W cieniu nałogu - ebook
Mam na imię Mariusz Ta książka to nie fikcja. To moje życie. Pisałem ją nie po to, żeby się żalić, ale po to, żeby otworzyć oczy tym, którzy myślą, że jeszcze wszystko mają pod kontrolą.Jeśli szukasz grzecznej opowieści o nałogu, to nie ta książka. Tu są prawdziwe lęki, padaczki, halucynacje i życie na melinie.Ale jest też nadzieja. Bo z tego piekła da się wyjść.Jeśli choć jednej osobie ta książka pomoże powiedzieć sobie: „Koniec. Przestaję.„To było warto. — Mario Antyalko Trzeźwość = MOC
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8431-063-2 |
| Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie każdy ma łatwy start. Mój był dość typowy, jeśli mówimy o rodzinie, w której alkohol był codziennością. Wychowałem się w domu, gdzie butelka była na stole częściej
niż chleb. Rodzice — choć starali się jak mogli — sami nie potrafili wyjść z tego bagna. A ja?
Nie chciałem powtórzyć ich błędów, choć nie miałem pojęcia, jak wygląda życie inaczej.
Byłem chłopakiem twardym na zewnątrz, bo tak trzeba było. W domu nie mówiło się o uczuciach. A ja w środku byłem wrażliwy, wycofany, często sam ze sobą. Nie potrafiłem powiedzieć, co naprawdę czuję. To zamykało mnie w sobie jeszcze bardziej.
Pierwsze dorosłe kroki były całkiem normalne. Staż w Urzędzie Skarbowym, potem praca przy kosztorysach w dużej firmie budowlanej. Ale po cichu piłem z moimi kumplami, bratem, ludźmi, z którymi dorastałem na jednej ulicy. I po cichu alkohol zaczął mnie pożerać.
W końcu nie przedłużyli mi umowy. Nikt tego głośno nie powiedział, ale czułem to — Po weekendzie do pracy przychodziłem z lekkim kacem, i to wystarczyło, by stać się tym, którego się nie chce widzieć. Rozmowy za plecami, szepty, podejrzliwość — wszystko to uderzało mocniej niż niejeden cios.
Po stracie pracy zacząłem zajmować się fizyczną robotą. Robiłem to, by mieć wymówkę do picia. Czasem sięgałem po narkotyki — po dziewięciomiesięcznej zasadniczej służbie wojskowej, gdzie byłem nasłuchowcem alfabetu Morse’a, wylądowałem na wsi u Mariana. Pracowałem tam od marca do października, co roku robiąc sobie trzy sezony przerwy.
W 2010 roku urodziła się moja córka. Wtedy na chwilę chciałem coś zmienić, chciałem stworzyć rodzinę z Agnieszką, moją przyszłą żoną. Założyłem firmę, ale bankructwo wspólnika zniszczyło wszystko. Długi spłacam do dziś. Potem handlowałem warzywami i owocami, wróciłem na wieś, próbowałem pracy na zbrojeniach w 2016 roku, a w 2017 ostatni raz trafiłem do Mariana.
Alkohol był stałym towarzyszem. Zawsze miałem dostęp do gotówki, dlatego łatwo szło zapijać każdy dzień. Kombinowałem, żeby kupić mięso i chleb jak najtaniej, ale warzyw i owoców nie musiałem kupować, bo sam je uprawiałem. Wesoły, dusza towarzystwa, ale w środku — samotny.
Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że pod tą powierzchnią kryje się chłopak, który walczy z własnym życiem.
Rozdział 2 – Ostatni sezon, czyli w drodze na dno
Po kilku sezonach pracy u Mariana na wsi czułem się tam jak trybik w zepsutym zegarku. Praca była, pieniądze też, ale wszystko gdzieś przeciekało. Kombinowałem, jak kupić mięso i chleb jak najtaniej, bo warzywa i owoce miałem za darmo. I żeby zostało jak najwięcej na gorzałę i syf z browaru. Alkohol towarzyszył mi codziennie –był jak cień. A ja śmiałem się, opowiadałem dowcipy, grałem duszę towarzystwa. Tylko że w środku czułem się, jakbym żył za szybą. Samotny, niezrozumiany, już nie chłopak, ale jeszcze nie wrak.
W tym czasie miałem już córkę z Agnieszką – dziś moją żoną. Ale wtedy... bała się ze mną związać na stałe. I szczerze? Nie dziwię się. Mimo że byłem zabawny, kontaktowy, to byłem też zagubiony i pogubiony. Ona mieszkała 90 km dalej, widywała mnie sporadycznie. A ja coraz głębiej brnąłem w bagno.
W 2017 roku pokłóciłem się z Marianem (imię zmienione), gospodarzem, u którego przez lata pracowałem. To był impuls. Brat, który mieszkał w sąsiedniej wsi z partnerką, zaproponował, że mogę się do nich wprowadzić. Mniej opłat, więcej możliwości, sezonowa robota u okolicznych rolników – truskawki, maliny, wszystko to, co ziemia dawała i co człowiek potrafił przetworzyć na alkohol.