Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

W drodze ku słońcu - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 lutego 2024
20,19
2019 pkt
punktów Virtualo

W drodze ku słońcu - ebook

Zbiór wierszy i krótkich opowiadań — dogłębnie szczerych, niekiedy poruszających, kiedy indziej dowcipnych, ale zawsze przesiąkniętych metafizyką. Jesteśmy częścią nieogarnialnej umysłem, zapierającej dech w piersiach całości, i nigdy nie jesteśmy sami — takie, między innymi, odczucia, może wzbudzać w czytelniku lektura tego tomiku.

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8324-939-1
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pewien lipcowy dzień

Powietrze gęste jak woda,

ból złotą nicią wdziera się w głowę.

Wśród żałobników mglą się smutne,

przejrzyste demony.

Zaglądają każdemu za kołnierz, sprawdzając,

czy któraś z zatrzaśniętych w bólu postaci

ma na karku takie małe wgłębienie,

gdzie można by przytulnie zamieszkać.

Monotonne mruczenie —

złudna pociecha religii od święta.

Kleszcze zaciśniętych gardeł,

sople połykanych łez —

nie z żalu nad kupką prochu

obojętną na mdły zapach lilii

i szuranie stóp.

Rozpacz otwiera się fioletowowiśniową czeluścią

na myśl o własnej śmierci,

tak niewygodnie dzisiaj przypomnianej.

Kiedy zechcesz zauważyć,

jak wężowo ślizga się po niebie

gałąź starej akacji,

jak błękitnobiały wiatr życia

zrywa z twej twarzy duszne pajęczyny,

powiesz głośno:

Nie, nie gaście słońca,

bo słyszę jej śmiech nad waszymi głowami.

lipiec 2004Kto to wie

Być może okno, przez które patrzę,

jest tak naprawdę szybą akwarium.

Być może ruch ptasich skrzydeł mylę

ze zwinnym wygięciem rybich grzbietów.

Być może wacianość nieba jest w istocie mokra.

Jak mogę to wiedzieć,

skoro mokra jest ręka, którą w nią zanurzam?

Być może _kocham_ to słowo, którego nie zna nikt,

zajęty bełkotliwym rytuałem kolacji przy świecach.

Być może korony drzew to ich korzenie,

a pod kamieniem zamiast robaka, śpi błękitny elf.

Ale komu chce się zajrzeć?

Może jest i tak, że wszyscy jesteśmy pośmiewiskiem kawek,

zaludniających czarnymi przecinkami

wieczne gałęzie niewzruszonych drzew.

Śmieją się patrząc,

jak sami pleciemy sznury na swoich szyjach,

głośno obwiniając za wszystko Boga.

22.08.04Poszukiwanie

Kościoły moich podróży,

delikatne rysunki koronkowych wież —

nie ma w was aniołów.

Pcham wrota ciężkie od grzechu,

wstrzymując oddech, by nie skalać nim Boga

(ach, jakże otrzepywałby się z pyłu śmiertelności

wydalanego przez moje otwory).

Nadzieja i lęk trzepoczą w naczyniu ciała.

Modlitwy kolumn, ekstazy sklepień,

łzy uwięzione między płytami nagrobków.

Słyszałam, że mieszka tu Bóg,

że beztrosko macha nogami z poręczy ambony,

że czasem drzemie na ostatniej ławce,

mając pod głową ulubioną poduszkę z siana,

a kiedy indziej nudząc się ćwiczy, żeby nie wyjść z wprawy,

kurczenie się i rozdymanie, aż ramionami strąca lichtarze.

Szukam go, przemierzając opuszkami palców

całe światy zimnych kamieni;

szukam go, nasłuchując,

czy wplątał się w szept konfesjonałów;

szukam go wypatrując w lustrze mojego serca jego blasku,

brnąc po kolana w cudzym żalu i szlochu,

wdychając coraz głębiej matowe opary umierania.

Znajduję tylko własne połamane w modlitwie paznokcie,

tylko martwy naskórek setki swoich ciał.

29.08.04Dzień

Jeśli zdarzy ci się leżeć na plaży — jesienią oczywiście,

kiedy wspomnienia skóry rozgrzanej, pachnącej,

świergotu dziecięcych głosów,

niechcianej intymności ciał,

uniosą się wysoko, poza wyciągnięcie ręki —

być może coś zauważysz.

Jeśli zdarzy ci się leżeć na plaży jesienią,

między wodą a lasem, między słonym a cierpkim,

być może coś usłyszysz.

Niby zwyczajny szum morza — zamykasz oczy.

Niby zwyczajny szum drzew — odprężasz się.

Niby zwyczajny twój oddech —

trójpleciona kolumna westchnień.

Prawdziwa zwyczajna Trójca Święta.

03.09.04Tworzywo

Jest we mnie rzeka — leniwa, głęboka spokojem,

niezniszczalna krew tej ziemi.

Jest we mnie ogień — płomień świadomości,

łapczywe, gorące palce chwytające życie.

Czarne, gwiaździste niebo

wlewa się we mnie przez otwarte w zapatrzeniu usta,

rośnie w gardle, z łatwością znajdując w nim dom.

Splot żywiołów we mnie,

rozbłyski słońc wokół dłoni,

wężowe konstelacje jelit.

A tak naprawdę —

czym jest to, z czego jestem zrobiona?

2004Balkon (o babci)

Samotna kobieta pod niebem

nie podziwia urody chmur,

nie zachwyca się zachodem słońca,

nie docenia ptasiej przestrzeni.

I ten widok wcale nie sprawia,

że chce jej się latać.

Nie ma ochoty rozłożyć ramion

i z zamkniętymi oczami

wchłaniać uderzenia wiatru.

Nie w głowie jej rozwiane włosy,

nieznane tęsknoty,

marzenie o locie balonem.

Umieszczona na miniaturowym balkoniku dwunastego piętra,

wykorzeniona —

wciąż myśli o krzywym kurniku i drzewie wiśni,

i o tym domku,

którego gruzy oddychają gdzieś głęboko pod ziemią.

12.09.04Ziemia się kręci

Jedyny człowiek na świecie,

który czuje, że ziemia się kręci,

nie może spokojnie zjeść obiadu,

nie trzymając się mocno stołu.

Twierdzi, że nie ma sensu nigdzie wychodzić,

bo i tak kręci się w kółko.

Nie cierpi karuzeli.

Przyzwyczaił się już do mdłości.

Sny ma jedynie owalno-spiralne.

Nie wyraża podziwu dla kosmicznych sił.

Jest raczej zirytowany niemożnością

ujarzmienia rozwianej czupryny.

A najgorsze jest to, że nikt mu nie wierzy.

13.09.04Czas

Czy zawsze w tym miejscu była stacja?

Czy zawsze powietrze drgało żelaznym łomotem,

a ziemia tężała w objęciach kątów prostych?

Czy zawsze nieliczne krzewy leczyły w słońcu chorą rudość,

a paszcze podziemnych korytarzy wypluwały rzeki ludzi

o niewidzących oczach i łomoczących w pośpiechu sercach?

Czy zawsze — szybko, szybko — tupot, stukot, bełkot,

śpiew automatów i zapach moczu?

Pewnego dnia zmęczone ciało wypręży się stękając

i strąci w nicość betonową narośl,

odsłaniając to, co pod spodem —

groby bezimiennych książąt

przeoczonych przez podręczniki historii

i żywą ziemię, mokrą od własnych łez.

17.09.04Poduszka

Moja poduszka — taka sobie, jak miliony innych.

Cały dzień normalna i grzeczna — zastygła w bezruchu

zjada kurz w kanapie.

Nawet jeszcze wieczorem

przebiegle udaje bezosobowe wyposażenie.

Wszyscy traktują ją jak to zwykle poduszkę —

klepią, gniotą, upychają —

ręką, nogą — jak popadnie,

myśląc przy tym zupełnie o czym innym.

Dopiero nocą, kiedy świat znika, zostawiając po sobie

tylko ślady zapalonych świateł, jej pierzasto-bawełniane ciało

zmienia się w spiralną trąbę,

sięgającą do samego środka istnienia.

Kiedy przykładam do niej ucho,

słyszę skargi wszystkich wróbli,

których dziś nie zauważyłam,

przechodząc przez środek ich domu;

westchnienia wszystkich ludzi,

którym nie miałam czasu spojrzeć w oczy;

chrzęst wszystkich ziaren piasku,

kiedykolwiek dotkniętych moimi stopami;

i cichą prośbę mojego ciała — o wdzięczność.

19.09.04Modlitwa

Niech popękają szwy uprzedzeń

i wysypia się z brzucha fioletowe larwy strachu;

niech stary pergamin skóry z szelestem zsunie się w kurz;

niech ruszą potoki żył, z szumem wymywając ze środka

trociny przeszłości;

niech otworzą się wszystkie okna i drzwi,

a podmuch mocy niech gładzi wiatrem wnętrze świątyni;

niech deszcz Nowego wnika w miękkie mury ciała,

podając wodę zrozumienia spragnionym kielichom umysłu;

niech lawina ognia unicestwi mglisty kokon,

by na zawsze zostało słońce;

niech jasny ocean zasklepi rany.

Przyjdź, oczyszczenie.

03.10.04Stóg siana

Do tej pory pamięta ten dzień,

kiedy włożył głowę w stóg siana.

Dlaczego? Po co robić coś tak głupiego?

Szedł drogą polną w upalnym roztopieniu zmysłów,

kiedy poczuł tę radość, głupią i bez sensu.

Rosła w nim do popękania skóry —

gwałtowną falą wypełniła ciało,

wydęła pierś balonowato, obrzękła stopy,

wypełzła nawet na paznokcie i już, już miała

wyrwać się potwornym krzykiem z gardła,

kiedy z braku innych pomysłów wsadził głowę w stóg siana.

Cisza.

A w niej szybkie oddechy przerażonych myszy,

czujne oczy pająków zawisłych bez ruchu.

Drapiąca twarz ciemność.

Znane, zapomniane zapachy.

I gdy tak minuta za minutą tkwił z głową w stogu siana,

coraz bardziej docierało do niego, że właśnie w tej chwili

świat doskonale sobie radzi bez niego

i jego doktoratu.

03.10.04Coś

To, co patrzy przez moje oczy nie jest mną.

Dużo starsze niż moje młode ciało,

młodsze niż ciało stare.

Uczy się, bez szans powodzenia,

jeść nożem i widelcem,

rozumieć czyjeś położenie,

mieć przyjaciół i pracę.

Udaje, że czyta, a tak naprawdę

ziewa z nudów nad filozofią, religią i fizyką,

nie znajdując w nich niczego, czego by nie wiedziało.

Przytakuje, bo tak wypada.

Myśli: Co ja tu robię?

Gubi mądrość w powodzi rzeczy pilnych.

Stara się być tylko człowiekiem,

wzruszeniem ramion kwitując swoje błędy.

Nie daj się nabrać — podobieństwo jest tylko pozorne.

2004Wiatr

Jest taki wiatr jesienny, który pachnie świeżo zaoraną ziemią.

Na początku w zabawie przekłada kosmyki twoich włosów,

zmieniając ci fryzurę, na taką, której dziś nie planowałaś.

Potem, coraz bardziej zuchwale, popycha cię,

uderzając w plecy i próbuje zdjąć ci szalik.

Nieszczęśni ci, którzy nie zdążą się schronić,

zanim wiatr rozzuchwali się jeszcze bardziej

i wyciągnie im z głowy wszystkie dzisiejsze myśli.

I jakże tak iść, kiedy człowiek nie pamięta, dokąd ma dojść?

I jakże rozmawiać, kiedy sylaby wirują pojedynczo nad głową?

Powiem ci w sekrecie — jest tylko jedna rada na taki wiatr:

znajdź na wpół zielony liść, rozetrzyj go w palcach i wąchaj —

aż zwabione zielenią zapachu myśli posłusznie wrócą do domu.

22.10.04.Geografia słów

Gdzie trafiają słowa niewysłuchane,

puszczone mimo uszu?

Przestrzeń gęsta od rozbitych liter,

od drgających na próżno dźwięków.

Zdezorientowane, zignorowane poglądy

miotają się, tworząc wiatr w pod-przestrzeni.

Odbite jak groch od ściany dobre rady,

wszelkiej maści wypowiedzi —

smutne, niepotrzebne zwieszają głowę,

rozpłaszczają się, bledną.

Niekiedy odepchnięte od uszu słowa

robią w powietrzu ósemkę i sierocym tropem

wracają do ust mówiącego, odbierając mu siłę,

zatykając gardło.

Szkoda, że więcej ust niż uszu.

24.10.04Przypadek

Nie ma skrzydeł, a jednak lata.

Nie ma szans, a jednak wygrywa.

Na ślepo pnie się w górę,

na szczyt, którego nie zna,

gnany pragnieniem,

co w nocy wybudza go szarpnięciem

i strużką potu na piersi.

Po omacku znajduje drogę,

wbrew prognozom i oczekiwaniom.

Usypia w bólu, tęskniąc za śmiercią,

budzi się szczęśliwy w amnezji.

Nieuleczalny, ludzki przypadek

samoodradzającej się nadziei.

01.11.04Początek-pożegnanie

Żegnam starych mistrzów, niby-guru,

których nauki wyblakły

i nie więcej z nich pożytku niż z dziurawego dywanu.

Żegnam czarne swetry

wielość dziurek w uszach

odpowiadającą liczbie zgonów od włóczni.

Żegnam cele zakonne, surowe płótno

i ekstazę cierpienia.

Żegnam ich spadkobierców — ciasne mieszkania,

spódnice do kostek

i nadmierną uczynność.

Żegnam świąteczną gęś pieczoną,

dobrą zabawę z głową w toalecie nad ranem,

rozpacz samotności bez niego, bez niej.

Żegnam iluzję

ideologię

filozofię

dyplomację

i teorię badań literackich

Zstępuję w czarną otchłań,

która w swej dobroci urodzi mnie na nowo.

18.12.04Cmentarze

Każdy krzyż cmentarny

dumny i biały

lub przechylony jak złamane skrzydło ptaka

Każdy kurhan

za pan brat z wiatrem

otulający w łonie kupki kości

Każda starannie wygładzona

półokrągła płyta

wbita w zielony, równo przystrzyżony dywanik

— antyteza losu kosmicznego skafandra,

który strumykiem płynnej materii wpływa do rzeki

biologicznych rytmów wzrostu i rozpadu,

pajęczych gąszczów pierwiastków, enzymów,

komórek: mikroświatów bez dna

Każda garść prochu

pilnie strzeżona przez ściany

domu z czarnego marmuru

z wizytówką ze złotych liter

hojnie opatrzonego cyframi

Każda potłuczona urna

w rękach archeologa

ostrożnie witająca się ze słońcem

to wielość znaków na drodze jednego życia.

2005Obrazek

Na zmarzniętej plaży, gdzie ciepłe są tylko

okrągłe ciałka mew na różowych patyczkach łap,

wspina się po spiralnych schodach do nieba.

Smutny, gdy nagle urywają się, zostawiając go ze stopą

wysuniętą do przodu i głową zadartą ku niebu.

Wiecznie w drodze, nigdy u celu,

wyciąga rękę i razem z morzem rysując

w powietrzu linię horyzontu,

z tęsknoty obraca się raz za razem,

tańcząc w swoim świecie — między piachem a chmurami.

25.01.05Skąd się biorą… burze

Ludzka złość energiczną spiralą unosi się do nieba,

zadomawia się w kieszeniach chmur.

Tam piekli się, pracuje, jadowici,

pręży grzbiet i kaszle dławiąc się

czerwonymi, suchymi rozgwiazdami nienawiści.

Puchnie i puchnie, tracąc przytomność nieodwołalnie,

aż rozsadza sama siebie piorunem i grzmotem.

Miota się po niebie w konwulsjach opętania

do całkowitego oczyszczenia przestrzeni,

która powoli wraca do niewinnej przejrzystości błękitu.

24.02.2005Morze

Morze obmywa mi stopy,

chce powiedzieć coś ważnego,

szumi, szepcze, wzbiera do krzyku

i cofa się.

Rozrzedzone ciało głaszcze ciało twardsze,

jedno zwierzę ociera się o drugie w próbie kontaktu.

Rysuje linie, po których biegnę szukając znaczenia,

czepiam się cienkiej białej nitki na piasku —

niech zaprowadzi mnie do jaskini, gdzie powstało wszystko.

Znajduję coraz więcej dróg — rozpajęczonych i kuszących,

coraz więcej horyzontów dalekich i pięknych.

A morze wciąż kocha moje stopy i mówi:

spójrz na nie i zadziw się, żyj mi umrzyj w zadziwieniu.

24.02.2005Historia ewolucji

Anielskie zwierzę z hukiem spadło na ziemię.

Z głową pełną ideałów, zanurzyło się w wysokie trawy życia,

mając za kompas jedynie stłuczony wewnętrzny imperatyw.

Toruje sobie drogę naiwnością bez granic,

fałszywy uśmiech biorąc za serdeczny gest.

Wyławia z topieli jeziora granatowe żuki,

nieświadome tych, co za plecami pukają się w czoło.

Zdumieniem żegna sprawy dnia,

nadzieją wita szary świt.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie te noce,

kiedy żegluje rzeką własnych łez.

06.07.05Malewko

Tylko przez chwilę obecne w życiu podróżnego

stojącego w otwartym oknie pociągu.

Zaledwie można uchwycić wzrokiem

osieroconą stacyjkę,

strzeżoną przez kota o białej twarzy,

powoli rozkradaną przez zachłanne mrówki,

krzywe lipy odprowadzające za zakręt

brukowaną drogę,

odchodzące od białej kiedyś tablicy

niepotrzebne nikomu, czarne litery,

a już pociąg podsuwa nowe krajobrazy,

zostawiając w tyle tę wyspę, gdzie czas płynie

od końca do początku —

Malewko — zaklęte w symfonię świerszczy.

(podróż ze Szczecina) sierpień 2005Przeznaczenie

Kłębki losu rzucone niewidzialną,

sprawczą dłonią pod twoje nogi

krzyżują się w nieskończonych pajęczynach,

budując chybotliwe i nieodwołalne mosty twojego życia.

Magnetyczne nici wiodą twoje stopy wedle swego planu,

nawet gdy mówisz: decyduję, postanawiam.

Przez pączkujące labirynty dylematów,

skrzyżowania wyborów, zapadnie bólu

i ciemne długie pokoje zwątpienia

prowadzą cię nieoczekiwanie,

teraz lub następnym razem,

do miejsca, gdzie zawsze jest jasno.

29.09.05Babcia

Zgrzyt raptownie odsuniętych zasłon

trzaskanie drzwiami

podniesione głosy od rana —

bez potrzeby i złości

zbyt długie stukanie łyżeczką podczas mieszania herbaty

zamykanie drzwi niedbale i głośno

strącanie widelcem z talerza resztek obiadu — bez końca

brzęczenie hałasu ciągnące się za postacią

wydeptującą po mieszkaniu hieroglify ścieżek

kula rozedrganych dźwięków, przez które

nie przebije się myśl o metafizyce

głuchy stukot jabłek strąconych ze stołu

ostrzenie noża o nóż z zapałem godnym lepszej sprawy —

oto katalog grzechów starości.

31.10.05Samotność

Chodzi po bezdrożach pijana zbyt wielką, zimną przestrzenią,

wytęża wzrok w poszukiwaniu oazy,

szuka oparcia dla znużonej głowy,

śni na jawie o muzyce świerszczy

i szklance ciepłej herbaty pitej z zamkniętymi oczami.

Przemierza piaskowe doliny i równiny modlitwy

rodzące tylko ciszę,

powłóczy nogami zamknięta w swej prywatnej puszce rozpaczy

i niezauważalnie dzieli się na pasma ciała

coraz bardziej sobie obce,

w końcu zwija się w ślimaczy kłębek,

chcąc przespać życie.

Do końca nie wie, że koleiny jej dróg

to linie papilarne wszechobecnej dłoni.

12.12.05Modlitwa

Oderwać nos od ziemi

poszerzyć perspektywę

o kolor, bujność, światło

wyprostować od dawna skulone plecy

aż zatrzeszczą omszałe kamienne kości

wpuścić powietrza tyle, by tańczyło

w środku rajskimi ptakami

i wybuchało jasnymi wulkanami

przez każdy por skóry

dmuchnięciem potężnym jak oddech smoka

odegnać zszarzałe motyle wątpliwości

I stojąc prosto w wachlarzu skrzydeł

na samym dachu świata

zdziwić się lekkością kroku

łatwością wszystkiego

— pomóż nam.

17.02.06Koncentracja

Skoncentrowany umysł lśniącym ostrzem

przebija się przez zaspy niemocy,

gęste mgły pustosłowia krytyków,

przestrzenie utkane ze słowa „ale”.

Czysty i lekki podróżuje poza orbitę

i dalej, witany przez kolumnady

czerwonych księżyców,

mknie ku centrum wszechświata.

Nie, nie jest to miejsce złote ani świetliste,

monumentalne, ani cesarskie.

To niepozorna czarna kulka

która w zetknięciu z umysłem

wybucha, tworząc miliardy nowych możliwości.

18.02.06Narodziny jakie powinny być

Wyjmuję cię z łona twojej matki

wycieram z krwi i delikatnie

jak kroplę wody

przytulam.

Zanim przechwyci cię świat

szepczę ci do ucha

jak jesteś piękna, mądra

jak silne twoje korzenie

jak ogromna, szumiąca korona

jak skrzydła twoje szerokie jak wiatr.

Szepczę tak cicho, byś wzięła te słowa

za własne myśli.

Sączę ci je do ucha w nadziei

że jeśli zrozumiesz, ja nigdy już nie będę

taka jaka jestem.

Potem staję na szczycie wzgórza

i trzymam cię wysoko nad głową

by najpierw objęło cię słońce

by najpierw ochrzcił cię deszcz

byś wcześnie spojrzała w oczy ptaka

byś zobaczyła u stóp wzgórza

miasto twojego życia, które zapomnisz

a później będziesz przypominać sobie

w pojedynczych obrazach.

Dopiero wtedy oddaję cię matce.

01.05.06Morderca psów

Żałować kata — to najwyższa forma współczucia.

Ręce zakrwawione rozdartą duszą;

krew, która nie wsiąka w ziemię

i zapachem wabi lisy i kuny

jeszcze długie miesiące.

Skowyt zawisł nad domem mordercy psów.

Jego rozbiegane oczy już są pełne łez

wylanych w przyszłości w poczuciu krzywdy,

jak mu się wydaje, niezasłużonej.

Cienkie nitki pisku przerażenia

oplatają lufę strzelby, dumnej nad łóżkiem.

A w kącie zwinięty w kłębek

ten Azor czy Burek, utkany z szarej mgły,

wodzi za nim żółtymi oczyma

bez przerwy — do chwili zemsty.

14.07.06Jezioro

Stworzone na rozkaz próżnego nieba,

głodnego widoku swej urody,

jest tęczą rozlaną,

otchłanią płonącą wielobarwnym,

chłodnym płomieniem.

Jest krwią ziemi,

miejscem wiecznego spoczynku

skrzyni pełnej skarbów

albo szkieletu chorej krowy;

domem pra-ryby siedzącej na tronie

wyściełanym śluzem,

umiejącej przejrzeć zamiary

białobrzuchych poddanych,

butnej i nieświadomej,

że nie jest królem wszystkiego,

że nie może rozkazywać nietoperzom.

15.07.06Pasewalk

Wszystko prowadziło do tej jednej chwili —

dmą w rogi niewidzialni świadkowie, by ją uczcić.

Kręte ścieżki, szczęśliwe i nieszczęśliwe przypadki,

ciągi mglistych dni podobnych jeden do drugiego,

każdy ruch przesuwanych zegarów

i ciężkich kamiennych bloków w gmachu czasu,

każde znużone westchnienie władców losu,

przetaczające się huraganem przez ich życie.

Wszystko prowadziło do tej jednej chwili

w leniwe, gorące popołudnie,

na pustym dworcu,

kiedy daleko grucha gołąb

i gorący wiatr głaszcząc usypia,

a oni we dwoje siedzą na ławce —

niedbale, bokiem do siebie, zwyczajnie —

nieświadomi piękna swoich smukłych dłoni

i konturu lekko przechylonych głów,

aż jedno z nich, z przerażeniem i radością

uświadamia sobie,

że jest.

lipiec 2006Nietoperz

Tak mi przykro z powodu nietoperza —

nie docenia nikt kunsztownych piruetów łowcy;

brak okrzyków i wiwatów,

gdy w ostatniej chwili wzbija się kątem prostym,

by nie wplątać się we włosy

by nie uderzyć w czoło.

Misterna błonkowatość skrzydeł,

miękka włochatość główki

nie rozczulają nikogo.

Piękny, zwinny motyl nocy.

A że strój jego nie kolorowy?

A po cóż komu kolory,

gdy modę dyktuje milcząca królowa —

atramentowa głębia melancholii.

sierpień 2006Hipoteza

Gdyby rzeczywistość pokazała prawdziwą twarz,

gdyby z głów trysnęły liliowe fontanny,

a szczere dobre uczynki rodziły więcej tlenu,

gdyby świat wywrócił się na lewą stronę

— jak rękawiczka —

pokazując planetom obnażone wnętrzności ułudy,

gdyby linie lasów na horyzoncie

zapłonęły chłodnym białym płomieniem —

ot tak, bez specjalnej okazji,

gdyby myśli i życzenia zmieniły się w linoskoczków,

ćwiczących swą sztukę między ludzkimi sercami,

a zamiast wschodu słońca pewnego dnia

nad ziemią pokazałaby się twarz boga,

jakże trudno byłoby w spokoju obejrzeć telewizję.

sierpień 2006Homo

Cud rytmicznie gra tętnem, śpiewa szumem krwi,

napędzając przepompownię serca,

wprawia w ruch przedziwną, miękką orkiestrę.

