- W empik go
Vastertilie 2. Historii ciąg dalszy - ebook
Vastertilie 2. Historii ciąg dalszy - ebook
Od wydarzeń z pierwszego tomu mija równy rok. Lumina mieszka w swoim starym domu na Stertilie wraz z Rori i nową współlokatorką. Wydała też książkę opisującą jej przeżycia. Wydaje się, że już może zapomnieć o dawnym życiu. Niestety jej przeszłość się o nią upomina. Powracają osoby dawno uznane za zmarłe lub bezpowrotnie stracone a Lumii pozostaje zmierzyć się z najważniejszym pytaniem — kim tak naprawdę jest i do jakiego poświęcenia tak naprawdę jest zdolna?
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8104-435-6 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— Jak ja dawno tu nie byłam… — Lara rozgląda się z nostalgią po przytulnym wnętrzu kawiarni, podczas gdy kelnerka stawia przed nią wysoką szklankę z wielką kawą. — Powiem ci tak szczerze, że się stęskniłam. Chociaż Arlesiie jest wspaniałe, to pewnych rzeczy mi tam brakowało…
— Chyba każdy tak ma — wzrusza ramionami Bastian. — Każdemu będzie brakowało części jego świata, bez względu na to, skąd pochodzi. Chociaż nam to w sumie brakuje więcej, tu nie macie większości tego, co na Vastertilie jest codziennością.
— Ale za niczym nie tęskniłam tak bardzo, jak za tym — dziewczyna wskazuje na szklankę z jej ulubionym americano. — Nie ma lepszej kawiarenki w Long Beach od Berlin Coffee House. A wyborem Dion zawsze była white chocolate mocha… — urywa. Wie, że jakiekolwiek zmianki o przyjaciółce, która zaginęła chyba już równy rok temu, łatwo wytrącają chłopaka z równowagi…
— Nie przejmuj się aż tak — on dosłownie odczytuje jej myśli. — Wiem, jak ciężko jest ci się pilnować i doceniam to, że robisz to ze względu na mnie, ale nie mogę wiecznie tak reagować. Kochałem ją i myślę, że ciągle ją kocham, ale muszę zrozumieć, że to, co się stało, się nie odstanie. Nie odnajdę jej, ani nie wrócę jej życia, jeżeli coś złego jej się stało. I muszę przywyknąć, że już nigdy jej nie spotkam… Co wcale nie będzie łatwe…
Na moment zapada ciężka do zniesienia cisza.
Każde z nich myśli o czymś innym. Lara zastanawia się, jakim cudem już (a z drugiej strony tylko) rok minął od tamtych wydarzeń, które wywróciły jej (i nie tylko) świat do góry nogami… Wiadomość o istnieniu Vastertilie, podróż tam, poznanie Ertexa i wiążące się z tym inne sprawy… Potem jeszcze Dion zniknęła jak kamfora, nikt nie wie, co się z nią stało. W międzyczasie ona sama została królową, żoną kogoś, o kim myślała, że ją kocha bezgranicznie… I równocześnie ciągle ją zdradzał. Tego nie mogła już znieść. To było najgorsze, co mogło jej się przytrafić. Nienawidziła, kiedy jej mężczyzna nie poświęcał uwagi wyłącznie jej. I dlatego postanowiła z nim zerwać, wziąć rozwód… Nie było to specjalnie trudne, szczególnie że dowody zdrady łatwo znalazła, Bastian jej w tym pomógł. Takiego przyjaciela powinien mieć każdy…
Ale jedno jest pewne. Bardzo się zmieniła. Już nie jest taką beztroską siedemnastolatką, jaką była rok temu… I teraz łatwiej jej przychodzi zrozumieć pewne sprawy. Na przykład to, dlaczego Ognistowłosy nie chciał jej powiedzieć, cóż takiego wpłynęło niszcząco na związek jego i Dion. To była ich prywatna sprawa, nie miała prawa wściubiać w to nosa. I choć z początku za wszelką cenę próbowała się dowiedzieć, cóż to takiego, szybko przestała. Jako królowa jakby nie było potężnego państwa szybko nauczyła się cenić prywatność zarówno swoją, jak i cudzą…
Za to myśli Bastiana oscylują wokół dziewczyny, którą kiedyś kochał. Która przez jakiś tydzień była jego. Dla której zrobiłby wszystko… Ale mimo wszystko zostawił ją po wyznaniu, że to właśnie ona jest zaginioną przed dwoma laty królową, Luminą der Soltarie. Tej decyzji do teraz nie potrafi sobie wybaczyć, tym bardziej, że wtedy widział ją po raz ostatni. I, co gorsza, jest niemalże przeświadczony, że stało się z nią wówczas coś bardzo, ale to bardzo złego…
— A co tam u ciebie i u Ertexa? — Ognisty próbuje rozwiać swoje przypuszczenia, które, jak zwykle w takich sytuacjach, pojawiają się w jego głowie.
— A jak ma być? — dziewczyna wzrusza ramionami. — Ciągle mnie zdradza, i tyle. Myślał, że ta dwutygodniowa podróż na Stertilie, ze zwiedzaniem takich cudownych miejsc może wpłynąć na nasze małżeństwo… Głupota, ja takich rzeczy nie wybaczam. A potem, jak już dostanę rozwód i część majątku, bez najmniejszego problemu znajdę sobie jakieś mieszkanie, może jakiegoś sympatycznego chłopaka… — mówiąc to zerka znacząco na przyjaciela. Oczywiście on nie zauważa ukrytej aluzji.
Lara wzdycha w duchu. Wie, że to nie ma najmniejszego sensu, ale i tak nie mogła się powstrzymać. W sumie już dawno zauważyła, że jedyną osobą, która go interesuje, jest jego była. Jej najlepsza przyjaciółka, której najprawdopodobniej nie ma już na jakimkolwiek świecie. I bez względu na to, jak by się nie starała, nie umie trafić mu do serca… Przecież właśnie z tego powodu tak bardzo zależało jej, żeby pojechał z nią i jej mężem na tą wyprawę, była w stanie nawet zgodzić się na to, żeby razem z nimi zabrała się czwórka najlepszych przyjaciółek Dion, a po pewnym czasie również świetnych przyjaciółek Bastiana — Aira, Iora, Mistral i Leira. Ale oczywiście nic nie poskutkowało, tak samo jak i to, że od dawna rozmawia z nim kompletnie o wszystkim, skarży się na Ertexa… Jemu nie robiło żadnej różnicy, że ona jest królową, nawet, jeżeli wkrótce nią być przestanie… W sumie to już się robi trudne do zniesienia. Nigdy wcześniej nie zależało jej na żadnym chłopaku tak bardzo, jak na nim, ale też nigdy wcześniej żaden chłopak nie ignorował jej tak bardzo, jak on. Gdyby nie znała go tak dobrze, i nie wiedziałaby, że ktoś skradł mu serce już na zawsze, pewnie myślałaby, że jest gejem albo coś w tym rodzaju…
— Myślisz, że uda nam się spotkać z Rori? — po chwili królowa przerywa ciszę. — Dziewczyny na pewno byłyby uszczęśliwione…
— Nie wiemy przecież nawet, czy tu mieszka — Bastian wzrusza ramionami. Dzisiaj jest bardzo mało rozmowny.
