Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 lutego 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Villas - ebook

W szarych czasach PRL-u Violetta Villas była jak malowany ptak. W latach 60. stała się na dwie dekady jedną z muzycznych ikon, towarem eksportowym. Często krytykowana w Polsce za styl i ekstrawagancję, za granicą przyjmowana była entuzjastycznie zarówno przez publiczność, jak i recenzentów. Zachwycano się jej głosem. Śpiewała, grała w filmach i musicalach. Występowała w paryskiej Olimpii i nowojorskim Carnegie Hall, przez kilka sezonów była gwiazdą rewii Casino de Paris w Las Vegas. W tej biografii reporterskiej autorzy szukają odpowiedzi na pytanie, jak to możliwe, aby jedyna w swoim rodzaju artystka nie tylko nie zrobiła kariery na miarę swoich możliwości, ale spędzała starość niemal w ubóstwie, wyobcowana, w atmosferze niezdrowej sensacji.

Nowe wydanie wzbogacono o dwa rozdziały opisujące to, co działo się po śmierci gwiazdy w grudniu 2011 roku, w tym m.in. postępowanie spadkowe i historię Elżbiety Budzyńskiej, opiekunki Villas.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-6690-8
Rozmiar pliku: 4,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Scena jest pusta. Stara kobieta siedzi w fotelu. Po prawej stronie, w głębi, pianista patrzy na każdy ruch jej warg. Ubrana w długie włosy, kapelusz, na biało, jak komunijne dziecko, słyszy już tylko na prawe ucho.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Niepokalane Serce Marii, witam – mówi do mikrofonu, a publiczność wstaje. I bije brawo.

Czekała na nią dwie godziny. Mimo to stara kobieta nie wyszła uczesana, jak dawniej, w kaskadę loków. Włosy spływają po jej ramionach prosto i bezładnie.

– Jakby mi coś nie wyszło, proszę o wybaczenie, troszkę się zaziębiłam… Różnie to bywa w takim wieku.

Brawa. Uśmiechy.

– Przywitam państwa piosenką… – Waha się, pianista podszeptuje. – A tak… Szczęście. Wszystkich całuję w samo serce.

Stara kobieta powtarza refren bez końca, jak litanię. Jej niegdyś wielki głos nie daje już rady wznieść się wysoko. Z trudem też opada w dół. W Pocałunku ognia wokalizy łapią fałsz. Kobieta sepleni. Nie ma połowy dolnych zębów.

– Bardzo wszystkich serdecznie witam i chciałabym przeprosić za moje spóźnienie i za to, jak mi coś nie wyjdzie, bo się zaziębiłam trochę… To proszę mi przebaczyć.

Owacje.

– Kocham was, kocham, kocham!

Mamo, nie myśl, że się skarżę, żal mi tylko marzeń, dziecięcych dni, moich dni.

Pianista idzie za starą kobietą jak lokaj z tacą szampana: krok w krok, czujnie, na palcach. Bo ona zapomina słów. Nie czuje rytmu. Publiczność płacze.

Brawo! Brawo!

– To znaczy, że trochę mnie lubicie. Całuję was w samo serce… Co wam zaśpiewać? Oczy czornyje? Nie mam sukienki.

Plotkują przeróżnie, że w głowie mam próżnię, złe gesty, źle mówię, no różnie.

Publiczność śpiewa razem z nią.

W końcu stara kobieta próbuje wstać. Podbiegają organizatorzy. Biorą ją pod ręce.

– Starość nie radość – próbuje żartować.

Ołowianym krokiem wychodzi za kulisy.

– Jestem zmęczona. Nie będę więcej śpiewać. Chcę do domu.

– Ale chcieliśmy wręczyć pani Glorię Artis!

– W takim razie wyjdę jeszcze raz.

Wraca.

– Pani Violetta zmieniła zdanie. Nie będzie się przebierać.

Organizatorzy sadzają ją z powrotem w fotelu. Korowód nagród. Srebrny medal Gloria Artis dla zasłużonych kulturze. Potem statuetka od Stowarzyszenia Artystów Wykonawców. Za pół wieku na scenie.

– To nie jest nagroda za sukcesy. Za wielkie zdobycze estradowe, za wszystkie glorie, które nas spotykają ze strony publiczności. To jest nagroda za lata pracy artystycznej, które wymagają wyrzeczeń i poświęceń. I za to, że wybrała pani taką niełatwą drogę – mówi, wręczając posążek, Aleksander Nowacki, przedstawiciel zarządu.

– Chciałam powiedzieć, że stowarzyszenie, w którego imieniu przyjechaliśmy, liczy około półtora tysiąca wykonawców. Największe nazwiska w Polsce, w tym również pani Violetty Villas, która jest członkiem tego stowarzyszenia. – Ewa Śnieżanka jeszcze nie wie, że Violetta jej nie poznaje.

Publiczność wstaje z miejsc. Sto lat! Sto lat! Kamery zaglądają artystce w twarz. Przepychają się na scenie. Wcześniej, po piorunochronie, wchodziły w okna garderoby. Wydrzeć resztki jej legendy.

Organizatorka (w przesadnie wieczorowej sukni):

– A teraz niespodzianka od kieleckiego biznesmena!

Na scenę wjeżdża wielki tort. W tle melodia Strangers in the Night. Mężczyzna wręcza Violetcie długi nóż.

– Proszę kroić.

Próbuje. Wciąż siedząc w fotelu. Kładzie nóż na szczycie tortu.

– Ale ja nie dam rady, proszę pana.

Nie szkodzi. Mężczyzna bierze jej dłoń, ubraną w białą rękawiczkę, i prowadzi nóż. Po chwili podchodzi nieduża dziewczynka. Wręcza dyplom honorowego śpiewaka od Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu. Violetta patrzy na nią przezroczyście. Musi jeszcze zaśpiewać finał.

Ever since that night we’ve been together

Lovers at first sight, in love forever

It turned out so right

For strangers in the night…

– Niech was Bóg błogosławi. I wasze domy, i wasze drogi, i wszystkie wasze sprawy.

Organizatorka:

– Proszę państwa, finał został przyspieszony na prośbę naszej wielkiej artystki… A teraz proszę o przekazywanie upominków na scenę dla pani Violetty Villas do dwóch rycerzyków. Oni będą je odbierać.

Nikt nie podchodzi do artystki bliżej niż na schody prowadzące na scenę. Ochrona przyjmuje prezenty.

– Na koniec pani Violetta w podziękowaniu obsypie swoją publiczność srebrem. Takim, jakie dostała od państwa.

Na scenę spada konfetti. Duże kawałki srebrnych pasków. Sztuczne, choć efektowne. Villas podnosi głowę. Patrzy w milczeniu. Publiczność stoi. Klaszcze. Jak klaunowi z piosenki Edith Piaf.

Za to serce złamane

Brawo! Brawo!

Za szkła w twarzy odłamek

Brawo! Brawo!

Za śmierć, co wciąż przy tobie

Przy tobie była tuż

W za ciasnej garderobie

Przy żyłach ostry nóż

Za narkotyk i odwyk

Brawo! Brawo!

Dziewczynka, która chodziła na głowie

Na wzgórzach mego Lewina świat w słońcu do mnie się śmiał, wiatr śpiewał dla mnie w leszczynach i strumień szemrał wśród skał.

(W LEWINIE KOŁO KUDOWY, V. VILLAS, 1993)

Najbardziej rzuca się w oczy wiadukt. Półokrągłe sklepienia wykładane piaskowcem podtrzymują potężne ramiona kolumn niczym rzymski akwedukt. Wiadukt góruje nad miasteczkiem od 1905 roku. Suną po nim wąskie tory kolei, oplatając pobliskie wzgórza jak wstążka niesiona wiatrem.

Ośmioletnia dziewczynka leży na łące. Ma długie kręcone włosy. Wiją się wokół jej twarzy nienaturalnie jak u lalki. Łąka pnie się leniwie po zboczu, a dziewczynka obserwuje pociągi i marzy. W każdym z nich – myśli – siedzi człowiek i jedzie do lepszego świata. Jak odnaleźć tam drogę? Zdobyć choć skrawek innego życia. Nie dreptać, tylko biec co sił. Którędy?

Tu, gdzie jestem, wszystko jest takie proste i niezmienne. Kozy meczą codziennie, tłuste i lśniące, z nadętymi od koniczyny brzuchami, a ptaki każdej wiosny upijają się feerią zieleni. Potem kolor wzgórz się rozmywa. Powoli żółkną, ciemnieją, by śnieg zabielił je grubą warstwą, równo – jak w bajce. Tylko pociągi wciąż pędzą. Stukot kół po wiadukcie, ciemność tunelu i znów mozolnie, głośno sapiąc, pod górę.

Nocą zaś mostem kamiennym biegł pociąg, z nim iskier grad. Blask okien, stukot natrętny, słał lęk, lecz wzywał gdzieś w świat¹.

Jest rok 1946, dziewczynka ma na imię Czesia, a wiadukt stoi w Lewinie Kłodzkim. „Zawsze marzyłam o prawdziwym szczęściu, marzyłam o wielkiej miłości, marzyłam o podróżach i sławie”² – powie po wielu latach w jednym z wywiadów, już jako Violetta Villas.

Maleńkie miasteczko uczepione malowniczych, sennych pagórków wygląda jak krajobraz z najpiękniejszych płócien Moneta. Nie wiadomo właściwie, dlaczego Cieślakowie – Janina i Bolesław – wybrali dla siebie i czwórki dzieci właśnie ten kraniec Kotliny Kłodzkiej. Miejsce, gdzie późno kwitną magnolie, a zima przychodzi za szybko i ociąga się – tak bardzo nie chce minąć. Może skusiło ich niemal dziewicze piękno tych terenów, uległe latem, a bezwzględne zimą?

Oboje przed wojną mieszkali w Dąbrowie Górniczej. Z niebem zasnutym siwym dymem i krajobrazem familoków stojących na podziurawionej kopalniami ziemi. Tam przyszło na świat dwoje dzieci: Wanda (1931) i Jurek (1933). Mógł być rok 1934, kiedy Bolesław, górnik, dostał szansę wyjazdu do Belgii. Inny kraj, taka sama kopalnia. Janina dołączy do męża w roku 1937, kiedy dzieci już podrosną. Z tej radości bycia na powrót rodziną urodzą się Czesia (1938) i Ryszard (1940).

Czesława Cieślak przyjdzie na świat 10 czerwca w Heusy (w walońskiej prowincji Liège), w klinice św. Elżbiety prowadzonej przez zakonnice.

„Urodziłam się z długimi blond włosami i siostry mi loki na palcu kręciły” – powie po latach.

Na temat pobytu rodziny Cieślaków w Belgii w ludzkiej pamięci zachowało się niewiele. Okruchy tamtych lat odejdą wraz z ostatnimi świadkami najwcześniejszego dzieciństwa gwiazdy. Pierwszy umrze Bolesław (1960), potem Janina (1985). Najstarsze dzieci zaczną odchodzić w odwrotnej kolejności, niż przyszły na świat. Jurek dwa lata po matce, potem Wanda (2006). Najmłodszy z rodzeństwa, Ryszard w 2010. Ich pamięć szczątkowo przechowają jeszcze żony braci, szwagier i kilka gazet z lat PRL-u.

Halina Cieślak, przez przeszło pół wieku żona Ryszarda: – Jak Rysiek przyjechał z Belgii, miał sześć lat. Opowiadał mi, że nie chciał wracać. Chował się w kopalni. Ktoś proponował teściom, że go adoptuje, ale się nie zgodzili. Dzieci mówiły po francusku, znały waloński, trochę niemiecki. Pozapominały w Polsce. Ponoć najbardziej chciały wracać matka i dziewczynki. Teściowa mówiła, że wróci, bo tu przesiedleńcom za darmo dają kozy. I co najciekawsze – że teściu pracował z towarzyszem Gierkiem. Na kolanach, na dole w kopalni. Nawet gdzieś było takie zdjęcie…

Jan Mulawa, mąż Wandy (czterdzieści sześć lat razem): – Żona i teściowa opowiadały, jak ich żegnano, zgryźliwie żartując: „Jedźcie, jedźcie, ale tam Bierut. Pojedziemy, jak będzie dajut”.

Maria Cieślak, przez trzydzieści trzy lata żona Jurka: – Opowiadał mi, że w Belgii tak dostał od ojca, że mu krew uszami szła.

Na jedynym belgijskim zdjęciu, jakie Maria zachowała w swoim archiwum rodzinnym, Wanda stoi z matką pod rękę. Jej piękne, gęste włosy odbijają się od szarego tła fotografii. Po twarzy błądzi nieokreślony uśmiech. Jak grymas. Lekki ruch zadowolonych warg. Mona Lisa. W tle fragment witryny sklepu na jednej z ulic. Kanton francuski – tak można wnioskować po napisach. Liège lub okolice?

Obok kobiet, niemal na baczność, stoi Jurek. Ma na oko ze dwanaście lat, więc zdjęcie może wieńczyć koniec wojny. 1945 rok. Chłopiec przykuwa uwagę spojrzeniem pełnym strachu, niemal krzywdy, pod ściągniętymi brwiami. Kto robił zdjęcie? Bolesław?

Wanda poprzez swojego męża Janka powie nawet zza grobu, że Jurek z całej czwórki był przez ojca bity najczęściej i najbardziej dotkliwie. Żywy, psotny chłopiec, który nie chciał zostać skrzypkiem, bo za każdą pomyłkę obrywał smyczkiem po palcach.

Kiedy Cieślakowie zdecydują się na opuszczenie Belgii, nie będzie już szans na powrót.

„Niektórzy Polacy mieszkający w Belgii powyjeżdżali na wiosnę 1946 roku, ale już pod jesień wracali. Pytano ich, jak tam, to znaczy w Polsce, jest. Nie chcieli opowiadać. My przyjechaliśmy na jesieni. Niedługo potem okazało się, że powrót do Belgii jest już niemożliwy”³ – powie po latach dziennikarzowi białostockich „Kontrastów” brat piosenkarki Ryszard Cieślak.

Górnicy wracali w wagonach towarowych wyściełanych słomą i kocami. Podróż trwała kilka dni. Rodzina Cieślaków spróbuje najpierw zadomowić się na krótko w Nowej Rudzie. Dopiero stamtąd trafi do Lewina. Ziemie zabrane Niemcom, a pilnowane przez polskie Wojska Ochrony Pogranicza przed mającymi na nie chętkę Czechami, zaoferują im pracę i pewny dach nad głową. Powracający z Belgii i Francji górnicy byli uważani przez nową władzę za wartościowych przedstawicieli klasy robotniczej. Wielu miało za sobą działalność w lewicowych związkach zawodowych. W Polsce nierzadko znajdowali pracę w organach tworzącej się administracji i milicji. Cieślakom od samej Belgii będzie towarzyszyć zaprzyjaźnione małżeństwo Jaworskich. To prawdopodobnie Ignacy Jaworski namówi Bolesława na Lewin. Jest praca, jest gdzie mieszkać. No i wokół zjawiskowo pięknie.

Do domu na wzgórzu, za wiaduktem, wprowadzą się z niedużego mieszkania na lewińskim rynku, zajmowanego przez jakiś czas wspólnie z Jaworskimi. Wiadukt wyznacza granicę Lewina. Można więc rzec, że Cieślakowie osiedlą się na uboczu miasteczka. Dom z 1925 roku opuści wcześniej niemiecka rodzina. Jan Mulawa przechowa w pamięci, że młodziutka Wanda uczyła się grać na fortepianie, który Cieślakowie w tym domu zastali.

– Był wielki i piękny. Stał na środku salonu i teściowie się cieszyli, że dzieci będą miały na czym się uczyć. Ale jacyś ludzie przyszli i powiedzieli, że są z konserwatorium z Poznania. „Rekwirujemy ten fortepian”. Pokazali zdumionym Cieślakom jakieś papiery, wytaszczyli z domu instrument i poszli. Prawdopodobnie byli to szabrownicy. W tamtym czasie, tuż po wojnie, ograbiali poniemieckie domy ze wszystkiego. Ten kolega teścia, Ignac, jak budował synowi dom, to ciągnął do niego antyki pozbierane po opustoszałych po Niemcach domach. Nawet zabytkowe kafle z pieca. Taka była mentalność wielu ludzi na ziemiach odzyskanych.

Cieślakom dostało się kilka mebli po poprzednich właścicielach. Sypialnia z jasnego kaukaskiego orzecha i mahoniowe szafy. Kuchnię mieli skromną, tradycyjną, węglową. I zwyczajny kredens. Janina Cieślak była dobrą gospodynią. Lubiła gotować, a w jej domu zawsze pachniało ciastem. Pracowała najpierw jako bufetowa w jednej z lewińskich restauracji. Bolesław, prosty górnik, od razu został komendantem lokalnej milicji. Ale nie na długo. Tu historia zaczyna się gmatwać, ale pewne jest, że komendant wylądował w więzieniu.

– Mówiono, że przymykał oko na przemyt. Któregoś razu z tym swoim kolegą Ignacem, który też był milicjantem, pojechali do pobliskiego Jarkowa. Tam mieszkał niejaki Pieniecki, imienia nie pamiętam, on już dawno nie żyje. Popili sobie i na furmankę tego Pienieckiego nakładli broni i amunicji wojska, co tam stacjonowało. Z jakiegoś magazynu czy składu, wtedy było dużo broni. Potem darli się, że złapali przemyt. Ale wojsko się kapnęło i zamknęli go na parę lat. Może ze trzy? – To relacja Krystyny Poloczkowej z domu Chaber. Krystyna przyjechała do Lewina z Czuczmanów Zabłotnych na dzisiejszej Ukrainie. Była szkolną koleżanką Violetki – jak ją nazywa od wielu lat. A z nią wielu mieszkańców Lewina. Jednym głosem: nasza Violetka.

Jan Mulawa opowie, że ojciec artystki poszedł siedzieć za to, że przepuścił przez granicę transport czeskich butów Bata. Handel towarami z przemytu był rozpowszechniony. W każdym razie po wyjściu z więzienia (a był to już początek lat pięćdziesiątych) nie mógł pracować w milicji. Zatrudnił się więc na kolei. I założył zespół muzyczny, z którym po godzinach grywał na odpustach, imprezach okolicznościowych czy weselach. Do pobliskiej Kudowy jeździł rowerem i występował w słynnej muszli koncertowej w parku Zdrojowym. Był bardzo sprawnym muzykiem samoukiem. Grał na skrzypcach i chciał, żeby dzieci towarzyszyły mu w jego pasji. Był jednak despotą.

„Nie lubiłam skrzypiec dlatego, że ojciec karcił mnie, gdy się pomyliłam”⁴ – wspomni Czesia już jako Violetta.

– Uczył dzieci grać na pianinie, skrzypcach, butelkach, wiolonczeli, na piłach, na czym się tylko dało. Ale pilnował, żeby dziewczynki prosto po szkole natychmiast wracały do domu – to mówi Maria Skrzypczyk, dziś siedemdziesięcioczteroletnia starsza pani, właścicielka jedynego w Lewinie Kłodzkim dużego ośrodka turystycznego, nazwanego od jej imienia – Maria (przed wojną obiekt nosił nazwę Stadtwald). Chodziła z Czesią do podstawówki. Często biegały po łąkach, ale Maria nie zapomni, że mała Cieślakówna miała w domu dyscyplinę. – Może dlatego nie za bardzo się z kimś przyjaźniła, choć bywałam w jej domu. Miała pokój na dole, zaraz po lewej stronie od wejścia. A pan Cieślak założył zespół razem z Zygmuntem Pepelem.

Pepel, kierownik w lewińskim Domu Kultury, nauczyciel i pasjonat muzyki, niewątpliwie podgrzeje w uzdolnionej muzycznie Czesi chęć zostania artystką. Powojenny Lewin sprzyjał pasjom, bo kipiało tutaj życie kulturalne.

– Pan Pepel prowadził trzydziestosześcioosobowy zespół muzyczny i nawet ja zamarzyłem o tym, żeby grać. Takich muzyków samograjów było wielu. Mój ojciec na przykład grał na mandolinie. – Andrzej Kołodziej siedzi przed domem pod cudownie kwitnącą czereśnią i wraca do dziecinnych lat. – Moja matka przyjaźniła się z Janiną Cieślak. Razem pracowały w restauracji.

Matka Andrzeja była kucharką, a Czesi – bufetową.

Ale nie od razu było tak pięknie. Wanda Mulawa zapamiętała, że tuż po wojnie Lewin Kłodzki był po prostu dziurą.

„Jak przyjechaliśmy, ojciec mówi: idź, zobacz rynek. I ja tak szłam i szłam, i nie widziałam tego rynku. Był jeden sklep. Wszystko tam było: mleko, masło, powidło i koniec”⁵.

Dla dzieci, które przyjechały z Belgii, musiał to być szok.

W 1946 roku Lewin utracił prawa miejskie. Dopiero w latach pięćdziesiątych miasteczko odbiło od ziemi. Cztery karczmy (gdzie po niedzielnej mszy udawała się męska część miasteczka), dwanaście sklepów, rozlewnia wód mineralnych, czterowęzłowa wieża ciśnień, fabryka pończoch. Do reformy administracyjnej w 1954 roku Lewin był gminą mającą w swoim obrębie administracyjnym aż siedemnaście sołectw.

– Kudowa-Zdrój przy nas to była pipidówka! – Maria Skrzypczyk wymownie macha ręką. – Ludzie mieli w Lewinie pracę i za co żyć. To były piękne czasy!

Środowisko Lewina też było specyficzne. Zżyte i dopasowane jak fragmenty rozbitego szkła. Ludzie zjeżdżali się z najdalszych krańców Polski. Tej kresowej, zabużańskiej, ale i tej górniczej, śląskiej, a nawet z innych części Europy. Przynosili ze sobą własną, odrębną kulturę i obyczaje. A pomimo to, a może właśnie dlatego, umieli żyć ze sobą jak jedna wielka rodzina.

Maria: – Mieszkali tu nauczyciele, aktorzy, wielu wojskowych, którzy też uczyli w szkole. Pamiętam, jak przychodzili na lekcje w mundurach. Wanda, siostra Cześki, też była bardzo zdolna. Pięknie grała na pianinie, akordeonie. Mam gdzieś nawet zdjęcie, na którym ona gra, a ja tańczę Jezioro łabędzie. Baletu uczyła nas wtedy niezapomniana pani Maciołkowa.

Ale to Czesia spośród rodzeństwa była najbardziej kolorowa. Wyróżniała się od małego.

„Nie siedziała na krześle, tylko na stole. Miała swoje poglądy i do wszystkiego podchodziła inaczej niż my. Lubiła zawsze być górą, a nie żeby ktoś nią rządził. Myśmy w domu mówili, że ona chodzi na głowie”⁶ – tak wspomni wspólne dzieciństwo starsza siostra.

Choć niewysoka, pulchniutka i pyzata, z charakterystycznie zadartym nosem i drobnymi, pełnymi ustami chińskiej laleczki, Czesia uwielbiała się wyróżniać. Krystyna Poloczkowa wspomina, że nosiła dwa grube jak pięści, długie warkocze, za które w szkole lubili ją ciągać chłopcy. Wiązane kokardami, czerwonymi, białymi. A jak włosy miała rozpuszczone, to wpinała w nie czerwony kwiatek.

Miłość do czerwonego koloru zostanie jej na całe życie.

– Była lubiana, zgrabna i bardzo ładnie chodziła. – Krystyna uśmiecha się do wspomnień. – Uwielbiała kokardki, miała je na włosach, sukience, falbanki przeróżne… Albo pamiętam jej sukienkę – białą w czerwone serduszka. Do tego taka sama parasolka. Bardzo oryginalnie! Poza tym, że śpiewała, to jeszcze pięknie tańczyła. Wołałyśmy za nią „artystka ze spalonego teatru”.

Jak się okazuje, na początku marzeń Czesi Cieślakówny był balet. Maria Cieślak, żona Jurka, przypomni sobie, że razem z jej siostrą, Zosią, będą na wzgórzach robiły mostki, gwiazdy i szpagaty. Zapragną być baletnicami. Zosi jednak nie wystarczy sił na spełnienie marzeń, a Czesia spróbuje.

– Przez jakiś czas jeździła ze mną pociągiem do szkoły baletowej w Kłodzku – grzebie w zakamarkach pamięci kolejna mieszkanka Lewina, Henryka Chaber. – Mógł to być początek lat pięćdziesiątych. Uczyła nas wtedy Włoszka, która była spokrewniona z takim gwiazdorem, Beniaminem Giglim.

Andrzej Kołodziej, lat wówczas około sześciu, może siedmiu, po raz pierwszy zobaczy Czesię podczas występu.

– To był konkurs młodych talentów. Do małego Lewina zjechała wrocławska Estrada i wyłapywano utalentowane dzieciaki. Wyszła taka Czesia na scenę i fik, fik, gwiazda, mostek, zaśpiewała i ją zauważyli.

Ale Andrzej, rocznik 1948, choć młodszy od Violetty o dekadę, szczegółów już nie pamięta. Być może to ten prowincjonalny konkurs sprawił, że Czesia poczuła wiatr w żaglach i uwierzyła, że może zostać Violettą. Do tej pory grała na skrzypcach w szkolnym zespole. I podśpiewywała w domowej łazience (co do dziś wspomina Maria Cieślak) albo podlasem.

„Brała ze sobą dzieci do lasu, kazała im zbierać poziomki i jagody i mówiła, że w zamian im potańczy i pośpiewa. Już od dziecka miała kapitalistyczne poglądy na życie”⁷ – będzie się śmiał do wspomnień najmłodszy brat artystki, Ryszard.

Zamiast więc robić gwiazdy na łąkach, może właśnie wtedy postanowiła iść własną drogą?

Wyobraźmy sobie małego chłopca, dumnego jak paw ze swojej starszej koleżanki, jak siada z nią na skarpie w pobliżu jej domu. Patrzy na nich z góry stary wiadukt. Pociągi wyglądają na nim jak zabawki elektryczne. Obok pasą się koźlęta. Jest piękne lato. I na tej skarpie ona, z wypiekami na twarzy, będzie mu zdradzała tajemnice muzyki.

– To od Violetki po raz pierwszy w życiu usłyszałem, co to jest gama, allegro, solfeż. Śpiewała mi na tym wzgórzu, a ja słuchałem z rozdziawioną buzią… Mówiła: jest taki taktomierz, jakby zegar, tylko bez wskazówek. I tak chodzi na boki: tik-tak, tik-tak. A obok stoi pan magister z pałeczką. I jak nie zaśpiewałeś pod takt, to on łup! – po łapach! Tak mi to wparowało do głowy, że ja też chciałem grać.

Andrzej Kołodziej opowiada to z rozrzewnieniem, jak bajkę, którą matka szeptała mu wieczorami przed snem. Dziś w Lewinie ma gospodarstwo i hoduje kozy. W tej bajce znajdzie się miejsce tylko dla Czesi.Zbytki

Szesnaście lat i siedem dni i znowu kwiecień świeżą przyniósł zieleń.

Szesnaście lat i siedem dni, niby niewiele, jednak bardzo wiele.

Nie śmiejcie się, nie bądźcie źli, że w moich myślach taki straszny zamęt.

Szesnaście lat i siedem dni i od tygodnia serce zakochane.

(SZESNAŚCIE LAT, R. SIELICKI – M. ŁEBKOWSKI, S. WERNER, 1963)

– Janka, wiesz co, te dziewczyny to nas do grobu wpędzą – mawiała Janina Cieślak, matka Czesi, do Janki Chabrowej, matki Krysi.

Bo ich córki robiły zbytki. Umawiały się z kilkoma chłopcami naraz, tego samego dnia, w tym samym miejscu i o tej samej godzinie. I nie przychodziły na spotkanie. A potem z ukrycia podglądały miny niedoszłych amantów.

Ale tamten miał na pagonach dwie gwiazdki, włosy blond zaczesane urokliwie do góry i bardzo zmysłowe usta. Do tego jeździł konno, nosił bryczesy, uśmiechał się nieśmiało, wzbudzając zachwyt kobiet pod każdą szerokością Kotliny Kłodzkiej. Piotr Gospodarek, lat wówczas około dwudziestu, syn pułku. Sierota. Spokojny, niepijący. Przystojny jak ułan. Tak mówią dziś lewinianki.

Krystyna Poloczkowa zapamięta go w każdym szczególe.

– Najbardziej mi się podobał, jak chodził w galowym mundurze, z lampasami i w oficerkach. Jak on mu, ten mundur, pasował! Dobry był z niego kąsek. Myśmy się nawet z Violetką o tego Piotrka pobiły.

A było tak.

Zabawy w Lewinie gromadziły mnóstwo panien na wydaniu, w których mogło przebierać stacjonujące nieopodal w Kotle liczne wojsko pogranicza. Cześka, świetnie tańcząca, uczyła inne dziewczyny, jak się poruszać. Któregoś razu podeszła do Krysi i podstawiła jej nogę.

– Nie mogła znieść, że mi się ten Gospodarek podoba, bo ona wyraźnie go sobie upatrzyła.

Kryśka runęła na parkiet. Ale wstała i niewiele się namyślając – trach! – Cześkę za włosy. A było za co łapać. Czesia upadła jakoś tak nieszczęśliwie, że wybiła sobie dwa zęby.

– A mnie się tylko ruszały – powie Krystyna po latach. – Musiałyśmy się potem przeprosić, całować. Rodzice kazali. Wstawili jej te zęby, moja mama chyba nawet za to zapłaciła. A ja miałam karę – nie wolno mi było nigdzie wyjść. Musiałam siedzieć z książką w domu.

Wszystko przez to, że starszy brat Krysi wcześniej przyprowadził młodego podporucznika do domu. Czesia też z nimi była. I nie dało się ukryć, że chłopak cholernie się Krysi spodobał.

Poloczkowa (z wyraźnym żalem): – Ale ona prędzej umiała go rozkochać, bo później został jej mężem. Zazdrosna byłam.

Maria Skrzypczyk, która przyjaźniła się z Wandą, potwierdza, że Czesia nie wyszła za mąż z przymusu:

– On jej się po prostu podobał. I był w nią wpatrzony. To na pewno była miłość. Ale Cześka całe życie lubiła mówić niepotrzebne rzeczy i na tym dużo straciła.

Podobnie uważa żona Jurka, Maria Cieślak. I dodaje:

– Niedługo po ślubie, może kilka miesięcy, Piotrek Gospodarek przejeżdżał konno koło mojego domu. I powiedział: Szkoda, że to nie my jesteśmy razem. Bardzo się na Cześce zawiodłem.

Nie wiadomo, dlaczego Czesia przez wiele późniejszych lat, kiedy już stanie się popularną i sławną Villas, będzie chciała zakłamać swoją młodość. A właściwie to Violetta wypchnie Czesię poza nawias własnego życiorysu.

Zapytana wiele lat później przez dziennikarzy Programu 2 Telewizji Polskiej o młodzieńcze uczucia i pierwszą miłość odpowie:

„Nie takie to było, jak pani sobie wyobraża. Bardzo skromniutkie”.

A czy pamięta pierwsze łzy z powodu miłości?

„Ja nigdy nie płakałam z tego powodu. Umiałam to sobie szybko wytłumaczyć. A jeśli płakałam, to w nocy, kiedy nikt nie widział. Do poduszki”.

Drugi mąż Wandy, Jan Mulawa, powtarza wersję Violetty. Ale zna ją tylko z relacji swojej żony.

– Zakochana była? A skąd! Ojciec ją na chama wydał za mąż. Nie będziesz tu się włóczyć, mówił, po świecie, bo jeszcze dziecko przyniesiesz. Bolesław Cieślak poza tym, że był despotą, to jeszcze lubił kobiety. I zdradzał swoją żonę. Bał się, że jego córki spotka podobny los – czyichś kochanek. Wandę też zmusił do pierwszego małżeństwa. I też z wojskowym. A po latach, na krótko przed śmiercią, szedł do księdza, żeby ślub unieważnić. I przyznał, że stało się tak z jego winy.

Najbliższa rodzina wiele szczegółów z życia artystki będzie się starała trzymać w tajemnicy. Aby ją chronić, a może – aby chronić siebie przed jej gniewem. A ten potrafił być bezgraniczny.

Wandzie ojciec faktycznie zrujnował życie, wydając ją za człowieka, którego nie kochała i który po paru miesiącach stał się jej oprawcą. Podtrzymywała jednak wersję siostry, choć tak naprawdę był to jej własny los. Na zdjęciach, które zachowały się z pierwszego ślubu Wandy (brali go zimą, w styczniu 1956 roku – powie Jan Mulawa), siostra przyszłej gwiazdy stoi na przykościelnych schodach, naburmuszona jak mały odpustowy aniołek. W długiej białej sukni z welonem, bez uśmiechu. Zachowało się też kilka zdjęć ze ślubnego przyjęcia, które Bolesław Cieślak (podobnie jak pozostałym swoim dzieciom) wydał w domu. Czesia widnieje na nich już z porucznikiem Gospodarkiem. Uśmiechnięta. Nie wygląda na nieszczęśliwą.

Jednak do dziś istnieje w mediach rozpowszechniana przez Villas, jak mantra, historia „zmuszonej do małżeństwa”. Był to z pewnością łatwiejszy sposób na budowanie legendy. Przez te wszystkie lata każdy, kto zetknie się z artystką, powie, że kochała wymyślać. Mity, jakie tworzyła, nigdy przez nikogo nieweryfikowane, krążą po świecie prasy, telewizji i Internetu do dnia dzisiejszego. Po stokroć klonowane i wygodne dla VV, jak jej długie rękawiczki, zakładane przed występem.

Dla programu Krzysztofa Ibisza Ibisekcja, 1999 rok:

– Miałam piętnaście lat, tu mi urosło, tam mi urosło, i miałam takie długie włosy… Mój ojciec był prostym człowiekiem, bardzo się o mnie bał. Dlatego doszło do tego nieszczęsnego małżeństwa, bo uważał, że trzeba mi wybić szkołę z głowy. Że z tymi kształtami to jest tylko niebezpiecznie . Lepiej jest mnie wydać za mąż, będzie spokój. I ojciec to zrobił przymusem.

– Czyli to nie było małżeństwo z miłości?

– Nie, nie. Byłam małoletnia, sąd musiał dać zezwolenie. Ale ja powiedziałam: jak skończę osiemnaście lat, to i tak cię zostawię. I tak się stało.

Dla „Faktu”, 2007 rok:

Mój ojciec , który był prostym, skromnym człowiekiem , uznał, że dla mojego dobra najlepsze jest, bym szybko wyszła za mąż i miała dom. Gdy miałam piętnaście lat, byłam już bardzo rozwinięta, wyglądałam co najmniej na siedemnaście. Upodobał mnie sobie wtedy pewien porucznik po szkole oficerskiej na służbie WOP-u w Kudowie. Miał dwadzieścia siedem lat. Wpadłam mu w oko. Ale ja nie chciałam wychodzić za mąż . Pragnęłam zostać piosenkarką. Ojciec jednak nie chciał się na to zgodzić . I zmusił mnie do małżeństwa z tym porucznikiem. Buntowałam się. Nie chciałam go. Ale ojciec przekonywał, że z czasem go pokocham. Że przyzwyczaję się do niego. Dopiął swego i za pozwoleniem sądu, bo byłam nieletnia, wydał mnie za mąż w wieku szesnastu lat. Wzięliśmy ślub cywilny i zamieszkaliśmy z moimi rodzicami w Lewinie. W dniu ceremonii przyrzekłam sobie, że jak tylko skończę osiemnaście lat, to ucieknę od porucznika Gospodarka, zostawię go. W międzyczasie urodził się nasz syn Krzysztof. Ale ja rozpaczałam. Stale płakałam i modliłam się w kościele, żeby Bóg pozwolił mi zostać śpiewaczką i uciec od męża. Jak postanowiłam, tak zrobiłam.

Piotr Gospodarek urodził się 10 maja 1934 roku⁸. W chwili ślubu z Violettą nie miał więc jeszcze skończonych dwudziestu jeden lat. Czyli: między młodymi różnica wieku wynosiła cztery lata, a nie – jak chciała Violetta – dwanaście. Być może to „postarzanie” męża miało podkreślić jej dramat – ojciec wydał ją wbrew jej woli, i to w dodatku za „starego” mężczyznę (w tamtych czasach dla nastolatki był takim niewątpliwie).

Ze związku Czesi i Piotra 8 stycznia 1956 roku przychodzi na świat Krzysztof. Rodzi go, mając niespełna osiemnaście lat. Cofając zegar o dziewięć miesięcy, wnioskujemy, że w ciążę musiała zajść w kwietniu 1955 roku. Miała wtedy, bez dwóch miesięcy, lat prawie siedemnaście. Na jednym ze zdjęć z archiwum rodzinnego Marii Cieślak, przedstawiającym Czesię i Piotra, przytulonych do siebie jak świeżo upieczone małżeństwo, jest data 21 lutego 1955 roku. Jak zapamiętała Maria, Gospodarkowie pobiorą się zimą. Czesia nie pójdzie do ślubu, bo zmusi ją do tego niechciana ciąża. Ale na zdjęciu wyraz jej oczu będzie już nieodgadniony.

A Piotr? Delikatnie, błogo uśmiechnięty. Z jego twarzy przebija autentyczne szczęście.

Co było powodem tak wczesnego zamążpójścia Czesi?

Młodzi mogli być tak zakochani, a Czesia wyglądała nad wyraz dojrzale, że zapobiegliwy Bolesław postanowił czym prędzej wydać córkę za mąż. Być może chciał oszczędzić sobie nerwowego myślenia: a co będzie, jeśli moje ukochane dziecko zajdzie w nieślubną ciążę? Albo po prostu miał nadzieję, że miłość i małżeństwo faktycznie zatrzymają w Lewinie rozgorączkowaną marzeniami o sławie dziewczynę?

Czesia (jeśli wierzyć Violetcie) nie będzie chciała się wiązać. Małżeństwo tylko krępowałoby jej ruchy. Chęć robienia kariery będzie silniejsza od ślubnego flirtu z porucznikiem. Jak się później okaże, wpłynie także na wiele innych życiowych decyzji, które podejmie.

– Dla tej kariery się odkochała – skwituje szkolna koleżanka Maria Skrzypczyk.

Villas po latach faktycznie wstydziła się fascynacji Piotrem Gospodarkiem. I nie przyznawała się do niej. Tak jak nigdy nie powiedziała publicznie, że jeden z wojskowych notabli zachęcał ją do kształcenia głosu:

W Kłodzku na balu WOP zaśpiewała jakąś piosenkę. Podobno był tam dyrektor wojskowego zespołu „Granica”. Zachwycił się jej głosem, przysiadł do niej i namówił do pójścia do szkoły muzycznej⁹.

Kiedy spełni się jej amerykański sen, Czesia – już jako Violetta – odwiedzi matkę Krysi Poloczek. Janina Chaber była kierowniczką lewińskiego kina. Dziewczynki biegały więc często bez biletu oglądać kawałek świata.

Wieczornym obrazem w kinie czar stron dalekich się śnił¹⁰. To z jej inicjatywy kino dostanie nazwę Violetta. Czesia będzie pisywała do niej listy z Las Vegas. Po powrocie zajedzie do Lewina.

Krystyna (z przykrością): – Zaczęłam do niej żartować: „A pamiętasz, jak się kiedyś pobiłyśmy i straciłaś dwa zęby?”. A ona zesztywniała. „Nic nie pamiętam – odparła. – A zęby mam wszystkie swoje”.

Krysia wyjdzie za mąż za Ślązaka – Rajmunda Poloczka. Gdy zostanie matką, jednej ze swoich córek, w spadku po znanej szkolnej koleżance, da na imię Viola.

– Wszystkie dziewczyny, wariatki, którym urodziły się córki, każdej dawały Violetka. Było ich chyba z piętnaście.

Wróćmy jednak do ślubu.

Maria Cieślak zachowała z tej uroczystości dwa zdjęcia Czesi i Piotra. On w galowym mundurze, ona – w sukience z falbankami. Na szyi sznur pereł. Włosy (mocno kręcone, gęste, wyraźnie krótsze) zaczesa-ne z przedziałkiem na lewą stronę. We włosach kwiat, jak w piosence Dla ciebie miły. Jej pierwszym wielkim przeboju.

– Sukienka miała kolor błękitny – opowiada Maria Cieślak. – Po ślubie dała ją w prezencie mojej siostrze Zosi, z którą na wzgórzach robiła mostki. Ale potem, nie wiedzieć czemu, kazała ją sobie oddać. Cała Cześka.

Po ślubie młodzi zamieszkają w domu na wzgórzu. Na zdjęciach ze ślubnego przyjęcia Wandy w styczniu 1956 roku, jeśli wierzyć pamięci drugiego jej męża – Jana Mulawy, Czesia będzie już po porodzie:

Gdy urodził się mój syn, miałam siedemnaście lat. Byłam niepełnoletnia. W szpitalu tak się o niego bałam, że jak go siostra niosła i nosek miał przykryty poduszką, to strasznie krzyczałam, że go zaraz uduszą! Gdy Krzyś się urodził, mieszkałam z rodzicami i ja się nim przeważnie opiekowałam. Wszystko chciałam robić sama i chyba wychodziło mi to dobrze, bo wyrósł na zdrowego chłopca. Mama oczywiście dawała mi rady i trochę uczyła opieki¹¹.

Ale wbrew temu, co opowiada, już po kilku miesiącach 1956 roku Czesia zostawi dziecko, pobiegnie na stację i wsiądzie do pociągu.

Pozostanę dzikuską, nie usidli mnie ślub, wolę kieszeń mieć pustą niż łańcuchy u stóp, to nie dla mnie są pęta, nie ujrzycie mych łez, wiem, jak dzikie zwierzęta, że niewola to kres¹².

Najpierw pojedzie do Szczecina. Zamieszka u Wandy, która z mężem przeprowadzi się do tego miasta szukać lepszego życia. Jej wojskowy zostanie tam milicjantem.

Poszłam na żywioł. Miałam ostatnią pensję mojego męża, dostałam stypendium w szkole, w Szczecinie, tam pojechałam, żeby nikt mnie nie znalazł. I tam zdałam egzamin do średniej szkoły muzycznej. Byłam bardzo szczęśliwa. Mieszkałam na strychu. Mój mąż mnie odnalazł w tej szkole i poszedł do dyrektora na skargę, że moje miejsce jest w domu. A pan Antoni Huebner powiedział: Ona nie jest dla pana, a pan dla niej. Od czasu wojny nie było tu takiego talentu. Pożegnaliśmy się. I wtedy dyrektor napisał list do mojego ojca . Że jestem wielkim talentem, mam się uczyć itd. I jak mój ojciec przeczytał ten list, bardzo żałował, że zrobił taką rzecz swojemu dziecku. Nie mógł sobie miejsca znaleźć¹³.

Piotr został więc w domu z synem i rodzicami Czesi. I czekał.

– Był sierotą, chciał mieć rodzinę. A ona go tak potraktowała – zżyma się Maria Skrzypczyk.

A Krystyna Poloczek zapamiętała, jak młody porucznik wychodził po żonę na stację („Tak było, bo jak po nią szedł, tośmy go z koleżankami śledziły”).

Zawsze z kwiatami. I bywało, że nikt nie wysiadał z pociągu.

– Zaglądał do każdego wagonu, z tym bukietem, w mundurze. A tu nikogo. Nie przyjechała. On naprawdę ją kochał, a ona zwyczajnie złamała mu serce.

W końcu pewnego dnia na zabawie pokłóci się kilku chłopaków. Może któryś z nich będzie natrząsał się z Piotrka, zawiedzionego, że zostawiła go młoda żona. Nie wiadomo, co tak naprawdę się wydarzyło. Ale po Lewinie pójdzie fama, że porucznik nie wytrzymał. Wyjął pistolet i zaczął strzelać. Próbował go rozbroić Tadeusz Chaber, brat Krysi. Kula świsnęła mu tuż koło ucha. Nikomu nic się nie stało. Tylko straż wojskowa zareagowała błyskawicznie.

Piotr Gospodarek nigdy już do wojska nie wróci. Do Lewina też nie. Jeszcze przez jakiś czas będzie odwiedzał Krzysia. Potem zamieszka we Wrocławiu. Ożeni się powtórnie, będzie dobrym mężem i ojcem dla dwojga swoich dzieci. Sąsiedzi zapamiętają, że nigdy nie powie ani słowa na temat małżeństwa z Violettą. Usunie się z jej życia bezboleśnie, jak sen.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: