Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

W blasku zorzy. Tom 1. Zamek z płatków róż - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 lipca 2022
Ebook
38,00 zł
Audiobook
49,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W blasku zorzy. Tom 1. Zamek z płatków róż - ebook

Gwen pisze bestsellerowe romanse, ale wcale nie wierzy w miłość. I chociaż przylgnęła do niej łatka skandalistki i wyrachowanej celebrytki, ona pragnie tylko jednego – spokoju. Przytłoczona nadmiarem obowiązków, postanawia w końcu spełnić swoje dziecięce marzenie i zobaczyć na własne oczy zorzę polarną. Niestety, jej pobyt w Norwegii zaczyna się w najgorszy z możliwych sposobów: dziewczyna zostaje napadnięta i okradziona. Nawet fakt, że z opresji ratuje ją tajemniczy przystojniak, nie poprawia sytuacji. Mężczyzna okazuje się bowiem gburem, jakich mało, i chce skutecznie pozbyć się nieznajomej. A jednak to przypadkowe spotkanie zwiąże ich ze sobą na dłużej, niż mogliby podejrzewać. Czy los szykuje dla nich szczęśliwe zakończenie?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8313-044-6
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

– Dzisiejszego wieczoru poznaliśmy kulisy sławy Laury Lewis, bestsellerowej autorki, która na dobre uplasowała się na szczycie listy „New York Timesa”. Jednak to nie zadziwiający talent do tworzenia romantycznych historii ani fakt, że potrafi rozpalić zmysły milionów czytelniczek na całym świecie, dodały temu programowi pikanterii, ale jej brawurowe, niemal hollywoodzkie, gwiazdorskie życie towarzyskie. – Przystojny prezenter, z równo zaczesanym tupecikiem, wyszczerzył białe ząbki, a publiczność nagrodziła go gromkimi oklaskami i pełnymi uznania gwizdami.

Zniesmaczona przewróciłam oczami, a jednak, niczym ostatnia masochistka, dalej oglądałam żałosny show.

– W ciągu zaledwie kilku lat nazwisko Lewis stało się prawdziwą marką, a sama Laura otoczyła się wianuszkiem zachwyconych jej nieodpartym urokiem adoratorów. Biznesmeni, aspirujący politycy, młode pokolenie aktorów, a nawet żonaci miliarderzy… Można wymieniać tak bez końca, ale z kim tak naprawdę połączył ją namiętny romans? Ludzie z otoczenia Laury Lewis zgodnie twierdzą, że pisarka zaciekle broni swojej prywatności, jednak do myślenia mogą dać jej ostatnie zdjęcia z José Ramirezem, gorącym aktorem znanym z roli obłędnie seksownego doktora Cote z serialu _ER_!

Nastąpiła eskalacja podniecenia, gdy na planszy pojawiły się zdjęcia z naszego spaceru po parku, a także z niedawnej celebryckiej imprezy, na którą w ostatniej chwili wplątał mnie Simon. Na ten widok warknęłam pod nosem, bo przecież te fotki pokazywały jedynie to, że cieszymy się własnym towarzystwem, a nie, że jesteśmy w sobie do szaleństwa zakochani. A właśnie taki kit próbował wciskać prezenter, by jeszcze bardziej rozochocić publiczność zgromadzoną w studiu i widzów spragnionych sensacji.

Wzięłam głęboki wdech i zmusiłam się do tego, by ponownie skupić wzrok na telewizorze. I poważnie się zastanawiałam, jak wielka była moja cierpliwość, skoro nie cisnęłam nim jeszcze przez okno. Oczywiście miałam tu na myśli prezentera. Telewizora zwyczajnie byłoby mi szkoda.

– Dodatkowego smaczku nada fakt, że José Ramirez od kilku lat jest w stałym związku, więc… Czyżby to zakrawało na skandal? – Dramatycznie zawieszając głos, rozłożył ręce i spojrzał wprost w oko kamery. Ten jego uśmieszek pozera zaowocował u mnie odruchem wymiotnym. – Będziemy informować was na bieżąco. Do kolejnej środy, ludzie!

Z pomrukiem ulgi w końcu wyłączyłam tv i próbując zebrać myśli, zatopiłam palce we włosach.

Miałam już serdecznie dość tych wszystkich programów plotkarskich. Bokiem wychodziły mi rozmaite domniemania, kłamstwa i pomówienia, jakimi żyły prasa oraz telewizja. A to wszystko z wiecznym powołaniem się na „źródła bliskie pisarce”.

– Bliskie jak mój tyłek! – wysyczałam zawzięcie.

Ale i tak nie mogłam narzekać – w końcu jeszcze dwa lata temu przeżywałam prawdziwe męczarnie, sprzątając po menadżerze, który – w imię zwielokrotnienia sprzedaży i większego rozgłosu – narobił w moim życiu jeszcze większego bałaganu. Jednak wszystko się zmieniło, gdy zaczęłam współpracować z wydawnictwem, którego właścicielem był Simon Murray. On sam, jak i cały sztab piarowców, prawników i asystentów, zapewniali mi względny komfort i powrót do pozornie normalnego życia sprzed okresu, gdy stałam się sławna. Musiałam przyznać, że czasami brakowało mi tego poczucia anonimowości, gdy byłam jedną z wielu, osobą niewyróżniającą się z tłumu. Pseudonim Laura Lewis miał mnie wyalienować z życia publicznego, ale mój pierwszy menadżer był odmiennego zdania, więc moja twarz, twarz Gwendolyn O’Sullivan, zaczęła się pojawiać na okładkach plotkarskich magazynów, w telewizjach śniadaniowych, reklamach oraz w rozmaitych kampaniach. Nie taki był plan i nie do końca czułam się na to przygotowana. Nigdy nie chciałam stać na świeczniku, nie lubiłam, gdy oczy wszystkich skupione były wyłącznie na mnie – gotowe, by wychwycić każdy zły ruch. Gdzieś powoli gasły moja pewność siebie oraz determinacja, z jaką początkowo walczyłam o spełnienie marzeń. Zapadałam się w sobie i z czasem zaczęłam wątpić w słuszność podjętych lata temu decyzji.

Chociaż… gdyby nie to, pewnie nadal pracowałabym w małym wydawnictwie, a do moich głównych obowiązków należałoby czytanie nadesłanych maszynopisów, po lekturze których poważnie zaczynałam się zastanawiać nad szerzącym się analfabetyzmem wtórnym, co gorsza u ludzi aspirujących do grona pisarzy. Zresztą sama również od kilku lat pisywałam, ale do szuflady, bo jeszcze nie byłam na tyle śmiała, by pokazać swoje prace komukolwiek. Niemniej kiedy przyszedł w końcu odpowiedni moment i zdecydowałam się wysłać pierwszą powieść, i to nie do jednego, ale chyba wszystkich wydawnictw w Stanach, miałam w swojej wirtualnej szufladzie już kilkanaście wyszlifowanych tekstów. To dało mi pewność, że mogłabym pogodzić pracę zawodową z hobbistycznym pisaniem, które tak kochałam. Ale gdy przyszedł pierwszy kontrakt, a za nim następne, wówczas zatraciłam się w tym wszystkim, a ten wir błyskawicznie wciągnął mnie bez reszty. Premiery, spotkania autorskie, praca nad kolejnymi książkami, seriami, udziały w antologiach, promowanie innych młodych pisarzy, wywiady – i na koniec utknęłam po uszy w celebryckim światku.

I dlatego teraz stałam samotnie przed wielkim panoramicznym oknem, za którym rozpościerał się widok na drapacze chmur Hell’s Kitchen. Bo wielki sukces okupuje się poświęceniem tego, co najbardziej kochamy.

Moje smętne rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. Niespecjalnie zaangażowana powlokłam się przez salon, bo doskonale wiedziałam, kto mógł dzwonić o tej porze, w dodatku tuż po emisji najbardziej plotkarskiego i zarazem najbardziej niewiarygodnego programu w historii wolnej telewizji w tym kraju. Dlatego rozsiadając się na kanapie, odebrałam połączenie słowami:

– Tak. Oglądałam.

Simon zarechotał prześmiewczo.

– Przed chwilą dzwonił do mnie José! Twój nowy chłopak miał ubaw po pachy!

– Chociaż on jeden – odparłam skwaszona. – Nie masz problemu z tym, że podkradam ci narzeczonego? – spytałam ironicznie.

– Po mnie spływa to jak po kaczce, wiesz o tym. Nasz związek jest stabilny i wbrew temu, co większość myśli o gejach, świata poza sobą nie widzimy.

O tym to doskonale wiedziałam. W końcu kiedy któryś ze szmatławców zrobił mi i José zdjęcia w parku, akurat byliśmy w trakcie omawiania przyjęcia rocznicowego, które miało być niespodzianką dla Simona. Okrągłe dziesięć lat razem do czegoś zobowiązuje.

– Ale przechodząc do meritum – odezwał się poważnie. – Dziewczyno, i po co tym się katujesz? Mówiłem ci, żebyś przestała oglądać te bzdury. Mówiłem… czy tak?

– Jakbyś sam tego nie zrobił.

Simon zacmokał.

– No tak, ale to akurat moja praca, nie twoja. Nie powinnaś zaprzątać sobie głowy tym beznadziejnym bełkotem – wymamrotał. Dotarł do mnie przytłumiony szelest kartek, więc domyśliłam się, że nadal siedział w biurze. – Swoją drogą, dzisiaj zleciłem wypłatę honorarium za twoją nową książkę. I tak zdajesz ją na dniach, a że w myślach już witam się z ciepłym piaskiem Hawajów, chciałem to ogarnąć przed wylotem.

– Super, dzięki. Tak przy okazji… Nadejdzie kiedyś taki dzień, gdy zabierzesz swój kościsty zadek z biura przed wieczornym wydaniem wiadomości? Za dużo pracujesz, Simon.

– Musiałem zaakceptować kilka projektów. Przedłużyło się też spotkanie w sprawie twojej trasy autorskiej po Wschodnim Wybrzeżu, ale przynajmniej teraz wszystko jest dopięte na ostatni guzik. A jeśli chodzi o José, to ma wieczorne zdjęcia, a mnie nie uśmiecha się leżeć samotnie w zimnym łóżku do czasu, aż łaskawca wróci i raczy położyć swoje duże dłonie na moim gorącym…

– Kurde, Simon! – Zerwałam się z kanapy jak oparzona i zaczęłam gwałtownie kręcić głową, jakby miało mi to pomóc w zastopowaniu bujnej wyobraźni. – Kocham cię, słowo, ale nie mam ochoty poznawać szczegółów waszego pożycia, choć wierzę, że jest bardzo urozmaicone.

– Tak, jest urozmaicone… Wystarczy tylko spojrzeć na jego wydatne usta, a umysł sam podsuwa pewne sposoby ich twórczego wykorzystania.

– Simon!

– Ale wracając do sedna sprawy, mam zmiażdżyć tego pozera z „Prawdziwych plotek”? – Zmienił temat jak na pstryknięcie palcem. – Gwen, uwierz mi, jeden telefon i będzie prowadził program o bezdomnych dla bezdomnych.

Nie mogłam powiedzieć, że propozycja nie brzmiała kusząco… I z pewnością, gdyby Simon pociągnął za odpowiednie sznurki, prowadzący jeszcze dzisiaj zwalniałby garderobę w studio, ale…

– Wyjdę na sadystkę, jeśli skażę biedaków na towarzystwo takiego kretyna. – Westchnęłam ciężko i z ozdobnej miski wzięłam kilka winogron. Przez chwilę rolowałam je w palcach, aż w końcu wrzuciłam do ust i rozgryzłam z pasją. – Poza tym tylko byśmy dolali oliwy do ognia. Może tak jak w ostatnim przypadku, kiedy to ponoć umawiałam się z żonatym miliarderem, temat umrze śmiercią naturalną.

– Albo będzie jeszcze gorzej. Gwen, przecież słyszę, że jesteś zła.

– Nie jestem zła. Jestem wściekła. W znanym programie plotkarskim powiedziano, że miałam trzech narzeczonych, których zdradzałam niemal na każdym kroku, a przez moje łóżko w ciągu ostatnich pięciu lat przewinęło się więcej mężczyzn, niż może pomieścić stadion Michigan! A o tym starym miliarderze to nawet nie chcę myśleć, bo pamiętam scysję z jego żoną. – Prychnęłam arogancko i w następnej chwili pożałowałam, że cokolwiek zjadłam. Z nerwów żołądek zacisnął mi się w supeł. Na moment przymknęłam oczy i pocierając czoło, dodałam spokojnie: – Ale oczywiście wszystkie te informacje pochodzą z pewnych źródeł.

Rozgoryczona pomyślałam, że przecież powinnam się do tego przyzwyczaić – do plotkowania, do skandali. Ale jakoś nadal z oporem przychodziło mi podejrzewanie ludzi o coś takiego. Zniszczyć kogoś za wszelką cenę? Znieważyć i wyśmiać? To naprawdę podłe, ale snucie intryg i wymyślanie kłamstw na temat kogoś, kto obracał się wśród celebrytów, było na porządku dziennym. Mimo że zachowywałam czujność, że nie dawałam pretekstu do plotek, to i tak moje życie okazało się gorącym tematem dla mediów, dla których liczyły się wyłącznie słupki oglądalności.

– Okej, teraz to już wiem, co należy zrobić – powiedział spokojnie Simon. – Jeszcze dziś wyślę maila do naszych prawników, żeby jutro z samego rana wzięli się do pracy nad pozwem o publiczne zniesławienie.

– Nie, Simon, to nie jest konieczne…

– Nie słucham cię. Jestem głuchy. Nie będziesz przechodziła załamania nerwowego z powodu steku bzdur wyssanych z palca. – Już miałam ponownie zaprotestować, ale przerwał mi tak poważnym głosem, że z miejsca struchlałam: – Kochanie, każdy, kto cię zna, nie uwierzy w te głupoty! Niemniej opinia publiczna to często pozbawione rozumu owce. Wystarczy, że jedna zabeczy, a całe stado pójdzie w jej ślady. I dlatego nawet nie myśl o wchodzeniu w social media! Wystarczy, że ja to zrobiłem i teraz czytam, jak porównują cię do Kim Kardashian. Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać.

Wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Nie wiedziałam, jak Simon to robił, to musiała być jakaś jego tajemna supermoc, ale potrafił obrócić kryzysową sytuację w żart.

– Bylebyś nie umówił mnie z nią na lunch jak ostatnio.

– Sama nalegała, a ty w końcu się zgodziłaś!

– Dla świętego spokoju – przypomniałam mu i wykrzywiłam usta z przekąsem. – A tak poważnie, Simon, dzięki. Stajesz w obronie mojej czci niczym rycerz.

– W końcu w tym związku ktoś musi nosić spodnie – rzucił na poczekaniu, na co parsknęłam śmiechem. – No dobrze, kiedy już zajęliśmy się wczesnym zwolnieniem pana w nieśmiertelnym tupeciku z lat osiemdziesiątych, chciałbym ci przypomnieć, że wyjeżdżam na urlop… Sam nie wierzę, że to mówię… – sapnął ledwo słyszalnie, jakby do siebie, po czym dodał głośno: – Rebeca jest już zwarta i gotowa, by przyjąć od ciebie książkę. Pewnie wyrobi się z redakcją jeszcze przed moim powrotem.

Automatycznie zapadłam się niżej na kanapie.

– Został mi tylko ostatni rozdział. Zdam ją w przyszłym tygodniu – wymamrotałam, nerwowo przygryzając usta.

– To świetnie, tyle że w twoim przypadku rozdział może mieć ponad pięćdziesiąt stron.

Jakby to była moja wina. Zawsze zasiadałam do pisania nowej powieści z jasno nakreślonym konspektem, jednak mniej więcej w połowie pracy historia odrobinę wymykała się spod kontroli. O zakończeniu nie wspominając. Moim jedynym argumentem na obronę było to, że bohaterowie żyli własnym życiem i za nic w świecie nie potrafiłam ich poskromić.

– Ogarnę sprawę – przytaknęłam, a w myślach zdecydowałam, że zamiast zawracać sobie głowę bzdetami, usiądę do komputera i napiszę dzisiaj chociaż kilka stron. – Wyrobię się do przyszłego tygodnia, obiecuję.

– No to trzymam za słowo! – stwierdził Simon. – Kolejna dobra wiadomość tego dnia! To żeby nie tracić czasu, resztę rzeczy ustalimy, jak będę na miejscu. Możesz już parzyć herbatę, za pół godziny powinienem zjawić się z ekipą.

Zdusiłam bolesny jęk i bezsilnie uderzyłam dłonią w poduszkę.

Pa, pa, moja wieczorna praco z tekstem!

– Muszę tam jechać? – spytałam nadąsanym głosikiem, rozmyślnie przeciągając ostatnie sylaby.

– Innej możliwości nie widzę. No chyba że to ja mam założyć szpilki i wbić się w tę cholerną suknię od Diora… Co w zasadzie nie byłoby aż tak strasznym doświadczeniem, ale z pewnością kapituła by się skapnęła, że to nie Laura Lewis do nich przemawia, a przypominam ci, że jesteś nominowana aż w pięciu kategoriach w głosowaniu czytelników największej księgarni w kraju. Jesteśmy podobni, skarbie, ale nie tacy sami.

– No tak, jestem od ciebie wyższa – przyznałam taktownie i wbiłam spojrzenie w dziurę w spodniach, którą teraz skwapliwie poszerzałam. – A czy… Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z harmonogramem, to czy byłaby możliwość, że…

Krzątanina po drugiej stronie słuchawki ustała. Najwyraźniej zaciekawiłam Simona, bo rzadko o cokolwiek prosiłam.

– O co chodzi, Gwen? – spytał i uważnie zaczął nasłuchiwać mojej odpowiedzi. Ale kiedy jeszcze rozważałam, czy to aby na pewno właściwe rozwiązanie, dodał: – Tak, wiem, ostatnio było zbyt duże ciśnienie, w dodatku planujemy wrześniową trasę po Wschodnim Wybrzeżu i jeszcze masz zdać książkę, więc to napięcie to coś zrozumiałego. A może… A może odwiedzisz rodziców?! – wykrzyknął oszołomiony i… niezdrowo podniecony własnym pomysłem.

Prawda była taka, że właśnie o to samo chciałam zapytać, ale nie odważyłam się. Jak sam powiedział, mieliśmy sporo na głowie i to raczej nie był najlepszy moment, by wybrać się na dłuższe wakacje.

– Myślałam o tym – potaknęłam niemrawo. – Ale tylko jeśli wcześniej to przedyskutujemy, bo nie chciałabym mieszać w grafiku…

– Gwen – przerwał mi zdecydowanym głosem. – Powinna istnieć równowaga między życiem zawodowym a prywatnym, jednak z powodu tego, że żyjemy w ciągłym biegu, często zdarza nam się o tym zapominać. To raczej ja powinienem cię przeprosić. Jako wydawca trochę dałem dupy, należało wcześniej to zauważyć – przyznał bez ogródek i zły na samego siebie prychnął pod nosem. – Ile to już nie było cię w domu, co? Pół roku?

– Nie jestem pewna, z kim teraz rozmawiam… – mruknęłam powątpiewająco, delikatnie nabijając się z Simona. Rady dawał mi pracoholik, który sam od kilkunastu miesięcy tyrał od rana do wieczora, bez jednego dnia przerwy od laptopa czy telefonu. – Czy to nie czasem ty ostatnio pokłóciłeś się z José, bo trzeci raz przekładacie wspólne wakacje?

– Nie zmieniaj tematu – warknął srogo. – Kiedy byłaś u rodziców?

Nachmurzona wydęłam usta.

– Miałam pojechać w grudniu na ślub Flynna, ale akurat wskoczyła propozycja wyprodukowania serialu, więc…

– Dobra, postanowione! Więcej nie musisz mówić, bo zaraz spalę się ze wstydu. Zarezerwuję ci lot na przyszły tydzień, chociaż jako przyjaciel chciałbym móc wsadzić cię do samolotu jeszcze dziś, ale… sama wiesz. W drodze do ciebie sprawdzę twój grafik i ocenię, z czego możemy zrezygnować, a co przesunąć tak, żeby dać ci wystarczająco dużo wolnego. Może nawet upchniemy to wszystko w sierpniu lub we wrześniu i pod promocyjną trasę podepniemy premierę nowej książki.

– Jasne! – zgodziłam się momentalnie i w przypływie nagłego podekscytowania skoczyłam na równe nogi. – Obiecuję! Do wtorku zdam tekst! Propozycje poprawek, redakcja… Całą resztę ogarniemy zdalnie z Rebecą!

– Tylko odbieraj…

– Tak, będę pilnować zasięgu i odpowiadać na maile!

– Cholera! – Simon się roześmiał. – Gdybym wiedział, że tak podziała na ciebie metoda kija i marchewki, już dawno bym z niej skorzystał!

– Ale wtedy zakrawałoby to na niewolnictwo.

– Pomyślę nad odebraniem ci paszportu – zażartował, śmiejąc się pod nosem. – Okej, Gwendolyn O’Sullivan, wracasz do domu. Lot do Irlandii w samo południe. A teraz śmigaj pod prysznic, niedługo u ciebie będę.

Gdy tylko się rozłączyłam, pozwoliłam sobie na mały taniec zwycięstwa. Ktoś patrzący na mnie z boku mógłby pomyśleć, że takie zachowanie nie przystoi dwudziestoośmioletniej kobiecie, ale miałam to gdzieś. Myślami byłam już w domu, rozpakowywałam się w swoim starym pokoju, a przy kolacji żartowałam wraz z rodzicami, braćmi i Inez. Skype czy FaceTime to nie to samo, co spotkanie na żywo – nie mogłam ich dotknąć, przytulić ani poczuć charakterystycznego zapachu domu.

Napędzona nową energią pobiegłam do łazienki i wedle zaleceń Simona wzięłam prysznic. Później, susząc włosy, wyszczerzyłam się przekornie do swojego odbicia w lustrze.

– Pięć dni. Pięć dni i w końcu wracasz do domu!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: