- promocja
W kolorze krwi. Tom 1. Mężczyzna z przepowiedni - ebook
W kolorze krwi. Tom 1. Mężczyzna z przepowiedni - ebook
Czy miłość może być wieczna? Czy może przekraczać granice czasu i przezwyciężać śmierć?
W dziewiętnastowiecznej Anglii zaczyna się historia, która swój prawdziwy początek ma jednak we wczesnym średniowieczu, kiedy to młody arystokrata Roderick Robillard przestał być człowiekiem. Przez lata wiódł żywot bestii, siejąc postrach wśród okolicznych mieszkańców, ale jego osamotnienie dobiega końca z chwilą, gdy do opuszczonego dworu wprowadzają się Lucas Westmoore i jego siedemnastoletnia siostra Elizabeth. Przepowiednia Caroline, wiedźmy z lasu, zaczyna się wypełniać. Tylko czy będąc istotą ciemności, można przejść na stronę światła? A jeśli tak, to jaką cenę trzeba za to zapłacić?
Daj się porwać historii, która zabierze cię na wystawne londyńskie bale, wprowadzi do świata arystokracji, a także pozwoli poznać uroki angielskiej prowincji. Odkryj siłę miłości przepowiedzianej przed wiekami. Poznaj smak zemsty i niewyobrażalnego okrucieństwa istot, których istnienie owiane jest tajemnicą.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8293-030-6 |
Rozmiar pliku: | 621 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pogoda była piękna, a las cudownie pachniał żywicą. Młody, około dwudziestoletni wieśniak, idący piaszczystą drogą, wiodącą przez środek gęstego boru, nie miał jednak czasu na zachwycanie się krajobrazem. Szedł szybko, lękliwie rozglądając się dookoła. Każdy najmniejszy szmer wywoływał u niego mocniejsze bicie serca. Rude, równo przycięte na linii uszu włosy, posklejały mu się od potu, którego kropelki lśniły również na wysokim czole mężczyzny. Lniana jasna koszula przyklejała się do jego ciała, a nogawki brązowych spodni pokryły się kurzem. Musiał przejść długi dystans, ale na szczęście koniec drogi był bliski.
Mężczyzna oddychał szybko, łapczywie, tak jak oddycha człowiek zmęczony długim marszem. Z trudem walczył ze słabością własnego ciała, które odmawiało dalszego, jakże karkołomnego wysiłku. Jednak mimo iż obolałe mięśnie utrudniały każdy kolejny krok, nie zamierzał robić odpoczynku przed osiągnięciem celu. Musiał przezwyciężyć zmęczenie, zdobyć się na pokonanie wycieńczonego organizmu. Jeśli chciał przeżyć, nie mógł się nad sobą użalać. Liczyły się czas i szybkość. Przecież gdzieś tu czaiło się zło.
Nieszczęśnik przeklinał się w myślach za pomysł skrócenia sobie drogi powrotnej do wsi. Teraz, gdy bestia polowała w okolicy, nikt przy zdrowych zmysłach nie zapuszczał się w te rejony. Że też właśnie dziś stary Clemens, zamiast wrócić prosto z jarmarku do domu, postanowił pojechać w odwiedziny do swojego syna. Podwiózł Boba tylko do rozstajów dróg i, życząc mu szczęśliwej podróży, pojechał dalej szerokim traktem. Bob zaś, spiesząc się do matki, zamiast zdecydować się na dłuższą drogę objazdową, wybrał skrót przez las.
Młodość rządzi się swoimi prawami. Nie słucha rozumu, tylko kieruje się chwilą. Tak było i w tym przypadku. Uwierzył w swoją odwagę oraz szczęście i zagłębił się pomiędzy drzewa. Jednak kurażu starczyło mu zaledwie na kilkadziesiąt metrów. Im dalej w las, tym robiło się ciemniej i każdy szelest powodował kolejny atak paniki. Odmawiając szeptem modlitwy, rozglądając się trwożliwie dookoła i nasłuchując dobiegających zewsząd odgłosów przyrody, parł przed siebie.
Szczęście chyba faktycznie mu sprzyjało, gdyż podróż przez las minęła bezpiecznie i oto zbliżał się do kresu wędrówki. W oddali, pomiędzy drzewami, dostrzegł jaśniejszy prześwit. Oczami wyobraźni widział już pola, które znajdowały się przecież tak niedaleko. Jeszcze tylko kilkaset metrów. Przyspieszył, aby szybciej wydostać się na otwartą, zalaną słońcem przestrzeń. Teraz już niemalże biegł. Jak najprędzej chciał wreszcie opuścić ten przeklęty las.
Z uczuciem ulgi minął ostatnią linię drzew i przystanął, patrząc na majaczące w oddali dachy domów. Wieś… Odetchnął głębiej. A więc udało się! Był bezpieczny!
I wtedy, gdy Bob wyzbył się już strachu, stało się to, czego się obawiał, przed czym drżało jego serce. Chłodniejszy powiew wiatru owionął mu kark, sprawiając, iż wszystkie obawy wróciły. Tknięty złym przeczuciem obejrzał się za siebie. Jeszcze miał nadzieję, że to tylko wyobraźnia podsuwa mu złe myśli, jednak stracił ją, gdy napotkał spojrzenie czarnych, przenikliwych oczu osoby, która stała tuż za nim. Nie słyszał, gdy się zbliżała, a przecież nikt nie poruszał się tak bezszelestnie. Otworzył usta, ale krzyk nie wydobył się z jego krtani. Zanim zdał sobie w pełni sprawę z tego, co się dzieje, pochłonęła go ciemność.ROZDZIAŁ I
Słońce powoli chowało się za wierzchołki drzew. Od pobliskiego lasu czuć było nadchodzący chłód wieczora. Elizabeth wyszła przed dom i szczelniej otuliła się ciepłym szalem. Spojrzała tęsknie w dal, gdzie wśród drzew niknęła droga prowadząca do wsi. Tu, na tym odludziu, w wielkim, posępnym domu, tak różnym od londyńskiej rezydencji rodziców, czuła się bardzo samotna, zwłaszcza gdy Lucas, jej brat, udawał się na objazd okolicznych ziem. Wprawdzie nigdy nie zostawała całkiem sama, gdyż w majątku Westmoore’ów zatrudniona była liczna służba, jednak z tymi ludźmi, w większości wywodzącymi się spośród okolicznego chłopstwa, Elizabeth nie potrafiła nawiązać kontaktu. Pomiędzy nimi a nią istniała ogromna przepaść, taka jaka dzieli przedstawicieli dwóch różnych warstw społecznych. Oni, prości wieśniacy, nie mający pojęcia o świecie, milczący, zawsze posłuszni i skoncentrowani na służeniu innym. Ona, córka hrabiego Westmoore’a, wykształcona i bywająca w najlepszym towarzystwie, godzinami mogąca rozprawiać o poezji, malarstwie, i uwielbiająca grę na fortepianie. Jakie mogliby mieć wspólne tematy? Raczej żadnych.
Elizabeth od najmłodszych lat zdawała sobie sprawę z istnienia różnic społecznych, jednak w żaden sposób nie wywyższała się nad służących. Traktowała ich z chłodną uprzejmością, dystansując się od nich nie dlatego, że miała poczucie własnej wyjątkowości, ale dlatego, że tak działał system klasowy, w którym przyszło jej żyć. Czasem, patrząc na usługujące dziewczyny, które mogły być jej równolatkami, próbowała wyobrazić sobie, jak wyglądałoby życie, gdyby za ojca nie miała hrabiego, ale na przykład zwykłego lokaja. Czy wtedy jej uroda, która zachwycała wszystkich w towarzystwie, nadal byłaby doceniana? Czy zachowałaby delikatność i miękkość ruchów, czy też ciężka praca fizyczna sprawiłaby, że jej sylwetka stałaby się potężniejsza, bardziej masywna? Czy długie, kasztanowe włosy, okalające powabnymi falami idealny owal twarzyczki, nadal by tak błyszczały? A ogromne, może nawet trochę zbyt duże, błękitne oczy, przysłonięte gęstą firanką czarnych rzęs, dalej patrzyłyby na świat z taką ciekawością? Może straciłyby swój blask i niewinność. A ładnie wykrojone, różowe usteczka, na których zazwyczaj gościł beztroski uśmiech, czy miałyby dużo powodów do radości podczas trudów codziennego życia?
W odróżnieniu od innych panien z towarzystwa, dla których jedynym celem było korzystne wyjście za mąż, hrabianka Westmoore nie interesowała się flirtami, przedkładając dobrą książkę nad udział w kolejnym nudnym przyjęciu czy balu. Wśród swoich rówieśnic czuła się wyobcowana, gdyż chyba jako jedyna nie emocjonowała się ewentualnym mariażem i nie wypatrywała kandydata na męża. Wręcz przeciwnie, nużyły ją umizgi mężczyzn, którzy nadskakiwali jej i roztkliwiali się nad jej delikatnością, traktując jednak nie jak równorzędnego partnera w rozmowie, a wyłącznie cenne trofeum. Elizabeth zwykła porównywać bale do targowisk próżności, gdzie wyelegantowane panny wystawiane są na pokaz swoim przyszłym właścicielom, którzy oglądają je z każdej strony, przeliczają potencjalne korzyści wynikające z takiego mariażu i decydują, czy dany okaz jest warty większego starania, czy też raczej lepiej go sobie odpuścić.
Elizabeth, należąc do szacownej i bardzo bogatej rodziny, nigdy nie narzekała na brak adoratorów. Żaden jednak nie zdobył jej serca. Miała dość słuchania na swój temat słów pełnych zachwytu, doskonale zdając sobie sprawę, że oceniana jest przede wszystkim jej zamożność i pozycja towarzyska rodziny. Nikt nie interesował się tym, co myśli, jakie ma zdanie w danej kwestii. Każdy za to wymagał uśmiechów, spłoszonych spojrzeń będących oznaką niewinności panienki oraz zdawkowych odpowiedzi na banalne pytania. Gdy Elizabeth sama próbowała zagadywać swoich rozmówców, przechodząc z błahych tematów na te związane z historią, filozofią lub nie daj Boże polityką, ci albo wybuchali śmiechem, pytając, skąd w tak pięknej główce tyle niepotrzebnych myśli, lub, jak było to w kilku przypadkach, po prostu grzecznie kończyli rozmowę, wymigując się koniecznością przywitania z innym gośćmi.
Hrabina Westmoore, widząc, jak kolejni adoratorzy rezygnują ze starań o rękę jej córki i zachowując wszelkie zasady kurtuazji przenoszą swoje zainteresowania na mniej urodziwe i majętne panny, obwiniała męża, że to przez niego i jego dziwaczne podejście do edukacji Elizabeth grozi staropanieństwo. Bo kto to słyszał, aby młoda dziewczyna uczyła się tak samo, jak chłopcy? Po co jej algebra, geografia, historia? Panna z dobrego domu powinna umieć grać na instrumencie, tańczyć, rozmawiać po francusku. To w zupełności wystarczy, aby stać się ostoją domowego ogniska.
– Te twoje edukacyjne zapędy zrobiły Elizabeth sieczkę z mózgu! – zwykła wykrzykiwać w chwilach gniewu. – Wszyscy patrzą się na nas jak na dziwaków. Czy wiesz, że ona wczoraj, podczas balu, powiedziała księciu Howardowi, że człowiek z natury nie jest nikomu podporządkowany, nie może podlegać woli innego człowieka, ani nie wiążą go żadne prawa, które ustanawiają inni? Rozumiesz?
– Moja droga, jak mniemam, Elizabeth mówiła o prawie natury w ujęciu Locke’a. To część filozofii politycznej.
– No właśnie! Na co jej ta filozofia? Tymi głupotami tylko ją unieszczęśliwisz.
– Uważasz, że szczęście zapewni jej to, że będzie głupia?
– Czy ty mnie teraz obrażasz? – Hrabina poczerwieniała na twarzy. – Kobieta nie do nauki jest stworzona!
– Nie obrażam cię, moja droga. To prawda, że nie każda kobieta ma głowę do nauki, ale nie można odbierać im szansy edukacji. Elizabeth jest bystra i ma pociąg do wiedzy. Kiedyś nastaną czasy, gdy wszyscy będą mogli się kształcić, bez względu na płeć czy pochodzenie.
– Chcesz mi wmówić, że i biedota sięgnie po książki? – Hrabina wzdrygnęła się. – A kto będzie pracował?
– Może każdy…
O nie! Zdecydowanie podejście męża nie pokrywało się z przekonaniami lady Westmoore. Ponieważ jednak urodziła się kobietą, musiała podporządkować się jego woli. Nauczono ją, że to mężczyzna ma prawo decydować o wszystkim. Jako przykładna żona musiała to zaakceptować, chociaż dość sceptycznie i z dużym niepokojem obserwowała, jak zapatrywanie hrabiego na edukację niszczy przyszłość Elizabeth.
Hrabia Westmoore, będąc osobą wykształconą i ciekawą świata, chętnie dzielił się zdobytą wiedzą ze swoimi dziećmi. O ile w przypadku Lucasa, pierworodnego syna, było to pożądane, w odniesieniu do Elizabeth okazało się dość problematyczne. Dziewczyna, chłonąc informacje przekazywane przez ojca, szybko zrozumiała, że jej pozycja w społeczeństwie i rodzinie nie jest zbyt korzystna. Bycie zwykłą ozdobą raczej jej nie odpowiadało. W głębi serca czuła, iż kobieta nie powinna ograniczać się tylko do roli żony i matki, ale przede wszystkim powinna dorównywać partnerowi intelektem i posiadać takie samo prawo decydowania o sobie jak mężczyźni. Ojciec, który ponad wszystko kochał córkę, mimo rozpaczy żony nie próbował na siłę zmieniać dość kontrowersyjnego światopoglądu Elizabeth, rozumując, iż proza życia i tak odbierze jej złudzenia. Chciał, aby jego ulubienica w pełni korzystała ze swobody teraz, kiedy jeszcze miała ku temu okazję.
Niestety, piękne, beztroskie lata spędzone w Londynie u boku ojca i matki, przeszły już do historii. Minęły tak szybko, jak przelotny deszczyk. Właściwie Elizabeth wydawało się jakby nigdy nie istniały, jakby dotyczyły kogoś innego. Gdy ubiegłego lata wyjeżdżała na wakacyjny wypoczynek do majątku ciotki, znajdującego się w pobliżu Edynburga, nie myślała, że matka ostatni raz całuje ją w policzek, a ojciec ostatni raz gładzi ją po głowie. Była pewna, że wkrótce, bo cóż znaczy kilka tygodni, gdy ma się zaledwie szesnaście lat, wróci do domu i opowie rodzicom, jak wspaniale bawiła się w Szkocji. Nie spodziewała się, że już nigdy więcej nie zobaczy pogodnych oczu matki i łagodnego uśmiechu ojca.
Gdy ona bawiła się wśród szkockiej arystokracji, jej kochani rodzice kończyli swój żywot. Według tego, czego później się dowiedziała, najpierw zachorował ojciec. Matka zaraziła się od niego, gdy pielęgnowała go w chorobie. Zmarli prawie jednocześnie – być może wtedy, gdy Elizabeth wirowała w tańcu na jednym z przyjęć. Pochowano ich szybko, zbyt szybko. Nie zdążyła ich pożegnać. Gdy wróciła do domu, wszystko było już uprzątnięte, a wielkie komnaty dziwnie wyglądały z meblami zasłoniętymi białymi płachtami. Czuła pustkę, która nagle ją otoczyła. Pustkę i przytłaczający chłód. Została sama. Zupełnie sama, nie licząc Lucasa.
Lucas był starszym bratem Elizabeth. Miał dwadzieścia pięć lat i służył w stopniu oficera w Królewskiej Gwardii Konnej. Jego relacje z Elizabeth były dość chłodne. Dorastali z daleka od siebie, gdyż Lucas jako kilkuletni chłopiec został oddany do szkoły z internatem, która miała od najmłodszych lat przygotowywać go do służby wojskowej. Elizabeth rzadko widywała brata, a gdy ten czasami pojawiał się w domu, ubrany w elegancki mundur, wydawał się jej niedostępny i obcy. Właściwie nigdy z nią nie rozmawiał, a jeśli już zamienili ze sobą kilka słów, to zazwyczaj on zadawał kurtuazyjne pytania, dotyczące jej samopoczucia, lecz robił to bardziej z obowiązku niż z troski. Młodsza siostra była dla niego tylko dzieckiem, któremu nie należy poświęcać zbyt dużo uwagi – od tego przecież są niańki i guwernantki. On, oficer, nie czuł się odpowiednią osobą do zajmowania się sprawami Elizabeth. Niby brat, a zupełnie obcy człowiek. I to właśnie Lucas po śmierci rodziców stał się jej jedynym prawnym opiekunem.
Wtedy, gdy przyjechał po nią do Szkocji, był równie milczący jak zawsze. Służba zawiadomiła Elizabeth, iż hrabia Lucas Westmoore czeka na nią w holu na dole rezydencji. Bardzo się zdziwiła, gdyż ostatnią rzeczą, jakiej by się spodziewała, były odwiedziny starszego, prawie obcego brata.
Schodząc po schodach, dostrzegła tuż przy drzwiach wejściowych wysoką, wyprostowaną sylwetkę. Wprawdzie dawno nie widziała Lucasa, gdyż służba w wojsku nieco oddaliła go od rodziny, jednak od razu rozpoznała brata. Prawie się nie zmienił. Jedyne, co ją zaskoczyło w jego wyglądzie to fakt, że nie miał na sobie munduru. Do tej pory brat kojarzył się jej z wojskiem, wręcz uważała, że mundur jest jego integralną częścią.
Obok Lucasa stała ciotka, księżna Amelia Sinclair, i jakoś tak dziwnie patrzyła na zbliżającą się Elizabeth. Dziewczyna była prawie pewna, że w oczach szacownej damy dostrzegła łzy, które ta dyskretnie wytarła czarną koronkową chusteczką. Ale dlaczego ciotka miałaby płakać? Czyżby Lucas wyrządził jej jakąś przykrość? Nie! Lucas nie wydawał się zdolny do gruboskórnych zachowań. Zawsze opanowany, grzeczny, pełen kurtuazji.
– Och, moje drogie dziecko – zaczęła księżna, nadając swojemu głosowi dziwnie melodramatyczne brzmienie, ale Lucas powstrzymał ją, ruchem ręki dając znak, aby umilkła. Podszedł do siostry, która zdążyła już zejść na dół. Stanął na wprost Elizabeth i spojrzał jej prosto w oczy.
– Witaj, bracie. – Skłoniła się lekko. Między nimi nigdy nie było szczególnej bliskości, potraktowała go więc z wymaganą grzecznością, ale bez cienia entuzjazmu. – Czemu zawdzięczam twoje odwiedziny? Rodzice cię przysłali, czy może akurat byłeś przejazdem w Edynburgu i postanowiłeś zajechać z wizytą?
– Elizabeth… – Zawahał się i umilkł na chwilę. Z uwagą przypatrywał się siostrze, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
Spojrzała zza ramienia brata na stojącą z tyłu ciotkę, której pochlipywanie przybierało na sile. Księżna Sinclair już nawet nie starała się ukryć łez.
– Czy coś się stało? – zapytała zlękniona Elizabeth. Płacz ciotki nie wróżył nic dobrego.
– Przyjechałem, aby zabrać cię do domu – odezwał się wreszcie Lucas, uprzednio nerwowo odchrząknąwszy.
– Do domu? Teraz? – Spojrzała na niego zdumiona. – Ale przecież miałam zostać do…
– Elizabeth, to nie pora na dyskusje – przerwał jej chłodnym tonem, nawykłym do wydawania rozkazów. – Chciałbym jeszcze dziś wyruszyć w drogę powrotną do Londynu.
– Jeszcze dziś? – zdziwiła się księżna. – Przecież dopiero przyjechałeś. To tak daleka podróż. Trzeba na spokojnie wszystko zorganizować i…
– Wszystko jest zorganizowane – uciął. – Elizabeth powinna jak najprędzej wrócić do domu.
– Ale… – próbowała oponować ciotka.
– Żadne ale. Tak postanowiłem! – rzucił stanowczo.
– Ale ja nie chcę! – Elizabeth tupnęła nogą. – Dlaczego chcesz zabrać mnie do domu? Po co tu przyjechałeś? I gdzie są rodzice? To oni cię przysłali?
– Idź do swojego pokoju i przebierz się w coś ciemnego. – Nie odpowiedział na jej pytania. – Nie wypada, abyś paradowała teraz w tych pstrokatych kolorach.
– Ciemnego? – Elizabeth zadrżała.
Poczuła dziwny niepokój. Nie rozumiała, jak brat mógł w ogóle coś takiego zaproponować! Ciemne kolory były przecież wyjątkowo przygnębiające, mało twarzowe i nieodpowiednie dla młodej dziewczyny. Nosiły je tylko wdowy lub osoby w żałobie. W żałobie? Uporczywie odpychała od siebie tę myśl.
– Tak trzeba, Elizabeth. Tak trzeba, drogie dziecko… – załkała ciotka. – Pewnie nie masz nic odpowiedniego w swojej garderobie, więc poszukamy u mnie. Służąca raz-dwa dopasuje do twojej figury.
– Czy mama i tato wiedzą, że tu przyjechałeś? – powtórzyła pytanie, nie słuchając tego, co mówiła księżna. – Czy to oni cię po mnie wysłali?
Uwagi Elizabeth nie umknął fakt, że na policzku Lucasa drgnął mięsień, co świadczyło o tym, że brat był zdenerwowany, i tylko starał się zachować pozory spokoju.
– Ich już nie ma, Elizabeth – powiedział cichym, chociaż stanowczym głosem. – Naszych rodziców już nie ma. Umarli…
– Co? – Słowa wypowiedziane przez Lucasa wydały się jej całkowicie absurdalne, dlatego też wybuchła śmiechem. – Dlaczego mówisz takie okropne rzeczy? Chcesz mnie przerazić? To nie jest zabawne!
Pochlipywanie ciotki przeszło w regularny szloch.
– Dlaczego? Dlaczego mi to robicie? – Elizabeth gwałtownie potrząsnęła głową, nadal zaprzeczając temu, o czym właśnie się dowiedziała.
Lucas powolnym ruchem uniósł obie ręce, położył dłonie na ramionach siostry i mocno zacisnął na nich palce.
– Oni umarli, Elizabeth – oświadczył. – Nie ma ich. Teraz ja zostałem twoim opiekunem.
***
Przekazana przez Lucasa wiadomość nie do końca dotarła do świadomości Elizabeth. W jej przypadku zadziałał mechanizm ochronny. Broniąc się przed straszną prawdą, wmawiała sobie, że to tylko jakieś upiorne żarty brata. Ciągle żyła nadzieją, że wkrótce wszystko się wyjaśni. Wprawdzie przywdziała czarną suknię ciotki, przerobioną na szybko przez jedną z pokojówek, tak aby pasowała na szczupłą sylwetkę, ale nie przywiązywała żadnego znaczenia do tego żałobnego stroju.
Przez całą drogę z majątku ciotki do Londynu starała się milczeć, ograniczając konwersację z bratem do minimum i skrzętnie wystrzegała się jakichkolwiek nawiązań do rodziców. Siedząc w powozie, unikała kontaktu wzrokowego z Lucasem, przez większość podróży wpatrując się tępo w ścianę na wprost siebie albo wyglądając przez okno. Tylko w ten sposób była w stanie opanować targające nią emocje.
Lucas uszanował jej milczenie, biorąc je za oznakę szoku. Sam zagłębił się w lekturze, aby jakoś zająć czas, który przyszło mu spędzić w zamkniętym powozie. Jako żołnierz przywykł do jazdy konnej i z przyjemnością zamieniłby środek transportu, jednak dla wygody siostry zrezygnował z własnych pragnień. Od tej pory musiał przygotować się na pasmo wielu wyrzeczeń.
Wreszcie, po długiej i dość męczącej podróży, dotarli do Londynu. Powóz przejechał przez bramę i zatrzymał się na podjeździe przed głównym wejściem rezydencji Westmoore’ów.
– Mamo! Tato! – krzyknęła Elizabeth i, nie czekając, aż lokaj otworzy przed nią drzwi, sama opuściła pojazd. Szybko pokonała szerokie marmurowe schody i wbiegła do wielkiego holu. – Mamo! Tato!
Rozglądała się dookoła, wypatrując rodziców. Nadal miała nadzieję, że lada chwila z salonu wyjdzie matka, a zza drzwi gabinetu wyłoni się ojciec, otoczony obłoczkiem dymu uwielbianych przez niego cygar. Och, teraz z przyjemnością wdychałaby ten zapach, którego kiedyś tak nie znosiła.
W salonie zaskoczył ją widok wielkich białych płacht materiału, którymi przykryto kanapy i fotele. Nie rozumiała, dlaczego ktoś miałby zasłaniać często używane meble. Przecież salon to serce domu! Tu przyjmuje się gości, a na brak takowych państwo Westmoore nie mogli narzekać, gdyż należeli do śmietanki towarzyskiej stolicy. Bywali na wszystkich mniejszych i większych przyjęciach, sami również często organizowali spotkania w swojej rezydencji.
– Mamo! – Elizabeth zacisnęła pięści. Gdzie są rodzice? Dlaczego nie odpowiadają na wołanie? Niechże się wreszcie zjawią! Niech to wszystko okaże się tylko makabrycznym żartem Lucasa! – Tato!
– Panienko… – W progu przystanęła jedna ze służących. – Czy chce panienka odświeżyć się po podróży?
– Odświeżyć? – Elizabeth momentalnie dopadła do dziewczyny. – W tej chwili najbardziej na świecie chcę się zobaczyć z moimi rodzicami. Gdzie oni są? Na jakimś przyjęciu? – Uchwyciła się nadziei.
Służąca pobladła. Niewyraźnie poruszyła ustami, po czym szybko pochyliła głowę, starając się uniknąć kontaktu wzrokowego z hrabianką.
– Gdzie moja mama? – powtórzyła Elizabeth, ale nie uzyskała odpowiedzi. Pokojówka trzęsła się i nerwowo miętosiła rąbek fartuszka, milcząc uparcie, jakby była niemową.
– Elizabeth! – Lucas wszedł do salonu. – Daj spokój dziewczynie. Przecież już ci mówiłem, że nasi rodzice…
– Nie! – krzyknęła i zasłoniła dłońmi uszy. – Nie mów tego! Błagam, nie mów!
– Ale to prawda. Musisz wreszcie to zrozumieć i zaakceptować.
– Nie! – Wyminęła brata i wyszła do holu. Spojrzała na schody wiodące na piętro. A jeśli właśnie tam schowali się rodzice? Ciągle się łudziła, że matka i ojciec toczą z nią jakąś grę.
Podtrzymując dół obszernej krynoliny, zaczęła pokonywać kolejne stopnie, przeskakując po dwa na raz, co, jak pamiętała, nie wypadało czynić dobrze wychowanej panience. Nawet w pewnym momencie pomyślała, że mama ją za to złaja. O tak, w tej chwili oddałaby wszystko, aby otrzymać reprymendę od matki.
Lucas z westchnieniem rezygnacji podążył za siostrą. Dogonił ją na samej górze i schwycił za łokieć.
– Proszę cię, Elizabeth! Ich tu naprawdę nie ma.
– Nie! – Wyszarpnęła się. – Oni tu są. Na pewno gdzieś tu są.
Dostrzegła drzwi wiodące do buduaru matki i podbiegła do nich. Położyła dłoń na klamce, ale nie nacisnęła jej od razu. Zawahała się. Bardzo pragnęła tam wejść i przekonać się, iż wszystko, co wydarzyło się przez ostatnie dni, było tylko kiepskim żartem Lucasa, ale jednocześnie bała się, że gdy otworzy drzwi, będzie musiała zaakceptować prawdę, którą tak uparcie odrzucała.
Lucas stał w miejscu, nie mając siły powstrzymać Elizabeth przed wejściem do pokoju matki. Wiedział, że gdy siostra otworzy drzwi, straci ostatnią iskrę nadziei. Patrzył więc tylko w milczeniu, jak szczupła, dziewczęca dłoń naciska klamkę.
– Mamo… – Elizabeth przekroczyła próg buduaru i omiotła wzrokiem puste pomieszczenie, w którym wszystkie sprzęty były pozakrywane białymi pokrowcami, podkreślającymi ich obecną bezużyteczność. Pustka zionęła z każdego zakamarka pokoju, będącego królestwem hrabiny Westmoore.
Elizabeth miała wrażenie, że opuszcza ją cała energia. Poczuła się zmęczona i słaba. Wreszcie zaczęło do niej docierać, że stało się coś, czego nie można odwrócić. Życie ludzkie jest niezwykle ulotne. Nigdy nie wiadomo, jak długo będziemy mogli cieszyć się z czyjegoś towarzystwa. Wczorajsze wspólne dni niezwykle szybko mogą okazać się samotną przyszłością. Dziś jesteśmy, jutro nas nie ma. Czasu się nie zatrzyma ani nie cofnie. Jedyne co nam zostaje, to pogodzić się z nieuchronnym. Ale to takie trudne… I tak bardzo bolesne.
Powolnym krokiem, jakby jej nogi ważyły tonę, podeszła do toaletki matki i ściągnęła z niej pokrowiec. Zerknęła w lustro, łudząc się, że może uchwyci w nim zaklęte w czasie odbicie hrabiny Westmoore, jednak ze szklanej tafli patrzyły na nią tylko jej własne, niezwykle smutne oczy.
Przeniosła spojrzenie na pozostawione na blacie przybory toaletowe. Służba ich nie uprzątnęła, a jedynie przykryła, dlatego tkwiły w tym samym miejscu, w którym pozostawiła je ręka matki. Wpatrywała się w nie, przypominając sobie, jak matka rozczesywała włosy inkrustowaną szczotką, jak przypudrowywała policzki miękkim pędzlem z porcelanową końcówką.
Ostrożnie ujęła w dłoń chłodną rączkę szczotki. Obracała ją w palcach, przy okazji zauważając długie, pojedyncze pasma zaplątane pomiędzy włosie. Przyjrzała się im uważnie. Promienie słoneczne wpadające przez wielkie okna zaigrały w jasnych nitkach, złocąc je. Elizabeth pomyślała o ulotności ludzkiego życia, przyrównując je do pajęczej sieci. Lada podmuch może je przerwać.
Nieznośna gula wezbrała w gardle dziewczyny, utrudniając oddychanie. Pod powiekami wezbrały łzy, ale ani jedna z nich nie spłynęła po policzkach. Może łatwiej by było, gdyby pozwoliła sobie na płacz, jednak w tamtym momencie nie była do tego zdolna. Cierpiała wewnątrz, nie okazując smutku na zewnątrz. Katowała się wspomnieniami, odtwarzając w myślach każdą wspólną chwilę, którą spędziła z rodzicami. Najdrobniejsze, niby błahe wydarzenia, nagle nabrały bardzo istotnego znaczenia. To była prawdziwa katorga, ale jednocześnie i ratunek. Zadawała sobie ból, ale ten ból przynosił ukojenie. Czasem, gdy traci się wszystko, jedyne co pozostaje to tylko wspomnienia. Słodkie, a zarazem bolesne. Jednak bez nich dalsze życie nie miałoby sensu.
***