- W empik go
Vicious Queen. Boneyard Kings. Tom 2 - ebook
Vicious Queen. Boneyard Kings. Tom 2 - ebook
Zamknij oczy i policz do trzech…
Everly myślała, że trzy nieszczęścia w jej życiu wyczerpią limit. Nie miała pojęcia, że kłopoty dopiero się zaczną… Po tym, jak straciła wszystko, musiała wyjechać na drugi koniec świata, żeby zamieszkać ze swoim wujkiem. Nie przewidziała, że stanie się celem trzech niebezpiecznych i szalenie pociągających chłopaków, zwanych Królami Cmentarzyska.
W tej zupełnie nowej rzeczywistości Everly nie wie już, komu może zaufać. Wszystko, w co wierzyła, okazuje się kłamstwem. Jej bliscy skrywają mroczne sekrety, a ci, którzy dotąd najbardziej jej zagrażali, teraz podzielą jej serce na trzy równe części. Jedno jest pewne: jeśli Everly chce przetrwać, nie będzie mogła już dłużej być pionkiem w cudzej grze. Pora, aby stała się królową.
„Vicious Queen” to drugi tom trylogii Boneyard Kings.
Ostrzeżenie:
Książka zawiera sceny przemocy, opisy brutalnych i perwersyjnych praktyk seksualnych, a także elementy horroru, które mogą wywoływać niepokój. Treść jest fikcją literacką i nie stanowi realistycznego odzwierciedlenia. Powieść przeznaczona dla dorosłych.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-746-8 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Żyła sobie kiedyś mała dziewczynka z oczami pełnymi nadziei. Jej świat był idealny, a każdy dzień jasny i piękny.
Marzyła o doskonałym królestwie, zamku i królewiczu, nie mając pojęcia, że jej los został już przesądzony.
Raz… dwa… trzy.
Jej doskonały świat przestał istnieć.
Wszystko, co znała, zniknęło, a ona musiała odbyć podróż na drugi koniec świata. Była samotna, ale nie straciła wewnętrznego ciepła. Była nieśmiała, ale powoli stawała się sobą.
Mała dziewczynka dorosła i zapomniała o zamku i królewiczu z marzeń, aż pewnego dnia spotkała nie jednego, ale trzech królów.
Nic nie przebiegało tak, jak powinno.
Pojawiły się sekrety i kłamstwa, jednak dla tych królów nie była nagrodą.
Nie była księżniczką, lecz zwykłym pionkiem w grze; jeśli chciała przeżyć, musiała coś zrobić.
Tych królów to nie obchodziło, nie zadawali pytań. Sprawiali jej ból i karmili kłamstwami. Zabrali jej serce i rozerwali je na strzępy.
Ale nie tylko oni chcieli, by zniknęła.
Jeśli chciała wygrać, musiała działać.
Ponieważ nie była ani księżniczką, ani pionkiem.
Jeśli chciała wygrać, musiała stać się okrutną królową.ROZDZIAŁ 1
Everly
Piiip. Piiip. Piiip.
– Wyłącz to – wymamrotałam, usiłując podnieść dłoń. Ale nie mogłam. Powoli uchyliłam powieki i zamrugałam gwałtownie, gdy w polu mojego widzenia pojawił się ten pokój. Niewielkie, słabo oświetlone pomieszczenie, cuchnące środkami do dezynfekcji. Obok mojego łóżka stała maszyna, z której wydobywały się te irytujące dźwięki, a także stojak z kroplówką, a oba urządzenia były podłączone do mojej ręki. To wyjaśniało, dlaczego nie mogłam jej unieść.
Znajdowałam się w szpitalu? Jak? Dlaczego? Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałam, była jazda spod kościoła… potem wszystko mi się zamazywało. Czy Królowie Cmentarzyska tam byli? Czy tylko mi się przyśnili?
