Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Vril. Moc nadchodzącej rasy. Vril. The Power of the Coming Race - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Vril. Moc nadchodzącej rasy. Vril. The Power of the Coming Race - ebook

Vril. Moc nadchodzącej rasy. Vril. The Power of the Coming Race Opis: Poznaj niezwykłą podróż do wnętrza Ziemi w klasycznej powieści „Vril: Moc Nadchodzącej Rasy”. „Vril: The Power of the Coming Race” autorstwa Sir Edwarda Bulwer-Lyttona, to wyjątkowa książka, dostępna teraz w wersji dwujęzycznej (polskiej i angielskiej), która wprowadza czytelnika w tajemniczy podziemny świat. Napisana w 1871 roku powieść przedstawia Vril-ya, potężne i zagadkowe istoty zamieszkujące Pustą Ziemię. Vril-ya wykorzystują tajemniczą energię znaną jako „Vril”, którą mogą manipulować wedle własnejwoli, by tworzyć lub niszczyć. Wyobrażenie o podziemnej cywilizacji oraz mistycznej energii Vril zainspirowało zarówno pisarzy, jak i okultystów, stając się źródłem licznych spekulacji na temat rzeczywistości ukrytej przed ludzkimi zmysłami. Wpływ książki był tak silny, że jej idee znalazły odzwierciedlenie w tworzeniu tajnych stowarzyszeń oraz okultystycznych ruchów wierzących w jej potencjał. Niezależnie od tego, czy wizja Bulwer-Lyttona była prawdą, czy fikcją, miała ona głęboki wpływ na wyobraźnię wielu czytelników, sugerując istnienie głębszych prawd w sferze literatury spekulatywnej. „Vril: Moc Nadchodzącej Rasy” to nie tylko klasyka literatury spekulatywnej, ale również refleksja nad połączeniem nauki, duchowości i tajemnic wszechświata. Odkryj tę wyjątkową opowieść i zanurz się w fantastyczny świat, w którym granica między rzeczywistością a fikcją jest niezwykle cienka. Czy jesteś gotów na odkrycie mocy Vril?

Kategoria: Ezoteryka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7639-680-4
Rozmiar pliku: 365 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

VRIL, MOC NADCHODZĄCEJ RASY

ROZDZIAŁ I

Pochodzę z N... w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Moi przodkowie wyemigrowali z Anglii za panowania Karola II, a mój dziadek odznaczył się w wojnie o niepodległość. Rodzina ma cieszyła się zatem dość wysoką pozycją społeczną z racji urodzenia, a ponieważ była również zamożna, uważano, że nie kwalifikuje się do służby publicznej. Mój ojciec raz kandydował do Kongresu, ale został wyraźnie pokonany przez swojego krawca. Po tym wydarzeniu niewiele zajmował się polityką i dużo czasu spędzał w swojej bibliotece. Byłem najstarszym z trzech synów i w wieku szesnastu lat zostałem wysłany do starego kraju, częściowo w celu uzupełnienia wykształcenia literackiego, a częściowo w celu rozpoczęcia szkolenia handlowego w firmie kupieckiej w Liverpoolu. Mój ojciec zmarł wkrótce po tym, jak skończyłem dwadzieścia jeden lat. Jako że byłem dobrze sytuowany i uwielbiałem podróżować, na jakiś czas zrezygnowałem z pracy i postanowiłem zwiedzać świat.

W 18 roku, będąc w NN..., zostałem zaproszony przez profesjonalnego inżyniera, z którym się zapoznałem, do odwiedzenia zakamarków kopalni NN..., w której był zatrudniony.

Czytelnik zrozumie, zanim zamknie tę narrację, powód, dla którego ukrywam wszelkie wskazówki dotyczące okolicy, o której piszę, i być może podziękuje mi za powstrzymanie się od wszelkich opisów, które mogą przyczynić się do jej odkrycia.

Powiem więc tak krótko, jak to tylko możliwe, że towarzyszyłem inżynierowi we wnętrzu kopalni i stałem się tak dziwnie zafascynowany jej ponurymi cudami i tak zainteresowany eksploracjami mojego przyjaciela, że przedłużyłem swój pobyt w okolicy i przez kilka tygodni codziennie schodziłem do pieczar i chodników, z których niektóre zostały wydrążone przez ludzkie ręce, a niektóre zostały stworzone przez samą naturę pod powierzchnią ziemi. Inżynier był przekonany, że o wiele bogatsze złoża bogactw mineralnych, niż dotychczas wykryto, zostaną znalezione w nowym szybie, który został uruchomiony w ramach jego działalności. Przebijając ten szyb, natknęliśmy się pewnego dnia na poszarpaną i zwęgloną po bokach przepaść, jakby rozerwaną w odległym czasie przez wulkaniczne pożary. W dół tej przepaści mój przyjaciel został opuszczony w „koszu”, po uprzednim sprawdzeniu jakości powietrza za pomocą lampy bezpieczeństwa. Pozostał w otchłani prawie godzinę. Kiedy wrócił, był blady jak śmierć, a na jego twarzy malował się zatroskany, skupiony i zamyślony wyraz, który nie miał nic wspólnego z jego zwykłym pogodnym, wesołym spojrzeniem.

Powiedział tylko, że zejście było niebezpieczne i nie przyniosło żadnych rezultatów. Następnie natychmiast przerwał pogłębianie szybu, a my przeszliśmy do innych, bardziej znanych części kopalni.

Przez resztę dnia inżynier wydawał się czymś głęboko zaabsorbowany. Był niezwykle milczący, a jego oczy wyrażały przerażenie i oszołomienie, jakby widział ducha. Nocą, gdy zostaliśmy sami w naszej wspólnej kwaterze, nie wytrzymałem i zapytałem: „Co się stało? Powiedz mi szczerze, co to było, coś widziałeś w otchłani? Jestem pewien, że było to coś dziwnego i strasznego. Pewnie masz jakieś wątpliwości. W takim przypadku dwa umysły są lepsze niż jeden. Powierz mi w swój sekret”.

Początkowo unikał odpowiedzi na moje pytania. Jednak pod wpływem jakby machinalnie wypijanej brandy, jego rezerwa stopniowo malała. Mężczyzna, który zazwyczaj był tak powściągliwy, zaczął mówić coraz więcej. W końcu wyjawił:

„Opowiem ci wszystko. Kosz zatrzymał się nagle, a ja stanąłem na wąskiej półce skalnej. Przede mną otwierała się głęboka przepaść, której mrok pochłaniał wszystko. Ku mojemu zdziwieniu, z jej głębi biło jasne, stałe światło. Zastanawiałem się, czy może ono być pochodzenia wulkanicznego, ale nie czułem żadnego ciepła. To zagadkowe zjawisko wymagało dokładniejszego zbadania, zwłaszcza że nasze życie mogło od tego zależeć.

Obejrzałem boki zejścia i stwierdziłem, że mogę zaryzykować oparcie się o nieregularne występy lub półki, przynajmniej na pewnym odcinku. Opuściłem kosz i zszedłem na dół. W miarę jak zbliżałem się do światła, przepaść stawała się coraz szersza, aż w końcu, ku mojemu niewypowiedzianemu zdumieniu, ujrzałem na dnie otchłani szeroką, równą drogę, oświetloną, jak okiem sięgnąć, sztucznymi lampami gazowymi, rozmieszczonymi w regularnych odstępach, jak na arterii wielkiego miasta. Widziałem oczywiście, że w tej dzielnicy nie pracują żadni rywalizujący ze sobą górnicy. Czyje to mogły być głosy? Jakie ludzkie ręce mogły wyrównać tę drogę i ustawić te lampy?

„Przesądne przekonanie, powszechne wśród górników, że gnomy lub diabły mieszkają w trzewiach ziemi, zaczęło mnie ogarniać. Zadrżałem na myśl o dalszym schodzeniu i stawianiu czoła mieszkańcom tej podziemnej doliny. Nie mogłem tego zrobić bez lin, gdyż od miejsca, w którym dotarłem do dna przepaści, boki skały opadały gwałtownie, gładko i stromo. Wspiąłem się z wielkim trudem. Oto opowiedziałem ci wszystko”.

„Czy zejdziesz ponownie?”

„Powinienem, ale czuję się tak, jakbym nie mógł”.

„Z wiernym towarzyszem podróż jest o połowę krótsza, a odwaga podwójna. Pójdę z tobą. Weźmiemy ze sobą mocne liny o wystarczającej długości – i – wybacz – nie wolno ci pić więcej tej nocy. Jutro nasze ręce i stopy muszą być stabilne i mocne”.ROZDZIAŁ II

Z rana nerwy mojego przyjaciela uspokoiły się nieco, chociaż był on jednocześnie nie mniej podekscytowany i ciekawy niż ja. Być może nawet bardziej, ponieważ najwyraźniej wierzył w swoją historię, podczas gdy ja miałem co do niej spore wątpliwości – nie dlatego, że świadomie powiedziałby nieprawdę, ale dlatego, że pomyślałem, iż musiał być pod wpływem jednej z tych halucynacji, które ogarniają naszą wyobraźnię lub nerwy w samotnych, nieznanych nam miejscach, w których nadajemy kształt bezkształtom i ciszy dźwięk.

Wybraliśmy sześciu doświadczonych górników, aby obserwowali nasze zejście. Ponieważ kosz mieścił tylko jedną osobę naraz, inżynier zszedł pierwszy. Gdy dotarł do półki, na której wcześniej się zatrzymał, kosz ponownie został wciągnięty na górę, abym mógł do niego wejść. Wkrótce dołączyłem do niego na półce. Zaopatrzyliśmy się w mocny zwój liny.

Światło uderzyło mnie tak samo, jak dzień wcześniej uderzyło mojego przyjaciela. Wgłębienie, przez które wpadało, było ukośne. Wydawało mi się, że to rozproszone światło atmosferyczne, niepodobne do światła pochodzącego od ognia, ale miękkie i srebrzyste, jak światło Gwiazdy Polarnej. Opuszczając klatkę, schodziliśmy jeden za drugim dość łatwo, dzięki wyłomom w zboczu, aż dotarliśmy do miejsca, w którym wcześniej zatrzymał się mój przyjaciel. Był to na tyle obszerny występ, że mogliśmy stanąć obok siebie. Od tego miejsca przepaść gwałtownie się rozszerzała, niczym dolny koniec ogromnego leja, a ja wyraźnie widziałem dolinę, drogę i lampy, które opisał mój towarzysz. Niczego nie wyolbrzymiał. Słyszałem te same dźwięki, które on słyszał – mieszany, nieopisany szum głosów i tępy stukot stóp. Wytężając wzrok, dostrzegłem w oddali zarys jakiegoś dużego budynku. Nie mogła to być zwykła, naturalna skała – była zbyt symetryczna, z ogromnymi, ciężkimi kolumnami przypominającymi egipskie, a całość była oświetlona jakby od wewnątrz. Miałem przy sobie mały kieszonkowy teleskop i za jego pomocą mogłem dostrzec w pobliżu budynku dwie postacie, które wydawały się ludzkie, choć nie mogłem być tego pewien. Były jednak żywe, ponieważ poruszały się i obie zniknęły w budynku. Teraz przystąpiliśmy do przymocowania końca liny, którą przynieśliśmy ze sobą, do półki, na której staliśmy, za pomocą zacisków i haków, w które, podobnie jak w inne niezbędne narzędzia, byliśmy wyposażeni.

Nasza praca przebiegała niemal w milczeniu. Pracowaliśmy jak ludzie bojący się odezwać do siebie. Jeden koniec liny był solidnie przymocowany do półki, a drugi, do którego przyczepiliśmy fragment skały, spoczywał na ziemi poniżej, w odległości około pięćdziesięciu stóp. Byłem młodszy i bardziej sprawny niż mój towarzysz, a ponieważ w dzieciństwie służyłem na statkach, ten sposób przemieszczania się był mi bardziej znany niż jemu. Szeptem poprosiłem o pierwszeństwo, aby po dotarciu na ziemię móc stabilnie przytrzymać linę podczas zjazdu. Bezpiecznie dotarłem na ziemię, a inżynier zaczął się opuszczać. Ledwie jednak pokonał dziesięć stóp, gdy mocowania, które wydawały się nam tak bezpieczne, zawiodły. Skała okazała się zdradliwa i skruszyła się pod naporem, a nieszczęśnik spadł na dno, lądując tuż u moich stóp. Pociągnął za sobą odłamki skały, z których jeden, na szczęście niewielki, uderzył mnie i na chwilę ogłuszył. Kiedy odzyskałem przytomność, zobaczyłem, że mój towarzysz leży martwy obok mnie – życie całkowicie go opuściło. Gdy pochylałem się nad jego ciałem, pogrążony w żalu i przerażeniu, usłyszałem w pobliżu dziwny dźwięk, coś pomiędzy parsknięciem a sykiem. Instynktownie odwróciłem się w stronę, z której dochodził, i zobaczyłem, jak z ciemnej szczeliny w skale wyłania się ogromna, przerażająca głowa z otwartymi szczękami i tępymi, upiornymi, głodnymi oczami – głowa potwornego gada przypominającego krokodyla lub aligatora, ale nieskończenie większego niż jakiekolwiek stworzenie tego rodzaju, które kiedykolwiek widziałem w moich podróżach. Zerwałem się na równe nogi i rzuciłem do ucieczki w dół doliny. W końcu zatrzymałem się, zawstydzony moją paniką i ucieczką, i wróciłem do miejsca, w którym zostawiłem ciało mojego przyjaciela. Już go tam nie było – bez wątpienia potwór wciągnął je do swojej jamy i pożarł. Lina i haki nadal leżały tam, gdzie spadły, ale nie dawały mi szansy na powrót. Ponowne przymocowanie ich do skały powyżej było niemożliwe, a boki skały były zbyt strome i gładkie, by można było się po nich wspiąć. Byłem sam w tym dziwnym świecie, pośród wnętrzności Ziemi.ROZDZIAŁ III

Powoli i ostrożnie ruszyłem samotną drogą w kierunku opisanego przeze mnie dużego budynku. Droga wyglądała jak wielka alpejska przełęcz, omijająca skaliste góry, z których ta, przez której rozpadliny schodziłem, stanowiła jedno ogniwo. Głęboko w dole, po lewej stronie, rozciągała się rozległa dolina, ukazując moim zdumionym oczom niewątpliwe dowody sztuki i kultury. Znajdowały się tam pola pokryte dziwną roślinnością, niepodobną do żadnej, jaką widziałem na powierzchni ziemi; jej kolor nie był zielony, lecz przypominał raczej matowy, ołowiany odcień przechodzący w złocistoczerwony.

W krajobrazie przeplatały się jeziora i strumienie o nienaturalnie wygiętych brzegach – jedne o krystalicznej czystości, inne połyskujące jak tafla ropy. Po prawej stronie, wśród porozrzucanych głazów, otwierały się głębokie wąwozy i wąskie przesmyki, oddzielone sztucznie wyrzeźbionymi przełęczami. Szatę roślinną tworzyły głównie gigantyczne paprocie o egzotycznych, pierzastych liściach i łodygach przypominających palmy, wysokie trzciny z okazałymi kwiatostanami oraz niezwykłe grzyby o krótkich, masywnych trzonach i szerokich, kopulastych kapeluszach, z których zwisały długie, smukłe, przypominające korzenie wyrostki. Cała scena – za mną, przede mną i wokół mnie, jak okiem sięgnąć – jaśniała niezliczonymi lampami. Świat bez słońca był jasny i ciepły jak włoski krajobraz w południe, ale powietrze było mniej uciążliwe, a upał łagodniejszy.

Scena przede mną nie była pozbawiona oznak zamieszkania. Z daleka mogłem dostrzec, zarówno na brzegach jezior i strumieni, jak i na stokach wzgórz, budynki osadzone wśród roślinności, które z pewnością musiały być domami ludzi. Wydawało mi się, że dostrzegam sylwetki, które, choć odległe, poruszały się wśród krajobrazu i przypominały ludzi. Gdy zatrzymałem wzrok, zauważyłem po prawej stronie coś, co wyglądało na małą łódź szybującą w powietrzu, napędzaną żaglami w kształcie skrzydeł. Wkrótce zniknęła z pola widzenia, opadając pośród cieni lasu. Nad moją głową nie było nieba, a jedynie przepastny dach, który wznosił się coraz wyżej, aż stał się niezauważalny, tonąc w mglistej atmosferze.

Kontynuując mój spacer, z krzewu przypominającego wielką plątaninę wodorostów, przeplataną paprociopodobnymi krzewami i roślinami o dużych liściach w kształcie aloesu lub opuncji, wyłoniło się interesujące zwierzę o wielkości i kształcie jelenia. Jednak kiedy po przebiegnięciu kilku kroków odwróciło się i spojrzało na mnie pytająco, zauważyłem, że nie przypominało żadnego gatunku jelenia żyjącego obecnie na ziemi. Natychmiast skojarzyło mi się z gipsowym odlewem, który widziałem w muzeum – odlewem prehistorycznego jelenia–łosia, o którym mówiono, że istniał przed potopem. Stworzenie wydawało się wystarczająco oswojone, spojrzało na mnie wielkimi, ciemnymi oczami, jakby zastanawiając się, kim jestem. Po chwili jednak wróciło do spokojnego żerowania na obcej mi roślinności, zupełnie nie przejmując się moją obecnością.CHAPTER I

I AM a native of ----, in the United States of America. My ancestors migrated from England in the reign of Charles II., and my grandfather was not undistinguished in the War of Independence. My family, therefore, enjoyed a somewhat high social position in right of birth; and being also opulent, they were considered disqualified for the public service. My father once ran for Congress, but was signally defeated by his tailor. After that event he interfered little in politics, and lived much in his library. I was the eldest of three sons, and sent at the age of sixteen to the old country, partly to complete my literary education, partly to commence my commercial training in a mercantile firm at Liverpool. My father died shortly after I was twenty-one; and being left well off, and having a taste for travel and adventure, I resigned, for a time, all pursuit of the almighty dollar, and became a desultory wanderer over the face of the earth.

In the year 18--, happening to be in ----, I was invited by a professional engineer, with whom I had made acquaintance, to visit the recesses of the ---- mine, upon which he was employed.

The reader will understand, ere he close this narrative, my reason for concealing all clue to the district of which I write, and will perhaps thank me for refraining from any description that may tend to its discovery.

Let me say, then, as briefly as possible, that I accompanied the engineer into the interior of the mine, and became so strangely fascinated by its gloomy wonders, and so interested in my friend's explorations, that I prolonged my stay in the neighbourhood, and descended daily, for some weeks, into the vaults and galleries hollowed by nature and art beneath the surface of the earth. The engineer was persuaded that far richer deposits of mineral wealth than had yet been detected, would be found in a new shaft that had been commenced under his operations. In piercing this shaft we came one day upon a chasm jagged and seemingly charred at the sides, as if burst asunder at some distant period by volcanic fires. Down this chasm my friend caused himself to be lowered in a `cage,' having first tested the atmosphere by the safety-lamp. He remained nearly an hour in the abyss. When he returned he was very pale, and with an anxious, thoughtful expression of face, very different from its ordinary character, which was open, cheerful, and fearless.

He said briefly that the descent appeared to him unsafe, and leading to no result; and, suspending further operations in the shaft, we returned to the more familiar parts of the mine.

All the rest of that day the engineer seemed preoccupied by some absorbing thought. He was unusually taciturn, and there was a scared, bewildered look in his eyes, as that of a man who has seen a ghost. At night, as we two were sitting alone in the lodging we shared together near the mouth of the mine, I said to my friend,--

"Tell me frankly what you saw in that chasm: I am sure it was something strange and terrible. Whatever it be, it has left your mind in a state of doubt. In such a case two heads are better than one. Confide in me."

The engineer long endeavoured to evade my inquiries, but as, while he spoke, he helped himself unconsciously out of the brandy-flask to a degree to which he was wholly unaccustomed, for he was a very temperate man, his reserve gradually melted away. He who would keep himself to himself should imitate the dumb animals, and drink water. At last he said, "I will tell you all. When the cage stopped, I found myself on a ridge of rock; and below me, the chasm, taking a slanting direction, shot down to a considerable depth, the darkness of which my lamp could not have penetrated. But through it, to my infinite surprise, streamed upward a steady brilliant light. Could it be any volcanic fire; in that case, surely I should have felt the heat. Still, if on this there was doubt, it was of the utmost importance to our common safety to clear it up. I examined the sides of the descent, and found that I could venture to trust myself to the irregular projections or ledges, at least for some way. I left the cage and clambered down. As I drew near and nearer to the light, the chasm became wider, and at last I saw, to my unspeakable amaze, a broad level road at the bottom of the abyss, illumined as far as the eye could reach by what seemed artificial gas-lamps placed at regular intervals, as in the thoroughfare of a great city; and I heard confusedly at a distance a hum as of human voices. I know, of course, that no rival miners are at work in this district. Whose could be those voices? What human hands could have levelled that road and marshalled those lamps?

"The superstitious belief, common to miners, that gnomes or fiends dwell within the bowels of the earth, began to seize me. I shuddered at the thought of descending further and braving the inhabitants of this nether valley. Nor indeed could I have done so without ropes, as from the spot I had reached to the bottom of the chasm the sides of the rock sank down abrupt, smooth, and sheer. I retraced my steps with some difficulty. Now I have told you all."

"You will descend again?"

"I ought, yet I feel as if I durst not."

"A trusty companion halves the journey and doubles the courage. I will go with you. We will provide ourselves with ropes of suitable length and strength--and--pardon me--you must not drink more to-night. Our hands and feet must be steady and firm to-morrow."CHAPTER II

WITH the morning my friend's nerves were re-braced, and he was not less excited by curiosity than myself. Perhaps more; for he evidently believed in his own story, and I felt considerable doubt of it: not that he would have wilfully told an untruth, but that I thought he must have been under one of those hallucinations which seize on our fancy or our nerves in solitary, unaccustomed places, and in which we give shape to the formless and sound to the dumb.

We selected six veteran miners to watch our descent; and as the cage held only one at a time, the engineer descended first; and when he had gained the ledge at which he had before halted, the cage re-arose for me. I soon gained his side. We had provided ourselves with a strong coil of rope.

The light struck on my sight as it had done the day before on my friend's. The hollow through which it came sloped diagonally: it seemed to me a diffused atmospheric light, not like that from fire, but soft and silvery, as from a northern star. Quitting the cage, we descended, one after the other, easily enough, owing to the juts in the side, till we reached the place at which my friend had previously halted, and which was a projection just spacious enough to allow us to stand abreast. From this spot the chasm widened rapidly like the lower end of a vast funnel, and I saw distinctly the valley, the road, the lamps which my companion had described. He had exaggerated nothing. I heard the sounds he had heard--a mingled indescribable hum as of voices and a dull tramp as of feet. Straining my eye farther down, I clearly beheld at a distance the outline of some large building. It could not be mere natural rock, it was too symmetrical, with huge heavy Egyptian-like columns, and the whole lighted as from within. I had about me a small pocket-telescope, and by the aid of this I could distinguish, near the building I mention, two forms which seemed human, though I could not be sure. At least they were living, for they moved, and both vanished within the building. We now proceeded to attach the end of the rope we had brought with us to the ledge on which we stood, by the aid of clamps and grappling-hooks, with which, as well as with necessary tools, we were provided.

We were almost silent in our work. We toiled like men afraid to speak to each other. One end of the rope being thus apparently made firm to the ledge, the other, to which we fastened a fragment of the rock, rested on the ground below, a distance of some fifty feet. I was a younger and a more active man than my companion, and having served on board ship in my boyhood, this mode of transit was more familiar to me than to him. In a whisper I claimed the precedence, so that when I gained the ground I might serve to hold the rope more steady for his descent. I got safely to the ground beneath, and the engineer now began to lower himself. But he had scarcely accomplished ten feet of the descent, when the fastenings, which we had fancied so secure, gave way, or rather the rock itself proved treacherous and crumbled beneath the strain; and the unhappy man was precipitated to the bottom, falling just at my feet, and bringing down with his fall splinters of the rock, one of which, fortunately but a small one, struck and for the time stunned me. When I recovered my senses I saw my companion an inanimate mass beside me, life utterly extinct. While I was bending over his corpse in grief and horror, I heard close at hand a strange sound between a snort and a hiss; and turning instinctively to the quarter from which it came, I saw emerging from a dark fissure in the rock a vast and terrible head, with open jaws and dull, ghastly, hungry eyes--the head of a monstrous reptile resembling that of the crocodile or alligator, but infinitely larger than the largest creature of that kind I had ever beheld in my travels. I started to my feet and fled down the valley at my utmost speed. I stopped at last, ashamed of my panic and my flight, and returned to the spot on which I had left the body of my friend. It was gone; doubtless the monster had already drawn it into its den and devoured it. The rope and the grappling-hooks still lay where they had fallen, but they afforded me no chance of return: it was impossible to re-attach them to the rock above, and the sides of the rock were too sheer and smooth for human steps to clamber. I was alone in this strange world, amidst the bowels of the Earth.CHAPTER III

SLOWLY and cautiously I went my solitary way down the lamplit road and towards the large building I have described. The road itself seemed like a great Alpine pass, skirting rocky mountains of which the one through whose chasms I had descended formed a link. Deep below to the left lay a vast valley, which presented to my astonished eye the unmistakable evidences of art and culture. There were fields covered with a strange vegetation, similar to none I have seen above the earth; the colour of it not green, but rather of a dull leaden hue or of a golden red.

There were lakes and rivulets which seemed to have been curved into artificial banks; some of pure water, others that shone like pools of naphtha. At my right hand, ravines and defiles opened amidst the rocks, with passes between, evidently constructed by art, and bordered by trees resembling, for the most part, gigantic ferns, with exquisite varieties of feathery foliage, and stems like those of the palm-tree. Others were more like the cane-plant, but taller, bearing large clusters of flowers. Others, again, had the form of enormous fungi, with short thick stems supporting a wide dome-like roof, from which either rose or drooped long slender branches. The whole scene behind, before, and beside me, far as the eye could reach, was brilliant with innumerable lamps. The world without a sun was bright and warm as an Italian landscape at noon, but the air less oppressive, the heat softer. Nor was the scene before me void of signs of habitation. I could distinguish at a distance, whether on the banks of lake or rivulet, or half-way upon eminences, embedded amidst the vegetation, buildings that must surely be the homes of men. I could even discover, though far off, forms that appeared to me human moving amidst the landscape. As I paused to gaze, I saw to the right, gliding quickly through the air, what appeared a small boat, impelled by sails shaped like wings. It soon passed out of sight, descending amidst the shades of a forest. Right above me there was no sky, but only a cavernous roof. This roof grew higher and higher at the distance of the landscapes beyond, till it became imperceptible, as an atmosphere of haze formed itself beneath.

Continuing my walk, I started,--from a bush that resembled a great tangle of seaweeds, interspersed with fern-like shrubs and plants of large leafage shaped like that of the aloe or prickly pear,--a curious animal about the size and shape of a deer. But as, after bounding away a few paces, it turned round and gazed at me inquisitively, I perceived that it was not like any species of deer now extant above the earth, but it brought instantly to my recollection a plaster cast I had seen in some museum of a variety of the elk stag, said to have existed before the Deluge. The creature seemed tame enough, and, after inspecting me a moment or two, began to graze on the singular herbage around undismayed and careless.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: