-
W empik go
W kolorze krwi. Dziedzictwo przodków - ebook
W kolorze krwi. Dziedzictwo przodków - ebook
Czy miłość może być wieczna? Czy może przekraczać granice czasu i przezwyciężać śmierć?
Barbara, zmuszona do przeprowadzki do Elizabethtown, odkrywa, że senne miasteczko skrywa mroczną tajemnicę. Jej rodzina strzeże pradawnego dziedzictwa, a ona sama wplątuje się w niebezpieczną rozgrywkę między ludźmi a istotami spoza tego świata. Rozdarta między nową rzeczywistością i dwoma mężczyznami, Barbara musi dokonać wyboru, który zaważy na jej losie.
Czy zaufa swemu sercu, czy rozsądkowi? Za niewłaściwą decyzję może przyjść jej zapłacić najwyższą cenę.
W kolorze krwi (XXI wiek). Tom 1
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: | brak |
| ISBN: | 978-83-7954-372-4 |
| Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Islandia, Fiordy Zachodnie, Látrabjarg, lipiec 2013 roku
Roderick Robillard stał na krawędzi porośniętego trawą klifu i spoglądał na wzburzone morskie fale, które niczym stada rozwścieczonych potworów rozbijały się w dole o skalisty brzeg. Porywisty, przejmujący chłodem wiatr szarpał połami jego długiego płaszcza, rozwiewając je na podobieństwo skrzydeł czarnego kruka szykującego się do lotu. Huk wiatru i skrzek ptaków kołujących nisko nad powierzchnią lądu wtórowały szumowi fal, zwiastując nadchodzącą nawałnicę. Ciemne, burzowe chmury grubą warstwą zasnuły niebo, pogrążając okolicę w półmroku.
Chociaż ten malowniczy zakątek Islandii był chętnie odwiedzany przez turystów, dziś nie było tu nikogo. Pogoda odstraszyła miłośników pięknych krajobrazów oraz chętnych do podziwiania maskonurów – ptaków będących symbolem kraju. Robillard celowo wybrał tak niesprzyjającą pogodę, wiedząc, że nikt nie zakłóci mu spokoju.
W swoim długim i bardzo samotnym życiu odwiedził różne zakątki Ziemi. Przemierzył obie Ameryki, Azję, Afrykę i Australię, a także wzdłuż i wszerz objechał Europę. Jego podróże po świecie nie wynikały jednak z chęci zwiedzania i poznawania odległych miejsc. Przyświecał mu jeden, niezmienny cel – od lat szukał kolejnego wcielenia swojej największej, a zarazem jedynej miłości.
Elizabeth, dziewczyna, która według przepowiedni miała przywrócić mu jego ludzką naturę, sprawiła, że przestał przeklinać swój los. Po raz pierwszy spotkał ją w lesie należącym do posiadłości jej brata, hrabiego Westmoore’a. Mimo niebezpieczeństwa czającego się w pobliżu, określanego przez okolicznych mieszkańców mianem bestii, wybrała się na spotkanie z miejscową zielarką Caroline, która według krążących opowieści potrafiła przewidzieć przyszłość.
Krótka wyprawa w leśne ostępy zakończyłaby się dla Elizabeth tragicznie, gdyby w porę się nie zjawił. W ostatniej chwili zdołał uchronić ją przed atakiem olbrzymiego wilka. Lecz to nie wilk był stworzeniem, którego wszyscy się obawiali. To on był tym, którego ludzie powinni unikać. Dlaczego więc ją uratował? Nie potrafił tego wyjaśnić. On, siejący postrach, będący zwiastunem śmierci, ocalił nędzną ludzką istotę. Co więcej, patrząc jej prosto w oczy, poczuł, że już nigdy nic nie będzie takie samo.
Przepowiednia wypełniła się, burząc spokój Rodericka, ale jednocześnie zwracając mu człowieczeństwo. Dla Elizabeth chciał zaprzeć się swojej krwiożerczej natury. Ta pozornie słaba dziewczyna wyrwała go z odmętów ciemności i pokazała, że życie, nawet takiej istoty jak on, może być piękne.
Pokochał ją z całego serca. Okrutna bestia przestała atakować. Szczęście było na wyciągnięcie ręki, jednak na drodze do niego stanął odwieczny wróg Rodericka. Książę Duncan nie mógł przepuścić okazji do zadania ciosu swojemu przeciwnikowi. Odkrywszy jego uczucie do Elizabeth, to ją obrał za swój cel. Nie stracił zainteresowania dziewczyną nawet wtedy, gdy Roderick, pragnąc chronić ukochaną, rzucił na nią czar zapomnienia i opuścił Anglię.
Elizabeth, która mimo starań Rodericka nie straciła związanych z nim wspomnień, stała się przedmiotem zemsty bezlitosnego księcia. Nie mogąc liczyć na pomoc brata, widzącego w Duncanie idealnego kandydata na męża siostry, znalazła się w sidłach potwora. Zaciągnięta przez niego na samo dno piekła, poniewierana i doprowadzana na skraj obłędu, z rezygnacją wypatrywała dnia ślubu, wiedząc, że będzie to ostatni dzień jej ludzkiego życia.
Jednak zdarzył się cud. W momencie gdy pastor przewiązywał dłonie oblubieńców stułą, w kaplicy zjawił się Roderick. Na stopniach ołtarza rozegrała się ostatnia bitwa między odwiecznymi wrogami. Dwie bestie stoczyły śmiertelny bój, który wygrał Robillard.
Wieść o prawdziwej naturze młodego, tajemniczego szlachcica, lotem błyskawicy obiegła okolicę. Tylko ucieczka mogła uratować Rodericka i jego ukochaną. Opuścili Anglię, zabierając ze sobą Kyle’a – nowo narodzone dziecko jednej z wieśniaczek, które Elizabeth uratowała ze szponów Duncana. Bezpieczną przystań znaleźli dla siebie w Ameryce.
Przez kilka lat żyli szczęśliwie, uchodząc za kochającą się rodzinę. Roderick założył miasto Elizabethtown i zgromadził wokół siebie społeczność mieszkańców. Pomagał każdemu potrzebującemu, zyskując powszechny szacunek i wdzięczność. Kierując się dobrem osadników, zaczął rozbudowywać kopalnię soli, która zapewniała zatrudnienie i dostatnie życie.
Niestety i tu, w Nowym Świecie, Robillardów dopadły kłopoty. W Elizabethtown pojawili się bracia Bennett. Odkrycie prawdziwej tożsamości przybyszów postawiło pod znakiem zapytania przyszłość młodych małżonków. Układ zawarty z Billem, najstarszym z tajemniczych braci, zagwarantował wprawdzie Roderickowi i jego bliskim nietykalność, jednak obwarowany był pewnymi warunkami.
Gdy do Elizabethtown przybył Lucas, brat Elizabeth, w towarzystwie Caroline, okazało się, że ta przemieniła hrabiego Westmoore’a w taką samą istotę, jaką był Roderick. To złamanie warunków umowy zawartej z Bennettami, stało się początkiem tragedii.
Bennettowie, ogarnięci chęcią zemsty, źle interpretując pradawne przykazania, wystąpili przeciwko Billowi, a następnie, korzystając z nadarzającej się okazji, porwali przybranego synka Robillardów. Szantażem zmusili zrozpaczonych rodziców oraz ich angielskich znajomych do stawienia się nocą w rozbudowywanej kopalni soli, doskonale wiedząc, że sól osłabi moce, którymi dysponują. Doprowadzając do wybuchu, pogrzebali pod zwałami ziemi Rodericka, Elizabeth, Lucasa i Caroline.
Roderick do tej pory doskonale pamiętał tamtą noc. Każdy jej szczegół wrył mu się w pamięć. Wciąż miał wrażenie, że czuje zapach ziemi i soli zmieszany z wonią krwi Elizabeth. Trzymał żonę w ramionach, powtarzając, że wszystko będzie dobrze, chociaż zdawał sobie sprawę, że rany, jakie odniosła, były śmiertelne. Gdyby zechciał, mógłby ją uratować, jednak za cenę jej duszy. Wyrwałby ją z odwiecznego cyklu narodzin i śmierci, czyniąc takim samym potworem, jakim sam był. Ale jakże mógłby skazać ukochaną kobietę na tak okrutny los? Przecież dobrze wiedział, że wieczne istnienie nie jest darem, a przekleństwem.
Jednak w chwili, gdy życie coraz prędzej uchodziło z Elizabeth, Rodericka dopadły wątpliwości. Myśl o rozstaniu przeraziła go. Mało brakowało, a zmieniłby swoją decyzję. Na szczęście Elizabeth zdołała go przed tym powstrzymać. Choć sama słaba, na wpół żywa, zachowała więcej zdrowego rozsądku niż on. Wierząc w wizję Caroline o ich ponownym spotkaniu w jej kolejnym wcieleniu, postanowiła umrzeć, by uratować bliskich. Gdyby nie jej poświęcenie, ekipa ratunkowa, odgruzowująca kopalniany szyb, odnajdując ich w doskonałym zdrowiu, mogłaby dać wiarę słowom Bennettów i uznać ocalałych za potwory. Tylko widok straty, jaką ponieśli, mógł odsunąć od nich podejrzenia.
Bill jako pierwszy dotarł do zasypanych i to on pomógł Roderickowi wynieść Elizabeth na powierzchnię. Widząc jej agonię, nikt nie śmiał podawać w wątpliwość człowieczeństwa Robillarda i jego towarzyszy.
Elizabeth odchodziła na leśnej polanie, otoczona miłością bliskich. Pierwsze promienie słońca przebijały się przez gałęzie drzew i oświetlały jej pogodzoną z losem twarz. Roderick do końca tulił ukochaną w ramionach, obiecując, że odnajdzie ją, gdziekolwiek i kiedykolwiek się ponownie narodzi. A gdy już dusza z niej uleciała, przekazał ciało ukochanej Billowi, przykazując mu, by ją pogrzebał. Sam zaś ruszył na poszukiwanie jej nowego wcielenia.
Od tej pory szukał niestrudzenie. Przemierzał setki tysięcy kilometrów, łudząc się, że za kolejnym zakrętem napotka tę, którą kochał ponad życie. Lata mijały, wybuchały wojny, przez świat przetaczały się epidemie i kataklizmy, nastąpił niesamowity rozwój techniki. Ludzie rodzili się, dorastali, starzeli i umierali. Pokolenia odchodziły w niepamięć, ustępując miejsca kolejnym. Skończył się wiek dziewiętnasty, przeminął dwudziesty, nastał dwudziesty pierwszy. Świat nie przypominał już tego, który Roderick znał. Zmieniło się wszystko, tylko on ciągle był taki sam, zawieszony w nieskończoności, której nienawidził. Przed zatraceniem ratowało go tylko przyrzeczenie, które złożył żonie. Musiał ją odnaleźć. Naprawdę musiał. Nie sądził jednak, że będzie to aż tak trudne.
Ostatnie dziesięć lat spędził na Islandii. We współczesnym zautomatyzowanym świecie, w zalewie wszechobecnych informacji, w zgiełku wielkich miast czuł się zagubiony i przytłoczony. Tu wreszcie, otoczony przyrodą, która wydawała się nadal nieskażona ręką człowieka, mógł znów zaznać spokoju.
A jednak ta cisza, początkowo balsam dla jego skołatanego serca, wkrótce stała się raniącym boleśnie kolcem. Tęsknota to najgorsze narzędzie tortur. Nawet gdy nie odczuwał fizycznego bólu, ten psychiczny przenikał go i obezwładniał.
Patrząc na wzburzone morskie fale, przypominał sobie podróż statkiem do Ameryki, kiedy to płynął razem z Elizabeth. Zieleń trawy i islandzkie klify przywoływały wspomnienia młodzieńczych lat, gdy wciąż był jeszcze człowiekiem. Ptaki wzbijające się w niebo, przywodziły mu na myśl wiejską posiadłość Westmoore’ów, kiedy spotykał się potajemnie z Elizabeth.
Ile jeszcze czasu miał trwać w takim zawieszeniu, wypatrując cudu, który nie nadchodził? Gdzie była kobieta, która nadała sens jego istnieniu? Czy zdoła ją kiedykolwiek odnaleźć? A może pomylił się i nigdy już nie dane mu będzie zaznać ciepła miłości?
Wiatr wzmógł się. Niebo pociemniało, a z gęstych chmur spadły pierwsze krople deszczu. Po chwili rozpadało się na dobre. Roderick nadal nie ruszył się z miejsca. Wpatrzony w morskie fale, ulatywał myślami do świata, w którym znowu był szczęśliwy z Elizabeth. Czy jeszcze kiedyś będzie im dane się spotkać?ROZDZIAŁ I
Atlanta, wrzesień 2023 roku
Wysoki, przystojny mężczyzna podszedł do stojącego na podjeździe czarnego samochodu marki Lincoln Aviator i wrzucił do otwartego bagażnika wypchaną walizkę. Wewnątrz widać już było kilka toreb podróżnych. Następnie zawrócił do domu, by po chwili znowu pojawić się z kolejnym sakwojażem.
– Barbaro, pospiesz się! – krzyknął. – Grzebiesz się i grzebiesz, a dobrze wiesz, że mamy przed sobą długą drogę. Nie chcę jeździć po nocy. Jeśli wyjedziemy teraz, dotrzemy przed zmrokiem do motelu, w którym zarezerwowałem nocleg. Barbaro, czy ty w ogóle mnie słyszysz? – powtórzył zniecierpliwiony.
– Słyszę, Adamie.
Próg domu przekroczyła niewysoka dziewczyna o błękitnych oczach i długich, ciemnych, mocno kręconych włosach. Sprane jeansy i błękitna podkoszulka z krótkim rękawkiem wyraźnie podkreślały jej szczupłą, zgrabną sylwetkę. Trzymając w objęciach małego, białego pieska, wolnym krokiem zbliżyła się do auta.
– Musiałam znaleźć Ami. Przestraszyła się tego całego zamieszania i nie chciała wyjść.
– Dobrze, dobrze. – Machnął ręką, po czym podszedł do drzwi domu i zamknął je dokładnie. Klucz schował pod doniczkę stojącą z prawej strony wejścia. – Wsiadaj do samochodu – polecił.
– Naprawdę musimy stąd wyjeżdżać? Może jest jakiś sposób, żebyśmy... –Zawahała się.
– Barbaro! – zniecierpliwił się. – Ile razy mamy to powtarzać? Przecież ci tłumaczyłem, że to już nie jest nasz dom.
– Ale to jedyny dom, jaki mieliśmy. Dorastaliśmy tutaj. Wiąże się z nim tyle wspomnień.
– Stworzymy nowe wspomnienia. – Zmienił ton na bardziej serdeczny.
Wiedział, że siostrze trudno jest pogodzić się ze zmianami, które nastąpiły po długiej chorobie i śmierci ojca. Tata, nie chcąc obarczać ich swoimi problemami, nie zdradził, że kuracja, której się poddał, była bardzo kosztowna i zmusiła go do zastawienia domu.
– Nie chcę stąd wyjeżdżać – powtórzyła.
– Barbaro, rozumiem cię. Dopiero niedawno straciłaś ojca, teraz musisz opuścić znajome miejsca, pożegnać się z przyjaciółmi. To trudne. Zresztą nie tylko dla ciebie. Mnie też nie jest łatwo. Uwierz mi, że zrobiłem wszystko, żeby opóźnić moment przeprowadzki. Liczyłem, że uda mi się znaleźć lepszą pracę i będę w stanie spłacać długi ojca. Niestety, kwota do spłaty jest bardzo duża… Aby wreszcie stanąć na nogi i zacząć normalnie żyć, musimy odpuścić i przestać walczyć z wiatrakami. Dom przeszedł w ręce banku, a nam nie pozostaje nic innego, jak przyjąć zaproszenie ciotki Aleny.
– Która jest dla nas obcą osobą – powiedziała z wyrzutem.
– Być może, ale to jedyna rodzina, jaką mamy. Zresztą kiedyś bardzo ją lubiłaś.
– Nawet dobrze jej nie pamiętam.
– Bo byłaś wtedy bardzo mała. Miałaś kilka lat, gdy dziadek zabrał cię do Elizabethtown. Po powrocie cały czas zachwycałaś się końmi, które hodował. Uwielbiałaś kucyki.
– Chyba naprawdę byłam bardzo maleńka – westchnęła.
– Wiem, co czujesz. – Adam podszedł do siostry i odebrał od niej torbę. Wrzucił pakunek na pozostałe walizki, po czym zamknął bagażnik. – Nie jest łatwo opuszczać rodzinny dom, ale pamiętaj, Barbaro, że rodzina to przede wszystkim my. Tu zostają tylko ściany. Najważniejsze, abyśmy nadal byli razem. A gdzie, to już mniej istotne.
Barbara kiwnęła głową. Zanim wsiadła do samochodu, jeszcze raz obejrzała się na budynek i przez chwilę wpatrywała się w niego w milczeniu. Adam podążył za jej wzrokiem. Było mu ciężko na duszy, tak jak i Barbarze, ale nie mógł okazać słabości przed młodszą siostrą. Musiał być dla niej silny, pokazać, że zawsze może na nim polegać. W tej chwili miała tylko jego.
Atlanta stanowiła tylko pewien etap w ich życiu, a teraz wracali tam, gdzie swoją kolebkę miała rodzina Bennettów, do małego, zapomnianego przez Boga, cichego, nudnego miasteczka, ukrytego wśród lasów i pagórków. Do Elizabethtown, tej oazy spokoju i zwyczajności, gdzie czekała na nich ciotka Alena.
– Gotowa? – przerwał przedłużającą się ciszę.
Ponownie kiwnęła głową i zajęła miejsce po prawej stronie kierowcy. Na kolanach posadziła pieska, który od razu, gdy tylko zapięła pasy, wepchnął pyszczek pod jej łokieć, szykując się do drzemki. Zazdrościła mu tej beztroski.
Adam westchnął i przekręcił kluczyk w stacyjce.
– Ruszamy – obwieścił, tak jakby to w ogóle było potrzebne.
Samochód wolno zjechał z podjazdu. Barbara przez zasuniętą szybę patrzyła na dom, przed którym agent nieruchomości umieścił tabliczkę z napisem „Na sprzedaż”.
Nie chciała płakać, nie chciała, żeby Adam widział jej łzy. Obiecała sobie, że będzie dzielna. Do tej pory, chcąc oszukać samą siebie, powtarzała w myślach, że ten wyjazd jest tylko na trochę. Ot, takie wakacje. Że niedługo znowu się tu pojawią i wszystko będzie jak dawniej. Ale teraz, odjeżdżając sprzed domu, który już do nich nie należał, miała świadomość, że to pożegnanie. Ostateczne i nieodwołalne. Opuszczali Atlantę i już nigdy tu nie wrócą.
Barbara oparła głowę o zagłówek i przymknęła powieki. Nie miała siły przeciągać rozstania. Najchętniej zapadłaby w sen i obudziła się w innej rzeczywistości. W świecie, gdzie ojciec wciąż żył, gdzie nie mieli długów, a ich dom nadal do nich należał.
Adam zacisnął dłonie na kierownicy. Starał się nie patrzeć na mijane budynki, koncentrując się na drodze. Udawał, że nie widzi sąsiadów, którzy wyszli przed domy, żeby pomachać im na pożegnanie. W tej chwili nienawidził ich za to, że mogli tu zostać, podczas gdy on musiał zmienić całe swoje życie. Odetchnął z ulgą, gdy wyjechał na szerszą ulicę, a osiedle z pięknymi willami i zadbanymi ogródkami zostało za nimi. Jeszcze przez chwilę widział je we wstecznym lusterku, ale gdy skręcił w prawo, stracił je z oczu.
* * *
Barbara siedziała przy wysokim, drewnianym stoliku i wolnymi łykami piła zimną colę. Adam poszedł zatankować samochód, a ona, w tym przydrożnym barze, próbowała zebrać siły do dalszej drogi. Atlanta została za nimi. Ujechali już spory kawałek, z każdym kilometrem oddalając się od rodzinnego domu i zbliżając do miejsca, które teraz miało stać się ich przystanią.
Chłodna cola cudownie gasiła pragnienie i orzeźwiała umysł. Barbara sączyła napój i zastanawiała się, jak teraz będzie wyglądało ich życie. Ciotkę Alenę pamiętała jak przez mgłę – wysoką, kościstą, starszą kobietę o gładko zaczesanych siwych włosach. Właściwie wcale nie była ich ciotką ani nawet krewną. Została drugą żoną dziadka, gdy ojciec miał kilkanaście lat, i może dlatego nigdy nie nawiązał z nią cieplejszych relacji. Zresztą szybko opuścił Elizabethtown, aby nigdy więcej tam nie wrócić.
Jeden jedyny raz dziadek odwiedził ich w Atlancie. To była krótka wizyta – starszy pan przyjechał wyłącznie po to, by zabrać dzieci na wakacje do siebie. Co dziwne, ojciec nie zgodził się, aby Adam jechał do Elizabethtown, jednak pozwolił na tę eskapadę sześcioletniej Barbarze.
Wtedy podróż odbyli samolotem. Barbara zapamiętała, że tuż przed odlotem dziadek przekonywał ją, że dosięgnie chmur, a po wylądowaniu, jeszcze na lotnisku, kupił jej ogromną porcję lodów.
Wysiliła pamięć, próbując przypomnieć sobie wygląd starszego pana, który był jej dziadkiem, ale dawne wspomnienia spowijała gęsta mgła. Zapamiętała tylko długą, gęstą brodę i wąsy, jednak rysy jego twarzy i barwa głosu rozmyły się, stały się nieczytelne. Trudno się dziwić – to było tak dawno temu, że właściwie miała wrażenie, jakby to był tylko sen. Nigdy więcej nie spotkała dziadka. Zmarł wkrótce po tych wakacjach. Za to w Atlancie zjawiła się ciotka Alena, która przywiozła jakieś rzeczy należące do niego i usilnie domagała się, żeby jego syn je przyjął. Ten jednak nie zgodził się. Kłócił się z ciotką tak głośno, że Barbara słyszała podniesione głosy, choć siedziała na piętrze, zamknięta we własnym pokoju.
Ciotka krzyczała, tłumacząc ojcu coś o dziedzictwie, lecz on twardo obstawał przy swoim. Nie pozwolił jej nawet zobaczyć dzieci, choć bardzo o to prosiła. Barbara obserwowała przez okno, jak ciotka wsiada do taksówki, a kierowca chowa do bagażnika jej dużą, brązową walizkę.
Ojciec nie chciał rozmawiać o tej wizycie. Zachowywał się tak, jakby nigdy nie miała miejsca. Elizabethtown i rodzina ojca zawsze były tematem tabu w ich domu. Barbara czasem zastanawiała się dlaczego i kiedyś nawet odważyła się o to zapytać, lecz tata zbył ją twierdzeniem, że przeszłość należy zostawiać za sobą i nie oglądać się wstecz. Mimo ciekawości przyjęła to wyjaśnienie i już więcej nie drążyła tematu. Nawet gdy ojciec zmarł, ani jej, ani Adamowi nie przyszło do głowy, by skontaktować się z kimś z Elizabethtown. Dopiero gdy wyszło na jaw, że leczenie ojca pochłonęło wszystkie oszczędności, a ogromne długi sprawiły, że bank przejął dom, znaleźli się w sytuacji, w której musieli skorzystać z ostatniej deski ratunku. Adam odnalazł w dokumentach adres i wysłał list informujący o tym, co się stało. Na odpowiedź nie musieli długo czekać. Ciotka Alena skontaktowała się z nimi telefonicznie i zaproponowała, żeby przenieśli się do niej. Obiecała, że pomoże im zacząć nowe życie w Elizabethtown.
Rodzeństwu nie uśmiechała się przeprowadzka do niewielkiego miasteczka położonego tak daleko od Atlanty, ponieważ jednak nie mieli innego wyjścia, przystali na propozycję ciotki. Starsza pani zaoferowała opłacenie biletów lotniczych, ale Adam odrzucił tę propozycję. Kilkunastoletni, nieco już sfatygowany Lincoln Aviator był jego dumą, a poza tym otrzymał go od ojca na osiemnaste urodziny – nie chciał się więc z nim rozstawać. Przez chwilę rozważał wysłanie Barbary samolotem, podczas gdy sam pokonałby autem długą i męczącą drogę, jednak siostra stanowczo się temu sprzeciwiła. Rozłąka z Adamem, nawet chwilowa, wydawała się jej czymś nie do zniesienia. W końcu brat był teraz jedyną bliską jej osobą.
– I jak się czujesz? – Rozmyślania Barbary przerwał Adam, który właśnie podszedł do stolika i zajął miejsce obok niej.
– Nie jest źle – mruknęła.
– Autko zatankowane, więc za chwilę możemy ruszać dalej.
– Nie wiem, czy dobrze robimy, jadąc do Elizabethtown. – Odstawiła pustą szklankę na porysowany blat. – Tata mówił, że przeszłość należy zostawić za sobą.
– No tak, ale chodziło mu o jego przeszłość. – Adam wzruszył ramionami. – Widocznie miał powód, by nie lubić tego miejsca. Może jakieś przykre wspomnienia z młodości? Może zawiedziona miłość? – snuł domysły. – My jednak nie mamy z nim żadnych negatywnych skojarzeń. Poza tym nie zapominaj, że nie mamy wyboru.
– Moglibyśmy wynająć jakieś malutkie mieszkanko w Atlancie. Gdybyś wrócił do pracy...
– Rozważałem tę opcję, ale niestety nawet wtedy nie dałbym rady nas utrzymać. Nie skończyłem studiów, więc nie znajdę lepszej posady.
– Ja też mogłabym poszukać zatrudnienia – zasugerowała. – Popołudniami i w wakacje mogłabym pracować w jakimś sklepiku lub knajpie.
– Przestań! – zezłościł się. – Ty masz się skoncentrować na nauce. Obiecałem ojcu, że tego dopilnuję.
– Tata by zrozumiał. Wszystko jest lepsze od przeprowadzki do Elizabethtown.
– Tata poparłby mnie. W niektórych sytuacjach należy przyjąć pomocną dłoń, a nie unosić się dumą.
– Ale tata nie lubił tej całej ciotki Aleny.
– Nie lubił? Myślę, że to nadinterpretacja.
– Wcale nie. Pamiętam, jak po śmierci dziadka przyjechała do nas, a ojciec wyrzucił ją z domu i nie chciał przyjąć tego, co mu przywiozła.
– Po prostu pokłócili się o spadek po dziadku. To się zdarza w wielu rodzinach. Ważne, że ciotka nie chowa urazy i chce nam pomóc.
– Mówisz o tym tak spokojnie – westchnęła.
– A po co to utrudniać? – Na moment odwrócił się w stronę kelnerki stojącej za barem i machnął do niej ręką, dając znak, żeby podeszła. Ponownie spojrzał na siostrę. – Ciotka sama zaproponowała, żebyśmy przyjechali. To teraz jedyna rodzina, jaką mamy, a dom dziadka należy tak samo do nas, jak i do Aleny.
– Co podać? – Kelnerka stanęła przy ich stoliku. – Mogę polecić naszą specjalność: domową szarlotkę i kawę.
– W takim razie poprosimy dwa razy szarlotkę i raz kawę – zadecydował.
– I jeszcze jedną colę. – Barbara wskazała pustą szklankę.
– Zaraz przyniosę. – Kelnerka odeszła, zostawiając ich samych.
– A mnie się wydaje, że w tej sprawie z ciotką coś było nie tak. – Barbara nie potrafiła odpuścić nurtującego ją tematu. Wyjęła z serwetnika serwetkę i zaczęła się nią bawić. Koncentrowała wzrok na papierze, żeby nie patrzeć na brata. – Nie wiem co, ale jestem pewna, że tata nie chciał, żebyśmy mieli z nią kontakt. Nie chciał, żebyśmy wracali do Elizabethtown. I ewidentnie bardzo mu na tym zależało, jakby próbował nas przed czymś chronić.
– Gadasz bzdury. – Adam roześmiał się. – Niby czego miałby się obawiać? Jego rodzina od pokoleń mieszkała w Elizabethtown. Pradziadek i dziadek byli burmistrzami miasteczka. Nosimy nazwisko Bennett i Elizabethtown to także nasze miejsce.
* * *
Siwa, wysoka, chuda kobieta weszła do staromodnie urządzonego salonu. Stąpając ostrożnie po skrzypiącej podłodze, podeszła do kominka. Czułym gestem poprawiła kilka drewnianych figurek stojących na gzymsie. Wszystko to było spuścizną po jej zmarłym mężu. Martin przechowywał pamiątki rodzinne, traktował je jak relikwie, a ona przejęła i kultywowała tę tradycję. Było jej przykro, że jedyny syn Martina nie chciał przyjąć tego, co należało do jego dziedzictwa. Tak łatwo wyrzekł się swego pochodzenia, swojego przeznaczenia. Nawet dzieciom zabronił kontaktu. Chciał je odgrodzić, ochronić przed tym, co go przerażało.
Przesunęła się w bok i wzięła do ręki fotografię męża. Ostrożnie starła z niej kurz.
– Oni wracają, Martinie – szepnęła do zdjęcia. – Tak jak o tym marzyłeś. Jadą tutaj i obiecuję, że już nigdy nie pozwolę im stąd odejść.
* * *
Przenocowali w podrzędnym motelu, którego wyposażenie chyba tylko jakimś cudem nie trafiło jeszcze na wysypisko śmieci albo przywędrowało właśnie stamtąd, żeby jeszcze przez chwilę posłużyć ubogim wędrowcom, których nie stać na porządny nocleg. Jedyną zaletą tego przybytku była cena i to właśnie ona zadecydowała o wyborze American Star na miejsce odpoczynku.
Trzeszczące, wąskie łóżka z zapadniętymi, poplamionymi materacami były bardzo niewygodne, a poprzecierana pościel śmierdziała wilgocią i czymś jeszcze, czego jednak nie potrafili zidentyfikować. Na szczęście wyglądała na w miarę czystą. Stojący w rogu przedpotopowy telewizor z pokrętłem do wyszukiwania programów był tylko atrapą – ktoś odciął przewód zasilający. Okrągły stolik z blatem obitym żółtą ceratą miał jedną nogę krótszą, ale podłożone pod nią zwinięte gazety zapewniały umiarkowaną stabilizację. Dwa plastikowe krzesła nie zachęcały do siadania. Lepiły się od brudu, a jedno z nich miało oparcie oklejone taśmą zapobiegającą odpadnięciu odłamanej części. Z zepsutego prysznica nieustannie ciekła woda, a spłuczka w sedesie nie działała i żeby spuścić nieczystości, trzeba było korzystać z wiadra. Na szarych od brudu, kiedyś chyba kremowych kafelkach utworzyły się pokryte pleśnią zacieki, odstraszające ewentualnych amatorów długiej kąpieli.
Barbara ze wstrętem odsunęła poplamioną zasłonę prysznicową i wsunęła się do kabiny. Cieszyła się, że wzięła ze sobą klapki, gdyż wejście boso mogło grozić poważnymi schorzeniami stóp. Starając się nie dotykać ścian, z trudem przekręciła metalowy kurek. Rozległ się chropowaty, metaliczny dźwięk i ze słuchawki prysznica popłynął większy strumień wody. Ustawienie odpowiedniej temperatury okazało się niewykonalne, dlatego też Barbara zrezygnowała z dłuższego siłowania się z opornym kurkiem i szybko umyła się w chłodnej wodzie.
Z ulgą wyszła spod prysznica i owinęła się we własny, gruby ręcznik. Mokre włosy odrzuciła na plecy. Stojąc przed pękniętym lustrem, rozczesywała długie pasma. Systematycznie, wolno. Szczotka w górę, szczotka w dół. Powyżej lewej piersi, tuż nad spowijającym ją ręcznikiem, widniało znamię w kształcie półksiężyca. Wyglądało jak tatuaż, ale było wyłącznie dziełem natury. Zarówno Barbara, jak i jej brat urodzili się z takim znakiem szczególnym. Ich ojciec również nosił identyczne znamię.
Spanie na trzeszczących łóżkach nie należało do przyjemności, jednak Barbara była tak zmęczona, że zasnęła, gdy tylko się położyła. Adam znalazł się w gorszej sytuacji, gdyż hałasy dobiegające z sąsiednich pokoi oraz odgłosy awantury na zewnątrz budynku odbierały mu ochotę na sen. Czuwał, gotowy w każdej chwili stanąć w obronie siostry, żałując wyboru tego miejsca na nocleg. Dopiero gdy około trzeciej w nocy zapanowała względna cisza, on także pozwolił sobie na odrobinę relaksu. Spał jednak czujnie, nie ufając ani zamkowi w drzwiach, ani zaklejonemu silikonem oknu.
Rano prawie z entuzjazmem opuścili niezbyt gościnny przybytek i ruszyli w dalszą drogę. Z każdym kilometrem Atlanta zostawała coraz dalej, a wraz z nią życie, które do tej pory prowadzili. Nie rozmawiali o tym, choć oboje na swój sposób przeżywali tragedię, która ich spotkała. Adam, pozornie pogodzony z sytuacją, czuł ogromny ciężar odpowiedzialności. Wiedział, że nie może się załamywać – musiał być oparciem dla młodszej siostry. Barbara skończyła dopiero siedemnaście lat i nie znała jeszcze wszystkich pułapek brutalnego świata. On, jako dwudziestopięcioletni mężczyzna, który po śmierci ojca przerwał studia, by zapewnić siostrze normalne życie nastolatki, wiedział już, na czym polegają wybory.
Barbara nadal buntowała się przeciw przymusowej przeprowadzce. Miała żal do Boga o to, co ją spotkało. Prawdę mówiąc, los nigdy jej nie oszczędzał. Nie znała swojej matki, bo ta zmarła podczas porodu. Wychowywał ją ojciec i musiała przyznać, robił to świetnie. Zawsze miał dla niej czas, nawet wtedy, gdy zmęczony po całodziennej pracy siadał przed telewizorem, by obejrzeć mecz, a ona przychodziła do niego, prosząc o chwilę zabawy. Nigdy nie odmawiał. Zostawiał wszystko i spieszył do córki. Miała cudowne dzieciństwo.
A później nadeszła choroba ojca. Nie mówił o niej nikomu. Dalej dzielnie uśmiechał się do swoich dzieci, chociaż rak pożerał jego organizm. Walczył w samotności, bez wsparcia.
Gdy dowiedzieli się o jego zmaganiach, było już za późno na płacz, modlitwy i błagania. Barbara miała wtedy szesnaście lat, a Adam dwadzieścia cztery. Ojciec powiedział im o swojej chorobie na dwa tygodnie przed śmiercią. Przeżyła szok, gdy usłyszała, że wkrótce będą musieli się rozstać. Nie chciała w to wierzyć, czekała na cud. Ale ten nie nastąpił.
Gdyby nie Adam, chyba nie przetrwałaby tamtych strasznych dni. Wiedziała, że brat rzucił studia i podjął pracę w Atlancie, by być przy niej i ją wspierać. Robił wszystko, żeby mogła pozostać w środowisku, które znała. Była mu za to wdzięczna. To pomogło jej wrócić do normalności. Znowu mogła się uśmiechać, żartować z koleżankami. Znowu mogła być tą samą Barbarą sprzed śmierci ojca. I wtedy, w momencie gdy myślała, że wszystko jest już na dobrej drodze, okazało się, że bank przejmie dom.
To sprawiło, że znowu straciła wiarę w sens istnienia. Jeśli jest Bóg, to czemu tak boleśnie doświadcza swoich wiernych? Jeśli jest pełen miłosierdzia, to gdzie było Jego współczucie, gdy zabierał jej matkę, ojca, a na końcu dom?
– Adamie – Barbara pierwsza przerwała ciszę panującą w samochodzie. – Czy myślisz, że jeszcze kiedyś będziemy szczęśliwi?
Zaskoczyła go tym pytaniem. Przez chwilę analizował jego sens. Zrozumiał, że siostra musi bardzo cierpieć, skoro mając siedemnaście lat i całe życie przed sobą, zastanawia się nad własnym szczęściem.
– Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale zapewniam, że będziesz szczęśliwa. Życie składa się z chwil. Jedne są pogodne jak słoneczny dzień, inne ciemne, posępne, pełne łez... Ale zawsze, nawet po najgorszej nawałnicy, wschodzi słońce. I dla nas też wzejdzie.