadzę poważnych rozmów. Słyszycie mnie? Czy to w ogóle brzmi poważnie? Czy cokolwiek, co mówię, ma sens? Przecież magia jest wszędzie, we mnie, kurwa, pewnie też. Przelatuje przez moje skarbeńki! Nie wytrzymam, przed tym syfem nie ma ucieczki!!! Ale… Ten głośny styl bycia zapewnia mi spokój. Mogę robić, co chcę, bo w końcu jestem „tą Elizabeth” — albo się mnie boisz, albo jesteś przygotowany na każdą ewentualność.

Heh, no i kto by niby chciał cię słuchać, Lizz? No cóż. Kiedy myślą, że jesteś szalona, oddalają się, ale przynajmniej nie patrzą ci na ręce. I niech tak zostanie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: