Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Viper. Pilot F-16 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Viper. Pilot F-16 - ebook

Ta opowieść sprawia, że czujesz się, jakbyś walczył za sterami F-16

No bez jaj, kurwa! – to okrzyk bojowy Dzikich Łasic, niszczycieli pocisków rakietowych ziemia-powietrze. To oni są pierwszymi pilotami wysyłanymi do strefy wojny. Z premedytacją ściągają na siebie ogień nieprzyjaciela na ziemi. Potem tropią i niszczą stanowiska wyrzutni rakiet, czyszcząc niebo dla nadlatujących śmigłowców. Ich zadania uznaje się za najniebezpieczniejsze we współczesnej walce powietrznej.

Podpułkownik Dan Hampton był najlepszym pilotem Dzikich Łasic. Ma za sobą dwadzieścia lat służby i setki godzin lotów bojowych w myśliwcu F-16. Był w Iraku, Kosowie i na wojnie w Zatoce Perskiej, gdzie uratował oddział marines.

Zabójczo niebezpieczny. Śmiertelnie skuteczny.

W książce VIPER. PILOT F-16 Dan Hampton daje wgląd w szkolenie amerykańskich pilotów wojskowych i odtajnia szczegóły misji bojowych.

Oto jego historia.

Polskie Siły Powietrzne otrzymały znakomite narzędzie w postaci wielozadaniowych F-16. Korzysta na tym całe Wojsko Polskie. Bycie pilotem samolotu bojowego to wielka przygoda, wymagająca długiej nauki i ciągłego samodoskonalenia. Ta książka pokazuje, jak trudna i wspaniała jest nasza profesja.
Generał broni pilot LECH MAJEWSKI, dowódca Sił Powietrznych

DAN HAMPTON

151 misji bojowych

21 potwierdzonych zniszczeń stanowisk ziemia-powietrze

4 Zaszczytne Krzyże Lotnicze z Odznaką Waleczności

1 Purpurowe Serce

Podpułkownik Wojsk Lotniczych USA. Ukończył Szkołę Uzbrojenia Myśliwskiego Wojsk Lotniczych USA, Szkołę Top Gun Marynarki Wojennej USA oraz Szkołę Operacji Specjalnych Wojsk Lotniczych USA. Zdobywca licznych nagród za innowacje taktyczne, był pionierem taktyki walki powietrznej, która stała się obecnie standardem.

W latach 1986–2006 był jednym z kluczowych pilotów Dzikich Łasic, elitarnych eskadr myśliwskich Wojsk Lotniczych, których zadania uznaje się za najniebezpieczniejsze we współczesnej walce powietrznej. Łasice to pierwsze samoloty, które wysyła się do strefy działań wojennych. Latają daleko za linie wroga, celowo starając się ściągnąć na siebie ogień pocisków ziemia-powietrze i artylerii. Muszą unikać zestrzelenia, a potem wrócić i zniszczyć zagrożenie, zostawiając czyste niebo dla tych, którzy nadejdą po nich.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-366-1
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Vi­per. Pi­lot F-16 Da­na Hamp­to­na na­praw­dę zro­bił na mnie wra­że­nie – je­śli je­steś we­te­ra­nem, znów bę­dziesz miał spo­co­ne dło­nie; je­śli nie, za­pnij pa­sy i przy­go­tuj się. To peł­ne ak­cji, praw­dzi­we spoj­rze­nie z bli­ska na współ­cze­sną wal­kę my­śliw­ską, opo­wie­dzia­ne pro­sto z ka­bi­ny. Fan­ta­stycz­na lek­tu­ra, pa­sjo­nu­ją­ca od po­cząt­ku do koń­ca.

JACK­SEL BRO­UGH­TON (eme­ry­to­wa­ny puł­kow­nik USAF), od­zna­czo­ny Krzy­żem Sił Po­wietrz­nych za nad­zwy­czaj­ne bo­ha­ter­stwo, au­tor Ru­pert Red Two: A Fi­gh­ter’s Pi­lot Li­fe

Vi­per. Pi­lot F-16 jest fan­ta­stycz­ny. Pod­puł­kow­nik Dan Hamp­ton ofe­ru­je oso­bi­sty, szcze­ry do bó­lu, bez­kom­pro­mi­so­wy wgląd w ży­cie pi­lo­ta my­śliw­ca Wojsk Lot­ni­czych. Czy­ta się świet­nie!

DA­LE BROWN (by­ły ka­pi­tan USAF), au­tor Ti­ger’s Claw, be­st­sel­le­ra „New York Ti­me­sa”

Vi­per. Pi­lot F-16 Da­na Hamp­to­na od­da­je isto­tę ope­ra­cji my­śliw­skich Dzi­kich Ła­sic. Je­go wspo­mnie­nia i po­ry­wa­ją­ce przed­sta­wie­nie mi­sji bo­jo­wych spra­wi­ły, że nie mo­głem się od nich ode­rwać. Je­stem dum­ny, że wal­czy­łem z „Two Dogs”: to od­waż­ny, zdol­ny, in­te­li­gent­ny pi­lot my­śliw­ca – wy­traw­ny wo­jow­nik.

DA­VID L. MO­ODY (eme­ry­to­wa­ny ge­ne­rał bry­ga­dy USAF), pseu­do­nim „Mo­oMan”

DAN HAMP­TON,
Vi­per. Pi­lot F-16

151 mi­sji bo­jo­wych
21 po­twier­dzo­nych znisz­czeń sta­no­wisk zie­mia-po­wie­trze
4 Za­szczyt­ne Krzy­że Lot­ni­cze z Od­zna­ką Wa­lecz­no­ści
1 Pur­pu­ro­we Ser­ce

Z pew­no­ścią jed­ne z naj­lep­szych wspo­mnień lot­ni­czych, ja­kie na­pi­sa­no do tej po­ry – Vi­per. Pi­lot F-16 au­tor­stwa le­gen­dy Wojsk Lot­ni­czych, Da­na Hamp­to­na, jest pa­sjo­nu­ją­cą re­la­cją z pierw­szej rę­ki, któ­ra po­ka­zu­je współ­cze­sną wal­kę po­wietrz­ną.

W la­tach 1986–2006 ppłk Dan Hamp­ton był jed­nym z klu­czo­wych pi­lo­tów Dzi­kich Ła­sic, eli­tar­nych eskadr my­śliw­skich Wojsk Lot­ni­czych, któ­rych za­da­nia uzna­je się za naj­nie­bez­piecz­niej­sze we współ­cze­snej wal­ce po­wietrz­nej. Ła­si­ce to pierw­sze sa­mo­lo­ty, któ­re wy­sy­ła się do stre­fy dzia­łań wo­jen­nych. La­ta­ją da­le­ko za li­nie wro­ga, ce­lo­wo sta­ra­jąc się ścią­gnąć na sie­bie ogień po­ci­sków zie­mia-po­wie­trze i ar­ty­le­rii. Mu­szą zręcz­nie uni­kać ze­strze­le­nia – a po­tem wró­cić i znisz­czyć za­gro­że­nie, zo­sta­wia­jąc nie­bo bez­piecz­ne dla tych, któ­rzy na­dej­dą po nich. Dzi­siaj te nie­zwy­kle waż­ne mi­sje są bar­dziej ry­zy­kow­ne niż bez­po­śred­nia wal­ka w po­wie­trzu z wro­gi­mi sa­mo­lo­ta­mi. Re­kor­do­wa licz­ba ata­ków na ce­le o du­żym zna­cze­niu czy­ni z Hamp­to­na naj­bar­dziej sku­tecz­ne­go pi­lo­ta Dzi­kich Ła­sic w ame­ry­kań­skiej hi­sto­rii. Oto je­go nie­zwy­kła opo­wieść.

Na­uczo­ny pi­lo­ta­żu w mło­dym wie­ku przez oj­ca, Hamp­ton spę­dził dwa­dzie­ścia lat i set­ki go­dzin bo­jo­wych w naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­nym my­śliw­cu świa­ta: F-16, „Wal­czą­cym So­ko­le” czy też „Vi­pe­rze” (Żmii), jak na­zy­wa­ją go je­go pi­lo­ci. Hamp­ton za­po­cząt­ko­wał in­wa­zję na Irak w 2003, pro­wa­dząc pierw­szy klucz my­śliw­ców do ata­ku na Bag­dad. Pod­czas woj­ny uczest­ni­czył w licz­nych wzo­ro­wo prze­pro­wa­dzo­nych mi­sjach, za któ­re otrzy­mał czte­ry Za­szczyt­ne Krzy­że Lot­ni­cze z Od­zna­ką Wa­lecz­no­ści, Pur­pu­ro­we Ser­ce, osiem Me­da­li Lot­ni­czych z Od­zna­ką Wa­lecz­no­ści, pięć Me­da­li za Chwa­leb­ną Służ­bę i wie­le in­nych wy­róż­nień; ura­to­wał przed pew­ną śmier­cią od­dział pie­cho­ty mor­skiej, nisz­cząc ota­cza­ją­ce ich si­ły wro­ga pod Na­si­rij­ją. Dwa la­ta wcze­śniej, 11 wrze­śnia 2001, oj­ciec Hamp­to­na znaj­do­wał się w Pen­ta­go­nie w chwi­li ata­ku; nie wie­dząc o tym, Hamp­ton zo­stał wy­sła­ny na ame­ry­kań­skie nie­bo, otrzy­mu­jąc bez­pre­ce­den­so­wy roz­kaz: ze­strze­lić wszel­kie nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ne sa­mo­lo­ty. Hamp­ton la­tał rów­nież w klu­czo­wych mi­sjach pierw­szej woj­ny w Za­to­ce, słu­żył w szta­bie Do­wódz­twa Wal­ki Po­wietrz­nej pod­czas woj­ny w Ko­so­wie i zo­stał ran­ny w ata­kach ter­ro­ry­stycz­nych na Wie­że Al-Chu­bar w 1996.

Po­nie­waż zdal­nie ste­ro­wa­ne dro­ny szyb­ko wy­pie­ra­ją mi­sje za­ło­go­we, Vi­per. Pi­lot F-16 mo­że być ostat­nim pa­mięt­ni­kiem praw­dzi­we­go bo­ha­te­ra prze­stwo­rzy. Wcią­ga­ją­cy i bez­kom­pro­mi­so­wo za­baw­ny, da­je wgląd w her­me­tycz­ny świat pi­lo­tów my­śliw­ców i współ­cze­sną wal­kę po­wietrz­ną.

Eme­ry­to­wa­ny pod­puł­kow­nik Wojsk Lot­ni­czych USA DAN HAMP­TON ukoń­czył Szko­łę Uzbro­je­nia My­śliw­skie­go Wojsk Lot­ni­czych USA, Szko­łę Top Gun Ma­ry­nar­ki Wo­jen­nej USA oraz Szko­łę Ope­ra­cji Spe­cjal­nych Wojsk Lot­ni­czych USA. Zdo­byw­ca licz­nych na­gród za in­no­wa­cje tak­tycz­ne, był pio­nie­rem tak­ty­ki wal­ki po­wietrz­nej, któ­ra sta­ła się obec­nie stan­dar­dem, sze­ścio­krot­nie wy­bra­ny Pi­lo­tem-In­struk­to­rem Ro­ku w swo­jej eska­drze. Hamp­ton słu­żył w szta­bie Do­wódz­twa Wal­ki Po­wietrz­nej w Lan­gley (w sta­nie Wir­gi­nia) pod­czas woj­ny w Ko­so­wie w 1999 i za­pla­no­wał kam­pa­nię NA­TO, któ­ra znisz­czy­ła obro­nę prze­ciw­lot­ni­czą ju­go­sło­wiań­skiej ar­mii wo­kół Sa­ra­je­wa. Ab­sol­went Tek­sań­skie­go Uni­wer­sy­te­tu Rol­ni­czo-Tech­nicz­ne­go, opu­bli­ko­wał ar­ty­ku­ły w „The Jo­ur­nal of Elec­tro­nic De­fen­se”, „Air For­ce Ma­ga­zi­ne” i cza­so­pi­śmie „Air­po­wer”, a tak­że kil­ka utaj­nio­nych prac tak­tycz­nych w „Fi­gh­ter We­apons Re­view” Wojsk Lot­ni­czych USA.Od autora

Na­pi­sa­łem tę książ­kę sam. Od­two­rze­nie scen wal­ki w Vi­per. Pi­lot F-16 nie by­ło trud­ne – utkwi­ły mi w pa­mię­ci na do­bre. Po­rów­na­łem jed­nak wszyst­kie da­ty, cza­sy i sy­gna­ły wy­wo­ław­cze z ra­por­ta­mi lo­tów i mi­sji, a tak­że z pod­su­mo­wa­nia­mi wy­wia­dow­czy­mi. Wszyst­kie te wy­da­rze­nia od­taj­nio­no i moż­na je zwy­kle zna­leźć, w tej czy in­nej for­mie, w po­wszech­nie do­stęp­nych źró­dłach.

Po­uf­ne in­for­ma­cje nie są oma­wia­ne wprost z oczy­wi­stych wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa. Do­ty­czy to tech­nicz­nych spe­cy­fi­ka­cji ty­pów uzbro­je­nia, tak­ty­ki i moż­li­wo­ści sa­mo­lo­tu. Gdzie jest to nie­zbęd­ne, po­ja­wia­ją się praw­dzi­we imio­na pi­lo­tów, za­wsze za wy­raź­ną zgo­dą bez­po­śred­nio za­in­te­re­so­wa­nych. W po­zo­sta­łych przy­pad­kach ko­rzy­stam z pseu­do­ni­mów i sy­gna­łów wy­wo­ław­czych.

Urząd Se­kre­ta­rza Wojsk Lot­ni­czych do­ko­nał wła­sne­go nie­za­leż­ne­go prze­glą­du tej książ­ki i za­twier­dził ją do pu­bli­ka­cji w nie­zmie­nio­nej for­mie.

Dan Hamp­tonProlog

Anioł śmierci

24 marca 2003 Na­si­rij­ja, Irak

– No już… no już…

Za­ci­sną­łem zę­by. Z tru­dem roz­luź­nia­jąc szczę­ki, cof­ną­łem prze­pust­ni­cę1) jesz­cze bar­dziej i skie­ro­wa­łem nos F-16 o kil­ka stop­ni w kie­run­ku zie­mi. Gdy Vi­per opa­dał po­wo­li ku za­ku­rzo­ne­mu brą­zo­we­mu mę­tli­ko­wi, po­czu­łem dziw­ne ner­wo­we skrę­ca­nie w kisz­kach.

------------------------------------------------------------------------

1) Otwar­cie prze­pust­ni­cy (prze­sta­wie­nie dźwi­gni ste­ro­wa­nia do przo­du) po­wo­du­je zwięk­sze­nie mo­cy (cią­gu) sil­ni­ka, a za­mknię­cie (prze­sta­wie­nie dźwi­gni do ty­łu) – zmniej­sze­nie mo­cy (cią­gu) sil­ni­ka (przyp. Bar­tosz Gło­wac­ki).

– Do wszyst­kich „Gra­czy”, do wszyst­kich „Gra­czy”… tu LU­GER go­to­wy do alar­mo­we­go bez­po­śred­nie­go wspar­cia lot­ni­cze­go. Wszyst­kie for­ma­cje zdol­ne do CAS2) (Clo­se Air Sup­port, bez­po­śred­nie wspar­cie lot­ni­cze), zgło­sić się do LU­GER-a na In­dy­go Sie­dem… Po­wta­rzam: wszyst­kie for­ma­cje zdol­ne do CAS, zgło­sić się do LU­GER-a na In­dy­go Sie­dem. Pro­ce­du­ra CAS w to­ku. LU­GER bez od­bio­ru.

------------------------------------------------------------------------

2) Po­mo­cą w ob­ja­śnie­niu akro­ni­mów i żar­go­nu lot­ni­cze­go słu­ży słow­ni­czek na koń­cu książ­ki.

Spoj­rza­łem na stos ma­te­ria­łów za­da­nio­wych le­żą­cych na mo­ich ko­la­nach. W ży­ciu nie sły­sza­łem o In­dy­go Sie­dem, mia­łem jed­nak kar­tę łącz­no­ści, któ­ra teo­re­tycz­nie po­win­na za­wie­rać wszyst­kie czę­sto­tli­wo­ści we wszech­świe­cie przy­pi­sa­ne dla da­nej mi­sji.

Pie­przyć to.

Ko­lej­na cho­ler­na czę­sto­tli­wość, któ­rej nie mam. Prze­kli­nam kre­ty­nów, któ­rzy zaj­mo­wa­li się pla­no­wa­niem mi­sji sześć mie­się­cy przed woj­ną. Żło­pa­li ka­wę, sie­dzie­li na tył­kach i spło­dzi­li ogrom­ną ilość ma­te­ria­łów, z cze­go dzie­więć­dzie­siąt pro­cent by­ło do ni­cze­go.

Zna­łem kil­ku z nich. Łeb­scy go­ście, lecz tak bar­dzo prze­ko­na­ni o wła­snej ra­cji, że nie chcie­li słu­chać ja­kich­kol­wiek su­ge­stii. Efek­ty mó­wi­ły sa­me za sie­bie. Nie mia­łem na­wet po­rząd­nej ma­py Ira­ku w du­żej ska­li, a do mi­sji CAS nie po­czy­nio­no zu­peł­nie żad­nych przy­go­to­wań. By­łem Dzi­ką Ła­si­cą (Wild We­asel), po­lu­ją­cą na po­ci­ski zie­mia-po­wie­trze – bez­po­śred­nie wspar­cie lot­ni­cze nie by­ło na­szym pod­sta­wo­wym za­da­niem. Jed­nak ci z nas, któ­rzy wal­czy­li w pierw­szej woj­nie nad Za­to­ką Per­ską al­bo w Ko­so­wie, wie­dzie­li le­piej. Gdy od­dzia­ły na zie­mi po­trze­bo­wa­ły po­mo­cy, każ­dy do­stęp­ny my­śli­wiec miał się tam zna­leźć – i to szyb­ko.

Pa­li­wo… Pa­li­wo… zie­lo­ne sym­bo­le mi­ga­ły po­środ­ku mo­je­go HUD-a (he­ads up di­splay, wskaź­ni­ka prze­zier­ne­go). Wy­łą­cza­jąc je, wpro­wa­dzi­łem szyb­ko no­wą mi­ni­mal­ną ilość pa­li­wa. O wie­le mniej­szą. To mo­gło po­wstrzy­mać sy­gnał ostrze­gaw­czy przed za­wra­ca­niem mi gło­wy, ale nie wpom­po­wa­ło do mo­ich zbior­ni­ków ko­lej­ne­go li­tra JP-8. W do­dat­ku po­peł­ni­łem cięż­ki grzech – kto nie ma dość pa­li­wa, by do­koń­czyć za­da­nie, mu­si wra­cać do ba­zy. Pro­ste.

Al­bo i nie.

To był pią­ty dzień woj­ny nad Za­to­ką Per­ską. Od­dział 3. Ba­ta­lio­nu 2. Puł­ku Pie­cho­ty Mor­skiej zo­stał od­cię­ty na pół­noc od Na­si­rij­ji w po­łu­dnio­wym Ira­ku. We­zwa­li alar­mo­we bez­po­śred­nie wspar­cie lot­ni­cze, co ozna­cza­ło, że wszyst­kie my­śliw­ce, któ­re mo­gły za­re­ago­wać, mia­ły prze­rwać wy­ko­ny­wa­ne mi­sje i po­gnać na od­siecz. To by­ła do­słow­nie spra­wa ży­cia i śmier­ci.

Mo­ją „czwór­kę” (klucz czte­rech my­śliw­ców), po­słu­gu­ją­cą się sy­gna­łem wy­wo­ław­czym RO­MAN 75, na­tych­miast skie­ro­wa­no, że­by­śmy spró­bo­wa­li wy­ko­nać za­da­nie i ura­to­wać ma­ri­nes. Pech chciał, że w na­szą stro­nę nad­cią­ga­ła wła­śnie naj­więk­sza w ostat­nich cza­sach bu­rza pia­sko­wa. Dwa klu­cze my­śliw­ców nie prze­bi­ły się przez nią, a więc nie zna­la­zły też na­szej pie­cho­ty.

Nie ro­bi­łem so­bie więk­szych na­dziei.

To jed­nak by­ła woj­na, mu­sia­łem dzia­łać.

– RO­MAN… RO­MAN… tu CHIE­FTA­IN… po­wiedz…

CHIE­FTA­IN to ten od­dział ma­ri­nes, któ­ry we­zwał bez­po­śred­nie wspar­cie lot­ni­cze. Trzesz­czą­ce ra­dio buch­nę­ło wy­mow­nym ło­sko­tem bro­ni ma­szy­no­wej w tle.

Z tru­dem prze­łkną­łem śli­nę. Wie­dzia­łem, o co py­ta­ją. „Gdzie je­steś, do cho­le­ry?”. „Cze­mu to tak dłu­go trwa?”. „Mu­sisz zja­wić się tu TE­RAZ al­bo nas wszyst­kich za­ła­twią”.

Ob­li­za­łem war­gi, czu­jąc, jak mój ję­zyk szo­ru­je o spierzch­nię­tą skó­rę, któ­ra nie tknę­ła wo­dy od nie­mal ośmiu go­dzin.

– CHIE­FTA­IN… CHIE­FTA­IN… RO­MAN 75 ata­ku­je od po­łu­dnia… sześć­dzie­siąt se­kund.

Po­łu­dnio­wy Irak jest pa­skud­ny. Bez dwóch zdań. Spo­glą­da­jąc na sze­ro­ką rów­ni­nę Me­zo­po­ta­mii, nie po raz pierw­szy za­sta­na­wia­łem się, dla­cze­go ni­g­dy nie je­dzie­my na woj­nę w ja­kieś ład­niej­sze miej­sca? Do Lich­ten­ste­inu, do Ir­lan­dii al­bo na Ber­mu­dy.

Dzi­siaj był tu je­dy­nie brą­zo­wy mę­tlik. Po­strzę­pio­na nie­bie­sko-zie­lo­na bruz­da Eu­fra­tu przy­ga­sła, jak­by ktoś na­krył ją prze­zro­czy­stą brą­zo­wą na­rzu­tą. Zie­mia na wschód od rze­ki, w stro­nę gra­ni­cy z Ira­nem, zwy­kle wy­da­wa­ła się zie­lo­na i dość uro­dzaj­na. Te­raz spo­wi­ja­ły ją od­cie­nie bło­ta. Nie­po­ko­ił mnie ho­ry­zont, po­nie­waż znik­nął za sza­ro­brą­zo­wą ścia­ną, któ­ra kłę­bi­ła się od po­łu­dnio­we­go za­cho­du, okry­wa­jąc Irak zło­wiesz­czą po­mro­ką. Da­lej na za­chód nie­bo po­czer­nia­ło od zie­mi aż do wy­so­ko­ści po­nad pięt­na­stu ty­się­cy me­trów. Słoń­ce by­ło wy­bla­kłą pla­mą po­ma­rań­czy, le­d­wie wi­docz­ną przez za­sło­nę pia­sku.

Ro­zej­rza­łem się po ka­bi­nie – tu re­gu­lu­jąc ja­kieś usta­wie­nie, tam spraw­dza­jąc in­ne. Na pra­wej kon­so­li, ale da­le­ko z ty­łu le­ża­ła płó­cien­na tor­ba, mniej wię­cej wiel­ko­ści pu­deł­ka na bu­ty. By­ły w niej za­strze­żo­ne ta­śmy z taj­ny­mi in­for­ma­cja­mi i dys­kiet­ka z da­ny­mi sa­mo­lo­tu oraz do­dat­ko­we wo­recz­ki na mocz i tro­chę żar­cia. Roz­pią­łem ją i po­ło­ży­łem bli­żej, że­bym – wie­le go­dzin póź­niej – mógł się­gnąć do środ­ka jed­ną rę­ką. Za­wsze nie­cier­pli­wie wy­glą­da­łem chwi­li, kie­dy bę­dę miał oka­zję coś prze­gryźć. Jak­by w na­gro­dę za to, że uda­ło mi się po­zo­stać przy ży­ciu.

Mój my­śli­wiec zszedł po­ni­żej dwóch ty­się­cy me­trów, a ja jesz­cze raz zer­k­ną­łem na zło­wro­gie nie­bo wo­kół mnie. Bu­rza pia­sko­wa by­ła tuż-tuż. Jej front nad­cią­gnął z po­łu­dnio­we­go za­cho­du, otu­la­jąc wszyst­ko brą­zo­wym ca­łu­nem. Odłą­czy­łem się od sa­mo­lo­tów nu­mer trzy i czte­ry, zo­sta­wia­jąc je­dy­nie mo­je­go skrzy­dło­we­go, by krą­żył po­nad re­jo­nem ce­lu. Nie by­ło po­trze­by, że­by­śmy obaj by­li tam w do­le.

– RO­MAN… RO…

W gło­sie wy­su­nię­te­go kon­tro­le­ra na­pro­wa­dza­nia po­brzmie­wa­ła pa­ni­ka, a ja po­ko­na­łem na szczę­ście prze­moż­ną chęć po­chy­le­nia sa­mo­lo­tu na nos i rzu­ce­nia się lo­tem nur­ko­wym do wal­ki. Nie po­mógł­bym im, sam da­jąc się za­bić. Gdy­bym wi­dział zie­mię, by­ło­by ina­czej, lecz ku­rza­wa zu­peł­nie unie­moż­li­wia­ła na­tych­mia­sto­wy atak.

Włą­czy­łem mi­kro­fon, mó­wi­łem wy­raź­nie i bez­na­mięt­nie. Li­czy­łem, że spo­koj­ny, pew­ny głos do­brze im zro­bi, na­wet je­śli sam nie czu­łem się już tak pew­nie. Pi­lo­ci my­śliw­ców są wy­śmie­ni­ty­mi ak­to­ra­mi.

– CHIE­FTA­IN… po­twierdź, że na dro­dze nie ma żad­nych na­szych jed­no­stek. Po­wta­rzam… po­twierdź, że na dro­dze nie ma żad­nych na­szych.

– Po­twier­dzam! Po­twier­dzam… wszy­scy na­si… dro­dze… na wschód od dro­gi…

W od­po­wie­dzi „klik­ną­łem” kil­ka ra­zy prze­łącz­ni­kiem mi­kro­fo­nu, a gdy ku­rza­wa po­ły­ka­ła ma­szy­nę, włą­czy­łem wskaź­nik uzbro­je­nia po­wie­trze-zie­mia i wy­bra­łem je­den z dwóch na­pro­wa­dza­nych na pod­czer­wień po­ci­sków AGM-65G Ma­ve­rick, pod­wie­szo­nych pod skrzy­dła­mi.

Du­że by­ły. Ja­kieś dwie­ście sie­dem­dzie­siąt ki­lo­gra­mów każ­dy – zdol­ne do pre­cy­zyj­ne­go na­pro­wa­dza­nia się na cel po­przez śle­dze­nie róż­ni­cy cie­pła (lub bra­ku cie­pła) wo­kół nie­go.

– Ożeż kur­wa…

Ga­pi­łem się na wskaź­nik, wi­dząc to, co wi­dział Ma­ve­rick, czy­li gów­no – wy­bla­kłe do resz­ty, ni­czym ka­nał te­le­wi­zyj­ny, któ­ry za­prze­stał nada­wa­nia w chmu­rze brą­zo­we­go śnie­że­nia.

Ty­siąc dwie­ście me­trów… i dzie­więć ki­lo­me­trów do ce­lu. Nie­wie­le cza­su.

Szyb­ko prze­łą­czy­łem na dru­gi po­cisk. To sa­mo.

– Szlag…

Za­wie­wa­ją­cy pia­sek nie po­ma­gał, lecz nie da­wał się aż tak we zna­ki, mi­mo to z fru­stra­cji wal­ną­łem w osło­nę prze­ciw­od­bla­sko­wą – mia­łem ty­le na gło­wie, że za­po­mnia­łem o za­cho­dzą­cym słoń­cu. Po­ci­ski na­pro­wa­dza­ne na pod­czer­wień dzia­ła­ły świet­nie w no­cy, bo w za­sa­dzie śle­dzi­ły kon­tra­sty, a nie ob­raz w pa­śmie wi­dzial­nym, ale kie­dy słoń­ce wscho­dzi­ło lub za­cho­dzi­ło, przez ja­kiś czas – przed i po – wszyst­ko mia­ło tę sa­mą tem­pe­ra­tu­rę (chy­ba że by­ło ogrze­wa­ne we­wnętrz­nie). Tak zwa­ne „przej­ście do­bo­we” by­ło nie­unik­nio­ne i nie­mal za­wsze za­bu­rza­ło ob­raz wi­dzia­ny w pod­czer­wie­ni. Dla­te­go w ta­kich chwi­lach ko­rzy­sta­li­śmy z in­ne­go uzbro­je­nia. Tyl­ko że ja mia­łem je­dy­nie dział­ko, a to ozna­cza­ło zej­ście bar­dzo ni­sko. I bar­dzo bli­sko.

Ale lu­dzie umie­ra­li. Na­si lu­dzie.

Wy­prę­ży­łem się na­przód w uprzę­ży fo­te­la wy­rzu­ca­ne­go i opa­da­łem da­lej.

Dzie­więć­set me­trów. Pra­wie dzie­więć­set ki­lo­me­trów na go­dzi­nę i co­raz ni­żej. Wbi­łem wzrok w ra­dio­wy­so­ko­ścio­mierz, któ­ry po­da­wał mi cy­fro­wy od­czyt ak­tu­al­nej wy­so­ko­ści nad zie­mią. Zba­wie­nie w mro­ku al­bo przy złej po­go­dzie. Jak te­raz.

Mo­że kurz prze­rze­dzi się na do­le. Na­bra­łem po­wie­trza i zi­gno­ro­wa­łem wa­lą­ce ser­ce. Do­słow­nie ło­mo­ta­ło mi w pier­si. Sło­wo ho­no­ru.

– RO­MAN… RO­MAN… Tur­ba­ny prze­szły dro­gę… są… są… cze­kaj!

„Tur­ba­ny” to skrót od nie­po­praw­ne­go po­li­tycz­nie okre­śle­nia „tur­ba­no­gło­wi”, w tym wy­pad­ku ozna­cza­ją­cy irac­ką ar­mię. Pró­bo­wa­łem znów ob­li­zać war­gi, ale zre­zy­gno­wa­łem. Cof­ną­łem prze­pust­ni­cę jesz­cze bar­dziej i wy­pu­ści­łem ha­mul­ce are­ody­na­micz­ne, że­by spo­wol­nić F-16, gdy scho­dzi­łem po­ni­żej sze­ściu­set me­trów.

Tam!

Za­mru­ga­łem kil­ka ra­zy, że­by upew­nić się, że nie mam przy­wi­dzeń. Ciem­niej­szy brąz. Ska­ły i brzyd­kie zie­lo­ne krza­ki, któ­ry­mi upstrzo­ny był Irak. Zie­mia!

Pa­trząc przed sie­bie przez wskaź­nik prze­zier­ny, mo­men­tal­nie usta­wi­łem pod­po­wiedź kur­su na je­dy­ną po­zy­cję, któ­rą do­sta­łem.

Sześć ki­lo­me­trów.

Zer­k­ną­łem szyb­ko na RWR (Ra­dar War­ning Re­ce­iver, układ ostrze­ga­ją­cy o opro­mie­nio­wa­niu fa­lą ra­dio­lo­ka­cyj­ną). Na szczę­ście nie wy­świe­tlał żad­nych sy­gna­łów emi­sji ra­da­rów – ani po­ci­sków na­pro­wa­dza­nych ra­da­ro­wo, ani ar­ty­le­rii prze­ciw­lot­ni­czej. Rzecz ja­sna, nie wy­chwy­cił­by po­ci­sków na pod­czer­wień ani kil­ku­set ka­ła­szy tam w do­le, ale i ta­kie do­bre wie­ści by­ły lep­sze niż żad­ne.

Wy­rów­nu­jąc lot my­śliw­ca na trzy­stu me­trach, scho­wa­łem ha­mul­ce ae­ro­dy­na­micz­ne i pchną­łem prze­pust­ni­cę na ty­le, by utrzy­mać pręd­kość sied­miu­set pięć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. To po­zwa­la­ło mi na szyb­kie ma­new­ry bez po­chła­nia­nia tej reszt­ki pa­li­wa, któ­ra mi zo­sta­ła.

– RO­MAN… oni… po­zy­cja… mię­dzy dro­gą a wzgó­rzem…

Trans­mi­sja by­ła znie­kształ­co­na i peł­na szu­mów.

Wzgó­rze? Ja­kie wzgó­rze?

Je­go ra­dio strasz­nie na­wa­la­ło. Ko­lej­na rzecz, któ­rą moż­na zrzu­cić na bu­rzę pia­sko­wą.

– … wszyst­ko na dro­dze… po­wta­rzam… za­bij wszyst­ko na dro­dze!

– RO­MAN 75 po­twier­dza. A więc na dro­dze nie by­ło żad­nych swo­ich, a ja mia­łem li­cen­cję na za­bi­ja­nie.

A oto i dro­ga.

Sza­ra nit­ka wi­ją­ca się z pół­no­cy na po­łu­dnie. Obrze­ża by­ły nie­rów­ne, a nad wszyst­kim wi­ro­wał kurz. Pod­sze­dłem pod ką­tem z po­łu­dnio­we­go wscho­du i prze­chy­la­jąc sa­mo­lot na skrzy­dło, usta­wi­łem kurs na cel. Spo­glą­da­jąc w dół na wy­świe­tlacz nad le­wym ko­la­nem, znów wi­dzia­łem to, co wi­dział po­cisk Ma­ve­rick.

Nic. Pie­przo­ne nic.

Gdy pod­nio­słem wzrok, z ku­rza­wy na­gle wy­ło­ni­ła się irac­ka ko­lum­na. Z miej­sca prze­łą­czy­łem się na wal­kę ma­new­ro­wą, wy­świe­tli­łem sym­bo­lo­gię dział­ka i po­chy­li­łem sa­mo­lot na nos.

Ale za póź­no.

Wi­dzia­łem po­jaz­dy wro­ga, prze­mkną­łem nad kil­ko­ma trans­por­te­ra­mi opan­ce­rzo­ny­mi i ma­są bie­gną­cych syl­we­tek. Jak wy­glą­da­łem w ich oczach, nie mia­łem po­ję­cia, a ca­ły ob­szar znik­nął za mną po trzech se­kun­dach.

Na­ci­ska­jąc przy­cisk OZNACZ na kla­wia­tu­rze pod mo­im HUD-em, za­krę­ci­łem ostro na za­chód.

– CHIE­FTA­IN… CHIE­FTA­IN… RO­MAN 75 od­le­ciał na za­chód… po­now­ny atak za dzie­więć­dzie­siąt se­kund… z pół­no­cy.

Nie od­po­wie­dział.

Ce­dząc przez zę­by prze­kleń­stwa, zo­sta­wi­łem cel wprost za so­bą i po­le­cia­łem na za­chód. Wi­docz­ność by­ła do du­py, lecz wy­da­wa­ło mi się, że wi­dzia­łem za­okrą­glo­ny ka­wa­łek wznie­sie­nia i ja­kiś ruch. To mu­szą być ma­ri­nes.

Trzy­maj­cie się, chło­pa­ki…

Przy­cisk OZNACZ to by­ło coś! Gdy go wci­sną­łem, kom­pu­te­ro­wa ma­gia F-16, ni­czym pi­nez­ka na ma­pie wska­za­ła na zie­mi punkt, nad któ­rym prze­la­ty­wa­łem. Wy­ge­ne­ro­wa­ła sze­ro­kość i dłu­gość geo­gra­ficz­ną oraz pod­po­wie­dzi kur­su i od­le­gło­ści do ce­lu. Tę funk­cję stwo­rzo­no z my­ślą o ta­kich wła­śnie sy­tu­acjach. Te­raz wie­dzia­łem do­kład­nie, gdzie są Ira­kij­czy­cy – i jak ich za­ata­ko­wać.

W od­le­gło­ści sied­miu ki­lo­me­trów od ce­lu wznio­słem się na sześć­set me­trów i od­sze­dłem na pół­noc. Chcia­łem le­cieć łu­kiem, do­pó­ki nie znaj­dę dro­gi, a po­tem za­ata­ko­wać tył kon­wo­ju przy po­mo­cy dział­ka. W ży­ciu nie za­uwa­żą, jak nad­la­tu­ję w tej ku­rza­wie.

– RO­MAN 2… 1 na VIC­TOR. – Zdła­wi­łem prze­pust­ni­cę i spoj­rza­łem na ma­le­ją­cy od­czyt sta­nu pa­li­wa.

– Słu­cham, 1 – mój skrzy­dło­wy na­dal był gdzieś tam w gó­rze, na szczę­ście.

– We­zwij LU­GER-a i niech spro­wa­dzi tan­ko­wiec moż­li­wie naj­da­lej na pół­noc. Spo­tkaj się z nim i zo­stań w po­bli­żu.

LU­GER był krą­żą­cym AWACS-em (air­bor­ne war­ning and con­trol sys­tem, lot­ni­cze sta­no­wi­sko wcze­sne­go ostrze­ga­nia i kie­ro­wa­nia). Teo­re­tycz­nie wie­dział, gdzie ope­ru­ją w da­nej chwi­li wszyst­kie my­śliw­ce i tan­kow­ce. Teo­re­tycz­nie.

– 2 przyj­mu­je – zuch chło­pak. Żad­nych py­tań i ga­dek. Do­dał je­dy­nie: „Tu w gó­rze ro­bi się lek­kie gów­no”.

– 1 przyj­mu­je… Mu­szę po­no­wić atak. Spo­tkaj tan­ko­wiec. Masz zgo­dę, zjeż­dżaj.

Te­raz na­praw­dę by­łem sam. Mój skrzy­dło­wy prze­no­sił po­ci­ski prze­ciw­ra­dio­lo­ka­cyj­ne, zu­peł­nie bez­u­ży­tecz­ne w tej sy­tu­acji, więc mógł rów­nie do­brze po­le­cieć po pa­li­wo. Nie spo­dzie­wa­łem się, że­by tan­ko­wiec wle­ciał na te­ren Ira­ku, lecz war­to by­ło spró­bo­wać. Od­pi­na­jąc prze­po­co­ną ma­skę, któ­ra opa­dła mi na po­li­czek, ro­zej­rza­łem się do­oko­ła. Co ja bym dał za łyk wo­dy.

– RO­MAN… RO­MAN… tu CHIE­FTA­IN… – ra­dio znów za­hu­cza­ło. – Po­ru­sza­ją­ce się… po­jaz­dy… dro­ga. Trans­por­te­ry opan­ce­rzo­ne i cię­ża­rów­ki… w si­le ba­ta­lio­nu…

Był zdy­sza­ny, a gdy się roz­łą­czył, sły­sza­łem od­głos strza­łów z cięż­kiej bro­ni. Jed­nej z na­szych, mia­łem na­dzie­ję.

Nie­ca­łe osiem ki­lo­me­trów.

Cel mia­łem te­raz z ty­łu za le­wym ra­mie­niem, cał­ko­wi­cie prze­sło­nię­ty ku­rzem. Tro­chę mnie też rzu­ca­ło na bo­ki – na fron­cie bu­rzy wiał po­ry­wi­sty wiatr. Aha, i zie­mia znów znik­nę­ła.

Świet­nie, kur­wa, po pro­stu świet­nie.

Nie mo­głem jed­nak cze­kać ani chwi­li dłu­żej. Wzno­sząc się, wy­ko­na­łem ostry zwrot z du­żym prze­cią­że­niem i wy­sze­dłem na po­łu­dnio­wy wschód. Wie­dzia­łem, że prze­tnę dro­gę pod ką­tem, ale je­śli Ira­kij­czy­cy mnie za­uwa­żą, mo­że na chwi­lę zo­sta­wią ma­ri­nes w spo­ko­ju.

Wy­ko­nu­jąc becz­kę, wy­świe­tli­łem sym­bo­lo­gię dział­ka i przy­pią­łem ma­skę tle­no­wą.

– CHIE­FTA­IN… RO­MAN pod­cho­dzi od pół­no­cy… trzy­dzie­ści se­kund.

– RO­MAN… bo­ską… po­spiesz…

I znów się roz­łą­czył. Na mi­łość bo­ską, po­spiesz się.

Le­cę, ko­le­go… trzy­maj się.

Za­go­to­wa­łem się i ca­łe zmę­cze­nie ule­cia­ło. Tam na do­le by­li ame­ry­kań­scy ma­ri­nes wal­czą­cy o swo­je ży­cie. Go­ście jak ja, z miast ta­kich jak mo­je, któ­rzy mie­li mat­ki, dziew­czy­ny i dzie­ci.

Pie­przyć to.

Pchną­łem prze­pust­ni­cę i po­chy­li­łem sa­mo­lot na nos.

Na wy­so­ko­ści trzy­stu me­trów wciąż nie wi­dzia­łem zie­mi, gdyż po­go­da ca­ły czas się po­gar­sza­ła. Od­cho­dząc lek­ko na le­wo, opa­dłem na sto pięć­dzie­siąt me­trów i zwol­ni­łem do sied­miu­set pięć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. Brą­zo­wy tu­man wa­lił o ka­bi­nę, a pia­sek ob­le­piał każ­dą część sa­mo­lo­tu, któ­ra nie by­ła opły­wo­wa. Jak lód. Brą­zo­wy, su­chy lód. Co za dziw­ne miej­sce.

Trzy ki­lo­me­try od ce­lu zni­ży­łem się na sześć­dzie­siąt me­trów, mo­dląc się, że­by nie by­ło tam żad­nych wież ani prze­wo­dów, w któ­re mógł­bym ude­rzyć. Dział­ko by­ło go­to­we, a ja…

Mam cię!

Dro­ga.

Trzy­ma­jąc się pro­sto, prze­krzy­wi­łem szy­ję w bok, że­by spoj­rzeć po­za HUD i zrów­na­łem się z dro­gą.

– RO­MAN… RO­MAN… wię­cej cię­ża­ró­wek… z pół­no­cy… my… oto­cze­ni – ma­ri­ne brzmiał tak, jak­by był tuż obok mnie. Wy­da­wał się wy­stra­szo­ny.

– Da­waj… da­waj… – wy­mru­cza­łem, sta­ra­jąc się coś zo­ba­czyć.

Na­gle na skra­ju wzro­ku po­ja­wił się kan­cia­sty kształt… i na­stęp­ny. Cię­ża­rów­ki! Wiel­kie woj­sko­we cię­ża­rów­ki! Ze dwa­dzie­ścia, zmie­rza­ją­cych jed­na za dru­gą na po­łu­dnie ku ma­ri­nes. Wy­pa­dłem z ku­rza­wy ni­czym anioł ze­msty.

Na­dal uważ­nie ob­ser­wu­jąc wskaź­ni­ki, le­wą rę­ką do­tkną­łem głów­ne­go prze­łącz­ni­ka uzbro­je­nia. Daw­no za­ko­rze­nio­ne zwy­cza­je wzię­ły gó­rę, a ja usta­wi­łem się na sa­mym koń­cu sze­re­gu po­jaz­dów. By­łem mniej niż trzy ki­lo­me­try od naj­bliż­sze­go.

Po­chy­la­jąc sa­mo­lot na nos, po­zwo­li­łem, że­by okrąg śle­dze­nia ce­lu po­ko­ły­sał się w do­le mo­je­go HUD-a. Po­mysł był ta­ki, że­by opa­dać ku zie­mi, pod­czas gdy kół­ko – prze­wi­dy­wa­ny punkt tra­fie­nia, zwa­ny „pe­pe­te” – bę­dzie uno­sić się w stro­nę ce­lu. Na­le­ża­ło z chi­rur­gicz­ną pre­cy­zją ko­ry­go­wać ce­lo­wa­nie oraz pręd­kość lo­tu i umie­ścić go na ty­le bli­sko, by zli­kwi­do­wać obiekt. By­ło też do­brze nie za­bić sa­me­go sie­bie, ude­rza­jąc w zie­mię z pręd­ko­ścią dwu­stu pięć­dzie­się­ciu me­trów na se­kun­dę.

Gdy zsze­dłem po­ni­żej trzy­dzie­stu me­trów, „pe­pe­te” wciąż jesz­cze spo­ro bra­ko­wa­ło do cię­ża­rów­ki, więc od­chy­li­łem się lek­ko i, ste­ru­jąc ręcz­nie, unio­słem nie­co nos sa­mo­lo­tu – a za­ra­zem dział­ko – w kie­run­ku ce­lu. W chwi­li, gdy ma­ły zie­lo­ny okrąg do­tknął wiel­kiej tyl­nej kla­py, wci­sną­łem spust pra­wym pal­cem wska­zu­ją­cym.

„BU­URR­RPPP”.

Sa­mo­lot prze­chy­la się na skrzy­dła, gdy dział­ko Ga­tlin­ga wy­plu­wa kil­ka­set 20-mi­li­me­tro­wych po­ci­sków. Na­tych­miast wy­rwa­łem, a po­tem za­nur­ko­wa­łem, mie­rząc w śro­dek kon­wo­ju.

„BU­URR­RPPP”.

Wy­ko­nu­jąc becz­kę na wzno­sze­niu, za­krę­ci­łem w pra­wo i prze­chy­li­łem się na jed­no skrzy­dło, le­cąc na ży­let­kę wzdłuż ko­lum­ny. Syl­wet­ki zbie­ga­ły z dro­gi w obie stro­ny, ska­cząc za krza­ki al­bo do ro­wów. By­łem tak ni­sko, że wi­dzia­łem ma­łe irac­kie fla­gi na­ma­lo­wa­ne na drzwiach po­jaz­dów.

I wte­dy za­czę­ło się ro­bić na­praw­dę go­rą­co.

Gru­py żoł­nie­rzy od­wró­ci­ły się, a ja wy­raź­nie wi­dzia­łem, jak pod­no­szą broń. Pa­rę se­kund póź­niej za­czę­li do mnie strze­lać – jak nic by­łem w ich za­się­gu.

„BIN­GO… BIN­GO… BIN­GO…”. VMS, czy­li układ ostrze­ga­nia gło­sem, zwa­ny też Zrzę­dli­wą Zu­zą, za­czął na mnie krzy­czeć z po­wo­du ni­skie­go po­zio­mu pa­li­wa.

W tym sa­mym mo­men­cie wy­bu­chły dwie cię­ża­rów­ki na ty­łach kon­wo­ju. Śmi­ga­jąc wzdłuż dro­gi na le­d­wie trzy­dzie­stu me­trach, wdep­ną­łem pe­dał ster kie­run­ku, znów prze­chy­li­łem sa­mo­lot na skrzy­dło i wznio­słem się na ja­kieś dzie­więć­dzie­siąt me­trów.

– CHIE­FTA­IN… RO­MAN 75 od­la­tu­je na po­łu­dnie i za­chód… po­jaz­dy pło­ną. Ko­lum­na sta­nę­ła w miej­scu.

– RO­MAN… za­ata­kuj ich jesz­cze raz … uderz… Tur­ba­ny są… – i znów za­marł w trzesz­czą­cym szu­mie.

Wie­dzia­łem, że nie zo­sta­ło mi dość pa­li­wa, że­by znów od­le­cieć tak da­le­ko i po­no­wić atak. Mi­mo to, kie­dy czo­ło kon­wo­ju mi­nę­ło mo­je le­we skrzy­dło, od­wró­ci­łem się i wbi­łem w nie wzrok, wpa­tru­jąc się tak moc­no, że łza­wi­ły mi oczy. Gdy za­czę­ło zni­kać w ciem­nym sza­le­ją­cym pia­sku, pchną­łem prze­pust­ni­cę do przo­du, wy­rwa­łem pro­sto w gó­rę i od­bi­łem na pra­wo nie­mal na ple­cach. Wy­ko­rzy­stu­jąc sześć­dzie­siąt me­trów, któ­re zy­ska­łem, za­nur­ko­wa­łem ku zie­mi i po­jaz­do­wi na cze­le irac­kiej ko­lum­ny. To był trans­por­ter opan­ce­rzo­ny pro­duk­cji ro­syj­skiej.

On też mnie zo­ba­czył.

Co­fa­jąc prze­pust­ni­cę, wy­ko­na­łem ślizg na skrzy­dło i wy­rów­na­łem lot, a to coś otwo­rzy­ło do mnie ogień. Po­dwój­na li­nia zie­lo­nych smu­ga­czy prze­szła łu­kiem po mo­jej le­wej i za­czę­ła się wstrze­li­wać, kie­dy strze­lec le­piej mi się przyj­rzał.

Zi­gno­ro­wa­łem to i usta­wi­łem skrzy­dła po­zio­mo, po­zwa­la­jąc „pe­pe­te” zbli­żyć się do ce­lu. By­łem dość bli­sko, by za­uwa­żyć, że strze­lec nie no­si heł­mu i ma wą­sy. Gdy „pe­pe­te” do­się­gło przed­nie­go zde­rza­ka trans­por­te­ra, znów na­ci­sną­łem spust.

„BU­URR­RPPP”. Po­jazd znik­nął w na­głym roz­pry­sku zie­mi i iskier. Gdy wznio­słem się i znów wy­ko­na­łem wy­wrót, zer­k­ną­łem na licz­nik PO­ZO­STA­ŁA ILOŚĆ AMU­NI­CJI, a po­tem na ra­dio­wy­so­ko­ścio­mierz. Zo­sta­ło mniej niż sto na­boi, a ja by­łem nie­ca­łe czter­dzie­ści pięć me­trów nad zie­mią.

Nie by­ło cza­su na fi­ne­zję, więc po pro­stu prze­su­ną­łem ręcz­nie „pe­pe­te” na czo­ło­wą cię­ża­rów­kę i po raz ostat­ni otwo­rzy­łem ogień.

„BU­URRP”. I dział­ko za­trzy­ma­ło się z dy­go­tem, gdy zsze­dłem po­ni­żej pięt­na­stu me­trów.

Za­krę­ca­jąc ostro na za­chód, kop­ną­łem pe­dał ste­ru, że­by utrud­nić wszyst­kim ce­lo­wa­nie. Ścią­gną­łem drą­żek, spoj­rza­łem przez pra­we ra­mię i wła­śnie wte­dy cię­ża­rów­ka wy­bu­chła, try­ska­jąc ty­sią­ca­mi po­ci­sków. Wzdry­gną­łem się in­stynk­tow­nie. Je­den po­cisk z dział­ka mu­siał tra­fić na­stęp­ną cię­ża­rów­kę w rzę­dzie, bo ona też po­szła z dy­mem. Gdy zie­mia roz­pły­nę­ła się w brą­zo­wej po­mro­ce, wi­dzia­łem po­zo­sta­łe cię­ża­rów­ki sta­cza­ją­ce się z dro­gi do ro­wu.

Kil­ka ra­zy prze­łkną­łem śli­nę, że­by choć tro­chę zwil­żyć gar­dło, wy­bra­łem punkt w ko­ry­ta­rzu tan­ko­wa­nia TWITCH i roz­po­czą­łem sta­łe wzno­sze­nie.

– CHIE­FTA­IN… RO­MAN od­la­tu­je na za­chód… Bin­go… Win­che­ster i RTB.

To skró­to­wy spo­sób po­zwa­la­ją­cy po­wie­dzieć, że opusz­czam re­jon ce­lu bez pa­li­wa i uzbro­je­nia, i wra­cam do ba­zy (RTB, re­turn to ba­se). To jed­nak by­ło bez zna­cze­nia, bo nikt nie od­po­wie­dział, a ja mia­łem in­ne zmar­twie­nia na gło­wie.

Po­nad sie­dem­set ki­lo­gra­mów pa­li­wa.

By­łem tak znacz­nie po­ni­żej Bin­go, że nie mia­łem pew­no­ści, czy do­trę do gra­ni­cy, a co do­pie­ro do wy­su­nię­tej ba­zy za­pa­so­wej w Ku­wej­cie. Za­bez­pie­cza­jąc uzbro­je­nie i ob­ser­wu­jąc wskaź­ni­ki sil­ni­ka, że­by upew­nić się, że nie zła­pa­łem zbłą­ka­nej ku­li czy dwóch, czu­łem zim­ny pot.

Wzno­sząc się po­wy­żej dwóch ty­się­cy czte­ry­stu me­trów, wzią­łem kurs na po­łu­dnio­wy za­chód ku gra­ni­cy i prze­bi­łem się do czy­ste­go nie­ba. Nie­wie­le rze­czy w mo­im ży­ciu wy­glą­da­ło le­piej niż te pu­ste prze­stwo­rza. Znów opusz­cza­jąc ma­skę, po­tar­łem oczy i nie­go­lo­ną od kil­ku dni bro­dę.

– RO­MAN 2… 1 na Vic­tor – włą­czy­łem mi­kro­fon i cze­ka­łem.

Bez od­po­wie­dzi. Zmie­ni­łem czę­sto­tli­wo­ści i spró­bo­wa­łem z AWACS-em.

– LU­GER… tu RO­MAN 75.

I znów, bez od­po­wie­dzi.

Mu­sia­łem pod­jąć de­cy­zję. Mo­że ostat­nią. Ko­ry­tarz tan­ko­wa­nia był ja­kieś dwie­ście dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów przede mną, ale nie mia­łem gwa­ran­cji, że znaj­dę tam tan­ko­wiec, któ­ry – gdy­by w ogó­le uda­ło mi się do­trzeć – bę­dzie mieć za­pas pa­li­wa w zbior­ni­kach. A wte­dy bę­dę miał prze­sra­ne.

Mniej wię­cej w ta­kiej sa­mej od­le­gło­ści, na le­wo ode mnie był Ku­wejt, a w nim kil­ka baz, do któ­rych mo­głem praw­do­po­dob­nie do­le­cieć i wy­lą­do­wać, bez kon­tak­tu z AWACS-em nie mo­głem jed­nak wie­dzieć, któ­re by­ły otwar­te lub przy­naj­mniej w na ty­le do­brym sta­nie, że­by wy­lą­do­wać. Za­tem tak czy owak mia­łem prze­sra­ne.

Co za gów­nia­ny dzień.

By­łem przy­pię­ty w ka­bi­nie my­śliw­ca od prze­szło ośmiu go­dzin i pięć ra­zy uzu­peł­nia­łem pa­li­wo. Spo­dzie­wa­łem się nor­mal­nej sze­ścio­go­dzin­nej mi­sji i nie za­bra­łem wy­star­cza­ją­co du­żo je­dze­nia ani wo­dy. Bo­lał mnie ty­łek, a oczy szczy­pa­ły. Pod­krę­ci­łem ogrze­wa­nie, bo prze­po­co­ny kom­bi­ne­zon lot­ni­czy przy­pra­wiał mnie o dresz­cze.

Zdję­cie zro­bio­ne w cza­sie ope­ra­cji Pu­styn­na bu­rza

La­ta­łem w po­nad stu mi­sjach, za­nim ta woj­na się za­czę­ła, a wal­ka nie by­ła dla mnie pierw­szy­zną. Mia­łem garść wstęg i me­da­li (łącz­nie z Pur­pu­ro­wym Ser­cem) z kam­pa­nii w po­przed­nich kon­flik­tach, a do cza­su przej­ścia w stan spo­czyn­ku przy­zna­no mi czte­ry Za­szczyt­ne Krzy­że Lot­ni­cze z od­zna­cze­niem za wa­lecz­ność – je­den za I woj­nę nad Za­to­ką Per­ską i trzy za mo­je za­słu­gi pod­czas II woj­ny w Ira­ku. To wszyst­ko by­ła jed­nak prze­szłość al­bo do­pie­ro przy­szłość. Na ra­zie, nie­opo­dal na za­cho­dzie, nad­cią­gał pręd­ko je­den z praw­dzi­wych kosz­ma­rów na­tu­ry. Ham­sin, bu­rza pia­sko­wa, zło­wiesz­cza fa­la roz­cią­ga­ją­ca się na pół­noc i po­łu­dnie jak okiem się­gnąć. Nie­bo nad bu­rzą znik­nę­ło.

To by­ło prze­ra­ża­ją­ce.

Ulga, któ­rą przez chwi­lę czu­łem, ule­cia­ła. Bu­rza ta­ka jak ta mo­gła uzie­mić każ­dy sa­mo­lot na kon­ty­nen­cie, a ja uświa­do­mi­łem so­bie, że mo­że to przez nią nikt się do mnie nie ode­zwał. Nie­przy­jem­na myśl. Znów prze­ły­ka­jąc śli­nę, wy­sze­dłem na po­nad czte­ry i pół ty­sią­ca me­trów i uj­rza­łem roz­po­star­ty przede mną brą­zo­wy dy­wan. Gdy­bym osią­gnął osiem lub dzie­więć ty­się­cy me­trów, mógł­bym po­szy­bo­wać do gra­ni­cy i w osta­tecz­no­ści ka­ta­pul­to­wać się nad przy­ja­znym ob­sza­rem.

Jak już wspo­mi­na­łem, to był gów­nia­ny dzień.

A jesz­cze się nie skoń­czył.Podziękowania

Nikt nie pi­sze ksią­żek sa­mot­nie, a ta z pew­no­ścią nie jest wy­jąt­kiem. Mu­szę po­dzię­ko­wać zwłasz­cza tym, któ­rzy we mnie wie­rzy­li, uczy­li mnie i cze­ka­li, aż odro­bi­nę doj­rze­ję, że­by stać się ofi­ce­rem i pi­lo­tem z tej książ­ki.

Sa­ma opo­wieść nie by­ła­by moż­li­wa, gdy­by nie lu­dzie, ci wy­mie­nie­ni z na­zwi­ska i ci bez­i­mien­ni, któ­rzy by­li jej czę­ścią na prze­strze­ni lat; moi bra­cia – pi­lo­ci my­śliw­ców, któ­rzy po­sia­da­ją nie­zwy­kłe umie­jęt­no­ści la­ta­nia, od­wa­gę i de­ter­mi­na­cję, by wy­gry­wać woj­ny. Nikt z nas nie mógł­by wal­czyć bez od­da­nia, aniel­skiej cier­pli­wo­ści i pro­fe­sjo­na­li­zmu lu­dzi wspar­cia i ser­wi­san­tów lot­ni­czych, któ­rzy nam to umoż­li­wi­li. Ma­ją mo­ją do­zgon­ną wdzięcz­ność za pa­mię­ta­nie o mi­lio­nach szcze­gó­łów nie­zbęd­nych, by my­śliw­ce zna­la­zły się w po­wie­trzu. Szcze­gól­ne po­dzię­ko­wa­nia dla rzecz­ni­ka 99. Ba­zy Lot­ni­czej i Jed­nost­ki Ob­słu­gi Tech­nicz­nej Vi­pe­rów 57. Skrzy­dła My­śliw­skie­go z ba­zy lot­ni­czej Nel­lis, za ich czas i wy­po­ży­cze­nie sa­mo­lo­tu do na­krę­ce­nia ma­te­ria­łów fil­mo­wych do elek­tro­nicz­ne­go wy­da­nia Vi­per. Pi­lot F-16.

Szcze­re uzna­nie na­le­ży się mo­je­mu agen­to­wi Jef­fo­wi Her­ma­no­wi oraz wszyst­kim w wy­daw­nic­twie Wil­liam Mor­row/Har­per-Col­lins, któ­rzy wspie­ra­li mnie w mo­ich sta­ra­niach. To praw­dzi­wi pro­fe­sjo­na­li­ści – uprzej­mie na­ci­ska­li, cię­li, po­pra­wia­li i w koń­cu do­pro­wa­dzi­li do wy­da­nia tej książ­ki. Do­ty­czy to zwłasz­cza mo­je­go re­dak­to­ra Pe­te­ra Hub­bar­da, któ­re­mu dzię­ku­ję za licz­ne uwa­gi, nie­słab­ną­cy en­tu­zjazm i spo­koj­ne wska­zów­ki przez ca­ły czas pra­cy nad tym przed­się­wzię­ciem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: