- W empik go
W chaosie… - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
W chaosie… - ebook
Świat fantazji autora przemieszany z rzeczywistością, zapisany spontanicznie, tworzy ten tomik wierszy. Wierszy o chaosie jakim jest życie…
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8189-742-6 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Najemnik
Woal kłamstwa poprzetykany uśmiechem i
zimne oczy, których nie ogrzałem oddechem.
Moim uczuciem mogłem zmienić świat cały,
jej było zimno, mało — nic nie rozumiałem!
Sprzedałem się śmierci, walcząc, chciałem zginąć.
Stałem się nienawiścią, okrutną z życia drwiną.
Za mną krew, łzy, przekleństwa i spalona ziemia.
Żyję, nie chciało mnie piekło, nie trafiłem do nieba.
Głodny śmierci, współczucie w sobie zdusiłem,
nie spotkałem jej, a i spokoju nie kupiłem.
Sumienie nieważne, ja nic nie miałem…
Z wyblakłym wspomnieniem jej ust zostałem…
Płonę w szaleństwie, z krwi zrobiłem pieczęcie!
Przez nią taki się stałem, bo zabrała mi serce…End forever…
Piękny ranek, słońce wschodzące
rozświetla różem chmury, rozjaśnia
granat nocy złotem. Mgły, sunąc nad
lasem, otulają miasto jeszcze śpiące.
Cisza przerwana szumem, trzepotem,
powietrze gęste od małych skrzydeł.
Ptasie stado wzbija się w górę,
obdarowując miasto straconym piórem.
Drży ziemia, wstrząsy mury obalą,
nie słychać nic wkoło, potok ziemi
zagłusza jęki zmiażdżonych skałą.
Dym, kurz, płomienie i góra kamieni.
End forever, już słońce nie wstanie
nad śpiącym miastem i jego niebem…Ucieczka i powrót…
Proste, chwila bólu, strachu
i odpocznę bez koszmarów.
— Bez powietrza płuca płoną,
ja nad ciałem się unoszę.
Ciemność lepka, napastliwa.
Nie ma ciszy i spokoju.
Czuję w czerni twarde dłonie,
rozrywają duszę moją,
żywym ogniem wewnątrz płonę.
Jeszcze gorzej niż pod słońcem.
W dole ciało, unoszone zimną tonią.
Póki mogę, je dogonię,
może starczy sił w ramionach.
Skra energii, pamięć słońca.
Jestem, czuję, serce bije,
ruch rękoma i do góry, nie chcę
więcej być w głębinie…
Coraz jaśniej, jeszcze moment
i zachłysnę się powietrzem.
Słońce, ciepło, różne dźwięki.
Na powierzchni patrzę w niebo,
słońce, chmury, w sercu myśli:
nie uciekniesz od natury.
Dokończ życie w bólu, znoju,
tam w ciemności wiesz, co czeka
— wieczna męka, ognia rzeka…Każda chwila życia
Idę ulicą, między przechodniami.
Mijam ludzi zajętych sprawami.
Hałas, ciągły szum i gwar nieznośny.
Wśród nich czuję się dziwnie samotny.
— Nie znam nikogo z idących chodnikiem!
W każdym miejscu, chwili i w czasie
są tacy jak ja, widzący, czujący inaczej.
Czy spotkam kogoś takiego, w marzeniach
nierealnych i w sobie zamkniętego?
— Sam w strumieniu życia ludzkiego!
Każdy z nich kiedyś się zatrzyma.
Spojrzy wokoło niewidzącymi oczyma.
Zobaczy, co ja teraz widzę, ludzi i
samotne ich życie, przestanie się łudzić.
— Idę między nimi, inny, a szczęśliwy…
Z każdej życia chwili.Krople wody…
Ludzie niczym krople wody w oceanie
Unoszą się z nurtem i wodnymi prądami
W oceanie kropla jest niezauważalna
Wkoło widzi inne i jest dostrzegalna
Niesiona ruchem innych i wody falami
Bezmyślnie goni za pędzącymi kroplami
Przychodzi czas gorące słońce kroplę woła
Pieści ją światła promieniem nie roni słowa
Opuszcza ocean — parą unosi się do góry
Niesiona wiatrem łączy się w białe chmury
Płynie po niebie z gracją powoli bez złości
Pełna kolorów dźwięków i ciekawości
I widzi że świat nie jest szary i bury
— Czemu całe życie wierzyła w bzduryPewność…
Selekcja, mogę, nie mogę, z tym tak,
z tamtym nigdy, niech idzie w świat.
O, przystojny, tamten mniej i obojętni,
ja wybrałam — reszta sami zbędni…
Pożar, płonie wszystko, ogień nieba sięga.
Ona jest spokojna, czeka, będzie kawaleria.
— Jeszcze tylko chwila, a wszyscy wybrani
uratują z ognia albo sczezną sami…
A dnia następnego krótka notka w prasie:
— Spłonął dom cały, ocaleli wszyscy prócz
dziewczyny, co została w środku właśnie…
Została w płomieniach, nie wybiegła z domu.
Młoda, piękna, zdrowa i nic nie zrobiła…
— Czyżby swej urodzie życie zawierzyła?
Niech czekają…
Rozczarowany rzeczywistością,
zniesmaczony — piękno jest banalne,
życie prostackie, brudne i irracjonalne.
Chcę się ubrudzić? No niekoniecznie…
Wyrzeknę się ciała… Zostanie dusza sama.
Ból zamknięty w słowach, w wersach wierszy,
wiersze w książkach. Odłożę na półkę,
niech lata czekają. Na oczy ciekawe,
otwarte serce. Emocje ożyją — czy mogę
marzyć o czymś więcej?!Myśli
Moje myśli są jak ptaki, ukryte na łące czerwone maki,
Przycupnięte na gałęzi, nikt nie widzi, co je tu więzi.
I myśl się budzi, ta ukryta głęboko przed wzrokiem ludzi,
Zrywając się do lotu, wśród szumu skrzydeł i łopotu…
Płoszy inne, które razem, chmurą, lecą naraz jedną turą.
Unoszą się w powietrze, a myśl to samotny ptak na wietrze,
Głośno krzyczący z daleka, bez intymności — co mnie czeka?
Bezbronny, odarty z tajemnicy, w potępienia nawałnicy.
Moje osobiste więzienie to strach i ludzkie niezrozumienie…
Są tacy, co nie są z myślami sami, myśli ich to klucz żurawi.
Im zazdroszczę?
Nie, ja do innych doznań prawo sobie roszczę…Ludzie są źli…
Ludzie są źli…
— Przeważnie…
Wiedziałaś o tym!
Krzywdzą, zmieniają innym
życie w błoto.
Każda słabość, potknięcie
to ich śmiech, twoje łzy,
twój krzyk.
Bezlitosne, zimne oczy,
nie poddasz się, stłamszą,
same kłopoty.
Udajesz, że akceptujesz.
Innym, jak wszyscy,
w twarz plujesz.
Tracisz dobro, swojego ducha.
Dawną sobą jesteś w nocy,
nim sobie przypomnisz,
gdy otworzysz oczy…
Spotkasz zakochanego
w tobie, pokażesz mu duszę,
porzucisz pozę?
Może on też gra
swoją rolę?
— Dla niego bądź sobą,
uciekaj przed pozą…Łowczyni
Prawda jest subiektywna, nie kłam,
nie oszukasz świata. Przed łowczynią
nie udawaj chwata. Gdy spotkasz ją,
mężczyzno, co z ciebie zostanie?
Niejeden się zadziwi, a ty będziesz myślał,
że jesteś szczęśliwy
— a ona zamruga oczami, łzy uroni,
westchnie, prawie mdleje i odda się
tobie, swojej ofierze. Chwycisz w ramiona,
a ona zemdlona. Który odmówi pomocy
słabej kobiecie… Wpadłeś w sidła!
Bez nadziei, już się nie podniesiesz,
będziesz służył „łowczyni”, uległej kobiecie…
Magnetyzm
Twarz, magnetyzm oczu, wszystko
było mgnieniem, wstrząsem i pytaniem:
czy znalazłem, co szukałem? Bez wahania
obdarłem się z tajemnicy, pewien,
że ty też mnie zachwycisz…
*
— W snach przychodzisz idealna:
mądra, delikatna i powabna.
Choć cię tylko wymyśliłem
— czekam każdej nocy,
gdy oddaję się twojej mocy…On czka, ona czeka…
Ona czeka, on czeka…
Dzieli ich wszystko,
Oczekiwania, potrzeby, marzenia;
On czeka,
Ona czeka…
W sercu pełnym niepokoju,
Chciałaby sama nie wracać do domu…
Ona czeka,
On czeka…
Widuje dziewczynę z daleka,
Pamięta jej oczy…
Wraca zawsze sama
Mimo późnej nocy…
— Pewnie zajęta, sama być nie może,
Przecież tak piękna…
Oni czekają…
Co dzień w tym samym miejscu
Od lat się mijają…Reanimacja
Światło grające cieniem, ściana, pęknięć wiele.
Gdzie jestem? Nie wiem, gorąco jak w piekle.
Szepty, ktoś krzyczy! Świat migocze, odpływa,
drżę z gorąca, to znów z zimna, ubranie ktoś zrywa.
Boli całe ciało, kości kruszy skurcz mięśni,
oddech, gorące powietrze i serce zamiera.
Krew w ołów się zmienia… Chyba umieram…
Ból w piersiach prawie eksploduje…
Czuję dotyk na twarzy, czyjeś sprawne ręce.
Powietrza, powietrza, chłonę resztki tlenu
i metal na piersi — wstrząs, wyładowanie.
Prąd przeszywa, prężę się, igła, strzykawka,
wraca życie, pamięć, serce drży drażnione.
— Boże, zostawiłem w domu odkręconą wodę…Uwierz, wszystko wraca
Empata jak dziecko jest bezbronny
przed zawiścią, ludzką podłością.
Czuje — wystarczą oczy, mowa ciała,
chłonie emocje, każdy coś opowiada…
Rodzimy się piękni, pełni dobrej mocy.
Gdzie ginie ciepło, dziecięce marzenia?
Z czasem frustracja, więcej złości, łez,
narasta w sercach irracjonalny gniew.
Zachłanność w szaleństwo życie zmienia.
Przychodzi czas — koniec, ogień i nicość…
Po stokroć wraca ból zadany innym,
cierpią, bo wiedzą, byli i są winni…
Umiejętność…
Nauczyłem się pięknego
tęsknienia.
Serce domaga się poczucia
bliskości,
szelestu ubrania, dźwięku kroków,
barwy głosu.
Tęskniąc, przywołuję z pamięci
roześmianą buzię,
zapamiętane słowa, zapach perfum…
Odrzucam nachalne obrazy
różnych sytuacji,
w których mogłabyś być…
Bo muszę pięknie tęsknić
— nie zazdrośnie…Tajemnica
Nie wiem,
co los zamierza.
— Chaos,
nieskładne myśli,
giniesz w oddali.
Zniknęłaś,
dotyk bez czucia,
tylko oczami…
Bliskość to wymysł,
wyobraźnia,
natrętne obrazy
są kaźnią
za każdym razem…
Bliżej i dalej
— gmatwa się życie.
Możliwości
nie zawsze dobre
— losu porządki.
Tylko wiatr z echem
chichocze…
Nie kochaj anioła
dla fizycznej miłości.
On jest dla serca,
nie dla ust i ciała.
Obejmiesz go mocno,
gdy dusza uleci.
Będziesz jego
na zawsze, na wieki…Rytm serca
Rytm serca czuję wiem że jest i bije
Jednostajnie równo dzięki niemu żyję
Zapominam jest delikatne że ma potrzeby
Kocha marzenia szybujące jak mewy
Tylko rozsądek zimna kalkulacja
Kłamię oszukuję taka moja racja
A cierpliwe serce w piersi mojej bije
Każdą złośliwość odczuwa dotkliwie
Nadejdzie godzina moment jedna chwila
Nieważna pozycja prestiż i pieniądze
Ból rozsadza piersi krzyknąć nie zdążę
Nie będzie nikogo z tych co się kłaniali
Odejdę w samotności nigdy niekochany
Pogubiłem marzenia czas przez los mi danyDepresja
Nadsłuchuję, czekam na te dziwne kroki.
Wiem, nadejdą, czy to w dzień, czy w nocy.
Zamykam swoje myśli, kulę ciało, mniej
mnie będzie widać, mniej będzie bolało.
Tulę się do ściany, może strach nie zauważy…
Tak cicho z kranu kapie woda… Tylko głosy
w głowie: poddaj się, poddaj, nie chowaj…
Tak cichutko leżę, prawie nie oddycham,
coś tu pełznie, nic nie widzę! Jest we mnie!
Poddaj się czerni nocy, wiesz, że znikąd
pomocy… Tylko kroczek, huczy w głowie:
— Skocz, zostaw to niepotrzebne ciało,
duchem ulecisz, nic nie będzie bolało…
Fobia miasta
Miasto najpiękniejsze jest o świcie:
Brzask światłem wypełnia nocną ciszę,
ulice czyste, latarnie jeszcze świecą.
Pustka, nie ma ludzi, którzy zawsze
gdzieś się śpieszą.
Ta chwila piękna — jest krótka
jak uderzenie serca.
— Nie, nie chcę! Już pełno samochodów!
— Wracam, nie wyjdę dziś z domu…Wirujący świat…
Każdy dzień, godzina
wiruje obok mnie.
Patrzę, szukam chwili,
zatrzymuję czas
— pomyliłem się.
A wyraźnie widziałem
oczy, uśmiechnięte usta.
Wyciągam dłonie, znikasz.
Nic nie ma, przestrzeń pusta…
Dzień za dniem próbuję.
Zawsze coś jest nie tak.
Za wcześnie lub za późno.
— I jak zatrzymać ciebie?
W wirującym dniu,
w wirującym świecie?
Jestem tak bezradny
— przy tej kobiecie…Klinure…
Śnię o tobie gorąco, bez wstydu,
o pieszczocie zmysłów, dotyku rąk.
O czasie mierzonym pocałunkami
i nocy gorącej, gdy jesteśmy sami…
Patrz na mnie, na co nam słowa.
Przemawiaj do mnie oddechem,
biciem serca, drżeniem ciała,
nie, nie mów już nic, kochana…
Zachwycam się aksamitem myśli,
płonącym w ciele pożądaniem.
Skradzionym nocnym czasem…
gdy we śnie jesteśmy razem sami.
Nie chcę się obudzić, nie chcę wstać
— wolę wiecznie w tym stanie trwać…A może by zwariować…
Myśl dziwna — a gdyby zwariować?
W świat marzeń i fantazji się schować?
Depresja, fobia i mania prześladowcza…
Piękne panie — jak się do nich dostać?
O, bez problemu, odrzuć tylko rozsądek!
Zaraz te piękności wprowadzą porządek.
Każda chętna, każda będzie kochać…
Którą wybrać, w której się zakochać?
Można w jednej, bo we dwie zabiją…
Którą kochać, nie wiem sam doprawdy!
Siostry są wspaniałe, a i wybór żadny.
Której nie wybiorę, nie będziemy sami.
Pozostałe wejdą drzwiami i oknami…
I co, Panie Doktorze, co Pan mi poradzi?Echo oddechu…
Zachwycam się eterycznie, z dystansu,
powiewem wiatru, kroplami deszczu.
Odbitym w sercu echem oddechu.
Otaczam cię z myśli marzeń mgiełką,
energią dziką, prawie zwierzęcą.
— Nie odważę się wyciągnąć ręki,
poprawić ramiączka sukienki.
— Musnąć włosów lekko palcami,
wpić się w usta swoimi ustami.
Zachwytem maluję obrazy, marzę,
jeśli nie ja, może ty się odważysz…
— Powiew wiatru zmienić w dotknięcie.
— Echo oddechu w pocałunek.
Marzenia w prawdziwe szczęście…
Moje marzenia
Czego oczekuję, na co czekam?
Nie wiem, przecież nie narzekam.
Może zatopię się w marzeniach,
w emocjach i wyobrażeniach…
Nie znać drogi, a iść i zdążyć,
nie myśleć, za sercem podążyć.
Pokochać i być kochanym,
być jedynym, tym wybranym…
Sens wszystkiego to życie i marzenia.
Istota człowieczeństwa, myślenia.
Miłość, zrozumienie, wybaczenie.
Dla kobiety serce, myśli, poświęcenie.
Dążysz, od innych emocje zbierasz,
sam drogę taką wybierasz…Mgła…
Mgła rzednie.
Nadzieja, ujrzę brzeg,
może światła portu.
Ta cisza, taka lepka,
pełna niepokoju.
Nadzieja w sercu,
wytężam wzrok,
nadsłuchuję…
Nic, opar otula,
złudny spokój…
Wolę sztorm,
wiatr, zawieruchę.
Gdy widzę, walczę,
nawet beznadziejnie…
— Niby nic,
a dreszcz zimny,
pod wodą głazy ostre,
rozkruszą burty statku…
W syrenie wpadnę ręce
i oddam duszę.
Nie dopłynę,
nie zobaczę ciebie więcej…
Zginę!Po co…
Nie wierzę: to tyle?
Koniec marzeń, fascynacji?
Jestem — w celi z kalendarza.
Myślami wolny… Śmiałem się:
— Mam młode wnętrze,
na co jeszcze ciało,
kocham przecież sercem…
Metryka i ramy:
— Nie zatrzymuj jej dłoni,
nie patrz w oczy…
A serce krzyczy:
— Wolę pęknąć w bólu
niż bić bez emocji.
Tylko patrzę, a dusza szaleje:
— Przytul ją, pocałuj…
Po co?
— Przecież z nią się nie ożenię…Tunel…
Dźwięki wokół mnie, nie otwieram oczu,
bo po co. Rozmowy spokojne, profesjonalne,
uspokajam się, nic mnie już nie drażni…
Odpływam… Gdzie ten tunel świetlisty,
gdzie moje wspomnienia?… Nie, nic nie ma…
Osobowość… tracę słowa, stałem się myślą,
iskrą energii w czarnym chaosie… Tracę wolę,
nie wiem, co to wola? Jakie ma znaczenie,
czym byłem, jakie ze mnie było stworzenie…
Złudny spokój! Czai się coś niepojętego i wiem,
że nic w tym dobrego. Bezcielesne, pełne energii,
pochłania każdą iskrę ducha w tej dziwnej przestrzeni…
Nie chcę świecić, póki mam świadomość, zobaczy,
wyczuje i koniec, nie ma drogi, schronienia, innego
świata, tylko ja i skra nadziei. Wciąga mnie, wysysa!
Szum, czarne macki… — Budzimy się, już po operacji
i nie zapomnij nasikać do kaczki…
Ty i ja…
Zatrzymał się czas i zwolnił.
Tylko ja i ty, reszta to posągi.
Skradziona cząstka życia trwa
w pamięci i wspomnieniach.
Otwieram oczy, czas wraca
i wszystko się zmienia. Koniec,
patrzysz w inną stronę i nic
nie pamiętasz. Tylko ja i ty,
sam na sam, jedyni na świecie.
Ty i ja przy wymyślonej kobiecie…Cykl…
Cisza, zapach mgły, ciepła zmrożonego
pasmami białymi. To zapowiedź zimy.
Północny oddech rumaka wietrznego,
do karocy zimy na wieki zaprzęgniętego.
W kilka nocy przybędzie razem ze swą
Panią, brudny świat okryje powłoką białą.
Uśpi to, co rosło, a teraz już przekwitło. Po
jesiennych deszczach ciepło z ziemi znikło.
Długie noce, mróz, dni bez słońca blasku, co
nieprzykryte, nieschowane jest w potrzasku.
Okryte śniegiem w ciszy śpi, spokojnie czeka.
A delikatna wiosna uchyli ciepłu wieka,
zimową zrzuci szatę, szepnie słońcu, lśnij,
uśpioną ziemię dotknie i powie — żyj…
Deszcz…
Pogoda, jako aura, ma humory kobiece.
Zimnej i deszczowej nikomu nie polecę.
Gdy się uśmiecha słońcem, obłokami,
Wypełnia mi myśli różnymi marzeniami.
Dziwnie to zabrzmi, a wolę tę deszczową.
Dla mnie jest ciekawsza niż słoneczną porą.
Potrafi zaskoczyć, wiatrem w oczy zawiać,
I trzyma w napięciu, trzeba wciąż uważać…
Lubię wiatr, szarugę, lubię niepogodę,
Mogę spacerować, nikt nie wchodzi w drogę.
Wiatr chichocze, żyjesz z deszczem w zgodzie.
Zawsze spaceruję przy mokrej pogodzie.
Inni przebiegają w pośpiechu i trwodze,
A ja deszcz kocham i zmoknąć się nie boję…Zdobycz…
Błyski światła, rytm upojny — mogę ci postawić?
Jesteś piękna, wyjątkowa, z tobą chcę się bawić…
Nie do wiary, tańczy ze mną wybrana dziewczyna.
Spontaniczna, wirująca seksem, kobieca maszyna…
Wyszła ze mną, w pocałunkach minęła nam droga.
Tuliłem ją do siebie, oddała mi się bez słowa…
Tylko teraz coś dziwnego, bo nie mogę się ruszyć,
coraz ciężej oddycham, zaczynam się dusić.
— Wraca piękna, dziwnie słodko się przygląda.
Zamiast ciepła czuję zimno i w oczy mi spogląda…
Pocałunek, rozkosz… Nie! Zabiera mi życie!
— Te ssące usta, moment, pogrążyłem się w niebycie…
Dziwny zapach, gdzie ja jestem?! Wstać nie mogę…
— Jestem żywcem pochowany w zimnym grobie!!!Utopiec…
Nie wierzyłem w zabobon i dziwne słowa:
„Nie patrz do studni, gdy księżyca nowia”.
Zamyślony, w noc bezsenną nieopatrznie
skierowałem w nią spojrzenie właśnie…
Srebrna tafla, blask księżyca i dziwne odbicie
tworzy postać, ja jestem w zachwycie…
Pochylony, chcę wzrokiem sięgnąć dołu,
widzę piękne dziewczę, nagie mimo chłodu…
Wyciąga ramiona, odsłaniając piersi, patrzy w oczy
i słyszę wyraźnie — mój luby, mój luby, pomocy!
Nachylam się mocniej, by uchwycić ręce…
Koniec, ciemność, nie pamiętam nic więcej…
Nie wiem tylko, czemu teraz, mimo chłodu,
siedzę nagi w studni, w księżycowym nowiu…Rozpacz…
Krzyk porywa wiatr. Echo,
nieś moje wołanie w świat.
Duszo, leć w zaświaty,
powiedz, mam dla niej kwiaty.
— Powiedz: świat stracił barwy,
kolor, dźwięki, słońce — blask,
żyję w mroku, odkąd nie ma nas…
— Wołam: wróć, wróć na chwilę,
oddaj, losie, mi dziewczynę!
Oddaj oczu blask, uśmiech,
kochane dłonie albo, albo
zabierz mnie już do niej…
Póki mogę…
Witaj, kochana…
Jestem w twoim śnie,
będę do rana. Opowiadaj:
kogo poznałaś?
Smutek, dostrzegam łzy
— ty płakałaś… Ostrzegałem,
trudno dać serce,
liczyć na więcej. Zranił cię?
Zostałaś sama… Nie dbaj o to,
zostanę z tobą.
Będzie nowy dzień.
Zapomnisz o smutkach,
tylko nie bądź taka ufna.
Pokochasz i będziesz kochana.
— I wtedy nie będę już
z tobą do rana…Ja, parasol i dziewczyna
Pada, pada deszcz, mocno wieje, a ja idę, idę i się śmieję,
Pędzą chmury jak szalone, wiatrem rwane i rzeźbione,
Chlapie z kałuż brudna woda, to deszczowa jest pogoda,
A ja idę, idę i się śmieję, mam parasol, pod nim ciebie…
Mogę ramię twoje dotknąć, ty się tulisz, nie chcesz moknąć,
Parasolem cię osłaniam, deszczu kroplom się nie kłaniam,
Gotów jestem zmoknąć cały, aby chwile wiecznie trwały,
Tak to w życiu często bywa i sielanka się skończyła…
Deszczu kropel już nie widać, ja udaję, by cię trzymać.
Tulisz jeszcze się przez chwilę, ja osłaniam mą dziewczynę.
Lecz już wszystko się skończyło, a przez chwilę było miło.
Już po deszczu, wiatr nie wieje, wyszło słońce i się śmieje,
Ja parasol muszę złożyć, lecz na pewno nie odłożyć,
Jeszcze przyjdzie taka chwila: ja, parasol i dziewczyna…Katharsis
Nie widziałem jej od kilku dni.
— Tylko czasem, gdy wchodziła
w drzwi.
Nie odczułem braku słów,
spojrzenia, obecności…
Zimno, dystans… Jestem obcy!
To ciepło, sycące spojrzenie,
uciekło z uczuciem,
straconym pragnieniem…
— A chciałem świat podpalić…
Wierzyłem — to ona mój ideał!
— Nikt mnie tak nie sponiewierał…
Przetrwałem. Ból zapomnę.
Serce mocniej bije, dziś, jutro…
odnajdę duszę i pokocham
— bo kochać muszę.Kobiety i rozsądek…
Nie mówisz dosadnie, jest to oczywiste,
Biorąc pod uwagę kobiecą intuicję.
Chcesz być delikatny, czytać z mowy ciała,
Dać wszystko, nie pytając o nic jej bez mała.
I wszystko jest dobrze i jesteś szczęśliwy,
Jak zawsze tylko do pewnej tylko chwili.
Ty jesteś pewien, a jej się wydaje,
Problem największy wtedy powstaje.
Ona przedkłada potrzeby swoje,
Nie są ważne uczucia i marzenia twoje.
I zrobisz, co zechce, mina, łzy, spojrzenie…
Nie pomoże nigdy żadne tłumaczenie,
Smutnym wieczorem wraca rozsądek
— już wiesz, to nie jest udany związek…Senny koszmar
Śnię, to niemożliwe, byś obok leżała!
Taka przytulona jesteś, moja cała…
Patrzysz w oczy i całujesz w usta,
nagość twą okrywa muślinowa chusta.
Czuję twoje ciepło, zapach, zręczne dłonie,
serce mi łomoce jak w galopie konie…
Chcę cię mocno chwycić, jak młodziutkie źrebię,
patrzę, LUSTRO, w nim nie widzę SIEBIE!
Jakiś obcy facet, nie powiem, przystojny,
ty w jego ramionach, to widok upiorny…
Budzę się z okrzykiem, co za koszmar straszny!
I słyszę z oddali jakiś głos rubaszny…
„Nie śnij ty tak mocno o pięknej dziewczynie,
lepiej swe marzenia utop w mocnym winie”.Znikam…
— Tracę materię,
jestem przejrzysty,
światło przebija
przeze mnie.
Twój wzrok zatrzymuje
się za mną. Mnie nie ma,
niewidoczny krzyczę,
tupię nogami.
— Jestem tu,
tu razem z wami…
Spojrzenia przechodzą,
dźwięki ciche, odległe.
Wiatr się wzmaga.
— Znikam.
Już nie boli, pozory,
niepotrzebny nikomu.
Los przeklął duszę,
wiatr uniósł ją i niesie
w zimną pustkę, otchłań
między piekłem a niebem…Kochać…
Nie można przestać kochać
— jeśli naprawdę kochałeś
nie można myśleć że koniec
i wszystko przegrałeś
nie można słów wymazać
bo masz je w sercu
nie można niszczyć jej życia
bo jest w innym miejscu
nie można czasu wrócić
gdy byliście we dwoje
można ją kochać dalej choć
serce jej nie jest już twoje
Blisko i daleko…
Jesteś blisko, za blisko dla marzeń,
a za daleko dla oczu.
Nieosiągalna, nie do zdobycia,
o ironio, niczym wiedza
na końcu życia…
Odrzucam,
odrzucam rzeczywistości,
odwracam się od niej.
Oddaję się pragnieniu,
stworzonemu kłamstwem
— uosobieniu…
I żyję w różnych światach,
pogubiłem w nich siebie…
Stworzonym i tym prawdziwym,
tuż obok ciebie…Bezsenność…
Wkoło cisza, wiatr się śmieje,
że ja nie śpię, a już dnieje.
Liście szepczą myśl straszliwą,
że nie jesteś już mą miłą.
Że nie kochasz i nie myślisz
i dlatego się nie przyśnisz.
Przecież śniłem tak niedawno,
całowałem i pieściłem.
Całkowicie mi oddaną,
tak szczęśliwą, zakochaną…
Szukam, robię, co w mej mocy…
gdzie są migdałowe oczy?…
W ciszy słychać wiatru słowa
— że nie jesteś miła moja…Tango…
Nie odtrącaj mnie, kochany, płonę cała
pożądaniem… Bij mnie, nakrzycz, sponiewieraj,
póki czuję twe ramiona, ja wytrzymam,
jestem twoja. Odepchnąłeś — dłonie ranią…
Ja wybaczam, u stóp leżę, bij, wytrzymam,
kocham ciebie… Jestem twoją — żyję tylko
namiętnością. Będę cieniem i oddechem,
tuż za tobą, nie zostawiaj! Weź mnie z sobą…
— Czuję ogień, ty pożądasz mnie, kochany.
Wiem, że pewnie znów mną wzgardzisz…
Możesz bić i poniewierać, ja wybaczę…
Nie wybaczę tylko zdrady, zimnych oczu.
Za pogardę i złe serce wszystko stracisz.
Gdy porzucisz, za tą inną krwią zapłacisz…Egocentryzm…
Zamysł przedziwny w tym miejscu.
Taniec materii z energią powiązań,
podległość i zazdrość o przeszłość.
Krąży, wiruje pozornie bezładnie…
Dba mechanika, żeby było ładnie.
Ciemność ma wiele odcieni — jak
i blask światła. Pojęcia tak kruche,
cały wszechświat do poznania.
W ogromie zamysłu nie widać dumy.
Nie widać łez, nie słychać bicia serca,
każdy problem jest śmiesznie nieduży.
Pokory, gdy zerkasz w niebo i widzisz
odległe światy, tak wyglądały kiedyś, i
pomyśl, tam też ktoś do góry patrzy…Fatalizm…
Deszczowe krople z szarego nieba
uderzają rytmicznie w parapet okna.
Jest ciemno, a wczesna godzina,
nie widać ulicy, nie widać chodnika…
Płoną latarnie, przebudzone
za wcześnie nie świecą wspaniale.
Ledwo żarzącą widać w nich duszę.
Wieje, szaleństwo żywiołu na niebie.
*
I cisza, ciemno, już nie pada, słyszę bicie
serca, swojego i obok za ścianą sąsiada…
Gasną latarnie przebudzone deszczem.
Wiatr odgania chmury, widać słońce wreszcie.
— Wszystko się zmienia i zawsze coś się dzieje…
— Bez względu na mnie, bez względu na ciebie…
Wybór
Swoje serce ubrałem w twoje
ciało. Dałem myśli swoją duszę.
— A wybrałaś drzwi samochodu,
błyszczącą karoserię w kolorze
pasującym do twoich oczu…
— Myśli zostały, serce i dusza
powróciły. Nie dziw się, że nie
jestem już dla ciebie miły.
— Byłoby to chyba dziwne…Czarny Anioł
Aniele, pogubiłeś białe pióra i straciłeś swą łagodność.
Coraz trudniej mi uwierzyć, że tak mogłeś się odmienić.
Słowa twoje były we mnie: — Dąż do celu, idź do przodu,
bądź bezwzględny! I goniłem za słowami, marzeniami…
W blasku słońca ją widziałem, w chmurach, w deszczu,
w niepewności i czekaniu, i cholernym swym cierpieniu.
Nic mi nigdy nie szczędziłeś, bólem, mą zgryzotą żyłeś…
Jesteś — świetlistym żywiołem? Wątpię, bo co z duszą!
Tu, na dole, wołam: czy jestem zabawką? Z czyjej to
jest woli… Szeptałeś: miłość, kochanie, szczerość,
zrozumienie — reszty nie wymienię… Co mi pozostało?
Nieprzespane noce i wiatr, który ze mnie chichocze.
Echo niesie słowa… Głupcze — ona nie jest i nie była twoja!
I powiedz, Aniele, czy to twoja wola? Bo przecież nie moja…
Dogonić króliczka…
O ironio! Senne spełniłem marzenie…
— Być blisko, tańcząc w rytmie szalonym.
…o niej uległej i we mnie wtulonej.
Po tańcu pustka i moje zdumienie…
Z innym się tuli, w niego wpatrzona,
widzę jej gesty, śmiech, słyszę i słowa…
Zniknąłem, cieniem, powietrzem się stałem,
marzyłem, śniłem, miało być tak wspaniale…
Ścisk serca, wściekłość, tak rozczarowany…
Patrzę, tańczy z każdym — na zawołanie…
— Nie lśni już dla mnie w kolorach tęczy.
Tak przewidywalna, tylko ciałem nęci…
— Wstanie rano — czy pamięta moje słowa?
Niech zapomni! Wcale nie jest wyjątkowa!Akrofobia życia…
Tak wysoko,
akrofobia paraliżuje,
zabiera siły, demoralizuje.
Przed siebie, do przodu,
uważam, po bokach
strome stoki…
Krok za krokiem
w przyszłość,
bez chwili zadumy.
— Ile zostawiłem, co
w życiu zgubiłem?
Do przodu, do przodu,
od wschodu do zachodu…
Ciśnie się pytanie:
— Gdy się zatrzymam,
co się stanie?
— Nie ruszę dalej,
zostanę w miliardzie
ścieżek ludzkiej samotności,
zakończę drogę, złożę tu kości…Świat…
— Rzeczywistość, prawdziwy świat… nie,
nie chcę tu nikogo znać. Rozmywa się
kształt, to nie ludzie, to dym! Myślałem
— znam, że poznaje miejsca, a się łudzę…
Złudzenie, słońce na mrozie tak nie grzeje,
serca zimne, oczy twarde, bezwzględne.
Wilk bez stada, będę sam, odejdę. Nie każdy
krzak daje cień, nie w każdej studni jest woda…
Tak tęsknię do sennego świata, serce woła,
szczerości, prawdy, miłości — uczuć nie ma.
Świat przepełnia kłamstwo, fałszywe słowo…
— Prorok tak piękny, tylko myśli ma zimne.
Głosem śpiewnym porywa serca, mami tłumy,
śmierć ludzkie ciała zmieni — w pyłu chmury…Halloween?
Czemu to pamiętam — już się pogubiłem.
— Mgłę zimną lepką, migające cienie,
obce głosy i mroczne wspomnienie…
— Krok i spadam, nie wiem, co się stało. Nic
nie widzę, zdrętwiałem, to nie moje ciało!
Słuch mi się wyostrzył i te dziwne dźwięki.
Coś się skrada do mnie, słyszę blisko ręki…
Z trwogi nie oddycham, jak mam się obronić,
został tylko umysł i słuch wyostrzony…
— Nie, o zgrozo, odzyskuję w ciele czucie!
Coś tak oślizgłego pełznie po mym bucie…
Już jest przy kolanie, śluzem znaczy drogę…
Nie mogę się ruszyć, nikt mi nie pomoże.
Syczy, mlaska, sunie coraz bliżej twarzy,
co za chwilę będzie, myśleć się nie ważę…
Czy mi krew wypije, czy tylko udusi…
Nie, nie zdąży, panika mnie zadusi…
i robi się jasno, widzę wierne oczy, pies
mnie budzi, liżąc — wstawaj, do roboty…Wartość…
Lepko, prawie nie czuję ciała,
oddycham, woda mnie ukołysała.
Inni widzą to samo niebo,
popijając whisky. Staram się nie pić,
woda morska szkodzi…
Coś płynie! Nadzieja, tak blisko,
ktoś patrzy na mnie. Wyciągam ręce,
mogę prawie dotknąć burty, prawie…
Mijają mnie, jestem dla nich
bez wartości…
Dla jutra jestem przeszłością.
Zostało mi trochę dziś…
O, jest ktoś, dla kogo jestem cenny!
Zimne, fosforyzujące oczy
i cień pode mną…
To dobry dzień dla niego.
— Naje się do syta…Wybór…
Trwam, trwam między tym, co mnie dotyka, i tym,
co szepcze, mami. Odbijam się od rzeczywistości
wewnętrznej osnowy, pełnej złych myśli głowy.
— Nie, nie chcę zamykać oczu, w chaosie szarość,
urwane dźwięki, ostre błyski światła, chaotyczne
wzory i ból przy dotknięciu osłony. Głos szepcze
— wybierz, wybierz raz i zostań, nie otwieraj oczu,
stworzę wymarzone miejsce, co tylko zechcesz.
Myśl zamienię w świat, nawet w piękne dziewczę…
Nie otwieraj oczu, oddaj serce, a dam ci wszystko
i nic za to nie chcę…
Tak prosto, bez bólu, rozczarowania, zamknę oczy
na zawsze, oddam się szaremu światu na wieczność,
bo tu nie ma czasu…
Woal kłamstwa poprzetykany uśmiechem i
zimne oczy, których nie ogrzałem oddechem.
Moim uczuciem mogłem zmienić świat cały,
jej było zimno, mało — nic nie rozumiałem!
Sprzedałem się śmierci, walcząc, chciałem zginąć.
Stałem się nienawiścią, okrutną z życia drwiną.
Za mną krew, łzy, przekleństwa i spalona ziemia.
Żyję, nie chciało mnie piekło, nie trafiłem do nieba.
Głodny śmierci, współczucie w sobie zdusiłem,
nie spotkałem jej, a i spokoju nie kupiłem.
Sumienie nieważne, ja nic nie miałem…
Z wyblakłym wspomnieniem jej ust zostałem…
Płonę w szaleństwie, z krwi zrobiłem pieczęcie!
Przez nią taki się stałem, bo zabrała mi serce…End forever…
Piękny ranek, słońce wschodzące
rozświetla różem chmury, rozjaśnia
granat nocy złotem. Mgły, sunąc nad
lasem, otulają miasto jeszcze śpiące.
Cisza przerwana szumem, trzepotem,
powietrze gęste od małych skrzydeł.
Ptasie stado wzbija się w górę,
obdarowując miasto straconym piórem.
Drży ziemia, wstrząsy mury obalą,
nie słychać nic wkoło, potok ziemi
zagłusza jęki zmiażdżonych skałą.
Dym, kurz, płomienie i góra kamieni.
End forever, już słońce nie wstanie
nad śpiącym miastem i jego niebem…Ucieczka i powrót…
Proste, chwila bólu, strachu
i odpocznę bez koszmarów.
— Bez powietrza płuca płoną,
ja nad ciałem się unoszę.
Ciemność lepka, napastliwa.
Nie ma ciszy i spokoju.
Czuję w czerni twarde dłonie,
rozrywają duszę moją,
żywym ogniem wewnątrz płonę.
Jeszcze gorzej niż pod słońcem.
W dole ciało, unoszone zimną tonią.
Póki mogę, je dogonię,
może starczy sił w ramionach.
Skra energii, pamięć słońca.
Jestem, czuję, serce bije,
ruch rękoma i do góry, nie chcę
więcej być w głębinie…
Coraz jaśniej, jeszcze moment
i zachłysnę się powietrzem.
Słońce, ciepło, różne dźwięki.
Na powierzchni patrzę w niebo,
słońce, chmury, w sercu myśli:
nie uciekniesz od natury.
Dokończ życie w bólu, znoju,
tam w ciemności wiesz, co czeka
— wieczna męka, ognia rzeka…Każda chwila życia
Idę ulicą, między przechodniami.
Mijam ludzi zajętych sprawami.
Hałas, ciągły szum i gwar nieznośny.
Wśród nich czuję się dziwnie samotny.
— Nie znam nikogo z idących chodnikiem!
W każdym miejscu, chwili i w czasie
są tacy jak ja, widzący, czujący inaczej.
Czy spotkam kogoś takiego, w marzeniach
nierealnych i w sobie zamkniętego?
— Sam w strumieniu życia ludzkiego!
Każdy z nich kiedyś się zatrzyma.
Spojrzy wokoło niewidzącymi oczyma.
Zobaczy, co ja teraz widzę, ludzi i
samotne ich życie, przestanie się łudzić.
— Idę między nimi, inny, a szczęśliwy…
Z każdej życia chwili.Krople wody…
Ludzie niczym krople wody w oceanie
Unoszą się z nurtem i wodnymi prądami
W oceanie kropla jest niezauważalna
Wkoło widzi inne i jest dostrzegalna
Niesiona ruchem innych i wody falami
Bezmyślnie goni za pędzącymi kroplami
Przychodzi czas gorące słońce kroplę woła
Pieści ją światła promieniem nie roni słowa
Opuszcza ocean — parą unosi się do góry
Niesiona wiatrem łączy się w białe chmury
Płynie po niebie z gracją powoli bez złości
Pełna kolorów dźwięków i ciekawości
I widzi że świat nie jest szary i bury
— Czemu całe życie wierzyła w bzduryPewność…
Selekcja, mogę, nie mogę, z tym tak,
z tamtym nigdy, niech idzie w świat.
O, przystojny, tamten mniej i obojętni,
ja wybrałam — reszta sami zbędni…
Pożar, płonie wszystko, ogień nieba sięga.
Ona jest spokojna, czeka, będzie kawaleria.
— Jeszcze tylko chwila, a wszyscy wybrani
uratują z ognia albo sczezną sami…
A dnia następnego krótka notka w prasie:
— Spłonął dom cały, ocaleli wszyscy prócz
dziewczyny, co została w środku właśnie…
Została w płomieniach, nie wybiegła z domu.
Młoda, piękna, zdrowa i nic nie zrobiła…
— Czyżby swej urodzie życie zawierzyła?
Niech czekają…
Rozczarowany rzeczywistością,
zniesmaczony — piękno jest banalne,
życie prostackie, brudne i irracjonalne.
Chcę się ubrudzić? No niekoniecznie…
Wyrzeknę się ciała… Zostanie dusza sama.
Ból zamknięty w słowach, w wersach wierszy,
wiersze w książkach. Odłożę na półkę,
niech lata czekają. Na oczy ciekawe,
otwarte serce. Emocje ożyją — czy mogę
marzyć o czymś więcej?!Myśli
Moje myśli są jak ptaki, ukryte na łące czerwone maki,
Przycupnięte na gałęzi, nikt nie widzi, co je tu więzi.
I myśl się budzi, ta ukryta głęboko przed wzrokiem ludzi,
Zrywając się do lotu, wśród szumu skrzydeł i łopotu…
Płoszy inne, które razem, chmurą, lecą naraz jedną turą.
Unoszą się w powietrze, a myśl to samotny ptak na wietrze,
Głośno krzyczący z daleka, bez intymności — co mnie czeka?
Bezbronny, odarty z tajemnicy, w potępienia nawałnicy.
Moje osobiste więzienie to strach i ludzkie niezrozumienie…
Są tacy, co nie są z myślami sami, myśli ich to klucz żurawi.
Im zazdroszczę?
Nie, ja do innych doznań prawo sobie roszczę…Ludzie są źli…
Ludzie są źli…
— Przeważnie…
Wiedziałaś o tym!
Krzywdzą, zmieniają innym
życie w błoto.
Każda słabość, potknięcie
to ich śmiech, twoje łzy,
twój krzyk.
Bezlitosne, zimne oczy,
nie poddasz się, stłamszą,
same kłopoty.
Udajesz, że akceptujesz.
Innym, jak wszyscy,
w twarz plujesz.
Tracisz dobro, swojego ducha.
Dawną sobą jesteś w nocy,
nim sobie przypomnisz,
gdy otworzysz oczy…
Spotkasz zakochanego
w tobie, pokażesz mu duszę,
porzucisz pozę?
Może on też gra
swoją rolę?
— Dla niego bądź sobą,
uciekaj przed pozą…Łowczyni
Prawda jest subiektywna, nie kłam,
nie oszukasz świata. Przed łowczynią
nie udawaj chwata. Gdy spotkasz ją,
mężczyzno, co z ciebie zostanie?
Niejeden się zadziwi, a ty będziesz myślał,
że jesteś szczęśliwy
— a ona zamruga oczami, łzy uroni,
westchnie, prawie mdleje i odda się
tobie, swojej ofierze. Chwycisz w ramiona,
a ona zemdlona. Który odmówi pomocy
słabej kobiecie… Wpadłeś w sidła!
Bez nadziei, już się nie podniesiesz,
będziesz służył „łowczyni”, uległej kobiecie…
Magnetyzm
Twarz, magnetyzm oczu, wszystko
było mgnieniem, wstrząsem i pytaniem:
czy znalazłem, co szukałem? Bez wahania
obdarłem się z tajemnicy, pewien,
że ty też mnie zachwycisz…
*
— W snach przychodzisz idealna:
mądra, delikatna i powabna.
Choć cię tylko wymyśliłem
— czekam każdej nocy,
gdy oddaję się twojej mocy…On czka, ona czeka…
Ona czeka, on czeka…
Dzieli ich wszystko,
Oczekiwania, potrzeby, marzenia;
On czeka,
Ona czeka…
W sercu pełnym niepokoju,
Chciałaby sama nie wracać do domu…
Ona czeka,
On czeka…
Widuje dziewczynę z daleka,
Pamięta jej oczy…
Wraca zawsze sama
Mimo późnej nocy…
— Pewnie zajęta, sama być nie może,
Przecież tak piękna…
Oni czekają…
Co dzień w tym samym miejscu
Od lat się mijają…Reanimacja
Światło grające cieniem, ściana, pęknięć wiele.
Gdzie jestem? Nie wiem, gorąco jak w piekle.
Szepty, ktoś krzyczy! Świat migocze, odpływa,
drżę z gorąca, to znów z zimna, ubranie ktoś zrywa.
Boli całe ciało, kości kruszy skurcz mięśni,
oddech, gorące powietrze i serce zamiera.
Krew w ołów się zmienia… Chyba umieram…
Ból w piersiach prawie eksploduje…
Czuję dotyk na twarzy, czyjeś sprawne ręce.
Powietrza, powietrza, chłonę resztki tlenu
i metal na piersi — wstrząs, wyładowanie.
Prąd przeszywa, prężę się, igła, strzykawka,
wraca życie, pamięć, serce drży drażnione.
— Boże, zostawiłem w domu odkręconą wodę…Uwierz, wszystko wraca
Empata jak dziecko jest bezbronny
przed zawiścią, ludzką podłością.
Czuje — wystarczą oczy, mowa ciała,
chłonie emocje, każdy coś opowiada…
Rodzimy się piękni, pełni dobrej mocy.
Gdzie ginie ciepło, dziecięce marzenia?
Z czasem frustracja, więcej złości, łez,
narasta w sercach irracjonalny gniew.
Zachłanność w szaleństwo życie zmienia.
Przychodzi czas — koniec, ogień i nicość…
Po stokroć wraca ból zadany innym,
cierpią, bo wiedzą, byli i są winni…
Umiejętność…
Nauczyłem się pięknego
tęsknienia.
Serce domaga się poczucia
bliskości,
szelestu ubrania, dźwięku kroków,
barwy głosu.
Tęskniąc, przywołuję z pamięci
roześmianą buzię,
zapamiętane słowa, zapach perfum…
Odrzucam nachalne obrazy
różnych sytuacji,
w których mogłabyś być…
Bo muszę pięknie tęsknić
— nie zazdrośnie…Tajemnica
Nie wiem,
co los zamierza.
— Chaos,
nieskładne myśli,
giniesz w oddali.
Zniknęłaś,
dotyk bez czucia,
tylko oczami…
Bliskość to wymysł,
wyobraźnia,
natrętne obrazy
są kaźnią
za każdym razem…
Bliżej i dalej
— gmatwa się życie.
Możliwości
nie zawsze dobre
— losu porządki.
Tylko wiatr z echem
chichocze…
Nie kochaj anioła
dla fizycznej miłości.
On jest dla serca,
nie dla ust i ciała.
Obejmiesz go mocno,
gdy dusza uleci.
Będziesz jego
na zawsze, na wieki…Rytm serca
Rytm serca czuję wiem że jest i bije
Jednostajnie równo dzięki niemu żyję
Zapominam jest delikatne że ma potrzeby
Kocha marzenia szybujące jak mewy
Tylko rozsądek zimna kalkulacja
Kłamię oszukuję taka moja racja
A cierpliwe serce w piersi mojej bije
Każdą złośliwość odczuwa dotkliwie
Nadejdzie godzina moment jedna chwila
Nieważna pozycja prestiż i pieniądze
Ból rozsadza piersi krzyknąć nie zdążę
Nie będzie nikogo z tych co się kłaniali
Odejdę w samotności nigdy niekochany
Pogubiłem marzenia czas przez los mi danyDepresja
Nadsłuchuję, czekam na te dziwne kroki.
Wiem, nadejdą, czy to w dzień, czy w nocy.
Zamykam swoje myśli, kulę ciało, mniej
mnie będzie widać, mniej będzie bolało.
Tulę się do ściany, może strach nie zauważy…
Tak cicho z kranu kapie woda… Tylko głosy
w głowie: poddaj się, poddaj, nie chowaj…
Tak cichutko leżę, prawie nie oddycham,
coś tu pełznie, nic nie widzę! Jest we mnie!
Poddaj się czerni nocy, wiesz, że znikąd
pomocy… Tylko kroczek, huczy w głowie:
— Skocz, zostaw to niepotrzebne ciało,
duchem ulecisz, nic nie będzie bolało…
Fobia miasta
Miasto najpiękniejsze jest o świcie:
Brzask światłem wypełnia nocną ciszę,
ulice czyste, latarnie jeszcze świecą.
Pustka, nie ma ludzi, którzy zawsze
gdzieś się śpieszą.
Ta chwila piękna — jest krótka
jak uderzenie serca.
— Nie, nie chcę! Już pełno samochodów!
— Wracam, nie wyjdę dziś z domu…Wirujący świat…
Każdy dzień, godzina
wiruje obok mnie.
Patrzę, szukam chwili,
zatrzymuję czas
— pomyliłem się.
A wyraźnie widziałem
oczy, uśmiechnięte usta.
Wyciągam dłonie, znikasz.
Nic nie ma, przestrzeń pusta…
Dzień za dniem próbuję.
Zawsze coś jest nie tak.
Za wcześnie lub za późno.
— I jak zatrzymać ciebie?
W wirującym dniu,
w wirującym świecie?
Jestem tak bezradny
— przy tej kobiecie…Klinure…
Śnię o tobie gorąco, bez wstydu,
o pieszczocie zmysłów, dotyku rąk.
O czasie mierzonym pocałunkami
i nocy gorącej, gdy jesteśmy sami…
Patrz na mnie, na co nam słowa.
Przemawiaj do mnie oddechem,
biciem serca, drżeniem ciała,
nie, nie mów już nic, kochana…
Zachwycam się aksamitem myśli,
płonącym w ciele pożądaniem.
Skradzionym nocnym czasem…
gdy we śnie jesteśmy razem sami.
Nie chcę się obudzić, nie chcę wstać
— wolę wiecznie w tym stanie trwać…A może by zwariować…
Myśl dziwna — a gdyby zwariować?
W świat marzeń i fantazji się schować?
Depresja, fobia i mania prześladowcza…
Piękne panie — jak się do nich dostać?
O, bez problemu, odrzuć tylko rozsądek!
Zaraz te piękności wprowadzą porządek.
Każda chętna, każda będzie kochać…
Którą wybrać, w której się zakochać?
Można w jednej, bo we dwie zabiją…
Którą kochać, nie wiem sam doprawdy!
Siostry są wspaniałe, a i wybór żadny.
Której nie wybiorę, nie będziemy sami.
Pozostałe wejdą drzwiami i oknami…
I co, Panie Doktorze, co Pan mi poradzi?Echo oddechu…
Zachwycam się eterycznie, z dystansu,
powiewem wiatru, kroplami deszczu.
Odbitym w sercu echem oddechu.
Otaczam cię z myśli marzeń mgiełką,
energią dziką, prawie zwierzęcą.
— Nie odważę się wyciągnąć ręki,
poprawić ramiączka sukienki.
— Musnąć włosów lekko palcami,
wpić się w usta swoimi ustami.
Zachwytem maluję obrazy, marzę,
jeśli nie ja, może ty się odważysz…
— Powiew wiatru zmienić w dotknięcie.
— Echo oddechu w pocałunek.
Marzenia w prawdziwe szczęście…
Moje marzenia
Czego oczekuję, na co czekam?
Nie wiem, przecież nie narzekam.
Może zatopię się w marzeniach,
w emocjach i wyobrażeniach…
Nie znać drogi, a iść i zdążyć,
nie myśleć, za sercem podążyć.
Pokochać i być kochanym,
być jedynym, tym wybranym…
Sens wszystkiego to życie i marzenia.
Istota człowieczeństwa, myślenia.
Miłość, zrozumienie, wybaczenie.
Dla kobiety serce, myśli, poświęcenie.
Dążysz, od innych emocje zbierasz,
sam drogę taką wybierasz…Mgła…
Mgła rzednie.
Nadzieja, ujrzę brzeg,
może światła portu.
Ta cisza, taka lepka,
pełna niepokoju.
Nadzieja w sercu,
wytężam wzrok,
nadsłuchuję…
Nic, opar otula,
złudny spokój…
Wolę sztorm,
wiatr, zawieruchę.
Gdy widzę, walczę,
nawet beznadziejnie…
— Niby nic,
a dreszcz zimny,
pod wodą głazy ostre,
rozkruszą burty statku…
W syrenie wpadnę ręce
i oddam duszę.
Nie dopłynę,
nie zobaczę ciebie więcej…
Zginę!Po co…
Nie wierzę: to tyle?
Koniec marzeń, fascynacji?
Jestem — w celi z kalendarza.
Myślami wolny… Śmiałem się:
— Mam młode wnętrze,
na co jeszcze ciało,
kocham przecież sercem…
Metryka i ramy:
— Nie zatrzymuj jej dłoni,
nie patrz w oczy…
A serce krzyczy:
— Wolę pęknąć w bólu
niż bić bez emocji.
Tylko patrzę, a dusza szaleje:
— Przytul ją, pocałuj…
Po co?
— Przecież z nią się nie ożenię…Tunel…
Dźwięki wokół mnie, nie otwieram oczu,
bo po co. Rozmowy spokojne, profesjonalne,
uspokajam się, nic mnie już nie drażni…
Odpływam… Gdzie ten tunel świetlisty,
gdzie moje wspomnienia?… Nie, nic nie ma…
Osobowość… tracę słowa, stałem się myślą,
iskrą energii w czarnym chaosie… Tracę wolę,
nie wiem, co to wola? Jakie ma znaczenie,
czym byłem, jakie ze mnie było stworzenie…
Złudny spokój! Czai się coś niepojętego i wiem,
że nic w tym dobrego. Bezcielesne, pełne energii,
pochłania każdą iskrę ducha w tej dziwnej przestrzeni…
Nie chcę świecić, póki mam świadomość, zobaczy,
wyczuje i koniec, nie ma drogi, schronienia, innego
świata, tylko ja i skra nadziei. Wciąga mnie, wysysa!
Szum, czarne macki… — Budzimy się, już po operacji
i nie zapomnij nasikać do kaczki…
Ty i ja…
Zatrzymał się czas i zwolnił.
Tylko ja i ty, reszta to posągi.
Skradziona cząstka życia trwa
w pamięci i wspomnieniach.
Otwieram oczy, czas wraca
i wszystko się zmienia. Koniec,
patrzysz w inną stronę i nic
nie pamiętasz. Tylko ja i ty,
sam na sam, jedyni na świecie.
Ty i ja przy wymyślonej kobiecie…Cykl…
Cisza, zapach mgły, ciepła zmrożonego
pasmami białymi. To zapowiedź zimy.
Północny oddech rumaka wietrznego,
do karocy zimy na wieki zaprzęgniętego.
W kilka nocy przybędzie razem ze swą
Panią, brudny świat okryje powłoką białą.
Uśpi to, co rosło, a teraz już przekwitło. Po
jesiennych deszczach ciepło z ziemi znikło.
Długie noce, mróz, dni bez słońca blasku, co
nieprzykryte, nieschowane jest w potrzasku.
Okryte śniegiem w ciszy śpi, spokojnie czeka.
A delikatna wiosna uchyli ciepłu wieka,
zimową zrzuci szatę, szepnie słońcu, lśnij,
uśpioną ziemię dotknie i powie — żyj…
Deszcz…
Pogoda, jako aura, ma humory kobiece.
Zimnej i deszczowej nikomu nie polecę.
Gdy się uśmiecha słońcem, obłokami,
Wypełnia mi myśli różnymi marzeniami.
Dziwnie to zabrzmi, a wolę tę deszczową.
Dla mnie jest ciekawsza niż słoneczną porą.
Potrafi zaskoczyć, wiatrem w oczy zawiać,
I trzyma w napięciu, trzeba wciąż uważać…
Lubię wiatr, szarugę, lubię niepogodę,
Mogę spacerować, nikt nie wchodzi w drogę.
Wiatr chichocze, żyjesz z deszczem w zgodzie.
Zawsze spaceruję przy mokrej pogodzie.
Inni przebiegają w pośpiechu i trwodze,
A ja deszcz kocham i zmoknąć się nie boję…Zdobycz…
Błyski światła, rytm upojny — mogę ci postawić?
Jesteś piękna, wyjątkowa, z tobą chcę się bawić…
Nie do wiary, tańczy ze mną wybrana dziewczyna.
Spontaniczna, wirująca seksem, kobieca maszyna…
Wyszła ze mną, w pocałunkach minęła nam droga.
Tuliłem ją do siebie, oddała mi się bez słowa…
Tylko teraz coś dziwnego, bo nie mogę się ruszyć,
coraz ciężej oddycham, zaczynam się dusić.
— Wraca piękna, dziwnie słodko się przygląda.
Zamiast ciepła czuję zimno i w oczy mi spogląda…
Pocałunek, rozkosz… Nie! Zabiera mi życie!
— Te ssące usta, moment, pogrążyłem się w niebycie…
Dziwny zapach, gdzie ja jestem?! Wstać nie mogę…
— Jestem żywcem pochowany w zimnym grobie!!!Utopiec…
Nie wierzyłem w zabobon i dziwne słowa:
„Nie patrz do studni, gdy księżyca nowia”.
Zamyślony, w noc bezsenną nieopatrznie
skierowałem w nią spojrzenie właśnie…
Srebrna tafla, blask księżyca i dziwne odbicie
tworzy postać, ja jestem w zachwycie…
Pochylony, chcę wzrokiem sięgnąć dołu,
widzę piękne dziewczę, nagie mimo chłodu…
Wyciąga ramiona, odsłaniając piersi, patrzy w oczy
i słyszę wyraźnie — mój luby, mój luby, pomocy!
Nachylam się mocniej, by uchwycić ręce…
Koniec, ciemność, nie pamiętam nic więcej…
Nie wiem tylko, czemu teraz, mimo chłodu,
siedzę nagi w studni, w księżycowym nowiu…Rozpacz…
Krzyk porywa wiatr. Echo,
nieś moje wołanie w świat.
Duszo, leć w zaświaty,
powiedz, mam dla niej kwiaty.
— Powiedz: świat stracił barwy,
kolor, dźwięki, słońce — blask,
żyję w mroku, odkąd nie ma nas…
— Wołam: wróć, wróć na chwilę,
oddaj, losie, mi dziewczynę!
Oddaj oczu blask, uśmiech,
kochane dłonie albo, albo
zabierz mnie już do niej…
Póki mogę…
Witaj, kochana…
Jestem w twoim śnie,
będę do rana. Opowiadaj:
kogo poznałaś?
Smutek, dostrzegam łzy
— ty płakałaś… Ostrzegałem,
trudno dać serce,
liczyć na więcej. Zranił cię?
Zostałaś sama… Nie dbaj o to,
zostanę z tobą.
Będzie nowy dzień.
Zapomnisz o smutkach,
tylko nie bądź taka ufna.
Pokochasz i będziesz kochana.
— I wtedy nie będę już
z tobą do rana…Ja, parasol i dziewczyna
Pada, pada deszcz, mocno wieje, a ja idę, idę i się śmieję,
Pędzą chmury jak szalone, wiatrem rwane i rzeźbione,
Chlapie z kałuż brudna woda, to deszczowa jest pogoda,
A ja idę, idę i się śmieję, mam parasol, pod nim ciebie…
Mogę ramię twoje dotknąć, ty się tulisz, nie chcesz moknąć,
Parasolem cię osłaniam, deszczu kroplom się nie kłaniam,
Gotów jestem zmoknąć cały, aby chwile wiecznie trwały,
Tak to w życiu często bywa i sielanka się skończyła…
Deszczu kropel już nie widać, ja udaję, by cię trzymać.
Tulisz jeszcze się przez chwilę, ja osłaniam mą dziewczynę.
Lecz już wszystko się skończyło, a przez chwilę było miło.
Już po deszczu, wiatr nie wieje, wyszło słońce i się śmieje,
Ja parasol muszę złożyć, lecz na pewno nie odłożyć,
Jeszcze przyjdzie taka chwila: ja, parasol i dziewczyna…Katharsis
Nie widziałem jej od kilku dni.
— Tylko czasem, gdy wchodziła
w drzwi.
Nie odczułem braku słów,
spojrzenia, obecności…
Zimno, dystans… Jestem obcy!
To ciepło, sycące spojrzenie,
uciekło z uczuciem,
straconym pragnieniem…
— A chciałem świat podpalić…
Wierzyłem — to ona mój ideał!
— Nikt mnie tak nie sponiewierał…
Przetrwałem. Ból zapomnę.
Serce mocniej bije, dziś, jutro…
odnajdę duszę i pokocham
— bo kochać muszę.Kobiety i rozsądek…
Nie mówisz dosadnie, jest to oczywiste,
Biorąc pod uwagę kobiecą intuicję.
Chcesz być delikatny, czytać z mowy ciała,
Dać wszystko, nie pytając o nic jej bez mała.
I wszystko jest dobrze i jesteś szczęśliwy,
Jak zawsze tylko do pewnej tylko chwili.
Ty jesteś pewien, a jej się wydaje,
Problem największy wtedy powstaje.
Ona przedkłada potrzeby swoje,
Nie są ważne uczucia i marzenia twoje.
I zrobisz, co zechce, mina, łzy, spojrzenie…
Nie pomoże nigdy żadne tłumaczenie,
Smutnym wieczorem wraca rozsądek
— już wiesz, to nie jest udany związek…Senny koszmar
Śnię, to niemożliwe, byś obok leżała!
Taka przytulona jesteś, moja cała…
Patrzysz w oczy i całujesz w usta,
nagość twą okrywa muślinowa chusta.
Czuję twoje ciepło, zapach, zręczne dłonie,
serce mi łomoce jak w galopie konie…
Chcę cię mocno chwycić, jak młodziutkie źrebię,
patrzę, LUSTRO, w nim nie widzę SIEBIE!
Jakiś obcy facet, nie powiem, przystojny,
ty w jego ramionach, to widok upiorny…
Budzę się z okrzykiem, co za koszmar straszny!
I słyszę z oddali jakiś głos rubaszny…
„Nie śnij ty tak mocno o pięknej dziewczynie,
lepiej swe marzenia utop w mocnym winie”.Znikam…
— Tracę materię,
jestem przejrzysty,
światło przebija
przeze mnie.
Twój wzrok zatrzymuje
się za mną. Mnie nie ma,
niewidoczny krzyczę,
tupię nogami.
— Jestem tu,
tu razem z wami…
Spojrzenia przechodzą,
dźwięki ciche, odległe.
Wiatr się wzmaga.
— Znikam.
Już nie boli, pozory,
niepotrzebny nikomu.
Los przeklął duszę,
wiatr uniósł ją i niesie
w zimną pustkę, otchłań
między piekłem a niebem…Kochać…
Nie można przestać kochać
— jeśli naprawdę kochałeś
nie można myśleć że koniec
i wszystko przegrałeś
nie można słów wymazać
bo masz je w sercu
nie można niszczyć jej życia
bo jest w innym miejscu
nie można czasu wrócić
gdy byliście we dwoje
można ją kochać dalej choć
serce jej nie jest już twoje
Blisko i daleko…
Jesteś blisko, za blisko dla marzeń,
a za daleko dla oczu.
Nieosiągalna, nie do zdobycia,
o ironio, niczym wiedza
na końcu życia…
Odrzucam,
odrzucam rzeczywistości,
odwracam się od niej.
Oddaję się pragnieniu,
stworzonemu kłamstwem
— uosobieniu…
I żyję w różnych światach,
pogubiłem w nich siebie…
Stworzonym i tym prawdziwym,
tuż obok ciebie…Bezsenność…
Wkoło cisza, wiatr się śmieje,
że ja nie śpię, a już dnieje.
Liście szepczą myśl straszliwą,
że nie jesteś już mą miłą.
Że nie kochasz i nie myślisz
i dlatego się nie przyśnisz.
Przecież śniłem tak niedawno,
całowałem i pieściłem.
Całkowicie mi oddaną,
tak szczęśliwą, zakochaną…
Szukam, robię, co w mej mocy…
gdzie są migdałowe oczy?…
W ciszy słychać wiatru słowa
— że nie jesteś miła moja…Tango…
Nie odtrącaj mnie, kochany, płonę cała
pożądaniem… Bij mnie, nakrzycz, sponiewieraj,
póki czuję twe ramiona, ja wytrzymam,
jestem twoja. Odepchnąłeś — dłonie ranią…
Ja wybaczam, u stóp leżę, bij, wytrzymam,
kocham ciebie… Jestem twoją — żyję tylko
namiętnością. Będę cieniem i oddechem,
tuż za tobą, nie zostawiaj! Weź mnie z sobą…
— Czuję ogień, ty pożądasz mnie, kochany.
Wiem, że pewnie znów mną wzgardzisz…
Możesz bić i poniewierać, ja wybaczę…
Nie wybaczę tylko zdrady, zimnych oczu.
Za pogardę i złe serce wszystko stracisz.
Gdy porzucisz, za tą inną krwią zapłacisz…Egocentryzm…
Zamysł przedziwny w tym miejscu.
Taniec materii z energią powiązań,
podległość i zazdrość o przeszłość.
Krąży, wiruje pozornie bezładnie…
Dba mechanika, żeby było ładnie.
Ciemność ma wiele odcieni — jak
i blask światła. Pojęcia tak kruche,
cały wszechświat do poznania.
W ogromie zamysłu nie widać dumy.
Nie widać łez, nie słychać bicia serca,
każdy problem jest śmiesznie nieduży.
Pokory, gdy zerkasz w niebo i widzisz
odległe światy, tak wyglądały kiedyś, i
pomyśl, tam też ktoś do góry patrzy…Fatalizm…
Deszczowe krople z szarego nieba
uderzają rytmicznie w parapet okna.
Jest ciemno, a wczesna godzina,
nie widać ulicy, nie widać chodnika…
Płoną latarnie, przebudzone
za wcześnie nie świecą wspaniale.
Ledwo żarzącą widać w nich duszę.
Wieje, szaleństwo żywiołu na niebie.
*
I cisza, ciemno, już nie pada, słyszę bicie
serca, swojego i obok za ścianą sąsiada…
Gasną latarnie przebudzone deszczem.
Wiatr odgania chmury, widać słońce wreszcie.
— Wszystko się zmienia i zawsze coś się dzieje…
— Bez względu na mnie, bez względu na ciebie…
Wybór
Swoje serce ubrałem w twoje
ciało. Dałem myśli swoją duszę.
— A wybrałaś drzwi samochodu,
błyszczącą karoserię w kolorze
pasującym do twoich oczu…
— Myśli zostały, serce i dusza
powróciły. Nie dziw się, że nie
jestem już dla ciebie miły.
— Byłoby to chyba dziwne…Czarny Anioł
Aniele, pogubiłeś białe pióra i straciłeś swą łagodność.
Coraz trudniej mi uwierzyć, że tak mogłeś się odmienić.
Słowa twoje były we mnie: — Dąż do celu, idź do przodu,
bądź bezwzględny! I goniłem za słowami, marzeniami…
W blasku słońca ją widziałem, w chmurach, w deszczu,
w niepewności i czekaniu, i cholernym swym cierpieniu.
Nic mi nigdy nie szczędziłeś, bólem, mą zgryzotą żyłeś…
Jesteś — świetlistym żywiołem? Wątpię, bo co z duszą!
Tu, na dole, wołam: czy jestem zabawką? Z czyjej to
jest woli… Szeptałeś: miłość, kochanie, szczerość,
zrozumienie — reszty nie wymienię… Co mi pozostało?
Nieprzespane noce i wiatr, który ze mnie chichocze.
Echo niesie słowa… Głupcze — ona nie jest i nie była twoja!
I powiedz, Aniele, czy to twoja wola? Bo przecież nie moja…
Dogonić króliczka…
O ironio! Senne spełniłem marzenie…
— Być blisko, tańcząc w rytmie szalonym.
…o niej uległej i we mnie wtulonej.
Po tańcu pustka i moje zdumienie…
Z innym się tuli, w niego wpatrzona,
widzę jej gesty, śmiech, słyszę i słowa…
Zniknąłem, cieniem, powietrzem się stałem,
marzyłem, śniłem, miało być tak wspaniale…
Ścisk serca, wściekłość, tak rozczarowany…
Patrzę, tańczy z każdym — na zawołanie…
— Nie lśni już dla mnie w kolorach tęczy.
Tak przewidywalna, tylko ciałem nęci…
— Wstanie rano — czy pamięta moje słowa?
Niech zapomni! Wcale nie jest wyjątkowa!Akrofobia życia…
Tak wysoko,
akrofobia paraliżuje,
zabiera siły, demoralizuje.
Przed siebie, do przodu,
uważam, po bokach
strome stoki…
Krok za krokiem
w przyszłość,
bez chwili zadumy.
— Ile zostawiłem, co
w życiu zgubiłem?
Do przodu, do przodu,
od wschodu do zachodu…
Ciśnie się pytanie:
— Gdy się zatrzymam,
co się stanie?
— Nie ruszę dalej,
zostanę w miliardzie
ścieżek ludzkiej samotności,
zakończę drogę, złożę tu kości…Świat…
— Rzeczywistość, prawdziwy świat… nie,
nie chcę tu nikogo znać. Rozmywa się
kształt, to nie ludzie, to dym! Myślałem
— znam, że poznaje miejsca, a się łudzę…
Złudzenie, słońce na mrozie tak nie grzeje,
serca zimne, oczy twarde, bezwzględne.
Wilk bez stada, będę sam, odejdę. Nie każdy
krzak daje cień, nie w każdej studni jest woda…
Tak tęsknię do sennego świata, serce woła,
szczerości, prawdy, miłości — uczuć nie ma.
Świat przepełnia kłamstwo, fałszywe słowo…
— Prorok tak piękny, tylko myśli ma zimne.
Głosem śpiewnym porywa serca, mami tłumy,
śmierć ludzkie ciała zmieni — w pyłu chmury…Halloween?
Czemu to pamiętam — już się pogubiłem.
— Mgłę zimną lepką, migające cienie,
obce głosy i mroczne wspomnienie…
— Krok i spadam, nie wiem, co się stało. Nic
nie widzę, zdrętwiałem, to nie moje ciało!
Słuch mi się wyostrzył i te dziwne dźwięki.
Coś się skrada do mnie, słyszę blisko ręki…
Z trwogi nie oddycham, jak mam się obronić,
został tylko umysł i słuch wyostrzony…
— Nie, o zgrozo, odzyskuję w ciele czucie!
Coś tak oślizgłego pełznie po mym bucie…
Już jest przy kolanie, śluzem znaczy drogę…
Nie mogę się ruszyć, nikt mi nie pomoże.
Syczy, mlaska, sunie coraz bliżej twarzy,
co za chwilę będzie, myśleć się nie ważę…
Czy mi krew wypije, czy tylko udusi…
Nie, nie zdąży, panika mnie zadusi…
i robi się jasno, widzę wierne oczy, pies
mnie budzi, liżąc — wstawaj, do roboty…Wartość…
Lepko, prawie nie czuję ciała,
oddycham, woda mnie ukołysała.
Inni widzą to samo niebo,
popijając whisky. Staram się nie pić,
woda morska szkodzi…
Coś płynie! Nadzieja, tak blisko,
ktoś patrzy na mnie. Wyciągam ręce,
mogę prawie dotknąć burty, prawie…
Mijają mnie, jestem dla nich
bez wartości…
Dla jutra jestem przeszłością.
Zostało mi trochę dziś…
O, jest ktoś, dla kogo jestem cenny!
Zimne, fosforyzujące oczy
i cień pode mną…
To dobry dzień dla niego.
— Naje się do syta…Wybór…
Trwam, trwam między tym, co mnie dotyka, i tym,
co szepcze, mami. Odbijam się od rzeczywistości
wewnętrznej osnowy, pełnej złych myśli głowy.
— Nie, nie chcę zamykać oczu, w chaosie szarość,
urwane dźwięki, ostre błyski światła, chaotyczne
wzory i ból przy dotknięciu osłony. Głos szepcze
— wybierz, wybierz raz i zostań, nie otwieraj oczu,
stworzę wymarzone miejsce, co tylko zechcesz.
Myśl zamienię w świat, nawet w piękne dziewczę…
Nie otwieraj oczu, oddaj serce, a dam ci wszystko
i nic za to nie chcę…
Tak prosto, bez bólu, rozczarowania, zamknę oczy
na zawsze, oddam się szaremu światu na wieczność,
bo tu nie ma czasu…
więcej..