Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

W domu najlepiej - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
14 listopada 2025
4192 pkt
punktów Virtualo

W domu najlepiej - ebook

Cuda się zdarzają, jeśli tylko im na to pozwolimy!

Patrycja wcale nie chciała być matką… Do pewnego momentu…

Gdy w jej sercu pojawiło się pragnienie dziecka, okazuje się jednak, że nie każde marzenie spełnia się od razu. Frustracja i smutek stają się codziennością jej dotąd szczęśliwego i udanego małżeństwa, a w jej oczach nieraz pojawiają się łzy zwątpienia i poczucia krzywdy. Bo przecież miało być tak wspaniale, a jest… zupełnie nie tak, jak planowała. Kiedy wszystkie konwencjonalne metody zawodzą, wpada na szalony pomysł. A co, jeśli problem leży przede wszystkim w jej głowie, a jego rozwiązanie leży nie tam, gdzie go szuka?

Zuza Kordel po raz kolejny zaprasza czytelniczki w świat kobiecych emocji i doświadczeń – zarówno tych niełatwych i bolesnych, jak i tych, które od zawsze dawały kobietom siłę, by walczyć o miłość i o szczęście. Boże Narodzenie – czas nadziei i wiary w spełniające się marzenia – to przecież idealny moment, by na nowo uwierzyć w to, że mamy w sobie tę wyjątkową moc zmieniania świata nawet wtedy, gdy on sam nie chce się zmieniać po naszej myśli.

W domu najlepiej to doskonały pomysł na wyjątkową chwilę odpoczynku z pełną ciepła, wrażliwości i świątecznych wzruszeńksiążką. Bo jeśli cuda naprawdę się zdarzają, to szkoda by było je przegapić!

Zuza Kordel - w 2021 roku zadebiutowałam powieścią Najlepsze przed nami. Był to mój pierwszy krok w wyśnioną, literackąpodróż – zawsze marzyłam, by historie, które plotą się w mojej wyobraźni, przelewać na papier i dzielić się nimi z innymi.Inspirację dają mi podróże – te małe i duże – które uwielbiam. Czerpię pomysły również z perypetii rodziny i przyjaciół, którychkocham całym sercem. Nie wyobrażam sobie dnia bez dobrej kawy i kilku chwil w towarzystwie książki. W domu najlepiej toluźna kontynuacja mojej powieści Pewnego razu w Bellagio, z którą łączy ją postać jednej z bohaterek.

 

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8404-089-8
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Grudzień to dla mnie magiczny miesiąc. To w grudniu w moim życiu działo się wszystko, co najpiękniejsze, na co z wytęsknieniem czekałam, spoglądając za okno. I choć rzadko za szybą widywałam romantycznie opadające płatki śniegu, wirujące w promieniach zimowego słońca, a częściej ponurą zawieruchę, która towarzyszyła obrzydliwej mżawce, to wiedziałam, że to jest mój czas. A przynajmniej tak było do pewnego momentu.

Żeby była jasność: nie wierzę w magię, przeznaczenie i inne takie bajdurzenia. Tę wiarę w gusła zostawiam mojej przyjaciółce Dominice. Niech dziewczyna wierzy, w co tylko dusza zapragnie. A ja będę jej pilnować, by przypadkiem któregoś dnia nie odleciała za daleko.

Te moje grudniowe dobroci uważałam za zwykłe zrządzenie losu. A może brały się one stąd, że w grudniu człowiek jest bardziej otwarty na innych? Można tak jak ja być osobą całkiem pozbawioną romantycznych potrzeb, ale święta, ta radość, którą niosą spotkania z dawno niewidzianymi przyjaciółmi i członkami rodziny albo tymi widzianymi niemal codziennie, ale inaczej – ten raz w roku w wyjątkowych okolicznościach – to coś całkiem innego. Nie romantyzowałam świąt, ale całym sercem chłonęłam ich atmosferę, to dobro i ciepło, które w tym okresie wychodzi na wierzch w niemal każdej znanej mi osobie.

Dla mnie miłość jest czymś innym niż romantyczność. Oczywiście, że pragnę czuć się doceniona i kochana. Zresztą naprawdę mam w sobie dużo miłości. Mój mąż, rodzice, przyjaciółki – to najważniejsze osoby w moim życiu i zrobiłabym dla nich wszystko. Ale wolę twardo stąpać po ziemi. Preferuję codzienne, małe gesty, a nie te wielkie i huczne od święta. Być może nigdy bym się nad tym nie zastanawiała, gdyby w moim życiu nie pojawiła się Domi, bo ona, choć docenia każdą drobnostkę, uwielbia też fantazjować o, dajmy na to, wtargnięciu przez jej aktualnego faceta na lotnisko, z którego ona zamierza odlecieć na drugi koniec świata, by nigdy już go nie zobaczyć, bo spieprzył coś na całej linii. I wolno jej.

Tak jak mnie wolno było pokładać wiarę w moim grudniowym szczęściu. Byłam przekonana, że nikt mi go nie zabierze, bo jestem dobrym człowiekiem. Ale przyszedł moment, w którym sama przestałam wyraźnie pamiętać te piękne chwile. Zaczęłam podawać w wątpliwość to, czy w ogóle się wydarzyły. A przecież mam obok siebie naoczny dowód na to, że to wszystko nie było snem… Jak zaczęła się moja passa szczęśliwych dwunastek? Bardzo lubię wracać do tego momentu…KILKANAŚCIE LAT TEMU

Ubrana w wyprasowaną dzień wcześniej luźną białą koszulę i obcisłe czarne spodnie poprawiałam przed lustrem moje nieznośne włosy. Mama ciągle powtarzała, że za parę lat będę się cieszyć z tej burzy loków, ale trudno mi było w to uwierzyć. Na dzisiaj były dla mnie utrapieniem. W końcu udało mi się zapanować nad szopą na mojej głowie. Jak zawsze wstałam wcześniej, by nie musieć się stresować pośpiechem i na spokojnie dotrzeć na lekcje. Wzięłam torebkę z prezentem dla koleżanki, którą wylosowałam na godzinie wychowawczej dwa tygodnie wcześniej, i cała opatulona ruszyłam do szkoły.

Paradoksem było to, że naprawdę nie cierpiałam zimna, ale jednocześnie to grudniowe mi nie przeszkadzało. A w tym roku serio nam się poszczęściło! Od paru dni sypał śnieg, ale nie było szaro, buro i ponuro, jak to powiedziałaby moja babcia. Wręcz przeciwnie, codziennie świeciło słońce.

Tamtego dnia po dwóch lekcjach każda klasa miała swoją wigilię. Szkoda, że plan nie ułożył się inaczej, bo miała nam przepaść matematyka, a cyferki to mój konik, ale mimo wszystko znacznie bardziej cieszyłam się na dłuższe rozmowy z koleżankami i kolegami przy stole. Zwłaszcza że z planu wypadł nam też wf, a to stanowczo nie była moja ulubiona lekcja.

Wigilia klasowa to dla mnie taki wstęp do świąt. Gdy trwała, wiadomo było, że za parę dni w jednym domu zbierze się cała familia, wszystkie ciotki, wujkowie i kuzyni. W tym roku wigilię mieliśmy spędzić u babci, czyli w moim ulubionym miejscu na całym świecie. Dom dziadków był ciepły, swojski i nie było w nim pośpiechu. Choć tuż przed kolacją wigilijną robiło się nieco nerwowo, zwłaszcza między babcią a dziadkiem. Ale uważałam to za całkiem normalne.

Odniosłam prezent do sali, w której później mieliśmy świętować, i poszłam na pierwszą lekcję.

– Cześć – rzuciłam do kilku osób, które już czekały pod klasą. Wszyscy odpowiedzieli, tylko Szymon burknął coś pod nosem. Był jakiś spięty, ale nigdy nie umiałam nadążyć za tym chłopakiem. Jako jedyny nie odniósł torebki z prezentem dla wylosowanej osoby do naszej sali. Serio, bywał nieogarnięty. Szczerze mówiąc, na początku, gdy się poznaliśmy, to go nie lubiłam. Nie znał nikogo w szkole, bo dopiero co przeprowadził się z Krakowa, ale niemal z każdym od samego początku znalazł wspólny język. Niemal, bo nie ze mną. Darliśmy koty o byle co. Priorytetem dla mnie było się z nim nie zgadzać, nieważne w jakiej kwestii. Jeśli uznawałam, że ma rację i zaprzeczanie mu byłoby wbrew mnie samej, to zostawiałam to dla siebie i po prostu się nie odzywałam. Pewnego razu nauczyciel historii postanowił sam dobrać nas w pary, zlecając wykonanie w dwa tygodnie obszernej prezentacji. Jak pewnie łatwo się domyślić, przyszło mi pracować z Szymonem. Początkowo się wściekłam i postanowiłam sama odwalić za nas robotę, byle nie musieć spędzać z nim czasu. Zresztą zakładałam, że jest leniwy i nawet nie odezwie się w sprawie projektu. Jeszcze tego samego dnia po powrocie do domu zaczęłam szukać informacji na temat wybrany przez nauczyciela. Jakie było moje zdziwienie, gdy dostałam od Szymona wiadomość z pytaniem, jak dzielimy się pracą. Nie chciał słyszeć, że zamierzam zrobić prezentację sama – powiedział wtedy, że sobie może odpuszczać, ale kiedy jest odpowiedzialny też za czyjąś ocenę, to nie olewa tematu. Nie powiem, właśnie ta jego postawa przełamała pierwsze lody. Od słowa do słowa doszliśmy do wniosku, że najłatwiej i najuczciwiej będzie, jeśli będziemy spotykać się i pracować wspólnie. I wtedy, w trakcie tych dwóch tygodni, okazało się, że Szymon nie jest taki zły. Wręcz przeciwnie, ma całkiem sporo cech podobnych do moich. Faktem było, że opracowałam większą część merytoryczną, ale prezentacja, jaką w całości zrobił Szymon, była majstersztykiem. Doskonale przygotował się też do lekcji, na której przedstawiliśmy naszą wspólną pracę. Moje zdanie na jego temat zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Od tamtej pory coraz częściej rozmawialiśmy, a po pewnym czasie ze zdziwieniem zauważyłam, że uważam Szymona za przyjaciela.

I właśnie dlatego nie mogłam zignorować jego dziwnego zachowania. Zwykle był raczej pogodny, uznałam więc, że coś musi być na rzeczy. Zerknęłam na zegarek. Do dzwonka pozostało kilka dobrych minut.

– Pogadamy? – spytałam, trącając go w ramię. Spojrzał na mnie i pokiwał głową, ale w jego oczach zobaczyłam coś jak… Wahanie? Niepewność? Niestety, nigdy nie byłam dobra w odczytywaniu emocji i choć zwykle było mi to dość obojętne, to czasem potrafiło utrudnić mi życie.

Poszliśmy na półpiętro, gdzie często siadywaliśmy na parapecie; Szymon z tą nieszczęsną, nieodłożoną do klasy torebką prezentową. Gdy usiedliśmy, nie odezwał się ani słowem. Oparł łokcie na kolanach i patrzył przed siebie.

– No, co jest? – przerwałam milczenie, trącając go kolanem.

– A co ma być? – Starał się brzmieć normalnie, ale wyszło mu to średnio. Nawet ja to wyczułam.

– Och, daj spokój. Skoro sama zauważyłam, że dziwnie się zachowujesz, to ewidentnie coś jest na rzeczy. Proste jak dwa razy dwa.

– Czy na każdą okazję masz liczbowe powiedzonko? – spytał i spojrzał na mnie, brzmiąc niemal tak, jak zawsze. Próbował odwieść mnie od tematu, a ja z troski i trochę z przekory postanowiłam mu na to nie pozwolić.

– Być może. – Pokiwałam głową. – A teraz ty odpowiedz na pytanie. – Dalej milczał. – Czemu nie odniosłeś prezentu do klasy? – spytałam, nie doczekawszy się odpowiedzi. Pomyślałam, że wydarzyło się coś, co mocno go rozproszyło, i że wytłumaczy, co to była za sytuacja.

– Odniosłem – odpowiedział, już na mnie nie patrząc i cały czas trzymając torebkę w dłoniach.

– Przecież widzę, że masz ją tutaj. – Też oparłam się łokciami o kolana, żeby zrównać swój wzrok z jego. Byłoby prościej, gdyby odwrócił się w moją stronę, ale przynajmniej teraz ja widziałam jego twarz.

– To inny prezent – powiedział i znów milczał dłuższą chwilę, a ja nie wiedziałam już, czy powinnam dalej dopytywać. Nigdy nie byłam dobra w takie gierki i miałam w zwyczaju walić prosto z mostu, jeśli chciałam coś komuś powiedzieć. Jeśli nie chciałam, to po prostu zatrzymywałam swoje myśli dla siebie. „Cóż, może on nie chce gadać”, pomyślałam i już, już miałam wstać, gdy Szymon podjął wątek: – To dla ciebie.

– Umawialiśmy się na prezenty? – Prawie spanikowałam, a był to u mnie stan wyjątkowo rzadki. Nigdy o niczym nie zapominałam, a już na pewno nie o sprawach związanych z moimi bliskimi. Zrobiło mi się źle na myśl, że Szymon poświęcił czas na wybór czegoś dla mnie, a ja nawet nie mogę sobie przypomnieć momentu, w którym ustaliliśmy, że obdarujemy się czymś w te święta, i nie mam już jak wyłgać się z tej sytuacji, bo sama przed chwilą przyznałam, że tego nie pamiętam…

– Proszę cię, Patka – wszedł mi w słowo i nareszcie na mnie spojrzał. – Przecież gdybyśmy się umówili, to w życiu byś o tym nie zapomniała.

Co to była za ulga! Niby dobrze wiedziałam, że to niemal niemożliwe, by takie ustalenie mi umknęło, ale za nic nie chciałabym zranić przyjaciela. „Swoją drogą – pomyślałam – jak on dobrze mnie zna…”

– Po prostu – podjął temat, znów unikając mojego wzroku. – Chciałem ci coś dać.

– Bardzo dziękuję, to supermiłe – powiedziałam bez cienia skrępowania. Moje myśli już wybiegły do przodu, do popołudnia, planując, jak będę mogła się odwdzięczyć. Nie jestem uzdolniona artystycznie, więc zrobienie czegoś własnoręcznie odpadało, ale na pewno jeszcze dziś uda mi się znaleźć w galerii jakiś upominek dla Szymka.

„Może Szymon i ja – pomyślałam – już zawsze będziemy się przyjaźnić. Może zostanie w moim życiu do końca. Chciałabym mieć takiego przyjaciela za pięć, dziesięć, pięćdziesiąt lat”.

– Proszę, otwórz – powiedział i podał mi torebkę, ale zrobił to jakby… niechętnie. Postanowiłam się tym nie przejmować i z energią sięgnęłam po prezent.

– Dziękuję, jest… piękny – ostatnie słowo niemal wyszeptałam. Z kolorowej prezentowej torebki wyjęłam pluszowego misia, jednak musiałam obrócić go przodem, by zauważyć to, co, jak do mnie dotarło, było sensem tego podarunku. Miś trzymał w łapkach czerwone serduszko. Przekazu nie dało się z niczym pomylić, nawet jeśli było się tak odpornym na romantyczne uniesienia jak ja.

W tamtej chwili zadzwonił dzwonek. A ja po raz pierwszy spóźniłam się na lekcję.

***

– To teraz już wszystko wiesz – mój przyjaciel przerwał dłuższą chwilę milczenia, odzyskując lekki ton głosu i wracając do normalności. Miałam wrażenie, że całe jego wewnętrzne napięcie skumulowało się, wystrzeliło z Szymona i robiąc po drodze piruet, trafiło mnie prosto w splot słoneczny, jednocześnie zostając ze mną na zawsze. Bo w tamtej chwili wątpiłam, bym jeszcze kiedykolwiek doszła do siebie po tym, co zamierzałam zrobić. Nie widziałam innego wyjścia. A jeszcze kilka chwil temu zarzekałam się, że nigdy nie zraniłabym przyjaciela…

– Szymon, ja… – zaczęłam, wpatrując się w czarne oczka misia. Chciałam go przytulić, zachować się tak, by było po prostu miło, ale jednocześnie nie mogłam zwodzić Szymka.

– Nie wiem, co ty – zaczął, gdy przez dłuższą chwilę nie wydobyłam z siebie głosu. – Ale wiem za to, że ja nie chcę się z tobą przyjaźnić. Inaczej, nie chcę się tylko przyjaźnić – zreflektował się niemal od razu. – Myślę, że to mnie zabije – powiedział z jakąś nieznośną lekkością, która prawdopodobnie zdarza się człowiekowi tylko w życiu nastoletnim i może, mam taką nadzieję, na emeryturze. – Więc wóz albo przewóz. – Wzruszył ramionami, patrząc na mnie. Tym razem to ja unikałam jego wzroku. Po chwili jednak wbiłam w niego mocne spojrzenie.

– Hej, przerzuciłeś na mnie tę odpowiedzialność! – Poczułam, że złość zaczyna we mnie buzować. – Teraz to ja czuję się jak w potrzasku. To nie fair!

– Myślę, że można podsumować to jednym słowem: życie – powiedział i podniósł rękę tak, jakby chciał objąć mnie ramieniem jak wiele razy wcześniej, ale po chwili chyba dotarło do niego, że to nie moment na takie gesty, bo znaleźliśmy się na jakiejś dziwnej granicy.

– Prawda jest taka, że parę miesięcy temu nawet się nie lubiliśmy – wytknęłam mu.

– Hm… – Och, nie cierpiałam tego „Hm…”! Ono zawsze prowadziło do tego, że Szymon się ze mną nie zgadzał. – Nie zgodzę się z tobą.

– Niespodzianka – mruknęłam z ironią pod nosem, jednocześnie zaplatając ręce na piersi i tym samym bezwiednie przytulając do siebie cholernego misia.

– Ludziom, którzy są do siebie podobni, często zdarza się ścierać – powiedział takim tonem, jakby oznajmiał, że trzysta sześćdziesiąt stopni to kąt pełny.

– Kiedy zdążyłeś iść na psychologię? – spytałam z przekąsem, chcąc odsunąć to, co nieuniknione. Rozsądek nie pozwalał mi na próby, o których byłam przekonana, że będą prowadzić donikąd. A pomyśleć, że chwilę temu miałam nadzieję, że Szymek zostanie w moim życiu na zawsze! Tymczasem on prychnął pod nosem.

– To nie psychologia, to życie. Po prostu. Zresztą ja na psychologii? – Popatrzył na mnie z powątpiewaniem. – Proszę cię, Patka. Bądź ze sobą szczera. Dlaczego od kiedy mnie poznałaś, chciałaś, żeby twoje było na wierzchu? Myślisz, że nie widziałem, że nie odzywasz się wtedy, gdy się ze mną zgadzałaś? – Cholera, przejrzał mnie. Nie spodziewałam się tego. – To nie był brak sympatii, tylko, bo ja wiem? Jakaś forma rywalizacji? Ale to nie było wczoraj – podkreślił, kucając przede mną i tym samym zmuszając mnie do patrzenia na niego, bo w międzyczasie znowu zdążyłam odwrócić wzrok. – Lubię być z tobą. Ty ze mną nie lubisz?

– Lubię – przyznałam szczerze.

– Lubię, gdy jesteś szczęśliwa, gdy coś ci wychodzi. Oczywiście, że życzę tego też innym, ale to twoje sukcesy wywołują we mnie dumę i to twoja radość sprawia, że jestem szczęśliwy. Powiedz, nie masz podobnie?

Miałam. Dlatego się przestraszyłam. Wepchnęłam Szymonowi w ręce misia, wyjątkowo zwinnie go wyminęłam i zbiegłam po schodach, niemal rzucając się w kierunku sali lekcyjnej. A przypominam, że ja nigdy nie biegam.

– Spoko, ja poczekam! – krzyknął za mną Szymon.

Nie czekał zbyt długo.

***

Tak jak przewidywałam, nie przyszedł na lekcję, na którą, co tu dużo mówić, zdezerterowałam. Byłam tak zszokowana tym, co powiedział mi Szymon, że zapomniałam zestresować się spóźnieniem i wpadłam do klasy jak burza. Spojrzałam na nauczyciela prowadzącego lekcję. Nie wiem, które z nas było bardziej zaskoczone.

– Przepraszam – wydukałam i czym prędzej ruszyłam do swojej ławki. Z ulgą opadłam na krzesło i wyjęłam z plecaka zeszyt. Jednak nie mogłam się skupić. Cały czas wracałam do słów Szymona. Na zmianę gratulowałam sobie rozsądku i wyrzucałam odrzucenie najbliższej mi osoby. Bo po tych paru zdaniach, które usłyszałam od Szymka, dotarło do mnie, że ten lęk przed jego utratą znaczy coś więcej niż to, że jedynie go lubię.

Oswoiłam przyjaźń, ale bałam się miłości, w sensie tej romantycznej. Z tego, co wiedziałam, często bywa nielogiczna i w związku z tym mieszkał we mnie strach, że w ogóle jej nie ogarnę. Pustym wzrokiem wpatrywałam się w tablicę, ale głową byłam zupełnie gdzie indziej.

Przed kolejną lekcją bardzo starannie trzymałam się z boku, żeby w razie czego uciec przed Szymonem, ale nigdzie go nie widziałam. Paru innych osób też nie było, więc uznałam, że pewnie urwali się z zajęć i trafią dopiero na wigilię.

Nie myliłam się, co sporo mi ułatwiło. Zawsze mówiłam Szymonowi, że obecność na lekcjach sama w sobie już dużo daje – i pod kątem nauki, i podejścia nauczyciela – ale tym razem cieszyłam się, że postanowił sobie odpuścić. Ja sama nawet nie próbowałam się skupić, bo już na poprzedniej godzinie lekcyjnej zorientowałam się, że na koncentrację nie mam najmniejszych szans. Moje racjonalne myślenie nagle zostało gdzieś w ogonie wyścigu, a na prowadzenie wysunęły się podszepty zdradzieckiego serca, które powinno, do cholery, zajmować się pompowaniem krwi, a nie brać udział w życiowych decyzjach, które mogły wszystko zrujnować.

„Albo uczynić życie piękniejszym”, pomyślałam wbrew sobie. Ostatkiem rozsądku powstrzymałam się przed chwyceniem książki i walnięciem się z całej siły w tę moją nagle pustą głowę. Choć co to, to nie. Trudno powiedzieć „puste” o czymś, w czym kotłują się myśli, których wolałabym nigdy nie mieć.

„Ale stało się”, dotarło do mnie. I nieodwracalność tego faktu trochę mnie wyciszyła. Już nie czułam się, jakby w mojej głowie szalała burza z piorunami. Wzięłam głęboki wdech i postanowiłam te nieznane, miłosne myśli przełożyć na swój racjonalny, bezpieczny język. Co mi wyszło?

W zasadzie nigdy nie marzyłam o byciu przez całe życie singielką. Owszem, miłość z gatunku tej romantycznej wywoływała we mnie niepokój, ale gdy zapytałam siebie, gdzie widzę się za dwadzieścia lat, na pewno nie widziałam się samotnej w kawalerce. Nie wiem, czemu założyłam, że jeśli nie wyjdę za mąż, to zamieszkam w kawalerce, ale tak właśnie wyglądała wizja w mojej głowie. Wspominałam, że bliżej mi do faktów niż bujania w obłokach? W tej sytuacji wyjątek potwierdzał regułę.

Pomyślałam też o innych osobach, z którymi byłam blisko. Spróbowałam się wsłuchać w siebie i logicznie spojrzeć na moje uczucia względem nich. Jakkolwiek bym próbowała, nie umiałam zaprzeczyć temu, że Szymek jest dla mnie kimś szczególnym. Kimś zupełnie innym niż reszta osób, z którymi się kolegowałam, a nawet niż te, które nazywałam przyjaciółmi.

Dodatkowo sama mówiłam, że chciałabym, by był w moim życiu zawsze. Nie byłam naiwna i wiedziałam, że szansa na znalezienie przyszłego męża w tym wieku jest dość znikoma, ale nie był to czas na zastanawianie się nad takimi, na tamten moment, szczegółami.

W końcu, jak nigdy ja, pomyślałam sobie: co ma być, to będzie. Gdy zadzwonił dzwonek, wiedziałam, co muszę zrobić. Przerażało mnie to, ale nie zamierzałam stchórzyć.

***

Mam nadzieję, że nikt nie pomyślał, że nagle nauczyłam się bycia romantyczką i odstawiłam jakąś scenę rodem z filmów obfitujących w serduszka, kwiatuszki i motylki. Co to, to nie.

Zdecydowanie ruszyłam pod salę, w której mieliśmy wspólnie świętować. Szymon już stał tam w towarzystwie paru najbliższych kumpli z klasy. Gdy mnie dostrzegł, szybko zamaskował emocje, ale nie umknęło mi, że w pierwszym momencie na jego twarzy zagościł smutek. To tylko wzmocniło moje postanowienie. Skoro akurat u niego zauważam takie niuanse, oznacza to, że jest dla mnie kimś szczególnym.

Jednak to, że wiedziałam, co mam zrobić, nie było tożsame z tym, że miałam pomysł, jak tego dokonać. Szymon zorientował się, że idę w jego stronę, i wyszedł mi naprzeciw. Gdy dotarliśmy do siebie, już chciał coś powiedzieć, ale go ubiegłam.

– To chyba dla mnie – powiedziałam, wskazując na torebkę, w której, jak już wiedziałam, znajduje się miś z czerwonym serduszkiem w puszystych łapkach. Od początku uważałam, że jest śliczny, i coraz bardziej chciałam go dziś po południu postawić na półce u siebie w pokoju.

– Ale wiesz, co ten miś symbolizuje? – spytał po tym, jak po kilku przerażających sekundach ciszy w końcu się odezwał. Głos miał schrypnięty i patrzył na mnie uważnie zmrużonymi oczami, jakbyśmy coś negocjowali.

– Wiem. – Potwierdziłam swoje słowa, kiwając głową. – I jestem gotowa na konsekwencje. – Sama nie wiedziałam, dlaczego to dodałam i co miałam na myśli.

– Jakie, do licha, konsekwencje? – Tym razem zmarszczył brwi. Westchnęłam.

– Dobra, inaczej – powiedziałam, machając rękami. Rzadko kiedy moja gestykulacja bywała tak obfita i chaotyczna. – Nie jestem gotowa na konsekwencje, które przyniosłaby inna decyzja.

– Więc chodzi tylko o to, że boisz się, co będzie, jeśli postanowisz nie dać nam szansy? – To zabrzmiało poważnie i widziałam, że Szymonowi jest przykro. – Bo czegoś takiego to ja, Patka, nie chcę…

– Nie o to chodzi – przerwałam mu. – To znaczy, szczerze mówiąc, tego też bym się bała, ale nie w tym jest rzecz przede wszystkim. Widzisz, przez ostatnie dwie godziny dużo myślałam…

– I co wymyśliłaś? – dopytał, gdy przez kilka sekund nie kontynuowałam. Chyba chciał rozładować atmosferę, ale teraz to nie było łatwe.

– Trudno mi to powiedzieć, ale… Zrozumiałam, że miałeś rację. – Spodziewałam się jakiegoś tańca triumfu, bo mimo dużych zmian w naszej znajomości wciąż nie lubiłam się z nim zgadzać, ale Szymon ani drgnął. Po prostu patrzył i zobaczyłam w nim kogoś innego niż jeszcze minutę temu. Kogoś znacznie doroślejszego. I sama też poczułam się inną osobą. Jeszcze nie umiałam zdecydować, czy to uczucie mi się podobało.

– Z czym konkretnie miałem rację? – Pewnie tylko mi się wydawało, ale miałam wrażenie, że przestał mrugać. Zebrałam się w sobie.

– Z tym, że jesteś dla mnie kimś innym niż reszta osób, które lubię. Nawet niż te, które lubię bardziej niż inne. Jesteś kimś więcej niż przyjacielem – wyrzuciłam z siebie na jednym tchu.

– Ja… Chyba zabrakło mi słów – powiedział, ale byłam opanowana, bo twarz znów miał spokojną, tak jak zawsze. – Po prostu… Tak się cieszę. – W końcu się uśmiechnął, a ja odwzajemniłam uśmiech. – Chodź, pewnie zajęli nam wszystkie miejsca – powiedział, obejmując mnie wolnym ramieniem również tak jak zawsze, choć teraz ten gest miał dla mnie całkiem inny wymiar. – I proszę, to oczywiście dla ciebie. – Podał mi torebkę z pluszowym misiem i razem ruszyliśmy do klasy.W TYM SAMYM CZASIE

Ani Patrycja, ani Szymon nie mogli zdawać sobie sprawy z tego, że dzielą grudniowy moment szczęścia z kimś innym. W czasie gdy Szymon, nie wierząc we własne szczęście i to, co wydarzyło się zaledwie kilka minut temu, wybierał najlepszą playlistę z pastorałkami, a Patrycja nakładała po kawałku ciasta chatki na papierowe talerzyki swój i swojego chłopaka (odważyła się tak pomyśleć), gdzieś tam w świecie działy się różne rzeczy. Na przykład nastoletnia, jeszcze nieznana Patce Anastazja, już po powrocie z klasowej wigilii, objedzona mandarynkami pod sam korek, pokazywała pękającej z dumy ciotce Zeldzie pierwszy całkowicie samodzielnie przygotowany plan podróży na poświąteczne ferie, które miały spędzić w Australii. Kilka kilometrów od szkoły Patrycji ktoś właśnie zdał egzamin na prawo jazdy, a jedna z jej nauczycielek, która od pewnego czasu przebywała na zwolnieniu, odebrała wyniki biopsji, po których w końcu mogła odetchnąć.

A w kameralnej kawiarence, do której z domu Patrycji było zaledwie kilka minut piechotą, młodziutka kobieta wsunęła na serdeczny palec skromny pierścionek i płacząc ze szczęścia, pocałowała swojego świeżo upieczonego narzeczonego.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij