W godzinie próby - ebook
W godzinie próby - ebook
Londyn, 1944: Gdy Lily poznaje żołnierza armii amerykańskiej, Matthew, jest nim urzeczona. Wie, że jego misja zaprowadzi go na pole walki i że ich miłość praktycznie nie ma szans. Ale chce słuchać swojego serca. Jednak jak może to zrobić, skoro dowiaduje się, że Matthew nie jest tym, za kogo się podaje? Że skrywa sekret, który może zmienić nie tylko jej życie, ale życie wielu innych… Poruszająca, wspaniała powieść o odwadze, prawdziwej miłości i zawiedzionym zaufaniu.
Nowa powieść Kate Hewitt to historia, o której nie da się zapomnieć.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-629-8 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy wygląda przez okno i czeka, na ulicy panuje spokój, a miasto tonie w szarości. Czekała miesiącami, latami, całe swoje życie. I nie wie, kiedy – i czy w ogóle – czekanie się skończy.
Rozumie, że obietnic nie zawsze da się dotrzymać, wie też, żeby nie prosić, ani nie oczekiwać wypełnienia zobowiązań, bo przecież świat – życie samo w sobie – chwieje się teraz niczym dmuchawiec na wietrze.
Mimo to przybliża głowę do szyby, by spojrzeć w dół. Jedynymi oznakami życia są teraz sprzątaczka niosąca kubeł oraz dwoje umorusanych dzieciaków. Jest późne popołudnie, niebo spowijają ciemnoszare chmury. Świat wygląda przygnębiająco.
Minęły trzy miesiące od zwycięstwa w Europie. Niemal miesiąc, odkąd zakończyła się panująca na świecie wojna, a mimo to nikt nie wkłada wysiłku w świętowanie, nie mówiąc już o okazywaniu jakiejkolwiek radości. Może są zbyt zmęczeni. Może zapomnieli, jak to jest żywić nadzieję.
Gdy wpatruje się w ulicę, nie wie, czy czegoś oczekuje, czy nie. Jej wiara zdaje się czymś pewniejszym, jest oczekiwaniem z solidną podstawą, a mimo to nie wie, co się stanie.
On przyjdzie, myśli.
Gdy światło dzienne słabnie, pozwala swoim myślom błądzić. Noc w hotelu Berkeley, gdzie tańczyli i pili szampana. Ta chwila na schodach do podziemia, a potem w wąskim korytarzu, gdzie podała mu płaszcz, a świat zawirował, bo zapomniała, jak się oddycha.
Każde wspomnienie jest cenne, ponieważ jest to wszystko, co ma. Nie napisał od września zeszłego roku ani słowa. Może nie żyje. Jest pewna, że wiedziałaby o tym. Podświadomie wierzy, że poczułaby, ale może się myli. Może nigdy się nie dowie.
Możliwość, że te uczucia będą jej towarzyszyć całe życie, niesamowicie jej ciąży. Przekonuje samą siebie, że są gorsze rzeczy. Oczywiście, że są. O wiele gorsze. Z Niemiec dotarły wieści, a wraz z nimi zdjęcia, na które nie jest w stanie patrzeć, mimo to nie potrafi oderwać od nich wzroku. Tak, to o wiele, wiele gorsze.
Dotyka dłonią zimnej szyby i rozwiera palce, a z jej ust wyrywa się westchnienie bardziej oznaczające pogodzenie się z sytuacją, niż rezygnację. Ciemność zaczyna opadać na miasto niczym mgła. Skoro nie stało się to dziś, może nadejdzie jutro.
Będzie czekać. Nieważne jak długo, nieważne jak daremne to jest, będzie czekać.Rozdział pierwszy
Abby
Abby Reese obserwowała, jak sponad polnej drogi roznosi się kurz złotobrązową smugą, zasłaniając samochód, który wzbijał go w powietrze. Wiedziała, kto go prowadzi. Nie znała tego człowieka osobiście, ale wiedziała o jego istnieniu. Myślała o tym, stojąc na werandzie, jedną ręką obejmując drewnianą pionową belkę. Nigdy nie spotkała Simona Elliota, a usłyszała o nim zaledwie parę tygodni temu. Był coraz bliżej, a ona nie wiedziała, czego się spodziewać – ciekawość została stłumiona poczuciem niepokoju, a ten zrodził się z jej doświadczeń życiowych. Abby nie lubiła niczego, co niespodziewane.
Chmura kurzu stawała się coraz większa, gdy samochód jechał drogą, którą Abby znała jak własną kieszeń. Wszystkie trzydzieści dwa lata swojego życia spędziła w Wierzbowych Sadach, w południowej części centrum Wisconsin – w jednej z bram do stanu z jego wieloma jeziorami.
Wyprostowała się, dłoń zacisnęła mocniej na słupku, wbijając palce w niewygładzone drewno. Obok niej siedziała Bailey, jej golden retriever, której ogon wystukiwał rytm na deskach werandy. Obie patrzyły, jak samochód zatrzymał się naprzeciwko domu, a kierowca zgasił silnik. Po kurzu wzbitym za samochodem nie pozostał żaden ślad. Nie widziała mężczyzny przez przyciemniane szyby, więc dopóki nie otworzył drzwi, nie miała pojęcia, jak będzie wyglądał. Młody czy stary? Wysoki czy niski? Jak na razie był dla niej tylko imieniem i nazwiskiem.
Simon Elliot trzy tygodnie temu napisał do niej maila przez stronę sadu. Tak po prostu, zapytał, czy może odwiedzić ją i jej ojca w Wisconsin. Kolejny raz skontaktowali się dwa dni temu, gdy wysłał wiadomość z potwierdzeniem swojej wizyty. Zrobił to tuż po tym, jak wysiadł z samolotu, którym aż z Anglii dostał się do Chicago. A teraz przyjechał tutaj, by dać jej – a raczej ojcu – coś, co należało do ich rodziny. Coś, o czym oboje do tej pory nie wiedzieli, a przynajmniej tak twierdził ojciec.
Drzwi samochodu się otworzyły, a Abby zeszła z werandy z drepczącą za nią Bailey. Uśmiech zamajaczył na jej twarzy, ale szybko zniknął. W środku czuła ucisk wywołany zdenerwowaniem, ale też ciekawością, której nie potrafiła stłumić, mimo że jakaś jej część tego chciała.
– Ty musisz być Abby. – Mężczyzna, który wysiadł z zakurzonego samochodu, miał oklapnięte brązowe włosy, okulary i oczy o łagodnym spojrzeniu – brązowe i ciepłe jak mahoń albo czekolada. Uprzejmość bijąca z jego twarzy sprawiła, że uśmiech znowu zagościł na ustach Abby. Nerwy opadły, a ciekawość, mimo że wciąż bardzo ostrożna, nabrała intensywności.
– Tak… a ty musisz być Simon. – Oczywiście. Zaśmiała się, bo on się uśmiechał, i nagle cała ta sytuacja nie była taka trudna, jak sobie wcześniej wyobrażała. – Witam w Wierzbowych Sadach.
– Dziękuję. A któż to taki? – Głową wskazał na suczkę, która stała blisko Abby.
– To Bailey. Nie przeszkadzają ci psy? – To było oczywiste, że Bailey nie mogła zrobić krzywdy. Miała dziesięć lat. Była zmęczoną, wierną staruszką.
– Ani trochę. – Simon pochylił się, żeby poklepać suczkę po głowie, po czym wyprostował się i rozejrzał, widocznie zadowolony ze wszystkiego, co widział dookoła. – To piękne miejsce.
Abby podążyła za jego spojrzeniem, chłonąc znajomy widok wzgórz ciągnących się ku horyzontowi, jabłoniom porośniętym zielonymi liśćmi, a także stuletniemu domowi, który wyglądał na swoje lata. Wszystko to znajdowało się pod idealnym niebieskim niebem. Tak, to był jej dom. To było wspaniałe miejsce.
– Dziękuję – powiedziała, oglądając się w stronę drzwi ekranowych, które prowadziły do domu. – Wejdziesz? Zrobiłam lemoniadę.
– Amerykańską lemoniadę? – zapytał z błyskiem w oku, a Abby kiwnęła głową. To się rozmaite rodzaje lemoniad? – Wyśmienicie. Bardzo chętnie się napiję, dziękuję.
– Jak długo trwała twoja podróż z Chicago? – zapytała, prowadząc go do środka. Polegała na zwyczajnych zwrotach grzecznościowych, które miały pomóc jej przetrzeć szlaki, aż do momentu, gdy nabierze więcej pewności w relacji z tym człowiekiem.
– Mówiąc szczerze, nie za długo. Jakieś półtorej godziny. Spodziewałem się, że będę jechał dłużej. Mówi się, że w Ameryce wszędzie jest daleko, że ludzie pokonują tu tysiące mil.
– Tak, chyba tak. – Nie podróżowała zbyt wiele w swoim życiu. A raczej w ogóle. Ale to nic. To ona podjęła taką decyzję, świadomie i nieodwołalnie, piętnaście lat temu.
Abby przeszła korytarzem, którego podłogę pokrywał wyblakły dywan, i minęła siedemdziesięcioletni stojący zegar, wciąż działający mimo upływu lat. Weszła do kuchni, a stamtąd na tyły domu, gdzie znajdował się wielki, przytulny pokój. Spędzała w nim większość czasu, czy to przed laptopem, czy papierami rozłożonymi na starym, kwadratowym stoliku ustawionym koło pieca, z leżącą przy nogach Bailey.
Ile wieczorów spędziła, stojąc tu albo siedząc i patrząc, jak słońce opada w stronę sadów, a jego złote promienie rozlewają się po podwórku niczym roztopione masło? Jak wiele razy patrzyła o poranku, obejmując dłońmi kubek kawy, jak mgła się rozpierzcha, przegoniona wschodzącym słońcem?
Teraz spojrzała na podwórko, na rozkwitający ogród warzywny, a potem przeniosła wzrok na sady, gdzie zielone liście gęsto porastały gałęzie, a pomiędzy nimi pojawiały się pierwsze malutkie owoce. Był początek lipca, wciąż mieli ponad miesiąc, zanim będą możliwe pierwsze zbiory jabłek. Ten okres był bardzo pracowity, pełen obchodów po sadzie i sprawdzaniu drzew pod kątem insektów i chorób. Część czasu pochłaniało także prowadzenie małego sklepu przy gospodarstwie, na którego otwarcie wpadła Abby.
Sięgnęła po dzbanek świeżo przygotowanej lemoniady, która chłodziła się w lodówce, i nalała dwie szklanki. Simon stał w tym czasie w progu, bawiąc się kluczykami, które trzymał w kieszeni, i rozglądał się dookoła.
– Na werandzie będzie chłodniej – powiedziała. – Nie masz nic przeciwko, że wyjdziemy na zewnątrz?
– Brzmi świetnie.
Podała mu szklankę lemoniady, a on wziął łyk i uśmiechnął się z zadowoleniem, gdy poczuł jej smak.
– Ach, tęskniłem za tym.
– Nie macie lemoniady w Anglii?
– W niektórych miejscach, ale tam lemoniada to po prostu gazowany napój, jak sprite. Nie jest ze świeżo wyciskanych cytryn.
– Rozumiem. – Abby kiwnęła głową. Nie wiedziała o tym, ale po co jej taka wiedza? Nie ruszała się z Wisconsin poza wakacjami w dzieciństwie, czyli podróży do Disneylandu i jednej wyprawy do Wielkiego Kanionu. Miała wrażenie, jakby to było miliony lat temu, w jej głowie wspomnienia z tamtych dni przybrały kolor sepii. – W każdym razie życzę smacznego – powiedziała, prowadząc go z powrotem na zewnątrz.
– A twój ojciec? – zapytał ostrożnie Simon, gdy znaleźli się na werandzie, a stare deski zaskrzypiały pod ich nogami. Bailey stała między nimi. – Czy on…?
– Teraz jest w stodole, sprawdza dostawę pestycydu – odpowiedziała Abby. – Organicznego – dodała. – Prowadzimy zrównoważoną uprawę.
– Czytałem o tym na waszej stronie. – Simon błysnął uśmiechem, a ona odwróciła wzrok, nieco rozkojarzona jego prostym urokiem, jakby z książki. Wygląda bardzo brytyjsko, pomyślała, w wysłużonych sztruksach, nieco pogniecionej koszuli i okularach w drucianych oprawkach.
Jego akcent brzmiał wyszukanie. Albo raczej wytwornie. Brzmiał jak coś, co niejednokrotnie słyszała w serialach, które czasami oglądała na Netfliksie.
– Czyli niedługo przyjdzie? – zapytał Simon, gdy usiedli na znajdujących się na werandzie bujanych fotelach. Bailey rozciągnęła się między nimi z zadowoleniem. Dzień był ciepły i spokojny, kilka trzmieli latało leniwie dookoła, zapach wiciokrzewu, który piął się po jednej ze ścian domu, był słodki i ciężki jak perfumy.
– Tak, gdy już będzie mógł. – Abby upchnęła w swoim głosie trochę pozytywnego akcentu, choć wcale tego nie czuła. Szczerze mówiąc, gdy przeczytała ojcu wiadomość Simona, była zaskoczona tym, z jaką niechęcią okazywał zainteresowanie. Powiedział, że niczego nie musi wiedzieć o żadnym medalu, bo miejsce przeszłości jest w przeszłości. Abby pomyślała sobie wtedy: To dlaczego nie możemy tak żyć? Oczywiście nie odezwała się słowem. Bo właśnie w ten sposób żyli. Tak jakby.
Nie rozumiała małomówności ojca. Po raz kolejny musiało chodzić o jakieś duchy z przeszłości.
Biorąc pod uwagę brak entuzjazmu z powodu wizyty Simona, nie była zaskoczona, że zniknął w stodole tuż przed przyjazdem gościa. Można to było odebrać jako nieuprzejmość, choć Abby wiedziała, że nie taki był jego zamiar. A przynajmniej taką miała nadzieję. Chodziło raczej o to, jak jej ojciec radził sobie – a raczej nie radził, z czymś, czego nie lubił.
Abby była przyzwyczajona do jego zachowań, nauczyła się postępować z nim metodą prób i błędów. Jej najlepsza przyjaciółka Shannon, twierdziła, że to dysfunkcyjne, ale Abby uznawała to za najstosowniejsze. Poza tym jej przyjaciółka nie wiedziała wszystkiego, mimo że myślała inaczej. Całą prawdę znała tylko Abby oraz jej ojciec, choć nigdy o tym nie rozmawiali. Wiedzieli, jak ostrożnie poruszać się wokół duchów, które zamieszkiwały każdy pokój tego domu. Tylko ich dwójka wiedziała, dlaczego one tam są i co się stało tamtego dnia, gdy zginęli jej mama i brat.
– Mam nadzieję, że przyjdzie – powiedział Simon znowu ze swoim charakterystycznym uśmiechem, przy którym mrużył oczy i marszczył nos, a Abby nie potrafiła nie odpowiedzieć tym samym. – W końcu to był jego ojciec, prawda?
– Tom Reese? Tak, to jest… to był tata mojego taty. – Abby pokręciła powoli głową. – Choć oboje nie mamy pojęcia, jak twoja babcia mogła wejść w posiadanie jego odznaczenia wojennego. Zacznijmy od tego, że ojciec nie wiedział nawet, że jego tata został nim odznaczony.
– Obawiam się, że ja także nie wiem, dlaczego go miała. Babcia mi tego nie wytłumaczyła, a przynajmniej nie do końca, choć podsunęła mi parę wskazówek.
– To dziwne…
– A zarazem intrygujące, nie sądzisz? – Simon nachylił się w jej stronę, na jego twarzy błysnęło zainteresowanie, a oczy skryte za okularami jaśniały.
Abby obracała mokrą szklankę w rękach.
– Tak, myślę, że tak. – Wiedziała, że brzmi na czujną, bo zauważyła zmianę w wyrazie twarzy Simona i to, jak zlustrował ją wzrokiem.
Gdy przeczytała pierwszego maila od Simona, nie wiedziała, co o tym myśleć.
Cześć, nie znasz mnie, ale ja trochę znam Ciebie! Moja babcia Sophie Mather umarła kilka miesięcy temu i tak się składa, że posiadała Purpurowe Serce należące do Twojego dziadka Toma Reese’a, którym nagrodzono go podczas służby w czasie trwania drugiej wojny światowej. Powiedziała mi, że chce, by ten medal wrócił do „prawowitego właściciela”.
Przeczytałem na stronie, że Twój dziadek zmarł jakiś czas temu, i jest mi niezmiernie przykro z powodu Twojej straty. Wygląda na to, że teraz właścicielem odznaczenia będzie Twój ojciec. Latem pojawię się w Stanach z wizytą i naprawdę bardzo chciałbym zwrócić medal Twojej rodzinie.
Abby przeczytała to wszystko, w głowie miała pustkę, ale jednocześnie kłębiło się w niej setki myśli. Sophie Mather? Jaki Medal? Wizyta?
– Czy wiesz cokolwiek na temat służby wojskowej twojego dziadka? – zapytał Simon, a ona podniosła wzrok i pokręciła głową.
– Nie, w sumie to nie. – Nie miała o tym zielonego pojęcia. Abby wiedziała jedynie, że Tom Reese walczył w Europie w czasie drugiej wojny światowej, wrócił do Minnesoty, a potem przeniósł się ze swoją młodą żoną Susan do Wisconsin. W 1951 kupił Wierzbowe Sady i zmarł czterdzieści lat później na zawał serca jako siedemdziesięciojednolatek. Abby była wtedy malutka. Jej babcia zmarła trzy lata po nim.
Abby prawie ich nie pamiętała z wyjątkiem kilku niejasnych wspomnień babci – upudrowanego, pomarszczonego policzka przytulonego do jej buzi oraz puszki ze słodyczami, którą trzymała na półce w spiżarni i częstowała nimi podczas specjalnych okazji. W domu, na korytarzu, wisiał jeden portret przedstawiający ich w dniu ślubu. Czarno-biały. Oboje wyglądali na nim poważnie i staromodnie, trochę groźnie.
A jednak jakimś cudem babcia Simona Elliota, która mieszkała w Wielkiej Brytanii, miała medal wojenny Toma Reese’a. Musiał istnieć ku temu jakiś powód.
– To odznaczenie było dla niej niesamowicie ważne – powiedział po chwili Simon. – On był dla niej ważny. Ton jej głosu, to w jaki sposób o nim opowiadała, to oczywiste, że byli ze sobą w jakiś sposób zżyci.
Abby przesunęła się na krześle, a ono zaskrzypiało w proteście.
– Nic na ten temat nie wiem. Przykro mi…
– Nigdy nie wspominał o mojej babci? – zapytał Simon, z powagą i zawodem jednocześnie. – Sophie Mather? Nawet słowa?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Ale tak jak napisałam w mailu, umarł, gdy byłam dzieckiem. W ogóle go nie pamiętam. Może mój ojciec… – przerwała, bo nie chciała dawać mu nadziei. Wątpiła, że jej ojciec chciał urządzać sobie wspominki z Simonem Elliotem.
– Nie przejmuj się. – Simon zerknął na trawnik ciągnący się w stronę głównej drogi. O tej porze wszystko dookoła było żywe i zielone, bo gorące letnie słońce jeszcze nie wysuszyło trawy i nie sprawiło, że zbrązowiała. – Tak tu pięknie. Zawsze uwielbiałem Stany. Spędziłem tu rok na uczelni w Pensylwanii. Niesamowity czas.
– Co tam robiłeś?
– To był program szkoleniowy dla absolwentów. Uczyłem historii grupkę studentów w Filadelfii.
– Boże. To musiało być wymagające.
– Bo to było wymagające. Ale też cudowne. – Przekrzywił głowę. – A co z tobą? Podróżowałaś?
– Nie, w ogóle. – Próbowała załagodzić odpowiedź uśmiechem. – Zobaczyłam parę miejsc w Ameryce, ale całe życie spędziłam tutaj, pomagając na farmie.
– Musisz to lubić.
– Zgadza się – odpowiedziała może zbyt stanowczo. Odwróciła głowę, by spojrzeć w stronę stodół z ich zniszczonymi od pogody czerwonymi ścianami. Zmrużyła oczy, starając się dostrzec znajomą, nieco przygarbioną sylwetkę ojca idącą w stronę domu, ale go nie dostrzegła. – Chcesz, żebym poszła po tatę? – zapytała. – W końcu miałeś nadzieję go zobaczyć, a ten medal tak naprawdę należy teraz do niego. Był jedynym dzieckiem mojego dziadka.
– Wygląda na to, że rzeczywiście należy do niego. Ale nie chcę mu przeszkadzać…
– To żaden problem. Na pewno chce cię poznać. – Abby miała nadzieję, że brzmiała bardziej przekonująco, niż się czuła. – I do tego pewnie zechce zobaczyć medal – dodała.
– W porządku. – Simon lustrował jej twarz wzrokiem, jakby szukając wskazówek. Czy zastanawiał się, dlaczego ona nie była zainteresowana, bardziej zaangażowana?
Abby uśmiechnęła się, usiłując pokazać, że jest to dla niej ważne, mimo że raczej tego nie czuła. Wiedziała, że ojca w ogóle to nie interesowało.
Czasami lepiej by było, gdyby przeszłość pozostała nieodkryta.
Simon
Simon obserwował Abby, gdy szła przez podwórko w stronę stodoły. Sunia podniosła głowę, gdy kobieta zeszła po schodach i podążyła za nią, ciężko wzdychając. Kowalik świergotał na gałęzi potężnej wierzby, która rosła przed domem. To pewnie od niej pochodziła nazwa sadu. Simon zorientował się, że właśnie to drzewo znajduje się w logo zamieszczonym na stronie internetowej.
Rozsiadł się na krześle bujanym, popijając lemoniadę i próbował zrozumieć, co mu nie pasowało w całej tej sytuacji. Abby Reese nie była szczególnie zainteresowana Purpurowym Sercem i Simon podejrzewał, że jej ojciec będzie zainteresowany jeszcze mniej. Nie oczekiwał niepohamowanego entuzjazmu, ale na pewno jakiejś pozytywnej reakcji.
Mimo pięknego, pogodnego dnia czuł wiszący nad domem smutek, który otaczał go niczym niewidzialna mgła. Nawet Abby nim emanowała. Widział go w jej ciemnych oczach, niepewnym uśmiechu, ostrożności, z jaką mówiła. Zastanawiało go to.
Oczywiście każdy w swoim życiu odczuwa smutek i czegoś żałuje. Sam miał na koncie jedno i drugie, i gdyby na to pozwolił, byłyby w stanie go zniszczyć. Ale to Purpurowe Serce miało siedemdziesiąt pięć lat. Wszyscy ludzie z tej historii już nie żyli, sam Tom Reese od prawie trzydziestu lat. Dlaczego ta rodzina nie chciała się niczego więcej dowiedzieć?
A może z powodu swojej naturalnej powściągliwości wyciągnął pochopne wnioski. Może David Reese pędem przyjdzie na werandę, uściśnie jego dłoń i krzyknie radośnie na widok medalu, aktualnie spoczywającego w pudełku w jego kieszeni.
Simon poklepał się po nogawce spodni, żeby się upewnić, że medal ciągle tam jest, a potem wyjął telefon i sprawdził, czy dostał jakieś wiadomości, choć żadnej się nie spodziewał. Widział, że SMS do Maggie, w którym przesłał zdjęcie Willis Tower widocznego z okna pokoju hotelowego w Chicago, został odczytany, ale nie otrzymał na niego odpowiedzi. Nie było to nic zaskakującego i wcale jej za to nie winił.
Dobiegający z oddali dźwięk sprawił, że podniósł wzrok. Wsuwając telefon do kieszeni, patrzył, jak Abby kieruje się w stronę domu, a za nią podąża wysoki i smukły mężczyzna z głową pokrytą siwizną i pobrużdżoną twarzą. Nie uśmiechał się.
Gdy znaleźli się bliżej, Simon wstał. Czuł się nieco zdenerwowany. David Reese musiał mieć przynajmniej metr dziewięćdziesiąt, a przez to jak wymachiwał rękami i jak stawiał kroki, emanował ukrytą siłą. Nie wyglądał na rozgniewanego, ale na przystępnego też nie.
Abby rzuciła im obu przelotny uśmiech.
– Tato, to Simon Elliot. Simonie, to mój ojciec, David Reese.
David kiwnął głową na przywitanie, a Simon posłał mu uśmiech.
– Miło mi pana poznać, sir. – Nie miał pojęcia, skąd mu się wzięło to „sir”, tylko że w przypadku zwracania się do człowieka takiego jak David Reese zdawało się to właściwe, a David tego nie kwestionował.
– Czy mam ci przynieść lemoniady, tato? – zapytała Abby. Simon nie do końca to rozumiał, ale w jej głosie słychać było przesadzony entuzjazm.
– Poproszę.
Gdy Abby weszła do domu, David usiadł na bujanym fotelu, lekko poklepał psa po głowie, po czym ułożył wielkie, pokryte odciskami dłonie na udach. Zlustrował Simona spojrzeniem.
– Przykro mi, że przebyłeś całą tę drogę, chłopcze. Nie jestem pewien, co mogę ci powiedzieć na temat tego, co cię interesuje. – Głos miał niski i gruby. Sprawiał wrażenie człowieka oszczędnego w słowa. Simon starał się zwalczyć chęć nadskakiwania mu, rzucania żartami i tworzenia wesołej atmosfery, co zazwyczaj było jego reakcją na zdenerwowanie. Miał przeczucie, że w tej sytuacji byłby to daremny trud.
– Rozumiem, ale może ja mogę panu coś powiedzieć. – Miał nadzieję, że to, co pojawiło się na jego twarzy, było uprzejmym uśmiechem. – Jeśli jest pan zainteresowany.
– Nie bardzo rozumiem, jaki jest sens do tego powracać. Niczego to nie zmieni, a z tego co wiem, przeszłość jest przeszłością.
– To prawda… ale nie chciałby się pan dowiedzieć, dlaczego moja babcia miała Purpurowe Serce pańskiego ojca?
David wzruszył ramionami.
– Ty tego nie wiesz, prawda?
– Nie, ale chciałbym się dowiedzieć.
David nie odpowiedział, a Simon poczuł się, jakby powiedział coś nie tak.
– To może chociaż chce pan go odzyskać? – zapytał i zaśmiał się krótko.
– Skoro go masz przy sobie, to czemu nie, ale nie widzę żadnego sensu co do reszty. – David przesunął się na krześle, a Simon myślał, że mężczyzna powie coś jeszcze, ale ten zamilkł. Cisza była niezręczna, a Simon nie wiedział, jak ją wypełnić.
To wszystko było zdecydowanie zbyt dziwne. Powściągliwość Davida Reese’a była znacznie bardziej widoczna, niż przypuszczał. Sprawiała, że mężczyzna zdawał się wręcz wrogi, choć może taki był z natury. Jego nastawienie sprawiało, że Simon był jeszcze bardziej zaintrygowany, choć tak naprawdę kusiło go, żeby oddać medal i zniknąć z Wierzbowych Sadów tak szybko, jak to możliwe. Wtedy na werandę wróciła Abby.
– Proszę, tato. – Podała mu szklankę z lemoniadą, a potem sięgnęła po własną i oparła się o barierkę. Razem z ojcem czekała, aż ich gość zacznie mówić.
Simon napotkał jej spojrzenie, ale Abby szybko przerwała kontakt wzrokowy. Musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć, że była na swój sposób bardzo ładna. Grube, ciemne włosy zebrane w kucyk, ciemne oczy. Ten towarzyszący jej spokój. Czy to smutek? A może nieśmiałość? Ale nie wyglądała na zdenerwowaną, raczej zdystansowaną.
– To może powiem wam, co wiem – zaczął, gdy cisza zaczęła się przeciągać, i poczuł, że może się zrobić naprawdę niezręcznie. Starał się mówić pogodnym głosem, tak jak to robił na początku podczas rozmowy z Abby, ale zaczynało to brzmieć strasznie sztucznie.
David oczywiście nie odpowiedział, ale Abby uniosła z oczekiwaniem brwi i posłała mu uśmiech. Uroczy uśmiech.
Simon odsunął od siebie tę myśl i zaczął.
– Moja babcia Sophie Mather mieszkała podczas wojny w Londynie. To tam musiała poznać pańskiego ojca Toma Reese’a – skierował swoje słowa do Davida, ale potem zerknął na Abby, która pokiwała zachęcająco głową. – Nie znam natury ich relacji, ale zdaje się, że byli… blisko. Przed śmiercią babcia mówiła o nim z czułością. Wydaje mi się, że dobrze go znała.
– Ojciec nigdy o niej nie wspominał. – David, który jak dotąd wpatrywał się w dal, utkwił spojrzenie w Simonie. – Ani słowem.
Małomówność musiała być dziedziczna w ich rodzinie.
– Moja babcia także nic na jego temat nie mówiła, nawet mojej mamie, dopóki w zeszłym roku nie zdiagnozowano u niej ostatniego stadium raka – powiedział. Jego babcia nie miała wielu okazji do dzielenia się takimi szczegółami. Jej relacja z córką i jej rodziną była skomplikowana i często napięta. – Te rzeczy… trudno się o nich rozmawia, prawda? Wojna i to wszystko, co się wtedy wydarzyło. Babcia naprawę rzadko o tym wspominała.
– Nie bez powodu – skomentował beznamiętnym głosem David.
– Co powiedziała o dziadku? – zapytała Abby. Simon wyczuwał, że modulowała głosem tak, by brzmieć trochę na lekko zaciekawioną i radosną.
Ojciec posłał jej spojrzenie, od którego na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec. Abby musiała mieć przynajmniej trzydzieści lat. Co ona robiła, mieszkając w domu ojca i robiąc wszystko pod jego dyktando? A może tylko wyobrażał sobie tę niezdrową dynamikę i zbyt wiele widział w tym jednym spojrzeniu?
Skierował swoją odpowiedź do Davida:
– Niewiele, mówiąc szczerze. Tylko że był amerykańskim żołnierzem, który stacjonował w Londynie przed lądowaniem w Normandii i że się… zaprzyjaźnili. Powiedziała, że ich drogi się rozeszły, a on dał jej ten medal na przechowanie. Uznała, że to czas, żeby go zwrócić. – Milczał przez chwilę. – Powiedziała też, że powinna była oddać go dawno temu i że ma nadzieję, że jej wybaczy. – Znowu urwał, żeby dać im chwilę na przyswojenie informacji. – Dała mi wasz adres. Powiedziała, że straciła kontakt z pańskim ojcem tuż po wojnie, ale że odnalazła go przez internet. Była naprawdę bardzo bystra, jeśli chodzi o technologie. – Jeśli Simon liczył na choćby najmniejszy uśmiech, nie doczekał się go. Czuł się idiotycznie, jakby grał w teatrze i udawał, że to przyjemna i przyjacielska rozmowa, kiedy było jej do tego naprawdę daleko. David nie był otwarcie wrogi, ale niewiele brakowało, żeby taki się stał. – Chciała, żeby on albo jego potomstwo dostali medal z powrotem. – Patrzył to na Abby, to na Davida, i starał się wyczuć nastrój kobiety. Czy była zainteresowana tym medalem mimo kompletnej obojętności ojca? – Czy… chcecie go zobaczyć?
David wstał z fotela bujanego. Zatrzeszczały nie tylko płozy, ale też stawy w jego nogach.
– Nie muszę go oglądać.
– Tato – zaprotestowała cicho Abby. – Co zaszkodzi…
– Wiedziałem, że został ranny.
Abby otworzyła szerzej oczy.
– Nigdy mi tego nie powiedziałeś…
– Nie było ku temu powodu. Nie lubił o tym rozmawiać, poza tym rana nie była taka poważna. – Odwrócił się do Simona. – Nie chcę być nieuprzejmy, ale nie interesuje mnie grzebanie w przeszłości i dowiadywanie się, co miał wspólnego mój ojciec z twoją babcią. Przez czterdzieści lat żył w szczęśliwym małżeństwie z moją matką. Żył tutaj. Z grzebania w przeszłości i w tym, o czym ludzie nie chcą rozmawiać, nigdy nie wynika nic dobrego. – Skinął Simonowi głową, stawiając na barierce werandy ledwie upitą lemoniadę. – Doceniam twoje zainteresowanie i troskę, i dziękuję ci za poświęcony czas w celu przywiezienia tutaj medalu, ale w tym momencie ta historia się kończy – oznajmił, po czym klepnął psa w głowę, zszedł z werandy i skierował się z powrotem do stodoły.
Abby
Wow. Poszło gorzej, niż Abby się spodziewała, a to naprawdę wiele znaczyło. Czuła, że im bardziej cisza się przeciągała, tym bardziej się rumieniła. Simon wyglądał na speszonego, gdy patrzył na jej odchodzącego ojca. Bailey podniosła łeb, patrząc na nich, po czym przytuliła go do kolana Abby. Często tak robiła, gdy wyczuwała napięcie.
– Przepraszam – powiedziała w końcu Abby, bawiąc się uszami Bailey, i spuściła wzrok. – Wiem, jak to zabrzmiało, ale on nie chciał być nieuprzejmy.
Simon odwrócił się w jej stronę z uniesionymi brwiami, uśmiechając się z kpiną.
– Jesteś tego pewna?
– Po prostu… on naprawdę nie lubi rozmawiać o przeszłości. – To było raczej oczywiste.
Simon pokiwał głową i westchnął.
– Nie, to ja przepraszam. Nie chciałem sprawić kłopotu. – Uśmiechnął się smutno. – Ale to zrobiłem, prawda? Z jakiegoś powodu twój ojciec nie chce tego medalu i żeby ktokolwiek rozmawiał o Tomie Reesie.
– Tu raczej nie chodzi o żadną tajemnicę. – Abby poczuła się zmuszona, by to powiedzieć, choć nie wiedziała dlaczego. Może to była tajemnica. – Chodzi o to, że… Mój ojciec nie lubi zmian.
– Ale to nic by nie zmieniło, prawda? Jeśli coś się stało, miało to miejsce prawie osiemdziesiąt lat temu. To nie może mieć teraz żadnego znaczenia.
– Wiem. – Obejrzała się w stronę ojca idącego do stodoły i dostrzegła jego ciężki chód i przygarbione ramiona, po czym usiadła na krześle, które zwolnił. – To mogłoby zmienić jego opinię na temat ojca, jeśli coś przeskrobał… – przerwała, bo nie była pewna, co sugeruje, zwłaszcza że ta sprawa dotyczyła także babci Simona. Prawda była taka, że nie miała pojęcia, dlaczego ojciec nie wyrażał chęci przyjęcia medalu, ani wysłuchania opowieści o babci Simona. Chodziło o jego naturalną powściągliwość, gdy była mowa o przeszłości, czy kryło się za tym coś więcej?
– Przeskrobał? – zapytał sceptycznie Simon. – To prawda, że mógł mieć romans w czasie wojny, wiele lat przed tym, jak się ożenił. To wcale nie brzmi skandalicznie. – Mężczyzna wydawał się szczerze zdumiony, a Abby raz jeszcze wzruszyła ramionami, rozkładając przy tym przepraszająco ręce.
– Naprawdę nie wiem, o co chodzi.
– A czy ty chcesz go zobaczyć?
Zamrugała, lekko zaskoczona.
– Medal?
– Należy do twojej rodziny. Muszę go oddać, czy tego chcesz, czy nie. Tego życzyła sobie moja babcia.
– W porządku. – Bailey znowu rozciągnęła się na deskach werandy, gdy Abby wyciągnęła rękę w stronę Simona sięgającego do kieszeni. Oddech ugrzązł jej w gardle, gdy delikatnie, wręcz w skupieniu Simon otworzył małe pudełko i położył na jej dłoni serce z wyblakłą fioletową wstążką.
– Purpurowe Serce – powiedział uroczyście. – Nagradzano nim mężczyzn rannych w walce. Jest na nim George Washington.
– Tak…
– Najstarszy medal w historii Ameryki – kontynuował Simon. – Przyznawany tym, którzy zostali ranni albo zabici na placu boju. Obecnie nagradza się nim także osoby, które zostały poszkodowane albo zabite w wyniku ataku terrorystycznego.
Abby obróciła stare serce na drugą stronę i przeczytała wyrytą na nim inskrypcję: Za zasługi wojskowe Thomasa Reese’a. Serce zdawało się wyjątkowo ciężkie, jakby ciężaru dodawało mu jego znaczenie.
– To nie mógł… To nie mógł być żaden inny Tom Reese, prawda? – zapytała nagle. – Wiem, że ojciec powiedział, że mój dziadek został ranny, ale może on ma gdzieś swój medal, a ten należy do kogoś innego. To popularne imię i nazwisko.
– A mimo to babcia miała jego adres? Na waszej stronie jest zdjęcie twoich dziadków. Była przekonana, gdy z nią rozmawiałem.
– Na pewno widziała naszą stronę?
– Nie mam co do tego wątpliwości. Babcia była naprawdę obeznana z internetem, aż do samego końca. Nigdzie się nie ruszała bez iPada. Grałem z nią nawet w Candy Crush.
Abby uśmiechnęła się nieznacznie.
– Na pewno była cudowną osobą.
– Była wspaniała. Szkoda, że nie poznałem jej lepiej. Moja matka miała z nią… bardzo burzliwą relację. Obie były bardzo emocjonalne. – Skrzywił się lekko. – Dlatego nie widywaliśmy jej, a raczej rodziny z jej strony, zbyt często. Matka zmarła przed babcią, prawie dziesięć lat temu – przerwał nagle, jakby powiedział wystarczająco dużo. Może nawet za dużo.
Abby przyjrzała mu się i zobaczyła pustkę w jego oczach, ale on nagle odwrócił wzrok.
– Relacje rodzinne bywają skomplikowane – skomentowała, co było jednym wielkim niedopowiedzeniem.
– Tak.
– Przykro mi z powodu twojej straty. – Słowa mogły zostać wypowiedziane odruchowo, ale Abby naprawdę było przykro. Utrata rodziny była traumatyczna, następujący po niej ból przytłaczał, nie miał końca. Wiedziała to aż za dobrze.
– Dziękuję. – Simon kiwnął głową, po czym pochylił się, by spojrzeć na medal, który wciąż trzymała w dłoni. – Nie jesteś choć trochę zaintrygowana? – zapytał, zniżając konspiracyjnie głos, mimo że jej ojciec był daleko od nich w stodole. – Nie interesuje cię, co mogło się wydarzyć między naszymi dziadkami podczas wojny? Jakiś tragiczny romans? A może coś zupełnie innego i zaskakującego? Czy odkrycie tego nie byłoby… ciekawe?
Podniosła wzrok i napotkała jego przyjazne, szczere spojrzenie. Zniknęła pustka, a jej miejsce zajęła iskra zainteresowania, która sprawiła, że przez jej ciało przebiegło dziwne napięcie, zupełnie niespodziewane. Nieznane, a przynajmniej takie, o którym zapomniała. Przemknęło rozbudzając ją, aż musiała walczyć z odruchem, by nie potrząsnąć głową, jakby chciała oczyścić umysł.
– Jak myślisz, co się stało? – zapytała. – Powiedziałeś, że rozmawiałeś o tym z babcią.
– Tak, kilka miesięcy temu, zanim umarła. – Westchnął i usiadł wygodnie na krześle, a Abby zrobiła to samo, ciągle trzymając medal w ręce. – Nie powiedziała nic, poza tym, co wam przekazałem, ale w tonie jej głosu było coś… Domyślałem się, że czuła coś do niego, że w jakiś sposób żałowała tego, co się stało, albo nie stało, między nimi. Dlatego wiem, że coś musiało ich łączyć, a ona musiała mieć poczucie, że zrobiła coś nie tak.
– To tak, jakby nie wiedziała, że umarł.
– Nie wiem, czy wiedziała, czy nie. Biorąc pod uwagę to, jak dawno to się stało, mogę podejrzewać, że wiedziała, ale kto wie? Może uznała, że zwrócenie medalu rodzinie coś by mogło wynagrodzić.
– Może. – Abby zacisnęła palce wokół odznaczenia, jego brzegi wbijały się w jej skórę. – To wszystko jest takie dziwne, nie sądzisz? Przykro mi, że nie możemy udzielić ci więcej informacji.
– To nic. – Simon uśmiechnął się cierpko. – Może coś sobie przypomnicie? Gdyby coś przyszło ci do głowy, będę w okolicy przez kilka tygodni.
– Zostajesz? – Abby popatrzyła na niego, zaskoczona. Choć powiedział, że zostaje na kilka tygodni w Stanach, nie sądziła, że cały ten czas spędzi w Wisconsin.
– Tak. Wynająłem mały domek nad jeziorem Geneva, jakieś dwadzieścia minut drogi stąd. Jestem nauczycielem historii i mam sześć tygodni wolnego. – Uśmiechał się szeroko i pogodnie, przyglądając się jej twarzy, jakby chciał rozgryźć jej reakcję. – Nie mógłbym znaleźć się w lepszym miejscu podczas pracy nad moją książką.
– Twoją książką?
– Mam nadzieję, że uda mi się napisać książkę o romansach wojennych między brytyjskimi kobietami a amerykańskimi żołnierzami. W Genoa City jest para, która z chęcią udzieli mi wywiadu…
– Żyją?
– Nie, ale ich dzieci owszem. Więc jeśli pamiętasz jakieś szczegóły… – urwał Simon z wyćwiczoną swobodą i uniósł brwi.
Abby spuściła wzrok, zerkając na medal i przełknęła ślinę. Z jakiegoś powodu cała ta sytuacja zdawała się inna, gdy wiedziała, że Simon będzie w pobliżu, pracując nad książką. Czuła, że nie wzbudzi tym zachwytu jej ojca.
– Oczywiście, ale obawiam się, że nic takiego nie pamiętam.
– Masz mój adres mailowy. Czy nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli podam ci mój numer telefonu? Albo ty podasz mi swój? – Uśmiechnął się żartobliwie, a ona zmusiła się, by nie odwrócić wzroku. On nie flirtował. Był tylko uprzejmy. Ale nadal wydawało się to dziwne. Nie pamiętała, kiedy ktoś ostatni raz z nią flirtował, a przynajmniej ktoś, kogo uważała za atrakcyjnego. Nagle dotarło do niej, że Simon, z opadającymi włosami i łagodnym spojrzeniem, był dla niej atrakcyjny.
– Pewnie – odpowiedziała, a mężczyzna podał jej komórkę, żeby mogła wpisać swój numer. – Możliwe, że ojciec zmieni zdanie – powiedziała, gdy Simon zbierał się do wyjścia. Nie sądziła, że to się stanie, ale czuła, że musi to powiedzieć. Dotarło do niej, że nie chciała się ostatecznie żegnać. A co, jeśli już więcej go nie spotka? Pewnie właśnie tak będzie. – Może coś sobie przypomni.
– Mam taką nadzieję. Szkoda, że nie zapytałem babci o więcej szczegółów, ale gdy o tym mówiła, była smutna. Może to była jedna z tych rzeczy, których najbardziej się w życiu żałuje? – Uśmiech, który jej posłał, był naznaczony smutkiem, a Abby poczuła, że nie może odpowiedzieć. Tak, życie z pewnością wiązało się z tym, że czegoś się żałowało, czasami bardzo. – Dziękuję za lemoniadę i gościnność – powiedział bardziej oficjalnie. – Być może do zobaczenia?
– Tak, być może. – Abby nie powiedziała nic więcej, gdy wstała, a Simon skierował się do samochodu. Pomachał zza kierownicy, a gdy ruszył, koła wzbiły w powietrze kurz tak samo jak za pierwszym razem.