Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

W blasku Lunaris - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W blasku Lunaris - ebook

Gdy Sèraphine budzi się w pełnym starożytnej magii świecie Mediterry, nie pamięta ani kim jest, ani w jaki sposób znalazła się w miejscu zamieszkałym przez potężnych Strażników i Drakonów — pogardzanych przez wszystkich Mieszańców. Choć wie, że jej pojawienie się na wyspie nie jest jedynie dziełem przypadku, nie zdaje sobie sprawy na jakie niebezpieczeństwo narażą ją jej niezwykłe zdolności.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8104-040-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wiatrom rozkazywać nie masz sił

by w łanach zbóż przestały wciąż wiać,

ptakowi by swoje gniazdo wił,

Słońcu rankiem zakazywać wstać.

Płomienie, choćbyś im kazać miał,

by w sopel lodu zmieniły świat,

Nie posłuchają, i choćbyś chciał

Mrokiem nie zalśni Paproci kwiat.

Gdzie granice tworzą mgły

los spotkanie wyznaczył nam.

Przeznaczeniem zabarwił łzy,

Strażnik czekać musi u bram.

I choćbyś teraz nie mógł nic mi dać,

obietnicę przyjmę jak dar.

Sercem z tobą — wiecznie będę trwać,

jak wiatr, jak słońce, jak płomieni żar.

~ fragment „Lamentu Angěle”Prolog

Zielony las był w pełni rozkwitu.

Wysokie drzewo o grubym pniu rzucało przyjemny cień i chroniło przed rozgrzanym powietrzem; w jego koronie śpiewały ptaki. Niektóre z nich przysiadały na chwilę na niższych gałązkach by spojrzeć z zaciekawieniem na leżącą wśród korzeni postać.

Sèra spała skulona, poruszając się niespokojnie. We śnie biegła niemającym końca korytarzem o ścianach z mleczno-białej, połyskliwej materii. Z każdej strony dobiegały do niej strzępki zdań wypowiadanych przez różne nieznane jej głosy — niektóre spokojne i radosne, inne zdenerwowane i przepełnione smutkiem.

I jeszcze jeden.

Ten przed którym uciekała.

Przerażający, spływający jadem głos.

Obejrzała się przez ramię i potknęła. Upadając dostrzegła kątem oka zbliżającą się szybko bezgraniczną czerń korytarza, którym przed chwilą tu dobiegła. Przed nią nieskończona biel, za nią otchłań mroku, a w nim para lśniących błękitnych oczu. Jakimś cudem wiedziała, że należały do tej samej osoby, przed której głosem uciekała.

Zerwała się natychmiast i zaczęła szukać dłońmi wyjścia z pułapki tajemniczego korytarza. Pod jej dotykiem ściany rozjarzały się oślepiającym blaskiem. Nagle tuż przed nią pojawił się prostokąt błękitnego światła, jej dłonie straciły oparcie i Sèra runęła przed siebie machając rozpaczliwie rękoma w ostatniej nadziei na coś czego będzie mogła się chwycić zanim grunt usunie się spod jej stóp.

Kątem oka dostrzegła w korytarzu kobiecą postać wołającą do niej przepełnionym bólem głosem:

— Sèraphine! Sèraphine! Tak bardzo cię kocham. Niech Święte Światło chroni cię od złego.

Kobieta wyciągnęła dłoń i jej palce zacisnęły się na czymś kurczowo. Ostatnie słowa dopłynęły do uszu Sèry niczym delikatny podmuch wiatru.

— Maurice! Chroń ją. Strzeż…

Sèra wyciągnęła dłoń i ruch ten sprawił, że sen rozpłynął się we mgle. Po chwili już w pełni świadoma, iż właśnie ulatuje coś niezwykle ważnego, ocknęła się, a wraz z otwarciem oczu sen stał się częścią pustki.

Podniosła głowę i skrzywiła się odwracając głowę od oślepiającego światła dnia. Powieki piekły ją od łez, a w piersi czuła ucisk wzbierającego głuchego szlochu. Usiadła z wysiłkiem i przez chwilę oddychała drżąco, próbując odegnać kłębiące się pod powiekami łzy wywołane dotkliwym bólem dobiegającym z, jak się jej zdawało, każdej komórki ciała i nasilającym się wraz z najmniejszym nawet ruchem.

Wciągnęła głęboko powietrze. Z kiełkującym niepokojem przyjrzała się swoim pokrytym ziemią i zaschniętymi rdzawymi plamami dłoniom. Gdy świat nagle skrył się za mgłą, instynktownie otarła łzy rozmazując je po policzkach w ciemnobrunatne smugi.

Gdzie ja jestem?

Trzęsącą się dłonią roztarła ponownie dwie mokre ścieżki, które przebiły się przez warstwę brudu na jej twarzy i ściskając pulsujące skronie rozejrzała się dookoła.

Gdy mgła łez opadła, jej oczom ukazała się niewielka leśna polana otoczona gąszczem krzewów i drzew. Poza jej granicami gęsty stary las tworzył nieprzeniknioną dla jej wzroku barierę i wydawał się należeć do innego wymiaru. Stojące w zenicie słońce sprawiało, że powietrze falowało leniwie nad bujną trawą nadając polanie nieomal magiczny wygląd.

Tuż za swoimi plecami ujrzała olbrzymi pień wiekowego drzewa o gęstej, rozłożystej, ciemnozielonej koronie. Jego konary zdawały się dotykać nieba. Już na pierwszy rzut oka mogła stwierdzić, że było najpotężniejsze wśród tych w zasięgu polany. Zadziwiająco, stało na samym jej środku, jakby otaczające je drzewa cofnęły się z szacunku przed setkami lat wypisanymi wiatrem i burzami na korze pokrytego mchem i porostami starca.

— Umarłam i jestem w raju — wystękała, ponownie próbując wstać. — Nie. Jednak nie — jęknęła, tymczasowo rezygnując z przechodzącego jej siły wysiłku, jakim było umieszczenie własnego ciała w pozycji względnie pionowej. — Więc, co to za miejsce i, co najważniejsze, jak ja się tu znalazłam? Nic nie pamiętam… Głowa mi pęka…

Sèra spojrzała na siebie z napięciem. Miała na sobie wilgotną brudną kurtkę, która jak się jej zdawało mogła mieć odcień bliski szarości. Rozchyliła materiał lewego rękawa odkrywając długie do łokcia rozdarcie. Ciemne spodnie miały poszarpaną dziurę na jednej nogawce, a miękkie, niegdyś wściekle żółte buty, były w równie opłakanym stanie. Spod kurtki wystawała czarna koszulka z trudnym do odszyfrowania nadrukiem. Z ironią stwierdziła, że pokrywająca wszystko zaschnięta warstwa błota i brunatnych plam nadawała im wrażenie idealnego kompletu. Zrezygnowanym ruchem otuliła się kurtką, kiedy dostrzegła coś białego wystającego z jej kieszeni.

Pociągnęła za zmięty róg i wyciągnęła złożoną niedbale kartkę. Obróciła ją w dłoniach kilka razy, jakby obawiając się co może się na niej znajdować, zanim niepewnie rozłożyła ją i przysunęła do twarzy by wyraźniej widzieć.

Z narastającym osłupieniem przeczytała:

Jeśli czytasz ten list i wiesz, że sama go napisałaś,

to wiesz co robić.

Jeśli jednak nie masz zielonego pojęcia skąd wziął się

w twojej kieszeni, to znaczy, że coś poszło niezgodnie

z planem. Niestety przez pewien czas nie będziesz

pamiętać ani kim jesteś, ani po co się tu znalazłaś,

ale nie martw się — ten stan minie. Do tego czasu

będziesz zdana na siebie. Wiem, że nie będzie łatwo,

ale oni znajdą cię. Zawsze cię znajdują.

~~Pamiętaj, tym razem musisz~~

Nie zabieraj tego listu ze sobą! Nikt poza tobą nie

może go przeczytać.

NIKT!

Gdybyś pamiętała co się stało ostatnim razem,

wiedziałabyś jakie to niebezpieczne.

Dla własnego dobra zniszcz go natychmiast!

Sèra obróciła kartkę kilka razy w palcach, ale nie dostrzegła na niej nic więcej.

Ja to napisałam?

Z niedowierzaniem przeczytała wiadomość ponownie, a potem jeszcze raz. Rozejrzała się jakby w oczekiwaniu, że ktoś wyskoczy zza drzewa i krzyknie: Niespodzianka! Ale się nabrałaś!

Nic takiego jednak się nie wydarzyło i Sèra zdała sobie sprawę, że rzeczywiście jest zdana na siebie. Przebiegła palcami po znajomych literach. Po chwili wahania złożyła kartkę, wsunęła ją pod korzeń i przysypała cienką warstwą ziemi.

— Nie mogę tu zostać — stwierdziła głosem w którym wciąż brakowało pewności siebie. Pokonawszy pociągającą myśl, żeby położyć się i ponownie zasnąć na gęstym, soczystozielonym puchu u stóp drzewa, zebrała siły których istnienia się nie spodziewała.

Wstała zaciskając zęby.

Potykając się o własne nogi powoli przeszła przez polanę i zanurzyła się w kojący chłód lasu. Już po kilku krokach tęsknie zwróciła wzrok ku słonecznej polanie.

Wśród drzew zamiast kożucha gęstej zielonej trawy wszędzie rozścielały się suche gałęzie i stare liście w różnych stadiach rozkładu. Gdzieniegdzie spod brązu liści wystawały pęki pożółkłych, na wpół zbutwiałych źdźbeł. Brak słońca skutecznie tłumił wszelkie objawy życia, które przeniosło się wysoko, w korony drzew.

Spróbowała przypomnieć sobie dlaczego i jak się tu znalazła — lecz jedynym co teraz kłębiło się w jej głowie był znajomy świdrujący ból. Przyłożyła chłodną dłoń do rozpalonego czoła i przyniosło jej to chwilową ulgę, jednak pod powiekami oczy piekły ją zupełnie jakby ktoś gotował je na wolnym ogniu. Przez moment Sèra stała bez ruchu ściskając skronie, jakby mogła w ten sposób rozepchać zalegającą na jej pamięci mgłę.

Zadrżała gdy leśny chód wdarł się pod cienką, wilgotną kurtkę i chropowatym językiem dotknął jej ramion sprawiając, że jej skóra zrzuciła go z dreszczem obrzydzenia.

Wyciągnęła dłoń do dużej kępy martwej trawy i zanurzyła w niej palce, po czym pozwoliła by przyjemna wilgoć — pozostałość po chłodnej, porannej rosie — zwilżyła jej język i usta.

Muszę się stąd wydostać!

Drzewa w lesie zlewały jej się w jedno, gdy noga za nogą powlekła się dalej. Jej stopy ślizgały się po omszałych kamieniach, dłonie bezsilnie próbowały znaleźć oparcie w miękkiej zbutwiałej korze. Nie potrafiła określić ile czasu już minęło od kiedy opuściła polanę, gdyż panujący w lesie półmrok nie pozwalał określić pory dnia. Co kilkadziesiąt kroków przewracała się z wyczerpania, ale jej ciało jak zaprogramowane podnosiło się wytrwale i szło dalej.

Las zaczął pogrążać się w mroku, gdy wreszcie wysiłek ten został wynagrodzony — przed jej oczami pojawiła się szeroka ubita leśna droga.

Podeszła bliżej. Oparła się o pobliskie drzewo, nie mogąc wydusić ani słowa z niewypowiedzianej radości i ulgi, która wypełniła ją po same brzegi.

Raptem usłyszała tętent kopyt. Odwróciła powoli głowę i jak przez mgłę ujrzała w oddali rozmyty, świetlisty obraz zbliżającego się pojazdu, a obok niego równie dużą białą plamę.

Zanim zdążyła im się lepiej przyjrzeć nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zachwiała się i osunęła na ziemię.

Pojazd zatrzymał się i jej uszu dobiegły liczne parsknięcia.

Usłyszała jak koło niej szeleści sucha trawa, zgniatana cichymi, miękkimi krokami. Drgnęła czując na policzku coś wilgotnego i zimnego.

— Kamau! — powiedział męski głos stanowczo i odpowiedziało mu przeciągłe mruknięcie.

Dźwięk wypowiadanego słowa sprawił, że zastygła w bezruchu. Jej świadomość nie przyjmowała dotąd do wiadomości, że ktoś musiał znajdować się w pojeździe. Ktoś — kto właśnie wyskoczył i trzema cichymi krokami znalazł się przy niej, mieszając ogarniającą ją ulgę z przerażeniem.

Trawa zaszeleściła pod jego kolanem i Sèra wyczuła, że nieznajomy się jej przygląda. Ogromnym wysiłkiem rozchyliła powieki i drgnęła widząc zbliżającą się w jej kierunku rękę. Chciała się odsunąć, ale nie mogła wykonać najmniejszego ruchu. Nawet rzęsy ciążyły jej jak kamienie.

Poczuła na swoim czole chłodną dłoń i dziwna energia przeniknęła ja na wskroś. Zadrżała od spływającego z niej ciepła, które wkraczało w każdą komórkę jej ciała przepędzając strach i ból. Westchnęła więc z żalem gdy dłoń zsunęła się z jej czoła i powędrowała pod jej głowę. Już po chwili ramiona nieznajomego wybawiciela uniosły ją w górę, a jej czoło oparło się o chłodny twardy materiał. Usłyszała delikatny miarowy oddech i po jej bladych policzkach potoczyły się dwie łzy. Paliły żywym ogniem.

Te same ramiona, które trzymały ją w silnym uchwycie delikatnie ułożyły ją wygodnie, a chwilę później odniosła wrażenie, że ziemia uniosła się wraz z nią. Ponownie usłyszała ciche parsknięcia i delikatny pęd powietrza musnął jej twarz.

Zdołała jeszcze raz otworzyć oczy i spojrzeć na stojącą koło niej postać. Czarny strój w który był ubrany nieznajomy lśnił jak wypolerowany metal.

Mężczyzna jakby wyczuł jej spojrzenie, gdyż odwrócił się i nim straciła przytomność dostrzegła w mroku zakrywającej jego twarz maski, parę lśniących przerażająco znajomym blaskiem oczu.Rozdział 1

Na przemian odzyskiwała i traciła przytomność.

W krótkich chwilach świadomości dostrzegała nieustannie kręcących się wokół niej ludzi. Czasem też widywała jak przez mgłę stojącego w oddali mężczyznę, tego samego który, jak sądziła, uratował ją, lecz za każdym razem gdy próbowała mu się lepiej przyjrzeć jej umysł odpływał w gorącą jak lawa ciemność.

W niespokojnych snach bez końca biegła tym samym korytarzem, ale nie obawiała się już czających się w ciemnościach oczu. Teraz czekała na moment gdy wpadnie w błękitne światło i obracając się ujrzy ją — tajemniczą kobietę, która wołała jej imię. Z całych sił starała się chwycić jej wyciągniętą dłoń, lecz ta oddalała się zbyt szybko.

Ostatnio jednak gdy tylko zaczynała spadać powietrze wokół niej rozpoczynało falować, obraz rozmywał się, a głos kobiety stawał się tylko delikatnym szeptem. Ona sama zaś dryfowała w bezruchu kojącego ciepła i ciszy.

W końcu nadszedł dzień gdy przebudziła się w pełni świadoma. Otworzyła powoli oczy pozwalając im przyzwyczaić się do jasnego światła wpływającego otwartym na oścież oknem wykuszowym, umiejscowionym tuż nad jej łóżkiem. Grube ciemnobrązowe krokwie dachu stanowiły jednocześnie sufit oraz jedną ze ścian pokoju, który, jak się domyśliła, był położony na poddaszu. Pomieszczenie było niewielkie do tego stopnia, że mieściło się w nim tylko łóżko, drewniana komódka na długich cienkich nóżkach, krzesło i metalowy stolik nocny.

Na komodzie, pod kloszem z ciemnego szkła, stał przedziwny kwiat, którego jasne płatki pomimo dnia były złożone, a krótka łodyga zatknięta została w przezroczyste kamyczki wsypane do szklanej podstawki.

Sèra powoli uniosła się na łokciach oczekując znajomego ukłucia bólu, ale ku swojemu zdumieniu nie poczuła nic, poza tym, że jej ciału brakowało sił i każdy ruch wymagał od niej sporego wysiłku.

Odgarnęła opadające na czoło włosy i z zaskoczeniem stwierdziła, że nie są zlepione zaschniętym błotem ani nie wiszą wokół jej twarzy mokrymi strąkami. Jej dłonie były czyste, a zadrapania i niewielkie rozcięcia zdążyły się już ładnie zagoić.

Nie potrafiła tylko dojść dlaczego widok ten wzbudził w niej niewielki niepokój.

W ustach poczuła suchość. Jej wzrok natychmiast pobiegł ku metalowemu stolikowi stojącemu tuż przy wezgłowiu solidnego drewnianego łóżka na którym leżała. Znajdował się na nim niewielki metalowy kielich i brązowy dzbanek z wypalanej gliny. Sèra przesunęła suchym językiem po spierzchniętych wargach, miała ogromną nadzieję, że naczynie postawiono tam ponieważ zawierało coś do picia. Wyciągnęła rękę, ale była tak słaba, że nie mogła unieść dzbanka, którego uchwyt wysunął się jej z palców z głośnym stuknięciem.

Uniosła się z wysiłkiem i natychmiast zakręciło się jej w głowie. Przez chwilę siedziała z zamkniętymi oczyma, wyrównując oddech i szalone bicie serca dla którego umieszczenie jej w pozycji siedzącej było najwidoczniej równoznaczne z przebiegnięciem dwustu metrów. Zanim otworzyła ponownie oczy usłyszała delikatny szmer. W jednej chwili zorientowała się, że w pokoju ktoś jest. Uniosła wzrok i ujrzała sprawcę hałasu opartego niedbale o futrynę drewnianych drzwi i wpatrującego się w nią z nadzwyczajnym zainteresowaniem.

Zanim zdążyła zareagować, podszedł do stolika, nalał wody do kielicha i wsunął go do jej ręki, a widząc jak bardzo drżą jej palce sięgnął delikatnie po jej wolną dłoń i położył ją po drugiej stronie naczynia.

Sèra ze zdumieniem wpatrywała się w zatroskaną twarz młodego mężczyzny patrzącego na nią oczami o najbardziej niezwykłym odcieniu błękitu jaki kiedykolwiek widziała.

Drgnęła gdy powoli pochylił się w jej stronę by poprawić jej poduszkę i jak zafascynowana pochłaniała wszystkie szczegóły jego twarzy — gęstą zasłonę czarnych rzęs, delikatne piegi na wąskim nosie i wyrazistą linię kości policzkowej, która na ulotną chwilę pokryła się delikatnym rumieńcem w chwili gdy dostrzegł jej spojrzenie.

Sama też zarumieniła się i z wysiłkiem oparła na poduszce którą dla niej ułożył. Pijąc wodę ukradkiem przyglądała mu się z ciekawością równą tej z jaką on wcześniej zupełnie otwarcie przypatrywał się jej.

Wydawał się być głęboko pogrążony w myślach. Wreszcie poruszył się i przeczesał palcami niesforne pasma przydługich, gęstych, czarnych włosów.

Sèra przeraziła się, iż odejdzie, gdyż nagle w jej głowie zakłębiło się od setek pytań, które chciałaby mu zadać. Odwróciła się gwałtownie chcąc odstawić puste naczynie, lecz w tej samej chwili pokój zawirował. Zamknęła oczy, pozwoliła by delikatne dłonie ułożyły ją z powrotem na poduszce i wyjęły z jej zaciśniętych palców pusty kielich.

Gdy otworzyła oczy pokój wyglądał tak solidnie jak dotąd.

— Dziękuję — powiedziała cicho i zdumiało ją obce brzmienie własnego głosu.

Mężczyzna równie zaskoczony jak ona, drgnął na jego dźwięk i spojrzał na nią z dziwną intensywnością. Właśnie zamierzała zadać mu jedno z wielu dręczących ją pytań, ale on pokręcił stanowczo głową i położył na ustach palec, nakazując jej milczenie. Sięgnął dłonią w kierunku wykusza i zamknąwszy okno zasunął szczelnie ciemnobrązowe story.

Usiadł na brzegu łóżka i powoli, jakby nie chciał jej przestraszyć, ułożył na jej czole chłodną dłoń. W następnej chwili Sèra poczuła znajome ciepło i jej powieki same zaczęły opadać.

Zanim pokój zniknął za zasłoną rzęs zdążyła jeszcze dostrzec, że nieznajomy wstał szybko. Na chwilę jeszcze zatrzymał się w progu i rzucił jej zagadkowe spojrzenie, po czym odwróciwszy się wyszedł zamykając drzwi niemal bezszelestnie.

Sèraphine!

Kolejny raz obudziła się ze snu, który na stałe wyrył się w jej pamięci i wydawał się teraz równie realny jak rzeczywistość. Trzymała się go rozpaczliwie z nadzieją, że pozwoli jej wyjaśnić nękające ją pytania. Być może mlecznobiała zasłona korytarza przyjmie wreszcie znajome kolory i ukaże jej kim jest, i dlaczego obudziła się nagle w środku lasu, nie pamiętając nic prócz swojego imienia.

Na samo wspomnienie wędrówki, Sèrze przebiegał po plecach zimny dreszcz, a jednocześnie jej myśli wędrowały do młodego mężczyzny.

Kim był tajemniczy nieznajomy, który uratował zupełnie nieznaną mu dziewczynę i dlaczego tak dobrze ją traktował? A może wcale nie była dla niego kimś obcym? Może znali się wcześniej i dlatego rozpoznawszy ją bez wahania zabrał do swojego domu? Może to co wzięła z początku za zainteresowanie było zaskoczeniem, że go nie rozpoznała? Może właśnie to on był kluczem do jej przeszłości? W końcu list który znalazła w kieszeni mówił coś o ludziach, którzy mieli ją odnaleźć.

Energia wyzwolona przez te myśli sprawiła, że Sèra usiadła gwałtownie i nie zważając na dziwną sztywność którą wciąż czuła w najwyraźniej dawno nie wykorzystywanych mięśniach, zsunęła stopy na podłogę. Podniosła się z wysiłkiem i stanęła podpierając o ścianę. Miała bose stopy, a drewniana podłoga była nieprzyjemnie chłodna. Zerknęła na długą, wiązaną pod szyją, białą koszulę w którą była ubrana.

— Gustowna — mruknęła, obciągając jej brzeg w płonnej nadziei, że uda jej się wyciągnąć ją na tyle by zakrywała więcej niż pół uda i jednocześnie rozglądając się za własnym ubraniem. Wysunęła szuflady drewnianej komody i westchnęła nie znalazłszy nic co by je przypominało. Postanowiła tylko wyjrzeć za drzwi i w razie czego szybko schować się z powrotem.

Plan wydawał się niezawodny, więc przytrzymując się ręką ściany ruszyła w kierunku drzwi, które otworzyły się bez oporu gdy tylko nacisnęła klamkę. Sèra odetchnęła z ulgą, zdając sobie sprawę, że aż do tej pory, nie wiedzieć dlaczego, była przekonana, iż zastanie je zamknięte.

Opierając się o futrynę wystawiła głowę i rozejrzała się. W ciągnącym się w obie strony wąskim korytarzu panował półmrok. Jedyne światło wpadało przez niewielkie okienka na jego końcach. Naliczyła dziesięć identycznych par drzwi rozmieszczonych równo na obu jego ścianach. Na ścianie naprzeciwko wisiały trzy zakryte ciemnymi kloszami kwiaty, podobne do tego który znajdował się w jej pokoju. Po lewej stronie tuż obok okna dostrzegła drewniane poręcze wskazujące na obecność schodów prowadzących na dół.

Zachęcona ciszą panującą na korytarzu, wzięła głęboki oddech i wysunęła się z pokoju.

Już po kilku krokach poczuła jednak, że jej niezawodny plan mimo wszystko nie był najlepszym pomysłem. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa i kręciło jej się w głowie.

Nagle usłyszała dobiegający z dołu odgłos otwieranych drzwi i dźwięk ten przeraził ją do tego stopnia, że nie zauważyła gdy miejsce ściany zajęły drzwi. Straciwszy oparcie dla rąk zachwiała się i uderzywszy w drewnianą taflę ramieniem, osunęła się na podłogę.

Usłyszała szuranie odsuwanego krzesła i drzwi otworzyły się gwałtownie. Ku radości Sèry pojawił się w nich nikt inny tylko właśnie osoba, której tak wytrwale szukała. Uśmiechnęła się do niego blado wyrywając go tym ze stanu tymczasowego osłupienia.

W następnej chwili jego ramiona pochwyciły ją i uniosły do góry. Patrzył na nią z lekkim uśmiechem, choć w oczach błyszczały mu iskierki tłumionego gniewu.

— Nin seh arukih budha — powiedział stanowczo, a Sèra przez chwilę zastygła na dźwięk obcych słów, które zabrzmiały w jej uszach niczym dobrze znana melodia.

Po co mam się uczyć tego bełkotu, tato? usłyszała nagle w głowie swój własny głos. Czy ktoś na świecie w ogóle mówi tym językiem? Poza tobą, oczywiście.

Odpowiedź na to pytanie może być prawdą lub kłamstwem, w zależności od tego czego dotyczy, odpowiedział znajomy męski głos. Meh ridoh, diha.

Sèra wciągnęła głęboko powietrze i jej dłonie bezwiednie powędrowały ku ustom, jakby chciały zatrzymać cisnące się na nie słowa. Słowa, które jeszcze przed chwilą brzmiały tylko znajomo, nagle zalały jej umysł niczym wezbrana rzeka, która przerwała zbyt słabą zaporę.

Mężczyzna zatrzymał się zdumiony i wpatrywał się w nią zaintrygowany. Lecz prawdziwie osłupiał dopiero w chwili gdy niespodziewanie chwyciła go za haftowany srebrną nicią kołnierz czarnej koszuli.

— Powtórz co powiedziałeś? — niemal wydyszała mu prosto w twarz.

— Nie wolno ci jeszcze chodzić — odparł niepewnie zupełnie zbity z tropu jej pytaniem. — Tak… powiedziałem…

— Ha! — Sèra wrzasnęła z tryumfem. — Rozumiem cię już. Rozumiesz?

On jednak wpatrywał się w nią bez słowa, a jego mina wyraźnie wskazywała na to, że w tej chwili niewiele rozumie.

— Ro — zu — miem — cię — wyjaśniała podekscytowana, pociągając w rytm sylab za jego kołnierzyk. — Wiem co do mnie mówisz. Innymi słowy znam język, którym do mnie rozmawiasz. To znaczy, którym rozmawiasz ze mną. Mój tata mnie go nauczył… kiedyś… Mój tata… Meh ridoh, diha. Powiedział do mnie, a to znaczy…

— To znaczy „zaufaj mi, córko” — przerwał jej z kamienną twarzą. — Rozumiem, że mnie rozumiesz. Zwłaszcza, że rozmawiamy tym samym językiem, a właściwie wydzierasz mi się w twarz, szarpiąc kołnierzem mojej świeżo upranej koszuli. I do tego… mimo, że jestem świadom faktu, iż ostatnio zrzuciłaś kilka kilogramów, byłbym wdzięczny gdybyś się tak nie wierciła.

Lodowaty spokój jego głosu bardzo szybko przywołał ją do rzeczywistości.

Stali już w jej pokoju. Ona nadal w górze na jego rękach i nagle bardzo wyraźnie poczuła jego ciepłą dłoń na swoim odsłoniętym udzie. Wrażenie to sprawiło, że bezwiednie lekko poruszyła nogą czym wywołała cień uśmiechu w kąciku jego ust.

— Możesz mnie już postawić — mruknęła, wygładziwszy wpierw dokładnie kołnierzyk jego koszuli.

— O, doprawdy? — rzucił ironicznie, po czym bez żadnych ceregieli upuścił ją na łóżko.

Sèra wydała okrzyk oburzenia, ale on już odwrócił się by sięgnąć po krzesło, więc wykorzystała tę chwilę by wśliznąć się pod kołdrę.

Przez moment oboje patrzyli na siebie w milczeniu.

Sèra westchnęła cicho. Nie tak wyobrażała sobie charakter swojego księcia z bajki.

— Jestem Sèra. — Wyciągnęła do niego rękę. — Przepraszam za kołnierzyk.

— Thorain — uścisnął jej dłoń. — Dla przyjaciół Thor. Ro — zu — miesz?

Sèra parsknęła śmiechem.

— Dobre. Ale tak na poważnie, to — to było niechcący.

— Wybacz, nie mogłem się powstrzymać — odparł z lekkim uśmiechem i pochyliwszy się ku niej dodał poważniejąc. — Sèra, tak? Powiedz mi więc, kim jesteś, co robiłaś sama w lesie i jakie mogę mieć przez ciebie kłopoty?

— Czy trzy razy „nie wiem” może być? — zapytała rozkładając ręce. Rozczarowanie na jej twarzy musiało być tak widoczne, że nie mogło umknąć Thorowi, który natychmiast ogarnął ją badawczym spojrzeniem. — Prawdę mówiąc miałam nadzieję, że może ty będziesz mógł mi to powiedzieć. Myślałam, że może… może zabrałeś mnie wtedy, bo… bo mnie rozpoznałeś. Bo wiedziałeś kim jestem.

— Ja?

Jeśli Sèra miała jeszcze jakieś resztki nadziei, rozwiały się w obliczu nieskrywanego zdumienia Thora.

— Tam w lesie spotkałem cię po raz pierwszy. Tylko wrodzona dobroć i szlachetne serce nie pozwoliło mi zostawić cię tam na pewną śmierć.

Że co?…

— Eee, dzięki? — Sèra mruknęła zawiedzionym głosem, a widząc jego uniesioną brew dodała szybko, z właściwym entuzjazmem: — Bardzo, bardzo ci dziękuję za uratowanie mi życia. I za to, że zaopiekowałeś się mną tutaj…

— W Verdoux. Do usług — wtrącił z krzywym uśmiechem, po czym rzuciwszy nagle krótkie spojrzenie na drzwi, skrzyżował przed sobą nogi i oparł się łokciem o komodę przyjmując pozę tak nonszalancką, a jednocześnie dziwną, że gdyby nie temat, który omawiali Sèra pomyślałaby, iż właśnie zaczął się czas żartów. — Tak. Masz u mnie ogromny dług wdzięczności, który miałem nadzieję odzyskać w postaci mieszka pełnego złota gdy wyzdrowiejesz — powiedział przeciągając słowa w niezwykle irytujący sposób.

— THORAIN CHEVALIER! — donośny głos zagrzmiał w ich uszach. — Doprawdy, nie zmuszaj mnie bym wyliczyła wartość twojego długu wdzięczności.

W słowach tych czaiła się zupełnie nieskrywana groźba utraty życia, która tak przeraziła Sèrę, że wcisnęła się w poduszkę, a wiele by dała za możliwość wciśnięcia się w mur tuż za wezgłowiem jej łóżka.

Tymczasem w drzwiach pojawił się już wycelowany w Thora, wyprostowany jak struna palec zakończony wściekle-czerwonym paznokciem. Chłopak nadal siedział na krześle pozornie niewzruszony, ale jego źrenice zwęziły się nieomal w podłużne szparki i całe ciało miał spięte niczym kot szykujący się do skoku.

Prawdę mówiąc Sèra nie zdziwiłaby się, gdyby zaraz wyskoczył w górę i wpił się paznokciami w belki stropowe sycząc i prychając.

Zerknąwszy na Thora, Sèra odwróciła swoją uwagę od zbliżającej się postaci, a tymczasem tuż za palcem pojawiła się delikatna kobieca dłoń, szczupłe ramię, a za nim smukła długowłosa kobieta o bladoniebieskich oczach. Sèra westchnęła, była niemal zupełnie pewna, że nigdy nie widziała kogoś tak pięknego.

Hebanowe włosy opadały gęstymi splotami na talię kobiety zakrywając odkryte ramiona naturalnym połyskliwym płaszczem i podkreślając delikatną cerę szczupłej owalnej twarzy. Czarna suknia haftowana na obrzeżach srebrem, zupełnie jak koszula Thora, uwydatniała wąską kibić. Co dziwne strój był w górze asymetrycznie wycięty eksponując prawą rękę, podczas gdy lewa schowana była pod długim rękawem rozszerzającym się aż za nadgarstek.

Wyraz twarzy Sèry wyraźnie rozbawił Thora bo parsknął on niespodziewanie śmiechem powodując, że ona sama drgnęła gwałtownie.

— Moja siostra, Lu — powiedział uśmiechając się szeroko i machając dłonią w bliżej niesprecyzowanym kierunku. — A to jest Sèra.

— Lucille! — poprawiła go lodowato kobieta, chwytając za ramię i zatapiając palec wskazujący w delikatnym wgłębieniu tuż nad obojczykiem. Thor zawył z bólu i szarpnął się na krześle, jednak ku zdumieniu Sèry nie udało mu się wyrwać z uścisku.

— Lucille Chevalier — kontynuowała tymczasem z uśmiechem siostra Thora, nie zważając na jego próby uwolnienia się, zupełnie jakby trzymała w dłoni szczeniaka, a nie ramię młodego, silnego mężczyzny. — Bardzo mi miło. Bądź tak uprzejmy Thorain i zwolnij dla mnie to miejsce.

Tego nie musiała powtarzać dwa razy. Wystarczyło, że rozluźniła uchwyt, a Thor w ułamku sekundy zerwał się z krzesła. Sèra postanowiła w duchu nigdy nie zrobić nic co zdenerwowałoby Lucille do tego stopnia by musiała ja w ten sposób przywołać do porządku.

— Dziękuję — zaszczebiotała Lucille słodko i usadowiwszy się wygodnie, pochyliła się w stronę Sèry z wyrazem skupienia w niemal przezroczystych oczach, otoczonych taką samą gęstą zasłoną rzęs, jaką mógł pochwalić się jej brat. — Więc?

— Ja… — Sèra wyprostowała się jak struna, a jej głos nawet dla niej samej brzmiał bardzo niepewnie. — Ja raczej nie posiadam przy sobie pieniędzy…

— Bez dwóch zdań dziewczyna mówi prawdę, Lu… — przerwał jej oparty niedbale o ścianę Thor, który nadal rozmasowywał ramię, a kobieta natychmiast rzuciła mu groźne spojrzenie. — …cille. Sam od razu ją sprawdziłem, — dodał z zainteresowaniem badając stan swoich paznokci. — Zresztą, jak wiesz nie było gdzie czegokolwiek ukryć…

— Ależ ja nie o to pytam, Sèro — Lucille zignorowała jego słowa. — Chodzi mi o to dokąd mamy cię teraz odwieźć? Jestem pewna, że twoja rodzina bardzo martwi się od ciebie. Byłaś strasznie chora. Dzięki niech będą Świętemu Światłu, że mój tępy brat miał tyle rozumu by zabrać cię do naszego domu.

— Hej — Thor wyprostował się urażony, ale Lucille ponownie go zignorowała.

— Byłaś nieprzytomna przez dwa tygodnie.

— Dwa tygodnie? Tak długo?

— Ledwie udało nam się ciebie uratować, choć niech zgaśnie Wieczny Płomień jeśli kłamię, był dzień, gdy Thor był gotów w każdej chwili jechać po Anastera.

— Anastera?

— Uzdrowiciela. No co? — Thor cofnął się pod wzrokiem Lucille. — Ona przecież nie wie kim są Anasterzy.

— Jak to nie wie? Każdy wie kim są Anasterzy. Pleciesz głupoty, Thorain. Jak zwykle zresztą. Ogarnij się wreszcie, baranie, bo ja wiecznie żyć nie będę!

— Thor ma rację — Sèrę ogarniało przygnębienie na każdą myśl o swoim stanie. — Ja… obudziłam się na tej polanie w lesie zupełnie nic nie pamiętając… Myślałam, że może przewróciłam się, uderzyłam w głowę i przez to straciłam pamięć — skłamała gładko, pamiętając przestrogę z listu. — Miałam jednak nadzieję, że szybko ją odzyskam. Tymczasem nadal nic.

— Na jakiej polanie? — zapytała Lucille spoglądając na nią pytająco. — Opowiedz mi wszystko po kolei.

Sèra kiwnęła głową i wyjaśniła w jaki sposób doszło do jej spotkania z Thorem.

— Hmm — Lucille zadumała się. — Więc nic nie pamiętasz. Może popytamy w różnych miejscach czy nie zaginęła gdzieś młoda dziewczyna. Na pewno ktoś będzie cię szukał.

— O, na pewno — powiedział Thor z dziwną nutą w głosie, a gdy Lucille zerknęła na niego z uwagą, odchrząknął i dodał: — W końcu mówisz naszym językiem, wyglądasz na jedną z nas i z pewnością dostanę górę złota za to, że przydźwigałem cię tutaj na własnych rękach. Od czego, nawiasem mówiąc, do dzisiaj czuję ból w krzyżu.

Lucille wstała z błyskawicami w oczach, a Thor wyglądał na kogoś kto bardzo chce stać się malowidłem na ścianie.

Lub przynajmniej udawał, że chce.

— O bólu krzyża porozmawiamy jak skończysz szorować salę na jutrzejszy wieczór — warknęła gniewnie.

— Salę? Na wieczór? — zapytała Sèra z zaskoczeniem.

— Tak. Thor nie powiedział ci, że prowadzimy zajazd? — zdziwiła się Lucille.

Sèra pokręciła głową.

— Moja siostra prowadzi zajazd — sprostował Thor od razu.

— A myślisz, że czyja to wina obiboku jeden! Marsz do kuchni — zakomenderowała tonem nie znoszącym sprzeciwu i wycelowała w niego palcem, który gdy wychodziła zamienił się w haczyk.

— No i widzisz co przez ciebie mam? Podwójna kara, dźwiganie i szorowanie — Thor jęknął głośno z udręką, po czym spojrzał na nią i puściwszy jej niespodziewanie perskie oko, dodał kłaniając się nisko: — Witamy w Zajeździe pod Brykającym Kucykiem.

Zaraz potem przybrał na twarz minę pełną cierpienia i ociężale podążył za siostrą, zupełnie jakby rzeczywiście był schwytaną na haczyk rybą, zbyt wyczerpaną szarpaniem się by myśleć o wolności.

Sèra usłyszała jeszcze jak delikatnie zamyka drzwi, a potem ich kroki oddaliły się i zapadła cisza. Stanęła na łóżku i otworzyła okno. Gdy przez nie wyjrzała dostrzegła duże brukowane kamieniami podwórze otoczone kamiennym murem i zabudowaniami z których dobiegały odgłosy stukania i prychania. Za murem po lewej stronie znajdował się ogrodzony płotem sad i niewielki ogródek, wokół niego zaś — niemal identyczne ogrody i ciemnobrązowe dachy wysokich kamienic.

Sèra westchnęła i oparła brodę na dłoniach wpatrując się w białe puchate chmury wędrujące leniwie po szarym niebie.

Nagle usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi i na podwórze dziarskim krokiem wyszedł Thor. Przez chwilę patrzył na trzymana w ręku miotłę po czym odrzucił ją na bok i przeciągając się mimochodem zerknął w górę na wykusze. Zmieszał się na jej widok, ale gdy Sèra uniosła dłoń by mu pomachać, chwycił miotłę i wpadł do domu trzaskając drzwiami.

Po chwili jej uszu dobiegły słowa składające się na coś w rodzaju „zrób tak jeszcze raz, a sama cię trzasnę”.

Sèra roześmiała się i zamknęła okno. Położyła się przykrywając się ciepłą kołdrą. Chciała w spokoju przemyśleć kilka spraw, ale okazało się, że jej umysł pragnął czegoś innego.

Zasnęła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: