- W empik go
W drodze do wolności - ebook
W drodze do wolności - ebook
Po 123 latach niewoli Polska odzyskała niepodległość, jednak Wielkopolska wciąż należała do Niemiec. Wielkopolanie stanęli do walki o wolność. Wśród nich był także Krzysztof Wartecki, który w czasie pierwszej wojny światowej studiował na Uniwesytecie Londyńskim, by uniknąć przymusowej służby wojskowej w armii cesarstwa niemieckiego. Jego nienawiść do Niemców w końcu znalazła ujście, lecz czy uda mu się dostrzec cienką granicę między walką o wolność od bezmyślnej zemsty?
"W drodze do wolności" to trzymająca w napięciu powieść, w której wątki historyczne przeplatają się z niezwykłymi losami ludzi, którzy postanowili poświęcić wszystko w walce o wolność.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-957631-4-4 |
Rozmiar pliku: | 4,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1 / 7
Rozdział 2 / 19
Rozdział 3 / 25
Rozdział 4 / 33
Rozdział 5 / 49
Rozdział 6 / 63
Rozdział 7 / 79
Rozdział 8 / 89
Rozdział 9 / 97
Rozdział 10 / 113
Rozdział 11 / 133
Rozdział 12 / 149
Rozdział 13 / 161
Rozdział 14 / 171
Rozdział 15 / 201
Rozdział 16 / 231
Rozdział 17 / 251
Rozdział 18 / 261
Rozdział 19 / 269
Rozdział 20 / 275
Rozdział 21 / 299
Rozdział 22 / 301
Rozdział 23 / 305
Rozdział 24 / 3177
Rozdział 1
17 grudnia 1918 – Harwich, Anglia
W Polsce panowała ostra zima, natomiast w Anglii, bez względu na porę roku, zawsze było deszczowo. Dzisiaj nie dość, że dzień był deszczowy, to jeszcze wietrzny i zdawało się, że wiatr pragnie na siłę ściągnąć z człowieka ubranie. Zatem o przyjemnym spacerze na łące, gdzie można w rozważaniach odpłynąć w odmęty swej romantycznej duszy, można było zapomnieć.
Nawet gdyby pogoda pozwalała na przyjemny spacer, to Krzysz-tof i tak musiałby o nim zapomnieć. Przyjechał do Harwich w innej sprawie. Polska Organizacja Wojskowa Zaboru Pruskiego przekazała mu informację, że do Polski ma przypłynąć wielki patriota i mąż sta-nu, człowiek odpowiedzialny za trzynasty punkt w orędziu prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrowa Wilsona – Ignacy Jan Paderewski. POW Zaboru Pruskiego kazała mu nawiązać kontakt z szanowanym polskim politykiem. Oczywiście Krzysiek miał na uwadze, że Paderew-ski nie słyszał o tej zbrojnej organizacji. Pozostawało mu mieć nadzie-ję, iż ktoś skontaktował się z jego otoczeniem i przekazał informację o przyjeździe przedstawiciela POW.
Przybył pociągiem w okolice portu Harwich. Jeszcze przed pierwszą wojną światową Herbert Henry Asquith, jako premier Wielkiej Brytanii, nakazał wybudować sieć kolejową, która połączy wszystkie najważniejsze miejsca w Królestwie. Wszystko po to, aby przyśpieszyć transport towa-rów z portu do każdego zakamarka w kraju. Dlatego z Londynu do Colche-ster, a następnie do małej nadmorskiej miejscowości Harwich, Krzysiek udał się pociągiem.
– No dobra, więc gdzie jest ten hotel? – spytał samego siebie, gdy wy-siadł z pociągu.8
Miał świadomość, że znajduje się gdzieś na południe od stacji, lecz nie odnalazł ani adresu, ani nie widział nazwy hotelu. Zaczepił jednego z przypadkowych przechodniów.
– Good morning, could you show me the way to a hotel near the harbour?1
Mężczyzna popatrzył na niego ze zdziwieniem. Nie było w tym spoj-rzeniu krzty niechęci, ale najwidoczniej obecność kogoś innego prócz ro-dowitych Brytyjczyków nie była tutaj zbyt częsta.
– Good morning. You are close. When you leave the station, you need to go straight ahead until you reach Lower Dovercourt near the sea. Then turn right. Your hotel is located opposite to the lighthouse2.
Zapamiętał drogę. Nic trudnego.
– Thank you and have a nice day3.
– You’re welcome4.
Mężczyźni rozeszli się w swoje strony. W trakcie studiów na Uni-wersytecie Londyńskim Krzysiek nauczył się, że brak życzliwości w Anglii jest postrzegany gorzej niż najgorsze przewinienie. Za naj-drobniejszą przysługę trzeba podziękować i nie można o tym zapomi-nać. Pod tym względem Anglicy są pamiętliwi i potrzebował kilku lat, żeby wyrobić w sobie ten nawyk.
Choć wybiła ósma rano i słońce już wstało, to w Harwich nadal pa-nowała ciemność. Wyszedł przed dworzec, skręcił w prawo i udał się na Station Road. Odpalił papierosa i poszedł w wybranym kierunku. Nie palił, gdy wiedział, co go czeka, ale jeśli już zdarzyło mu się zapalić, to nie robił swoich skrętów, tylko korzystał z papierosów zwijanych dzięki maszynie opatentowanej w poprzednim wieku przez Bonsacka. Przynaj-mniej papieros wyglądał jakoś schludnie, a nie jak przypadkowo zawi-nięte w gilzie trociny.
1 (ang.) Dzień dobry, czy może mi pan powiedzieć jak dojść do hotelu w pobliżu portu?
2 (ang.) Dzień dobry. To blisko. Kiedy opuści pan stację, proszę iść prosto, aż dojdzie pan do Lower Dovercourt w pobliżu morza. Wtedy skręci pan w prawo i uda się w stronę latarni. Hotel znajduje się naprzeciwko.
3 (ang.) Dziękuję i życzę miłego dnia.
4 (ang.) Tu w znaczeniu „Wzajemnie”.9
W trakcie marszu zastanawiał się, jak będzie wyglądało jego spotkanie z mistrzem Paderewskim. Spodziewał się, że nie zostanie łatwo dopusz-czony, mimo że został zapowiedziany przez POW. Nie była to jakaś wielka organizacja, choć swoje działania poszerzyła na całą Wielkopolskę. Pomi-mo rozrastającej się aktywności, nadal nie była rozpoznawalna w kręgach zagranicznych. Toteż Brytyjczycy na pewno nie będą wiedzieli, skąd przy-chodzi i pewnie pięć razy będą musieli potwierdzić jego tożsamość.
Krzysztof nie mógł zawieść swoich przedstawicieli. Zadanie było pro-ste, lecz im bliżej miał do hotelu, tym większy stres go ogarniał. Każdy kolejny krok generował kolejną dawkę negatywnych emocji. Ręce coraz mocniej się trzęsły. Początkowo zrzucał to na zimny i nieprzyjemny wiatr, ale w głębi duszy zdawał sobie sprawę, że to właśnie spotkanie z Pade-rewskim tak bardzo go stresuje. Jeśli mu się nie powiedzie, to najwyżej ochroniarze mistrza wyrzucą go z hotelu.
Doszedł w końcu do celu – kwatery Paderewskiego. Wszedł do środka i podszedł do recepcji, gdzie stała pracownica hotelu.
– Good morning… – Głos uwiązł mu w gardle i miał problem z przed-stawieniem swojej prośby. – May I… Could you5…
– Good morning – przywitała go dziewczyna. Momentalnie dostrzegła jego zdenerwowanie. – Calm down, breathe slowly and tell me how can I help you6.
Krzysiek był na siebie wściekły, że przerasta go już taka prosta spra-wa. Miał problem z doborem słów, choć jeszcze większy z wyrażeniem swojej prośby. Papieros ani trochę go nie uspokoił, wręcz spotęgował jego zdenerwowanie. Zgodnie z poleceniem wziął kilka wdechów i spróbował ponownie.
– Could you tell me in which lobby can I find Mr. Paderewski?7
– Is mister Paderewski expecting you?8
Tego pytania się spodziewał. Zdał sobie sprawę, że nie wskaże mu, w którym pokoju jest mistrz Paderewski, póki nie potwierdzi, że
5 Dzień dobry… Czy mogę…? Czy mogłaby pani…?
6 Dzień dobry. Niech się pan uspokoi, oddycha powoli i powie w czym mogę pomóc.
7 Czy powie mi pani, w którym pokoju znajdę pana Paderewskiego?
8 Czy pan Paderewski oczekuje pana?10
rzeczywiście był z nim umówiony. Polski polityk wiedział, że ktoś z POW miał się z nim skontaktować przed podróżą do Polski, lecz nie wiedział, kto i kiedy.
– No, I didn’t make an appointment with him, but he knows that some-one from my organization will contact him9.
– Then I’m sorry but I can’t tell you where to find him10 – oznajmiła z życzliwym uśmiechem na twarzy.
Pewnie, że nie może powiedzieć, bo kto powie obcej osobie, bez zapo-wiedzi, gdzie znajduje się jeden z najbardziej pożądanych polskich polity-ków i jeden z najsławniejszych pianistów na świecie?
– Please, it is important to me. – próbował ją przekonać. – Could you contact him and inform about my visit? Let him make the decision11.
Recepcjonistka przez chwilę zastanawiała się nad prośbą działacza POW, ale w końcu podeszła do telefonu i zadzwoniła pod właściwy numer. Odetchnął z ulgą. Dzwoni i potwierdza jego wersję wydarzeń. Nie za szyb-ko mu uwierzyła? Sądził, że będzie się musiał wykazać większą elokwen-cją, by pani z recepcji obeszła zasady panujące w hotelu.
Kobieta wymieniła z politykiem kilka słów, które w większości po-twierdzała ze skinieniem głowy. Krzysztof uznał to za pozytywną zapo-wiedź. Odłożyła słuchawkę i wróciła do niego z promiennym uśmiechem.
– Mister Paderewski confirmed that he is expecting someone. Go to the third floor and find room two four three. You may take the lift12.
– Thank you very much. I will take the stairs. Have a nice day13.
Odwrócił się od lady i skierował w stronę schodów prowadzących na wyższe piętra. Zgodnie z instrukcją wyszedł na trzecie piętro i tam zna-lazł pokój o numerze dwieście czterdzieści trzy. Piętra były dość wysokie
9 (ang.) Nie, nie umawiałem się z nim na spotkanie, ale wie, że ktoś z mojej organizacji ma się z nim skontaktować.
10 (ang.) W takim razie przykro mi, ale nie mogę powiedzieć, gdzie się znajduje.
11 (ang.) Proszę, to dla mnie ważne. Czy może się pani skontaktować z nim i powiadomić go o mojej wizycie? Niech sam zdecyduje.
12 (ang.) Pan Paderewski potwierdził, że kogoś oczekuje. Proszę się udać na trzecie piętro i zna-leźć pokój dwieście czterdzieści trzy. Może pan skorzystać z windy.
13 (ang.) Dziękuję bardzo. Skorzystam ze schodów. Miłego dnia.11
i przez chwilę żałował, że jednak nie skorzystał z windy, ale gdy dotarł na miejsce, uświadomił sobie kolejny problem – przejdzie szczegółową kon-trolę. Nie miał ze sobą żadnej broni, ale pesymistyczne przeczucia podpo-wiadały mu, że nie skończy się to dobrze.
Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że podszedł do niego człowiek, który z urody nie przypominał Brytyjczyka. Prędzej przypo-minał… Polaka. Krótki wąs, wiekiem zapewne zbliżony do niego, tylko mundur miał z cesarstwa austro-węgierskiego. Dlaczego żołnierza państw centralnych wpuszczono do Paderewskiego? „Czyżby go zabił?” – przy-szła mu do głowy pierwsza myśl.
Nie wiedział, co poradzić na tę sytuację. Uciekać nie warto, bo szybko zostanie zastrzelony, a w walce wręcz też przegra, mimo że zna podstawy obrony osobistej, o co osobiście zadbała matka, nim jeszcze wyjechał na studia do Londynu. To niezdecydowanie zupełnie go sparaliżowało. Pa-trzył na zbliżającego się oficera w przeświadczeniu nadchodzącej śmierci. Pomimo obaw o swoje życie, próbował trzymać fason.
– Good morning I am…14
– Daruj sobie z tym angielskim – przerwał mu żołnierz. – Rozmawiasz z Po-lakiem, więc mów po polsku, nawet jeśli jesteś szpiegiem państw centralnych.
„Że ja? Przecież to ty wyglądasz, jakby cię żywcem wyciągnięto z ar-mii austro-węgierskiej” – ocenił go w myślach Krzysiek, a do głowy przy-chodziło mu jedno pytanie: „Co tu się dzieje?”.
– Skoro jesteś Polakiem, to czemu masz na sobie mundur austro-węgierski?
– Jak dobrze wiesz, państwo polskie dopiero się formuje, a więc jeszcze wiele naszych rzeczy pochodzi od zaborców. Między innymi i mundury, aczkolwiek spodziewałem się, że dostrzeżesz kilka szczegó-łów, które mnie wyróżniają.
Krzysiek początkowo nie wiedział, co ma na myśli, lecz gdy dokładniej się przyjrzał, dostrzegł orzełka na lewej piersi i wycięte fragmenty mun-duru austriacko-węgierskiego. Mężczyzna najwyraźniej nim dołączył do formułujących się oddziałów polskich służył w cesarskiej armii Austro--Węgier. Miał ochotę walnąć się w głowę za gafę, którą popełnił.
14 (ang.) Dzień dobry, jestem…12
– Przepraszam, że pomyliłem pana z żołnierzem C.K.
– Nic nie szkodzi, wielu się myli. Poza tym, nie mów do mnie na pan. – Wyciągnął rękę w stronę speszonego chłopaka. – Major Stefan Iwanowski.
– Krzysztof Wartecki.
– Jesteś z POW, spodziewaliśmy się kontaktu od was, ale sądziłem, że załatwicie spotkanie w bardziej oficjalny sposób.
– Niedawno żeśmy się dowiedzieli, że nasz wielki rodak jest w Anglii, więc wykorzystano mnie, abym przybył powitać tak zacnego gościa. W in-nym wypadku zrobiłby to ktoś bardziej dostojny.
Major przyjął tłumaczenie chłopaka i o nic więcej nie pytał, póki nie dopełnili formalności. Jeśli mówił prawdę i POW nic nie wiedziało o pla-nowanej wizycie Paderewskiego do Polski, to nie będzie miał ze sobą żadnej broni. Jego wygląd eleganckiego studenta również nie zgadzał się z wrogimi zamiarami. Aczkolwiek niczego nie należy zakładać na pew-no. Wielka wojna przyniosła tyle nieoczekiwanych zwrotów, że można już chyba nawet podważać istnienie świata, w którym żyją.
– Oprzyj się o ścianę i stań w rozkroku. Muszę cię przeszukać.
Krzysztof zrobił tak, jak doradził major, choć lekko przestraszył się jego chłodnego i stanowczego głosu. Major przetrzepał go z góry na dół i przejrzał małą aktówkę, w której miał najpotrzebniejsze rzeczy. Niczego nie znalazł, więc oddał ją Warteckiemu.
– Prędzej wyglądasz mi na studenta niż na wojskowego – zażartował sobie z Krzyśka.
– Matka wysłała mnie na studia, nim rozpoczęła się wojna. Wszystko po to, aby uniknąć powołania do wojska. Tata je otrzymał i zginął w piekle.
– Pod Verdun?
Krzysiek w odpowiedzi kiwnął głową.
– Wielu z naszych rodaków ginęło tam, gdzie ginąć nie powinni i tym bar-dziej nie za tę sprawę. Matka postąpiła mądrze, wysyłając cię do Londynu. Gdyby inni mieli taką możliwość, na pewno też by z niej skorzystali.
Rozumiał, czemu matka tak zrobiła, ale i tak uważał, że postąpił tchórzliwie. Powinien przy niej zostać i walczyć, żeby nie powołano jego ojca do wojska. Miał świadomość, że nie zdołałby ich powstrzymać, ale przynajmniej nie stałby biernie z boku i nie przyglądał się, kiedy ojciec opuszczał dom na zawsze.13
– Gdy dostałem informację z POW, właśnie byłem na zajęciach w Lon-dynie i przybyłem tutaj tak szybko, jak tylko mogłem.
– Zatem zapraszam do środka. Mimo że jest wcześnie, to nasz pianista już od rana jest w śpiewającym nastroju.
Zważywszy, że Ignacy Paderewski zagrał mnóstwo koncertów na ca-łym świecie, to oprócz mistrzowskiego opanowania gry na pianinie, miał talent do zjednywania sobie ludzi. Żołnierz otworzył drzwi do apartamen-tu pianisty i jego żony. Gdy Wartecki przekroczył próg, uderzyła go do-stojność tego miejsca oraz luksusy, o których on w Londynie mógłby sobie tylko pomarzyć. Znalazł się w swego rodzaju przedpokoju, który wielko-ścią przypominał całe jego mieszkanie w Poznaniu. W ściany wmurowane były kolumny w stylu korynckim, a ponad nimi znajdowały się herby an-gielskich hrabstw.
Patrząc na ten przedpokój, Krzysiek zastanawiał się, czy ciemny gar-nitur, który miał na sobie, jest na pewno odpowiedni. Na szybko poprawił krawat, żeby mistrz Paderewski nie zarzucił mu czegoś w ubiorze. Już bę-dąc w tym pomieszczeniu, poczuł się, jakby był w pałacu Buckingham, gdzie czekała go audiencja u samej królowej.
Dostrzegł, że z przedpokoju wchodziło się do przestronnej sypialni, z której najprawdopodobniej można się było dostać do łazienki. Wydedu-kował to na podstawie braku dodatkowego pomieszczenia. W międzycza-sie schodził z drogi obsłudze hotelowej, która wnosiła różne talerze z przy-krywkami i wychodziła bez nich. Zastanawiał się, dla kogo przynosili te dania. Analizę przerwały otwierające się drzwi, w których pojawiła się kobieta, ubrana w długą suknię ściągniętą na wysokości pasa i ozdobioną kwiatami. Na głowie miała mały kapelusz niepasujący do kanonu ówcze-snej mody. Krzysztof zauważył, że nie jest już najmłodsza, ale mimo to zachowała promienny wyraz twarzy, którego nie zakłócały nawet obecne na jej obliczu zmarszczki.
Wiedział, z kim ma do czynienia, niejednokrotnie była wymieniana na łamach „Orędownika” bądź „Dziennika Poznańskiego”, dlatego nisko pokłonił się przed damą i czekał, aż przywita go pierwsza.
– Witaj drogi młodzieńcze – powiedziała z czułością. – Podróż musiała cię wykończyć, bo wyglądasz dość mizernie.14
– Dzień dobry, pani Paderewska. – Tak bardzo się starał, a mimo to i tak zarzucono mu, że niechlujnie się ubrał. – Przepraszam, że obraziłem panią swoim wyglądem.
– Absolutnie nie to miałam na myśli. Broń Boże. Tylko spostrzegłam, że podróż cię wykończyła i odbiło się to na twojej twarzy.
Krzysztof zwracał uwagę na to, żeby dopasować odpowiednie ubrania, aby nie wyjść na przypadkowego przechodnia, ale nie zwrócił uwagi na to, że mimika twarzy musi współgrać z ubiorem. Szybko się uśmiechnął, starając się wywrzeć pozytywne wrażenie na żonie polityka.
– Mogę poznać imię gościa, który już rano spotyka się z moim mężem?
Krzysztof przedstawił się.
– Bardzo miło cię poznać, Krzysztofie. Helena Paderewska. – Wycią-gnęła dłoń, którą chłopak z szacunkiem pocałował. – Mąż za chwilę cię poprosi. Biorąc pod uwagę to, co masz na sobie, to chyba będzie musiał założyć najlepszy frak. Natomiast ja was zostawię, pewnie macie wiele spraw do omówienia.
W jej słowach nie było cienia ironii.
– Przesadza pani. Jednakże jeśli wychodzi pani na zewnątrz, sugeruję wziąć ciepły płaszcz, jest okropnie zimno.
– Będę w kantynie, ale dziękuję, że martwisz się o moje zdrowie.
Wyszła z apartamentu, zamykając drzwi za sobą. Chłopak zastana-wiał się, jakie tematy może poruszyć z mistrzem Paderewskim. Nie miał uzdolnienia muzycznego, a tylko studiował sztukę na Uniwersytecie Lon-dyńskim. W stosunku do mistrza nie był wirtuozem w swojej dziedzinie, jedynie uczył się o rzeczach stworzonych wiele lat temu. Naszła go myśl, że Paderewski może potraktować go jak kulturowego jaskiniowca.
Teoretycznie sztuka i polityka nie mają ze sobą wiele wspólnego, ale to od mało poważnych tematów zaczynają się rozmowy dotyczące istotnych spraw.
W drzwiach do pokoju pojawił się mistrz Paderewski w nienagan-nym stroju.
– Witam cię serdecznie. Przepraszam, żeś musiał tak długo czekać. Za-praszam, przygotowałem dla nas miejsce do rozmowy.
– Dzień dobry, panie Paderewski. Nie mam podstaw, by się gniewać. Pańska małżonka zajęła mnie rozmową.15
Pianista lekko się uśmiechnął i gestem zaprosił gościa do pokoju, który wyglądał jeszcze dostojniej niż przedpokój. Na łóżku było kilka pierzyn i poduszek i jeśli na sam spód wsadzono by groszek, to nawet księżniczka z bajki o ziarnku grochu nie byłaby go w stanie wyczuć. Nad łóżkiem znaj-dował się baldachim ozdobiony proporcami z czasów panowania dynastii Tudorów, mieniący się złotem. Jedwabne zasłony były ściągnięte połysku-jącymi sznurami. Wcześniejsze skojarzenia z pałacem Buckingham tylko się umocniły i teraz Krzysztof był już pewny, że czeka go audiencja z kró-lową Anglii lub inną wielką osobistością.
– Zapraszam przed kominek.
W pobliżu kominka znajdował się stół, do którego dołożono dwa krze-sła. Na stole stały przygotowane dwa tradycyjnie polskie posiłki: kotlet schabowy z ziemniakami i buraczkami.
– Ach bym zapomniał, gdzie moje maniery. – Polityk odwrócił się do chłopca i wyciągnął rękę na przywitanie. – Ignacy Jan Paderewski.
– Krzysztof Wartecki, rodzice nie nadali mi drugiego imienia. – Uści-snął dłoń gospodarza.
Pianista gestem zaprosił chłopaka do stołu. Pracownik z obsługi hotelo-wej nalał wina do kieliszków i wyszedł, zostawiając ich samych.
– Dziękuję za miłe przywitanie, nie trzeba było się tak stroić z tym wszystkim, zwłaszcza, że przyszedłem bez wcześniejszej zapowiedzi.
– Gość w dom, Bóg w dom. Bóg też przychodzi bez zapowiedzi.
Od tego momentu spokojnie konsumowali swoje dania. Choć War-tecki zjadł porządne śniadanie w Londynie, to nie chciał zrobić jakiej-kolwiek przykrości wielkiemu Polakowi. Pianista natomiast zagadywał młodego gościa:
– Chciałbym zapytać cię Krzysztofie, co robisz w Anglii? Studiujesz w Londynie? Opowiesz coś więcej?
– Od kilku lat studiuję na Uniwersytecie Londyńskim, mama mnie tutaj wysłała, żebym nie dostał powołania do armii pruskiej. Przewidziała, co się stanie i faktycznie nie minęło kilka miesięcy, a mój rocznik oraz młodsi zostali siłą wciągnięci do armii.
Paderewski rozumiał, o czym chłopak mówi. Podczas jednego koncertu w Poznaniu widział, jak Niemcy poniżająco traktują Polaków. Zmieniają16
swoje nastawienie, gdy mają do nich interes, wtedy wyciągają ich z domu i siłą wkładają im swoje mundury. Rozumiał ból chłopaka, że nie mógł być w pobliżu matki w tych ciężkich czasach.
– Pierwsze miesiące pewnie były dla ciebie trudne?
– Uczyłem się trochę angielskiego z mamą i jej nauczycielami, ale tak naprawdę nauczyłem się go dopiero, gdy zamieszkałem w Londynie. Po-tem to już jakoś mijał dzień za dniem. Nie byłem wyróżniającym się stu-dentem, ale też nie byłem na końcu.
Skończyli posiłek, więc gospodarz wzniósł kieliszek do góry.
– Zatem wypijmy za przyszłość narodu polskiego, by nasi potom-kowie nie musieli opuszczać Polski. – Stuknęli się kieliszkami. Gdy je opróżnili, polityk zdał sobie sprawę, że chłopak nie przyjechał ponad stu kilometrów tylko po to, żeby zjeść wczesny lunch. – Mówisz, że jesteś działaczem POW?
– Potwierdzam. Właśnie w ich imieniu przybyłem.
– Zatem słucham, jaką to masz do mnie sprawę?
– Dowiedzieliśmy się, że zamierza pan przyjechać do Polski w związku z rozmowami pokojowymi między Komitetem Narodowym Polski Roma-na Dmowskiego a rządem Jędrzeja Moraczewskiego. Wiemy, że pana trasa będzie przebiegać przez ziemie zaboru pruskiego.
– Nie da się ukryć, lecz jeśli POW wysłało pana jako ochronę dla mnie, to zupełnie niepotrzebnie. Oprócz majora Stefana Iwanowskiego pojadą ze mną również pułkownik Harry Wade oraz komandor Bernard Rawlings.
Krzysztof spojrzał na mistrza szeroko otwartymi oczami. W takim ra-zie Paderewski nie potrzebował ochrony POW, bo Szkiebry15 nie miały pra-wa przeszkadzać przedstawicielom krajów ententy, kiedy wypełniają swo-ją misję dyplomatyczną. Nie mogą również w jakikolwiek sposób wpływać na ich działalność.
– Przyznaję, że jestem zaskoczony, ale mimo to POW też chce dołożyć swoją cegiełkę do pana bezpiecznego przyjazdu do Polski. Szkiebry znane są z tego, że nie lubią dotrzymywać postanowień międzynarodowych oraz nie cofną się przed niczym, żeby osiągnąć swoje cele.
15 W gwarze poznańskiej pogardliwie „Niemcy”, https://wielkopolskahistorycznie.pl/2021/07/28/gwary/17
Mistrz zaczął się zastanawiać nad wyjaśnieniem chłopaka, które nie było pozbawione sensu. Choć żegluga na morzu w trakcie pierwszej wojny światowej była objęta ochroną i państwa uczestniczące w woj-nie zadeklarowały nie atakowanie statków handlowych, to Cesarstwo Niemieckie złamało to przyrzeczenie i zatopiło brytyjski statek pasa-żerski Lusitania, a wraz z nim ponad tysiąc ludzi. Zdawał sobie sprawę, że ten atak nie był przypadkowy, bo w ten sposób pokazali, do czego są zdolni. Brytyjczycy i Amerykanie potępili atak i nazwali go barba-rzyńskim, jednakże najbardziej barbarzyńskim aktem przemocy było rozstrzelanie Edith Cavell – kobiety, która pomagała rannym Brytyj-czykom uciec do Wielkiej Brytanii, a także opatrywała ich rany. Kie-dy ją złapali, natychmiast przekazali ją pod pluton egzekucyjny. Tego Ameryka nie mogła przyjąć obojętnie i przystąpiła do wojny przeciwko krajom centralnym.
– To prawda, Niemcy są znane ze swojej brutalności, ale opinia pu-bliczna ich zje, jeśli postanowią cokolwiek zrobić przedstawicielom dyplo-matycznym krajów ententy. Wtedy wielkie cesarstwo zostanie rozbrojone, zresztą sami Niemcy nie chcą już wojny i się jej sprzeciwiają.
– Zgodzę się, lecz ostrożności nigdy za wiele. Jednakże pana przyjazd do Polski wywoła ogromne poruszenie wśród zniewolonej przez ponad sto lat ludności. Jest pan osobistością znaną na całym świecie i oni zdają sobie sprawę z pańskiego wpływu na Polaków. Dlatego wydaje nam się, że spró-bują zaatakować. Z tego względu moja prośba, by nie odrzucał pan naszej pomocy, jest nadal aktualna.
– Ależ ja jej nie odrzuciłem, wręcz z radością przyjmuję.
Wartecki po raz drugi dał się złapać, że za szybko wyciąga daleko idące wnioski. Lekko zawstydził się w duchu, lecz na zewnątrz nie dał tego po sobie poznać.
– Przekażę informację o pana obecności panu Rawlingsowi. Wypły-wamy jutro w godzinach porannych, radzę się nie spóźnić, bo moje serce tęskni za polskimi krajobrazami i długo czekać nie będzie. – Paderewski uśmiechnął się delikatnie.
Krzysiek też się rozluźnił i rozmowa zeszła na lekkie tematy, choć Pa-derewski, patrząc na chłopaka, cały czas odnosił wrażenie, że to nie była19
Rozdział 2
20 grudnia 1918 – Poznań, Polska
Wojciech Korfanty nigdy nie podejrzewał, że to on jako pierwszy bę-dzie powstrzymywał tych, którzy siłą chcą wydrzeć wolność dla siebie i swoich bliskich. Jednakże widział potężną armię niemiecką, która choć została poważnie osłabiona, to nadal stanowiła poważne wyzwanie. Wie-lokrotnie w siedzibach Polskiej Organizacji Wojskowej Zaboru Pruskiego powstrzymywał rewolucyjne zapędy, lecz w gdzieś w jego głowie tkwiła świadomość, że go nie posłuchają i wyjdą walczyć z okupantem.
– Wyjdźmy na ulicę, pokażmy Szkiebrom, że muszą się liczyć z na-szym zdaniem. Nie jesteśmy ich sługusami, jesteśmy Polakami i należy nam się wolność.
Po takich słowach zawsze wybuchały gromkie wiwaty i tylko brakowa-ło wystrzałów z mauzerów oraz indiańskiego krzyku, żeby niczym barba-rzyńcy rzucić się do walki bez świadomości potęgi wroga.
– Nikt z nas nie wie, jakie są siły przeciwnika – tonował te nastroje Korfanty. – Armia niemiecka wciąż jest silna, a u nas nie ma zorganizowa-nia. Wyskoczymy na nich z karabinami i co dalej?
– Będziemy podbijać miasto za miastem – oznajmił następny. – Będzie-my im robić to, co oni robili nam.
Poseł do Reichstagu nie mógł tego słuchać. Popierał zbrojną rewoltę przeciwko wieloletniemu okupantowi, ale nie popierał sposobu, w jaki po-wstańcy chcieli walczyć o swoją wolność. Marzył o tym, że Polacy są kimś lepszym niż Niemcy, że nie zniżą się do stosowanych przez nich praktyk, aby pokazać swoją wyższość. Pomylił się – są tacy sami jak oni. Nienawiść wzbudza tylko nienawiść. Rozumiał ich odczucia, ale co potem? Każdy kraj ma jakąś strukturę, organizację, a na ten moment nie widać trzonu, na którym to wszystko może się oprzeć.20
– Do niczego to nie prowadzi. Myślicie, że Niemcy odpuszczą wam tak łatwo, kiedy przejmiecie te miasta? Odpuszczą sto dwadzieścia trzy lata germanizacji naszych rodzin i dzieci? – Na chwilę zapanowała cisza. Poseł kontynuował: – Oficjalnie wciąż jesteśmy Niemcami i choć nam się to nie podoba, to taka jest prawda. Niemcy przegrały wojnę, Polska się odradza, ale Wielkopolska wciąż jest niemiecka i wszelkie nasze wystąpienia będą traktowane jako zamach stanu i w tym wypadku ża-den dekret nas nie uratuje.
– Dosyć tej polityki! – Mieczysław Paluch, jeden z najbardziej zagorza-łych zwolenników powstania, uderzył w stół. Wyglądał jakby był wiecznie zmęczony: podkrążone oczy, głębokie zmarszczki i twarz zniszczona woj-ną. Jedyne czego mu nie brakowało to energii. – Polityka tych ziem prowa-dzi do zniemczenia i nie uwzględnia naszych praw. Traktują nas jak bydło, więc czas im pokazać, że jesteśmy kimś więcej niż ich niewolnikami.
Korfanty nie mógł zabronić im walki zbrojnej, lecz na ten moment zbrojna rewolta była skazana na niepowodzenie. Niemiecka armia jest jed-ną z najlepiej zorganizowanych armii na świecie. Nie bez powodu broniła się sama na dwóch frontach przez cztery lata.
– Wiem, że gardzicie polityką, ale póki nie będziemy mieli solidnego trzonu, na którym oprze się przyszłe powstanie, dopóty nie wychodźmy z zamiarami na Niemców.
– Przyznaj się, jesteś tchórzem, Korfanty – oskarżył go Paluch. – Chcesz wolności, a nie chcesz walki? Inaczej nikt nam nie da tej wolności. Wyłącznie sami możemy ją im odebrać.
– Zarzucasz mi tchórzostwo?! Mam ci może przypomnieć, że jako je-den z nielicznych polskich posłów przemawiałem za naszą sprawą w Re-ichstagu? Byłem jedyną owcą wśród stada wilków, a mimo to, wiedząc, że zostanę przez nie pożarty, wystąpiłem i reprezentowałem wszystkich Polaków. Teoretycznie mógłbym żyć jak pan z pensji posła, a mimo to je-stem tutaj z wami i pomagam wam zaplanować powstanie. Dlatego proszę mi nie zarzucać, że nie interesuje mnie los Polski!
Choć zazwyczaj ważył swoje słowa, to teraz nie mógł już wytrzymać. Nie walczył, jak wielu Polaków, za pomocą broni, tylko słów i choć wie-lu z nich gardziło takimi metodami, to jednak to właśnie one przynosiły