- W empik go
W krainie złota - ebook
W krainie złota - ebook
„ W krainie złota ” to historia miasteczka Sacramento na Dzikim Zachodzie. Jego historia rozpoczęła się, gdy podróżnik John Sutter odkrył w jego pobliżu złoża złota. Wtedy to w ogromnej liczbie zaczęli napływać osadnicy zwabieni chęcią wzbogacenia się. Za poszukiwaczami złota zjawili się handlarze, którzy chcieli zarobić na sprzedaży poszukiwaczom różnych towarów. Nie brakowało wśród nowo przybyłych także oszustów.
Historia miasteczka stanowi tło dla opowieści o rodzącym się uczuciu pomiędzy jednym z mieszkańców miasteczka, Rowsem, a nowo przybyłą dziewczyną, Mary Monteray. Rows, aby stać się godnym partnerem dla wykształconej kobiety, postanawia się ucywilizować i zacząć kształcić.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7903-480-2 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kto dziś przejeżdża przez miasto Sacramento, nie w kierunku San Francisco, ale na południe ku rzece Makosme, ujrzy jeszcze dom, w którym mieszkał Sutter, pierwszy odkrywca złota w Kalifornii.
Dom dziś już stoi za miastem i jest ruiną; dachu na nim nie ma, mury lepione z szarej gliny, a barwione przez ogień, przez kule meksykańskie i szczerbione indyjskimi tomahawkami, zrysowały się, porozpadały i częściowo zmieniły w bezładne kupy gruzu; ale mieszkańcy miasta ogrodzili je drucianym płotem i strzegą jak oka w głowie tych ostatków „kalifornijskiej kołyski”.
Gdyby bowiem nie ten dom, nie istniałoby Sacramento, nie istniałoby czterechkroćstotysięczne San Francisco, kolej nie łączyłaby dwóch oceanów i Kalifornia nie byłaby tym, czym dziś jest, to jest krainą szumiącą łanami zbóż, gajami pomarańcz, winnic, drzew migdałowych i pieprzowych, ale najprawdopodobniej głuchą i bezludną pustynią.
Sutter, odkrywca złota, tak stworzył Kalifornię, jak później Strzelecki Australię.
Dziwne czasem przeznaczenia wiążą się z zamiarami ludzkimi. Sutter był człowiekiem ogromnej energii, ale raczej idealistą niż człowiekiem praktycznym.
Przybywszy z kilku towarzyszami do Kalifornii założył tartak. Dlaczego i po co? trudno powiedzieć.
Tartak może przynosić znakomite zyski w krainach zaludnionych, gdzie się budują domy, okręty i tym podobne. Ale w pustyni, jaką naówczas była Kalifornia, co robić z deskami? A jednak tartak stanął. Dwa razy palili go Indianie i za każdym razem odbudowywano go na nowo. W czasie drugiego napadu Sutter, oblężony w owym wspomnianym domu, mało nie zginął ze wszystkimi towarzyszami.
Ale napad szczęśliwie odparto, w dwa tygodnie zaś później tartak szumiał i klekotał jak dawniej.
Może szum jego kół przypominał Sutterowi szum wodospadów ojczystej Szwajcarii. Aż pewnego razu, gdy koła milczały, jeden z towarzyszów Suttera dostrzegł pod nimi w przeźroczy wodnej grube, połyskujące żółtawo ziarna. Było to złoto.
Jakim sposobem wieść o nim przebiegła w mgnieniu oka pustynię, rozległa na cztery tysiące mil angielskich i doszła do New Yorku, trudno powiedzieć: dość że losy Kalifornii były od tej chwili rozstrzygnięte.
Kupcy w New Yorku, Bostonie, Filadelfii i Baltimore porzucali swe kramy, urzędnicy urzędy, plantatorowie południa swe plantacje, rozbójnicy na Missisipi swe porohy, skwaterowie swe stada, strzelcy swe puszcze – i wszystko, co żyło, dążyło do Kalifornii kopać złoto i szukać go w rzekach, rzeczkach, strumieniach, wzgórzach, wąwozach.
Dziś śluzy tylko, długie na kilka mil czasem i upowite w bluszcze, powoje, liany, kapiące uwiciem i festonami zieloności, przypominają, że Kalifornia jest krajem złotodajnym. Ale dziś kopalnie zmieniły się w przedsiębiorstwa akcyjne i praca rąk zastąpiona machinami; wówczas zaś widziałeś setki ludzi pracujących osobiście z rydlem w ręku i taczkami. Rozkopywano całe wzgórza, zmieniano koryta strumieni, pracowano dzień i noc pod palącym słońcem, bez dachów nad głową, wśród huku strzałów rewolwerowych.Rozdział II
SACRAMENTO
Kiedy Sutter zbudował swój pierwszy dom i tartak, nazwa Sacramento nie istniała.
Mianowano nią nie tylko rzekę, ale i osadę na lewym brzegu leżącą. Była to jednak meksykańska mieścina w całym znaczeniu tego wyrazu. Składał ją szereg obdrapanych domów, tuż nad wodą stojących, budowanych z czerwonego drzewa, którego lekkie i źle przybijane deski każdy wiatr odrywał. Niektóre z tych budowli wzniesione były z chrustu pomazanego jaskrawą gliną wydobytą z rzeki; inne podobniejsze były do indyjskich wigwamów w kształcie ostrokręgów, z których szczytu sterczały tyczki.
Dwa największe budynki były to „wenty”, w których sprzedawano wódkę i „mescal”. Wieczorami rozlegały się z nich klątwy grających w karty „caballerów” i suche dźwięki krzyżowanych w bitwie noży. Trupy wyrzucano w wodę z obszernych werand, wszystko bowiem przesłaniały rozpanoszone wszechwładnie płaczące wierzby. Jasnozielone ich warkocze przedstawiały zbitą i pogmatwaną masę, częścią zatopioną w wodzie, częścią pokrywającą brzeg. Młode pędy wyrastające z ziemi mieszały się ze starymi, tamując przystęp do rzeki. Niepodobieństwem było posunąć się o krok jeden w tej gęstwinie, ale z drugiej strony oddawała ona niezmierną usługę, albowiem woda nie mogła podmulać brzegu, który w miarę jak między korzeniami osadzała się glina, wznosił się stopniowo, broniąc osadę od zalewu. Ale w ogóle niedostateczna to była obrona: po zimowych deszczach czerwone fale pokrywały brzeg, gałęzie i osadę. Na pozostałym mule puszczały się ślazy, liany i powoje, słowem – nowe lasy wyuzdanej, nieprawdopodobnej roślinności.
Drugi brzeg był niską łąką.
Jest nią dotychczas. Łąka ta ciągnie się jak okiem dojrzeć i z wyjątkiem miesięcy letnich przez większą część roku prześwieca wodą, powierzchnia owej „prerii” nęci oko żywą, wiecznie świeżą zielonością trawy i migotaniem tysiącznych barw łącznego kwiecia. Tulipany, irysy, lilie białe, wielkie bladoróżowe gwoździki, żółte wanilie wychylają głowy nad trawę i kołysane wiatrem mienią się jak tęcza. Na wyższych kępach rosną czarne dęby (black oaks), z których liść nie spada nigdy.
Łąka ciągnie się wzdłuż prawego brzegu aż do oceanu i jest ziemią obiecaną dla wodnego ptactwa. Mamy, dzikie gęsi, kormorany, pelikany, kaczki szare, czarne i różowe, żurawie, czaple i kulony gnieżdżą się tu, żyją, umierają w niezakłóconym spokoju.
W miejscowościach suchszych żyją króliki, zające, w błotach łosie, w zaroślach jelenie i kaguary, prócz tego wszędzie pasą się trzody. Bydło, sprowadzone jeszcze przez jezuitów z Meksyku, rozmnożyło się tu bardzo. Łąka żywiła osadę, Meksykanie bowiem byli hodowcami. Rolnictwo za czasów Sutterowego tartaka prawie że jeszcze nie istniało. Na południu od Los Angeles księża zasadzili w misji pierwsze szczepy winne, ale na północy sadzono tylko kukurydzę, której ziarna tłuczono w pierwotny sposób między kamieniami. Zresztą majątek stanowiły woły i krowy, których nie było komu sprzedać. Żadne okręty nie przebijały jeszcze pysznego „bayu” San Francisco. Niejeden też „caballero” stawiał na kartę po dziesięć wołów i dwadzieścia krów. Bogactwem były także stada koni, tak zwanych mustangów, o krwawych oczach i pokudłanych ogromnych grzywach, ścigłych, ale złośliwych. Kobiet brakło zupełnie. Miejscowi mieszkańcy osady brali za żony Indianki z pokoleń Soussonów i Wężów, które to pokolenia zamieszkiwały stoki Sierry Nevady.
Życie prowadzono pustynne i na wpół dzikie. Księżyc, który wieczorami podnosił się nad „łąką”, oświecał ziemię uśpioną, zupełnie pierwotną. Dymy wydobywające się spomiędzy wierzb były jedynym znakiem, iż ludzie żyją nad Sacramento. Ciszę przerywało tylko wycie dzikich zwierząt i klekotanie historycznego tartaka.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.