- promocja
- W empik go
W cieniu tamtych dni - ebook
W cieniu tamtych dni - ebook
Kolejne pokolenia zmagają się z traumą kilkadziesiąt lat po zakończeniu wojny.
Mikołaj wychował się w atmosferze niedomówień, odrzucenia i przemilczanych sekretów. Kiedy przypadkiem na strychu rodzinnego domu odnajduje pudełko, którego zawartość pochodzi z czasów powstania warszawskiego, dowiaduje się, że jego babcia, Emilia, była żołnierką Armii Krajowej.
Tak rozpoczyna się niezwykła, a zarazem bolesna podróż Mikołaja do powstańczej Warszawy widzianej oczami Emilii. Dorastający chłopak ze zdumieniem odkrywa, że i na nim wojna odcisnęła swoje piętno, mimo że przyszedł na świat wiele lat po nastaniu pokoju.
Poruszająca opowieść o tym, że często musimy poznać nasze korzenie, aby zrozumieć, dokąd zmierzamy.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8961-2 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z oddali docierały do niej odgłosy walki. Wiedziała, że to nie jest dobry znak. Znajdowała się w samym środku tragicznych wydarzeń, które miały się zapisać w historii stolicy jako jeden z najtrudniejszych momentów w jej dziejach. Była tak blisko, a jakby daleko. Czy to już? Czy właśnie teraz przyjdzie jej dołączyć do tysięcy młodych dziewcząt i chłopców, którzy oddali życie za wolność Warszawy? Nie bała się śmierci. Oswoiła ją. Patrzyła jej w oczy każdego dnia.
Stare Miasto broniło się resztkami sił przed naporem hitlerowców wściekłych z powodu – jak to nazywali – występku, którego dopuścili się _polnische Banditen_, a Mila toczyła wewnętrzną walkę ze słabościami własnego organizmu. W tamte sierpniowe dni przekonała się, że to samo ciało może w dużym stopniu ograniczać możliwość przeżycia, dopominając się o takie luksusy jak sen, czysta woda i zmiana opatrunku. Na przemian to traciła, to odzyskiwała przytomność. Nigdy nawet nie myślała, że kiedyś z upragnieniem będzie wyczekiwać potwornego huku kolejnych bomb spadających na zabudowania Starego Miasta, bo tylko gdy docierały do niej takie odgłosy, wiedziała, że jeszcze żyje i nie znalazła się ani w niebie, ani w piekle, bo nawet tam nie mogło być gorzej niż w ostatnie dni sierpnia czterdziestego czwartego roku w Warszawie.
Ból stał się częścią jej codzienności. Dzięki niemu wiedziała, że żyje. Musiała odnaleźć Krzysia. Tylko to się dla niej liczyło. Myśl o nim pozwalała jej przetrwać najgorsze chwile. Mimo że nikt nie miał o nim wiadomości od kilkunastu dni, co mogło oznaczać właściwie tylko jedno, wierzyła, że jest cały i zdrowy i tylko czeka na sygnał od niej. Miała mu tyle do opowiedzenia…
Myśl o Krzysztofie skierowała jej wycieńczony nieustającą walką umysł na właściwe tory. Dziecko. Musiała przeżyć, aby mogło się urodzić. Myśl o nim była jej ostatnią deską ratunku.ROZDZIAŁ 1
Dźwięk jego kroków odbijał się echem od ścian długiego korytarza. Całkiem możliwe, że gdyby znalazł się w tym budynku w bardziej sprzyjających okolicznościach, nie wydałby mu się siecią połączonych labiryntów, lecz, niestety, w stresie nie potrafił odnaleźć właściwego bloku. Mężczyźni z reguły nie lubią przyznawać, że zabłądzili, a pytanie o drogę przychodzi im trudniej niż poproszenie ukochanej o rękę, niemniej jednak Mikołaj nie miał czasu na błądzenie bez celu, więc w końcu zaczepił jakąś blondynkę w kitlu i pozwolił jej nieco poharatać swoje ego.
– Przepraszam, którędy na oddział chirurgii?
Kobieta spojrzała na niego pobłażliwie i dość niechętnie wytłumaczyła mu, dokąd ma się udać. Pięć minut później stał już przed salą chorych, w której – jeśli wierzyć lekarzowi dzwoniącemu do niego rano – oczekując na operację, leżała jego babcia. Wciągnął głośno powietrze i delikatnie popchnął drzwi. Był pewien, że trafił we właściwe miejsce, gdy tylko usłyszał pełen pretensji głos ukochanej staruszki. Babcia mogła być nieusatysfakcjonowana oczywiście tylko z jednego powodu. Na co dzień była raczej zadowoloną z życia starszą panią, a złościła się jedynie wówczas, gdy skończyły jej się papierosy lub gdy ktoś ośmielił się zwrócić jej uwagę, że gdzieś nie można palić. Babcia uważała, że to skandal. Ludzie jedli, pili, a nawet żuli gumę dosłownie wszędzie, a komuś mógł przeszkadzać dym?!
– Ależ, drogie dziecko! – Łagodnie, choć nie bez irytacji, próbowała przedstawić swoje stanowisko młodej pielęgniarce, która przyglądała jej się z nieskrywanym przerażeniem. – Twoich rodziców nie było jeszcze na świecie, kiedy ja zapaliłam pierwszego papierosa. Mam dobrze ponad dziewięćdziesiąt lat, palę od siedemdziesięciu, czuję się wyśmienicie, a ty śmiesz mówić mi, że nie mogę sobie zapalić. Jestem żywym dowodem na to, że papierosy nie szkodzą zdrowiu.
Mikołaj chrząkał nieśmiało, czym zwrócił na siebie uwagę. Pielęgniarka odetchnęła z ulgą, szukając w nowo przybyłym ratunku. Najwyraźniej nie poznała się jeszcze na jego babci, skoro liczyła, że jest on w stanie cokolwiek wskórać.
– Dziecko ty moje – zwróciła się do niego Emilia. Mówiła tak do każdego, nieważne, czy był z nią spokrewniony, czy nie. – Ta młoda dama nie rozumie, że ja po prostu muszę zapalić.
– Babciu, jak by to powiedzieć… W szpitalu obowiązuje zakaz palenia, obawiam się więc, że będziesz musiała chwilowo zapomnieć o dymku – bąknął, próbując wybawić z opresji zdenerwowaną pielęgniarkę.
– _Et tu, Brute, contra me?_ – Emilia zmrużyła oczy, a Mikołaj poczuł, że cała jego odwaga odpływa. – No dobrze, panience już podziękujemy. – Machnęła ręką, co pielęgniarka przyjęła z niemałym zaskoczeniem. – Muszę porozmawiać z wnukiem.
Dziewczyna wyszła urażona, a Mikołaj na chwilę przeprosił babcię i wybiegł za nią. Gdy ją dogonił, mamrotała coś pod nosem i z niedowierzaniem kręciła głową.
– Przepraszam… – wyszeptał niewyraźnie, a ona chyba bardziej wyczuła jego obecność, niż go usłyszała.
Spojrzała na niego z zainteresowaniem.
– Proszę się nie gniewać na babcię. Ona jest trochę… specyficzna i pali jak smok, odkąd pamiętam. W głowie mam taki obrazek z dzieciństwa: babcia siedzi na werandzie swojego domu i odpala jednego papierosa od drugiego. – Nagle zrozumiał, że odrobinę się zagalopował. Pielęgniarki prawdopodobnie nie interesowały jego wspomnienia z dzieciństwa, a on od zawsze stanowczo za dużo mówił, żeby ukryć swoje zakłopotanie. – W każdym razie proszę nie brać jej uwag do siebie. To naprawdę bardzo kulturalna starsza pani, ale wścieka się, kiedy nie może zapalić.
Czy one nie mają czasem obowiązku noszenia identyfikatora z imieniem i nazwiskiem? Próbował dojrzeć plakietkę, jednak nie zauważył niczego, co mogłoby mu pomóc zidentyfikować kobietę, którą w myślach już nazwał Bezimienną. Dziewczyna wzruszyła ramionami, zdobyła się na wymuszony uśmiech, który Mikołaj zinterpretował jako komunikat w stylu „spieprzaj stąd”, i bez słowa oddaliła się w tylko sobie znanym kierunku.
Wrócił do sali, w której babcia mimo złamanej szyjki kości udowej próbowała wstać z łóżka i, jak przypuszczał, znaleźć ustronne miejsce na dymka.
– Babciu, co ty wyrabiasz?! – zapytał z przerażeniem, podchodząc do Emilii i próbując ułożyć ją z powrotem na łóżku.
Na nic się jednak zdały jego starania – zrobiła całkiem zgrabny unik i już po chwili znowu wstawała.
– Aaaa! – krzyknęła naprawdę głośno, co znaczyło, że próba okazała się bolesna.
Babcia Emilia nigdy nie wrzeszczała ot tak, bez powodu. Jako dziecko Mikołaj przypuszczał, że staruszka ma coś wspólnego z superbohaterami, których oglądał na ekranie telewizora pamiętającego jeszcze czasy Gierka.
– Co się stało?
Mikołaj był bledszy niż białe szpitalne ściany, babcia jednak nie zamierzała tracić czasu na udzielanie mu odpowiedzi. Nałóg wzywał. Nieznoszącym sprzeciwu gestem wskazała stojący w rogu sali wózek.
– Babciu, myślę, że to nie jest dobry pomysł… – Pokręcił głową, zmierzając w kierunku wózka. Z dwojga złego wolał zawieźć babcię do palarni, o ile takowa w ogóle w szpitalu istniała, niż pozwolić, aby podjęła kolejną próbę samodzielnego wstania z łóżka.
Wszystko poszło zadziwiająco sprawnie i już kilka minut później Mikołaj pocił się ze zdenerwowania przed damską toaletą, w której babcia oddawała się nałogowi. Postawiła wnuka na czatach, a jego niepokój wynikał głównie z faktu, że nie zapamiętał, jakim tajnym gestem ma ją powiadomić, gdyby zbliżał się ktoś z personelu.
Na szczęście nikt nie nakrył ponad dziewięćdziesięcioletniej pacjentki palącej papierosy w szpitalnej toalecie. Mikołaj miał wyrzuty sumienia, jednak jak nikt inny znał swoją babcię i wiedział, że kobieta nie odpuści. Miał przed sobą kilka godzin względnego spokoju.
– Dziecko ty moje – zwróciła się do niego, kiedy już dotarli do sali. – Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. Twoja obecność tutaj to miód na moje serce po tym wszystkim, co mnie spotkało! – Teatralnie przewróciła oczami. – Żeby odmawiać biednej staruszce jedynej przyjemności!
Mikołaj miał poważne wątpliwości, czy można nazwać ją „biedną staruszką”, ale postanowił zachować tę uwagę dla siebie. Wolał nie dyskutować. Wiedział, że z nałogiem Emilii jeszcze nikt nie wygrał, chociaż wielu już próbowało.
– Obawiam się, że ten papieros będzie ci musiał wystarczyć na wiele godzin, a może nawet dni. – Z każdym kolejnym słowem mówił ciszej. Ulatywała z niego cała pewność siebie. – No dobrze, dowiem się w końcu, co się stało? Kiedy zadzwonił lekarz i powiedział mi o wypadku…
Babcia Emilia natychmiast mu przerwała.
– Lekarze nie od dziś wykazują skłonności do przesady. To nie był żaden wypadek, po prostu niefortunnie upadłam – wyjaśniła z miną niewiniątka.
Mikołaj podszedł powoli do szpitalnego łóżka i delikatnie, aby nie narazić babci na ból, usiadł na jego brzegu.
– Tak niefortunnie, że czeka cię skomplikowana operacja wszczepienia endoprotezy biodra. – Spojrzał na nią zatroskany. – Babciu, martwię się o ciebie. Może niepotrzebnie wyjechałem do Katowic… To przecież tylko kilkadziesiąt kilometrów, mógłbym codziennie dojeżdżać. Nie powinnaś być sama w domu. – Czule pogładził jej pomarszczoną dłoń. – Zostawiłem cię samą i teraz mam koszmarne wyrzuty sumienia. Gdybym był na miejscu, nigdy by do tego nie doszło!
– Kochany jesteś, ale nie masz racji – oświadczyła Emilia. – Jesteś dorosły i masz prawo żyć swoim życiem. Nie możesz wiecznie oglądać się na babcię! Mnie na tamtą stronę już bliżej niż dalej, a ty musisz zadbać o siebie. Myślałam, że cię nauczyłam zdrowego egoizmu!
Zasępił się. Nie lubił swobody, z jaką babcia mówiła o śmierci, ona jednak ucinała każdą dyskusję tłumaczeniem, że przeżyła takie czasy, kiedy umierali ludzie piękni i młodzi, więc jej, starej i pomarszczonej, śmierć w żadnym stopniu nie rusza. Niby wiedział, że babcia jest w wieku, jakiego nie dożyło wielu jej rówieśników, i to nie tylko z powodu wojny, jednak nie potrafił myśleć o śmierci z taką lekkością, z jaką przychodziło to Emilii. Może to zmienia się z upływem lat?
Sprowadził swoje myśli na właściwe tory.
– Babciu, ty chyba w ogóle nie powinnaś mówić o egoizmie. W twoich ustach brzmi to wręcz komicznie – zauważył.
– Nie zawsze tak było – stwierdziła Emilia, wzruszając ramionami.
Mikołaj nie zamierzał dać się spławić. Postanowił przyprzeć babcię do muru.
– Proszę cię, nie odwracaj mojej uwagi od tego, że znalazłaś się w szpitalu. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Czy dowiem się, co się stało?
Emilia głośno wypuściła powietrze. Była przekonana, że nie ma o czym mówić, wnuk jednak zdawał się nie podzielać jej poglądów.
– Potknęłam się o dywanik – powiedziała. – Rozumiesz, dziecko? Przez głupi dywanik muszę tkwić w szpitalu, zdana na łaskę lub niełaskę lekarzy! Dalej jednak uważam, że nie stało się nic takiego, żeby robić wielkie zamieszanie.
Wnuk uniósł brwi.
– Babciu, masz biodro do wymiany i uważasz, że nic się nie stało? – Pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Biodro do wymiany miałam już jakiś czas temu, a dzięki temu całemu zdarzeniu – przez usta nie chciało jej przejść słowo „wypadek” – nie będę musiała czekać cztery lata na operację. Zakwalifikowali mnie do trybu pourazowego pilnego, więc sam widzisz…
– Normalnie same zalety! – mruknął z ironią.
– A żebyś wiedział! Życie mnie nauczyło, że trzeba na świat patrzeć przez różowe okulary i w każdej sytuacji doszukiwać się pozytywów.
Mikołaj nie miał najmniejszej ochoty na pseudofilozoficzne wywody, którymi zamierzała uraczyć go babcia. Interesował go tylko powód, dla którego znalazła się w szpitalu.
– Kiedy będziesz operowana?
Emilia przez dłuższą chwilę nie odpowiadała, próbując ułożyć się w wygodniejszej pozycji. Nawet najmniejszy ruch sprawiał jej ogromny ból, skupiła się więc na tym, żeby zrobić to w jak najdelikatniejszy sposób.
– Nie mam pojęcia – przyznała, kiedy udało jej się wygodnie umościć. – Byli dzisiaj u mnie tacy uroczy chłopcy, przypuszczam, że niewiele starsi od ciebie, podebatowali, a potem najstarszy z nich orzekł, że pierwsze dni to okres stabilizacji pacjenta, cokolwiek to miało znaczyć, bo przecież czuję się świetnie – prychnęła. – Potem powiedział, że będą operować na dniach, i wszyscy sobie poszli.
Mikołaj powoli skinął głową na znak, że przyjął to do wiadomości.
– W porządku, zajrzę do lekarza. Na pewno będziesz czegoś potrzebowała, prawda? Co mam ci przywieźć z domu? W głowie mi się nie mieści, że leżysz tutaj już trzeci dzień, a dopiero dziś mnie o tym poinformowano! Czy oni – gestem wskazał drzwi – nie powinni zawiadomić rodziny pacjenta niezwłocznie po przyjęciu chorego do szpitala?! Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak mogłoby się to skończyć, gdyby pani Marylka nie postanowiła do ciebie zajrzeć…
Emilia zaczerwieniła się lekko, czym tylko utwierdziła Mikołaja w przekonaniu, że musiała zainterweniować, aby rodzina nie została natychmiast poinformowana o wypadku. Taka już była – najpierw myślała o innych, dopiero później o sobie. Wiedziała, że wnuk jest w trakcie sesji, postanowiła więc, że nie będzie zaprzątać mu głowy błahostkami.
– Och, no wiesz, lekarze na pewno mają mnóstwo innych obowiązków. A Marylka… – Ucięła nagle, zastanawiając się, jak wybrnąć z tej sytuacji i nie zdradzić niczego przed Mikołajem.
W końcu Maryla wyświadczyła jej przysługę, nie zawiadamiając go od razu. Emilia nie była głupia. Wiedziała, że wnuk rzuci wszystko i przyjedzie, a przecież miał obowiązki na uczelni.
– Z pewnością. – Uznał, że lepiej będzie, jeśli nie da po sobie poznać, że ją przejrzał. – No nic… W każdym razie zostały mi jeszcze dwa egzaminy, większość sesji mam za sobą, jakoś to wszystko ogarnę… – Podrapał się po brodzie. – I tak miałem przyjechać do ciebie na wakacje, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Spędzimy ze sobą więcej czasu, niż planowaliśmy.
Emilia zamrugała nerwowo.
– Jak to? O ile mnie pamięć nie myli, to miałeś z kolegami z grupy jechać na dwa tygodnie na Mazury!
– Chyba nie sądzisz, że w tej sytuacji mógłbym nie zmienić planów. – Dla wzmocnienia swoich słów podniósł się z krzesła i stanął nad łóżkiem, aby zyskać przewagę. – Babciu, nawet nie próbuj ze mną dyskutować! Nie zamierzam beztrosko wylegiwać się nad jeziorem, podczas gdy ty będziesz dochodzić do siebie po ciężkiej operacji! Nie i koniec. – Dla podkreślenia efektu mocno tupnął nogą.
Cóż, w jego wieku można sobie jeszcze pozwolić na takie dziecinne gesty.
Emilia chyba była słabsza, niż utrzymywała, bo odpuściła zadziwiająco szybko. Kilkanaście minut później stwierdziła, że jest zmęczona i najchętniej ucięłaby sobie drzemkę.
Mikołaj poczekał, aż babcia zaśnie, i bezszelestnie wyjął z jej szafki papierosy. Nie miał pojęcia, jak się tam znalazły, wolał jednak uniknąć sytuacji, w której staruszka wpadnie na pomysł, aby spróbować samodzielnie wstać z łóżka. Wiedział, że będzie wściekła, gdy nie znajdzie w szafce ulubionych slimów, ale postanowił zaryzykować. Cel uświęca środki.
Po drodze odwiedził jeszcze pokój lekarzy, gdzie naraził się dyżurującemu doktorowi pytaniem o możliwość rozmowy z kimś kompetentnym („Tutaj wszyscy są kompetentni, proszę pana!”). W rezultacie nie dowiedział się nic nowego.
– Jutro zapadnie decyzja, kiedy będziemy operować pana babcię – podsumował lekarz, co nie było dla Mikołaja wystarczającym wyjaśnieniem, ale nie drążył dalej.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak funkcjonuje polska służba zdrowia.
– A co z rekonwalescencją? – Postanowił zmienić kierunek rozmowy. – Rozumiem, że babcia będzie musiała mieć całodobową opiekę.
– Proszę pana, jeszcze o tym nie myślimy. – Doktor popatrzył na niego znad prostokątnych oprawek. – Powrót do pełnej sprawności trwa zwykle od trzech do sześciu miesięcy, ale nie potrafię przewidzieć, jak to będzie w przypadku pana babci. Szczerze mówiąc, miewałem już pacjentów po osiemdziesiątce, ale w tak słusznym wieku jak pani Krajewska… – Zmarszczył nos. – Bądźmy dobrej myśli i miejmy nadzieję, że operacja i rekonwalescencja przebiegną pomyślnie.
Mikołaj przez ponad dwadzieścia minut czekał na autobus, który sprzed ogromnego gmachu chrzanowskiego szpitala zawiezie go na dworzec. Po godzinie wsiadł w autobus do Libiąża. W rodzinnym miasteczku szedł dobrze znanymi ścieżkami, mijając domy sąsiadów, a ciszę przerywało tylko szczekanie psów. Minął niewielki fragment lasu, który jeszcze się tu uchował, i po kilku minutach stanął przed płotem domu, w którym mieszkał od dziecka. Podniósł głowę i szybko ocenił stan budynku. Westchnął głośno. Kiedy ostatnio opuszczał to miejsce, nie przypuszczał, że wróci tu w takich okolicznościach.
Furtka zaskrzypiała złowieszczo, gdy delikatnie ją uchylił. Prześlizgnął się przez nią i odszukał w kieszeni klucz.
Kiedyś nie lubił tego domu. Kojarzył mu się z matką, a właściwie z jej brakiem. Jako dziecko mieszkał z nią na piętrze, a babcia z dziadkiem zajmowali parter. Później Jan zmarł, Helena wyjechała, a granice między dwoma mieszkaniami się zatarły.
Mikołaj został z Emilią, która robiła, co mogła, żeby zastąpić mu matkę, jednak nawet najczulsza i najukochańsza babcia nie była w stanie zrekompensować dziecku tego, że matka je opuściła. Są rany, których nie jest w stanie zabliźnić czas.
Już jako kilkulatek Mikołaj zastanawiał się, dlaczego mama postanowiła wyjechać i zostawić go pod opieką babci. Wymyślił w końcu, że widocznie nie jest wystarczająco dobry i nie zasługuje na jej miłość. Dorastał w przekonaniu, że coś jest z nim nie tak. Większość jego kolegów wychowywała się w pełnych rodzinach. Owszem, Konrad i Marek dorastali bez ojca, ale nikt, absolutnie nikt nie został porzucony przez mamę. Matki były ze swoimi dziećmi mimo wszystko, ale jego Helena nie chciała. Wolała zacząć od nowa i podrzucić syna matce jak kukułkę.
Kiedy zaczął dorastać, skierował całą swoją złość na matkę. Już nie czuł się winny, a zaczął rozważać, co za kobieta porzuca własne dziecko. Oddalał się od Heleny. Ostentacyjnie wychodził z domu, kiedy dzwoniła, a jeśli już z nią rozmawiał, mocno dawał jej odczuć swoją niechęć.
Teraz z ulgą doszedł do wniosku, że w rodzinnym domu czuje się swobodnie. Z czasem zrozumiał, że budynek nie jest niczemu winien i nie powinien darzyć go niechęcią. W końcu spędził tu też dobre chwile.
Babcia Emilia otoczyła go opieką i zapewniła mu mnóstwo ciepła. Był jej oczkiem w głowie. Czasem mamrotała pod nosem, że tylko zajmując się wnukiem, jest w stanie odkupić dawne winy. Pewnego dnia usłyszał, jak mówi do sąsiadki, że nie marzy już o niczym innym, jak tylko o tym, aby córka jej wybaczyła, ale uznał, że musiał się przesłyszeć.
Co matka miałaby wybaczać babci? Czym Emilia mogłaby zawinić Helenie, która kierowała się w życiu własnym egoizmem i wybrała życie w luksusie i karierę zamiast opieki nad własnym dzieckiem?
Niemal bezszelestnie przekręcił klucz, a drzwi natychmiast ustąpiły. Wsunął się do mieszkania, zdjął buty i rzucił je w kąt. Emilia z pewnością zrugałaby go i poprosiła, aby zachowywał się jak człowiek, ale przecież jej tu nie było.
Westchnął głośno. Wszystko się zmieniło, a miał zaledwie dwadzieścia lat. Czy był gotów wziąć na siebie tak wielką odpowiedzialność?
Wiedział, że babcia może nigdy nie odzyskać dawnej sprawności. Przecież była już po dziewięćdziesiątce! Całkiem możliwe, że będzie potrzebować całodobowej opieki nie tylko przez kilka miesięcy po wypadku, ale już do końca życia. Czy potrafił zdobyć się na takie poświęcenie? Odpowiedź na to pytanie nie przyszła mu łatwo. Kochał babcię nad życie, w końcu to ona go wychowała i odmawiała sobie wiele, aby jej ukochany wnuczek nie szedł spać głodny. Nigdy się u nich nie przelewało, a Helena bawiła się w artystkę w Paryżu. Wiedział, że nie będzie w stanie jej tego wybaczyć.
Matka. Wypadałoby ją poinformować o wypadku. W jego sercu zakiełkowała nadzieja, że może kiedy Helena dowie się o tym, co się stało, w końcu przestanie żyć mrzonkami i wróci do domu. Co ona sobie wyobraża? Miała dwudziestoletniego syna, który jej potrzebował, i ponad dziewięćdziesięcioletnią matkę, którą najprawdopodobniej trzeba będzie się zaopiekować.
Drżącymi rękami wybrał francuski numer Heleny. Nie rozmawiali ze sobą zbyt często, bo prosiła, by dzwonił tylko w nagłych wypadkach, a na co dzień kontaktował się z nią raczej drogą mailową. „Tak jest taniej” – tłumaczyła.
– _Bonjour, c’est Lena. Je ne peux pas répondre pour le moment, laissez-moi un message après le bip._ – To był radosny głos matki.
No tak, mógł się tego spodziewać: poczta głosowa. Z pewnością była bardzo zajęta.
Nic nie irytowało go bardziej niż usilne starania rodzicielki, aby zerwać ze swoimi korzeniami. Na litość boską, rodzice dali jej na imię Helena, nie Lena!
Ze złością rzucił telefonem o ścianę, lecz szybko się zreflektował, że przecież nie stać go na nowy aparat. Ocenił wzrokiem smartfon, na szczęście był cały. To nie był dobry pomysł, aby na nim wyładowywać złość. W końcu to nie wina aparatu, że matka postanowiła być nieosiągalna i wyłączyła telefon.
Miał dość. Położył się na łóżku w ubraniu i niemal natychmiast zasnął.ROZDZIAŁ 2
Emilia upiła łyk herbaty z cytryną i pogrążyła się w rozmyślaniach. Prawdę mówiąc, ostatnio miała wiele powodów do zmartwień, i nie chodziło tylko o biodro. Zmiany zwyrodnieniowe zaczęły jej dokuczać już wiele lat wcześniej, więc wiedziała, że prędzej czy później czeka ją operacja, ale nie przejmowała się takimi błahostkami. Zresztą dochodziła do siebie w zadziwiającym dla wszystkich, łącznie z lekarzami, tempie i dwa tygodnie po zabiegu poruszała się już dość stabilnie o kulach. Czasem tylko zbyt gwałtownie wstawała, co wywoływało ból.
Nie, Emilia zdecydowanie bardziej przejmowała się Mikołajem, który był, delikatnie rzecz ujmując, niedzisiejszy. Pewnie każda babcia marzyła o tak dobrze wychowanym wnuku, jednak ona wiedziała, że dla młodego mężczyzny w jego wieku może to oznaczać tylko jedno: kłopoty.
Dzieciak wychowywał się bez matki i ojca, a jego brak pewności siebie i wycofanie były najlepszym dowodem na to, że nie da się tak po prostu zostawić za sobą trudnego dzieciństwa i pójść do przodu. Była zła na córkę, na ojca Mikołaja, którego z braku lepszego określenia często nazywała w myślach NN, a najbardziej na samą siebie. Cóż, gdyby niemal pół wieku temu miała tę wiedzę co teraz, sprawy potoczyłyby się zupełnie inaczej. Teraz już wiedziała, że poczucie odrzucenia i strach przed życiem dostaje się w spadku po przodkach.
Przyjemny i orzeźwiający wietrzyk chłodził jej zmęczone upałem ciało. Niewielka weranda była miejscem, w którym Emilia spędzała zdecydowanie najwięcej czasu. Wpatrywała się w ogród, niegdyś jej największą chlubę, obecnie boleśnie przypominający o upływie lat. Starość zabrała jej siły i chociaż nadal utrzymywała, że nie czuje się staro, nie miała już energii, aby zadbać o ogródek. Jakiś czas temu postanowiła, że doprowadzi go do stanu używalności, jednak wypadek zniweczył jej plany.
W oknie balkonowym pojawiła się postać Mikołaja. Dzielnie walczył z firaną, chociaż wieszał to ustrojstwo po raz pierwszy w życiu. Emilia głośno westchnęła. Do czego to doszło! Starość zdecydowanie się Bogu nie udała, na co najlepszym dowodem była wszczepiona w jej biodro endoproteza. Mikołaj jeszcze przez kilka minut walczył z oporną płachtą materiału, aż w końcu, zdyszany i czerwony na twarzy, otworzył okno balkonowe i wyszedł na taras.
– Zwycięstwo! – oznajmił, wyraźnie z siebie zadowolony.
– Dziecko, ale po co ty to robisz? Nic się nie stanie, jeśli okna będą brudne przez kilka tygodni! – Rozparła się wygodnie w fotelu. – Za jakiś czas poczuję się lepiej i będę mogła sama zadbać o dom. Proszę cię, żebyś nie robił nic ponad to, co konieczne. Zresztą nadal uważam, że powinieneś jechać z kolegami na te Mazury. Zdaje się, że będzie tam pewna panienka, która cię interesuje…
Spojrzał na nią zszokowany, ale po chwili jego twarz się rozjaśniła.
– Babciu, podsłuchiwałaś!
– Ależ skąd! – Uśmiechnęła się do niego. – Po prostu tak głośno rozmawiałeś przez telefon, że było cię słychać w całym domu.
Mikołaj wyraźnie się zasępił. Najwidoczniej rozmowa o dziewczynie nie sprawiała mu przyjemności. Emilia natychmiast wyczuła, że coś musi być na rzeczy. Nie zamierzała drążyć, ale Mikołaj sam zdecydował się na zwierzenia.
– To i tak już nieaktualne – przyznał z ociąganiem.
– Dlaczego? – zapytała ostrożnie, aby nie spłoszyć wnuka, który dość niechętnie rozmawiał o swoich uczuciach.
Cóż, po kimś to odziedziczył…
– Liwia pojechała na Mazury z moim kolegą z akademika – rzucił lekko Mikołaj, ale po jego minie było widać, że cała sprawa leży mu na sercu.
– A ten kolega, przepraszam, nie wiedział, że ta cała Liwia jest… – zawahała się – że ta dziewczyna jest ci szczególnie bliska?
Emilia zmarszczyła brwi. Nie podobało jej się to, co usłyszała od wnuka. Odezwała się w niej dawna natura. Chciała chronić Mikołaja przed całym światem, a przecież nie był już małym chłopcem. Wciąż musiała to sobie uświadamiać. Czas płynął tak nieubłaganie!
– Wiedział, wiedział, ale to najwyraźniej nie przeszkodziło mu w tym, żeby się wokół niej zakręcić – wyznał ze smutkiem Mikołaj.
– Czy to bliski kolega? – Emilia poruszyła się niespokojnie.
Nie mieściło jej się to w głowie! Za jej czasów dziewczyna kolegi była po prostu nietykalna!
– Raczej tak.
Mikołaj był taki sam jak matka. Mówił dużo, ale unikał rozmów na takie tematy. Emilia była jednak ostatnią osobą, która mogłaby tę cechę krytykować: sama ukrywała wiele faktów ze swojej przeszłości.
– W takim razie oboje są siebie warci – podsumowała. – Znajdziesz sobie lepszą dziewczynę i bardziej lojalnego przyjaciela. Nie przejmuj się tym!
Machnęła ręką, lekceważąc całą sprawę. Tego kwiatu jest pół światu!
– Tylko że to nie jest pierwszy taki przypadek. – Mikołajowi wyrwało się chyba więcej, niż zamierzał powiedzieć.
Emilia zmarszczyła brwi.
– Co masz na myśli? Ten kolega nie po raz pierwszy tak się wobec ciebie zachował? W takim razie dlaczego nadal jest twoim znajomym? Czegoś tu nie rozumiem…
– Nie, nie! – zaprotestował Mikołaj. – Tylko… No cóż, babciu, nie jestem ekspertem w tych sprawach.
Chłopak zachichotał nerwowo, a Emilia nie odezwała się ani słowem. Wiedziała, że nic nie zachęca do zwierzeń bardziej niż cisza, która krępowała rozmówcę na tyle, że decydował się kontynuować. Nie pomyliła się.
Utkwił wzrok gdzieś daleko, poza horyzontem. Emilia wiedziała, że w Mikołaju odzywa się ten mały chłopczyk, który nigdy nie dostał od matki miłości i wsparcia. Właśnie dlatego nie mógł w dorosłym życiu rozprostować skrzydeł i wzbić się w powietrze. Cóż z tego, że nie miał już dziesięciu lat? To nieważne, że zamiast ubrudzonego czekoladą chłopca siedział przed nią dwudziestoletni mężczyzna. Tęsknoty za matczynym uczuciem nie jest w stanie zagłuszyć upływ czasu.