- W empik go
W chaosie zdarzeń - ebook
W chaosie zdarzeń - ebook
Któż by się spodziewał, że w chaosie codziennych zdarzeń, w mroku, można odnaleźć pole słoneczników i zatracić się w nich? Chaos, zatracenie i miłość — te trzy aspekty przeplatają się niezmiennie w DNA każdego człowieka. Gdy już się wydaje, że brzemię codziennej egzystencji staje się zbyt ciężkie, zawsze pojawia się iskra nadziei, żółte pole lub skrawek błękitnego nieba. Życie bywa bardzo przewrotne, ale w tym chaosie — jeśli tylko się chce — można znaleźć wzór na szczęście. Swój wzór…
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-601-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_zielona trawa, dobre dni (…)_
_Ciebie też, bardzo - Męskie Granie 2021_
Czwarty tomik poezji dedykuję Tobie, Przyjacielu.
Dziękuję za to, że mogę być sobą — wrażliwa, ironiczna i nieznośna. Dobrze wiesz, że lepsza nie będę, bo przy Tobie jestem najlepszą wersją siebie. Zatem - Ciebie też, bardzo.
W chaosie zdarzeń
w twoich oczach poruszenie
kiedy patrzę
a lubię patrzeć na wskroś
tęczówki stają się ciemniejsze
bezwiednie głoszą miłość
a usta szepczą: stój
ja nigdy nie słucham
biegnę po twojej skórze na oślep
ufam że w twoich ramionach bezpiecznie
ukryję przeszłość i roztrwonię przyszłość
dziś wiem
jestem i będę
w chaosie zdarzeń i w słoneczne dni
więc
patrzę bo kocham
uwierz
O wschodzie
Słońce wschodziło o piątej cztery
i mrok ustępował blaskowi dnia.
Ocierałam łzy mówiąc półszeptem,
że szczęście zawsze zbyt krótko trwa.
Trzymałam za rękę dłoń przyjaciela,
tatarak szumiał wiatrem targany
i było tak dobrze jak nigdy wcześniej,
bo los został na wskroś zrozumiany.
Gdziekolwiek pójdziesz, tam krok postawię,
wyprzedzę myśli, użyczę słów,
tylko nie milknij pod rękę z rozpaczą,
mów do mnie, proszę, zawsze mów.
Ja jestem słowem ostatnim i pierwszym,
czerp ze mnie, ciągle całą mnie bierz.
Wieczorem dopowiem słowa piosenki,
że zawsze i bardzo — ja ciebie też.
Deser
Zjedzmy deser w tym pokoju:
urok odczynimy zły.
Tylko znajdź dla mnie godzinę,
w której wciąż dryfują sny.
Jeśli nazbyt jestem śmiała,
odrzucę wszystkie niuanse.
Zaczaruję czas nad kawą-
daj mi tylko dwa kwadranse.
Jeśli nie masz już odwagi,
proszę o minut piętnaście.
Będę spieszyć się powoli:
miłość wzejdzie, zaraz zgaśnie.
Nawet jeśli dasz minutę
i mnie przyjmiesz na podłodze,
wrócę, bo ja zawsze wracam
i ci życie wnet osłodzę.
Po drugiej stronie
kiedy deszcz wbrew obietnicom tego świata
szemrze o samotności poszarzałej duszy
wiedz że szczęście mieszkało jedynie
w twoich zachłannie nieśmiałych pocałunkach
a jeśli kiedyś zwątpisz w mą miłość
tak różną od tego czym karmi się świat
rozerwę pochmurną kurtynę nadziei
i wnet pojmiesz:
po drugiej stronie nie ma już nic
Fala
człowiek jest falą
powstaje w wyniku rzuconego kamienia
wiec w bólu się rodzi
we łzach o poranku
potem zatacza kręgi
coraz większe i bardziej świadome
szukając ręki która przyczyną była
gdy uderza o brzeg
napotyka opór
nie walczy o byt
bo i po co
to wbrew naturze
zanim zniknie
ktoś uwieczni na płótnie delikatne kręgi
lub wzburzone jezioro
i nigdy nie wiadomo
dlaczego tak
nigdy nie wybiera wody
nigdy nie wybiera kamienia
nigdy nie wybiera brzegu
zaiste
człowiek jest falą
która zawsze drży
Miłość
miłość jest jak fizyka kwantowa
na początku chcesz zrozumieć
otwierasz szeroko oczy i usta
i chłoniesz każdy atom
czułości
pasji
namiętności
przekraczasz czas
przestrzeń
siebie
unosisz się poza obszary matematycznych równań
i nadal nic nie rozumiesz
bo już nie stawiasz pytań
miłość jest jak fizyka kwantowa
porusza do cna
zmienia strukturę marzeń
by na koniec
zostawić cię z niczym
a jednak
nic też jest czymś
nieprawdaż?