W sumie nic dziwnego. Akurat wypada pierwsza rocznica panowania von Sheenów na tronie Arlesiie, i równocześnie pierwsza rocznica zaginięcia Luminy (czyli Dion dla niektórych)… — Ale jeżeli właśnie tutaj znalazła sobie miejsce na tym świecie, to pewnie ją znajdziemy…
Znowu pomiędzy nimi zapada milczenia. Dzisiejszy dzień dla wszystkich jest ciężki, choć właściwie nikt tego nie mówi. Lumie przeżywają rocznicę, chłopak też, dla Lary i jej męża jest pierwsza rocznica ślubu i ich rządów, połączona z planowaniem rozwodu i podziału wszystkiego tak, żeby było dobrze… Jednym słowem nikt nie jest szczęśliwy…
Ich uwagę na moment odwraca wejście do baru dziewczyny. W miarę wysoka Japonka o typowej dla tej narodowości urodzie podchodzi do baru i z uśmiechem opiera się o ladę.
— Ja tradycyjnie po espresso i white chocolate mochę, na wynos. Największe — informuje.
— Witaj, Ayumi — barman uśmiecha się do niej. — Dzisiaj ty przyszłaś? A nasza słynna pisarka?
— Czeka na zewnątrz, dzisiaj moja kolej — dziewczyna wzrusza ramionami. — Nie będę się kłócić, w końcu dzisiaj ma paradę, musi się mentalnie nastawić…
— W takim razie pozdrów ją ode mnie — chłopak kiwa głową, podając jej dwa papierowe kubki. — I powiedz, że wszyscy ją kochamy!
— Przekażę — odpowiada tamta, idąc do drzwi. Moment później już jej nie ma.
Lara uśmiecha się lekko do siebie na wspomnienie niemalże identycznych sytuacji w związku z Dion. Dokładnie tak samo wymieniały się, która z nich ma danego dnia iść po kawę…
Kilkanaście minut później dzwoneczki nad wejściem znów się rozdzwaniają. Tym razem do środka wchodzi czwórka pięknych, wyjątkowo modnie ubranych dziewczyn. I jak zawsze, w każdym miejscu na jakimkolwiek świecie, wszystkie spojrzenia kierują się na nie…
— Nie zgadniecie, co się stało — Iora staje tuż obok nich. — Wiecie, kogo spotkałyśmy? Rori!
— Nigdy bym nie przypuszczała, że akurat tu znalazła swoje miejsce dla tym świecie — z szerokim uśmiechem i pewną ekscytacją stwierdza Mistral. — Parę słów ze sobą wymieniłyśmy, bo strasznie się śpieszyła… Ale dzisiaj jeszcze się spotkamy, wspominała, że będzie na paradzie. Ale na serio mega szybko się zwinęła, a jeszcze jak wspomniałyśmy jej, że jesteśmy tu z wami i Ertexem to tym bardziej…
— Co ze mną? — odzywa się charyzmatyczny, męski głos i chwilę później obok czwórki dziewczyn staje przystojny dwudziestoczterolatek, bacznie mierząc wszystkich spojrzeniem.
— Nic, nic — niechętnie odpowiada Aira. Tak się składa, że obecny władca Arlesiie nie cieszy się u nich choćby odrobiną sympatii, odkąd próbował zabić ich najlepszą przyjaciółkę, Luminę der Soltarie. I mają dziwne przypuszczenia, że przyłożył też rękę do jej teraźniejszego zaginięcia…
— Skoro nic, to chodźmy już stąd — zarządza Ertex. — Śpieszy mi się trochę…
— A można wiedzieć do czego? — ktoś staje za jego plecami.
Wszyscy z zaskoczeniem patrzą na nieznajomego. Wysoki, oszałamiająco przystojny chłopak o oliwkowej karnacji, z czarnymi włosami i czerwonymi końcówkami (przez co wyglądają zupełnie tak, jakby się żarzyły) i złotobrązowymi oczami bez skrępowania odwzajemnia spojrzenia siódemki bardzo zaskoczonych osób.
— Ty chyba nie wiesz, z kim masz do czynienia… — rzuca mąż Lary, mierząc go czujnym wzrokiem.
— Doskonale o tym wiem — tamten uśmiecha się jakby pogardliwie. — Ertex Ardien von Sheen, ostatnio w oszałamiającym tempie wspinałeś się po drabinie społecznej, aż w końcu zostałeś królem Arlesiie… Który to tytuł jakieś półtora tygodnia temu został ci odebrany przez kogoś, komu należał się prawnie.
Milczenie, jakie teraz zapada, wyraźnie odzwierciedla poziom zaskoczenia wszystkich.
— Ale tą rozmowę chyba lepiej byłoby dokończyć na zewnątrz — proponuje nieznajomy, odsuwając się do tyłu i umożliwiając wszystkim dojście do wyjścia.
Kiedy obok niego przechodzi były król, szepcze mu coś do ucha. Nic więcej nie potrzeba, by na twarzy drugiego pojawiło się wyraźne niedowierzanie, połączone z odrobiną strachu i pewną dozą szacunku…
— To o co chodzi? — pyta Lara, kiedy wszyscy są już na zewnątrz.
— Właściwie to jest temat na dłuższą rozmowę — władczym tonem odpowiada jej głos jakiejś kobiety.
Wszyscy odwracają się w kierunku, z którego dobiegł.
— O mój Boże… — szepcze Leira, a pozostałe lumie wydają się być jeszcze bardziej zaskoczone tym, co widzą.
Bastian z szeroko otwartymi ustami wpatruje się w stojące przed nimi postacie.
Za to Ertex… Ertex tuż po wyjściu z kawiarenki i dostrzeżeniu tych osób staje dosłownie jak słup soli. Otwiera usta, najwyraźniej mając zamiar coś powiedzieć, blednie i… osuwa się na ziemię.
— Ocućcie go — rzuca Soacrit der Soltarie, razem z żoną podchodząc do nieprzytomnego i nachylając się nad nim. — Musimy bardzo poważnie z nim porozmawiać na niezwykle istotne tematy…Rozdział I
— White chocolate mocha, wedle zamówienia — Ayumi podaje mi papierowy kubek z pyszną, parującą kawą. — To jak, chcesz się jeszcze gdzieś przejść, czy idziemy do domu?
— Chyba wolałabym iść do domu — stwierdzam po chwili namysłu. — Wiesz, muszę zabrać się jeszcze za dokończenie kostiumu, przygotować kilka słów do powiedzenia przy ostatniej bazie parady… W końcu przydałoby się podziękować tym wszystkim ludziom, którzy kupili moją książkę i sprawili, że wybiłam się na pierwsze miejsce w popularności i ilości sprzedanych tytułów…
— A właśnie, wracając do twojej książki… — dziewczyna patrzy na mnie uważnie.
Wzdycham, biorąc swoją deskę, do tej pory opartą o mur. Doskonale wiem, czego mogę się teraz spodziewać… Tą rozmowę, w takiej czy innej formie odbywałam setki razy, odkąd moja pisanina wyszła drukiem. Nastolatka ciągle nie może mi darować końcówki…
— Wytłumacz mi, dlaczego musiałaś zabić główną bohaterkę?
Wiedziałam, że to pytanie teraz padnie.
— Bo takie jest życie — wzruszam ramionami. — Nie wszystko idzie tak, jak byśmy chcieli, bez względu na to, jak bardzo byśmy się starali.
— Ale przecież mogłabyś ją wskrzesić — Japonka nie ustaje w próbach przekonania mnie, że zabijając główną postać swojej opowieści popełniłam jeden z największych błędów, jakie tylko mogłam zrobić. — Przecież ty możesz wszystko, autorzy są dosłownie Bogami w wymyślonych przez siebie światach… Czy dla ciebie byłby to aż taki problem?
— Żebyś wiedziała, że byłby. Wyobraź sobie, że w życiu tak nie ma. Nie możesz cofnąć jakiegokolwiek zdarzenia, bez względu na to, jak byś się nie starała. Rzadko kiedy, a właściwie to chyba nawet w ogóle nikt nie ożywa i nie wraca do świata żywych — wzruszam ramionami, ruszając w kierunku domu, w którym mieszkam razem z Ayumi i moją ukochaną, najlepszą przyjaciółką ever.
— Czyli skoro wspomniałaś, że takie jest życie… — dziewczyna udaje, że się zastanawia, a ja tylko przewracam oczami. No nie… Ona znowu zaczyna… — To znaczy, że przyznajesz, iż w tej książce spisałaś swoją historię? Wiesz, nie dziw się, że o to pytam, w końcu skoro nazwałaś główną bohaterkę dokładnie tak, jak ty się nazywasz…
— Po pierwsze, nie mogłam spisać swojej historii, skoro jeszcze tu stoję — uśmiecham się do niej z politowaniem, skręcając w prawo, w jedną z bocznych uliczek. — Sama przecież przyznałaś, że główna bohaterka nie żyje. A poza tym ona nazywa się Lumina der Soltarie, a ja jestem Lumina McKinley.
— Ale ona używa twojego nazwiska na Stertilie, czyli na tej Ziemi, tak jakby — dziewczyna nie daje za wygraną. — Czyli to możesz być ty, wszystkie warunki są spełnione. Wyglądasz tak samo, nazywasz się prawie tak samo, zachowujesz się tak jak ona, smocze oczy też masz… Wszystko się zgadza.
— A skąd wiesz, czy to nie jest po prostu katarakta? Poza tym tak się składa, że ja mam tatuaż na prawym ramieniu, i to spory, a u niej niczego takiego nie było — wskazuję na to miejsce na swoim ciele.
Od pewnego czasu znajduje się tam duży, konturowy tatuaż, przedstawiający czarnego smoka z rozpostartymi skrzydłami, zionącego ogniem. Jeżeli mam być szczera, to nawet do końca nie wiem, jakim cudem się na mnie znalazł. Tak, wiem. Niektórzy pewnie powiedzieliby, że spiłam się w trupa na jakiejś imprezie i to jest pamiątka po takiej nocy. Ale tak się składa, że to o wiele bardziej skomplikowana historia…
— Tatuaż mogłaś sobie zrobić w każdej chwili — Ayumi wzrusza ramionami. — To nie jest problem. W swojej wersji historii też mogłaś siebie uśmiercić, bo powiedzmy tak było wygodniej. Czy to jest aż tak skomplikowane?
Wzdycham tylko. Mam nadzieję, że wyraźnie przedstawia mój punkt widzenia na temat argumentów przyjaciółki.
Prawda jest jednak taka, że mam już dość wymyślania coraz to nowych argumentów, albo odświeżania starych, byle tylko mi uwierzyła. Kiedyś pewnie to mi się znudzi, a wtedy przez przypadek mogę się wygadać.
Bo tak się składa, że ona ma rację. Opisałam swoją własną historię, ze wszystkimi, choćby najmniejszymi szczegółami — od paru godzin przed przylotem gryfa do mojego domu, do momentu, w którym Ertex strzelił do mnie z impulsatora. W jednym tylko się myli. Ja wcale nie sfingowałam swojej śmierci. Ja… wiem, że ciężko to z siebie wydusić, ale jestem stuprocentowo pewna, że umarłam. I potem jakimś cudem wróciłam do życia, ale pod pewnymi względami będąc całkowicie inną osobą…
„Dlaczego ona nie chce mi powiedzieć prawdy?” — z lekkim rozbawieniem i odrobiną rezerwy obserwuję myśli idącej obok mnie mojej współlokatorki. — „Przecież ja doskonale wiem, że ta historia musi mieć jakieś swoje źródło, nie może być tak po prostu wyssana z palca…”.
Oj, Ayumi, Ayumi, ty nawet nie wiesz, ile masz racji… Cieszy mnie tylko jedna rzecz. Mianowicie to, że Rori nie zabrała się jeszcze za czytanie, choć książka w sprzedaży jest już od pewnego czasu… Inaczej miałabym ostrą awanturę. Ale inaczej tego nie mogłam opisać. Musiałam wypisać całą prawdę, która we mnie siedziała. Pomogło mi to w uporządkowaniu kilku spraw z przeszłości, choć większości i tak ciągle nie rozumiem…
— Znowu się zawieszasz — Japonka szturcha mnie w bok.
— Tak, sorry — mityguję się. — Wiesz, że czasem tak mam…
— Wiem, znam cię już przecież rok. A właśnie… wspominałaś o paradzie. Masz już jakiś kostium? Pamiętaj, że ty musisz się przebrać za główną bohaterkę. Co przy twoim wyglądzie będzie banalnym zadaniem — dodaje po pobieżnym zlustrowaniem mnie wzrokiem.
— Ale ze zrobieniem kostiumu może być już gorzej — uśmiecham się smutno.
— Nie gadaj, że nic nie masz! — nastolatka aż przystaje z zaskoczenia.
— Mam, tylko muszę odrobinę to dopracować, bo obawiam się, że nie całkiem się w ten kostium zmieszczę… — zamyślam się na moment. Kiedy mierzyłam go rok temu, i tak był lekko ciasnawy, a teraz może być tylko gorzej, bo w moim wyglądzie przez ten czas też sporo się zmieniło również i pod tym względem…
— A z cechami lumii? Poradzisz sobie? Wiesz, w końcu musisz zrobić ogon, uszy…
— To już najprostsza rzecz — mój uśmiech znacznie się poszerza. — O to się nie martw, ten aspekt wyglądu mam dopracowany już do perfekcji.
Przez moment przygląda mi się z lekką nieufnością, zastanawiając się przez to, co chcę powiedzieć. Wiem o tym doskonale, w końcu potrafię czytać w jej myślach, jak i w myślach każdego innego człowieka czy na tej, czy na innej Ziemi. Z początku sprawiało mi to niemałą trudność, jak tylko sobie przypomnę chwile na zjeździe lumii… Ale teraz mam już nad tym całkowitą kontrolę.
— To może chodźmy do domu? — proponuję jej po chwili, ponieważ przez cały czas stoi i jakoś tak dziwnie się na mnie patrzy.
— Spoko, nie ma problemu — otrząsa się i zaczyna iść za mną. — Ja przecież też muszę sobie jeszcze zestawić ciuchy na after party…
* * *
— To jak, Lu, ubierasz się w kostium tutaj, w domu, czy poczekasz na paradę? — Ayumi pyta, stawiając swoją deskę w przedpokoju, pomiędzy tą należącą do mnie, i tą Rori.
— Część na pewno, ale części nie jestem pewna — stwierdzam po jakiejś sekundzie namysłu, wrzucając balerinki do szafki z butami. — Co do cech wyglądu lumii, to z pewnością je sobie załatwię teraz. Co do reszty, to nie mam bladego pojęcia…
— Spoko, rozumiem — dziewczyna kiwa głową. — Słuchaj, to ja już się zabieram za szykowanie, i w sumie tobie też bym to radziła… — jej głos zanika po tym, jak zatrzaskuje drzwi do swojego pokoju. Kiedy tu się przeniosłyśmy, ja i Rori, z początku rozdzieliłyśmy między siebie pokoje na górze. Siłą rzeczy ja dostałam mój stary, a lumia — ten, który należał do Lary. Kiedy potem dobiła do nas Ayumi, trafiła się jej jedyna wolna sypialnia na parterze.
A właśnie, Ro… Rozglądam się po kuchni, gdzie ona zazwyczaj urzęduje. Tam jej nie ma. Czyli albo jest u siebie, albo jeszcze nie wróciła… W końcu ona też chyba planuje się jakoś przebrać na tą paradę…
Po chwili jestem już na górze.
Na pukanie do zamkniętych drzwi pokoju nikt nie odpowiada, więc w tym momencie mam już pewność, że przyjaciółka ciągle bawi na mieście. W takim razie spokojnie mogę już zabrać się za szykowanie stroju, bo tak się składa, że choć teoretycznie jest już gotowy, to muszę jeszcze odrobinę go podrasować. W końcu od momentu, w którym go ostatnio mierzyłam, minął już rok… A od tej pory trochę ciała tam i ówdzie mi przybyło.
Wchodzę do siebie i dokładnie zamykam za sobą drzwi. Oprócz tego zasłaniam też okna, żeby nikt nie widział, co się tutaj dzieje…
I pierwszą rzeczą, którą potem robię, jest powrót do mojej właściwej postaci.
Kiedy patrzę na swoje odbicie w lustro, na moją twarz wpływa lekki uśmiech. Uwielbiam taką siebie. Pełną tajemnic, gotową na praktycznie wszystko… A tak się składa, że tego pierwszego mam w sobie nieskończenie wiele. Wystarczy tylko, żebym spojrzała tylko w swoje oczy, ze smoczymi źrenicami. Albo na zdobiący moje prawe ramię tatuaż. Nie mam bladego pojęcia, jakim cudem tam się pojawił, ale za to jestem stuprocentowo pewna, kiedy. Wyniosłam go jeszcze z Vastertilie, stanowi małą pamiątkę po wydarzeniu, które pokazało, że jestem, jak już wspomniałam, gotowa absolutnie na wszystko…
Z lekkim podnieceniem przykucam przy łóżku i wyciągam spod niego spore pudełko, wykonane ze złotego kartonu. Zdejmuję pokrywkę, po czym kolejno rozkładam na dywanie części garderoby. Rękawiczki, peleryna, sama suknia, buciki… wszystko wykonane z najlepszych jakościowo materiałów. Jednym słowem, mój strój koronacyjny w pełni. No, prawie. Brakuje jeszcze jednej, niezwykle ważnej części… Ale to potem…
Z największą ostrożnością zaczynam pierwszą przymiarkę. Muszę w końcu wiedzieć, co jeszcze poprawić, bo na pewno będzie co… I dlatego właśnie suknię wciągam jako pierwszą. Spodziewam się, że w połowie suwak nie da się zapiąć i nawet nie mam najmniejszego zamiaru robić tego na siłę, żeby niczego nie zepsuć. Ale o dziwo, wchodzi bez problemu… Czyli jakimś cudem ta część stroju musiała się rozciągnąć… I dobrze, bo zapewne przy poprawkach spędziłabym parę ładnych godzin, a efekt najpewniej byłby tragiczny. Nie mam aż takich umiejętności, by móc poprawiać prace najlepszego projektanta w Arlesiie, Mitteriana Elevaio…
Oczywiście na mierzeniu sukni nie poprzestaję. Kolejne są pantofelki, w które również wchodzę bez problemu, ale tym się akurat nie martwiłam. Tak samo jak rękawiczkami.
Na koniec zarzucam na plecy pelerynę i po raz kolejny staję przed lustrem.
Na widok tego, jak wyglądam, po policzku spływa mi łza, którą jednak szybko ocieram. To prawda, że ten strój dokładnie pokazuje, kim jestem w rzeczywistości — pewną siebie lumią, na dodatek wychowaną i przeznaczoną do panowania nad królestwem na innym świecie. Świadomość, że przez większość czasu (i zapewne do końca życia tak będzie) muszę udawać kogoś całkowicie innego, wcale nie polepsza sytuacji… Bo taka jest prawda. Tutaj, na Stertilie, właściwie jestem królową na wygnaniu, bez najmniejszej nadziei, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę swoją ojczyznę… Choć przyznaję, na to wygnanie trafiłam całkowicie na swoje życzenie. Ale przecież nie mogłam pozwolić, żeby Ertex wybił większość odmiennych. Musiałam się poświęcić dla dobra ogółu. To, że teraz żyję i tu stoję, to niepojęty cud, który mimo wszystko przynosi mi sporo cierpienia… Bo inaczej nie mogę określić tego, jak się czuję z dala od mojego świata. I choć również tym razem jest to moja całkowicie nie przymuszona niczym decyzja, teraz jest inaczej. Aczkolwiek gdyby ktoś zapytałby mnie, na czym ta różnica polega, nie byłabym w stanie odpowiedzieć…
Ale, stwierdzam po krytycznym przyjrzeniu się swojemu odbiciu, są pewne różnice. Między innymi ten tatuaż. Ile ja bym dała za dowiedzenie się, dlaczego tam się pojawił, kto lub co go tam zamieściło. Czyżby to był jakiś rodzaj naznaczenia? Czy to właśnie po tym poznaje się wygnańców?
Przyklękam przy pudełku i z niemalże nabożną czcią wyciągam z niego coś jeszcze. Nie zakładam tego od razu, tylko delikatnie odwijam przedmiot z aksamitu, którym był zabezpieczony. Potem kładę na łóżko na wysokości moich oczu. Nie miałam okazji tego zwrócić do pałacu, jak planowałam zrobić, gdyby wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak chciałam jeszcze przed wiadomością od mojego ex. A z resztą, teraz nie robi to już żadnej różnicy. Nawet, jeśli korona na głowie obecnego króla byłaby oryginałem, i tak by się nie świeciła. Robi to tylko na głowie prawowitego władcy, czyli w tym wypadku mnie, bo przecież ja ciągle żyję. Jednym słowem, nikt nie zauważyłby nawet najmniejszej różnicy. A tak… Tak to zabrałam ją sobie na pamiątkę i teraz leży przede mną, czekając, aż ją założę, by z początku móc rozbłysnąć wręcz oślepiającym blaskiem, który potem zmieni się w delikatne światełko, pochodzące z głębi największego z kamieni szlachetnych, rubinu…
Tak, oczywiście, że biorę ją na paradę. Mam w końcu przebrać się za główną bohaterkę swojej książki, w jej najbardziej charakterystyczny strój… A skoro ja sama jestem bohaterką tego, co napisałam i moim najbardziej charakterystycznym strojem jest to, co aktualnie mam na sobie, plus jeszcze korona rodu der Soltarie, leżąca tuż obok mnie, to nie ma innej opcji, z całą pewnością to założę.
Ostrożnie siadam na dywanie, uważając, żeby nic nie pognieść ani nie zaciągnąć, podciągam kolana pod brodę i ukrywam twarz w dłoniach.
Aż ciężko sobie wyobrazić, że dzisiaj wypada rocznica tylu ważnych dat… Cztery lata temu zginęli moi rodzice, miesiąc później zajęłam ich miejsce… Trzy lata temu miał być mój ślub z Ertexem, który jednak się nie odbył, ponieważ chłopak (potem dowiedziałam się od niego, że jest półsmokiem) chciał się ze mną ożenić tylko i wyłącznie dla tronu, a potem się mnie pozbyć… I dlatego za pozwoleniem Estive’a (chyba można tak powiedzieć) uciekłam z kraju po raz pierwszy. Aż w końcu rok temu poświęciłam życie za większość odmiennych. Dosłownie same smutne daty, choć niektórzy nie są ich świadomi…
Jest jeszcze jedno, czego nie potrafię zrozumieć, a mianowicie dlaczego teraz mogę obchodzić tą rocznicę. Dlaczego jeszcze żyję… I ilekroć cofam się wspomnieniami do tamtych wydarzeń sprzed roku, w wyniku których tyle rzeczy się u mnie zmieniło, nigdy nie potrafię znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Co więcej, same pytania wciąż się mnożą i teraz już nie potrafię się kompletnie w niczym odnaleźć…
I chociaż wracanie do tamtego momentu nic mi nie daje, nie mogę się powstrzymać, żeby co jakiś czas robić to ponownie…Rozdział II
Szeroko otwieram oczy, rozpaczliwie próbując złapać oddech. Nie wiem, dlaczego. Po prostu mam dziwne wrażenie, że inaczej nie uda mi się nabrać powietrza…
Gwałtownie siadam, od razu się krzywiąc. To był błąd — całe moje ciało protestuje eksplozją bólu. Chyba nie ma niczego, co by w jakiś sposób się nie odzywało… I, co gorsze, kompletnie nie wiem, co teraz się stało. Jakby ktoś/coś wymazał/o mi kilka ostatnich chwil przed utratą przytomności…
Prawą ręką dotykam swojej skroni. To takie okropne uczucie, nie wiedzieć, co się z tobą działo przed chwilą…
I nagle spada na mnie olśnienie. Uderza mnie niczym piorun. Coś mi się wydaje, że chyba wolałabym jednak trwać w tej błogiej nieświadomości…
Bo teraz pojawia się pytanie za pytaniem, ale tak właściwie wszystko sprowadza się tylko do jednego — jakim cudem ja jeszcze żyję? W tym momencie już bardzo dokładnie pamiętam rozmowę z Bastianem, to, jak mnie wystawił, bo wcześniej nie powiedziałam mu o mojej prawdziwej pozycji społecznej… Spotkanie z Jack’em też wyraźnie utrwaliło się w mojej pamięci, podobnie dyskusja z Ertexem i wszystko, czego się od niego dowiedziałam… Jak również moja oferta oddania życia za większość odmiennych. Potem dziwny szelest w krzakach i wystrzelony przez półsmoka impuls, który miał mnie zabić… Dlaczego jednak tego nie zrobił? Co poszło nie po jego myśli?
A może… Może on mimo wszystko wcale nie chciał mnie zabić… Tym bardziej, że mówiłam, iż to jest mój własny wybór. Może zrobił mi na przekór, albo chciał mnie skrzywdzić jeszcze bardziej… Bo jedno jest pewne — jeżeli tak właśnie postąpił, jasno dał mi do zrozumienia, że mam zniknąć z Vastertilie. A to jest najgorsze, co mógłby mi zrobić… Pozostanie na Stertilie bez najmniejszej nadziei na powrót, nadziei na zobaczenie tego wszystkiego, tych wszystkich cudów tego świata…
Ale w takim razie… dlaczego widziałam wystrzelony w moim kierunku impuls? Dlaczego na moment urwał mi się film? Coś musiało się przecież stać, bo bez żadnego powodu nie straciłabym przytomności…
Nie, ja już tego nie rozumiem… To powoli robi się zbyt skomplikowane na moje obecne możliwości myślowe, tym bardziej, że teraz jestem lekko przymroczona… Nie wątpię, że to właśnie wina tego, co się stało przed chwilą. A to, że jeszcze bardziej tego nie rozumiem, wcale nie polepsza sytuacji…
Przynajmniej jednego w tym momencie jestem pewna. Mianowicie tego, co powinnam zrobić.
Bez względu na to, co się stało, muszę jak najszybciej wyjechać z Arlesiie, zniknąć z Vastertilie… A tak się składa, że mam doskonały sposób na to, żeby się stąd wydostać i to na dodatek nie sama…
Wstaję, po czym przykładam dłoń do miejsca na karku, tam, gdzie jest mój implant i od razu łączę się z Rori. Dziwne… Zawsze najpierw wyskakuje mi holograficzny ekran, a dopiero potem mogę wybrać połączenie, ewentualnie zrobić wiele innych rzeczy, nigdy nie dzieje się to intuicyjnie… Już nawet pomijając fakt, że ostatnio cały ten system strasznie mi zamulał…
Lumia odpowiada dosłownie błyskawicznie
— Hej, kochana, wszystko w porządku? — w jej głosie słyszę wyraźny niepokój. — I jak tam rozmowa z tym twoim Bastianem? Bo chyba nie dzwonisz do mnie bez powodu…
— Właściwie, to mam powód — z początku ignoruję jej pytanie. — I to bardzo poważny…
Ona jednak nie odpuszcza i chyba ma zamiar wydusić ze mnie to, czego chce.
— Lu, ja słyszę, że coś jest nie tak. On z tobą zerwał, prawda?
Nie mam najmniejszej ochoty ciągnąć tego dalej, ale wychodzi na to, że muszę jej coś powiedzieć…
— Tak, ale to nie istotne…
— Co ja najlepszego narobiłam — przerywa mi swoim jękiem. — Mogłam się go o to nie pytać… W sumie wydawał się być porządny…
— Nie, no coś ty, mordko, to wcale nie jest twoja wina — uspokajam ją, choć w głębi duszy mam całkowicie odwrotne zdanie. Przyjaciółkę ratuje tylko fakt, że zrobiła to niechcący… — Po prostu najwyraźniej nie był mnie wart, ot co… Jeżeli ktoś nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego od razu nie mówię o sobie wszystkiego, każdej informacji, z której się składam, to ma poważny problem. Powinien mnie obdarzyć zaufaniem na tyle, żeby wiedzieć, że jeżeli coś ukrywam, to albo mam konkretny powód, albo czekam na właściwy moment, żeby o tym poinformować. A skoro on tak nie zrobił, to jego problem.
— Lu… — Ro chyba niekoniecznie daje się nabrać na moje wywody. — Jeżeli masz do mnie pretensje, to nie bój się i mi o tym powiedz, jak się nie obrażę. I uważam, że wcale nie powinnaś ukrywać swoich prawdziwych emocji, w końcu na stówę coś do niego czułaś…
— A dlaczego uważasz, że ja ukrywam swoje emocje? — protestuję.
— Gdybyś ich nie ukrywała, powiedziałabyś mi wprost, że to, iż z tobą zerwał, ciebie boli, a nie płakałabyś po cichu — argumentuje wilczyca.
— Ja przecież nie płaczę… — moje protesty przybierają na sile. Równocześnie ocieram spływającą mi po policzku łzę.
— Nie kłam — Rori zna mnie już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, co w danym momencie czuję. — Ale to nie ważne, o tym pogadamy kiedy indziej, jak się spotkamy… kiedyś… Ale właśnie, mówiłaś, że masz jakiś ważny powód?
— Właściwie to tak… Tylko nie jestem do końca pewna, czy w tym momencie dam radę ci to sensownie wytłumaczyć… — zaczynam się plątać, po czym natychmiast karcę się w myślach. Dobra, powiem jej o tym wszystkim prosto z mostu…
— Mów, tylko szczerze — żądania przyjaciółki jeszcze bardziej popierają mnie w moim zamiarze.
Wzdycham i ocieram płynące mi łzy, wiedząc, że teraz w niczym nie pomogą, po czym znów kładę lewą dłoń na karku, tam, gdzie mam implant, nie chcę przecież, żeby coś przez przypadek przerwało połączenie akurat w takim momencie…
— Widzisz… właśnie przeprowadziłam bardzo poważną rozmowę, może nawet najpoważniejszą w moim życiu. Można powiedzieć, ze wynegocjowałam jeden z najlepszych kontraktów, jakie kiedykolwiek mogły mi stanąć na drodze, i to na dodatek startując z pozycji całkowicie przegranej. Pamiętasz, jak wspominałam ci o planach Ertexa dotyczących wybicia wszystkich odmiennych?
— Pamiętam — odpowiada ostrożnie. — I co w związku z tym? Co to ma niby wspólnego z tym kontraktem, o którym przed chwilą wspomniałaś?
Rozmyślnie ignoruję jej pytania. Wiem, że zada ich mnóstwo, kiedy tylko powiem cokolwiek więcej, więc teraz choć spróbuję zacząć opowiadać.
— Byłam gotowa zrobić wszystko, żeby mu przeszkodzić. Chciałam się ujawnić i tym sprawić, że jego plan spaliłby na panewce, ale nie wyszło. W jakiś sposób, nie będę wnikać, jaki, się ubezpieczył. I teraz pozostało mi tylko jedno. Złożyłam mu ofertę nie do odrzucenia. Życie za życie. Ja za wszystkich innych odmiennych…
— Jeżeli ten drań stoi obok ciebie i przykłada ci impulsator do głowy, to przekaż mu, że przy najbliższej okazji go zabiję — przerywa mi Rori. Po głosie wyczuwam, że jest wściekła.
— Mordko, ja nie dzwonię, żeby się pożegnać — od razu ucinam jej spekulacje. — Przyjął moją ofertę już jakiś czas temu. I teraz właściwie nie wiem dlaczego ciągle żyję. W każdym razie jedno jest pewne. Oszczędzając mnie dał mi bardzo wyraźnie do zrozumienia, że mam się stąd zmywać. I właśnie to mam zamiar zrobić. Można w sumie powiedzieć, że oddałam życie za lumie, ymuli i teyów, bo moje życie na Vastertilie właściwie już nie istnieje… — urywam, bo dopiero teraz dociera do mnie głębia tego, co zrobiłam.
Przez całą rozmowę z moim ex działałam na adrenalinie, nie zastanawiając się nad swoim działaniem. Oczywiście mój trzeźwy osąd nie powoduje tego, że żałuję podjętej przez siebie decyzji, o nie, co to, to nie. Ale… jakoś do tej pory nie pojmowałam, że zdobyłam się na coś, na co wiele osób by się nie odważyło…
— Lumino der Soltarie, czy ja dobrze rozumiem? — Ro chyba też właśnie to pojęła. — Zgodziłaś się oddać własne życie w zamian za kilkanaście tysięcy osób, które były w śmiertelnym niebezpieczeństwie?
— Właściwie… to tak — kiwam głową, choć ona nie może tego zobaczyć.
Przez moment po drugiej stronie jest tylko cisza. Dopiero po paru niezwykle długich minutach lumia ją przerywa.
— Muszę powiedzieć, że od dawna byłam przekonana, iż jesteś wspaniałym materiałem na królową — mówi głosem drżącym ze wzruszenia — ale dopiero teraz pojęłam, jak bardzo nadawałaś się na to miejsce. Drugiej takiej osoby Arlesiie już mieć nie będzie, mogę być tego pewna. Szkoda, że dopiero teraz wyszło to na jaw… Ale właśnie, mordko, skoro masz nie żyć, a jednak żyjesz, to co chcesz zrobić? Mimo wszystko wracasz na tron?
— Co to, to nie — zaprzeczam gwałtownie. — Nie złamię umowy, bez względu na to, co się stanie. Tak więc muszę stąd zniknąć, tak szybko, jak tylko jest to możliwe. I w związku z tym mam do ciebie takie drobniutkie pytanko… Czy twoja propozycja, żebym pojechała z tobą na Stertilie, wciąż jest aktualna? Jakby co to mogę zaoferować w zamian dom, w którym będziemy mieszkać, posiadam takowy w całkiem sympatycznym miejscu na tamtym świecie…
— Jednym słowem chcesz dobrowolnie zrezygnować z tego wszystkiego do końca życia? — Rori jest zaskoczona.
— Nie mam wyboru — wzdycham. Czy jej naprawdę tak trudno jest to zrozumieć? — To mogę z tobą jechać, czy nie?
— Oczywiście, że możesz — zdziwienie mimo wszystko jej nie opuszcza. — Czyli że co mam powiedzieć dziewczynom?
— Nic! Nie mów im, że ze mną rozmawiałaś, że ze mną wyjeżdżasz, w ogóle nic — zastrzegam gwałtownie. — Cała Arlesiie uważa mnie za zmarłą, tylko nasze kochane „siostrzyczki” i Bastian wiedzą prawdę. Gdyby dowiedzieli się, że zawarłam z Ertexem taką a nie inną umowę i teraz zwijam się na Stertilie, nie skończyłoby się to dobrze. Niech więc oni też stwierdzą, że zaginęłam, albo że mój ex coś mi zrobił… Co z resztą pokrywa się nawet z prawdą, teraz powinnam nie żyć… W każdym razie, dla nich mam być martwa. Jeżeli ktokolwiek z nich do ciebie zadzwoni, nie mów im o mnie, dobrze?
— Spoko, spoko, rozumiem — lumia natychmiast mnie uspokaja. — Nie martw się, nikomu o tym nie powiem. To w takim razie gdzie się spotkamy?
— A gdzie proponujesz? — pytam, po czym zdejmuję dłoń z karku i jej wierzchem ocieram czoło. Jest dziwnie mokre…
Ale moment później całkowicie co innego odwraca moją uwagę…
— …to co ty na to? — głos przyjaciółki przywraca mnie do rzeczywistości.
— Mordko, możesz powtórzyć? — proszę.
— Mówię, że możemy się spotkać przy wejściu na most prowadzący do pałacu — powtarza, przybierając lekko zniecierpliwiony ton. — Za jakieś pół godzinki, bo mordki się odezwały, że ciebie szukają… Powiedziałam, że jestem już w drodze do furtki i nie mogę im w tym pomóc. To jak, pasuje ci?
— Spoko, może być — przytakuję, rejestrując z tego tylko tyle, że mam się z nią spotkać za pół godziny przy wejściu na most do Pearle Kiry. Właściwie nie zwracam uwagi na to, co ona mówi. Zdecydowanie bardziej zaabsorbował mnie fakt, że na moich palcach jakimś cudem pojawiła się krew…
— To ja już kończę, kochana — dodaje Rori, najwyraźniej wyczuwając, że wiele ze mnie nie wyciągnie, bo właśnie przestałam kontaktować. A przynajmniej na tyle, ile potrzeba do sensownej rozmowy.
— Spoko, lovki, kiski i uściski, mordko, do zobaczenia za pół godziny — odpowiadam, po czym od razu się rozłączam. I, co dziwne, teraz też nie pojawia się żaden ekran. Właściwie nic się nie pojawia. Dziwne. Czyżby coś popsuło się w moim implancie?
Albo też xeriońscy naukowcy wymyślili nową technologię i właśnie przesłali wszystkim użytkownikom aktualizację. W końcu to też nie jest najmniej możliwa opcja.
Ale w tym momencie po raz kolejny rzuca mi się w oczy czerwona (teraz już trochę zaschnięta) ciecz na moich palcach. To dziwne… Skąd to się bierze?
Ułamek sekundy później czuję, jak po karku i potem po plecach płynie mi cienka, dość ciepła strużka… czegoś.
Gdy tego dotykam, okazuje się, że to krew. Czyli muszę mieć gdzieś jakąś ranę…
Przesuwam dłonią w górę tego strumyczka i okazuje się, że faktycznie coś tam jest. A dokładniej okrągłe wgłębienie w moim ciele, wielkości średniej monety. Co ciekawe, wcale mnie nie boli. Ale za to potwornie krwawi, zupełnie, jakby coś mi stamtąd dosłownie wyrwano, i uszkodzono na przykład tętnicę… Ale jedno jest zastanawiające — kto i w jakim celu to zrobił? I czy ma to jakikolwiek związek z tym, że Ertex chciał mnie zabić/dać mi do zrozumienia, że mam się stąd wynieść? Może w taki sposób się naznacza wygnańców? Nie mam pojęcia — tym akurat nie interesowałam się nigdy… Takie przypadki w końcu zdarzały się wyjątkowo rzadko. W sumie ja jestem chyba jedyną, którą wysiudano z kraju, a wręcz ze świata, w przeciągu całego mojego życia…
W każdym razie moment później moją uwagę przykuwa mały, srebrny krążek, leżący w zakrwawionej trawie. Mniej więcej tam, gdzie wcześniej miałam głowę, gdy jeszcze leżałam…
Z zaskoczeniem przykucam i biorę to coś do ręki. I tu moje zaskoczenie osiąga szczyt — przecież doskonale pamiętam, jak kiedyś Estive pokazał mi implanty. To było niesamowite uczucie — zobaczyć taki krążek, nie ważący praktycznie nic, a całkowicie zmieniający czyjeś życie… Do tamtej pory byłam świadoma tylko jego istnienia, ale wtedy zobaczyłam go na serio, w realu. A teraz, w tym momencie, identyczne, zakrwawione urządzenie leży mi na dłoni.
Łapię je w dwa palce i przybliżam implant do oka. W pewnym miejscu jest wzór cząsteczki DNA właściciela, wraz z jego imieniem i nazwiskiem. Mój nauczyciel, oprócz urządzeń, pokazał mi też standardowe wzory. Widziałam, jak wygląda kod genetyczny lumii, ymula, teya i zwyczajnego człowieka… A to coś tutaj… jest całkowicie inne. Potrafię tylko rozpoznać, że jest w tym odrobina zwykłego człowieka, tak około dwóch procent, a reszta to osiem procent lumii i dziewięćdziesiąt procent czegoś, czego nigdy nie widziałam…
Ale, co ciekawe, o wiele bardziej zaskakuje mnie podpis — bardzo, bardzo wyraźnie na urządzeniu wygrawerowano: „Lumina der Soltarie”.
Dopiero po chwili orientuję się, że patrzę na mój własny implant.
Dość szybko łączę fakty — skoro jest zakrwawiony, to jakimś cudem ktoś lub coś musiało mi go wyciąć. Ale z drugiej strony jest to kompletnie niemożliwe — inaczej czułabym ból. Wygląda to raczej tak, jakby mój organizm uznał go za coś obcego, coś, co trzeba usunąć — i to właśnie zrobił.
A skoro nie miałam implantu, doskonale tłumaczy to, dlaczego nie pojawił się ekran przy wywoływaniu Rori. Tylko w takim razie, dlaczego udało mi się z nią porozmawiać? Jakim cudem? Przecież jest to możliwe tylko i wyłącznie za pomocą tych małych urządzeń…
Od razu w mojej głowie pojawia się kolejny argument, tym razem, o dziwo, atakujący moje stwierdzenia. W końcu kiedy byłam na zjeździe, nie miałam go włączonego. A mimo to bez najmniejszego problemu udało mi się podsłuchiwać rozmowy przyjaciółek (czego przecież nawet w standardzie nie ma), wniknąć w myśli Ro, zobaczyć to, co przeżywała, a w reszcie przekazać dziewczynom rozgrywającą się w mojej głowie legendę podczas jej opowiadania…
Nie, tego jest już zbyt wiele. Nie potrafię tego ogarnąć, bez względu na to, jak bardzo bym się starała. Może Estive dałby radę… ale jego już nie ma.
Ta wzmianka przynosi ze sobą jeszcze jedno pytanie. Co on takiego wspaniałego we mnie zauważył, że aż był gotów złamać złożoną przysięgę i nie tylko mnie oszczędzić, ale co więcej wychować? Nauczyć tego wszystkiego, co umiem? Sprawić, że jestem taka, jaka jestem?
Nie, błagam, stop! Takie myślenie do niczego nie prowadzi, co najwyżej zapędzi mnie w taką ilość pytań, że już kompletnie niczego nie będę umiała zrozumieć… A jak na razie, pewnie znalazłoby się jeszcze coś, co jest dla mnie stuprocentowo jasne i zrozumiałe, jak na przykład to, że lumie mimo wysiłków nie potrafią zmienić się w wilki… A wiele już próbowało, nawet ja. Bez rezultatów.
I nagle czuję, jak implant w mojej dłoni się rozgrzewa. Co jest?! Zdążam go jeszcze wyrzucić, gdy w ułamku sekundy zamienia się w małą kulę ognia i wyparowuje. Na trawę spada tylko kilka skrawków gorącego popiołu, w tym jeden na moją stopę. Intrygujące… wcale nie czuję gorąca, tylko delikatny dotyk…
Przez chwilę próbuję zrozumieć to, co właśnie się stało. I nawet nie zauważam, że zaczynam się cofać… A przynajmniej dopóki nie wpadam do jeziora.
Od razu podnoszę się i, na kolanach, będąc ciągle w wodzie, ocieram sobie oczy.
Pierwszą myślą jest to, że moje wpadnięcie tutaj zdecydowanie zburzyło spokój mieszkańców tego zbiornika. Podobnie jak wiele wydarzeń zburzyło mój spokój…
Tylko w przeciwieństwie do mojego życia wodna toń bardzo szybko się uspokoi, uśmiecham się ponuro. Choć obserwacja niemalże błyskawicznego wygładzenia się jeziora jest, nie powiem, ciekawa…
W przeciągu kilku sekund wszystko wraca do normy. Mogę spokojnie patrzeć na swoje odbicie, na dodatek oświetlane jeszcze ogromnym księżycem (wniosek — ciągle mamy dziesiąty czerwca, bo o północy, jedenastego, pełnia płynnie przejdzie w nów). Wygląda ono, nie powiem, nieco upiornie. Wręcz śmiertelnie blada lumia, z błyszczącymi oczami, mokrymi włosami, lekko przyklapniętymi uszami… I z ciągle płynącą z karku cienką strużką krwi. O dziwo, nie biegnie ona po plecach, jak być powinno, tylko odwraca swój kierunek, by po moim prawym ramieniu dotrzeć do wody… To z jednej strony piękne, a z drugiej straszne — taki cienki, czerwony strumyczek przecinający tatuaż na moim prawym ramieniu…
Natychmiast zrywam się na równe nogi. Ja przecież wcześniej nie miałam tatuażu! I nigdy nie chciałam mieć! W takim razie, jakim cudem znalazł się w tym miejscu? I, co gorsza, wcale nie jest to takie malutkie, słodziutkie serduszko, które łatwo byłoby ukryć. To ogromny, ciągnący mi się od ramienia mniej więcej do łokcia, przerażający smok, rozpościerający swoje skrzydła i zionący ogniem. Może i jest zrobiony nieco schematycznie, czarnymi konturami, ale mimo wszystko budzi pewne emocje… Choć, moim zdaniem, jest piękny… U kogoś na pewno bym się nim zachwycała. Ale teraz? Teraz to takie trochę dziwne… Tym bardziej, że ja się o niego nie prosiłam. Sam się pojawił, ewentualnie ktoś coś takiego mi zrobił. Może Ertex, w końcu miał do tego możliwość. Naznaczył mnie, jako osobę wygnaną… Taką, która jest na czarnej liście smoków… W końcu, to moim zdaniem pasuje. I to jak najbardziej.
Po raz kolejny zerkam na smoka na moim ramieniu. Teraz moja reakcja nie jest aż tak drastyczna. I, po prawdzie, tym razem zaczyna mi się nawet podobać. Ma w sobie to coś. Jakąś drapieżność, grozę, tajemniczość… Czyli wszystkie cechy, które cenią sobie lumie. A na dodatek z nim mój wygląd nabiera charakteru. Może nawet… z nim jestem bardziej sobą.
W takim razie, jakkolwiek to się stało, nie ma nad czym rozpaczać. Sama bym sobie tego nie zrobiła, a tak zyskałam coś, mimo wszystko, po dłuższym zastanowieniu fantastycznego.
Uśmiecham się lekko. Choć tyle pożytku z tej całej sytuacji.
Ale tak czy owak muszę się stąd zwinąć. I to najszybciej, jak to możliwe. Szkoda, że, jak już wspominałam, lumie nie potrafią przemienić się w prawdziwe wilki… W tym momencie bardzo by mi się to przydało…
Rozglądam się dookoła i szybko podejmuję decyzję. Pójść mogę tylko tam, skąd przyszłam, i skąd przyszedł Ertex. To jedyna droga. Teraz pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nikt mnie nie zauważy…
Szybkim, ostrożnym truchcikiem zaczynam biec, a właściwie wręcz przemykać pomiędzy drzewami i krzakami.
Dość krótki okres czasu zajmuje mi dotarcie do skał, oddalonych o jakiś kilometr od miejsca, w którym zaczęłam podążać wyznaczoną przez siebie trasę. I właśnie tutaj, teraz czuję coś, co każe mi się zatrzymać. Coś w rodzaju przemożnego odruchu, który sprawia, że całkowicie bezwolnie wbiegam na te skały i staję bokiem do księżyca.
Jakie jest moje zdziwienie, gdy z mojego gardła wydobywa się przeciągłe, ponure wycie…
Korzystając z tego, że księżyc ciągle świecił, doskonale pokazuje mój wygląd, zerkam na powierzchnię jeziora, ciągnącego się aż tutaj. I po raz kolejny nie wierzę w to, co widzę. Na skałach, zamiast czarnowłosej lumii, z tatuażem na prawym ramieniu stoi szara, wręcz srebrnobiała wilczyca (prawdziwa!!!), z przyklapniętym prawym uchem i wiszącym na szyi kryształem rodowym der Soltarie.
Mam ochotę przetrzeć sobie oczy, żeby to złudzenie znikło… ale niespecjalnie mogę. I dlatego, na ułamek sekundy przed nowiem (i równocześnie nowym dniem) zbiegam ze skały i podchodzę do wody. Wadera robi dokładnie to samo…
Gdy podchodzę do wody i się nad nią nachylam, zamiast swojego normalnego odbicia widzę zwierzę. Nic innego. Ale… Jak to? Przecież nie raz i nie dwa sprawdzałam, że nie ma najmniejszych szans, by to zrobić, by się przemienić tak całkowicie… A z resztą nie tylko ja, dziewczyny też…
A jednak, mimo wszystko, wbrew wszelkim zasadom, regułom i możliwościom, stoję tutaj, nie w postaci dziewczyny, nie w postaci lumii, ale jako wilczyca, najprawdziwsza w świecie wilczyca… Musiałam się w nią zmienić, przecież wcześniej byłam sobą… W sumie teraz też jestem sobą, ale nieco inną… Bardziej dziką, wydobyłam z siebie moją zwierzęcą naturę…
I chyba mogłabym stać tutaj w nieskończoność, gdybym nagle nie usłyszała szelestu w krzakach. I tu też reaguję instynktownie — błyskawicznie zrywam się do ucieczki, kierując się ku wyjściu z pałacu. O tym, czy dam radę zmienić się w lumię z powrotem, pomartwię się, jak będę już tuż przy bramie…
* * *
— Lu, Lu! — do rzeczywistości przywraca mnie potrząsanie za ramię.
— Co jest? — podnoszę głowę i lekko nieprzytomnym wzrokiem mierzę stojącą obok mnie Rori.
Dziewczyna przez chwilę się mi przygląda.
— I znowu odpływasz — raczej stwierdza niż pyta.
— Nie dziw mi się — wzruszam ramionami. — Wiesz, że nienawidzę nierozwiązanych spraw. A we mnie kryje się takich wiele…
— Wiem o tym, ale to chyba nie powód, żebyś zachowywała się aż tak?
Wzdycham ciężko. Co racja, to racja, Ro nie wie o większości moich problemów. Nigdy nie mówiłam jej tego, co naprawdę stało się podczas mojego spotkania z Ertexem. Wie tylko tyle, czego dowiedziała się podczas naszej rozmowy. Oprócz tego nie wie o moich kontaktach z Mirt’Oshimem i jeszcze o wielu, wielu innych rzeczach…
— Co chciałaś mi powiedzieć? — pytam.
— Właściwie to tyle, że nie musisz iść na paradę. Wiem, jak bardzo tego nie chciałaś, mordko, więc załatwiłam to z twoim managerem — stwierdza wymijająco. Łatwo zauważam, że coś przede mną ukrywa, ale nie wnikam, cóż to takiego. Najważniejsze, że udało mi się już jedno osiągnąć…
— Serio? — zrywam się na równe nogi.
— Serio, serio — kiwa głową. — Tak więc do after party masz wolne, ale tam już się stawić musisz…
— To ja w takim razie idę na plażę, muszę jeszcze trochę potrenować przed zawodami w przyszłym tygodniu — błyskawicznie zrzucam z siebie mój strój koronacyjny. Pod spodem ciągle mam bikini…
— Biegnij, mordko, biegnij — uśmiecha się moja przyjaciółka. — Ayumi powiedziała, że idzie na randkę, więc z tobą nie pójdzie.
— Spoko, dzięki za informację — kiwam głową, uśmiechając się lekko. Jak to jest, że ona wiedziała, że miałam zamiar zabrać Japonkę ze sobą… Ale to dobrze, nie muszę iść do jej pokoju i się dopytywać. — To ja już lecę! — oznajmiam, zbiegając po schodach, chwytając deskę z przedpokoju.
Stojąc na podwórku, rozglądam się wesoło z uśmiechem na twarzy, po czym raźnym krokiem ruszam w kierunku plaży.