Wpada nosem i jak iskra ożywia tablicę Mendelejewa —

poprzez dziesiątki niezrozumiałych transformacji.

Piękno rozlewa się wokół niego

morzem, jeziorem, rzeką,

oddycha ciepłym wiatrem,

kaprysi śpiewem ptaków,

utula ciepłem ciała obok —

w pięknie unurzany jest

aż po swe ślepe oczy.

sierpień 2006Kolega

Masz kolegę, o którym nie wiesz.

Mijasz go codziennie, idąc do pracy —

patrzysz na zegarek,

przyspieszasz kroku

i wzrokiem nigdy go nie dosięgasz.

A on równie zajęty,

zaaferowany,

tyle że zawsze w tym samym miejscu.

Jemu też bóg zesłał błogosławieństwo,

czy może przekleństwo własnego świata,

własnych pilnych spraw.

Więc kiedy następnym razem

będziesz przechodził koło zielonego płotu,

przed sklepem spożywczym,

uchyl kapelusza —

i pozdrów pająka.

09.09.06Rewolucja

W ciche popołudnie

nad jeziorem, w słońcu,

kiedy wrzesień uspokaja,

zarzucając chusty mgły,

a cisza świątyni mieszka

między liśćmi —

nagle katastrofa, wstrząs —

codzienna rzeczywistość

spraw zostawionych daleko

kurczy się i znika;

to, co przed oczami

przełamuje się jak tafla lustra,

rozsadzona od spodu

wezbranym cielskiem rzeki łez,

co rozlewa się zakolem zachwytu

wokół śpiącego serca.

A sprawca tej prywatnej rewolucji?

To tylko nisko przelatujący

klucz żurawi.

29.09.06Zerwanie

Ciepła norka dzieciństwa jest także ciemna —

wychodzisz na czworaka z labiryntu jaskiń,

z niezliczonych komnat dziecięcych dni.

Oglądasz się wstecz:

ukochane zabawki czuć pleśnią i kurzem,

nadprute brzuchy pluszowych osiołków,

odpadające oczy frotowych lisków

wioną melancholią i śmiercią naiwności;

roztrzaskane dzbany rodziców

mają w środku miód i smołę.

Patrzysz przed siebie:

bezkresne jasne równiny,

na których nie ma nikogo.

Wspierać cię będzie tylko słońce,

kiedy staniesz na własne nogi

i zrobisz chwiejny krok do przodu

— zupełnie sam.

06.10.06Odkrycie

Przedmioty przeciekają mu przez palce

w strumieniu czasu.

Sądzi, że posiada,

gdy tylko pożycza.

Kiedy woda przez chwilę spokojna,

myśli, że panuje nad oceanem.

Pewny, że zmusza mieczem i pałką,

gdy to nad jego szyją

żyje miecz, co idzie za nim wszędzie.

Ledwie ogrzeje miejsce przywiązaniem

i jednym obrazkiem na ścianie,

a już — migając mu przed oczami

pocztówkami krajobrazów —

porywa go nurt,

chociaż on zdołał wziąć

ze sobą tylko tyle,

ile mieści się w kieszeniach.

Wreszcie zrezygnowany

ze zdziwieniem zauważa,

że mimo kupowania mebli i dywanów

jego jedynym domem

jest droga.

28.10.06Prezenty

W wyprawce w dniu narodzin

dostajemy kraty żeber

zamiast powietrza pod skrzydłami,

możliwość ran kłutych i ciętych

zamiast umiejętności przechodzenia przez ściany,

świadomość początku i końca

bez wiedzy o przyczynie i sposobie,

duszę oplecioną ciasno winoroślą żył,

przerażenie na widok kształtu własnych stóp,

kamienie grawitacji w kieszeniach

i nie jeden jeszcze krzyk w głuchą noc.

I z tym wszystkim mamy nauczyć się latać?

01.11.06
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij