- W empik go
W dolinie Narwi. Zbuntowana szlachcianka - ebook
W dolinie Narwi. Zbuntowana szlachcianka - ebook
Rok 1818. Młoda szlachcianka Hanna Królikiewicz, z powodu odrzucenia zalotów kolejnego konkurenta, zostaje zamknięta przez rodziców w panieńskim pokoju. Uciekającą przez okno młodą damę ratuje z opresji lord Adrian Garenwill. To zabawne wydarzenie sprzyja odnowieniu nagle przerwanej przed laty znajomości. Wkrótce potem młodzi wikłają się w serię niepokojących zdarzeń. Śledztwo goni śledztwo, a wszystko komplikuje odkrycie, że wuj Adriana, baron Ostrowski, żyje.
Z jaką tajemną misją lord Garenwill przybył z Anglii do Polski? Czy Adrian pomoże Hannie wyplątać się z tarapatów?
Zbuntowana szlachcianka, piąty i ostatni tom cyklu W dolinie Narwi, to połączenie romansu i powieści przygodowej, której fabuła rozgrywa się na Podlasiu w pierwszej połowie XIX wieku.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67102-73-5 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marymont pod Warszawą, czerwiec 1788
Rwetes i jęki ustały, choć atmosfera wydawała się jeszcze cięższa niż kilka godzin wcześniej, jeżeli to w ogóle możliwe. Ciasny pokój – jeden z niewielu wykończonych w podwarszawskiej rezydencji, zaadaptowany naprędce na sypialnię dla angielskiej hrabiny – wypełniało stęchłe, gorące powietrze. Zapach potu i krwi utworzył mieszankę bezlitosną dla wrażliwych nozdrzy.
– Ten snobistyczny nuworysz1, diabelskie nasienie! – zaklęła hrabina na całe gardło niczym pospolita praczka. Nie po raz pierwszy tego popołudnia. – Niech go piekło pochłonie za to skąpstwo!
1 Osoba, która wykorzystała sprzyjające okoliczności i niedawno weszła do grona osób zamożnych.
– Jedyny, któremu mogłyśmy zaufać w trudnej sytuacji, a który za namową żony udostępnił nam ten dom na kilka najbliższych miesięcy – odparła znudzona i wymęczona młoda kobieta, odwracając głowę od widoku, który przyprawiał ją od kilku godzin o mdłości.
– Przestań mnie denerwować, Katarzyno, podważaniem każdego mojego słowa! Czy nie miałaś być dla mnie oparciem? – przypomniała jej. Ocierała wierzchem dłoni krople potu wypływające spod gęstych loków na czoło.
– Kiedy widzę, że to przyspiesza sprawę, kuzynko – odparła hardo tamta i przymrużywszy powieki, odeszła od łóżka. Skierowała się do sterty dokumentów leżących na biurku.
– Co robisz?! – jęknęła hrabina, gdy zerknęła na butelkę z kałamarzem, w którym tamta umoczyła ostro zakończone gęsie pióro.
– Piszę.
– Widzę, głupia, że nie dziergasz na drutach – zakpiła. – Do kogo piszesz i po co?! – zapytała tonem, jakiego nie powstydziłby się sam Atylla, osławiony wódz Hunów żyjący w piątym wieku.
– Do kogoś, kto może ci pomóc – odparła z nieskrywaną pogardą w głosie. – Ja nic już więcej nie zrobię. Gdybyś powiedziała mi o wszystkim wcześniej, to… – urwała, zaciskając usta.
– Nie rób tego! – krzyknęła. – Proszę – dodała spokojniej.
– Ty, wielka hrabina i słowo „proszę”?! – prychnęła Katarzyna.
– Nie wygłupiaj się. Nie jestem takim potworem, za jakiego uparłaś się mnie uważać.
– To nie jest jedynie moja opinia i szczerze powiedziawszy, nie dbam wcale, czy skonasz w mękach tutaj, czy własny mąż zatłucze cię na śmierć po powrocie z Indii. Żal mi jednak tych dwóch biednych duszyczek, które potrzebują matki, kiedy ojciec przebywa daleko. Od wczoraj nie pytają o nic innego, tylko o to, co się z tobą dzieje. Pokojówka musiała przekupić chłopców słodkościami, żeby nie wyrywali się na dźwięk twojego zawodzenia.
– Nie zawodzę tak bez powodu – syknęła zła jak osa.
– Och. Ależ powód był, i to jaki! – zakpiła tamta. – Z tysiąc razy cię przestrzegałam przed tym bałamutem. Żeby dorosła kobieta, mężatka – wyliczała spokojnie – matka dwójki dzieci, hrabina… – Pokręciła głową. – Musiał być naprawdę dobry w tych sprawach, skoro poleciałaś na niego, jak tylko mój biedny kuzyn wyruszył w tę swoją misję dyplomatyczno-handlową do Bengalu.
– Znam to na pamięć, możesz mi oszczędzić wykładu – przerwała jej dość brutalnie.
– Czyżby bóle ustały?
– Zabawne. – Zignorowała jawną drwinę dającą się wyczuć w jej głosie.
– A może spodobało ci się to, jak maluje twój portret, żeby go potem podarować Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu do jego słynnej galerii kochanek?
– Musimy wiecznie o tym dyskutować?!
– Owszem. Jeśli ktoś cię rozpozna, to może wywołać niepotrzebny skandal i zaszkodzić mojemu biednemu kuzynowi.
– Tak?! – Odetchnęła kilkukrotnie w szybkim tempie, zupełnie nie słuchała odpowiedzi. – A ciężko ci pojąć, że portret znajduje się w innej części i to tylko ze względów… – Zwinęła się z bólu, nie dokończywszy myśli.
– Poślę jednak po nią – stwierdziła dziewczyna. Starała się udawać obojętną.
– Po kogo?! – Hrabina z trudem łapała powietrze.
– Po kobietę, o której ci mówiłam.
– Nie. Nie zdążysz, to już – wydusiła.
– Co już?!
– Dziecko – jęknęła głośno i zacisnęła zęby.
– O Mateńko Przenajświętsza! – Podbiegła tamta i zatrzymała się bezradnie w nogach wąskiego łóżka.
Niestety nic niezwykłego się nie wydarzyło, a hrabina wiła się w boleściach. Oczywiście Katarzyna mogła zignorować jej cierpienia, usłuchać i nie wezwać pomocy. Rodząca sama byłaby winna swojej śmierci. Nie chciała jednak martwić ukochanego kuzyna, który – nie wiedzieć czemu – był w swoją małżonkę ślepo zapatrzony. Sprawdziła to już kilkukrotnie, gdy próbowała zdobyć jego względy.
– Co do galerii, kuzynko, to ja na twoim miejscu poprosiłabym tego pożal się Boże malarza, by czym prędzej zabrał stamtąd obraz i nie narażał na hańbę całej naszej rodziny.
– Skończyłaś? – zapytała hrabina, z trudem łapiąc powietrze.
– Tak.
– To dobrze, bo mnie głowa boli i zaczynam czuć się coraz gorzej.
Nie musiały długo czekać na akuszerkę. Zrządzeniem losu była w okolicy i mogła zjawić się niespełna dwa kwadranse po wysłaniu gońca z wiadomością.
Od razu rozpoznała problem i przystąpiła do rutynowych czynności. Dziecko ułożyło się nie tak, jak powinno, i dlatego mimo najszczerszych chęci i włożonego nieludzkiego wysiłku hrabina nadal nie mogła urodzić. Na szczęście nie doszło do podduszenia i doświadczona kobieta mogła z łatwością przekręcić niemowlę, by pomóc mu wydostać się na zewnątrz, a potem oddać je w ręce zniesmaczonej Katarzyny. Sama musiała wyjść w poszukiwaniu jakiegoś zioła rosnącego pod domem, by jak najszybciej podać je wyczerpanej matce.
Wiedziona instynktem Katarzyna zawinęła niemowlę w czysty ręcznik i położyła na piersi hrabinie bladej z wysiłku. Na tym jednak jej ludzki odruch się skończył. Stała i patrzyła z obrzydzeniem na zawiniątko pokryte śluzem i zakrwawioną pościel.
– Pępowina, Katarzyno. Akuszerka zapomniała o pępowinie. Masz przecież nożyczki. – Hrabina wypuściła powietrze, które nieświadomie wstrzymywała przez dłuższą chwilę.
– Nie zapomniała. Masz zwidy. – Przystawiła jej dziecko do nabrzmiałej piersi i pozwoliła mu ssać spokojnie. Wiedziała, że takich chwil może mieć niewiele.
Dobrą godzinę zajęły jeszcze inne czynności, które trzeba było zrobić wokół matki i niemowlęcia. Akuszerka przybiegła z naparzonymi ziołami, które miały hrabinę postawić na nogi w krótkim czasie, sprawdziła też, jak kobiety poradziły sobie ze sprzątaniem, i zajęła się wszystkim, co należało uczynić, by nie doszło do powikłań. Przemywanie dziecka, które wcześniej dokładnie obejrzała podczas czyszczenia mu nosa i ust, oraz uprzątanie izby zostawiła Katarzynie, która za wszystko brała się tak opornie, jakby sprawiało jej to dotkliwy ból fizyczny.
Hrabina podziękowała kobiecie i kazała zapłacić jej odpowiednio za pomoc. Była świadoma, że gdyby nie jej zabiegi, mogłaby skończyć dwa metry pod ziemią, nigdy nie ujrzawszy ani tego maleństwa, ani dorastania jego starszych braci. Prosiła ją tylko o dyskrecję i odprawiła, zanim ktokolwiek zorientowałby się, po co tu mogła przybyć.
– Czy jesteś pewna, kuzynko – odezwała się Katarzyna po wyjściu akuszerki – że zdołasz utrzymać wszystko w tajemnicy?
– A mam inne wyjście? – Hrabina, podparta z wysiłkiem na łokciu, rozejrzała się po zakrwawionym pokoju i ponownie opadła na poduszki.
– Zakonnice mogą zaopiekować się chłopcem i nikt nigdy nie dowie się, że go urodziłaś.
– Oddać własnego syna?! Nie jesteś matką, Katarzyno, i nie rozumiesz, przez co przechodziłam przez ostatnie dziewięć miesięcy. Oszalałaś chyba, jeśli sądzisz, że przystanę w końcu na któryś z twoich opętańczych pomysłów.
– Przypomnę ci tylko, że hrabia nie jest głupcem. Od razu domyśli się, że to nie jego dziecko. Nawet gdyby było podobne do niego jak dwie krople wody, to musiałoby urodzić się najpóźniej w… – szybko dokonała w myślach obliczeń – w lutym. A my mamy koniec czerwca, kochana – dodała nieco łagodniej, gdy zobaczyła, jak ta powoli traci przytomność. – Jeśli wróci jesienią, jak pisał, z pewnością zorientuje się, że dziecko jest znacznie młodsze. Nie sądzę, by chciał rozdzielić majątek przodków między swoich prawowitych potomków i tego…
– Bastarda – dokończyła za nią. – Nazywaj go, jak chcesz, Katarzyno: bękartem, podrzutkiem, wylęgańcem, znajdą, dzieckiem z nieprawego łoża. Jednak musisz wiedzieć, że jeśli zabierzesz mi go, kiedy zasnę, to przysięgam na wszystkie świętości, że nic mnie nie powstrzyma, by cię odnaleźć i zabić.
– Po co te ostre słowa, kuzynko? Nie myślisz jeszcze logicznie – jęknęła. – Nie zabiorę chłopca. – Zaczęła wycofywać się z niewielkiej sypialni. – Ale musisz wiedzieć, że nie okłamię hrabiego, jeśli zada mi pytanie wprost. Masz kilka miesięcy, zanim wróci, do tego czasu może coś wymyślisz. – Trzasnęła drzwiami, po czym otworzyła je i wsunęła głowę w szczelinę. – Przepraszam. Zwyczajnie boję się, że gniew mojego kuzyna może być dla mnie znacznie gorszy niż twoje groźby śmierci. – Ponownie weszła do sypialni, przybrała tym razem łagodną minę. – Nie wiem, co mam teraz zrobić. Do tej pory pomagałam jedynie krowom przy wycieleniu. Dziecko śpi, umyłam mu buzię i zawinęłam w pieluszki, jak prosiłaś. Może zabiorę te pokrwawione prześcieradła i przyniosę wodę, żeby umyć ciebie?
– Śpi? – Spojrzała na nią podejrzliwie. Lustrowała kieszenie jej fartucha w poszukiwaniu buteleczki laudanum. – Powinno być głodne. – Odwróciła wzrok i skierowała w stronę dziecka. – Starsi wiecznie chcieli jeść, dlatego mieli mamkę. Podaj mi je szybko, Katarzyno! – Wyprostowała się mimo bólu całego ciała i nagle odzyskała siły.
Dziewczyna podała jej noworodka, a hrabina wykorzystała jej nieporadność i odebrała dziecko. Chwyciła ją za nadgarstek i wsunęła w dłoń końcówkę różańca.
– Przysięgnij mi, że nie zabierzesz go, kiedy zasnę! – krzyknęła histerycznie i wbiła jej ostre paznokcie w dłoń, by zmusić do posłuszeństwa.
– Dlaczego?!
– Co dlaczego?!
– Dlaczego jesteś taka okrutna? Mówiłam ci już, że uszanuję twoją wolę, choć wiele ryzykujesz.
– Przysięgaj! – Zacisnęła dłoń jeszcze mocniej.
– Ale dlaczego?
– Dlatego, że ci nie ufam, Katarzyno.
– I słusznie – szepnęła tamta.
– Co powiedziałaś?!
– Powiedziałam, żebyś nie plotła głupstw.1.
Dwór Królikiewiczów pod Ostrołęką, kwiecień 1818
Nie, nie i jeszcze raz nie! Nie zgodzę się na to, rozumiesz?
– Uspokój się, Haniu, bo pani matka dostanie za chwilę spazmów i nic nie będzie w stanie jej udobruchać.
– To jeszcze ich nie dostała?! – Zdziwiła się dziewczyna, wkładając zmierzwioną gęstą grzywkę za ucho. – Wyrabia się – szepnęła sama do siebie.
– Nie bądź dla niej tak okrutna – poprosiła młodsza o dwa lata siostra.
– Ja jestem okrutna? Dobrusiu kochana, co ty pleciesz?! Nie dosypano ci przypadkiem czegoś do kawy? – Hanna opadła z hukiem na wypchany sieczką materac rzeźbionego łoża w swojej sypialni odizolowanej od reszty pomieszczeń w zachodnim alkierzu dworu Królikiewiczów położonego dziesięć kilometrów na północny zachód od Ostrołęki.
– Musisz zrozumieć także i jej racje. Masz dwadzieścia jeden lat!
– Ty dziewiętnaście, Leontyna szesnaście, a Emilia piętnaście. Już wiemy, ile wiosen liczą wszystkie mieszkające tu panny. – Zagryzła dolną wargę. – Co to ma do rzeczy?! – Rozłożyła dłonie i pokręciła głową z niedowierzaniem.
Siostra zawsze murem stała po jej stronie w starciach z rodzicielką. Cóż mogło wpłynąć na tę nagłą zmianę frontu? Czyżby ten młody, ubogi szlachcic, którego ojciec wyrzekał się już dwukrotnie i dwukrotnie przyjmował do domu, kiedy po ataku furii opuszczały go nerwy? Przyjrzała się uważnie jej zarumienionym policzkom.
– Ale w tym wieku – zaczęła tamta łagodniej – sama rozumiesz. To się nie godzi tak traktować swoich konkurentów.
– Przecież to nie jego spotkał ten… – zatrzymała się na chwilę i uniosła palec wskazujący, by sparodiować matkę – …niezmierzony w swej głupocie i arogancji afront.
– Nie jego, ale tylko dlatego, że przypadkiem tamten niedomagał i wysłał w swoim imieniu przyjaciela.
– Trafnie to ujęłaś. – Wstała i zaczęła nerwowo krążyć po sypialni. – Nie-do-ma-gał – zaakcentowała każdą sylabę. – Ten człowiek mógłby być moim dziadkiem. Nic dziwnego, że zdrowie nie pozwoliło mu stawić się w domu przyszłej narzeczonej.
– Mogłaś to jednak załatwić delikatniej, choćby z uwagi na jego serce.
– Mówisz tak, bo nie słyszałaś wczorajszej rozmowy. Ja natomiast podsłuchałam wyraźnie każde jego słowo i dobrze wiem, ile to małżeństwo miało dla niego znaczyć. Musisz wiedzieć, że wcale nie chodziło mu o mnie. To nie jest biedny, miły staruszek, tylko stary sknera szukający okazji do ubicia kolejnego interesu.
– Przecież ja ci nie każę za niego wychodzić! – Siostra zaczęła się bronić. – Powinnaś wykręcić się taktownie i poprosić swatkę o nakreślenie mu ciemnych stron jego pomysłu, a później znaleźć jakiegoś młodszego kawalera i skłonić go, by poprosił o twoją rękę. Oskar Kamiński wyjechał ponad trzy lata temu i rychło nie powróci. Przestań wypatrywać za nim oczy! Gdybyś była mniej uparta, osiągnęłabyś to samo, ale i matka, i wszyscy byliby o wiele spokojniejsi.
Oskar Kamiński – wysoki blondyn o orzechowych oczach, który nigdy nie nazwał jej „uroczym dziecięciem” i zawsze zwracał się do niej z należytym szacunkiem. Może gdyby został… Ale nie został. Wyjechał, jak większość młodych mężczyzn, na swoje grand tour2 i nie wiadomo, kiedy wróci. Poza tym to nie o nim rozmyślała w samotne wieczory, kiedy nie mogła zasnąć…
2 Podróż, w którą byli wysyłani młodzieńcy z magnackich i bogatych szlacheckich rodzin, w czasie której zdobywali wiedzę, uczyli się języków i poznawali obyczaje w krajach zachodniej Europy.
– Ty także uważasz, że już żaden młody zalotnik o zdrowym umyśle nie zacznie ubiegać się o moje względy, jeśli go do tego sama nie przymuszę, natomiast ci… – ugryzła się w język – …wybrańcy naszej matki zjeżdżają się tutaj z daleka, jakby kto im przynęty jakiej naszykował? – Skrzywiła się. – Dobra – odpowiedziała sobie sama – wiesz doskonale, że w naszej okolicy nie ma młodych kawalerów poza tym twoim adonisem, ale jest za biedny w stosunku do oczekiwań Reginy Królikiewicz.
– Nie przesadzaj.
– No, może znalazłoby się paru, ale żaden z nich nie jest jakoś szczególnie zainteresowany moją osobą.
– Sama skutecznie wszystkich odstraszałaś swoim zachowaniem. W dodatku dałaś im do zrozumienia, że masz ukochanego, co nie ułatwiało zadania. Ale po tylu latach można chyba zapomnieć o tym chłopcu i zacząć dopuszczać do siebie innych. Śmiem sądzić, iż nawet na dworze cesarza Aleksandra I opowiadają anegdotki o twoich wybrykach.
Gdybyś znała prawdę, mówiłabyś zupełnie inaczej…
– Wątpię, żeby elity zainteresowane były jakąś wiejską szlachcianką.
– Oj, zdziwiłabyś się. Sentyment do innego mężczyzny mogliby jakoś przełknąć – kontynuowała poprzedni wątek, nie dawała za wygraną – ale te wszystkie ekscesy graniczące ze skandalami i wystawiające kolejnych absztyfikantów na pośmiewisko… Sama musisz przyznać, że niejeden wolał nie ryzykować utraty dobrego imienia.
– Nie przesadzaj. Plotki cichły szybko.
– Och, wiesz przecież, że należymy do znakomitej rodziny i jesteśmy spowinowacone z kilkoma arystokratycznymi rodami. W końcu nieraz jeździłyśmy, a już zwłaszcza ty – podkreśliła z zazdrością – do ciotki Agaty, dzięki której te wszystkie plotki obracano w żarty, bo ta jest prawdziwą markizą.
– Po francuskim mężu.
– Tak, ale u nas rewolucji nie było i wszyscy się z markizą liczą. Teraz ciężko o tytuły, choć może to i lepiej. Istnieje większa szansa na przeniknięcie zwykłego szlachcica do kręgu możnowładców, jeśli tylko potrafi zdobyć wielkie dobra.
– Jak i opuszczenie grona magnaterii w równie szybkim tempie, gdy niechcący te dobra utraci.
– Być może. Nie zmienia to faktu, że rodzinne koneksje mamy rozległe.
– Trudno byłoby nie pamiętać, gdy przy każdej okazji matka podkreśla… – przerwała, gdy usłyszała ciche pukanie do drzwi.
Do sypialni wkroczyły wdzięcznie dwie młode dziewczyny niosące w rękach niczym najdroższy podarek nieco poszarpany wianek z polnych kwiatów.
– Pomyślałyśmy, że może chciałabyś go odzyskać – odezwała się starsza. – Nie było to łatwe, bo krasuli bardzo przypadł do gustu, ale wolała go raczej smakować, niżeli podziwiać. – Zachichotały. – A matka powiedziała, że sama własnoręcznie uprzątniesz ślady błota ze schodów, bo nie będzie służby obciążać dodatkową pracą przez twoje wybryki.
– I nie tylko błoto masz do usunięcia – dodała młodsza i zmarszczyła wymownie nosek.
– Zrobię to, i to zaraz! Niech nie wyobraża sobie, że tym sposobem skłoni mnie do zmiany zdania. Co to, to nie! – Zerwała się z miejsca i dobiegła do drzwi. – Za moment wracam – dodała na widok ich zawiedzionych min. Pewnie każda chciała dowiedzieć się z pierwszej ręki, o co tak naprawdę chodziło tym razem.
– A ty dokąd? – Usłyszała za plecami głos rodzicielki, gdy już udało jej się usunąć ze schodów błoto i odchody krasuli.
– Muszę wylać brudną wodę. – Wskazała na wiadro.
– Możesz to zrobić tutaj. Trawie pod domem nie zaszkodzi. A pan Olszewski zjawi się tu za trzy dni. Jego wysłannik przekaże mu, że chętnie poczekamy, aż odzyska siły i stawi się osobiście.
– Nadal pani matka chce, żebym wyszła za tego… dziadka?
– A i owszem. – Regina Królikiewicz w opiętej, bordowej sukni i twarzowym czepcu podparła się pod boki i gniewnie zmrużyła oczy. – Jakoś udało mi się odkręcić to całe zamieszanie i nie pozwolę, żebyś znów próbowała jakichś sztuczek. Panie Królikiewicz! – przywołała męża. – Wydaje mi się, że naszej Hani przydałoby się trochę spokoju. Może by tak zamknąć ją na górze i oddzielić od towarzystwa sióstr, to w końcu nabierze rozumu?
– Chcecie mnie trzymać przez trzy dni w pokoju?!
– Nie zaszkodziłoby.
– Ale tak nie można!
– Można. – Królikiewiczowa chwyciła córkę pod ramię i wskazała odpowiedni kierunek.
– Przecież mówiłam, że tego nie zrobię. Za nic! Nawet jeśli miałabym do końca życia siedzieć w czterech ścianach.
– Poczekamy, zobaczymy – odparła matka, wchodząc za nią do pokoju na piętrze. – A wy się pakujcie – zwróciła się do pozostałych dziewcząt. – Nie będę ryzykować, że wspólnie coś uknujecie przeciwko biednej matce. Jedziecie na kilka dni do majątku stryja Aleksego.
– Ale on tam od lat nie mieszka. Zjawia się czasem pod koniec lata i na Boże Narodzenie.
– Jego ochmistrzyni dobrze się wami zajmie i dopilnuje, żebyście stamtąd nie odchodziły dalej niż do ogrodu. Wszyscy wiedzą, że stryj nie ma dzieci i po jego śmierci majątek przejdzie w nasze ręce. Służba zdaje sobie sprawę, że powinna już teraz schlebiać przyszłym właścicielom domu.
Nie odpowiadały, bo próba przypomnienia matce, że stryj nie jest aż tak stary, by nie móc się ożenić i spłodzić dziedzica, skończyłaby się zapewne kolejną awanturą.
– Na co czekacie?! – zapytała ze złością. – Bierzcie się do roboty! Za godzinę powóz będzie czekał. A ty, moja droga – zwróciła się ponownie do Hanny – posiedzisz tu i przemyślisz swoje zachowanie.
– I tak nie zmienię zdania.
– Jeszcze zobaczymy.
– Ojcze? – Spojrzała błagalnie na szczupłego mężczyznę stojącego za swoją małżonką. Zdawała sobie sprawę z tego, że to matka rządziła w tym domu, choć oficjalnie nikt się do tego nie przyznawał. Ale może…
– Twoja matka ma rację – odparł krótko. Nawet nie patrzył jej przy tym w oczy, tylko wycofał się i zamknął drzwi na klucz.
– O chlebie i wodzie! – Usłyszała jeszcze głos rodzicielki.
– Lepiej nie, jeszcze nam zbrzydnie i Olszewski stwierdzi, że nie nadaje się na panią jego włości – zasugerował ojciec. Przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić.
Hanna (podobnie jak Dobrosława) nie była jego rodzonym dzieckiem. Ożenił się z ich matką, kiedy ta owdowiała. Nigdy jednak nie traktował ich inaczej niż pozostałe dwie córki, choć niestety bywał bardziej uległy, kiedy pertraktował z żoną w ich sprawie.
– Racja, racja – odparła matka, gdy schodziła powoli po schodach.
– A może poszukać jej kogoś młodszego? – zasugerował ojciec.
– Był przecież Kamiński, nie pamiętasz? A Ostrowski przywiózł sobie małżonkę z Warszawy. Najlepsze partie w okolicy przepadły, a przecież nie będziemy czekać w nieskończoność.
– Może jednak warto?
– Powiedziałam już, że nie! Żona Ostrowskiego chuderlawa może, ale nie ma co liczyć, że zemrze w połogu, a jak Kamiński wróci, to zostanie dla której z młodszych dziewcząt. Nie będę wpędzać Hanki w lata.
Hanna ze złością klapnęła na łóżko i chwyciła za tamborek z niedokończoną robótką. Zawsze haftowanie potrafiło uspokoić jej umysł i nadać myślom odpowiedni bieg. Sytuacja wydawała się zupełnie bez wyjścia, ale przecież nie byłaby sobą, gdyby na coś za chwilę nie wpadła.
Ciotka Agata miała przybyć najprawdopodobniej nazajutrz wieczorem albo pojutrze z rana. Gdyby dziewczynie udało się uciec i porozmawiać z nią, zanim zrobi to matka i odeśle z powrotem do Warszawy… Nie było to proste, ale i nie niewykonalne.
Podeszła do niciaka stojącego pod oknem i wyjęła z niego kolorowe lniane nitki potrzebne do wypełnienia wzoru.
– Wymyślę coś. Na pewno coś wymyślę…
Adrian Garenwill, zmęczony obserwowaniem Roberta Ostrowskiego – kuzyna od strony matki, nadskakującego swojej ciężarnej żonie – do którego przybył na kilka tygodni z Anglii, wybrał się na krótką wizytę do swojej babki Delfiny Garenwill mieszkającej teraz u młodszego brata w sąsiednim majątku.
Treści listu, który w dużym stopniu zmotywował go do zawitania w te strony po pięciu latach nieobecności, nauczył się na pamięć, a następnie spalił go zgodnie z zaleceniami kuzyna. Robert – poza wybraniem go na ojca chrzestnego dla swojego potomka – prosił Adriana o zdobycie informacji na temat kilku przedstawicieli londyńskiego półświatka, którzy od lat prowadzili na terenie Królestwa Polskiego szemrane interesy. Miał również przeniknąć do jednej z tamtejszych grup wolnomularzy i nauczyć się jak najwięcej o ich historii i symbolach. Robert, który niegdyś sam zajmował się dochodzeniami różnego typu (niemogącymi dotrzeć do wiadomości publicznej), otrzymał intratne zlecenie, a ponieważ jego dawni współpracownicy również wycofali się z tego typu działań (poślubili kolejno jego młodszą siostrę i dawną narzeczoną), to postanowił powierzyć tę sprawę Adrianowi. Dla młodego Garenwilla była to doskonała okazja, by zarobić na sfinansowanie planowanego przedsięwzięcia dotyczącego handlu morskiego z Indiami Zachodnimi i nie musieć prosić o wkład żadnego z braci ani matki.
Adrian uwielbiał przebywać na polskiej wsi, na której spędził wiele lat swego dzieciństwa i może nieco mniej, ale za to bardzo intensywnych lat młodości. Od czasów powstania Kongresówki3, w której skład wchodziły te nadnarwiańskie tereny, zauważył zmiany dokonujące się zwłaszcza w infrastrukturze drogowej. Co prawda nadal standardem odbiegały od angielskich szlaków, które także – głównie po ulewnych deszczach – dawały się wszystkim we znaki, ale już zaczęło się coś zmieniać na lepsze.
3 Królestwo Kongresowe (Królestwo Polskie) – państwo utworzone decyzją kongresu wiedeńskiego w 1815 roku. Przez pierwsze lata jego istnienia było postrzegane jako najbardziej autonomiczny i odrębny polski obszar na ziemiach, które w latach 1772–1795 zostały odebrane Rzeczypospolitej. Później uzyskane swobody zaczęły być stopniowo ograniczane.
W czasie podróży dyliżansem pocztowym – choć niekiedy trzęsło niemiłosiernie, a higiena współpasażerów prezentowała poziom co najmniej niewystarczający – zauważył, że część traktów głównych miała twardą nawierzchnię z kamienia, co chwilami łagodziło nerwową atmosferę, a po drodze widział, jak ustawiano słupy wiorstowe. Wcześniej musiał oczywiście przepłynąć statkiem z portu w Londynie, zatrzymać się w kilku portach europejskich i przedostać Wisłą (leżącą na terytorium Państwa Pruskiego) do Królestwa Polskiego. Dla kogoś, kto ostatnie lata spędził w Indiach i na statkach pływających między Anglią a tym orientalnym krajem, taka przeprawa nie była jednak żadnym wyzwaniem.
Teraz chciał pobyć sam ze sobą i pooddychać świeżym powietrzem, a wieczorem – dotrzeć do rodziny ze strony ojca. Poza babką i jej bratem w majątku przebywała od czasu do czasu jego ciotka. Ponoć w dzieciństwie obrzucił ją końskimi odchodami, kiedy zabroniła mu wraz z braćmi wspinać się na wysoką gruszę. Nie sądził jednak, by tak drobny incydent sprowokowany przez sześciolatka mógł zaważyć na całej ich późniejszej relacji. Jako dziecko dużo chorował i często przebywał pod opieką babki. Teraz, gdy Delfina Garenwill na stałe wróciła z Anglii i zamieszkała w rodzinnym majątku na ziemiach Królestwa Polskiego, należącym teraz do jej młodszego brata, czuł się w obowiązku odwiedzać ją przynajmniej raz na kilka lat, a ostatnio zaniedbał to sromotnie.
Dzień wydawał się idealny na samotną wycieczkę po okolicy. Spotkał ciężko pracujących chłopów, jednego ubogiego szlachcica bez ziemi, który utrzymywał się dzięki pracy swych rąk, dzieci bawiące się beztrosko i zamożne panny spacerujące w towarzystwie służby. Przekrój społeczeństwa wiejskiego nieco odmienny od tego, który widywał ostatnimi laty. Przyroda obudzona po zimowej przerwie już w pełnej krasie objawiała swe niezliczone walory. Soczyście zielona trawa i rozkwitłe, drobne polne kwiaty, wśród których bzyczały owady dumnie fruwające po polu, oraz rozłożyste drzewa z ptasimi gniazdami w koronach sprawiały, że chciało się zatrzymać i chłonąć wszystko pełną piersią. Dwa bociany kroczące dumnie po łące w poszukiwaniu pożywienia i niezwracające na niego uwagi, gdy przejeżdżał w odległości kilku metrów od nich, oraz dostojny jeleń wychodzący ostrożnie zza kępy drzew w oddali powodowały, że Adrian czuł się integralną częścią tego naturalnego porządku.
Skręcił w jedną z leśnych ścieżek, by uniknąć przebywania w towarzystwie ludzi i – nie wiedząc czemu – skierował się w stronę, gdzie mógł na nich trafić, bo droga wyglądała na bardziej uczęszczaną od pozostałych szlaków. Nie zastanawiał się nad tym i spokojnie jechał stępem, aż dotarł do zabudowań należących do jednego z okolicznych właścicieli majątków folwarcznych.
Nie chciał zbliżać się do dworu od frontu, bo nie miał ochoty na składanie sąsiedzkich wizyt akurat tego dnia. Niemal minął budynek, gdy do jego uszu dobiegło ciche jęknięcie. Odruchowo spojrzał na boki, a nie zauważywszy niczego, zaczął spoglądać w górę. Z okna na pierwszym piętrze wystawało coś, co w kształcie przypominało kobiece nogi obleczone materiałem sukni.
Podjechał wolno bliżej, by przyjrzeć się temu widowisku. Nie chciał przestraszyć osoby zwisającej przez parapet, więc delikatnie cmoknął, by dać do zrozumienia, że znalazł się w pobliżu.
Kobieta nadal nie reagowała, tylko wymachiwała nogami w poszukiwaniu podparcia.
Cmoknął ponownie na tyle głośno, by dziewczyna w końcu uświadomiła sobie jego obecność, ale na tyle cicho, by jej nagle nie wystraszyć.
Czy to jakaś polska tradycja? Może tutejsze kobiety lubią pakować się w podobne pułapki i czekać na wybawiciela? Przypomniał sobie zdarzenia sprzed kilku lat, kiedy to ściągał z drzewa pewną młodą gąskę.
– Hm, hm – odchrząknął głośno i zagwizdał łagodnie. Starał się powstrzymać niewybredny żarcik cisnący mu się na usta. Gotowa jeszcze podskoczyć i wypaść przez okno, a wtedy komiczna scena zmieni się w nikomu niepotrzebną tragedię.
Na wszelki wypadek podjechał tak, by móc ją złapać, i odchrząknął ponownie na widok napinających się nagle mięśni łydek. Skądinąd bardzo zgrabnych i gładkich łydek…
Czy uwięziona dama miała świadomość, że pokazuje światu nagie pęcinki, okrąglutkie kosteczki i cudownie miękko zarysowaną linię ud? Przypuszczał, że nie. W przeciwnym razie zapewne zaczęłaby już wrzeszczeć.
– Napatrzył się pan?! – padło z wnętrza budynku.
– Jeszcze nie. – Nie potrafił się powstrzymać od drobnej złośliwości.
– To proszę nacieszyć się okazją, bo zapewne więcej się ona nie powtórzy!
– Czyli to jednak jednorazowy przypadek? A odniosłem wrażenie, że to pewna forma spędzania wolnego czasu u tutejszych panien.
– To pan?! – zapytała niepewna. Próbowała jednocześnie unieść głowę zwisającą po drugiej stronie parapetu, ale wąskie okno nie pozwoliło jej dostrzec niczego poza drzewem, po którym zapewne zamierzała zejść na ziemię.
– To pani?! – odparł równie zaskoczony. Wciąż spoglądał w górę.
Cóż za zrządzenie losu! Sam diabeł nie wymyśliłby podobnego figla! Trudno jednak wymagać, by mężczyzna rozpoznał kogoś, gdy widzi jedynie nogi wystające przez okno i zakryte w znacznej mierze przez materiał sukni. Kształt krągłych pośladków z tej odległości również trudno było aż tak szczegółowo ocenić. Zresztą przez ostatnie pięć lat dziewczynie przybyło tu i ówdzie nieco ciała, co mógł zauważyć, kiedy patrzył na nią z dołu.
– Właściwie co pani tym razem wyprawia? – Musiał zacząć rozmowę, skoro już na nią trafił, choć wcale nie był pewien, czy nie powinien uciekać. – Nie widzę nigdzie…
– Haftowałam obrus i potrzebowałam więcej światła, by dobrać odpowiednią barwę nici – wycedziła ironicznie.
– Zrozumiałem aluzję.
Ona również nie skacze z radości na myśl o ponownym spotkaniu. Może to i lepiej – wzruszył ramionami.
– Czyżby?! – odparła ze złością.
W zasadzie powinien teraz zawrócić konia i odjechać, zostawić ją samą z problemem. Potraktowała go przed laty w taki sposób, że jego odjazd byłby dla niej i tak niewielką karą. Coś jednak nie dawało mu spokoju i nie chodziło jedynie o melodyjny głos i subtelnie zaokrąglone kształty wystającej połowy ciała, co nie sposób było przeoczyć. Już jako podlotek wydawała się zdecydowanie ładna, teraz może stała się prawdziwą pięknością. Choć czy to powinno mieć jakiekolwiek znaczenie?
– Utknęła pani? – zapytał, jakby chciał udać, że spotkanie po latach nie robi na nim wrażenia.
– Jak widać. – Ton jej głosu zdecydowanie stawał się milszy, choć dało się wyczuć zmęczenie i zdenerwowanie.
– Ale muszę przyznać, że widok jest całkiem zabawny. – Skoro już los zetknął ich ponownie, to powinien wykorzystać tę sytuację i przekuć ją w coś, co przyniesie korzyści jego ego, starganemu przed laty.
Minęło wiele czasu. Ona może prawie wcale nie pamiętać tamtych wydarzeń, może na jej życiu nie pozostawiły piętna. Teraz była w pułapce i to się dla niej liczyło najbardziej, nie powinien więc gniewać się za jej nie najlepszy humor. W zasadzie nie zrobiła nic złego, kiedy powiedziała jego matce… Nie chciał o tym myśleć. Nie miał wpływu na niczyje uczucia, a nierozsądne byłoby wymuszać na kimś… W porównaniu ze starszymi braćmi, o wiele lepiej się zapowiadającymi, rzeczywiście wypadał mizernie, choć to jego wiek budził wówczas najwięcej zastrzeżeń. Poza tym był jeszcze Oskar, jego młodziutki kuzyn. Wodziła za nim wzrokiem niczym wygłodniały lisek, choć ten ledwo co od ziemi odrósł…
Ponownie podniósł głowę i przyjrzał się zgrabnym pęcinkom. Nie powinien rozpamiętywać czegoś, co być może dla nikogo nie miało już teraz znaczenia, a raczej skupić się na chwili obecnej i po raz kolejny stanąć na wysokości zadania, ratując damę z opresji. Musiała już całkiem zesztywnieć, nie mówiąc o otarciach, bo od pewnego czasu przestała się intensywnie szamotać.
– Zamierza pan tak stać i się napawać moim nieszczęściem?! – Zza okna dobiegł do niego podniesiony ton dziewczyny.
– Właściwie to nie miałem szczególnych planów na to popołudnie, a wrodzona szczerość zmusza mnie, bym przyznał, że gdybym nawet takowe posiadał, niezwłocznie bym je odwołał i obejrzał to przedstawienie.
Mimo szczerych chęci zezłościło go jednak to, że słowem nie wspomniała o minionych latach. Ale czego on się spodziewał? Że zacznie go witać z sentymentem przewieszona przez parapet? Albo prosić o wybaczenie, że kiedyś potraktowała go jak bezużyteczny grat? Może nie zrobiła tego z premedytacją. Była jeszcze taka młoda i zupełnie niedoświadczona. Być może gdyby to teraz spotkali się po raz pierwszy, wszystko potoczyłoby się inaczej…
– A z jakiegoż to powodu, jeśli mogę zapytać?
– Cóż – odchrząknął, by zastanowić się, czy powinien brnąć tym tokiem myślowym – nie potrafię oprzeć się równie pięknym widokom.
Po cóż on to powiedział? Powinien mieć więcej honoru i taktu. Idiota! – zbeształ sam siebie w myślach, lecz było już za późno.
– Słucham?! – Zachwiała się, bo zwisała nadal, zgięta wpół, i zaczęła szarpać za materiał sukni, by choć trochę przysłonić obnażone nogi. Efekt jednak był zupełnie odwrotny, bo halka zaczepiła się o wystający fragment muru i cała suknia podsunęła się niemal do połowy ud. – A niech to dunder świśnie – jęknęła.
– Jaki dunder?
– To powiedzenie – jęknęła ponownie.
– Postaram się zapamiętać.
– Lepiej nie – odparła z rezygnacją w głosie. Po dowcipnym ataku nie został już żaden ślad. Musiała być wykończona całą sytuacją.
– Czy mam powiadomić kogoś, by wciągnął panią do środka? – Zlitował się w końcu. Starał się, by ton jego głosu brzmiał jak najbardziej przyjaźnie.
– Boże uchowaj! – Odzyskała siły. – Pod żadnym pozorem proszę nikogo nie informować.
– Nie wejdę przecież sam do pani domu. – Nagle coś mu przyszło do głowy. – To chyba pani dom, prawda?
Próbował sobie przypomnieć znajomość sprzed kilku laty, ale czas pozacierał szczegóły i Adrian zwyczajnie nie pamiętał, gdzie stał dom dziewczyny, bo nigdy tego przed nim nie zdradziła. W końcu poznali się w Warszawie, a po przyjeździe w te strony widzieli kilkukrotnie, ale jedynie w Kamiennym Dworze i majątku Płonków. Kiedy odwiedzał sąsiadów, nie było jej w żadnym z okolicznych domów, a nie miał odwagi pytać o nieletnią dziewczynę. Czy to mógł być jej dom?
Dwór usytuowany na niewielkim wzniesieniu, zwrócony fasadą na godzinę jedenastą4, wyglądał na bardzo zadbany. Adrian przejeżdżał tędy poprzedniego popołudnia i przyglądał się ukwieconemu ogródkowi przed dwukondygnacyjnym, rozległym, ceglanym budynkiem na kamiennych podmurówkach. Wielkie donice z iglakami, ganek kryty prostokątnym daszkiem opierającym się na czterech kolumnach, niewysokie schodki prowadzące do wejścia i stare, rozrośnięte drzewa przyległe do ścian tak, jakby stanowiły ich integralną część – wszystko sprawiało wrażenie niczym niezmąconej sielskości. Czerwona dachówka na spadzistym, łamanym dachu, pobielane ściany i brązowe, otwarte na oścież okiennice dodawały dworowi oświetlonemu wieczornym słońcem romantyczności, o jakiej pisywali poeci. Pamiętał, że zaciekawił go widok krowy przystrojonej w wieniec i kokardki i wyjadającej kwiaty z jednej z donic przed wejściem, ale nie zastanawiał się nad tym dłużej. Polacy mieli kilka osobliwych zwyczajów, którym nie należało się zbytnio dziwić, by nie wyjść na aroganta. Może ten był jednym z nich? Miał zamiar nadrobić zaległości sąsiedzkie w późniejszym terminie, jednak uroczy widok dziewczęcej spódnicy wyłaniającej się z okna zachodniej wieży alkierzowej, usytuowanego na tyłach dworu, odwrócił chwilowo jego uwagę.
4 Fasady polskich dworów zwrócone były na godzinę jedenastą, tak aby słońce oświetlało wszystkie ściany domu w okresie od kwietnia do września.
– Nie! – Dosadny głosik przerwał jego rozmyślania. – Zamierzałam okraść go i wydostać się przez to małe okienko z wielkim workiem łupów.
Jednak trochę siły jej jeszcze zostało – uśmiechnął się pod nosem.
– Oczywiście, że to mój dom. Dokładnie dom moich rodziców, jeśli już pan pyta.
No tak – pomyślał i stuknął się otwartą dłonią w czoło, ale tak, by nie usłyszała niczego i nie poczuła satysfakcji. – Jakże miałoby być inaczej?
– I nie chciałabym, by któreś z nich dowiedziało się, że próbuję…
– Uciec?
– Wymknąć się niepostrzeżenie – poprawiła go nieco obrażona.
Skoro nadal jest pod opieką rodziców, to raczej nie wyszła za mąż ani nie urodziła gromadki pyzatych dzieciaków… Ale może równie dobrze być wdową, która wróciła do rodzinnego domu…
– Nie wychodzi to pani zbyt dobrze – szepnął. – Może należało użyć drabiny? – Spojrzał na drewnianą konstrukcję dwa okna dalej, po której wiła się winorośl.
– Może i bym z niej skorzystała, ale nie mogłam dostać się do tamtego okna. – Wskazała czubkiem buta i niestety zgubiła przy tym pantofelek.
Stopy miała równie zgrabne, co resztę odsłoniętych nóg. Niemal zagwizdał z zachwytu, gdy zobaczył drobne paluszki i wąskie, choć dość długie podbicie. Powstrzymał się, bo pamiętał, jak ostatnim razem sprowadziła go szybko na ziemię. Od zawsze jednak fascynowały go damskie stopy, zwłaszcza że były jedyną częścią kobiecych nóg, jakie udawało mu się przez lata oglądać w rodzimym kraju. Może dlatego nie potrafił się oprzeć podziwianiu mimo bolesnych wspomnień? Podczas wieloletniego pobytu w Indiach miał oczywiście wiele okazji, by obejrzeć, dotknąć, a nawet posmakować…
Otrząsnął się. Ta tutaj drobna stópka była wręcz zniewalająca.
– Zamknięto panią w jej pokoju? – zapytał. Starał się skupić na sytuacji dziewczyny, a nie na jej odsłoniętych, zgrabnych nogach.
– W końcu się pan domyślił, gratuluję dedukcji.
– Czy ktoś pilnuje drzwi z drugiej strony?
– Wątpię.
– W takim razie proszę jeszcze chwilę wytrzymać.
– Nigdzie się nie wybieram. Chwilowo – poprawiła się. – Dokąd pan idzie?!
Chyba się wystraszyła.
– Ma pani doskonały słuch.
– Chyba nie chce pan wejść po tej drabince? Mówiłam, że drzwi zostały zamknięte na klucz. Nie mam zapasowego, a w zamku utkwiła szpilka do włosów, kiedy próbowałam go otworzyć od środka.
– Miło, że mi pani o tym wspomniała. – Westchnął. – Owszem, zamierzam. Spotkamy się niebawem na górze.
Sprawdził mocowanie drabinki i postawił nogę na jednym z dolnych szczebelków. Nie wyglądała szczególnie stabilnie, ale całkiem dobrze trzymała się muru. Dotarcie na drugie piętro nie powinno było zająć zbyt wiele czasu. Przez ostatnich kilka miesięcy wytrenował się dzięki wspinaczkom na reje, by postawić żagle statku, którym wracał z Indii do Europy.
Po kilku minutach wchodził do niewielkiego pomieszczenia obok feralnego okna i kierował do drzwi na korytarz. Nasłuchiwał przy tym, czy nikogo tam nie ma.
Cicho podszedł do pokoju, w którym uwięziono dziewczynę, i wyciągnął podręczny zestaw wytrychów – prezent od Roberta. Nie był może mistrzem w pokonywaniu zamków, a wcześniej nie miał do czynienia ze spinką do włosów tkwiącą w mechanizmie, ale po kilku nieudanych próbach i wykorzystaniu większości metalowych pręcików powyginanych pod różnymi kątami udało mu się wreszcie otworzyć masywne drzwi.