W górach
nie padał deszcz wbrew prognozie i oczekiwaniom
a ona udręczona szła
dźwigała plecak
swoich zmartwień
nieugaszonych pragnień
pełen subtelnych rozczarowań
po chwili usiadła
zasłuchana w rytm natury
pieszczona widokiem gór
a potok płynął
i nagle
wszystko
dosłownie wszystko z czym tu przyszła
przestało mieć jakiekolwiek znaczenie
poszła dalej
zostawiając daleko
szczyty
wodę
i plecak
może siebie też…
Ostatnie pożegnanie
Nikt nie wiedział, nie śnił nikt,
że ból może zmieść człowieka,
że po drugiej stronie rzeki
nikt nie kocha, nikt nie czeka.
Dziś
ciało pokrył biały kwiat,
w trumnie zniknął cały świat.
Każdy wierzył, ufał wciąż,
choć morfina nie działała.
Jedni klęli, inni wciąż
wciąż modlili się do Pana.
Dziś
ciało pokrył biały kwiat,
w trumnie zniknął cały świat.
Oto dziecko, które chciało
zrobić w końcu wielki skok.
Nie jest łatwo otrzeć łzy
matce, w której sercu mrok.
Dziś
ciało pokrył biały kwiat,
w trumnie zniknął cały świat.
Zanim powiesz: będzie dobrze,
zanim zmówisz swe pacierze,
spytaj Boga, gdzie on był.
Ja nie spytam, bo nie wierzę.
Dziś
ciało pokrył biały kwiat,
w trumnie zniknął cały świat.
Nie da się powstrzymać śmierci,
gdy szykuje ci sukienkę.
Jeśli kiedyś przyjdzie po mnie,
proszę — trzymaj mnie za rękę.
Dziś, gdy ciało pokrył kwiat,
gdy umilkły łzy, rozpacze,
dziś, gdy zniknął cały świat,
wszystko jeszcze w wierszu płacze
płacz i Ty
Szczęście
nie szukaj szczęścia w monetach
dziś są
jutro toczą się w nieznane
tracą blask
nie szukaj szczęścia w miłości
wzloty i upadki
zacierają wspomnienia
dając ujemny rachunek
nie szukaj szczęścia w urodzie
nim się obejrzysz
makijaż pośmiertny
zasłoni wszystkie zmarszczki
nie szukaj szczęścia w ludziach
składają obietnice bez pokrycia
zapominają
biegną dalej goniąc złudzenia
gdzie zatem znaleźć szczęście?
kołysząc się w takt muzyki odpowiedziała:
— w sobie-
milczenie zapadło nieoczekiwanie
a papieros się tlił
i tlił
i tlił…
Nie będę pytać
jeżeli nie kochasz
nie mów temu
który dźwiga życie
wpatrzony smutno w dal
że kiedyś
dla ciebie to nic
dla niego kromka nadziei
którą karmi się co noc
gdy wszyscy pojdą spać
on to słowo
mnoży
dodaje
fotografuje
powiela
a potem tańczy wśród gwiazd swoich pragnień
jeżeli nie kochasz
nie dręcz nadzieją
to boli bardziej niż samotność
więc proszę cię: rań
nie będę pytać
dlaczego
Mak
tęczówki błyszczą jak podszewka nieba
gdy czule gładzę niepokorne myśli
i oddalam chmurę trosk
gdy wschodzi słońce
błądzimy w łanach zbóż
nie ma już ciebie i mnie
to czerwiec: jaśmin zakwitł w ogrodzie
i w moim sercu
lecz wciąż boję się podać ci dłoń
zrozum
tak trudno uwierzyć
tak trudno uwierzyć
że mak kołyszący się na wietrze
nie jest plamą krwi
Bezruch
tyle słów nakreślonych namiętnością
tyle ust zamkniętych pocałunkiem
tyle potarganych myśli
wszystko na nic
mówili: nie da się żyć bez miłości
a ja tyle dni miesięcy lat
trwam w bezruchu
moim pragnieniem twoja dłoń
zamknięta w mojej dłoni
i słowa: oto jestem
lecz
nie da się żyć snem
nie podpartym żadnym argumentem
odchodzę po cichu pełna żalu
bo kocham świat
ale bez wzajemności
no trudno
Studium samotności
chłodna noc
rozświetlona nieodkrytą ilością gwiazd
błyszczy samotnością
a ja bym chciała
w ciemności gnać ile tchu
w hamaku czułości ułożyć sny
tworzyć na skórze nowe wiersze
i błyszczeć miłością przez duże M
Łąki umajone
gdy się przelewa czara goryczy
wspomnij
na te łąki umajone czułością
rozlewiska gwiazd wiosennych
śpiew ptaków nad ranem
tam gdzie zawodzi człowiek
natura głaszcze po policzku
i szepcze: choć jest coraz boleśniej
spróbuj raz jeszcze
raz jeszcze
Umiem liczyć czas
nie mogę zasnąć
lampka wina
druga
trzecia
obłok dymu
galaktyka myśli
otchłań wspomnień
jaśminowy żal
od jutra zaś
przyklejony uśmiech
tysiąc pomysłów
a przecież ja umiem liczyć czas
tylko
od ciebie do ciebie
od ciebie do ciebie
od ciebie do ciebie
Konwalia
drżysz konwalio maleńka
smutnie nad mchem pochylona
marzysz o miłości
skryta w tchnieniu lasu
nie targa tobą wiatr
nie pieści cię słońce
nie szepczesz czułych słów
nikomu do ucha
chciałabyś zerwaną być
i słuchać kochanków rozmodlonych twym zapachem
którzy czują co noc tętniący rytm wszechświata
porwę cię
zasuszę wśród wspomnień
i włożę między stronice
przytulę do ust
zasnę spokojnie
choć snem było też moje życie
Na skraju lasu
leżąc na skraju lasu
wpatrzeni w siebie nie wiemy nawet
skąd tak naprawdę przyszliśmy
zwiedzam cię ustami
rozglądam po duszy
i zrywam kwiaty twych myśli
niezapominajki, zawilce,
stokrotki, konwalie i bzy
znów są świadkami grzechu
gdy mnie przytulasz
zatapiam się w trawie
nie mogę wyrównać oddechu
nim przeminiemy
wezmę w kieszeń
wspomnienie, rozkosz i kwiaty
będziemy błądzić
marzyć, by znów
spotkały się nasze światy
czas staje w miejscu
las mruczy czule
choć to jest tylko chwila
odchodzę na palcach
nie chcę przepłoszyć
tak ulotnego z serca motyla
Pod parasolem czułych słów
w deszczu
gdy idziemy ramię w ramię
pod parasolem czułych słów
krople ściekają po twarzy
niczym łzy szczęścia
gdy mówisz
że urodziliśmy się
by przeciąć sobie drogę
kategorycznie zaprzeczam
urodziliśmy się by uzdrowić swoje dusze
by rozjaśnić ciemne noce
wypełnić zakamarki pragnień
w deszczu więc
całuj z całych sił
zanim znikniemy za zakrętem
Kartki
kurz pokrył grubą warstwą lenistwa
wszystkie księgi, książki i książeczki
nikt nie wodzi palcem po zżółkniętych kartkach
nie doszukuje się sensu w zbutwiałych literach
literatura nie chroni przed samotnością
nie osłania przed śmiercią
nie usprawiedliwia nienawiści
potrafi tylko wzniecić pożogę
więc lepiej zamknąć na klucz
i pozwolić obumrzeć
jak tobie we mnie
Kasztanowiec
zegar odmierzał skrupulatnie każdą sekundę
słońce dawkowało hojnie naparstki ciepła
na próżno
kasztanowiec nie zakwitł na czas
(zauważmy tu przewrotną metaforę życia)
można liczyć, by nigdy nie mieć
można czytać i nic nie rozumieć
można kochać i wszystko tracić
kasztanowiec nie zakwitł na czas
może za rok się uda
wbrew statystyce
Wdzięczność
wdzięczność jest ze swej natury
bardzo podstępna
jestem wdzięczna za życie
a ono opada mgłą ma moje serce
jestem wdzięczna za dom
a on drży w posadach co noc
jestem wdzięczna za ludzi
a oni odchodzą w nieznane
może lepiej
nie dziękować
milczenie nie boli
jest obojętne jak kamień przy drodze
bez względu na pogodę
po prostu trwa
Powita cię znów
Mogę cię zabrać w znaną ci przestrzeń,
utulić najmocniej słowami,
byśmy się mogli wpatrywać w niebo,
dryfować ponad gwiazdami.
Mogę cię zabrać na łąkę snów,