Ze stęknięciem podniosłam drugą rękę i ostrożnie nacisnęłam guzik, który – miałam nadzieję – przywoła kogoś do mojego pokoju. Musiałam się dowiedzieć, co się stało, i to natychmiast.
Kilka minut później drzwi się otworzyły i do środka wszedł przystojny starszy mężczyzna w granatowym fartuchu.
– Ach, panna Walker. – Uśmiechnął się do mnie, a ja od razu się rozluźniłam. – Cieszę się, że się obudziłaś. Nazywam się doktor Sunak. Czy mógłbym przeprowadzić kilka badań?
– J-jasne – wydukałam z trudem. Ponownie zaszczycił mnie uśmiechem, po czym przyciągnął metalowy wózek. Leżałam w bezruchu, gdy mnie badał, a najgorsze było, gdy zaświecił mi latarką w oczy, przez co zaczęła mnie boleć głowa. Mruknął coś w zamyśleniu, a potem zaczął majstrować przy kroplówce, do której byłam podłączona, i nacisnął jakiś przycisk.
– Proszę. Ból powinien za chwilę minąć. – Usiadł na krześle obok łóżka i wpatrywał się we mnie. – Pamiętasz wypadek?
– Miałam wypadek? – Mój zachrypnięty głos brzmiał przerażająco nawet dla mnie, ale on natychmiast zaczął mnie uspokajać.
– Nic ci nie będzie, wyjdziesz z tego. Szczerze mówiąc, miałaś dużo szczęścia. Gdyby twój chłopak nie zareagował tak szybko, no cóż… – Zawiesił głos i potrząsnął głową, wyraźnie żałując słów, które niemal mu się wymsknęły. Ale ja potrafiłam się skupić wyłącznie na słowie „chłopak”.
– Mój… chłopak? – spytałam z wahaniem.
– Tak. Pan… – Zerknął na tabliczkę przyczepioną do metalowego wózka. – Parker-Pennington III? – Przyglądał mi się zmieszany z uniesioną brwią. – Robert? Syn burmistrza?
– Och. Tak. – Robbie? Prezes bractwa Alfa Tau Xi? Co tu się działo? Dlaczego ten lekarz uważa, że Robbie jest moim chłopakiem?
Mężczyzna się rozpogodził.
– Pamiętasz go, tak?
Powoli skinęłam głową, krzywiąc się jednocześnie na eksplozję bólu pod czaszką, który dzięki podanemu medykamentowi zaczął pomału ustępować.
– Ale nie pamiętam żadnego wypadku.
– A co pamiętasz jako ostatnie?
Wszystko było tak mgliste.
– Hm. Pamiętam, że jechałam autem. Jechałam do… – Co miałam mu powiedzieć? Nie zamierzałam mu zdradzać, że śledziłam wuja na jego potajemnym spotkaniu w opuszczonym kościele. – Chciałam się przejechać. Mój samochód zaczął, hmm, wydawać dziwne dźwięki, więc wybrałam się na przejażdżkę, żeby się przekonać, czy dam radę rozpoznać, co jest z nim nie tak. – Proszę bardzo. To brzmiało wiarygodnie, prawda?
Potaknął.
– Pamiętasz, jak wysiadałaś z samochodu? Twój chłopak powiedział, że byłaś pieszo i wbiegłaś na ulicę. Jechał za samochodem, który cię potrącił i, według jego relacji, kierowca zdołał wykonać manewr wymijający, niestety uderzył w ciebie, gdy się obracał, a ty upadłaś na głowę. Dzięki jego szybkiej reakcji i wezwaniu służb na miejsce wypadku wszystko będzie dobrze. Wykonaliśmy wszelkie niezbędne badania i nie znaleźliśmy nic niepokojącego, ale na wszelki wypadek zatrzymamy cię kilka dni na obserwacji. Masz kilkanaście skaleczeń i stłuczeń, więc najlepiej byłoby, gdybyś poleżała w łóżku i pozwoliła ciału się zregenerować.
Kręciło mi się w głowie.
– Nie pamiętam wysiadania z auta. Gdzie jest teraz mój samochód? Został zniszczony? A co z tym autem, które mnie potrąciło?
Słysząc panikę w moim głosie, nachylił się do mnie i przyjął uspokajający ton, patrząc mi prosto w oczy.
– Jestem pewien, że z twoim autem jest wszystko w porządku. Możesz zapytać o niego chłopaka, gdy przyjdzie w odwiedziny, ale w zeznaniu, które złożył mnie i policji, nie było wzmianki o innym pojeździe, oprócz tego, który cię potrącił.
– Policji?
– Tak. Twój chłopak był roztrzęsiony, kiedy po wypadku wzywał służby ratownicze. To standardowa procedura w takich przypadkach, że policja przyjeżdża na miejsce zdarzenia, i przypuszczam, że również będziesz musiała złożyć zeznania, ale naprawdę nie masz się czym martwić. A teraz skupimy się tym, co pamiętasz z wypadku. Utrata pamięci krótkotrwałej jest zaskakująco częstym zjawiskiem w przypadku urazów głowy, ale zapewniam cię, że z czasem pamięć powinna wrócić. – Wstając, uraczył mnie kolejnym uśmiechem. – Spróbuj odpocząć.
Gdy zostałam sama, moje oczy wypełniły się łzami. Nie były to łzy smutku, raczej frustracji. Musiałam sobie przypomnieć, co się stało. W mojej głowie ziała czarna dziura i koniecznie musiałam ją wypełnić.
Co pamiętam z tamtego wieczoru? Grałam w szachy z Callumem w klubie szachowym, a on wypytywał mnie o moją wizytę na złomowisku wcześniej tego samego dnia. Ta wizyta… Czułam, że policzki zaczynają mnie piec na samą myśl o tym, co Saint i Mateo robili ze mną w warsztacie.
Skup się. Wracamy do wieczoru. Co zrobiłam po klubie szachowym? Wróciłam do pokoju, przebrałam się i pojechałam do opuszczonego kościoła…
Szlag. Z mojego gardła wydobył się zduszony okrzyk, gdy przypomniałam sobie, co widziałam – mój wuj, dwóch innych mężczyzn i to coś pod kocem, co się poruszyło, gdy na to patrzyłam. Potem spanikowałam i zwiałam do samochodu, ponieważ mnie zauważyli.
Maszyna, do której byłam podłączona, zaczęła pikać szybciej, a ja zmusiłam się do powolnych, głębokich oddechów, aż moje serce ustabilizowało swój rytm. Kiedy wszystko było już pod kontrolą, wróciłam myślami do tego, co jeszcze pamiętałam, czyli że prowadziłam samochód, nie zwracając uwagi na to, dokąd jadę. Czy mój samochód się zepsuł? Nie byłam pewna. W głowie miałam jedynie mgliste, niewyraźne obrazy, przypominające sny.
Nie wiem, jak długo tam leżałam, gdy drzwi ponownie się otworzyły i wydałam westchnienie ulgi, podnosząc głowę. Pomimo mojej dezorientacji co do tego, jak Robbie znalazł się w tym samym miejscu i czasie, w którym ja zostałam potrącona przez samochód, i dlaczego lekarz sądził, że jesteśmy w związku, miałam nadzieję, że pomoże mi uzupełnić luki w pamięci.
Ale to nie Robbie stał w drzwiach.
To był mój wuj.ROZDZIAŁ 2
Mateo
„Uważaj, czego sobie życzysz”, tak głosi powiedzenie. Chcieliśmy zemsty. Chcieliśmy zapłaty. Zaczęliśmy ją odbierać, ale jakim kosztem? Zemsta miała być słodka, a nie zostawiać nas z poczuciem winy i nutką żalu.
Chyba się zaraz zrzygam.
Saint już to zrobił, gdy nerwy wzięły nad nim górę.
Stoicki spokój na twarzy Calluma też odszedł w niepamięć.
Zemsta wcale nie była taka, jak myśleliśmy.
Gdy Everly zaczęła uciekać, wszyscy pobiegliśmy za nią, ale nie dość szybko. Najpierw pochowaliśmy fiuty i rozkoszowaliśmy się przepełniającą nas euforią na widok Everly klęczącej przed nami. Była tak potulna i słodka, że zbezczeszczenie jej było tym bardziej ekscytujące – a najlepsze w tym wszystkim było to, że ona sama była tak cholernie podniecona, choć temu zaprzeczała.
Byliśmy zarozumiali, sądząc, że na złomowisku nic nam nie grozi. To było nasze terytorium, a nikt nie był na tyle głupi, żeby wchodzić nam w drogę.
Tyle że prawo podziemia nie dotyczyło uprzywilejowanych.
Brama była zamknięta, a Everly podbiegła prosto do niej i rzuciła się do jej otwierania, chcąc uciec. Uroczo było przyglądać się jej, jak próbuje od nas zwiewać. Jednak rozbawienie szybko zamieniło się w przerażenie, gdy zauważyliśmy zbliżającą się parę reflektorów. Spojrzeliśmy na siebie z braćmi i zaczęliśmy biec szybciej, ale niewystarczająco szybko.
– Everly!
Krzyczał Saint albo Callum, nie wiem, nie rozpoznałem, ponieważ w moich uszach rozbrzmiewał bez przerwy jedynie trzask metalu o ciało Everly. Dźwięk wybrzmiewał, a pode mną ugięły się kolana. Właśnie miałem tam podbiec, gdy nagle znikąd pojawił się Robbie. Chciałem złapać go za fraki i oderwać od Everly, ale Callum mnie powstrzymał. Klatka piersiowa Sainta unosiła się i opadała. On też nie czuł się dobrze z powodu tego, co się stało.
– Co jest, kurwa? – syknąłem.
Callum odciągnął nas w cień.
– Jeśli teraz się pokażemy, będziemy mieli kłopoty – ostrzegł.
Wyrwałem się z uścisku Calluma, nie dbając o to, co powiedział.
– Jeśli się teraz pokażemy, Robbie zacznie nawijać o gwałcie – dodał Saint z niemal stoickim spokojem.
W moich żyłach zawrzała krew, bo wiedziałem, że mają rację, i nie mogłem się z tym pogodzić.
– Mówiłem wam, że ten gość będzie pierdolonym problemem – rzuciłem wściekły bardziej na siebie niż na nich.
Mógłbym się założyć, że ten cholerny bananowy dzieciak pojawił się tu w poszukiwaniu prochów. To natychmiast postawiło mnie w stan najwyższej gotowości, ponieważ zazwyczaj czas od wezwania glin do ich przyjazdu wynosił około dwudziestu minut, natomiast w przypadku zawiadomienia ich przez białego, bogatego chłoptasia ten czas skracał się o połowę.
– Wiem, czego on chce – powiedziałem.
Callum, który od razu zorientował się, co zamierzam, zdjął koszulę i podał mi ją. Włożyłem ją na siebie i zacząłem biec. Nie w stronę bramy, lecz w kierunku domu. Choć biegłem najszybciej, jak potrafiłem, miałem wrażenie, że stoję w miejscu.
Musiałem zwrócić uwagę Robbiego na siebie, żeby Callum i Saint zdążyli w tym czasie zamknąć drzwi do warsztatu. W normalnych okolicznościach mielibyśmy to w dupie, ale gliny mogą chcieć wejść i się rozejrzeć. Kurwa, że też musiało się to wydarzyć akurat dzisiaj, kiedy mamy na stanie towar, przez który możemy trafić za kratki!
Jeśli drzwi będą zamknięte, będziemy przynajmniej mogli ich spławić i poprosić o nakaz.
Robbie nie wyglądał na zaskoczonego na mój widok. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, patrzył na mnie z rozbawieniem. Pewnie mu się wydawało, że trzyma nas za jaja, i prawdopodobnie miał rację. Nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, bo choć wmawialiśmy sobie, że chcemy, by Everly krwawiła, nie sądzę, byśmy rozumieli wagę tych słów. Powinienem być silny i choć miałem ochotę puścić pawia, bardziej niż kiedykolwiek musiałem zachować pokerową twarz.
Widok prawdziwej krwi na niej przyprawiał mnie o mdłości. Jej blada twarz naznaczona była czerwonymi plamami, a ja miałem ochotę rozerwać na strzępy tego skurwysyna, który ją potrącił.
– Zapisałeś numery? – warknąłem do Robbiego, wyrywając Everly z jego ramion.
Oczywiście mi nie odpowiedział. Z rozbawieniem przyglądał się, jak powoli wycieram twarz Everly. Jeśli trafi do szpitala w tym stanie, zabawa będzie skończona – głównie dla nas. Wszyscy byliśmy notowani za jakieś drobne przestępstwa. Byliśmy wtedy nastolatkami, ale nasze DNA znajdowały się w bazie.
Kluczowe dla nas było teraz to, aby być dziesięć kroków przed nimi. Serce waliło mi jak szalone. Nie chodziło o utratę stypendium, nawet nie o fakt, że mógłbym zostać rozdzielony z braćmi. Najbardziej drżałem o to, że mogę już nigdy nie zobaczyć Everly.
Kurwa mać.
– Jak myślisz, co zrobią gliny? – zapytał Robbie z rozbawieniem w głosie.
Nie podniosłem na niego wzroku, trzymałem w ramionach Everly. Oddychała. Słabo, ale oddychała. Los nie mógł być aż tak okrutny, by odebrać mi wszystkich w ten sam sposób. Kiedy skończyłem oczyszczać Everly, spojrzałem na Robbiego.
– Dostaniesz, co chcesz. W zamian będziesz trzymał gębę na kłódkę.
W jego oczach zalśnił jasny blask, wydawało mu się, że wygrał. Zapewne chciał rzucić jakimiś obelgami w moim kierunku.
– Nie myśl sobie, że wygrałeś – warknąłem na niego, gdy położyłem Everly na ziemi i wstałem. – Nie doświadczyłeś jeszcze gniewu Królów Cmentarzyska.
Odwróciłem się i zacząłem iść w kierunku domu, ponieważ wiedziałem, że to miejsce za chwilę zaroi się od psów. Choć nienawidziłem Robbiego, potrzebowaliśmy go tak samo jak on nas.
Jeśli wuj Everly wyczułby, co się święci, byłoby po zabawie. Zemsta na Everly może nie była satysfakcjonująca, ale mogę się założyć, że w przypadku jej wuja byłaby słodka jak miód.
– Trzymaj język za zębami, białasie, a będziesz się kąpał w prochach najlepszej jakości.
Odszedłem, nie oglądając się za siebie. Wszedłem do domu i zamknąłem za sobą drzwi na klucz. Nie ośmieliliśmy się zapalić świateł. Poszedłem do pomieszczenia obok warsztatu, w którym mieliśmy zainstalowany cały system monitoringu, i włączyłem kamery. Nie widziałem nigdzie moich braci, więc miałem pewność, że trzymają się martwych pól.
Przyszli do domu w tej samej chwili, w której pojawiły się gliny.
– Wszystko dobrze? – spytałem, nie odrywając wzroku od monitora. Słyszałem ich ciężkie oddechy i wiedziałem, że zastawili jakieś pułapki.
– Co powiedział? – spytał Callum, przyglądając się, jak Robbie rozmawia z policją. Jeden z psów zerknął w naszą stronę i wskazał palcem na złomowisko, a Robbie wstał i wycelował palec w Everly.
– Pewnie mu się wydaje, że trzyma nas za jaja – odpowiedziałem.
W milczeniu obserwowaliśmy, jak podjeżdża ambulans i zabiera dziewczynę. Wiedziałem, że wszyscy myślimy to samo. Powinniśmy być przy niej.
– Chce się z nami zabawić? Spoko, pokażemy mu, jak ustanawiamy reguły gry – oznajmił Callum, a ja wiedziałem już, że Robbie właśnie wykopał swój własny grób.ROZDZIAŁ 3
Callum
– Otwierać! Policja! – Krzykom towarzyszyło walenie do drzwi. Obróciłem się i szeroko otwartymi oczami spojrzałem na staruszka, który kiwnął do mnie uspokajająco głową.
– Nie ma powodów do paniki, chłopcze. Glinom się wydaje, że mają podstawy, by przeszukać to miejsce, ale niczego nie znajdą, prawda?
Saint, stojący obok mnie, szybko zaprzeczył ruchem głowy i z poważnym wyrazem twarzy potwierdził:
– Nie, nie znajdą.
– Właśnie, synu. Cal, idź otworzyć drzwi. Reszta wie, co ma robić.
Wolnym krokiem poszedłem korytarzem, podczas gdy Saint i Mateo opuszczali dom oknem i tylnym wyjściem prowadzącym z kuchni. Dostaliśmy cynk od jednego z informatorów staruszka, więc przygotowaliśmy się na tę wizytę. Gorący towar w postaci trzech aut był ukryty głęboko pomiędzy stosami zardzewiałych wraków i jeśli nie wiedziałeś, gdzie szukać, nie miałeś szans ich odnaleźć. A już na pewno nie bez pomocy ciężkiego sprzętu.
Skoro gliny marnowały nasz czas, my zmarnujemy ich. Zablokowane wyjścia, utworzone na szybko przeszkody, zabawa w kotka i myszkę, dopóki się nie wkurwią i nie odejdą sfrustrowani i z pustymi rękami.
Jednym z ulubionych trików staruszka, gdy kiedykolwiek wpadaliśmy w kłopoty, było zastawianie pułapek na niedźwiedzie w pozornie losowych odstępach w labiryncie złomowiska. Pokazał nam, jak je rozstawiać, żeby samemu przez przypadek nie wpaść w nie, i jak je bezpiecznie rozbrajać. Stanowiły skuteczny środek odstraszający. Nie były rozstawione przez cały czas, ale wypracowaliśmy system, więc wiedzieliśmy, gdzie i kiedy były w użyciu. Lokalni wiedzieli o nich, więc nigdy nie próbowali nas okraść. Jeden nieostrożny krok i pułapka mogła złamać ci nogę w kostce albo i lepiej.
Gliny wiedziały, że nie wszystko, co się dzieje na złomowisku, jest czyste, ale nikt z lokalnych na nas nie donosił. Wszyscy lubili i szanowali naszego staruszka, ale to nie był jedyny powód. Po prostu tutaj, na południu, troszczyliśmy się o siebie wzajemnie. Sporadyczne naloty były częścią życia każdego, kto prowadził interesy po tej stronie miasta, zwłaszcza że bogate dupki z północnej strony wywierały presję na policję, by oczyściła miasto. Ale nigdy niczego nie znaleźli. Dopilnowaliśmy tego.
Staruszek dobrze nas wyszkolił.
Chociaż się tego spodziewaliśmy, na dźwięk walenia do drzwi Saint aż podskoczył. Uśmiechnąłem się pod nosem. Rzucił mi zaniepokojone spojrzenie. Z nas trzech to on miał najwięcej do stracenia. Miejsce w drużynie pływackiej, członkostwo w bractwie, stypendium – wszystko to mogło mu zostać odebrane w jednej chwili.
– Zostań tu i zachowuj się normalnie. Ja się tym zajmę. – To musiałem być ja. Gliny zawsze brały na cel Mateo. Przez to, że był Latynosem, był bardziej narażony niż ja i Saint. To było popieprzone, ale tutaj tak to właśnie wyglądało.
Obaj rozsiedli się swobodnie na kanapie, Mateo wziął pilota i włączył telewizor. Zostawiłem ich tam, wyjąłem z szafy świeżą koszulę i wkładając ją przez głowę, poszedłem otworzyć drzwi.
– W czym mogę pomóc?
Rozpoznałem policjanta stojącego przede mną. Nazywał się chyba Jones. A może Smith. Coś łatwego do zapomnienia, jak on sam. Wykrzywił usta w szyderczym grymasie, gdy wpatrywałem się w niego nieprzeniknionym wzrokiem.
– Connelly. Mamy kilka pytań – zaczął.
Kiedy skończył mnie przepytywać, uśmieszek zniknął z jego ust, zastąpiony gniewem i frustracją, gdyż nie uzyskał ode mnie odpowiedzi, na jakie liczył. Nie mógł przeszukać tego miejsca bez nakazu, a nie miał żadnych podstaw, by go uzyskać. Wypadek zdarzył się poza naszą posiadłością i pomimo jego podejrzeń nie był w stanie wyciągnąć ode mnie niczego użytecznego.
Gdy poprosił o wgląd w zapis z kamer monitoringu skierowanych na ulicę, westchnąłem, i to było szczere. Kamery nie były wcześniej włączone. Uruchomiliśmy je dopiero, gdy bramy były zamknięte, a my znajdowaliśmy się w domu – przy takiej ilości trefnego towaru, który wjeżdżał i wyjeżdżał, nie zamierzaliśmy kręcić na siebie bata. To był pierwszy i jedyny raz, gdy żałowałem, że ich nie włączyliśmy. Może gdybyśmy to zrobili, rozpoznalibyśmy skurwysyna, który potrącił Everly. Chociaż między nami było dużo gównianych spraw, nie zasłużyła na to, co ją spotkało. A ktokolwiek ją potrącił – jeśli dowiemy się, kto to był – zapłaci za to. Everly była teraz naszym problemem. Była nim od jakiegoś czasu i chociaż dostanie swoją nauczkę, musieliśmy się najpierw upewnić, że nic jej nie jest. A potem przyjdzie czas na odpowiedzi. Za wszelką cenę.
Kiedy gliny wreszcie odjechały i na ulicy zapanował spokój, była już prawie pierwsza w nocy. Spojrzałem na siedzących na kanapie braci, obu niespokojnych, i wiedziałem już, że żaden z nas dziś nie zaśnie, dopóki nie dowiemy się, czy z Everly wszystko w porządku. Co oznaczało tylko tyle, że musiałem złożyć wizytę samemu królowi dupków – Robbiemu.
Gdy ściągałem z wieszaka w przedpokoju skórzaną kurtkę, obok mnie pojawił się Saint.
– Dokąd się wybierasz?
– Jadę złożyć nocną wizytę prezesowi twojego bractwa. – Uśmiechnąłem się do niego złowieszczo, a on się roześmiał.
– Jadę z tobą.
Zostawiliśmy Mateo na straży, by pilnował złomowiska, w razie gdyby działo się coś jeszcze, i odjechaliśmy.
Saint wpuścił nas do domu bractwa i skierowaliśmy się prosto do pokoju Robbiego. Chowaliśmy się w cieniu, na wypadek gdyby ktoś nas zobaczył i zaczął zadawać dziwne pytania, choć zawsze zbywaliśmy je, mówiąc, że idziemy do pokoju Sainta.
Zatrzymałem się z dłonią na klamce w drzwiach pokoju prezesa, gdy usłyszałem sapanie i jęki dochodzące ze środka.
– Nie zrobimy niczego, co mogłoby zaszkodzić twojemu stypendium, ale obaj znamy Robbiego i wiemy, że troszczy się tylko o własną dupę. Musimy się dowiedzieć, co się wydarzyło wieczorem, co wie na temat Everly, i upewnić się, że nie przekroczy granic. Gwarantuję, że będzie próbował obrócić tę sytuację na swoją korzyść.
– Wiem. Skurwiel. – Saint się skrzywił. Nachylił głowę i zaczął nasłuchiwać. Jęki stały się głośniejsze i przesadzone, jasny dowód na to, że dziewczyna tylko udawała zadowolenie.
– Wygląda na to, że nie przejął się zbytnio tym, co wydarzyło się wieczorem.
– Musimy mu przypomnieć, że powinien. Gotowy?
Saint skinął głową.
– Tak. Ale idź przodem. Jak zobaczę jego kutasika, gdy przerwiemy mu to ruchanko, będę musiał wybielić sobie mózg.
– Okej, ale będziesz moim dłużnikiem. – Zacisnąłem palce na klamce. – Robbiemu się wydaje, że trzyma w garści wszystkie karty. Trzeba mu przypomnieć, do czego są zdolni Królowie Cmentarzyska.ROZDZIAŁ 4
Saint
Co to był za zwrot akcji! Od mokrego snu i dreszczyku emocji do pieprzonego koszmaru. Jestem pewien, że mój fiut będzie miał uraz do końca życia. Byłem wściekły jak diabli, a Robbie idealnie nadawał się na kogoś, na kim mogłem się wyładować. Jednak musiałem pamiętać, że choć nienawidziłem tego obślizgłego skurwysyna ze wszystkich sił, on też mógł mnie zniszczyć. O mnie i o moich braciach można powiedzieć wiele, ale nie to, że pochodzimy z bogatych rodzin, a biorąc pod uwagę naszą reputację, nigdy nie wpasujemy się do klubu grzecznych chłoptasiów.
Callum otworzył drzwi i puściłem go przodem, bo naprawdę nie miałem ochoty oglądać kutasa Robbiego. Cal się wzdrygnął i spojrzał na mnie. Chyba będę sobie musiał umyć oczy domestosem po tym widoku. Dziewczyna leżała na brzuchu z wypiętym tyłkiem, a Robbie wciskał się w nią po same jaja. Odwrócił się do nas i gapił się bez słowa, natomiast ona otworzyła usta do okrzyku, ale natychmiast je zamknęła, gdy zorientowała się, że to my.
– Co, do kurwy?! Jestem zajęty! – wydyszał po chwili Robbie.
Callum prychnął, a ja westchnąłem. Nie mogłem już tego odzobaczyć, co wkurwiało mnie jeszcze bardziej, więc zamierzałem wziąć odwet w jedyny dostępny mi w tamtym momencie sposób.
Usiadłem z drugiej strony łóżka i nawiązałem kontakt wzrokowy z dziewczyną. Uśmiechnąłem się do niej. Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent byłem pewny, że ją kiedyś obracałem. Nie pamiętałem jej imienia, jej twarz też tylko jak przez mgłę.
– Siemka – odezwałem się do niej niskim, uwodzicielskim tonem. Jej źrenice rozszerzyły się z podekscytowania i oblizała usta. Takie laski jak ona zawsze były gotowe na wszystko. – Nie chciałbym cię martwić, Rob-Rob, ale wydaje mi się, że bardziej podnieca ją mój głos niż twój maluszek.
– Słyszałem, że po koce fiut wiotczeje – dodał Callum.
Potwierdziłem skinieniem głowy, a mój wzrok stwardniał. Na co dzień potrafiłem się kontrolować. Musiałem zachowywać pozory, żeby ludzie byli zaskoczeni, gdy się wkurwiłem. Zwykle uwielbiałem flirtować, bo w ten sposób osiągałem to, co chciałem, ale teraz byłem po prostu zirytowany i musiałem przekazać wiadomość wprost.
– Przestań udawać, kociaku, i wypierdalaj.
– Kto, do cholery…
Callum rzucił na łóżko pakunek, który wzięliśmy ze sobą przed przyjazdem na kampus, i to natychmiast zamknęło Robbiemu usta.
– Wynoś się – krzyknął do laski, sięgając jednocześnie drżącymi rękami po pakunek.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_