Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

VII. Tysiącletni mrok. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

VII. Tysiącletni mrok. Tom 1 - ebook

Podczas rządów nieśmiertelnego króla Królestwo Ludzi pogrążyło się w mroku. Do tego w Królestwie Cieni od lat narasta zło. Czeka i z każdym dniem rośnie w siłę, aby prędzej czy później wprowadzić tyranię ciemności. Jedynie władcy żywiołów są w stanie temu zapobiec, lecz nie poradzą sobie bez pomocy i wielkiego poświęcenia krasnoludów, elfów i ludzi. Tom pierwszy z serii „VII”.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8324-135-7
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Przeznaczenie

Siedzę przy jakiejś drodze i czekam na śmierć. Jest zima, nie wiem którego roku, wiem jednak, że jest mi bardzo zimno i jestem straszliwie głodny. Możecie sobie pomyśleć, że to dziwne, dwudziestolatek czekający na śmierć pod starym dębem. Wielu z was zapewne od razu uznałoby mnie za łotra z ciemnych zaułków Miasta Króla. Tak, takich często się znajduje zamordowanych w ślepych uliczkach bądź siedzących bez celu dla swego istnienia. Kiedyś, gdy wiodłem normalne życie, widząc ludzi w sytuacji jak moja dziś natychmiast uznawałem, że byli zbyt słabi, by żyć. Paradoksalnie teraz, gdy sam znalazłem się w tak nieprzyjemnym położeniu, wiem, że moja wcześniejsza myśl była idiotyczna. To nigdy nie jest tak proste, przecież nawet najgorszy łotr pragnie żyć, czasem wystarczy chwila, aby to życie zmarnować. Wystarczy wybrać nieodpowiednią ofiarę, na której sztyletem zamierzamy wymusić oddanie wszystkich pieniędzy. Można powiedzieć, że nie żyję już od dawna, od czasu, kiedy moje życie się zawaliło. Mój ojciec służył w wojsku króla jako jeden z dowódców, był dla mnie idealnym ojcem. Jeszcze gdy byłem mały, codziennie opowiadał mi bajki, zawsze szanował moją matkę i świetnie władał mieczem. Tak, to był mój ojciec — po policzkach zaczęły płynąć mu łzy — moje życie było idealne, miałem dziewczynę, którą kochałem. Miała długie, bujne, kasztanowe włosy, zielone oczy, delikatne usta, duże piersi i smukłą talię. Będąc przy niej, czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Ale to już przeszłość, to było w innym życiu. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że mam tak wiele, aż do teraz, gdy wszystko straciłem. Prawda, uważałem swe życie za nie najgorsze, ale zawsze zamiast zastanowić się nad tym, jak wiele mam, zastanawiałem się nad tym, jak zdobyć więcej. Wszystko szło całkiem nieźle. Ojciec dostał awans na dowódcę zbrojnych, ja zaś byłem jednym z jego żołnierzy. Pewnego dnia zostaliśmy wezwani przed oblicze króla, co było dość poważną sprawą, gdyż nasz władca nigdy nie wzywał nikogo bez konkretnego powodu. Większością spraw zajmował się jego namiestnik, dlatego też spotkanie z królem było czymś niezwykłym, nawet dla dowódcy zbrojnych, a tym bardziej dla zwykłego żołnierza takiego jak ja. Weszliśmy do komnaty audiencyjnej. Nasz nieśmiertelny król wampir siedział na swym ogromnym tronie zrobionym z czerwonej stali niespotykanej nigdzie w całym Królestwie Ludzi. Wysoki, szczupły, o wręcz wychudzonej twarzy z wydatnymi kośćmi policzkowymi, z długimi czarnymi włosami związanymi w kitkę. Jego wysokość siedział niczym posąg. Wydawał się być prastarą rzeźbą wykutą w skale i ustawioną w sali, której ściany i sufit pokrywał obraz „Wyzwolenie z okowów” Luisa Monte. Nadzwyczajne dzieło ukazywało wielkie zwycięstwo naszego monarchy, gdy ten tysiąc lat temu wraz ze swą armią podbił Diamentowy Gród i wybił ród prawowitych królów ludzi. Tym samym zakończył okres czterdziestoletnich walk. Każdy mieszkaniec Królestwa Ludzi chcący zdobyć lepsze wykształcenie winien znać przebieg bitwy o Diamentowy Gród, jak i dzieło Luisa Monte. Jedynie nieliczni mają zaszczyt obejrzenia oryginału znajdującego się w komnacie audiencyjnej króla. Wielka szkoda, że wielu z nich zaraz po obejrzeniu tego majestatycznego dzieła została skazana na śmierć przez naszego jakże łaskawego monarchę. Leon, idąc wraz z ojcem przez komnatę audiencyjną, wpatrywał się w dwóch gwardzistów króla stojących po obu stronach tronu. Gwardziści budzili powszechny strach wśród poddanych, gdyż nie byli ludźmi. Były to dwie nieśmiertelne istoty, które król przywołał z zaświatów i uwięził w ciałach jakichś nieszczęśników. Oczywiście z biegiem lat ciała się zużywały, lecz monarcha za pomocą magii przenosił dusze swych wiecznych gwardzistów do kolejnych ciał, które miały służyć przez następne lata, dopóki się nie zestarzeją. Te praktyki nie były pochwalane przez ludzi, jednak nikt nie miał odwagi otwarcie się temu przeciwstawić, gdyż król jest władcą absolutnym nieznającym sprzeciwu. Chłopak wpatrywał się nie w sylwetkę ani wygląd dziwnych istot, ponieważ te były nadzwyczaj normalne. Ich oczy były nienaturalne, pozbawione białek, całkowicie czarne, niczym dwie bezdenne studnie. Gwardziści naszego monarchy nigdy nie sypiali ani się nie odzywali, jedynie strzegli, słuchali i wykonywali każdy rozkaz króla.

— Wasza Wysokość. — Uklękliśmy na kolana z niecierpliwością i strachem, czekając aż władca przemówi.

— Wiesz, dlaczego wraz z tobą wezwałem twojego syna? — Ton głosu monarchy był twardy jak stal, a zarazem gładki jak jedwab, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

— Nie mam pojęcia, mój władco.

— Zapragnąłem, aby ujrzał na własne oczy, jak kończą zdrajcy. Może to sprawi, że nie pójdzie w ślady swego kłamliwego ojca.

— Panie, błagam jedynie o łaskę dla mojej rodziny.

Wówczas jeszcze nie miałem pojęcia, o co chodzi, później dowiedziałem się, że mój ojciec spiskował przeciw królowi. Niestety ów spisek wyszedł na jaw.

— Łaskę dla rodziny, powiadasz? A czemuż to miałbym okazać choćby cień łaski zdrajcy czyhającemu na me życie?

— Ja, ja… — Mariusz, już gdy wchodził do komnaty audiencyjnej, był blady jak ściana. Teraz trząsł się ze strachu.

— Zabierzcie to ścierwo z moich oczu, przygotujcie go jako następny pojemnik, przynajmniej jego ciało na coś się przyda.

Strażnicy natychmiast podeszli do Mariusza i wynieśli go z sali, to był ostatni raz, kiedy Leon widział ojca. Chciał coś zrobić, jakoś im przeszkodzić, uratować go, ale jedynie stał i nie był się w stanie poruszyć, wciąż wpatrując się w przerażające oczy gwardzistów.

— Zapewne mnie znienawidzisz za to, co zrobię twojemu ojcu, dlatego też najrozsądniejszym wyjściem byłoby cię zabić, jednakże nie jesteś winien zbrodni swego ojca ani też nie jesteś dla mnie żadnym zagrożeniem, jesteś wolny, możesz odejść.

I tyle. To historia mojej zagłady. Gdy wróciłem do domu, okazało się, że nie mam już domu ani rodziny. Przez długi czas kradłem i spałem w zaułkach najbardziej podejrzanych zakątków Miasta Króla. Przy życiu trzymało mnie jedynie pragnienie zemsty.

Z zamyślenia Leona wyrwał tętent kopyt.

Zauważyłem zbliżającego się rumaka, poczułem, jakby miało stać się coś strasznego, choć widziałem tylko niewyraźny zarys postaci dosiadającej wierzchowca. Czułem od tej osoby wielką żądzę krwi, ogarnął mnie niepowstrzymany lęk.

Leon był szczupłym chłopcem z głęboko osadzonymi, ciemnobrązowymi oczami. Mroźny wicher targał jego długie, czarne włosy. Jeździec zbliżył się, zsiadł z konia, wyciągnął dłoń w geście przywitania:

— Witam, jestem Marek, nie masz pojęcia, jak długo cię szukałem, chłopcze.

Zebrałem resztki sił i podałem dłoń przybyszowi. Jego dłoń była zimna jak lód. Nie było w tym nic dziwnego, że przejeżdżał tędy obcy.

Trasa z Miasta Króla prowadząca do Diamentowego Grodu była bardzo ruchliwa. To nie obecność człowieka ubranego na czarno zaniepokoiła chłopca, lecz jego słowa „nawet nie wiesz, jak długo cię szukałem”. Może król zdecydował, że ułaskawienie mnie było błędem, i wysłał za mną człowieka, który ma mnie zabić? To by tłumaczyło jego słowa i bijącą od niego żądzę mordu.

— Czy to nasz król przysłał cię abyś mnie zabił? –zapytałem. Kiedyś taka myśl przeraziłaby mnie całkowicie, ale teraz, gdy nie zostało mi już nic, to w pewnym stopniu pocieszająca myśl, przynajmniej nie umrę z głodu.

— Nie, nie przysyła mnie król. Przysłał mnie ktoś, kto nie chciałby, aby twoje życie poszło na marne. Znam twoją historię, wiem, jak wiele wycierpiałeś i że nic ci nie pozostało. Jednak to wcale nie oznacza, że nie masz po co żyć. Należę do pewnej organizacji, która wyszukuje ludzi niemających już nic. Zwracamy życie takim jak ty w zamian za wierną służbę. Sam kiedyś znalazłem się w podobnej sytuacji do twojej, nie miałem nic poza nadzieją na śmierć. Wtedy zjawił się dziwny człowiek, który zabrał mnie do Daru Życia. Tam zwrócono mi życie, nie jest ono może idealne, ale mam przynajmniej jakiś cel, więc co powiesz? Wolisz tutaj siedzieć i czekać na śmierć czy udasz się ze mną, z podejrzanym typkiem o nieznanych ci zamiarach, do miejsca o dziwnej i zapewne nieznanej ci nazwie?

— Chyba nie mam innego wyjścia. — To pewnie jedynie sen albo już nie żyję, a z mojego ciała zostały jedynie kości leżące pod starym dębem.

— Proszę chłopcze, zjedz i napij się, a ja poczekam. Nieładnie z twojej strony, powinieneś się przedstawić. — Marek miał krótkie, czarne włosy i czarne oczy, był chudy, liczne blizny na jego twarzy świadczyły o tym, że wiele przeżył. Ubrany był na czarno, jego krótki, gęsty, ciemny zarost nadawał mu poważny wygląd.

— Jestem Leon.

Mężczyzna podszedł do konia i wyciągnął ubranie z torby przerzuconej przez jego muskularną szyję, po czym rzucił je Leonowi:

— Ubierz to, chłopcze. Gdy już zjesz i się ubierzesz, musimy ruszać.

W głowie Leona kłębiło się wiele myśli. Co prawda wiedział, że w Królestwie Ludzi istniało kilka tajnych gildii z ukrytymi siedzibami, które werbowały ludzi w podobny sposób, ale nigdy nie myślał, że coś takiego spotka akurat jego. Może to czarodzieje zamierzają go przyjąć do swojego grona. Nie, to niemożliwe, ich jest jedynie siedemnastu, a każdy z nich żyje kilkaset lat dzięki magii. Nasz bohater, gdy już zjadł, napił się, wstał i ubrał, zdziwił się, że przyszło mu to z taką łatwością. Może to dzięki jedzeniu, którego już dawno nie spożywał. Od śmierci ojca niewiele jadł, ponieważ musiał kraść, żeby zjeść, a nie lubił kraść, więc robił to tylko wtedy, gdy czuł wielki głód. Przez następne dni podróży nasi dwaj bohaterowie prawie wcale nie rozmawiali. Marek był z natury małomówny, a Leon był przerażony tą niezwykłą sytuacją. W głębi duszy podejrzewał, że to sen lub swego rodzaju kraina umarłych, w której będzie musiał wykonywać niezwykłe zadania i zabijać groteskowe potwory.

Przez pierwszych kilka dni zmierzali traktem biegnącym w południowo-zachodnim kierunku. Na horyzoncie majaczył gmach potężnego Diamentowego Grodu. Skręcili na zachód, w stronę Miasta Kości. Diamentowy Gród nawet z tak wielkiej odległości robił wielkie wrażenie. Był to potężny zamek ciągnący się kilometrami. Najbardziej niezwykły w tej monstrualnej budowli jest błękitny kolor kamienia, z którego zostały wykonane mury, wieże i wewnętrzna warownia. Mistrz kamieniarski nadzorujący pracę nad budową zamku odkrył starożytny sposób elfów na zapewnienie kamieniowi niezwykłego błękitnego koloru, który nigdy nie blaknie.

Mistrz kamieniarski nadzorował pracę nad Diamentowym Grodem przez czterdzieści lat, a ukończywszy dzieło zmarł po siedmiu dniach. Na łożu śmierci powiedział: „Przyczyniłem się do budowy najpiękniejszej rzeczy, jaką widziałem w całym swoim życiu, teraz umrę szczęśliwy”. Po śmierci ten sam człowiek został uznany za najwspanialszego budowniczego wśród ludzi. Tylko nieliczni wiedzą, że był Arcymistrzem Magów. Diamentowy Gród przez tysiące lat służył królom jako siedziba aż do czasu, gdy zza morza przybył król wampir, wybił ród królewski i wybudował własną siedzibę. Ścieżka Wielu Pytań zmierzała w sam środek gór oddzielających Królestwo Ludzi od Królestwa Krasnoludów. Droga co chwilę skręcała i wiła się niczym wąż. W trakcie musieli przemierzać liczne jaskinie i tajne przejścia, z każdą chwilą podróż była trudniejsza, niebezpieczniejsza i bardziej męcząca. Leon nigdy nie doświadczył podobnego mrozu. Wydawało się, że lodowaty wiatr przenika ubrania i skórę. Marek ostrzegał go przed trudną podróżą — Góry Lodowe to dopiero początek wiecznie skutej lodem Krainy Krasnoludów:

— Dla kogoś takiego jak ty, młodego człowieka, który nigdy nie podróżował po górach, to wystarczy, aby odmrozić ręce i ptaszka, gdy będziesz chciał się odlać. Ten mróz może nawet zabić, a tego byśmy nie chcieli, prawda, chłopcze?

Jednakże żadne słowa nie były w stanie przygotować go na taką podróż. W Lodowych Górach człowiek pozostawał sam ze sobą i przenikającym mrozem, nawet gdy wokoło było pełno ludzi.

Był tylko mróz, ból w każdym mięśniu i wieczna walka o to, aby nie spaść. Jeżeli tak niebezpieczna droga wiedzie do tego całego bractwa, to nie chcę nawet wiedzieć, co czeka mnie na miejscu — pomyślał Leon. Pomimo wszystkich trudności i wielu ciężkich chwil podczas podróży przez z pozoru niezdobyte góry Leon w głębi duszy był szczęśliwy, żył. Tak, to było zdecydowanie lepsze niż czekanie na śmierć pod drzewem, wszystko było od tego lepsze. Wiadomo, nasz bohater nie miał pojęcia, co może czekać go na końcu wędrówki, a przez cały czas niepokoiła go żądza krwi bijąca od jego towarzysza. Leon wiedział, że gdyby Marek zamierzał go zabić, mógłby to zrobić już dawno temu, więc to musiało być coś innego. Był pewien swych obaw co do zachowania towarzysza, gdyż jego pragnienie zabicia go było niemal namacalne, widoczne w każdym ruchu, geście.

Było też coś innego. Marek cały czas starał się nie patrzeć na towarzysza, unikał jego dotyku, a nocami, gdy Leon spał, gdzieś znikał.

Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że mężczyzna z czymś walczy, ale nie wiadomo z czym. Owa walka zamknęła szansę na jakiekolwiek rozmowy, a co za tym idzie na wizję tego, co czeka Leona w Darze Życia.

***

W Mieście Króla urodziło się pewne szczególne dziecko. W jego żyłach płynęła starożytna krew pierwszych ludzi. Chłopiec, gdy był jeszcze niemowlakiem, został porwany na Wyspę Tajemnic i był tam wychowywany przez staruszka. Każdego dnia chłopak szkolił się i uczył po to, aby wypełnić swe przeznaczenie. Jego mentor zawsze powtarzał, że nie może wieść normalnego życia ze względu na swój szczególny dar, o którym dowie się w swoim czasie.

— Witaj, Kanie, dziś nadszedł czas, abyś dowiedział się o swym szczególnym darze.

Mistrz był łysym, zgarbionym staruszkiem. Jego oczy były niezwykłe, dostrzec w nich można było wszystkie istniejące kolory z osobna. Momentami zdawało się, iż są czarno-niebieskie, lecz po chwili były mieszaniną zupełnie innych kolorów.

Za skromną posturą starca kryła się wielka siła odczuwalna dla pozostałych ludzi.

— Mistrzu, mam nadzieję, że podołam temu wyzwaniu.

Kan był nieprzeciętnie zbudowanym, wysokim chłopakiem. Jego wielkie, brązowe oczy wraz z krótko obciętymi włosami identycznego koloru nadawały mu łagodny wygląd, lecz chłopak wzbudzał lęk swą posturą.

— Oczywiście, że sobie poradzisz. Jesteś jednym z władców żywiołów, a dokładniej władcą żywiołu ziemi. Przykro mi to mówić, ale z tego powodu nigdy nie będziesz wiódł normalnego życia. Nie spłodzisz dzieci. Nie będziesz również mógł mieć żony ani domu. Każdy władca żywiołów przybywał na ziemię, aby dokonać wielkich czynów. Często były to okrutne rzeczy zalewające świat cierpieniem. Oczywiście ty nie staniesz się zły, ponieważ nie ma w tobie ani kropli zła.

Starzec uważnie przyglądał się Kanowi i milczał.

Jednakże ten nie powiedział nic, więc mentor ponownie przemówił:

— Ze względu na to, kim jesteś, chciałbym, abyś nauczył się, jak zapanować nad żywiołem ziemi. Kanie, świat cię potrzebuje. Potrzebuje nie tego, kim jesteś teraz, lecz tego, kim się staniesz. Musisz przyczynić się do zabicia wampira tyrana i wygnać z naszego świata istoty, które do niego nie należą. Jeżeli nie zechcesz się tego podjąć, nikt inny tego nie zrobi, a wszyscy ludzie wraz z tym światem będą skazani na zagładę.

— Nie wiem, co oznacza mieć normalne życie, i bardzo bym chciał się dowiedzieć, jak to jest. Jednak najwyraźniej nie jest mi to pisane. Nie mam pojęcia, czy jestem w stanie opanować żywioł ziemi i ocalić świat przed zagładą, lecz jeżeli takie jest moje przeznaczenie, to spróbuję i dam z siebie wszystko.

— Cieszy mnie to. Jest jeszcze coś, co muszę ci powiedzieć. — Nagle mistrz padł na kolana i pochylił głowę z pokorą. — Gdy byłeś małym bobasem, wykradłem cię z domu, możliwe, że teraz miałbyś kochającą rodzinę, a ja ci to odebrałem. Masz prawo mnie za to znienawidzić, ale musiałem powiedzieć ci prawdę, przepraszam.

Gdyby nie mistrz, mógłbym teraz siedzieć w domu przy kominku, spoglądając na swoich kochających rodziców — pomyślał Kan ze smutkiem, na głos jednak powiedział:

— Mistrzu, nikt nigdy nie mógłby obdarzyć mnie większą miłością niż ta, którą otrzymałem od ciebie. Nigdy również nie chciałbym innego życia niż to, które wiodę.

Kan podszedł do starca i ujął go w swe wielkie ramiona. Staruszek wyglądał jak dziecko w objęciach ogromnego chłopca. To był piękny poranek, na ogromne mury z czarnego kamienia, którymi była okolona wyspa, padał blask porannego słońca. Wyspa Tajemnic wyglądała jak ogromny park otoczony murami. Wszędzie były drewniane ławeczki, drzewa i trawniki poprzecinane brukowanymi uliczkami. We wschodniej części muru znajduje się wiecznie zamknięta brama wejściowa strzegąca tajemnic wyspy. Przy samej bramie ciągnie się część mieszkalna, głównie domy i budynki użytkowe.

Południowo-wschodnia część to pola uprawne i sady, a reszta to wielki park. Oprócz północno-zachodniej części wyspy, która była odcięta od reszty dodatkowym murem i podzielona na siedem osobnych części. Ludzie mieszkający na wyspie (głównie rolnicy, kucharze i gospodynie) zwali ją strefą tajemnic i snuli niesamowite historie na temat tego, co znajduje się w środku. Niektórzy twierdzili nawet, że zarządca (bo tak zwali staruszka) trzyma tam różnego rodzaju pradawne istoty.

Inni mówili o wielkich skarbach ukrywanych tam przez niego oraz wielkim smoku, który ich strzegł. Nawet sam Kan nie miał pojęcia, co znajduje się w tamtej części wyspy. Nie wiedział tego nikt poza mistrzem, a ten nie chciał zdradzić tej tajemnicy, nawet swemu uczniowi. Wiele razy chłopiec pytał o to swojego mentora, lecz staruszek zawsze odpowiadał to samo:

— Kryją się tam tajemnice mogące zniszczyć każdego, dlatego tamta część pozostaje zamknięta, mój drogi.

Wyspa była odcięta od świata zewnętrznego i żyła swoim tempem. Niekiedy statki przypływały, jednak były wzywane przez mistrza, gdy zachodziła taka potrzeba. Zarządca wyspy miał wielu przyjaciół we wszystkich królestwach. Kilkakrotnie na wyspę zawijały statki niezwykle groteskowe, z najróżniejszymi istotami na pokładzie.

Niezmiennie wszystkie istoty darzyły mistrza wielkim szacunkiem. U większości z nich widoczny był również strach przed malutkim, zgarbionym staruszkiem o pomarszczonej twarzy.Rozdział drugi

Morderczy trening

Po wielu dniach morderczej podróży Marek wraz z Leonem dotarli do Daru Życia. W samym centrum gór skrywała się niewielka dolinka. Gdy weszli na polankę, nieznośny wicher nagle ustał, a śnieg przestał padać. Dosłownie w jedną sekundę zrobiło się spokojnie i cicho. Dolinę porastała zielona trawa, pośród której rosły różnego rodzaju kwiaty. Gdy Leon wszedł na polanę, stanął jak wryty.

— To niemożliwe, przecież jesteśmy w Lodowych Górach.

— Magia, chłopcze. — Marek był po prostu rozbawiony reakcją swego towarzysza. — Chciałbym zobaczyć twoją minę, gdy wejdziesz do pracowni naszego mistrza.

W samym centrum doliny znajdowały się kamienne drzwi prowadzące pod ziemię. Marek podszedł do nich i wypowiedział szeptem jakieś niezrozumiałe słowa, po czym wrota natychmiast zaczęły się przesuwać. Gdy wielka płyta przesunęła się o metr, Leon ujrzał kamienne schodki prowadzące do podziemi.

— Tutaj cię zostawiam, chłopcze. Po wejściu do środka ujrzysz ośmioro drzwi z lewej i prawej strony. Jednak ciebie będą interesować wrota na wprost. Gdy się uchylą, wejdź do środka, a dowiesz się wszystkiego — powiedział Marek, po czym poklepał chłopaka po plecach.

W odczuciu Leona był to dziwny gest po wielu dniach unikania jakiegokolwiek kontaktu.

— Dasz sobie radę, ja spadam, do zobaczenia.

— Dziękuję ci.

— Nie masz za co dziękować.

— Uratowałeś mi życie, gdyby nie ty, umarłbym pod tamtym drzewem.

— Ja jestem tylko narzędziem w jego dłoni, niczym więcej.

Marek, nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i udał w stronę, z której przybył. Wewnątrz podziemi było ośmioro drzwi, każda para ustawiona w dwa równoległe rzędy, i samotne wrota znajdujące się na końcu prostego korytarza. Wszystkie zostały pozbawione klamek, a także dziurek na klucze. Widniały na nich jedynie dziwaczne znaki nieprzypominające żadnych z widzianych przez Leona liter.

Może to pismo elfów albo krasnoludów — pomyślał chłopak. Idąc korytarzem i mijając kolejne drzwi wykonane z różnych metali i drewna, Leon czuł narastający lęk. To, co jest ludziom nieznane, wzbudza ich lęk. Leon nie był wyjątkiem od tej reguły i czuł narastający strach będący niczym cień za jego plecami. Ogromny strach został, lecz w głowie chłopca zaczęła budzić się ciekawość. Drzwi na wprost w dotyku były ciepłe. Metal, z którego były wykonane… tak, to był ten sam metal, z którego zbudowano tron króla. Głęboka czerwień przyciągała spojrzenie, wręcz hipnotyzując patrzącego. Po kilku minutach wyczekiwania Leon usłyszał nieznane słowa dobiegające z pomieszczenia znajdującego się za czerwonymi drzwiami z runą. Wrota uchyliły się, nasz bohater wszedł do pomieszczenia, jakiego jeszcze nigdy nie widział. Stało w nim jedynie masywne biurko z dwoma krzesłami po przeciwnych stronach. Na jednym z nich siedział starszy mężczyzna o mlecznobiałych włosach sięgających mu do pasa i krótkiej bródce tego samego koloru. Pomimo iż siedział, widać było, że jego smukłe ciało jest napięte, jakby miał zaraz skoczyć do morderczego ataku. Mężczyzna miał niebieskie oczy i krótki, orli nos. Jego twarz była gładka i smukła, a w oczach kryła się niespotykana głębia. Po spotkaniu z Markiem posiadającym wiele blizn na twarzy chłopak spodziewał się, że przywódca tego ich całego bractwa również będzie posiadał wiele blizn. Twarz tego człowieka, prócz zmarszczek zdradzających jego sędziwy wiek, była nieskazitelna. Zaiste to pomieszczenie było niezwykłe, gdyż poza biurkiem, dwoma krzesłami i białowłosym mężczyzną nie było tam nic. Nie było ścian, sufitu, wejścia ani wyjścia. Dookoła ciągnęła się jedynie nieskończona biała pustka. Leon podszedł do biurka i usiadł na krześle, nie zwracając nawet uwagi na mężczyznę siedzącego naprzeciw. Chłopak teraz był już pewien, że to wszystko to jakiś sen albo coś w tym stylu. Tymczasem ów człowiek czekał w milczeniu, z ledwo dostrzegalnym uśmiechem na twarzy, wpatrując się w chłopaka swym przenikliwym wzrokiem. Więc to ten chłopak, którego tyle czasu szukałem. Hmm, nie wydaje się być wyjątkowy, ale to tylko pozory.

— Witam cię, Leonie. Jestem Markus, przywódca i opiekun Gildii Zabójców.

— Czy ja umarłem, a może to jakiś sen? A ty jesteś wytworem mojej podświadomości?

— Widzisz, niektórzy twierdzą, że całe nasze życie jest jednym wielkim snem, ale ty w to nie wierzysz, prawda?

— Nie wiem. Nigdy nad tym nie myślałem.

— Czyżby?

Leon nie miał pojęcia, co na to odpowiedzieć, więc milczał.

— Nigdy nie zastanawiałeś się, po co żyjemy? Przecież i tak na koniec każdy umrze, więc jaki to ma sens? Tak, oczywiście, wydać na świat kolejne pokolenie, ale przecież oni też muszą umrzeć, a więc po co to wszystko?

— Nie mam pojęcia, może po to, aby doświadczać, uczyć się?

— Uczyć się, doświadczać, a na koniec umrzeć i utracić to wszystko, co zdobyliśmy bądź osiągnęliśmy?

— Ale chyba lepiej jest żyć, niż po prostu umrzeć, twierdząc, że to nie ma sensu.

— Tak, właśnie o to mi chodziło. Chłopcze, lepiej jest żyć nawet pomimo tego, jak wiele cierpień przyjdzie nam znieść. Mimo że tak naprawdę niewiele wiemy o tym, co nas może czekać po śmierci i czy to ma jakikolwiek sens. Dlatego też, patrząc na ciebie, gdy siedziałeś czekając na śmierć, pomyślałem: jaka szkoda, taki młody chłopiec bez celu istnienia. Pomyślałem wtedy, że mogę ci pomóc, jak myślisz, czym może być ta pomoc?

— Nie mam pojęcia.

— Mogę nadać twemu życiu cel. Nie myśl sobie, że robię to bezinteresownie, z czystej dobroci. Oferuję ci życie niekoniecznie idealne bądź pełne szczęścia. Oferuję ci życie pełne obowiązków i wyrzeczeń. Będę wymagał całkowitego posłuszeństwa i wykonywania moich poleceń bez względu na to, jak bardzo okrutne bądź trudne rzeczy będziesz musiał uczynić. Co ty na to?

— Ja, ja nie wiem, co mam powiedzieć, nie mam nic, poza tym chyba nie mam wyjścia.

— Zawsze istnieje inne wyjście, pytanie brzmi: czego pragniesz? Czy pragniesz zwykłego życia, domu, rodziny, kochającej żony? Czy może pragniesz zemsty? Zobaczyć, jak król, który ci wszystko odebrał, klęczy u twych stóp i błaga o litość?

— Tak naprawdę nie wiem, czego pragnę.

— Rozumiem i wcale mnie to nie dziwi, większość spośród żyjących ludzi tak naprawdę nie wie, czego pragnie, a przez to podejmuje błędne decyzje. Podążają przez życie, którego nie chcą. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak wielkie konsekwencje kryją się za czymś takim?

— Na pewno ktoś taki nie jest szczęśliwy.

— Oczywiście, że nie jest, a do tego drażni go każdy szczegół, jakby to te małe krótkie chwile były wszystkiemu winne. A winny jest sam człowiek, który nie potrafi zmienić swego życia, gdyż jest zbyt słaby albo po prostu boi się zaryzykować, ponieważ wydaje się mu, że znajduje się w niewidocznej klatce codzienności, lub po prostu nie wie, czego pragnie.

— Klatce codzienności? Nie rozumiem…

— Widzisz, każdy ma jakieś obowiązki. Każdy je wykonuje i żyje w taki właśnie sposób, ale dlaczego?

— Nie wiem, wszyscy tak żyją, to normalne.

— No właśnie, większość boi się odstawać od grupy. Ludzie przede wszystkim pragną uznania innych, boją się zaryzykować, gdyż boją się pogardy, chcą być jedynie szanowani, no i oczywiście przez to pragną mieć więcej.

— Więcej?

— Tak, więcej. Więcej pieniędzy i dóbr materialnych oraz tytułów, gdyż sądzą, że to one czynią ich lepszymi od innych, ale czy tak naprawdę jest?

— Nie wiem, każdy szanuje lordów i królów ze względu na ich bogactwa i pozycję.

— Czyżby? A może ich szanują, bo się ich boją? Przecież czarodzieje nie posiadają żadnych dóbr materialnych poza swoją wiedzą, a mimo to są powszechnie szanowani nawet przez królów i wielkich lordów.

Leon czuł się pokonany, teraz sam już nie wiedział, dlaczego tak właśnie jest. Słowa mistrza jednak nie przyniosły mu żadnych odpowiedzi, a jedynie jeszcze więcej pytań.

— Wiem, chłopcze, że takie rozmowy z pozoru nie przynoszą żadnego pożytku, gdyż zamiast znaleźć odpowiedzi, mamy jeszcze więcej pytań. Ale żeby znaleźć odpowiedź, trzeba umieć zadać właściwe pytanie, więc może jednak jest z tego jakiś pożytek. Moje pytanie do ciebie brzmi, czy jesteś w stanie wyrzec się wszystkiego i być jedynie narzędziem w moich rękach? Będziesz mieczem trzymanym w mej dłoni, niczym więcej ani niczym mniej. Odbiorę ci wszystko, ale w zamian nadam twemu życiu cel, którego teraz tak okrutnie potrzebujesz. Będziesz musiał dla mnie zabijać i robić złe rzeczy. Będę wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Musisz wiedzieć również, że od tej decyzji nie ma odwrotu, członkostwo w Gildii Zabójców jest dożywotnie. Dlatego nie odpowiadaj teraz, chciałbym, abyś to dobrze przemyślał. Za chwilę otworzą się drzwi mojej pracowni. Gdy znajdziesz się na korytarzu, jedne wrota będą otwarte, znajdziesz za nimi jedzenie i łóżko, wyśpij się dobrze, najedz i zastanów. Gdy już podejmiesz decyzję, drzwi w twej komnacie, jak i w mojej pracowni same się otworzą. Aha, a tak przy okazji, ta komnata jest zaczarowana, dlatego widzisz tutaj jedynie pustkę. Tak naprawdę znajduje się w niej wiele rzeczy i panuje tu straszny bałagan. To już chyba wszystko, co powinieneś wiedzieć.

Markus zaczął skrobać coś piórem w wielkim tomiszczu stojącym na blacie biurka. Leon, opuściwszy komnatę, udał się do wskazanego pomieszczenia i poszedł spać, zbyt wiele myśli kłębiło się w jego umyśle. Poza tym był bardzo zmęczony. Na chwilę przed zaśnięciem uświadomił sobie, że już od bardzo dawna nie spał w normalnym łóżku, a chyba nigdy w tak wygodnym. Stał w komnacie audiencyjnej króla, który się śmiał. Jego przeszywający umysł śmiech był cierpieniem wylanym na duszę Leona. Dwaj gwardziści wyciągali brutalnie ciało jego ojca z komnaty, chciał coś zrobić, pomóc, lecz wciąż jedynie stał. Nie był w stanie się poruszyć, nic nie mógł zrobić. Nie pomogłeś mu, zostawiłeś go na śmierć, nic nie zrobiłeś, szeptał głos w jego głowie. Wciąż wpatrywał się w wielkie czarne oczy gwardzisty, były niczym dwa bezdenne oceany czarnej wody. Czerń tych oczu była niezwykła, wręcz niemożliwa dla chłopaka. Ta chwila wydawała się biec w nieskończoność, jakby droga do drzwi sali audiencyjnej ciągnęła się kilometrami. Wciąż wpatrywały się w jego czarne ślepia, z biegiem czasu wydawało się, że oczy rosną, już po chwili Leona otaczała ciemność. Usłyszał własny krzyk i zbudził się cały zlany potem.

Ostatnio często miewał koszmary, ale ten sen powtarzał się raz po raz. Czego pragniesz? W głowie chłopca zdawał się rozbrzmiewać głos mistrza, choć nie było go nigdzie w pobliżu. Tak, już wiem, czego pragnę. Muszę go zabić, nie mam innego wyjścia. To przez króla nie mam teraz nic. Jednak zabicie naszego monarchy nie będzie łatwe, wielu próbowało przez setki lat, lecz nikomu się nie udało. Żeby to osiągnąć, muszę być potężny. Bractwo zabójców to idealny początek. Markus wciąż siedział przy biurku, nie odchodził od niego, od kiedy chłopak wyszedł. Tym razem czytał starą i wielką księgę. Szybko się zdecydował — pomyślał Markus.

Gdy Leon wszedł, na jego wychudzonej twarzy widać było zdecydowanie.

— Będę jednym z twoich ludzi.

— Dobrze, zaczniemy trening od jutra. Trening nie będzie łatwy, jeżeli odpuścisz choć trochę, nie dasz rady i zginiesz. Będziesz jedynie mieczem w mej dłoni, ale abyś stał się dobrą, twardą stalą, najpierw musimy cię zahartować.

— Rozumiem, dam z siebie wszystko i dziękuję za uratowanie życia.

— Nie powinieneś mi dziękować, ponieważ nie robię tego z dobroci. Od teraz jesteś na moje rozkazy, im prędzej to sobie uświadomisz, tym lepiej dla ciebie.

Kiedy Leon się zbudził, mistrz już czekał na niego w drzwiach wejściowych do jego pokoju.

— Witaj, Leonie, dzisiaj rozpocznie się twój trening. Mam nadzieję, że wczoraj najadłeś się do syta, gdyż pierwszą częścią szkolenia jest ćwiczenie silnej woli. Od dziś przez następne siedem dni nie zjesz nic, będziesz dostawał jedynie wodę do picia.

— To nie będzie łatwe.

— Bo też takie być nie ma. Przez okres diety będziesz trenował jedynie umysł, chodź za mną.

Gdy Markus wyszedł na korytarz, drewniane drzwi naprzeciw były otwarte. Leon już z zewnątrz ujrzał regały zapełnione książkami, jednak dopiero po wejściu do środka zdał sobie sprawę z ogromnej liczby tomów znajdujących się w pomieszczeniu.

— To jest nasza biblioteka.

— Tutaj są chyba wszystkie książki świata. Mistrzu, jak to możliwe, że uzbieraliście taką kolekcję?

— Cóż, nasz zakon istnieje już tysiąc lat, to wystarczająca ilość czasu na uzbieranie tylu książek.

— Tysiąc lat? To oznacza, że tysiąc lat temu, kiedy nasz obłąkany król zdobył władzę, już działaliście. Dlaczego go nie powstrzymaliście?

— Odpowiedź na to pytanie leży przed tobą. — Markus wskazał dłonią na pierwsze trzy regały, nad którymi widniały wielkie napisy, kolejno od lewej: historia, filozofia, magia. — Od dzisiaj każdy twój dzień będzie wyglądał bardzo podobnie: wstajesz rano, czytasz, idziesz spać. Zanim osobiście zacznę cię nauczać, musisz osiągnąć pewien poziom wiedzy. Książki są na to najlepszym sposobem, a przy okazji czegoś się dowiesz. Twoim celem jest przeczytać księgi z trzech pierwszych regałów.

— Ale przecież są ich tam setki!

— Dokładnie dwieście, układając je, starałem się ograniczyć do podstawowej wiedzy, jaką powinieneś posiąść. Wiedz, że w Gildii Zabójców nie toleruję głupców.

— Rozumiem.

— Raz na jakiś czas będę cię wysyłał do Miasta Kości po prowiant, abyś tutaj nie zgnił.

Markus, nie czekając na odpowiedź, wyszedł z pomieszczenia, a drzwi za nim zamknęły się, mając się otworzyć dopiero na wieczór.

Leon, nie chcąc tracić czasu, od razu zabrał się za pierwszą księgę, była to historia najdawniejsza, opasłe tomiszcze, którego strony z biegiem lat pożółkły. Głód czaił się niczym cień wyczekujący chwili słabości, chociażby nieznacznej luki w umyśle chłopca.

Chwilami zdawało się, że słyszał głos w swojej głowie: nie dasz rady, to niemożliwe. Pomyśl logicznie, już pierwszy dzień jest tak trudny, co będzie później? Siedem dni bez jedzenia? To niemożliwe. Leon z pierwszej książki dowiedział się, że na początku ich ląd zamieszkiwały pradawne istoty żyjące tysiące lat w harmonii z naturą, a cały kontynent pokrywały lasy. Były to smukłe istoty, wysokie i łagodne, nieznające cierpienia, strachu czy nienawiści. Ich kraina była niczym raj na ziemi, nie było na niej wojen, głodu, królów ani lordów. Każdy był tak samo ważny i tyle samo się mu należało. Zamiast powiększać swój dobrobyt materialny, mieszkańcy owej krainy żyli skromnie i beztrosko. Rozwijali umiejętności twórcze, a nade wszystko cenili ciszę i spokój. Ich filozofia głosiła, że jedynie, jeśli nikt nie zostanie wywyższony, nikt również nie zostanie poniżony. Pewnej niezwykłej nocy stała się rzecz niemożliwa. W pięciu sąsiadujących ze sobą domostwach narodziły się bliźniaki, które znacznie różniły się od swoich współplemieńców. Z biegiem lat różnica stawała się coraz bardziej zauważalna. Dzieci były niskiego wzrostu i miały bujne brody.

Ich krępa budowa idealnie odzwierciedlała harde charaktery. Pradawne istoty bardzo szybko zorientowały się, że niższe istoty, choć z nich zrodzone, są ich całkowitym przeciwieństwem. Tak oto do sielankowej krainy wkradła się odmienność, a wraz z nią pojawiły szyderstwa, a ostatecznie nienawiść. Małych mieszkańców zaczęto zwać krasnalami. Społeczeństwo idealnych istot nie chciało przyjąć do swego grona tych bardzo odmiennych istot. Nie potrafiono ich zaakceptować, krasnale czuły to na każdym kroku, a ich niechęć z dnia na dzień rosła. W końcu ziarno zawiści dojrzało i wyrosła z niego róża o ostrych kolcach, które pamiętają.

Krasnale wyprowadziły się do gór i zaczęły zwać się krasnoludami. Starożytne istoty z biegiem lat wyrosły na rasę elfów. Oczywiście od tamtych dni obie rasy pamiętały dzielące ich różnice, a kwiat owej róży pozostał intensywnie czerwony i żądny krwi.

***

Kan stał w środku świątyni ziemi okolonej jedynie światłem świec ustawionych w rzędach przy każdej z czterech ścian. Podłoga, ściany i sufit były z twardej, ubitej ziemi. W środku nie było okien. Konstrukcja miała kształt sześcianu, bez jakichkolwiek wypukłości. W środku nie znajdowało się nic poza świecami, podestem ozdobionym starożytnymi i niezrozumiałymi dla Kana runami i stojącą na nim księdze. Gdy chłopak tylko ujrzał księgę, poczuł w sercu ulgę. Koiła go swoją obecnością, była wielka i stara. Natychmiast po wejściu do pomieszczenia władca ziemi poczuł moc bijącą od księgi, siłę, która go wabiła.

W jego głowie zdawał się rozbrzmiewać głos:

— Chodź do mnie, Kanie, wypełnij swe przeznaczenie!

— Mistrzu, ta księga… — Kan zamilkł na chwilę, bał się tego, w jaki sposób oddziałuje na niego dziwny przedmiot stojący na podeście. — Ona do mnie przemawia.

— Cóż, mój drogi uczniu, wszystko ci wyjaśnię, ale najpierw chciałbym, abyśmy wyszli na zewnątrz, gdyż tutaj nie byłbyś w stanie się skupić.

Kan, wychodząc z mistrzem z jednego z pomieszczeń znajdujących się w strefie tajemnic, wciąż myślał o księdze. Gdy mistrz zamknął wrota ziemnej komnaty, Kan przestał odczuwać obsesyjne zainteresowanie księgą i zaczął rozmyślać nad tajemniczym tomiszczem.

To uczucie, kiedy tylko ją ujrzałem, nigdy jeszcze nie doświadczyłem czegoś takiego. Nie wiem, czy to dobry pomysł, abym miał stać się władcą żywiołu ziemi, ta księga to nie jakaś zwykła rzecz. Czułem to tak, jakby coś żyło w jej środku, nie mam pojęcia co, ale to chyba jakaś istota. Może to magia. Podczas treningów mistrz nieraz opowiadał mi o magii, ale ta istota wewnątrz… czułem, że chce nade mną zapanować. Nie wiem, czy sobie poradzę z czymś takim.

— Mistrzu, ta księga ma na mnie niewiarygodny wpływ. — Kan miał ochotę powiedzieć również o istocie wewnątrz, lecz jakaś jego cząstka mówiła mu, że nie powinien nikomu tego zdradzać.

— Usiądźmy na ławeczce.

Gdy staruszek dziś rano oznajmił chłopakowi, że ten dowie się, co kryje się za murami strefy tajemnic, Kan nie potrafił ukryć swego podekscytowania. Od najmłodszych lat chciał poznać te tajemnice. Po wejściu do środka uczeń ujrzał prostą ścieżkę. Po obu jej stronach znajdowało się po trzy bramy wykonane z różnobarwnych metali, ostatnia siódma brama umieszczona była na wprost. Szkoda, miałem nadzieję, że w środku będą smoki — pomyślał. Pierwsza brama po prawej była z brązowej stali, kolejna w prawym szeregu była niebieska, następnie znajdowała się błękitna. W lewym szeregu każda brama również była innego koloru: czerwona, ciemnoniebieska i czarna. Brama w środku była żółta. Kan razem ze swoim mentorem weszli przez brązową bramę i tam właśnie znajdowała się ziemna świątynia, a w niej tajemnicza księga wywierająca ogromny wpływ na chłopaka. Teraz, gdy siedział na jednej z wielu ławeczek znajdujących się na wyspie, Kan nie był w stanie myśleć o niczym innym prócz księgi. Mistrz dłuższy czas wpatrywał się w ucznia, po czym przemówił głosem, który natychmiast wyrwał chłopaka z zamyślenia.

— Wpływ księgi na twoją osobę nie powinien cię przerażać. To nie jest zwyczajna książka, którą może czytać każdy, to księga żywiołu ziemi, potężny magiczny artefakt. Każda niepowołana osoba, która postanowi sięgnąć po tę księgę, zostanie stłamszona i ugnie się jej woli, dlatego też ta część wyspy jest zamknięta. Oczywiście ty jako władca żywiołu ziemi od teraz będziesz tam miał wstęp, jednakże pamiętaj, możesz wejść tylko przez brązowe wrota, pozostałe pomieszczenia należą do innych żywiołów i nie są przeznaczone dla ciebie.

— Kiedy rozpoczniemy trening?

— Niestety, ale podczas tej próby nie mogę ci towarzyszyć. Tym razem twym mentorem będzie księga.

— Ale to przecież tylko książka.

— Nie bądź tego taki pewien. Księga posiada swoją wolę, nie możesz się jej poddać, gdyż wtedy zostaniesz stłamszony, a ostatecznie zginiesz.

— Rozumiem, ale…

— Nie martw się, wszystko, czego musisz się nauczyć, jest w księdze. Niech nie zwiedzie cię niewielka liczba zapełnionych stronnic, gdyż księga potrafi niektóre ze swych sekretów ukrywać i pokazywać czytelnikowi, gdy uzna, że jest gotowy je poznać. Możliwe, że niektórych sekretów nigdy ci nie ujawni.

— Czy w każdym z pomieszczeń znajduje się taka księga?

— Tak, lecz każda księga odpowiada za inny żywioł, jak pomieszczenie, w którym się znajduje. Widzisz, każdy z żywiołów różni się od innych, tak samo księgi posiadają swego rodzaju charakter. Każda z ksiąg jest esencją cech danego żywiołu i odzwierciedla jego naturę. Z czasem, gdy będziesz trenował, księga zacznie przelewać na ciebie te cechy, czy tego chcesz, czy nie.

— Ale ja wolałbym pozostać sobą, nie zmieniać się.

— Całe swoje życie doświadczamy nowych rzeczy, złych bądź dobrych i mają one na nas trwały wpływ. Często zmiany są drobne, wręcz niezauważalne, jednak gdybyś spotkał siebie za dwadzieścia lat, stwierdziłbyś, że jesteś zupełnie innym człowiekiem. Zmiany są nieuniknione, mój chłopcze.

— Ale dodatkowy wpływ księgi sprawi, że będzie to nienaturalna zmiana.

— Wpływ księgi sprawi, że staniesz się tym, kim stać się musisz. W twoim przypadku jest to jak najbardziej naturalne.

— Rozumiem. Jeżeli każde pomieszczenie odzwierciedla jeden żywioł, oznacza to, że jest siedem żywiołów?

— Tak.

— Mistrzu, czy ty jesteś jednym z władców żywiołów?

— Ja nie jestem władcą żadnego z żywiołów, jestem jedynie starcem, który odpowiada za zarządzanie wyspą i udzielanie podstawowego treningu władcom, jeżeli tego potrzebują. — Starzec skromnie się uśmiechnął, pochylając lekko głowę.

— Ale gdzie są pozostali władcy?

— Możliwe, że niektórzy z nich jeszcze się nie narodzili, inni śpią pewnie w wygodnych łóżkach bądź spacerują.

— Spacerują?

— Żyją swoim życiem. Jeszcze do nas nie trafili, lecz z czasem wszyscy się tutaj znajdą.

— Skąd będą wiedzieli, że są władcami żywiołów? Poza tym nikt nie wie, co znajduje się za tymi murami.

— Widzisz, mój drogi, przeznaczenie jest niewidoczną siłą kierującą naszym życiem. To ono ich do nas sprowadzi. Oczywiście nic się nie stanie, jeżeli troszkę pomożemy ręce przeznaczenia.

— Jakie są jeszcze żywioły?

— Każda z bram w strefie tajemnic odzwierciedla swój żywioł. Brązowa brama zaprowadzi cię do pomieszczenia ziemi, ta moc umożliwia przenoszenie głazów, a nawet gór. Niebieska brama to woda, jej władcy potrafili tworzyć wiry, morskie fale, tsunami zmiatające z powierzchni ziemi całe miasta. Błękitne wrota to powietrze mogące wywołać huragany. Czerwona to ogień, władcy tego żywiołu palili całe armie na polach bitwy. Ciemnoniebieska to elektryczność, władcy tego żywiołu przywoływali błyskawice smażące ludzi w nawet najlepszych zbrojach. Czarna to śmierć, jej wadcy mogą przywoływać plagi i zabijać w ułamku sekundy. Żółta to światło, jej władcy tworzyli promienie słoneczne palące przeciwników. Oto siedem żywiołów. Wiedz jedno, możliwości, jakie dają żywioły swym władcom, są nieograniczone, ja wymieniłem ich bardzo niewielką część.

Więc będę w stanie przenosić góry, to niemożliwe, takiego czegoś nikt nie potrafi, nawet magowie — pomyślał Kan.

— Czy był kiedyś władca, który władał dwoma żywiołami naraz?

— Nie, lecz niegdyś wszystkie żywioły były jednym. Zostały rozdzielone, ale w każdym z nich nadal zawarta jest cząstka pozostałych. Natomiast każdy spośród władców posiada niewielką zdolność manipulacji pozostałymi żywiołami.

— Były jednym, lecz już nie są, a mimo to każdy zawiera cząstkę pozostałych? Nie do końca to rozumiem.

— Nic dziwnego, mój drogi. Nie jest to łatwe do zrozumienia i tak ma być. Dowiesz się nieco więcej po przeczytaniu księgi, lecz nie spodziewaj się pełnego zrozumienia natury żywiołów, gdyż ta dalece wykracza poza możliwości poznawcze istot cielesnych. W księdze ziemi jest spisane życie każdego twego poprzednika. Możesz wiele się nauczyć z ich historii. Widzisz, mój chłopcze, ja mogę cię naprowadzić na drogę twojego przeznaczenia, lecz na niektóre z pytań musisz sam znaleźć odpowiedzi.

Mistrz wstał i odszedł leniwym krokiem, nie czekając na odpowiedź Kana. Chłopak wiedział, co to oznacza. Z tym wyzwaniem musiał się zmierzyć samodzielnie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: