Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W każdej chwili dnia - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
8 czerwca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

W każdej chwili dnia - ebook

Treha, młoda i raczej niepozorna, sporo już w życiu przeszła – podobnie jak wielu rezydentów Desert Gardens, domu spokojnej starości, w którym dziewczyna pracuje. Ale Treha ma też niezwykły dar: potrafi przywracać światu ludzi, którzy zamknęli się w sobie lub w inny sposób stracili kontakt z rzeczywistością, również tych, których nawet najbliżsi uważali już za straconych.

Dwaj młodzi filmowcy pracują w Desert Gardens nad swoim dokumentem o starszych ludziach. Kiedy poznają Trehę i jej niezwykłą umiejętność, zaczynają szukać odpowiedzi na pytania o jej przeszłość. Tajemnica powoli się wyjaśnia. Ale Treha i wszyscy wokół niej muszą odpowiedzieć sobie na inne trudne pytania: A jeśli to już wszystko, co życie ma mi do zaoferowania? A jeśli już lepiej nie będzie?

W tej świetnie skonstruowanej, wciągającej książce Chris Fabry proponuje nam podnoszącą na duchu historię zwykłej dziewczyny z niezwykłym darem.

Chris Fabry jest znanym i cenionym pisarzem oraz dziennikarzem radiowym. Wiele jego książek otrzymało nagrody i wyróżnienia literackie, dwie znalazły się na liście bestsellerów „New York Timesa”. Chris mieszka z rodziną w Tucson, w stanie Arizona.

Wyróżnienia dla książki:

2014 Christianity Today Award of Merit

2014 Christy Award Finalist

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7516-900-3
Rozmiar pliku: 996 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Świet­nie utka­na opo­wieść, umie­jęt­nie bu­do­wa­ne zwro­ty ak­cji, hu­mor prze­pla­ta­ją­cy się z nie­po­ko­jem i pyta­nia­mi o wia­rę – wszyst­ko to spra­wia, że książ­ka W każ­dej chwi­li dnia na­praw­dę po­rywa czytel­ni­ka.

I na­praw­dę nie są­dzę, bym zdo­łał ade­kwat­nie po­chwa­lić tę po­wieść. Jest eks­cytują­ca. Jest przej­mu­ją­ca. Jest po­rusza­ją­ca. Jest głę­bo­ka. Pięk­na. I trze­ba ją prze­czytać.

JOSH OLDS, Life Is Sto­ry

Ta książ­ka peł­na jest głę­bo­kie­go smut­ku, ale i głę­bo­kiej wia­ry… Za­gad­ki, mrocz­ne spra­wy i wraż­li­we ser­ca łą­cza się w oczysz­cza­ją­cą, ale też ogrom­nie nie­po­ko­ją­cą hi­sto­rię, któ­ra za­sługuje na uwa­gę sze­ro­kie­go gro­na czytel­ni­ków i ich uzna­nie. Oraz na głę­bo­kie za­sta­no­wie­nie się nad tym, co ta książ­ka mówi o nas sa­mych i o na­szym świe­cie.

NA­THAN AL­BRI­GHT, Edge In­du­ced Co­he­sion

Tre­ha, nie­po­zor­na bo­ha­ter­ka, szyb­ko wy­peł­ni two­je ser­ce i myśli; tak że bę­dziesz chciał(a) sta­wać w jej obro­nie i za­czniesz do­pin­go­wać ją w jej po­szuki­wa­niach od­po­wie­dzi na pyta­nia o prze­szłość.

STE­PHA­NIE WRI­GHT, Re­ading for In­spi­ra­tion

Fa­bry to uta­len­to­wa­ny pi­sarz, jego ję­zyk śpie­wa, sło­wa płyną.

CROS­SWALK.COM

Umie­jęt­nie bu­do­wa­ne zwro­ty ak­cji, hu­mor prze­pla­ta­ją­cy się z nie­po­ko­jem i pyta­nia­mi o wia­rę – wszyst­ko to spra­wia, że od książ­ki W każ­dej chwi­li dnia nie spo­sób się ode­rwać.

HO­ME­CO­MING MA­GA­ZI­NE

Nie­wie­lu au­to­rów po­tra­fi two­rzyć tak wy­jąt­ko­we hi­sto­rie i opo­wia­dać je tak do­sko­na­łym ję­zykiem… Fa­bry jest ar­tystą sło­wa.

EXA­MI­NER.COM

Ta po­wieść to wia­rygod­ne po­sta­cie, atrak­cyj­na nar­ra­cja i głę­bo­kie studium ludz­kich zra­nień i na­dziei.

SU­SAN­NAH CLE­MENTS, kie­row­nik ka­te­dry li­te­ra­tury w Re­gent Uni­ver­si­ty

Ta książ­ka zmu­sza do myśle­nia. Każe za­sta­no­wić się nad tym, jaką mia­rą na­sze spo­łe­czeń­stwo i kul­tura mie­rzą dziś war­tość czło­wie­ka i jego życia.

PUBLI­SHERS WE­EKLY

pro­log

Tre­ha wy­obra­ża­ła to so­bie mniej wię­cej tak: Let­nie po­po­łu­dnie. Sa­tyno­wa su­kien­ka jej mat­ki po­wie­wa­ją­ca na wie­trze. Drze­wa ob­sy­pa­ne ob­fi­cie li­ść­mi, ko­łyszą­ce się na boki. Prze­cho­dzą przez ruchli­wą uli­cę.

– Nie ocią­gaj się, Tre­ho – po­wie­dzia­ła mat­ka.

Pa­trząc pod słoń­ce, Tre­ha doj­rza­ła za­rys twa­rzy swo­jej mat­ki, ocie­nio­nej ka­pe­lu­szem z sze­ro­kim ron­dem i kro­pel­ki potu nad jej usta­mi. Mat­ka nie uśmie­cha­ła się, ale i tak moż­na było do­strzec jej olśnie­wa­ją­co bia­łe zęby. Usta pod­kre­śli­ła szmin­ką w ko­lo­rze głę­bo­kiej czer­wie­ni. Z tym śla­dem zmar­twie­nia na twa­rzy wy­glą­da­ła jak gwiaz­da fil­mo­wa.

Z im­pe­tem we­szły na chod­nik, mi­nę­ły mur z czer­wo­nej ce­gły i we­szły do skle­pu na rogu, któ­ry dzwon­kiem ob­wie­ścił przy­bycie klien­tek. Oto­czyło je zim­ne, słod­kie po­wie­trze i ja­skra­we bar­wy, a szyld nad wej­ściem mó­wił: Lody.

Mat­ka po­pro­wa­dzi­ła ją do szkla­nej wi­tryny peł­nej po­jem­ni­ków z lo­da­mi. Tre­ha sta­nę­ła na pal­cach, ale była zbyt ni­ska, by spoj­rzeć po­nad kra­wędź. Mat­ka pod­nio­sła ją więc i przy­tuli­ła, po­zwa­la­jąc jej za­wi­snąć nad ko­lo­ro­wymi sma­ko­łyka­mi. Wska­zywa­ła pal­cem na lody z ciem­nymi dro­bin­ka­mi cze­ko­la­dy, na te z orze­cha­mi pe­kan, z ba­ka­lia­mi i te z cia­stecz­ka­mi albo dra­żet­ka­mi cze­ko­la­do­wymi.

– Któ­re chcesz? Po­ma­rań­czo­we? Żół­te? Nie za­sta­na­wiaj się zbyt dłu­go.

Sto­ją­cy za ladą męż­czyzna uśmiech­nął się i wy­tarł ręce w swój bia­ły far­tuch. Na ścia­nie za nim wi­siał ze­gar z rybą wy­ma­lo­wa­ną na tar­czy. Wska­zów­ka se­kund­ni­ka prze­ska­ki­wa­ła mia­ro­wo.

Tre­ha wy­bra­ła te trój­ko­lo­ro­we – mie­sza­ni­nę różu, pur­pury i żół­ci. Mat­ka po­sta­wi­ła ją na zie­mi. Tre­ha przy­glą­da­ła się płyt­kom ce­ra­micz­nym na pod­ło­dze, wzo­rom, ja­kie two­rzyły. Trój­ką­ty ukła­da­ły się w kwa­dra­ty, te z ko­lei łą­czyły się w więk­sze trój­ką­ty i kwa­dra­ty. Wi­dzia­ła te bia­ło-czar­ne wzo­ry, gdy za­mknę­ła oczy.

– Ro­żek czy kube­czek? – za­pytał sprze­daw­ca.

– Kube­czek – od­po­wie­dzia­ła szyb­ko, jak­by wie­dzia­ła, że kube­czek star­cza na dłu­żej. Mie­ścił wię­cej lo­dów i trud­niej było się nimi wy­brudzić.

– Mą­dra z cie­bie dziew­czyn­ka – stwier­dzi­ła mat­ka, sa­dza­jąc ją na krze­śle przy okrą­głym sto­li­ku. Blat był zie­lo­ny, gład­ki i chłod­ny w do­tyku. – I taka ślicz­na.

Coś wpa­dło jej do oka, bo po­tar­ła je dło­nią, aby się tego po­zbyć. Ja­kiś pyłek? A może to łza?

Sprze­daw­ca przy­niósł kube­czek wy­peł­nio­ny po brze­gi lo­da­mi. Wbi­ta w nie pla­sti­ko­wa łyżecz­ka sta­ła na bacz­ność. Mat­ka za­pła­ci­ła. Męż­czyzna od­szedł na chwi­lę do kasy, ale za­raz do nich wró­cił.

– Ile ma lat? – za­pytał, od­da­jąc mat­ce resz­tę.

– Pra­wie dwa.

– Jest uro­cza. Ślicz­na jak la­lecz­ka.

Mó­wił, jak­by Tre­ha nie sie­dzia­ła obok, jak­by była mar­twym przed­mio­tem, któ­ry nie po­tra­fi zro­zu­mieć słów.

Mat­ka uklę­kła na płyt­kach uło­żo­nych we wzór, któ­ry po­wta­rzał się w nie­skoń­czo­ność. Prze­tar­ła de­li­kat­nie ser­wet­ką ką­ci­ki ust dziew­czyn­ki. Nie­waż­ne jak bar­dzo Tre­ha sta­ra­ła się nie ubrudzić, za­wsze ja­kimś cu­dem lody lą­do­wa­ły jej na twa­rzy i su­kien­ce. Może wła­śnie dla­te­go to się wy­da­rzyło? Była ślicz­na jak la­lecz­ka, ale spra­wia­ła zbyt dużo pro­ble­mów?

– Mu­szę na chwi­lę wyjść. Po­cze­kaj tutaj, do­brze?

Tre­ha przy­glą­da­ła się jej uważ­nie, na­bie­ra­jąc ko­lej­ną łyżecz­kę lo­dów i pa­kując ją so­bie ostroż­nie do buzi.

Mat­ka po­ca­ło­wa­ła ją w czo­ło i wy­szep­ta­ła jej do ucha:

– Ko­cham cię, moja mała księż­nicz­ko.

Kie­dy wsta­wa­ła, jej oczy mó­wi­ły coś jesz­cze, ale Tre­ha nie po­tra­fi­ła tego od­czytać. Coś kryło się mię­dzy sło­wa­mi, w spoj­rze­niu, wple­cio­ne w nie, a za­ra­zem od­dzie­lo­ne, jak wy­szarp­nię­ta nit­ka w po­rzuco­nym sza­li­ku.

Dzwo­nek za­brzę­czał, gdy za mat­ką za­myka­ły się drzwi. Tre­ha od­pro­wa­dzi­ła ją wzro­kiem; pa­trzyła wy­star­cza­ją­co dłu­go, by wi­dzieć, jak mat­ka zni­ka w tłumie, po­chło­nię­ta przez świa­tło dnia.

Gdy skoń­czyła swo­ją por­cję lo­dów, sprze­daw­ca pod­szedł do niej i za­brał kube­czek.

– Gdzie two­ja mama? – za­pytał.

Tre­ha pa­trzyła na nie­go swymi brą­zo­wymi oczyma, wiel­ki­mi jak spodki. Mia­ła śnież­no­bia­łą skó­rę nie­ska­żo­ną słoń­cem. Na ślicz­nej su­kien­ce wid­nia­ły pla­my z lo­dów, któ­re pró­bo­wa­ła ze­trzeć bez po­wo­dze­nia.

– Chcesz jesz­cze jed­ną gał­kę?

Po­krę­ci­ła gło­wą. Bro­da za­czę­ła jej drżeć. Ja­kimś spo­so­bem Tre­ha wie­dzia­ła. Jej świat za­chwiał się w po­sa­dach. Była sama.

Sprze­daw­ca pod­szedł do drzwi i wyj­rzał na uli­cę. Prze­tarł czo­ło brze­giem bia­łej lo­dziar­skiej czap­ki, po czym wło­żył ją po­now­nie.

Tre­ha sie­dzia­ła na krze­śle, ma­cha­jąc no­ga­mi i spo­glą­da­ła na szyld za­wie­szo­ny za ladą, na li­nie zbie­ga­ją­ce się w sło­wa, któ­rych nie ro­zu­mia­ła. Sło­wa były na ścia­nach, czap­kach, bu­dyn­kach i sa­mo­cho­dach. Li­te­ry łą­czyły się po trzy, po czte­ry i wię­cej, two­rząc zda­nia i hi­sto­rie. Jej hi­sto­rię. Tę, któ­rej nie zna­ła. Tę, któ­rą tak moc­no sta­ra­ła się so­bie przy­po­mnieć, lecz nig­dy jej się to nie uda­ło. Tę, któ­rą sama mu­sia­ła so­bie wy­myślić.je­den

Ar­deth Wil­liams mia­ła osiem­dzie­siąt dzie­więć lat, a jej oczy były szkli­ste i za­mglo­ne. Pa­trzyła pro­sto przed sie­bie, z gło­wą nie­co prze­chylo­ną, pod­czas gdy jej cór­ka i zięć pcha­li jej wó­zek in­wa­lidz­ki ko­ryta­rzem De­sert Gar­dens w Tuc­son w sta­nie Ari­zo­na, mi­ja­jąc po­otwie­ra­ne drzwi. Są­sied­ni bu­dynek, Dom Se­nio­ra De­sert Gar­dens, miał kom­plek­so­wą ob­sługę, wła­sne pole gol­fo­we, spa, sale do ćwi­czeń i kil­ka ba­se­nów. Na­to­miast w tym De­sert Gar­dens ofe­ro­wa­no dłu­go­ter­mi­no­wą opie­kę oso­bom star­szym wy­ma­ga­ją­cym po­mo­cy oraz opie­kę ho­spi­cyj­ną. Jed­nym sło­wem, był to dom spo­koj­nej sta­ro­ści z róż­nymi udo­god­nie­nia­mi. Za­chwa­la­no go w bro­szurze jako ide­al­ne schro­nie­nie na je­sień życia, do­god­nie po­ło­żo­ne, w przy­ja­znym oto­cze­niu.

Mi­riam Ho­ward, kie­row­nicz­ka ośrod­ka, po­dą­ża­ła za całą trój­ką, wy­pa­trując ja­kiejś re­ak­cji ze stro­ny Ar­deth. Nie po­tra­fi­ła prze­bić się przez te męt­ne oczy i spraw­dzić, czy za nimi co­kol­wiek się dzie­je. Star­sza ko­bie­ta sie­dzia­ła sztyw­no, ręce trzyma­ła uło­żo­ne bli­sko cia­ła. Gdy jej zięć po­pychał wó­zek, gło­wa Ar­deth ki­wa­ła się, jak­by to była gło­wa ma­rio­net­ki.

Eme­rytura Mi­riam nad­cią­ga­ła, a ostat­nio przy­spie­szyła ni­czym cię­ża­rów­ka na żół­tym świe­tle. Kie­dyś Mi­riam o niej ma­rzyła, ale te­raz, gdy czas, któ­ry jej po­zo­stał, li­czył się w go­dzi­nach, a nie w dniach czy ty­god­niach, nie mo­gła po­wstrzymać smut­ku. Nie ona wy­bra­ła ten ter­min. To za­rząd tak zde­cydo­wał – ster ma prze­jąć nowa kie­row­nicz­ka.

Stwo­rzyła miej­sce, któ­re na­praw­dę trosz­czyło się o miesz­kań­ców tego „za­kła­du kar­ne­go”, jak zwa­li go nie­któ­rzy zrzę­dli­wi pen­sjo­na­riu­sze. Tkwił tutaj ka­pi­tał ludz­ki, wie­dzia­ła o tym. Mia­ła na­dzie­ję, że nowa kie­row­nicz­ka też się o tym prze­ko­na. Ko­bie­ta już wdra­ża­ła się w pra­cę, za­po­zna­wa­ła się z pro­ce­du­ra­mi, pro­ble­ma­tycz­nymi pra­cow­ni­ka­mi, chło­nąc rutynę i od­krywa­jąc za­kres oraz wagę swo­ich obo­wiąz­ków.

– Czy te kwia­ty nie są prze­pięk­ne? – spyta­ła cór­ka Ar­deth, gdy do­tar­li do po­ko­ju. – Jest tutaj tak ja­sno, nie są­dzisz? I czysto. Będą tu sprzą­tać, mamo. Sama nie mu­sisz nic ro­bić. Za­wsze utrzymywa­łaś wszę­dzie po­rzą­dek, a te­raz nie mu­sisz so­bie tym za­przą­tać gło­wy. Czy to nie wspa­nia­łe?

Cór­ka nie zda­wa­ła so­bie spra­wy, że to wła­śnie sta­no­wi część pro­ble­mu. Obo­wiąz­ki, któ­re tak mę­czyły jej mat­kę, wy­peł­nia­ły za­ra­zem tre­ścią jej dni i da­wa­ły po­czucie sta­bi­li­za­cji. Wła­snej war­to­ści. Kie­dy nie mo­gła ich już dłu­żej wy­ko­nywać i pła­co­no in­nym, aby wy­rę­cza­li ją w tym, co ro­bi­ła, od­kąd się­ga­ła pa­mię­cią, życie zmie­ni­ło się w ka­len­darz wy­rzutów su­mie­nia – każ­de­go dnia była tyl­ko wi­dzem; pa­trzyła, jak inni ro­bią to, cze­go ona zro­bić nie może, a każ­de śnia­da­nie przy­go­to­wa­ne cu­dzymi rę­ka­mi przy­po­mi­na­ło o tym wy­raź­nie. Mi­riam wie­dzia­ła to wszyst­ko, lecz nie po­tra­fi­ła­by nig­dy wy­ja­śnić tego w peł­ni ro­dzi­nom, prze­li­cza­ją­cym kosz­ty utrzyma­nia se­nio­rów.

– Bę­dziesz mieć też ład­ny wi­dok na par­king – za­kpił jej zięć. – Na te wszyst­kie dro­gie sa­mo­cho­dy, któ­rymi jeż­dżą pra­cow­ni­cy.

Wło­sy za­czę­ły mu już si­wieć. Bez trudu dało się za­uwa­żyć, że i jemu, i jego żo­nie było bar­dzo cięż­ko opusz­czać Ar­deth, cho­ciaż sta­ra­li się być sil­ni.

Pchnął wó­zek głę­biej do wą­skie­go po­ko­ju i z trudem usta­wił go obok łóż­ka.

– W tej po­zycji nie bę­dzie wi­dzieć te­le­wi­zo­ra – ofuk­nę­ła go żona. Ob­ró­ci­ła wó­zek, trą­ca­jąc przy tym star­szą ko­bie­tę.

Mi­riam od trzydzie­stu lat bywa­ła świad­kiem po­dob­nych prze­pycha­nek. Wi­dzia­ła ta­niec zroz­pa­czo­nej ro­dzi­ny, któ­ra sta­ra się do­brze ko­chać, ale po­no­si po­raż­kę. Pa­trząc, jak ro­dzic ga­śnie, lu­dzie wy­bu­cha­li zło­ścią, któ­ra była ni­czym in­nym jak za­ma­sko­wa­nym po­czuciem stra­ty. Tych dwo­je prze­rzuca­ło się po­mysła­mi jak na huś­taw­ce, mo­gąc tyl­ko zga­dywać, co przy­pa­dło­by mat­ce do gustu, a co nie. Wła­śnie tak wy­glą­da­ła mi­łość, albo i jesz­cze go­rzej, a to­wa­rzyszyła jej mil­czą­ca, bia­ło­wło­sa sko­rupa.

Gdy Ar­deth zo­sta­ła już od­po­wied­nio usta­wio­na, męż­czyzna nie­zgrab­nie za­blo­ko­wał kół­ka i po­kle­pał jej po­krytą pla­ma­mi rękę, po­chyla­jąc się nad jej uchem.

– A więc je­ste­śmy. Co o tym są­dzisz, mamo? Czy chcesz, żeby to był twój dom?

Ko­bie­ta nie za­re­ago­wa­ła. Żad­ne­go chrząk­nię­cia, żad­ne­go ge­stu. Żad­ne­go gryma­su. Ani śla­du roz­po­zna­nia. Za ka­ta­rak­ta­mi, wie­kiem i zmarszcz­ka­mi cza­iło się po pro­stu zdez­o­rien­to­wa­nie. I na­wet przy­pad­ko­wy widz po­tra­fił­by wy­czuć strach. Ta sce­na wy­zwo­li­ła siłę Mi­riam.

Usia­dła na łóż­ku obok Ar­deth. W po­cząt­kach swo­jej pra­cy, nim kie­ro­wa­nie ośrod­kiem udzie­li­ło jej waż­nych lek­cji życio­wych, za­czę­ła­by mó­wić tak, jak­by star­szej ko­bie­ty tu nie było lub jak­by nie była ni­cze­go świa­do­ma. Te­raz jed­nak po­ło­żyła de­li­kat­nie dłoń na ra­mie­niu Ar­deth i ode­zwa­ła się ci­cho, włą­cza­jąc ją do roz­mo­wy.

– Ar­deth nie bę­dzie tyl­ko pa­cjent­ką, je­śli tutaj za­miesz­ka – po­wie­dzia­ła. – Sta­nie się czę­ścią na­szej ro­dzi­ny. Czę­ścią na­szej wio­ski. I wnie­sie do na­szej spo­łecz­no­ści rze­czy, któ­rych nikt inny wnieść nie może.

Cór­ka chło­nę­ła każ­de sło­wo z roz­chylo­nymi usta­mi. Jej oczy zwil­got­nia­ły.

– To, co pani te­raz robi, pro­ces, przez któ­ry prze­cho­dzi, wy­wo­dzi się z mi­ło­ści – cią­gnę­ła da­lej Mi­riam. – Wiem, że w tej chwi­li tak się nie wy­da­je. Jest pani cięż­ko na­wet to roz­wa­żać, a ser­ce pod­po­wia­da pani, by za­brać mat­kę do domu, tam, gdzie jej miej­sce.

Męż­czyzna skrzyżo­wał ręce na pier­si i od­wró­cił wzrok, lecz cór­ka przy­tak­nę­ła.

– Do­kład­nie tak. Chcę po pro­stu się nią za­opie­ko­wać. Za­re­ago­wa­li­śmy zbyt im­pul­syw­nie. Zno­si­ła dla mnie tak wie­le. Po­win­nam od­wdzię­czyć się jej tym sa­mym.

Mi­riam uśmiech­nę­ła się.

– Ist­nie­je taka moż­li­wość. Chcia­ła­bym jed­nak, aby mia­ła pani świa­do­mość, że zo­sta­wia­jąc tutaj Ar­deth, nie po­rzuca jej pani. Za­pew­nia jej pani naj­lep­szą moż­li­wą opie­kę.

Cór­ka uję­ła rękę mat­ki.

– Chcę być dla niej opar­ciem.

– Oczywi­ście. A ona to ro­zu­mie, cho­ciaż nie może tego wy­ra­zić.

Ko­bie­ta wy­cią­gnę­ła chu­s­tecz­kę z ozdob­ne­go pudeł­ka na sto­li­ku przy łóż­ku i otar­ła nią oczy.

– Na­szym ce­lem jest za­pew­nie­nie każ­de­mu z pen­sjo­na­riu­szy jak naj­lep­szej opie­ki – kon­tynuo­wa­ła Mi­riam. – Czy to póź­no w nocy, czy wcze­śnie rano, wszyscy pra­cow­ni­cy sta­ra­ją się po­świę­cić każ­de­mu tyle uwa­gi, ile po­trze­bu­je. Je­śli za­de­cydu­je pani, że je­ste­śmy naj­lep­szym wyj­ściem, bę­dzie pani mo­gła spać spo­koj­nie. Ar­deth ni­cze­go nie za­brak­nie.

Kro­pel­ka śli­ny ze­bra­ła się w ką­ci­ku ust star­szej ko­bie­ty i pod­da­ła się gra­wi­ta­cji. Cór­ka po­chyli­ła się i star­ła ją czystą chu­s­tecz­ką, gdy spływa­ła po bro­dzie.

– Nie chcę, by spę­dza­ła całe dnie w łóż­ku – po­wie­dzia­ła cór­ka gło­sem ła­mią­cym się, lecz peł­nym oskar­życiel­skich to­nów. Opa­mię­ta­ła się jed­nak i przy­ci­snę­ła dłoń do pier­si. – Tak wła­śnie było w domu. Nie­na­wi­dzi­łam zo­sta­wiać jej sa­mej przed te­le­wi­zo­rem, ale cią­gle mam mnó­stwo spraw do za­ła­twie­nia, a nie mogę za­bie­rać jej ze sobą – do­koń­czyła szep­tem.

Mi­riam wie­dzia­ła, że w tej chwi­li po­win­na za­cho­wać mil­cze­nie. Cór­ka mó­wi­ła da­lej:

– Chcę, aby mo­gła ro­bić to, co ko­cha. Pra­co­wać w ogro­dzie i czytać. Ona ko­cha życie. Ko­cha na­sze dzie­ci. Wi­dzi ją pani w tym sta­nie, z tym pustym spoj­rze­niem, ale tam w środ­ku kryje się ko­bie­ta peł­na pa­sji. Ofiar­na i życz­li­wa. De­ner­wuje się jed­nak, gdy nie może so­bie przy­po­mnieć róż­nych rze­czy, i wte­dy wpa­da w złość, a ja nie po­tra­fię…

Jesz­cze wię­cej łez. Spusz­cze­nie gło­wy i uciecz­ka w chu­s­tecz­ki.

Mi­riam przy­sunę­ła się na skraj łóż­ka i po­chyli­ła w kie­run­ku cór­ki. Umie­jęt­ność wzbu­dza­nia za­ufa­nia była jej naj­więk­szą za­le­tą. Ro­dzi­na po­win­na w peł­ni ufać jej oraz pra­cow­ni­kom ośrod­ka.

– Zda­ję so­bie do­sko­na­le spra­wę, przez co pani prze­cho­dzi, i nie mia­ła­bym do pani pre­ten­sji, gdyby za­bra­ła pani mat­kę do sa­mo­cho­du i od­je­cha­ła do domu. To była naj­trud­niej­sza de­cyzja w moim życiu.

– Po­dej­mo­wa­ła pani taką de­cyzję?

– Tak. Wzglę­dem mo­jej mat­ki. Oczywi­ście, było mi ła­twiej przy­wieźć ją tutaj, wie­dząc, że będę pra­co­wać z nią każ­de­go dnia. Pa­trzyłam jed­nak, jak tra­ci swo­ją nie­za­leż­ność, swo­ją god­ność… Czułam się, jak­bym się pod­da­ła. Jak­by była ko­lej­ną stra­tą na dłu­giej ich li­ście. Pani nie chce tra­cić już nic wię­cej. Pra­gnie pani od­zyskać swo­je daw­ne życie. Od­zyskać tę oso­bę, któ­rą pani zna­ła.

Ko­bie­ta przy­tak­nę­ła.

– Do­kład­nie.

Znów nad­szedł czas słów. Mi­riam zna­la­zła się w cen­trum uwa­gi. To taki mo­ment, w któ­rym wszyst­ko ukła­da się w ca­łość albo roz­pa­da na ka­wał­ki.

– Będę z pa­nią szcze­ra. Kie­dy na pa­nią pa­trzę, wi­dzę tę sil­ną ko­bie­tę, któ­rą kie­dyś była pani mat­ka. Pew­ną sie­bie, tro­skli­wą, peł­ną życia. Życzą­cą jak naj­le­piej uko­cha­nym oso­bom. Chcia­ła­bym, aby ta oso­ba po­wró­ci­ła. Ale praw­da jest taka, że praw­do­po­dob­nie le­piej już nie bę­dzie. Dzi­siaj, tutaj, jest spo­koj­na i ma za­pew­nio­ne wszel­kie wy­go­dy… być może nie uda nam się osią­gnąć ni­cze­go wię­cej. Czy po­tra­fi to pani za­ak­cep­to­wać? Je­śli jej stan się nie po­pra­wi, czy bę­dzie pani po­tra­fi­ła po­go­dzić się z tym?

– Nie ro­zu­miem, o co pani wła­ści­wie pyta.

Mi­riam po­chyli­ła się do przo­du, opie­ra­jąc łok­cie na ko­la­nach.

– Mi­łość, jaką da­rzy pani swo­ją mat­kę, nie jest uza­leż­nio­na od jej re­ak­cji. To ją pani ko­cha, a nie to, co ona mo­gła­by dla pani zro­bić.

Cór­ka przy­tak­nę­ła. Mi­riam mó­wi­ła da­lej.

– A więc nie­za­leż­nie od tego, co się wy­da­rzy, czy jej stan się po­pra­wi, po­zo­sta­nie taki sam, czy też po­gor­szy się, nie o nie­go tutaj cho­dzi. Za­wsze li­czymy na po­pra­wę i mo­dli­my się o nią. Je­że­li jed­nak nie do­cze­ka się pani ta­kie­go efek­tu, ja­kie­go pani so­bie życzy, czy bę­dzie to pani w sta­nie za­ak­cep­to­wać i po pro­stu ko­chać mat­kę? Wi­dzę, że z tym ma pani pro­blem.

Twarz ko­bie­ty spo­chmur­nia­ła.

– Chce pani po­wie­dzieć, że je­śli nie po­zwo­lę mo­jej mat­ce tutaj zo­stać, to jej nie ko­cham?

Męż­czyzna po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu żony.

– Da­ruj­my so­bie tę han­dlo­wą gad­kę, pani Ho­ward. Pani pra­ca po­le­ga na prze­ko­na­niu nas, abyśmy wy­da­li za­osz­czę­dzo­ne przez Ar­deth pie­nią­dze na ten ośro­dek, dzię­ki cze­mu bę­dzie pani da­lej mo­gła bu­do­wać swo­je małe ge­ria­trycz­ne im­pe­rium.

Mi­riam za­ci­snę­ła war­gi. Złość nie była ni­czym no­wym. Słysza­ła już bar­dziej wy­myśl­ne i opryskli­we oskar­że­nia. Zi­gno­ro­wa­ła za­rzuty i skupi­ła się na cór­ce.

– Spró­buj­my jesz­cze raz. Pro­szę pa­nią o sta­wie­nie czo­ła rze­czywi­sto­ści. Niech pani nie myśli, jak spra­wy mogą się uło­żyć, ale ja­kie są te­raz. To punkt, z któ­re­go wy­cho­dzi­my. Kie­dy przyj­mie go pani, nie ocze­kując zmian, ale ak­cep­tując to, że pani i pani mat­ka je­ste­ście w tym wła­śnie punk­cie, mogą wy­da­rzyć się wspa­nia­łe rze­czy. Pani ser­ce za­zna uko­je­nia. Nie bę­dzie się pani czuła win­na z po­wo­du tego, co pani zro­bi­ła lub cze­go nie zro­bi­ła. Bę­dzie mo­gła pani po pro­stu ją ko­chać.

Cór­ka myśla­ła przez chwi­lę nad tym, co usłysza­ła.

Mi­riam ża­ło­wa­ła, że nie może na­grać tej wy­mia­ny zdań dla swo­jej na­stęp­czyni. Była to kla­sycz­na sce­na, któ­ra roz­grywa­ła się na jej oczach ty­sią­ce razy, z róż­nym re­zul­ta­tem.

– Naj­bar­dziej boję się tego, że może się prze­wró­cić. Że je­śli zo­sta­nie z nami, nie bę­dzie bez­piecz­na. Ale nie może pani za­gwa­ran­to­wać… – W sło­wach cór­ki roz­brzmie­wa­ły czyste emo­cje. Spoj­rza­ła na nią, pro­sząc, nie­mal bła­ga­jąc.

– Na­szym prio­ryte­tem są jej bez­pie­czeń­stwo oraz wy­go­da. Ale na­sze pla­ny dla Ar­deth się­ga­ją da­lej i obej­mu­ją wię­cej niż utrzyma­nie jej przy życiu przez kil­ka lat. Chce­my, aby mia­ła się tutaj do­brze. Po­mo­że­my jej zin­te­gro­wać się z na­szą ro­dzi­ną, na­szą spo­łecz­no­ścią, na ile to tyl­ko dla niej moż­li­we. Po­zwo­li­my jej za­an­ga­żo­wać się w mia­rę jej moż­li­wo­ści.

Mąż po­chylił się do przo­du. Jego głos stał się pi­skli­wy, brzmiał nie­mal jak płacz­li­wy la­ment.

– To nie zro­bi z niej człon­ka spo­łecz­no­ści. Nie po­trze­ba ca­łej wio­ski, by trosz­czyć się o moją te­ścio­wą, zwłasz­cza że kosz­tuje to tak dużo.

Mi­riam ob­ró­ci­ła się do nie­go z uśmie­chem.

– Je­śli naj­lep­szym miej­scem dla Ar­deth był­by wasz dom lub ja­kiś inny ośro­dek, nie pro­po­no­wa­ła­bym, by prze­nieść ją tutaj.

Star­sza ko­bie­ta, któ­rej cia­ło po­zo­sta­wa­ło pro­ste jak struna, prze­chyli­ła się w fo­te­lu ni­czym Krzywa Wie­ża w Pi­zie.

Mi­riam po raz ko­lej­ny zwró­ci­ła się do cór­ki.

– Wspo­mnia­ła pani o czyta­niu. Ja­kie książ­ki lubi czytać Ar­deth? Jaka mu­zyka spra­wia jej ra­dość? Mo­że­my do­star­czyć jej au­dio­bo­oki oraz płyty. Do­da­ją życiu sma­ku.

Oczy cór­ki za­lśni­ły.

– Mo­gła­by pani to zro­bić? Gdy moja mat­ka była młod­sza, czyta­ła mi Małe ko­biet­ki. Nie­na­wi­dzi­łam tej książ­ki. Te­raz jest jed­nym z mo­ich naj­więk­szych skar­bów. – Wy­mie­ni­ła ty­tuły kil­ku in­nych po­wie­ści oraz mu­zykę z lat czter­dzie­stych: Ben­ny’ego Go­od­ma­na, Geo­r­ge’a Ger­schwi­na, Glen­na Mil­le­ra i Tom­my’ego Dor­seya.

– Cu­dow­nie – wtrą­cił męż­czyzna. – Li­czycie so­bie eks­tra za płyty z ery swin­gu? – Pod­szedł do okna i stał tam, pa­trząc w dal.

– Moja mat­ka uwiel­bia­ła pio­sen­kę In­dian Sum­mer – po­wie­dzia­ła Mi­riam, igno­rując go. – Wciąż mam kil­ka jej płyt. Bin­ga Cros­by’ego. Fran­ka Si­na­trę. The An­drews Si­sters.

Twarz cór­ki roz­błysła ra­do­ścią. Mi­riam czuła, że uda­ło im się na­wią­zać nić po­ro­zu­mie­nia, któ­ra mo­gła prze­ło­żyć się na lep­sze kon­tak­ty z nową miesz­kan­ką De­sert Gar­den.

– Nie chcę, aby mar­nia­ła w za­kła­dzie opie­ki. Po­gor­szyło jej się tak szyb­ko. Cięż­ko na to pa­trzeć.

– Pro­ces nig­dy nie jest pro­sty. Ale nie tra­ci jej pani.

– Tak jed­nak się czuję. Na­wet je­śli bę­dzie mo­gła czytać książ­ki i słuchać mu­zyki, wy­da­je się, jak­by od­cho­dzi­ła od nas. – Oczy ko­bie­ty za­szły mgłą, wbi­ła wzrok w pod­ło­gę.

W ko­ryta­rzu roz­brzmia­ły kro­ki i Mi­riam spo­strze­gła, że Tre­ha prze­cho­dzi obok. Za­wo­ła­ła ją. Mło­da ko­bie­ta zro­bi­ła trzy cięż­kie kro­ki w tył, jak­by sta­ra­jąc się na­śla­do­wać księ­życo­wy chód Mi­cha­ela Jack­so­na. Mia­ła na so­bie nie­bie­ską odzież szpi­tal­ną – bluz­kę z krót­kim rę­ka­wem i dłu­gie spodnie na gum­ce – któ­ra za­sze­le­ści­ła, gdy Tre­ha sta­nę­ła gwał­tow­nie w pro­gu. Dziew­czyna wpa­trywa­ła się w punkt tuż nad pod­ło­gą i ki­wa­ła się lek­ko. Brą­zo­we wło­sy mia­ła ze­bra­ne spin­ką z tyłu gło­wy, co uwydat­nia­ło jej moc­ne rysy: wy­so­kie ko­ści po­licz­ko­we, do­brze za­ryso­wa­ny nos, ciem­ne brwi i rzę­sy oraz nie­co za­gię­te uszy, jak­by jej ro­dzi­ce byli el­fa­mi.

– Ta mło­da dama pra­cu­je dla nas – wy­ja­śni­ła Mi­riam cór­ce Ar­deth. – Była­by jed­ną z opie­kunek pani mat­ki.

– Miło mi pa­nią po­znać – przy­wi­ta­ła się cór­ka.

Dziew­czyna ski­nę­ła gło­wą, a jej po­licz­ki za­drża­ły. Nie na­wią­za­ła kon­tak­tu wzro­ko­we­go.

– To wy­jąt­ko­wa dziew­czyna – kon­tynuo­wa­ła Mi­riam. – Bar­dzo cięż­ko pra­cu­je. Czy mia­ła­by pani coś prze­ciw­ko, gdybym przed­sta­wi­ła ją Ar­deth?

– Chyba nie – stwier­dzi­ła cór­ka nie­pew­nie.

Męż­czyzna prze­studio­wał iden­tyfi­ka­tor z imie­niem dziew­czyny i pró­bo­wał je prze­czytać.

– Wy­ma­wia się Tri­ha?

– Tre­ja – po­pra­wi­ła Mi­riam. – Może wej­dziesz do środ­ka na mo­ment?

Dziew­czyna speł­ni­ła po­le­ce­nie, szura­jąc no­ga­mi. Nie­za­wią­za­ne sznurów­ki jej czar­no-bia­łych te­ni­só­wek ude­rza­ły o ka­fel­ki. Spoj­rza­ła na ko­bie­tę oraz jej męża, a po­tem szyb­ko wbi­ła wzrok w ścia­nę. Jej gło­wa ki­wa­ła się nie­co na boki.

– Tre­ho, chcia­ła­bym, abyś po­zna­ła Ar­deth. Być może za­miesz­ka u nas.

Za­miast uciec wzro­kiem, Tre­ha spoj­rza­ła wprost na star­szą ko­bie­tę. Prze­chyli­ła gło­wę i po­chyli­ła się do przo­du, mó­wiąc ci­cho, niby nie­śmia­ła ak­tor­ka nie­pew­na swo­jej kwe­stii. Sło­wa brzmia­ły chro­po­wa­to, nie­ufor­mo­wa­ne do­brze na jej ję­zyku.

– Dzień do­bry, pani Ar­deth.

Star­sza ko­bie­ta nie od­po­wie­dzia­ła. Tre­ha po­de­szła krok bli­żej i usta­wi­ła się pod in­nym ką­tem. Na­chyli­ła się bli­żej, jak­by pró­bu­jąc wy­re­gulo­wać się, do­pa­so­wać do czę­sto­tli­wo­ści, na któ­rej nada­wa­ła ko­bie­ta.

– Czy chcia­ła­byś za­brać Ar­deth do po­ko­ju dzien­ne­go? – za­pyta­ła Mi­riam.

Tre­ha unio­sła wzrok, za­da­jąc nie­me pyta­nie i otrzymu­jąc w po­dob­ny spo­sób od­po­wiedź. Ski­nę­ła gło­wą, po czym lek­ko do­tknę­ła ra­mie­nia Ar­deth, mu­ska­jąc je de­li­kat­nie pulch­ną dło­nią. Nie było żad­nej re­ak­cji.

Tre­ha zwol­ni­ła blo­ka­dę kół i z ła­two­ścią prze­pchnę­ła wó­zek przez drzwi, su­nąc pew­nie przed sie­bie. Jej cia­ło sta­no­wi­ło jed­ność z wóz­kiem i ze star­szą ko­bie­tą, jak­by zo­sta­ły dla sie­bie stwo­rzo­ne.

– Co ona za­mie­rza zro­bić? – za­pyta­ła cór­ka.

Mi­riam sta­ra­ła się ukryć uśmiech i po­wstrzymać we­wnętrz­ną ra­dość. Nie chcia­ła obie­cywać cze­goś, cze­go Tre­ha nie po­tra­fi­ła­by do­star­czyć.

– Pro­szę pójść ze mną.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: