W głąb siebie - ebook
W głąb siebie - ebook
Książka jest zbiorem wiedzy zebranej podczas dwuletniej podróży po Azji. To przewodnik jak odnaleźć szczęście, zdrowie, wewnętrzny spokój. Autorka prowadząc pamiętniki, pokazuje swoją wewnętrzną transformację.
Napotkani ludzie i ich historię stanowią zbiór mądrości życiowych oraz można w ich historiach odnaleźć inspirację. Historia w książce rozgrywa się na terenie Europy, Ameryki oraz głównie Azji. Hong Kongu, Japonii, Indiach, Nepalu, Sri Lance i wielu innych ciekawych miejscach. Bali podczas wypraw staje się tymczasowym domem.
Konfrontacja własnej śmierci, liczne operacje w wyniku choroby Crohna Leśniowskiego oraz śmierć bliskich osób stały się siłą napędową by zostawić strefę komfortu i jechać w nieznane.
Yoga, 10 dniowa medytacja w milczeniu, medycyna wschodu oraz lokalni znachorzy to tylko część drogi bohaterki, opisywanej w książce. Każda kultura ma swoje sekrety szczęścia, które każdy odnajduje w inny sposób. Osoby poszukujące zmian zawodowych, zmian w strukturze rodzinnej, zmagające się problemami zdrowotnymi, ciekawe świata i innych kultur odnajdą tam odpowiedzi na wiele nas nurtujących pytań. Jak można zmienić swoje życie, poprawić swoje zdrowie fizyczne oraz samopoczucie psychiczne. Ta powieść to recepta na satysfakcjonujące życie oraz pokazuje, że nie jesteśmy sami nasi bliscy wspierają nas, nawet jeśli fizycznie nie ma ich już z nami.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66664-93-7 |
Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lęk – stań mu naprzeciw, zmierz się z nim i idź za głosem serca… Odpuść kontrolę, zignoruj strach, porzuć strefę komfortu, jedź w nieznane. To właśnie te słowa zapoczątkowały moją transformację wewnętrzną. Książka ta jest kontynuacją moich losów, zaś wcześniejsze lata zostały ujęte w opowieści: „Z workiem przez życie”.
Zamknięcie pierwszej książki to jednocześnie zapowiedź drugiej. Pozwólcie, że tym razem zabiorę Was w podróż po Azji. Poznacie moją osobistą historię oraz znajdziecie inspirujące fragmenty z życia poznanych przeze mnie ludzi. W ciągu dwóch lat, podróżując intensywnie po krajach azjatyckich o przeróżnej kulturze, zdobyłam wiedzę, którą chcę się dzielić. Przed wyjazdem biblioteki Uniwersytetu SWPS były miejscem, gdzie poszukiwałam wiedzy o człowieku, dziś to świat, ludzie i odmienne kultury stały się moją czytelnią. Dla mnie – Europejki, mieszkającej wcześniej w Wielkiej Brytanii, Polsce, Włoszech, Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych, wiedza przywieziona z Azji stała się bezcenna. Przybywam z książką, która mam nadzieję trafi do księgarń i domowych biblioteczek, pomagając jej czytelnikom odnaleźć receptę na szczęście, spełnienie, zdrowie i spokój wewnętrzny.
W podróż zabiorę Was dzięki pamiętnikowi, który prowadziłam w drodze, pokażę w nim nowe inspiracje, nowe kultury oraz fascynujące historie napotkanych ludzi. To podróż w świat innych kultur, odmiennej duchowości, niekonwencjonalnej medycyny. Jestem tu nie tylko kronikarzem i obserwatorem, ale przede wszystkim eksperymentuję na sobie. Moja historia tu przedstawiona rozpoczyna się 8 kwietnia 2016 roku, a kończy 3 marca 2018 roku. Te daty to dzień wyjazdu z Polski oraz powrotu do kraju.
Opuściłam Polskę rozbita emocjonalnie i zagubiona. Nie wiedziałam, gdzie jest moje miejsce, jak się uporać z nowymi wyzwaniami. Nosiłam w sobie nieprzepracowaną przeszłość.
Nigdy nie mówiłam otwarcie, jak jest mi źle. Czułam się samotna, niekochana i opuszczona. Może nie przez wszystkich, ale przez osoby ciągle poddające mnie ocenie i patrzące, na ile jestem przydatna. Wiele słów i czynów raniło moje serce. Nie znajdowałam zrozumienia ani akceptacji dla tej prawdziwej siebie. Na twarzy często nosiłam maskę uśmiechu, za którą tak naprawdę krył się strach, smutek, niezrozumienie. To udawanie, że jestem silna i wszystko potrafię… W głowie miałam wiele pytań: „Co zrobić z wewnętrzną pustką i cierpieniem?”, „Jak długo można uciekać w pracę i nigdy nie poznać siebie?”, „Jak zbudować stabilny dom, jeśli fundamenty nie zostały dokończone?”.
Ten dom pękał, przewracał się, musiałam zacząć od podstaw.
Nowe wyzwania zawodowe, kolejne problemy, w tym śmierć najbliższych mi osób: matki chrzestnej, czyli siostry ojca, babci oraz taty w krótkim odstępie, i ich niepozałatwiane sprawy. Czułam się, jakbym została zamkniętym w kokonie, a osoby wokół mnie nie potrafiły mi pomóc. Odpowiedzi na nurtujące mnie pytania postanowiłam poszukać gdzieś dalej.
Zapakowałam walizkę i ruszyłam w świat.HONGKONG
8 kwietnia 2016
Nurtują mnie pytania, jak sobie poradzę w nowej roli, czyli jako kobieta biznesu. Śmierć ojca oraz bliskich to dla mnie nie tylko ból i strata. Wiąże się z tym również odpowiedzialność, na którą nie jestem gotowa. Wiem, że muszę jeszcze wiele się nauczyć, a bez mentora nie jest to łatwe. Z dnia na dzień powinnam podejmować mnóstwo decyzji związanych z zarządzaniem ziemią, nieruchomościami. Jak moja rodzina ma opanować chaos związany z testamentem ojca oraz zacząć życie na własny rachunek? Towarzyszą temu silne emocje, strach, który udziela się chyba każdemu. W głowie mam mentlik: część mnie chce iść swoją ścieżką, jest pełna marzeń i nie planuje kontynuować drogi ojca.
Zaczęłam działać w fundacji na rzecz osób ze stomią, udzielać się w mediach i pokazywać, że można cieszyć się życiem mimo choroby oraz noszenia worka stomijnego. Rozpoczęłam studia psychologiczne, które planowałam już w liceum, ale ciągnęło mnie w świat. Wcześniej studiowałam języki, mówię także po włosku, hiszpańsku i angielsku. Skończyłam Akademię Sztuk Pięknych we Włoszech oraz Uniwersytet Walijski – wzornictwo przemysłowe i architekturę wnętrz. W Nowym Jorku pracowałam w korporacjach, między innymi tworząc na zlecenie Micheala Bloomberga, zaś w Polsce miałam własną firmę – między innymi zaprojektowałam Hotel Focus w Gdańsku. Ale opadłam z sił. Poddałam się, zostawiłam wszystko i wybrałam w podróż życia, by odnaleźć siebie, zdrowie cielesne i duchowe.
Mam wątpliwości, czy wrócę do pracy w korporacji. Czy Hongkong okaże się miejscem, w którym poznam bliskich mi ludzi i które przygotuje mnie do nowej roli? Czy to będzie moim priorytetem, moją osobistą drogą?
Dwa miesiące przed datą wylotu do Hongkongu uaktualniam swój profil na społecznościowej wirtualnej aplikacji i tak właśnie wpadam na Stephana. Wzbudza moje zaufanie, rozmawiamy praktycznie codziennie. Okazuje się, że wynajmuje pokój na Airbnb, a ja zostaję jego lokatorką. Wylatuję do Hongkongu z podświadomym zamiarem zastania w Azji. Różne myśli krążą mi po głowie. W walizce szorty, ale również szpilki i eleganckie ubrania – zobaczymy, gdzie mnie poniesie.
9 kwietnia 2016
Poznaję Stephana jeszcze bliżej. Opowiada mi o swoim życiu. Okazuje się, że jesteśmy na podobnym etapie – stoimy na rozdrożu oraz przed wielkimi konfrontacjami i zmianami. On – świeżo po rozwodzie, jego była żona wyjechała z dzieckiem na drugi kontynent. Ja – pożegnałam trzy bliskie mi osoby z rodziny. Czuję smutek i nieprzepracowany jeszcze żal. Mam wrażenie, że nie mogę iść własną drogą, ponieważ stałam się odpowiedzialna za wiele spraw rodziców, których nie poukładali między sobą.
10 kwietnia 2016
Wreszcie odwiedza mnie moja ukochana przyjaciółka Erika. Znamy się osiem lat, poznałyśmy się w Nowym Jorku i dzięki podobnej wrażliwości emocjonalnej oraz „bliźniaczych” doświadczeniach zżyłyśmy się ze sobą. Okazało się, że obie mieszkałyśmy we Florencji, więc połączyła nas miłość do Włoch. Mogę też śmiało powiedzieć, iż pomimo tego, że żyjemy na różnych krańcach świata, nasza przyjaźń to spotkanie bratnich dusz. Erika jest bardzo przedsiębiorczą kobietą, zarządza sześcioma sklepami z ekskluzywną męską odzieżą marki Armani. W Nowym Jorku wspólnie weszłyśmy w dorosłe życie (byłyśmy świeżo po studiach) i zaczęłyśmy robić karierę zawodową. To właśnie Erika miała wpływ na początek mojej podróży.
11 kwietnia 2016
Mam nadzieję, że wreszcie odżyję, bo idę do firmy, która ma mi wydać nowy sprzęt stomijny. Po osiemnastu latach przyrząd i worek, bez których nie mogę żyć, zostały wymienione na nowe modele, lecz niestety nie sprawdziły się. Ostatnich parę dni było dla mnie naprawdę trudnych – nieprzespane ze strachu noce i ograniczanie jedzenia do minimum. Kolejny zestaw okazuje się nie tak idealny jak ten, do którego byłam przyzwyczajona, ale zdaje egzamin. Idę do domu, w końcu się wyśpię.
12 kwietnia 2016
Mieszkam w czteropiętrowym apartamencie w budynku położonym wysoko na wzgórzu. W salonie, od podłogi aż po sufit, są okna, przez które moim oczom ukazuje się panorama miasta. Jednak w tym momencie najważniejszym miejscem dla mnie jest łazienka. Chłodne marmury pokrywają podłogę, na której stoi ogromna wanna – w niej leżę i się relaksuję. Delektuję się widokiem miasta mimo natłoku myśli zaprzątających głowę. Otoczona luksusem zdaję sobie sprawę z tego, że to kosztuje, jednak daje mi namiastkę dawnego życia w Nowym Jorku. Czerpię z tych chwil jak najwięcej. Otwieram aplikację Couchsurfing.
Steven opowiada o Tajwanie, wzbudza we mnie apatyt na ten kraj, tym bardziej że nie jest pierwszą osobą, z którą o nim rozmawiam. Jeszcze będąc w Polsce, miałam okazję dzięki organizacji Rotary powymieniać uwagi o Tajwanie z Danielem, blogerem, z którym połączyła mnie wspólna pasja do pisania.
14 kwietnia 2016
Dzisiaj jeszcze nie zwiedzam, odpoczywam po niedawnej narkozie i zabiegu. Ranek spędzam w mieszkaniu, na spokojnie porządkując rzeczy i myśli, jednym słowem – relaksuję się. Dopiero wieczorem wychodzę na spotkanie z Eriką i jej dziadkami. Wystrój ich domu przypomina trochę czasy PRL-u. Można go w pewnym stopniu porównać do mieszkania jednej z moich babć. Lokum drugiej posiadało wyjątkowy klimat dzięki stylowym meblom. Można powiedzieć, że w domu dziadków Eriki znajduję namiastkę tego, czym było mieszkanie mojej babci, jednak z dodatkiem wschodniego klimatu. Budynek został zbudowany w klasycznym chińskim stylu. Bardzo ujęły mnie wnętrza, zainspirowane tradycją i kulturą Wschodu. Domem zajmuje się Filipinka, która przygotowała nam wspaniały posiłek. Jem rybę ugotowaną na parze z warzywami, kurczaka z grzybami, zupę z jabłek, gruszek oraz lokalnych owoców, a na deser ciasto. Wiele tutejszych rodzin zatrudnia do pomocy kobiety pochodzące właśnie z Filipin, jednocześnie dając im wikt i opierunek.
Tak właśnie poznałam Jose, z którą następnego dnia postanowiłam wybrać się na lokalny rynek.
15 kwietnia 2016
Dziś dzień decyzji, idę za głosem serca i kupuję bilet do Tajwanu. Słyszę: „Boracay”, „Malediwy”, padają różne pomysły ze strony przyjaciół, ale ostatecznie wybieram mniej komercyjną opcję.
Wstaję rano i razem z Jose idę na targowisko. Młoda Filipinka staje się moim kulinarnym przewodnikiem. Uświadamia mi także, jak żyją jej rodacy w Hongkongu. Jose jest żoną i matką. Jej mąż również tutaj mieszka, natomiast dziecko wychowują dziadkowie na Filipinach. Niezwykle urzekło mnie w niej to, że nie narzeka na swój los, lecz w pełni go akceptuje, emanując przy tym radością i delikatnością.
Filipińczycy pracujący w Hongkongu mają w tygodniu jeden dzień wolny, który przeznaczają na wypoczynek. Mowa o niedzieli, kiedy to wspólnie spożywają posiłki i spędzają razem czas. Wiele osób pracuje i mieszka u zatrudniających je rodzin, nie mając przysłowiowego własnego kąta. Miejscem ich spotkań są więc chodniki i ulice, na których rozkładają kartony, aby odgrodzić się i dać sobie chociaż trochę prywatności.
Filipiny również są na mojej liście planowanych podróży. Niebawem się tam wybiorę. Mają tam piękne wyspy, wspaniałe jedzenie, przemiłych mieszkańców i… masaże. Nie mogę więc przegapić tak cudownego miejsca.
Spotkanie z Jose jest dla mnie kolejną inspiracją na życiowej drodze i kolejną lekcją pokory. Tymczasem dojeżdżamy do celu i kończymy pogawędkę. Targ jest dla mnie atrakcją, a ja staję się nią dla jego bywalców. Śmieję się z lokalnymi handlarzami i robię zdjęcia. Ktoś pyta mnie, skąd jestem, odpowiadam, że z Polski. Kilka osób zaczyna krzyczeć: „Poland” i bić brawo. Ludzie wykazują entuzjazm, a moje zachowanie oraz uwaga, jaką ich otaczam, ewidentnie są dla nich czymś nowym i stanowią swego rodzaju oderwanie od codziennej rutyny. Nagle krzyczę, ponieważ przy jednym ze stoisk wprost na mnie wyskakuje krewetka. Budzi to salwy śmiechu. Za chwilę znów krzyczę, bo „atakuje” mnie żaba, a ryby dynamicznie podrygują.
Poznaję sprzedawcę, który zaskakuje mnie wiedzą na temat oferowanego towaru. Doskonale wie, jakie właściwości lecznicze mają produkty oraz zna kilka przepisów na potrawy, jakie można z nich sporządzić. Wzorzec idealnego handlarza. Taką postawę się ceni, czuć, że człowiek ma pasję i powołanie do tego, co robi. Dostaję rabat na czarny czosnek, który przechowuje się przez dwa tygodnie w specjalnym naczyniu, w celu spotęgowania jego leczniczych właściwości.
16 kwietnia 2016
Postanawiam kupić komputer, bo ileż można pisać na komórce. Umawiam się z Nadavem, prawnikiem z Izraela. Idziemy do sklepu firmy Apple w Causeway Bay, gdzie podekscytowana kupuję laptopa. Hongkong faktycznie, jeśli chodzi o sprzęt komputerowy, okazuje się atrakcyjny cenowo. Causeway Bay to elegancka, komercyjna, pełna szklanych budynków, centrów handlowych i podobno najdroższa – jeśli chodzi o czynsz – dzielnica na świecie. Ruszamy do Mong Kok, innej równie tłocznej części Hongkongu, ale już tańszej. Wąskie uliczki, kwiatowy rynek. Wchodzimy do jednej z najstarszych świątyń buddyjskich w Hongkongu (Man Mo). Przy wejściu wiszą chińskie lampiony oraz stoją złote wazy, w których palą się kadziła. Przykuwają uwagę dziesiątkami stożkowych form, także wiszących pod sufitem oraz czerwonymi kartkami z intencjami modlitewnymi.
Na obiad zamawiam kaczkę po pekińsku oraz zupę – chiński rosół z pierogami wonton. Delektujemy się posiłkiem, rozmawiając o życiu. Erika kończy pracę i dołącza do nas wraz ze swoim chłopakiem. Jedziemy do Kowloon, centralnej części miasta i ruszamy na punkt widokowy, z którego widać dzielnicę biznesową. Budynki zmieniają kolory, mieniąc się w blasku wody.
Zachodzące słońce podkreśla świetlisty widok szklanej, nowoczesnej, miejskiej cywilizacji. Idziemy na kolację, po której Nadav wraca do domu, a my z Eriką ruszamy na imprezę. Lan Kwai Fong jest jednym z najbardziej imprezowych miejsc w Hongkongu. To na początek, potem idziemy do klubu z jaccuzi mieszczącego się na dachu California Tower, skąd roztacza się cudowna panorama na miasto. Towarzyszą nam siostra Eriki oraz jej chłopak. Potem wszyscy wracamy do domów. Żegnam się z nimi, ale jednak coś ciągnie mnie przed siebie. Idę zatłoczoną ulicą miasta i zaczynam tańczyć z obcymi ludźmi. Trafiam na grupę brazylijskich piłkarzy, oni oraz ich towarzyszki stają się moją ekipą tego wieczoru. Baluję do białego rana w klubach dzielnicy czerwonych latarni Wan Chai.
17 kwietnia 2016
Jest niedziela. Odsypiam imprezę i idę z dziadkami Eriki do Tea House. Tradycyjna chińska restauracja, gdzie w ciągu dnia serwuje się posiłki, zmienia się w salę weselną. Jedzenie podają tu na metalowych wózkach. Dziadkowie, ubrani bardzo elegancko, bo wychowani w tradycji chrześcijańskiej, wcześniej poszli do kościoła na mszę. Próbujemy wielu pysznych dań, nowością jest dla mnie gołąb. Muszę przyznać, że kiedy udało mi się nie uruchamiać wyobraźni, nie smakował źle. Mieszkańcy Hongkongu są naprawdę serdeczni, a szczególnie dziadkowie Eriki. Czuję się, jakbym sama znów miała dziadków. Życie jest kruche. Jedni odchodzą, aby drudzy mogli przyjść na świat. Dlatego warto spędzać czas z bliskimi, bo jest bezcenny.
Poza dziadkami i najbliższą rodziną Eriki poznaję również dalszych krewnych – jej ciocie oraz wujków, którzy zabierają mnie na ziołową herbatę. W smaku nie jest porywająca, ale jako lekarstwo pomaga w detoksykacji organizmu oraz wpływa pozytywnie na układ odpornościowy.
18 kwietnia 2016
Dzisiaj przylatuje Roger, wreszcie spotkam znajomą twarz z Polski. Nasze drogi się mijają i zazębiają. Roger mieszkał w Australii, gdzie prowadził szkolenia menedżerskie, potem jego domem znów stała się Polska, bo tu zatrzymała go praca restauratora. Dziś pracuje dla linii lotniczych Emirates. Mieszka w Dubaju albo – można rzec – gdzieś w świecie, bo ciągle jest w rozjazdach. Tym razem spotykamy się w Hongkongu. Wymieniamy ulubionymi miejscami w mieście. Dla mnie jednym z piękniejszych jest Wzgórze Wiktorii (Victoria Peak), czyli najwyższy szczyt na terenie aglomeracji, skąd można podziwiać centrum, Port Wiktorii, wyspę Lamma. Również niesamowite wrażenie robi wielki buddyjski klasztor Po Lin. Biegające małpy, zielona panorama, odgłosy natury dookoła... Aby dotrzeć na szczyt świątyni położonej na płaskowyżu Ngong Ping na wyspie Lantau, trzeba pokonać długie schody. Klasztor został założony przez trzech mnichów, a jego nazwa początkowo brzmiała Tai Mao Pung, co znaczy: Wielka Chata. Znajdują się tam trzy posągi Buddy symbolizujące przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, a także największy na świecie posąg proroka wykonany z brązu – Budda Tian Tan.
Kolacje jem z Rogerem w hotelowej restauracji z panoramicznym tarasem. Zamawiam na kolację stek z polędwicy. Na nasze szczęście Roger może tu jeść z rabatem, poza tym posiłek jest poniekąd w ramach jego pracy. Mój towarzysz zamawia zupę tom yam oraz szaszłyki malezyjskie satay z sosem orzechowym. Do tego popijamy bąbelki, czyli prosecco.
19 kwietnia 2016
W planach mam zwiedzanie i zakupy. Na ulicy mijam dziennikarzy z MTV, z którymi robię sobie zdjęcie. Odblaskowy garnitur, kolorowe skarpety i uśmiech od ucha do ucha. Tak prezentuje się lokalny muzyczny dziennikarz. Wędruję do centralnej części miasta i trafiam do dzielnicy SoHo. Oglądam wystawy sklepowe, a moją uwagę przykuwają te z antykami. Stoją w nich klasyczne chińskie wazy _cloisonné_, porcelana oraz meble.
Na kolację umawiam się ze Stephanem. Przy posiłku okazuje się, że mój kolega uwielbia włoską muzykę z lat 90.
20 kwietnia 2016
Wchodzę w aplikację i umawiam się z kolejnym podróżnikiem. Jestem niezmiernie ciekawa, bo przeczytałam, że pracuje dla Green Peace. Wychodzę z mieszkania, mijam ogród zoologiczny oraz jadę w dół najdłuższymi na świecie ruchomymi schodami. W godzinach porannych tłum elegancko ubranych ludzi zmierza do pracy. Rano więc schody jadą w dół, a wieczorem do góry. Cała konstrukcja jest zadaszona, tworzy jakby kolejne wymiary, ponieważ miasto położone jest na wzgórzach. Obok schodów można również przejść wąskimi uliczkami, przy których mieszkają tysiące ludzi. Po godzinach pracy restauracje i salony masażu tętnią tu życiem. Cały Hongkong ma 1104 km² powierzchni, na której żyje około 7,4 mln ludzi, czyli prawie 6700 osób mieszka na 1 km²! W końcu, jakby nie patrzeć, to część Chińskiej Republiki Ludowej.
Przysiadamy na ulicy, gdzie serwują uliczne jedzenie, tam też zamawiamy posiłek. Mój towarzysz pochodzi z Indii, ma w sobie luz i dystans do życia. Papierosy, palone jeden za drugim, wchodzą mu w szpary po zębach. Nasze spotkanie nie trwa długo, bo w głowie mam już inne plany.
Idę na akupresurę. Zgodnie z jej filozofią w stopach znajdują się punkty, które reprezentują organy, a ich uciskanie je masuje. Wieczorem jemy z Eriką kolację nieopodal słynnych ruchomych schodów. Około godziny 18 na ulicach jest już tłoczno, a ludzie odreagowują stres w lokalnych barach, delektując się głównie zimnym piwem lub winem. Hongkong jest teraz moją bazą. Nie wiem jeszcze, w jakim kierunku pójdę, ale na pewno za głosem serca.TAJWAN
Kaohsiung
21 kwietnia 2016
W głowie mam wiele pytań, na które nie znajduję odpowiedzi… Zobaczę, co przyniosą kolejne dni. Wylatuję do Tajwanu, do Kaohsiung, największego portu na wyspie. Sam Tajwan i sąsiednie mniejsze wyspy na Morzu Południowochińskim tworzą państwo o oficjalnej nazwie Republika Chińska. Kaohsiung to drugie co do wielkości miasto Tajwanu, zaraz po stolicy, czyli Tajpej. Wielką atrakcją jest tu główna stacja metra, chyba jedna z najpiękniejszych na świecie. Zbudowana z witraży, które tworzy cztery i pół tysiąca szklanych paneli. Wizja projektanta, Włocha Narcissusa Quagliaty, sprawia, że czekając na metro, można się poczuć jak w kalejdoskopie.
W porównaniu z Hongkongiem życie wydaje się tu spokojniejsze. W centrum miasta w końcu nikt się o mnie nie ociera, czuję przestrzeń wokół siebie. Stevena spotykam zaraz po wyjściu z wagonu, przyjechał po mnie na skuterze. Zawozimy moje bagaże do domu, a potem ruszamy zwiedzać miasto. Oglądamy Pagody Smoka i Tygrysa, które pasują mi do wizerunku wyspy, jaki miałam w głowie. Przepych, intensywne kolory i rzeźby niczym z bajki. Tajwan jest dla mnie dość tajemniczy, a pogłębia to mimika na twarzach wielu ludzi, czy wręcz jej brak. Jakby mieszkańcy nie zdradzali żadnych emocji.
Steven mieszka na Tajwanie od półtora roku. Jego historia jest tak fascynująca, że mogłaby stać się inspiracją dla innych. To człowiek o ogromnej sile charakteru i walecznym sercu. Tym, co nas połączyło, oprócz cudownych, wspólnie spędzonych chwil, są życiowe perypetie. Steven choruje na raka, ma wyciętą tarczycę. Pochodzi z małej wioski położonej na północy Włoch, niedaleko Livigno. Jest zaskoczony, że znam to miejsce. Jako Włoch z północy ma jasne włosy, co wynika z niedalekiej odległości od Austrii i Szwajcarii. Mój przewodnik ma również niemieckie korzenie, dlatego śmieję się z niego, że jest idealnym połączeniem: emocjonalnego, energetycznego Włocha z wyważonym, niewylewnym Niemcem. Steven to ambitny osobnik o subtelnej urodzie. Jego delikatna twarz ma łagodny wyraz, co jest spójne z jego usposobieniem. Ten dzielny człowiek mimo ciężkiej choroby zdecydował się na studia MBA (Master of Business Administration) na Tajwanie. Żeby je opłacić, został asystentem nauczyciela języka angielskiego w lokalnej szkole. Wcześniej pracował w innych azjatyckich krajach jako handlowiec. Jak sam wspomina, zarabiał dobre pieniądze, wspinając się po szczeblach korporacyjnej kariery. Jednak jego nieodłącznym towarzyszem był stres, ciągle żył pod presją, aby mieć więcej i więcej – rozwijać się, utrzymywać pozycję w firmie i generować obroty. Nagle zdrowie odmówiło mu posłuszeństwa. Wtedy zmienił tryb życia. Zrozumiał, że życie ma się tylko jedno, że jest kruche, a stres je nieustannie niszczy. To smutne doświadczenie bardzo zmieniło Stevena. Czy na plus, czy na minus – trudno powiedzieć. Czasami w pędzie codzienności brakuje nam czasu na refleksję. Życiowe wybory niekiedy nas unieszczęśliwiają, ale dalej w nich tkwimy, bo wyścig, rywalizacja, potrzeby materialne czy pozyskiwanie prestiżu społecznego stają na pierwszym planie. Steven walczy z przerzutami, przygotowuje się psychicznie do powrotu do Włoch, gdzie ma rozpocząć chemioterapię. Mimo przeciwności losu nie poddaje się i kontynuuje edukację, uczęszcza na zajęcia, aby skończyć studia. Chce zrobić dyplom, a następnie wrócić do walki z chorobą. Udało mu się zbalansować swoje życie. Ludzie narzekają, że nie mają pieniędzy, że są chorzy i tym usprawiedliwiają trwanie w swoim bezpiecznym świecie, a ten młody, bo dopiero dwudziestosześcioletni mężczyzna, jest dowodem, że dla chcącego nic trudnego. Wystarczy podjąć decyzję, zadać sobie trochę trudu i dążyć do celu. Czuję się naprawdę zaszczycona, że mogłam poznać tak wspaniałego człowieka.
Miasto nagle na chwilę zamiera, ruch uliczny zostaje wstrzymany, a na niebie pojawiają się wojskowe samoloty.
Zwiedzanie umilamy sobie posiłkami – na przykład ulubioną zupą Stevena, podobną do polskiego rosołu, ale z makaronem o smaku pomidorów – hong shao niu.
22 kwietnia 2016
W mieście ujęła mnie prostota niektórych elementów, wydawałoby się niepasujących do zaawansowanego technologicznie państwa. Na przykład taka gra, w pełni „analogowa”, gdzie w sześćset kratek trzeba wpisywać kolejne numery. Kto pierwszy dotrze do ostatniej liczby, otrzymuje nagrodę. Albo strzelanie do butelek po piwie. Widać, że ludzie dobrze się bawią, mimo oszczędnego okazywania emocji.
Ta wyspa ma w sobie coś, co pozwala się wyciszyć, a do tego daje mnóstwo pozytywnych emocji. Takich jak na przykład możliwość obejrzenia panoramy Kaohsiung z punktu widokowego. Podobno wieczorem miasto prezentuje się jeszcze ładniej niż za dnia. Widok portu i budynków na „rzece miłości” ubarwia napis „Love”, kojarzący mi się z piosenką kochanych Beatlesów _All you need is love_. Wydawało mi się wówczas, że sama mam wielki deficyt miłości, ale tak naprawdę na tym etapie życia miłość i wsparcie napływały do mnie od wielu osób. Czuję, że ładuję się pozytywną energią dzięki ludziom, którzy są uprzejmi i wyciszeni.
Wsiadam do autobusu, jadę na południe i dojeżdżam do Kenting. Zatrzymuję się w hotelu dla surferów, który ma ciekawy design. Miejsce do spania można porównać do japońskich kapsuł, jednak tu są one betonowe. Jedno obok drugiego i nad kolejnym. Coś jakby katakumby, wewnątrz których leżą materace. Z kolei ornamentowane drzwi zrobione są ręcznie z drewna.
Kenting
23 kwietnia 2016
Budzę się rano, wokół mnie biwakują studenci. Zaprzyjaźniam się z nimi, daję lekcje jogi na plaży. Lokalni surferzy zabierają nas na obiad. Jeździmy hipisowskim vanem typu „ogórek”, popalając jointy. Wszyscy mają tu ogromny dystans do życia.
Wieczorem całą ekipą trafiamy do pobliskiego pubu na koncert na żywo. Jedną z najbardziej szalonych osób, które tam poznaję, jest dziewiętnastoletni Anglik. Pracował na farmach, między innymi w Japonii i innych krajach azjatyckich. Według niego jednym z bardziej fascynujących jest Korea Północna.
24 kwietnia 2016
Dzisiaj ruszamy na plażę nieopodal tej o śnieżnobiałym piasku – Baishawan, gdzie kręcono film pod tytułem _Życie Pi_. Podziwiam ludzi, którzy próbują surfować. Po południu odwiedzamy lokalny rynek i degustujemy przeróżne potrawy. Jedna z nich to tak zwane śmierdzące tofu – faktycznie czuć je z daleka. Na Tajwanie mieszkańcy jedzą praktycznie wszystko, w tym jelita zwierząt, kurze łapki w marynacie, skórę ryby, którą w ramach poczęstunku zamówili nam lokalni surferzy. Mi najbardziej smakuje coś w rodzaju naleśnika ryżowego z wołowiną w środku, zupa hot pot czy wołowina opalana ogniem na specjalnym blacie. Do tego owoce morza, wspaniałe dim sum, czyli lokalne pierogi. Takie oto są moje początki odkrywania smaków Azji.
Tajpej
25 kwietnia 2016
Wstaję wcześnie rano i jadę w kierunku Tajpej. Robię niespodziankę Danielowi, zaskakuję go, informując, że wreszcie się spotkamy. Po drodze udaje mi się do niego dodzwonić, a on organizuje dla mnie nocleg w hotelu z termami w promocyjnej cenie.
Dojeżdżam dość późno, ale udaje nam się chwilę porozmawiać, po czym ruszamy na kolację z międzynarodową grupą studentów. Daniel to człowiek, który udziela się społecznie, pomagając wielu ludziom. W jego towarzystwie można poczuć się tak, jakby swoją aurą ogrzewał poranione serca. Emanuje od niego dużo pozytywnej energii. Daniel żyje w otwartym związku z kobietą, a jego partnerka nie ma nic przeciwko temu, by sypiał z transseksualistami. Są swingersami. Daniel uważa, że miłość powinna być wolna. Po kolacji Daniel odprowadza mnie do hotelu. Pozwalam sobie na odrobinę luksusu. Do kamiennej wanny napuszczam podłączoną do niej wodę termalną, w której się regeneruję i zbieram siły na dalszą podróż.
26 kwietnia 2016
Nazajutrz Daniel przyjeżdża po mnie do hotelu i wspólnie zwiedzamy niedużą część miasta, niewielką marinę. Idziemy na wieżę widokową, z której widać most Le Pont Des Amoureux oraz przystań. Wstępujemy na chwilę do domu Daniela, gdzie spotykam jego współlokatorów. Poznaję Stewarta, który spogląda mi w oczy i zaczyna się nade mną modlić. Nie wiem, co tam widzi, ale czuję się niesamowicie.
Kolejny raz doświadczam sytuacji, kiedy to ludzie widzą w moich oczach życiowe doświadczenie. Znów słyszę, że mam w nich coś, co sprawia, że inni wiedzą, że przeżyłam wiele.
To wyjątkowe doznanie wejść do czyjegoś domu i odczuć tego rodzaju wsparcie. Nie spotkałam wcześniej zbyt wielu ludzi o takiej tolerancji, wrażliwości i akceptacji. Najważniejszą wartość stanowi bycie dobrym człowiekiem. Stewart mówi, że kiedyś zabierze mnie na misję charytatywną do Afryki, co od zawsze było moim marzeniem.
Kaohsiung
26 kwietnia 2016
Wieczorem wracam do Kaohsiung, gdzie zatrzymuję się u znajomego, którego poznaję na Tinderze. Walijczyk ma piękne służbowe mieszkanie, a w nim lokatora – legwana. Czuję wielką radość, trzymając gada na rękach, choć wcześniej to egzotyczne stworzenie wzbudzało we mnie strach. Mężczyzna bardzo tęskni za rodziną i ojczyzną. Nie do końca się tu odnalazł, wygląda na bardzo samotnego. Dlatego niekiedy wynajmuje pokój podróżnikom, a na Tinderze szuka miłości, znajomych lub tylko turystów, aby wypełnić nimi wolny czas. Wieczorem idziemy do baru, w którym mój nowy znajomy pije co najmniej sześć piw, zaciągając się w przerwach papierosami.
27 kwietnia 2016
Następnego dnia Walijczyk idzie do pracy, a ja wyspawszy się, idę do parku ze spakowaną walizką i czekam na swój lot.
Znów jestem tylko sama ze sobą. Wracają wspomnienia. Płaczę w duchu, przywołując zmarłych, prosząc ich o wsparcie, abym nie była samotna. Ku mojemu zdziwieniu obok mnie rozkłada koc kobieta z dwoma psami, buldożkami francuskimi. Psy kompletnie jej nie słuchają i wbiegają za ptakami do jeziora. Gdy udaje jej się jednego psa złapać, zaraz ucieka drugi. Nagle kobieta pyta, czy może się przysiąść i dać mi pozytywną energię. Zaczyna robić mi reiki nad głową, a potem zaprasza na swój koc. Fien okazuje się bardzo inspirującą osobą. Opowiada mi o Indiach, gdzie w ramach The Art of Living zrobiła kursy reiki. Mówi, że wcześniej miała pracę, której nie lubiła, więc postanowiła ją zostawić i ruszyć do Indii w celu odnalezienia swojej nowej drogi. Za chwilę podchodzą do nas mama z córką. Rozmyślałam o cierpieniu, mam szokujące obrazy w głowie, nie rozumiem skąd. Nagle matka z córką włączają na laptopie film o Biblii, w którym poruszany jest sens cierpienia, mowa też o śmierci. Okazuje się, że obie są z misją w Tajwanie, nawracają ludzi i pomagają innym odnaleźć Boga. Tłumaczą mi, że w erze cyfryzacji filmy najlepiej obrazują przekaz biblijny. Misjonarki są jakby odpowiedzią na moje ciche wołanie o pomoc. Potrzebowałam ich wsparcia. W podróży jestem sama w wielkim świecie, ale nie samotna, mimo że czasem tak się czuję.
To piękny dzień. Patrzę na matkę z córką ze skróconą wersją Biblii w komputerze, od których emanują spokój i ciepło. I na zakręconą, pełną radości i empatii Fien, ganiającą za swoimi buldożkami. Późnym popołudniem jadę na lotnisko i wracam do Hongkongu.
Fien przypomina mi o marzeniu, żeby zostać instruktorem jogi. To przez nią po głowie chodzą mi Indie. Czuję, że było to przełomowe spotkanie. Jadę na lotnisko i biję się ze wszystkimi myślami, które pojawiają się w mojej głowie. Próbuję podjąć decyzję o kierunku mojej dalszej podróży. Pobyt na Tajwanie przyniósł mi wiele odpowiedzi. Przede wszystkim zrozumiałam, jak ważna jest akceptacja, wsparcie i miłość. To dzięki Danielowi, swingersowi. Jego współlokatorzy nie mają takich upodobań, każdy z nich jest inny, ale wzajemnie się akceptują, nie krytykują nikogo za inność i sobie pomagają. Od Daniela oraz na przykładzie samotnego Walijczyka dowiaduję się, jak ważne jest poczucie przynależności, akceptacja, aby żyć wśród osób, które nas szanują i kochają takimi, jakimi jesteśmy. Zaś dzięki Fien zrozumiałam, że ważne jest być wierną sobie. Że to nie czas na karierę zawodową, tylko realizację własnych potrzeb. Siebie i swoje marzenia muszę postawić wyżej. Pragnę znów być w Tajwanie i zamieszkać ze współczesnymi hipisami. Postanawiam, że jeszcze tam wrócę.
Hongkong
27 kwietnia 2016
Ląduję w Hongkongu, który jest moją bazą, z mocnym postanowieniem, że nie wracam do Polski ani też nie zostaję tutaj, tylko lecę do Indii zrobić kurs jogi. Wieczorem przychodzi Stephan, z którym dzielę się informacjami o zmianie planów. Śmieje się i mówi, że podoba mu się moja spontaniczność, a ja postanawiam, że po wycieczce do Japonii, którą z przyjaciółką planowałam już w Polsce, ruszę do Indii realizować swoje marzenia.
Sai Kung
28 kwietnia 2016
Wybieram się do dzielnicy Sai Kung. Kojący widok tutejszych ulic mnie rozluźnia. Wokół pełno handlarzy sprzedających pamiątki, ale jeszcze więcej rybaków i rybnych restauracji. Chodzę bez określonego celu, obserwując, co się dzieje dookoła. Siadam w jednej z restauracji z olbrzymimi akwariami pełnymi ryb, homarów i wszystkich możliwych morskich żyjątek. Zamawiam mały, ale bardzo elegancki posiłek w wydaniu chińskim – dużą małżę w muszli rozmiarów dłoni. Siedzę tam około dwóch godzin i czuję się tak, jakby ojciec cały czas mi towarzyszył.
Po posiłku wybieram się na przejażdżkę łódką, by podziwiać okoliczne wyspy. Godzinny rejs w towarzystwie małżeństwa z córką wyglądającą jak piękna, porcelanowa laleczka ma na mnie działanie relaksacyjne.
29 kwietnia 2016
Chodzę po mieście, obserwując świat dookoła… Ludzie w Hongkongu przypominają mi Bankiera, którego odwiedza Mały Książę na jednej z planet. Bankier nie ma na nic czasu, ponieważ cały dzień liczy gwiazdy. Mały Książę nie może się nadziwić, jak różne są ich priorytety, bo on w przeciwieństwie do Bankiera chce poznać lepiej siebie i świat oraz różę, która została na jego planecie. W tym celu Mały Książę oddaje się podróżom. Hongkong to jednak miejsce na karierę, a ja czuję, że przyszedł czas na inny etap w moim życiu – rozwój duchowy i poznawanie siebie.
30 kwietnia 2016
Przed wyjazdem do Japonii Stephan, który staje się dla mnie mentorem, dodaje mi otuchy w związku z moimi wątpliwościami, jak sobie poradzę po śmierci ojca, jak podołam nowej roli, jak wszystko poukładam i jakie są dobre inwestycje, a jakie złe. Mam wiele obaw, ale obserwując mojego starszego znajomego, który jest specjalistą od finansów, widzę, że praktyka czyni mistrza. Z tą myślą ruszam przed siebie zrealizować plan.