Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

W dobrych rękach - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
15 października 2025
3446 pkt
punktów Virtualo

W dobrych rękach - ebook

Laureatka Women's Prize for Fiction i finalistka Nagrody Bookera.

Tajemnicza, zmysłowa i prowokująca powieść.

Isabel wiedzie samotne życie na holenderskiej prowincji – uporządkowane niczym odziedziczona przez nią porcelana. Wszystko ma tu swoje miejsce, rytm i przeznaczenie. W rodzinnym domu czas płynie niezmiennie wśród brzęku naczyń i szeptów przeszłości. Do czasu gdy zamieszkuje w nim dziewczyna brata Isabel – Eva. Głośna, radosna i bezwstydnie żywa.

Wspólne lato wypełnia walka, w której potrzeba kontroli przegrywa z budzącym się uczuciem. To, co połączy obie kobiety, odsłoni więcej, niż chciałyby odkryć. I zachwieje wszystkim, co Isabel uważała dotąd za pewnik.

W dobrych rękach to mistrzowska, literacko wysmakowana powieść; proza Yael van der Wouden ma niezwykłą siłę oddziaływania – genialnie łączy emocjonalne napięcie z realiami historycznymi. Takie książki to prawdziwa rzadkość.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8427-033-2
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Pod korzeniami uschniętej tykwy Isabel znalazła odłamek ceramiki. Wiosna przyniosła niespodziewane przymrozki i tygodniowe opady mokrego śniegu, i teraz – u progu lata – ogród warzywny zapadał się w sobie. Fasola, rzodkiewki, kalafior – zbrązowiałe, nadgniłe. Isabel, w rękawicach i zawiązanym pod brodą kapeluszu, usuwała na klęczkach obumierającą materię. Odłamek przebił jej rękawiczkę, tworząc małą dziurkę.

Obyło się bez rany i krwawienia. Isabel zdjęła rękawiczkę i naciągnęła skórę dłoni, daremnie szukając zadraśnięcia. Poczuła tylko ukłucie bólu, które po chwili minęło.

Kiedy wróciła do domu, opłukała odłamek i trzymała go w mokrych dłoniach. Niebieskie kwiaty na brzeżku, kształt przypominający nogi zająca w miejscu, w którym stłukło się naczynie. Tyle zostało z talerza z ulubionej zastawy stołowej jej matki, tej odświętnej, na specjalne okazje, dla gości. Kiedy żyła matka, serwis stał w szklanej witrynie i nikt nie miał prawa go dotykać. Nawet wiele lat po jej śmierci talerze wciąż były trzymane pod kluczem i leżały nietknięte. Podczas rzadkich odwiedzin jej braci Isabel wykładała na stół codzienną zastawę, a Hendrik próbował wyważyć drzwiczki witryny, mówiąc: „Isa, proszę cię, cóż komu z tych pięknych sprzętów, skoro nie można ich dotykać?”. Na co Isabel odpowiadała: „One nie są do dotykania. Są do przechowywania”.

Skąd się wziął ten odłamek i dlaczego został zakopany, nie było wiadomo. Nie brakowało żadnego talerza matki. Isabel wiedziała o tym, ale dla pewności sprawdziła. Serwis był w komplecie: stos talerzy, misek, niewielki dzbanek na mleko. Pośrodku każdego naczynia – trzy goniące się w kółko zające.

Następnego dnia owinęła odłamek w brązowy papier i zabrała ze sobą do pociągu do Hagi. Kiedy przybyła na miejsce, samochód Hendrika stał zaparkowany przed restauracją, a on siedział za kierownicą i palił przy opuszczonych szybach. Pocierał kciukiem oko, jakby rozmawiał sam ze sobą, próbując coś sobie wyjaśnić. Włosy miał zbyt długie jak na jej gust. Pochyliła się w jego stronę i powiedziała:

– Cześć.

Z przestrachu uderzył się w łokieć:

– Jezu Chryste, Isa.

Usiadła na przednim siedzeniu, kładąc na kolanach torebkę. Wypuścił z westchnieniem dym, przechylił się w jej stronę i pocałował ją trzy razy w policzki.

– Jesteś przed czasem – stwierdziła.

– Ładny kapelusz – odpowiedział.

Dotknęła go.

– Tak. – Wychodząc z domu, martwiła się, że jest większy niż ten, który zwykle nosiła. Miał jaskrawozieloną wstążkę. – No i jak się miewasz?

– Sama wiesz. – Strzepnął przez okno popiół z papierosa i oparł się o siedzenie. – Sebastian coraz częściej mówi, że chciałby pojechać do domu.

Isabel ponownie dotknęła swojego kapelusza, karku. Poprawiła spinkę we włosach. Niedawno Hendrik dzwonił do niej z taką wiadomością: pogarsza się stan zdrowia matki Sebastiana, Sebastian chce ją odwiedzić. I chce, żeby Hendrik mu towarzyszył. Isabel nie wiedziała, co na to powiedzieć, więc się nie odezwała. Przemilczała tę wiadomość i zamiast tego zaczęła mu opowiadać o stanie ogrodu, o tym, że podejrzewa Neelke, pomoc domową, o lepkie ręce, o burzliwych odwiedzinach Johana, po których chodziła jak struta, i o niedawnym rachunku za naprawę auta. Hendrik szybko się rozłączył.

– Chyba będę musiał z nim wyjechać – ciągnął, nie patrząc na nią. – Nie mogę go zostawić, nie mogę…

– Zobacz, co znalazłam – przerwała, wyjmując z torebki zawiniątko. Rozpakowała je i podsunęła mu pod oczy. – Odkopałam to w ogrodzie. Pod tykwą.

Przyglądał się jej przez moment, skonsternowany. Po chwili mrugnął, zaczerpnął powietrza, pochwycił odłamek i przyjrzał mu się, odwracając go na drugą stronę.

– Czy to nie talerz matki?

– Wydaje się, że tak, nie sądzisz?

– Całkiem możliwe – odparł ostrożnie i oddał jej odłamek. Po drugiej stronie ulicy słychać było kłócącą się parę. Kobieta próbowała uciszyć mężczyznę, a ten podniósł na nią głos.

Isabel ciągnęła na wstrzymanym oddechu:

– Podejrzewam, że Neelke…

– Isabel. – Hendrik zwrócił się twarzą do niej, wciąż trzymając w dłoni papierosa. Przestrzeń między nimi wypełnił dym. – W całej prowincji nie zostanie nawet jedna dziewczyna do sprzątania, jeśli każdą z nich będziesz zwalniać z powodu swoich urojonych podejrzeń…

– Urojonych! Przecież zostałam okradziona. One…

– Jeden raz – rzucił. – Isa, daj spokój, to się zdarzyło jeden jedyny raz, a ona była taka młodziutka. Nigdy nie byłaś młoda? – Odwróciła od niego wzrok, a on pochylił głowę, żeby złapać jej spojrzenie. Przybrał swój zabawny ton. – Czy sam nigdy nie byłem młody?

Na pewno nie byli starzy. Ona zbliżała się do trzydziestki, a on był jeszcze młodszy. Najmłodszy ze wszystkich. Zawinęła odłamek z powrotem w papier i włożyła do torebki.

– Zresztą mógł leżeć w tej ziemi od dawna – stwierdził. – Może kiedyś Louis niechcący zbił talerz i w panice…

– Matka by zauważyła – wtrąciła Isabel.

Hendrik nie traktował sprawy poważnie.

– Zresztą któż to wie, jak wyglądał ten dom przed nami.

– Przed nami? Co masz na myśli?

– Zanim się wprowadziliśmy. Ktoś inny mógł stłuc talerz. Zawsze było ich tylko pięć, prawda? Co się stało z szóstym?

– Hendrik, to talerze… To talerze matki.

– Właśnie że nie. To wszystko już tam było… – Wykonał niezrozumiały gest. – Te naczynia. Krzesła.

Kiedy przeprowadzili się do wschodniej części kraju, miała jedenaście lat, a Louis – najstarszy – trzynaście. Hendrik był dziesięcioletnim chłopcem o zapadniętych policzkach, melancholijnie usposobionym, zbyt niskim jak na swój wiek. Isabel nie myślała, że jej brat może wiele pamiętać z tych pierwszych dni w domu. Przeważnie rozmawiali o tym, co było wcześniej: o dzieciństwie w Amsterdamie, o ojcu w czasach przed chorobą, zapachu miasta w grudniu, jeżdżącej w kółko miniaturowej ciuchci.

A jednak miał rację. Osobliwa myśl, która nigdy przedtem nie przyszła jej do głowy – wprowadzili się do gotowego, urządzonego domu. Miał niemal wszystko, co trzeba: prześcieradła, garnki, wazony na parapetach.

– Ale to należało do matki… – Isabel urwała. Ich matka uwielbiała wzór z zającem. Dom był pełen zajęcy: zajęczych figurek na parapetach, zajęcy na wyłożonej płytkami wewnętrznej ścianie kominka.

– Mieliśmy kiedyś… – zaczął Hendrik. – Zaraz, zaraz, pamiętasz, w Amsterdamie, mieliśmy te talerze w kwiaty, bodajże dzwonki. Nie, talerze należały chyba do… tej kobiety, która była wtedy żoną wujka Karela, jak myślisz? Czy to nie ona przyszykowała dla nas dom?

– Wujek Karel nigdy nie miał żony – skonstatowała Isabel.

– Ech, właśnie że miał, niedługo. Wysoka, znamię na policzku. Mówiła „dzień dobry”, jodłując.

– Nie.

– Mieszkała z nami przez jakiś czas, zanim dołączyła do nas matka. Naprawdę nie pamiętasz?

Nie pamiętała żadnej kobiety. Nie pamiętała dnia ich przyjazdu ani nikogo, kto by ich oprowadzał, wyjaśniał im, dokąd mają iść, gdzie będą spać, dlaczego łóżka są już pościelone, są już…

– Ale nie przejmuj się tym za bardzo – powiedział Hendrik. – Isa? Nie rób tak.

Szczypała skórę na grzbiecie dłoni. Zwolniła uścisk. Odchrząknęła, po raz trzeci dotknęła swojego kapelusza.

– Cóż, może Louis będzie coś wiedział.

– Jasne – powiedział Hendrik, jakby myśl, że Louis mógłby wiedzieć cokolwiek, była zabawna. – Będzie z jakąś dziewczyną, mówił ci?

Louis miał w zwyczaju przychodzić na kolacje z dziewczynami. Ostatnim razem, kiedy spotkali się w restauracji tylko we troje, to był czysty przypadek: dziewczyna, z którą się umówił, wystawiła go do wiatru. W pierwszym odruchu Isabel pomyślała: chwała Bogu – ale potem odkryła, że kiedy Louis nie przebywa w towarzystwie względnie obcych sobie osób, to w istocie ma swojemu rodzeństwu niewiele do powiedzenia. Sztywny wieczór ciągnął się w nieskończoność. Hendrik upił się w sztok, z początku był głośny, a potem bardzo cichy. Odwiozła go z Louisem do domu – rozwalił się na tylnym siedzeniu auta. Kiedy wymiotował do studzienki kanalizacyjnej przed swoim budynkiem, Sebastian wychylił się przez okno w szlafroku i zawołał: „Jezu, co wyście mu zrobili?”.

– Zarezerwowałam stolik dla trzech osób – powiedziała Hendrikowi. Chodziło o zasadę – o to, że Louis po raz kolejny nie uprzedził jej, że przyprowadzi jakąś dziewczynę. Nie zadzwonił do niej. Nigdy do niej nie dzwonił.

– Domyślam się.

– To niegrzeczne.

– Yhy – zgodził się Hendrik.

– Czy przyjdzie z tą samą co ostatnio? Nie podobała mi się. Miała grubą szyję.

Hendrik zaśmiał się, choć Isa nie żartowała.

– Nie – wyjaśnił. – Przyjdzie z nową. – Isabel cmoknęła z dezaprobatą, a Hendrik uśmiechnął się z zamkniętymi ustami. – Słyszałem, że tym razem to miłość jego życia.

– Co ty nie powiesz.

Papieros Hendrika wypalił się. Klienci restauracji wchodzili i wychodzili, prowadzeni przez kelnera w zapiętym garniturze.

– Idziemy? – zapytał Hendrik.

– Przecież jeszcze nie przyszedł.

– Wiem. – Hendrik podniósł szybę. – Ale może chodźmy…

Poszli. Zanim pojawił się Louis, minęło jeszcze pół godziny, w którym to czasie Hendrik wypalił trzy kolejne papierosy, wypił dwa piwa, trajkotał dla zabicia czasu, a potem znów zaczął snuć rozważania o tym, czy powinien pojechać z Sebastianem do Paryża odwiedzić jego chorą matkę. Zamierzali zatrzymać się tam na czas nieokreślony – lekarze nie mieli pewności. Kiedy to mówił, patrzył na Isabel tak, jakby wiedział, że ta nie chce tego słuchać, a mimo to pragnął, żeby mu powiedziała „jedź” albo „nie jedź”, żeby dała mu coś na kształt błogosławieństwa. Nie mogła mu go dać.

– Zrób, jak chcesz – powiedziała.

Siedziała nad szklanką wody. Napiła się.

– Dałabyś sobie radę? Gdybym wyjechał na jakiś czas?

– Uważasz, że tak wygląda moje życie? Że z zapartym tchem wyczekuję twojej następnej wizyty?

– Isabel.

– Przecież ty już wyjechałeś. Nie mieszkasz w domu, w zasadzie równie dobrze mógłbyś żyć w Paryżu. Albo… – Chciała mówić dalej, ale się powstrzymała. Nigdy nie była w Paryżu. Wiedziała, że to daleko. Wiedziała, że kiedy _ich_ matka była chora, Hendrik mógł bez problemu przyjeżdżać do domu pociągiem, a mimo to rzadko to robił.

Hendrik dotknął jej ramienia.

– Nieważne – powiedział. Potem zmienił temat na bardziej radosny: – W tej chwili to i tak nieistotne, powiedz mi lepiej coś nowego, coś ekscytującego. Jak się czuje twój facet, Isa, opowiedz mi o nim.

Aż ją poderwało.

– Mój… kto?

– Och, wiesz. Ten dawny sąsiad, Johan.

Przykre wrażenie – jakby przysporzyła sobie wstydu, zbytnio się odsłaniając, mówiąc coś niewłaściwego. Ignorując uczucie gorąca u nasady szyi, zdobyła się na odpowiedź:

– Ależ Johan w żadnym wypadku _nie_ jest moim…

Hendrik uciekł wzrokiem w bok, znów kierując uwagę na wejście: pojawił się Louis. Z surową miną rozmawiał z kierownikiem sali, pochylając się zbyt głęboko nad ladą recepcji, gestykulując na poparcie swoich argumentów. Jego nowa dziewczyna stała z boku – z przyklejonym do twarzy niepewnym uśmiechem wyglądała na zawstydzoną i podenerwowaną. Miała mocno tlenionego boba i nieudolnie uszytą sukienkę, zbyt obcisłą w stanie, z niestarannymi obszyciami. Mocno się rumieniła. Była ładna w sposób, w jaki w mniemaniu mężczyzn kobieta powinna być ładna.

– Dobry Boże – powiedziała Isabel, a Hendrik parsknął. W tej chwili Louis podniósł wzrok i skinął głową w ich stronę, wskazując ich kierownikowi sali. Hendrik odmachał im serdecznie. Para dotarła do ich stolika, a pierwszą rzeczą, jaką powiedział Louis, było:

– Powiedzieli, że nie mają tylu krzeseł, uwierzycie w to, że…

– Zarezerwowałam stolik dla trzech osób – wtrąciła się Isabel.

Louis usiadł poirytowany, poprawiając smoking. Jego dziewczyna stała niezręcznie, a po chwili wykonała niezdarny taniec z kelnerem, który przyszedł z dodatkowym krzesłem i próbował je pod nią wsunąć, wywołując u niej nerwowe ruchy.

– To restauracja – pomstował Louis. – Powinni mieć zapasowe krzesła.

– Serwus, Louis – przywitał go Hendrik. Przy stoliku na chwilę zapanowała cisza, po czym Louis odbąknął coś poirytowanym tonem, wstał z krzesła i pochylił się, by ucałować Isabel i uścisnąć dłoń Hendrika. Bił od niego silny zapach wody kolońskiej. Włosy miał starannie zaczesane do tyłu, a krawat ciasno upięty na grdyce.

– Witajcie – powiedział. – Przedstawiam wam Evę.

Dziewczyna wstała, by uścisnąć dłoń Hendrikowi i Isabel. Po drodze zawadziła klatką piersiową o kwiatową dekorację, rzuciła „ojej” i próbowała ją poprawić, a gdy siadała z powrotem, przypadkowo pociągnęła za obrus. Zaszczękały wszystkie sztućce.

– Miło mi cię poznać – oznajmił Hendrik.

– Och, jak miło poznać was oboje. Tak wiele o was słyszałam i mówiłam Louisowi, że chciałabym was poznać. Prawda, Louis? Nie mówiłam, jak bardzo bym chciała…

– Mówiła – potwierdził Louis. Przeglądał menu.

– Czyli znacie się od… – zaczął Hendrik, ale Eva mu przerwała:

– Ach, nie tak długo, ale mam wrażenie, jakbyśmy znali się od zawsze, prawda, Louis? Zawsze powtarzam, że to tylko kilka miesięcy, ale jestem pewna, że musieliśmy się znać w poprzednim życiu, bo na bank…

– Czy możemy zamówić? – zapytała Isabel, machając na przechodzącego obok kelnera. Louis kazał na siebie długo czekać. Zwykle nie jadała tak późno, a głód tylko potęgował jej irytację.

Eva, której przerwano w pół zdania, ani na chwilę nie przestała się uśmiechać, a jej twarz zrobiła się jeszcze czerwieńsza.

– Tak czy siak… – rzuciła, a po chwili zawiesiła głos, nie kończąc myśli. Kiedy przyszła jej kolej na złożenie zamówienia, zestresowała się i oznajmiła, że nigdy nie widziała na oczy połowy nazw z menu, po czym pochyliła się w stronę Louisa i zaproponowała:

– To może ty zamów, kochanie. Tak świetnie znasz się na takich rzeczach.

Zdecydowali się na przegrzebki. Kiedy podano jedzenie, Eva zapytała, co to są przegrzebki. Louis otworzył usta, by jej odpowiedzieć, ale Hendrik wszedł mu w paradę:

– Może spróbuj zgadnąć.

Eva wydawała się zaskoczona, ale po chwili po cichu zapytała: „Czy to nie rodzaj ziemniaka?”.

Przez moment wszyscy milczeli, a potem Hendrik wierzgnął, jakby został kopnięty pod stołem. Położył łokcie na stole i zapytał Evę, czym się zajmuje – czy studiuje, pracuje, a może całymi dniami oddaje się błogiemu nieróbstwu – na co ta oblała się kolejnym rumieńcem i nie spiesząc się z odpowiedzią, odłożyła sztućce, wytarła dłonie w serwetkę i dopiła resztki z kieliszka. Drugiego, zauważyła Isabel, albo trzeciego.

– No więc – zaczęła Eva. – Jak by to powiedzieć… – I plątanina słów: – Ech, czy musimy rozmawiać o pracy? To takie nudne.

Isabel odwróciła głowę i spojrzała w okno. Odbijały się w nim niewyraźne cienie wnętrza restauracji.

– Nie wyglądasz na kogoś, kto może sobie pozwolić na znudzenie się pracą.

– Isabel – syknął Louis tonem ostrym jak brzytwa.

Isabel skrzyżowała z nim spojrzenie, nie okazując skruchy.

– Eva jest skromną osobą. Prawda? – wycedził Louis. Nie czekając na reakcję dziewczyny, odpowiedział za nią: – Była maszynistką w Van Dongen. Niedawno rzuciła pracę, kiedy… yyyy…

– Ciotka – podpowiedziała mu Eva.

– Ach tak, kiedy ciotka przekazała jej w spadku pewną sumkę…

– Zgadza się – potwierdziła Eva, z trudem łapiąc oddech.

– Więc ta bystra dziewczyna jest w zupełności samowystarczalna, Isabel. Nie chcę się zastanawiać, co sugerowałaś.

Isabel pogrążyła się w głębokim milczeniu. Rozmowa urywała się i zacinała, ale nie ustawała. Hendrik podsycał napięcie i podrwiwał z nieświadomej niczego Evy. Louis wyraźnie to dostrzegał, a po chwili ignorował: przy każdym przypływie irytacji odwracał się do Evy i natychmiast robił cielęce oczy oraz rozluźniał usta. Isabel stwierdziła, że z tą miną wygląda głupkowato. Wiele lat temu Louis przyprowadził dziewczynę także na pogrzeb ich matki. Teraz widniała na wszystkich zdjęciach, lecz nikt nie mógł sobie przypomnieć jej imienia. Nawet Louis – Isabel zapytała go raz o to, gdy robiła album.

Kiedy wychodzili z restauracji, Isabel przeprosiła towarzystwo i udała się do toalety. Nie wypiła dużo wina – bała się, że jak zawsze w takich sytuacjach popadnie w stan odurzenia i zrobi się złośliwa – jednak nawet ta odrobina alkoholu, którą wypiła w ten wilgotny wieczór, rozłożyła ją niczym gorączka. Zwilżyła papierowy ręcznik i przyłożyła go do szyi.

W tej chwili zjawiła się Eva. Isabel wyrzuciła ręcznik. Dziewczyna nie weszła do żadnej z kabin: oparła się niewygodnie o blat. Była bardziej zamroczona niż Isabel. Nierówne obszycie jej sukienki jeszcze wyraźniej rzucało się w oczy. Światło lamp migotało na jej lśniących jak żółtko włosach. Isabel pomyślała, że niemal czuje zapach utleniacza.

– To był cudowny wieczór – powiedziała Eva.

– Hmm – burknęła Isabel, myjąc ręce.

– Wiesz, naprawdę chciałam was poznać. Ciebie najbardziej. Louis tyle mi opowiadał. Mieszkasz w starym domu rodzinnym, prawda? W domu, w którym dorastaliście we trójkę.

– Nie zaprosiłam cię na tę kolację.

Evę aż zatkało, przez chwilę poruszała ustami. Na jej skórze tuż przy kołnierzu perlił się pot. Isabel irytował sam fakt, że musi na nią patrzeć w tej chwili. Irytowały ją napięte szwy jej sukienki, ciemne odrosty włosów, pomalowane brwi. Jakie to upokarzające, pomyślała, stanowić tak kiepskie widowisko.

Naraz Eva zaniosła się pozbawionym humoru śmiechem.

– No proszę! – powiedziała. – Co jak co, ale nie boisz się mówić, co myślisz!

Isabel wytarła ręce.

– Nie chcę być niegrzeczna – kłamała – ale za niedługo znikniesz z naszego życia. – Upewniła się, że zostanie dobrze zrozumiana: – On się tobą znudzi, a ja już nigdy o tobie nie usłyszę.

Nie przyniosło to oczekiwanego skutku.

– Ach tak – powiedziała Eva. Przechyliła głowę. – Zobaczymy. – To nie był ten sam głos, którym mówiła wcześniej, którym śmiała się nerwowo przy każdej wymianie zdań, który przepraszał – „Och, wybaczcie, ale ze mnie niezdara” – gdy przewróciła kieliszek lub zbyt głośno skrobnęła nożem po talerzu.

Isabel spojrzała na nią i dostrzegła w jej wyrazie twarzy jakiś błysk, jakieś pęknięcie, które zniknęło jednak tak szybko, że Isabel niemal od razu zaczęła się zastanawiać, czy go sobie aby nie wyobraziła. Czy to coś w ogóle się pojawiło.

Isabel skierowała się do wyjścia. Eva wciąż opierała się o blat i patrzyła na nią, jak odchodzi, odprowadzając ją przenikliwym spojrzeniem. Na ulicy było gorąco i wilgotno, w powietrzu unosiła się mżawka. W mieście czuć było bliskość morza, zapach soli.

– Gdzie jest Eva? – zapytał Louis.

– Czy już za nią odpowiadam? – burknęła Isabel.

Hendrik wziął ją pod rękę. Przywarła do niego.

– Byłaś dziś okropna – skomentował Louis. – Zwłaszcza dla niej.

– Eee tam – powiedział Hendrik.

Louis zrobił krok w ich stronę, starając się nie podnosić głosu.

– Co się musi _stać_, żebyście oboje…

W tej chwili dołączyła do nich Eva. Poprawiała kapelusz. Był intensywnie czerwony. Ewidentnie pociągnęła też usta szminką. Teraz było widać, że odstaje od nich wzrostem: cała trójka była wysoka i szczupła.

– Przegapiłam coś? – zapytała. Powrócił tamten głos: wyższy niż wcześniej, śpiewny. Pewnie była przekonana, że przydaje jej subtelności. Bynajmniej, pomyślała Isabel, ani trochę.

Louis złagodniał na jej widok i odwrócił się od nich.

– Nic, nic – powiedział. – Cóż takiego mogłoby się wydarzyć pod twoją nieobecność?

Odpowiedź przypadła jej do gustu, a jej policzki zabarwiły się na brzoskwiniowo. Oparła się na Louisie i po chwili zaczęła przekonywać, że jest młoda godzina i ten wieczór nie może się zakończyć tak szybko.

– Och, proszę, skoczmy jeszcze na drinka, koniecznie!

– Do… Louisa? – zapytał Hendrik.

Louis miał skromny pokój w mieszkaniu na drugim piętrze niedaleko swojej pracy. Lokum było stare i źle utrzymane, z zapleśniałym prysznicem, a współlokatorem był podejrzliwy niski mężczyzna o krzaczastych brwiach i w okularach w rogowej oprawce. Ale czynsz był opłacany przez zatrudniające go przedsiębiorstwo inżynieryjne, a poza tym Louis często wyjeżdżał za granicę. Isabel nigdy nie miała okazji wejść do środka, choć zdarzyło się jej odbierać go spod domu lub tam odwozić.

– Och, to było ponure miejsce, prawda? Ale pomogłam mu je odświeżyć, prawda, kochany? I teraz jest tam całkiem przyjemnie, och, musicie wpaść, choćby po to, żeby zobaczyć efekt.

– Pomogłaś je Louisowi __ odświeżyć. – Hendrik wypowiedział to zdanie niczym puentę. Eva nie zorientowała się i tylko z zapałem potwierdziła. Isabel nie chciała iść do Louisa. Stwierdziła, że jest już późno, że nie chce się spóźnić na pociąg i że robi się ciemno, wtedy jednak Hendrik pochylił się i wyszeptał drwiącym tonem: „Ojej, czyżbyś nie chciała zobaczyć, jak urządziła Louisowi mieszkanie?”.

Postanowiono: idą. Na jednego drinka, nie więcej.

– Och, oczywiście, że tylko na jednego – zapewniał Hendrik.

To był krótki spacer bulwarem. Louis mieszkał niedaleko. On i jego dziewczyna mogli spóźnić się do restauracji tylko z jednego powodu – nie wyszli z domu na czas. A z jakiego powodu mieliby nie wyjść z domu na czas? Isabel nasunęła się odpowiedź, jaskrawa, nieprzyjemna – migawkowa scenka w łóżku. Z gatunku takich, które rozgrywają się między ludźmi w zaciszu sypialni. Dosłownie uciekła wzrokiem od tego obrazu i spojrzała w stronę morza. Zachodzące słońce było odległą plamą światła za kołderką szarości. Morze napierało, kotłując się, a potem cofało, wciąż się kotłując.

Wtedy Eva zatrzymała się i zrównała z nią, powiedziała, że potrzebuje chwili z dala od „chłopaków” – to ostatnie słowo zabrzmiało jak hasło konspiracyjne. Isabel skrzywiła się. Gdy dotarli do ulicy Louisa, wiatr ucichł. Wyższe budynki, niewielkie ogrody. Eva zaczęła trajkotać ściszonym głosem, najwyraźniej zapominając o wcześniejszych słowach Isabel. Nie mówiła nic konkretnego, komentowała wygląd ogrodów, nadając swoim wypowiedziom formę pytającą: czyż begonie nie kwitną pięknie? I czy nie pokochałaby własnego ogrodu? Wydawało się, że pytanie było skierowane do Isabel, ale nie było, a zaraz po nim nastąpiło krótkie, zrezygnowane westchnienie:

– Och, tyle że fatalnie bym sobie z nim radziła, prawda? Marna byłaby ze mnie właścicielka ogrodu, pousychałoby wszystko, co próbowałabym uprawiać, jestem tego pewna.

– W takim razie nie zakładaj ogrodu – powiedziała Isabel. Eva zacisnęła usta.

Na górze, kiedy weszli do pokoju Louisa, Hendrik mocno ścisnął Isabel za ramię – sygnał. Na głos rzucił tylko chrapliwie:

– Ooo, jak pięknie!

Wystrój pomieszczenia był krzykliwy. Eva zawiesiła u sufitu czerwone, zwiewne tkaniny, drapując je nad łóżkiem jak baldachim. Pokryła też nimi resztę pokoju: szafkę, krzesło. Na podłodze leżało zbyt wiele zachodzących na siebie dywanów. Na ścianie zawiesiła parę kiepskich obrazów przedstawiających zamyślone twarze.

– Czyż nie są ładne? – zapytała. – Namalował je mój przyjaciel. Nieodkryty geniusz, prawda?

– Ho, ho – rzucił Hendrik, energicznie kiwając głową i ściskając mocniej Isabel. – Bez dwóch zdań.

W zasadzie nie było gdzie usiąść. Louis zajął fotel. Hendrik i Isabel usiedli na brzegu łóżka. Eva przyniosła z kuchni stołek, a potem drinki, każdy w innej szklance. Zapadła napięta cisza. Na twarz Evy powrócił tamten wściekły rumieniec. Louis wertował książkę, którą zostawił przy nodze krzesła.

– Muzyka! – oznajmiła Eva i poszła nastawić płytę. Na początku było zbyt głośno, więc udała się, by ściszyć dźwięk. Kiedy wróciła na swoje miejsce, odezwała się:

– Więc Louis opowiedział mi, że wasza trójka wychowała się w…

– Mieszkasz tu teraz? – przerwał jej Hendrik, rozglądając się. – W tym pokoju? Z Louisem?

– Och, ja.. – zaczęła, ale dokończył za nią Louis: – Szukamy nowego lokum.

– Razem? – zapytał Hendrik.

– Co w tym zdrożnego, że razem? – obruszył się Louis. – Kto jak kto, ale ty chyba nie powinieneś….

Hendrik odwrócił się gwałtownie:

– „Kto jak kto?” Co chcesz przez to powiedzieć?

– Nie tak głośno – zwróciła mu uwagę Isabel, patrząc na ścianę.

– Maurice’a nie ma w domu, Isa, nie najesz się wstydu – oznajmił oburzony Louis, na co Isabel, nie chcąc odpowiadać na komentarz, ale wciąż pragnąc jakoś się odgryźć, powiedziała:

– Nie podoba mi się ten facet.

– Ooo, naprawdę? – wtrąciła się Eva.

Wzrok wszystkich padł na Isabel.

– Naprawdę.

– A dlaczego?

– Po prostu nie i już.

Isabel nieczęsto była proszona o tłumaczenie się ze swoich sympatii i niechęci. Nieczęsto była też pytana o coś w domu, na zakupach i podczas cotygodniowych rozmów z Hendrikiem. Zresztą kto miałby ją o cokolwiek pytać?

– Zachowuje się podejrzanie.

W tym, jak patrzyła teraz na nią Eva, pojawił się jakiś błysk. Jakaś iskra. Siedziała odrobinę bardziej wyprostowana.

– Czyli jak?

– Ciągle się czai. – Raz Isabel czekała na Louisa w korytarzu i Maurice przez cały ten czas stał tam z nią, wlepiając tępo wzrok w kawałek ściany tuż nad jej ramieniem.

– Czai się? – zapytała Eva, jakby nigdy wcześniej nie słyszała tego słowa.

– Ech, kogo tam obchodzi Maurice – skwitował Louis, głośniej niż tamtych dwoje. Isabel zamrugała oczami, zaczerpnęła powietrza i odwróciła wzrok. Teraz też siedziała wyprostowana. Eva znów poszła zmienić muzykę. Z jej twarzy wyparował rumieniec. Jej kark brązowił się w żółtej poświacie włosów.

Kiedy Hendrik i Isabel wyszli, znów była pokorna i przymilna: stała przy drzwiach, niska, uczepiona Louisa, obejmując go w pasie, machając, machając, machając.

– Jak miło! Jak miło! – rzuciła. – Do zobaczenia niebawem!

Kiedy wcześniej pochyliła się, by pożegnać się z Isabel, na moment wsparła się dłonią o jej talię. Krótki, ale pewny uścisk. Wracając bulwarem, Isabel wciąż czuła siłę jej dotyku i przycisnęła do tego miejsca swoją dłoń.

– Nie przepadam za nią.

Hendrik roześmiał się w głos.

– Co ty nie powiesz? Nigdy bym się nie domyślił.

– Nie, to znaczy – zaczęła, porządkując myśli. – W sensie, myślę… jest w niej coś, nie sądzę, żeby…

– Boże, ten woal – przerwał jej Hendrik, zaciskając w ustach papierosa, próbując podsycić żar mimo wiatru od morza. Zapadła ciemna noc. W dole na plaży syczało morze.

– O mało nie krzyknąłem, rany boskie, a Louis po prostu jej na to pozwolił – te dywany! Nie mogę w to uwierzyć. To już zawsze będzie się za nim ciągnąć…

– Poczekaj – powiedziała Isabel, ale bardzo cicho, a jej słowo rozwiało się na wietrze.

Hendrik nie usłyszał jej i mówił dalej, wymieniając kolejne sytuacje: „Kiedy Eva…!”, „A widziałaś ją, jak…!”.

Isabel przypomniała sobie, jak Eva nagle otworzyła szerzej oczy, mówiąc: „Ooo, naprawdę?”. Rozszerzone nozdrza. Naprężony kręgosłup. I to uszczypnięcie jej w talię na pożegnanie. I to, jak Louis rozluźnił się trochę, kiedy Eva go dotknęła. „Nie przejmuj się tym za bardzo”, powiedział jej Hendrik wcześniej tego wieczoru. Powtarzał to przynajmniej raz podczas każdego ich spotkania. A także podczas każdej rozmowy telefonicznej i w każdym liście: żeby nie przejmowała się za bardzo pieniędzmi, nie przejmowała się za bardzo tym, jak dochodząca dziewczyna myje okna, nie przejmowała się za bardzo Johanem i jego intencjami, tym, jak się gapi i jak kładzie dłoń na talii Isabel – rozwierając palce.

Isabel bezwiednie tarmosiła się za skórę na grzbiecie dłoni. Hendrik zauważył to w połowie zdania, odsunął jej dłoń i przytrzymał w swojej. Szedł chwiejnym, niepewnym krokiem. Zbliżali się do jego samochodu.

– Podwiozę cię – zaproponowała.

– Nieee. – Oparł głowę na jej ramieniu. – Nie trzeba!

– Siadam za kierownicą i koniec.

– Isa, ale twój pociąg! Co z rozkładem jazdy!

– Na stację podjadę tramwajem.

– Siostro – wycedził, próbując objąć ją ramionami i unieruchamiając jej łokcie. Nie lubiła takiego dotyku. Nie lubiła dotyku, który ogranicza swobodę ruchu. On o tym wiedział i robił to z premedytacją: zbyt ciężki, zbyt silny. Pijany. – Oj, siostro, siostro, siostro!

Szarpała się z nim. Podroczył się z nią trochę i ją puścił.

Odwiozła go do domu. Próbował namówić ją, żeby poszła z nim odwiedzić Sebastiana i zakończyć wieczór ostatnim drinkiem. Tak dawno nie widziała Sebastiana. Powiedział to cicho, solennie, z błyszczącymi, wilgotnymi oczami. Mocno ściskał ją za nadgarstek. Na górze paliło się światło: Sebastian na niego czekał.

Oznajmiła, że jednak wraca do domu. Hendrik nie przestawał kiwać głową i wyszczerzył zęby w niby-uśmiechu. Obiecał, że zadzwoni. Obiecał, że wpadnie z Sebą tego lata, być może przed wyjazdem do Paryża: mogliby zatrzymać się na kilka dni. Popływać gdzieś. Wybrać się na jakąś wycieczkę. Tak dawno nie widziała Sebastiana, powtórzył.

W pociągu powrotnym do Zwolle wyjęła tamto niewielkie zawiniątko i rozpakowała je. Przyjrzała się dokładnie znalezisku. Porcelana była cienka. Niebieska, biała, niebieska. Światła pociągu migotały przy każdej nierówności torów. Kiedy w końcu wróciła, dom przywitał ją z ulgą. Wróciłaś, powiedziało blade światło w kuchni, które zostawiła zapalone, żeby było przytulnie_._ Czekałem na ciebie, oznajmił szczęk klucza w drzwiach. Korytarz utrzymywał chłód, ale w pokoju Isabel na piętrze Neelke zostawiła w kominku parę żarzących się węgli. Isabel przykucnęła i wyciągnęła ręce w stronę ciepła.

Próbowała przenieść się w pamięci do swojej pierwszej nocy w tym domu, kiedy była młoda i wystraszona, a syreny wyły w ciemnej dali. Przypomnieć sobie, co tam już wtedy było – jakie przedmioty, jakie kształty, jakie wazony, obrazy i wyszywanki na rąbkach prześcieradeł. Niczego nie pamiętała. Przypomniała sobie głuchy odgłos pukania i zimną stópkę Hendrika w pościeli oraz uczucie, jakby ktoś wsadził jej w gardło pięść.

Na korytarzu rozległ się huk zatrzaskujących się okien. Isabel przestraszyła się i pobiegła w kierunku źródła dźwięku. Dobiegał ze starego pokoju jej matki – wietrzyła go za dnia i zostawiła otwarte okno. Nic się nie stało, nic się nie rozbiło, wiatr przewrócił tylko frontem do dołu ramkę ze zdjęciem na stoliku nocnym.

Fotografię wykonano pierwszego lata po wojnie. Jej matka, chuda jak trzcina, w długiej spódnicy, siedzi na ławce w ogrodzie, a za nią prężą się dumnie dwie jodły. Siedzi w grzecznej pozie, patrząc prosto w obiektyw.

Isabel ustawiła ramkę prosto na swoim miejscu.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij