Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

W cieniu góry - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 czerwca 2022
Ebook
34,30 zł
Audiobook
42,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W cieniu góry - ebook

Turyści znajdują w potoku u stóp góry zwłoki młodej, pięknej kobiety. W Krempnej, małej wsi w Beskidzie Niskim, zbrodnie rzadko się zdarzają. Były w czasie wojny i tuż po niej, bo to tereny, które historia mocno naznaczyła. Kiedyś tętniło tu życie, teraz trawy zarastają pordzewiałe krzyże i fundamenty domów. Ludzie odeszli, natura przyszła po swoje.

Po swoje idzie też morderca – na jednej śmierci się nie kończy. Podkomisarz Piotr Durlik próbuje ustalić, co łączy ofiary. Jakie są motywacje tego, kto pozbawia je życia, i zostawia na ich ciałach swój „podpis”? Czy istnieje związek między tymi śmierciami a nieszczęśliwym wypadkiem, który wydarzył się tu rok wcześniej? A może trzeba szukać dalej, głębiej?

Śledztwo na własną rękę prowadzi Marcin Stryjkowski, lokalny dziennikarz, którym kierują pobudki osobiste.

Tropy gubią się na zarośniętych ścieżkach, dostępu do prawdy nie ułatwiają mający swoje tajemnice miejscowi.

Kto morduje? Kto jeszcze zginie? Jaką prawdę przykrywa cień góry?

„W chwili gdy świat dookoła nas wariuje, a wiadomości pędzą zewsząd z prędkością pociągu TGV, W cieniu góry Agnieszki Jeż jest jak złapanie niezbędnego oddechu. Sprawnie prowadzony kryminał z dobrą zagadką i wyrazistymi postaciami. Autorka panuje nad gatunkiem i jego zasadami, racząc nas czytelników kapitalną powieścią rozrywkową. W bonusie dorzucając uwodząco opisane piękno Beskidu Niskiego”.

Robert Ziębiński

pisarz, dziennikarz

 

Agnieszka Jeż – pisarka i felietonistka, filolożka polska i bałtystka. Z genów krakowianka i góralka, z urodzenia warszawianka. Obecnie mieszka w Sulejówku. Kiedy nie czyta i nie pisze – spaceruje. „Chodzenie to mój narkotyk”, powtarza za Konwickim. Pozostałe uzależnienia to góry i ogród.

W 2016 roku zadebiutowała jako autorka obyczajowa; od tamtej pory ukazało się dwadzieścia książek z jej nazwiskiem na okładce, w tym kilka kryminałów. Nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru.

Jej czytelnicy i czytelniczki doceniają historie obnażające mrok ludzkiej duszy, wciągające i niedające o sobie zapomnieć.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67262-92-7
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Pierwsze nacięcie było za płytkie, w efekcie powstało coś jakby zadrapanie.

Zupełnie nie o to chodziło, znak miał być ewidentny.

Za drugim razem ostrze skalpela weszło więc w ciało głębiej. Napięta skóra pękła, jej brzegi się rozeszły. Równo, całkiem elegancko.

Srebrny koniec ostrza znowu przejechał po ciele, tym razem w dół, po skosie. Końcówka wykonana ze zbyt mocnym naciskiem, ale czego oczekiwać po debiucie?

Trzecia linia wyszła najlepiej – zgrabnie łączyła się z poprzednią, nacięcie miało odpowiednią głębokość.

Na gładkim udzie dziewczyny pojawiła się litera Z.

Krew powoli spływała po jasnej skórze i zakrywała ją.

Papierowa chusteczka, chwilę przytrzymana, załatwiła sprawę. Z się ujawniło.

Dobrze, bo powinno być widoczne.

Teraz i następnym razem.Rozdział 1

Nic nie pachnie tak pięknie, jak łopiany porastające brzegi górskiego strumienia.

Znała wiele obezwładniających zapachów. Dwie półki w jej krakowskiej łazience były zajęte przez ozdobne flakony, z których każdy kosztował mniej więcej jedną piątą pensji przedszkolanki. Rok temu nie przeliczałaby swoich kosmetycznych zasobów na zarobki nauczycielki nauczania początkowego czy jak to się tam nazywało. No ale wtedy nie znała jeszcze Marcina.

I Marty, jego żony.

Otrząsnęła się i przesunęła stopy z powrotem na suchy kamień. Było już bardzo ciepło, na pewno powyżej dwudziestu stopni, mimo że ledwo co minęła szósta rano. Od kilku dni w kraju panowały upały, a najczerwieńszym punktem na pogodowej mapie były okolice Magurskiego Parku Narodowego, gdzie właśnie spędzała weekend. Woda jednak była chłodna.

Spojrzała na strumień. Wartki, przezroczysty, nieokiełznany. I niepoddający się panującej dokoła duchocie. Zanurzyła dłoń w bystrej wodzie i przeniosła ją nad kolano. Siedziała na osłonecznionym otoczaku. Plecy opierała o pień zwalonego drzewa, skrzyżowane nogi wyciągnęła przed siebie. Jedna kropla kapnęła na jej gładką karmelową skórę. Lekko się wzdrygnęła; przypomniał się jej wczorajszy wieczór. W roli wody wystąpiło wtedy białe półsłodkie wino, jej rękę zastępowały palce Marcina. Przejechała dłonią po udzie – gładkim, z elastyczną, ciepłą i miękką skórą. Nic dziwnego, że szybko przerzucił się z głaskania na lizanie. Poczuła gęsią skórkę na dekolcie i miły skurcz w podbrzuszu. Jej dłoń podjechała wyżej, natykając się na koronkę, którą była wykończona jej koszula nocna. Właściwie to koszulka – do tej ilości materiału zdecydowanie bardziej pasowało zdrobnienie. Wcześniej nie przepadała za satyną, ale Marcina kręciły takie fatałaszki. „Marta nigdy...”, zaczął i nie skończył. Zresztą ta fraza pojawiała się nie tylko wtedy, kiedy się ubierała. Także wówczas, gdy się rozbierała. Kochała z nim od tyłu. Pieściła go ustami. Jadła śniadanie w łóżku, nie przejmując się okruchami. Zarywała noc i spóźniała się do pracy, bo urządzała sobie maraton z filmami Bergmana. Mówiła „no i chuj”, zamiast „a jednak się nie udało”. Wpłacała kilka stów na jakieś schronisko dla zwierząt, a potem, do kolejnego przelewu, jadła wafle ryżowe. Nosiła na tej samej dłoni pierścionek z brylantem po babce i jakąś taniochę ze sklepu indyjskiego. Tak, ona to wszystko robiła, a „Marta by nigdy...”.

Karolina była „codziennym zdumieniem” Marcina. Zresztą przy takiej żonie...

Znowu się otrząsnęła; mimowolnie zanurzyła stopę w potoku. Zimno, za zimno. Cofnęła nogę. Nachyliła się i objęła kolana ramionami. Koszulka podjechała jej teraz do połowy uda. Zupełnie się tym nie przejęła, bo tu przecież było kompletne odludzie. Aż się zdziwiła za pierwszym razem, że w dwudziestym pierwszym wieku są jeszcze takie miejsca. No ale to Beskid Niski – ziemia piękna i tragiczna. Tereny wypędzonych i skrzywdzonych. Raj utracony i niechciane piekło. Dobrze to znała w teorii, a od jakiegoś czasu zajmowała się przecież tym zawodowo. Tak zresztą poznała Marcina.

Uśmiechnęła się do siebie. To był naprawdę fajny facet. Taki... pełen sprzeczności. Z jednej strony wykształcony, bystry, z jakąś iskrą i ikrą, z drugiej – wylądował w Gorlicach jako lokalny dziennikarz. Pełen erotycznej inwencji – znowu ta kula ciepła w podbrzuszu – i jednocześnie mąż przedszkolanki, która spowiadała się z tabletek hormonalnych. Ostatnio chyba ich nie brała, bo podobno oni od dłuższego czasu nie...

– Au! – Coś ją znienacka dziabnęło w ramię. Przejechała dłonią po skórze, ale owadzi napastnik już zniknął, zostawiając po sobie czerwoną zgrubiałą plamkę.

Na moment straciła równowagę – jej stopy zsunęły się ze śliskiego kamienia do wody. Zimna, ale teraz jakby mniej. A może to jej zrobiło się trochę cieplej? Od tych erotycznych obrazków czy może od... zazdrości? Pokręciła głową – nie, nie była zazdrosna. Tak deklarowała i tak myślała. Marcin nie do końca jej chyba wierzył. „Marta by...” Może. Może „Marta by...” – cokolwiek dalej by się wpisało. Ale Karolina nie była jak Marta, była jej przeciwieństwem. To dlatego Marcin tracił dla niej głowę, naginał swoje morale, lawirował, kłamał, miał wyrzuty sumienia, próbował jakoś rozsupłać tę ich trójkątną sytuację, ale czas tylko zaciskał małżeńsko-romansowy węzeł. Karolina wiedziała, że takie sytuacje są nierozwiązywalne. No bo jak? Odejdzie od żony i od dwójki małych dzieci? Przecież je kocha, zdjęcia córek ma w portfelu. Marty zresztą też chyba miał – kiedy płacił, gdy pierwszy raz się spotkali i zabrał ją na kawę do tej gorlickiej kawiarni w podcieniach, zauważyła trzy małe fotografie. Potem już tylko dwie, jakby się wstydził – pytanie tylko, czy przed nią, czy może sfotografowanej żonie nie chciał patrzeć w oczy, kiedy regulował rachunki za kolacje lub desery z kochanką. Z tym zresztą też bywało różnie, bo po pierwsze, Karolina nigdy nie miała parcia, żeby stać się czyjąś utrzymanką, a po drugie – pensja Marcina była adekwatna do lokalnych warunków. Stryjkowscy żyli ponad te warunki, ale nie dzięki zarobkom Marcina, a przy wsparciu zasobnego portfela jego teściów, tutejszych przedsiębiorców. Ich był dom w Gorlicach, w którym mieszkali „młodzi”. SUV, którym Marcin ją tu przywoził, był prezentem od nich i nawet chyża, gdzie ich zięć wystrzeliwał Karolinę na orbitę cudownego seksu, też należała do nich.

Kula ciepła zatoczyła kolejne okrążenie w jej podbrzuszu. Tak, Marcin był cudownym kochankiem. Sprawny i pomysłowy; i ta chemia między nimi... To się rzadko zdarza, i to dlatego przyjeżdżała tu z Krakowa i rozwalała to małżeństwo. Widziała przecież obrączkę na jego palcu. Ba! Za pierwszym razem, po tej wiosennej konferencji, to ona mu zostawiła swój numer telefonu. Fakt, zadzwonił sam, nieprzymuszany, ale czy zdobyłby się na to, gdyby go otwarcie nie zachęciła?

Mimo wszystko nie walczyła o to, aby go wyrwać z tego miejsca, od tej kobiety. Raz, że to byłoby poniżej zasad, które przecież miała, a dwa, że była realistką – jego smutek, wyrzuty sumienia, tęsknota za dziećmi, obrona przed teściami, którzy by go chcieli grillować i pewnie by im się to udało... Plus proza zwyczajnego życia, jaka by się wdarła w ich pełnoetatowy związek.

Czy miałaby wtedy czas i ochotę – i pieniądze, by malować sobie paznokcie u stóp? Kupować nowe perfumy? Robić weekendowe wypady po Europie? Takie przyjemności szybko znikały w małżeńskim kieracie. A gdyby jeszcze pojawiło się dziecko... Nie, żadnych dzieci, żadnych.

O Martę nie była zazdrosna. Nawet gdyby jednak, mimo deklaracji (bo to w końcu facet, ich konstrukcja psychiczna, jeśli idzie o seks, zakładała priorytet biologii nad prawdomównością), sypiał z żoną, byłoby to raczej spełnianie „małżeńskiego obowiązku” niż nieokiełznane harce, jakie były ich udziałem.

Uśmiechnęła się do siebie. Poruszyła palcami u stóp. Czerwień lakieru tak ładnie połyskiwała pod wodą, w której odbijały się promienie porannego słońca...

Marta zdecydowanie byłaby zazdrosna. Ta sytuacja przekraczałaby jej ciasnawy światopogląd. Zarazem... Marcin coś przebąkiwał, że ona może się domyślać, w końcu to już ponad rok, a on nigdy wcześniej nie miał tylu konferencyjnych wyjazdów... Twierdził jednak, że Marta nic by z tym nie zrobiła, bo zawsze wolała niewiedzę lub samooszukiwanie się od ewentualnej bolesnej pewności.

– Może... – powiedziała na głos.

Szum wody zgłuszył jej słowa. Zresztą nawet gdyby nie potok, to i tak mogłaby tu sobie krzyczeć, ile sił w płucach. Żadnej publiczności.

Znowu poruszyła stopami. Tak, bardzo ładne miała stopy – szczupłe, z długimi palcami. Marcin lubił je ssać. Kostki też były niczego sobie – mocno przewężone. Łydki szczupłe, kolana seksownie chude, smukłe uda...

Tak, gdyby ona była Martą, byłaby o siebie, znaczy Karolinę, zazdrosna. O to ładne ciało, o brak zahamowań, o wykształcenie i swobodę. I o to, że Karolina wysysa z Marcina to, co najlepsze. Trzeba by być Matką Teresą, żeby unikać takich myśli. Marcin przychylał się do teorii o świętości żony, choć wczoraj wieczorem...

Parking leśny kilkadziesiąt metrów przed skrętem do ich chyży zawsze był pusty, nie licząc jakichś lokalnych skuterów czy łazików. Nikt inny się tutaj nie zapuszczał. Może w sezonie, ale teraz był początek czerwca. Tymczasem wczoraj, gdy Marcin wybrał się po chrust do kominka, wrócił jakiś niewyraźny. Wreszcie przyznał, że „chyba”, „może”, „nie jest wykluczone”, „choć to jednak nieprawdopodobne”, widział odjeżdżające z tego parkingu auto żony.

Jasne, mogło mu się coś pomylić, bo już się lekko zmierzchało, ale jednocześnie czy fioletowy mini cooper to częste zjawisko na tych drogach?

Przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. Nie chciałaby żadnej sceny, telefonów, listów, nie daj Boże jeszcze na jej wydział. To byłoby takie prozaiczne i prostackie.

– Nie. – Znowu powiedziała to głośno. Nie da się tym myślom, nie po to tu przyjechała, żeby się zamartwiać. Ma spędzić miłe dwa dni pełne seksu, oddechu, zachwytu nad życiem po prostu. Żadnych kłopotów, awantur. Wystarczy, że już wczoraj... Wzdrygnęła się. Nie powinni tyle pić; ona bardziej niż Marcin. Alkohol rozwesela, ale potrafi też szybko wepchnąć w smutek. Albo w złość. Właściwie nie potrafiłaby powiedzieć, jak do tego doszło, że od euforii i niepohamowanego śmiechu przeszli do złości. Znaczy Karolina przeszła. Może jest dziwna, może rozkapryszona, a może po prostu zbyt wrażliwa? Pozory potrafią mylić, a ona...

Gdzieś z tyłu strzeliła gałązka. Wstała i odwróciła się; odgłos dobiegał chyba ze ścieżki do chyży. Pomyślała, że Marcin już się obudził i zauważył, że jej połowa łóżka jest pusta. Lubił poranny seks (południowy i wieczorny zresztą również), więc pewnie wyszedł jej szukać.

Ona natomiast poczuła dzisiaj nieodpartą potrzebę kontaktu z naturą. Zerwała się wcześnie i boso, w koszuli, poszła nad strumień. Kiedy się mieszka w centrum Krakowa, takiej okazji nie można zmarnować.

Znowu suchy trzask, na stojąco lepiej słyszała. Odwróciła się, żeby być tyłem do ścieżki. Uda, że go nie zauważyła, niech ma, uśmiechnęła się do siebie. To tym bardziej pomoże zatrzeć wczorajszy zgrzyt. Przeniosła stopy na suche kamienie, bliżej brzegu. Teren był tu w miarę stabilny; najgorzej było stanąć na takim ślizgaczu – upadek gwarantowany, a to wyglądałoby żałośnie, nie podniecająco. Złapała obiema rękami koronkę na dole koszulki i lekko uniosła materiał. Wydawało się jej, że znowu usłyszała jakiś szmer. Satyna powędrowała do góry, odsłaniając pośladki. Przed sobą Karolina widziała polankę ze spłachetkiem trawy. Będzie musiała im wystarczyć. Teraz miała już gołe i plecy; lekko przekręciła biodra i wciągnęła brzuch. Przybrało się jej ostatnio, i choć Marcin mówił, że lubi krągłości, ona wolała siebie chudą. Kremowy materiał spłynął na kamień obok. Postanowiła się nachylić, udając, że chce sięgnąć do stóp. Wypięte pośladki zawsze tak na niego działały, że...

Świat się przesunął – zieleń lasu i srebrną niebieskość wody widziała teraz pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Zachwiała się, z trudem utrzymując równowagę. Dobrze, że zawsze miała silne nogi, inaczej by upadła. Dopiero teraz poczuła pulsujący ból ramienia, tego samego, w które coś ją ugryzło. Z tyłu dostrzegła... przede wszystkim słońce, ale chyba też... patyk? O co tu chodziło? On chyba nie chciał?... Ale na pewno ją uderzył, bo przecież to ramię...

– Zwariowałeś, kurwa? – Jej dobry nastrój znikł. Balansując, żeby nie upaść, wyprostowała się i odwróciła.

Słońce świeciło jej prosto w twarz, ale widziała sylwetkę, która trzymała coś w ręku. Tak, to chyba był patyk.

Tym razem kąt widzenia się zmienił o prawie dziewięćdziesiąt stopni. Tylko centymetry dzieliły ją od pozycji horyzontalnej, jej włosy niemal dotknęły wody.

Już nie myślała. Obleciał ją paniczny zwierzęcy strach. Splot słoneczny ścisnął się bólem, prawie tak silnym jak drugie uderzenie, tym razem chyba w głowę. Próbowała się podnieść, ale poślizgnęła się na omszałym kamieniu. Kto to był? No chyba nie Marcin, nie, to nie mógł być on, no skąd? Nie widziała dobrze, bo zachlapała sobie twarz. Przetarła policzek i zobaczyła czerwoną szramę na palcach – to nie była woda, tylko krew.

A jeśli nie Marcin, to kto?

Adrenalina ze stukotem przewaliła się przez jej tętnice.

„Uciekaj!”, rozległo się w jej głowie. Podniosła się, jakby nie było tego rwącego ramienia i skaleczonej skroni. Przelotnie spojrzała na nieruchomą sylwetkę, która była ciemnym zarysem opromienionym świetlistym kręgiem.

Ktokolwiek to był, był nienormalny, agresywny i straszny.

A może to Marta? Może jednak ona, skoro wczoraj na parkingu?...

Chciała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle. Nie potrafiła przepchnąć powietrza przez krtań. Zresztą kto by ją tu usłyszał?

Zaczęła przeskakiwać z kamienia na kamień. Bliżej brzegu, bo tam było sucho i równiej. Były też jednak zwisające gałęzie drzew. Czuła, że zostawiają zadrapania na jej ciele.

Cień w aureoli ruszył za nią.

Poślizgnęła się, ale udało się jej nie upaść. Kolejny krok, jeszcze jeden i będzie ta polanka, i wtedy przyspieszy, i...

Tym razem ciosy były dwa – najpierw w kark, a potem gdzieś wyżej.

Chyba, bo zraniona głowa słabo sobie radziła z przekazywaniem informacji. O jej położeniu nie musiała jej informować – Karolina poczuła, że zapada się w wodę, a potem, że szoruje bokiem po kamieniach.

Bolało, wszystko ją bolało. Chciała się podnieść, ale nie mogła. Dobrze, że woda chłodziła poranioną skórę.

Cień się zbliżył. Z trudem przekręciła głowę w jego stronę. Wciąż nie rozpoznawała, kogo skrywa.

Udało się jej trochę podciągnąć. Obraz wirował, nie potrafiła odróżnić konturów. Głos wciąż miała odcięty. Przed oczami zamajaczyła jej czerwień – płynąca z prądem. Zdziwiła się, że lakier, w końcu hybryda, mógł się rozpuścić. A jednak nie – czerwień płynęła do stóp, wzdłuż jej długich nóg, lekko zaokrąglonego brzucha, pełnych piersi. Płynęła z jej głowy.

Znów ta ciemność przed oczami. Cień stał przed nią. A może stała?...

Ciemna plama z piekącą jasnością obramowania.

Mrok, dudnienie, fala mdłości.

– Kim? – powiedziała, a może próbowała powiedzieć?

Świst, nagły ruch, trzask, seria rozbłysków w jej głowie o ułamki sekund wyprzedzające ból.

Ciemno, mokro, woda, wszędzie woda.

Poczuła, że odpływa w ciemność.

Nic już tam nie było – żadnego czucia, myśli, obrazu.

Nie było też dłoni, w której błysnął srebrny skalpel. Ostrze noża dotknęło gładkiej skóry uda. Zagłębiło się w nią i wykonało pierwsze nacięcie. Potem, bez odrywania metalu od ciała, wykonało zwrot i zjechało, znacząc dłuższy kawałek skóry. Trzeci zwrot przyniósł nacięcie równoległe do pierwszego.

Z. Ładne i wyraźne Z.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: