W kraju Putina. Życie w prawdziwej Rosji - ebook
W kraju Putina. Życie w prawdziwej Rosji - ebook
Dwa lata po upadku ZSRR, kiedy nowa Rosja walczyła o przetrwanie, Anne Garrels była korespondentką w Moskwie. Szybko zauważyła, że podczas gdy cały kraj cierpi wskutek upadku mocarstwa, stolica kwitnie. Żeby mieć pełen obraz Rosji, autorka postanawia wyjechać na prowincję. Wybiera Czelabińsk, oddalony o prawie 1800 kilometrów ośrodek militarno-przemysłowy. Obwód czelabiński, gdzie przez lata rozwijano radziecki program nuklearny, to ziemia zachwycających jezior, nieczynnych fabryk, tajemniczych zamkniętych miast oraz najbardziej zanieczyszczonych na świecie miejsc. W kraju Putina pokazuje realia życia w prawdziwej Rosji. Poznajemy przedsiębiorców wspinających się po szczeblach drabiny społecznej, zapalonych aktywistów stojących na straży praw sierot i niepełnosprawnych dzieci oraz pretensjonalnych mafiosów. Towarzyszymy też zwykłym lekarzom i nauczycielom, próbującym walczyć z wszechobecnym łapownictwem i niedbalstwem. Dzięki bliskim znajomościom z mieszkańcami regionu autorka dociera do przyczyn powszechnej wśród Rosjan lojalności wobec Putina, właściwej nawet tym, którzy potępiają nadużycia władzy.
„Kto chce zrozumieć Rosję Putina, powinien sięgnąć po tę książkę. Anne Garrels zgłębia centralny region kraju i prezentuje różnorodne głosy Rosjan z prowincji. Próbuje w ten sposób wytłumaczyć, jak doszło do tego, że państwem rządzi cieszący się nieprzemijającą popularnością Putin”. Bill Keller, redaktor naczelny „The Marshall Project”
„Porywająca opowieść Anne Garrels o mieszkańcach prowincjonalnej Rosji. Ta fascynująca książka pokazuje inną Rosję, niż ta, którą znamy z relacji większości osób mieszkających w Moskwie czy Petersburgu”. Jack F. Matlock
ANNE GARRELS pracowała jako korespondentka dla amerykańskiej publicznej rozgłośni radiowej NPR. Jest autorką książki Naked in Baghdad. W roku 2003 została uhonorowana nagrodą Courage in Journalism przyznawaną przez International Women’s Media Foundation oraz Nagrodą im. George’a Polka w kategorii reportaż radiowy.
Spis treści
SPIS TREŚCI
1 Chaos 9
2 Stabilizacja 23
3 Tożsamość 43
4 Taksówkarz 61
5 (Nie)wesoły żywot geja 77
6 Rosyjska rodzina 87
7 Uparci rodzice 105
8 Lekarze 125
9 Narkomani 139
10 Szkoły i koszary 153
11 Wierzący 177
12 Wspólnota muzułmańska 199
13 Obrońcy praw człowieka 219
14 Biegły sądowy 241
15 Wolność słowa 259
16 Nuklearny koszmar 281
17 Kalejdoskop krajobrazów 303
18 Granice 325
Podziękowania 333
Informacja o autorce 335
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8179-530-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spis treści
1 Chaos 9
2 Stabilizacja 23
3 Tożsamość 43
4 Taksówkarz 61
5 (Nie)wesoły żywot geja 77
6 Rosyjska rodzina 87
7 Uparci rodzice 105
8 Lekarze 125
9 Narkomani 139
10 Szkoły i koszary 153
11 Wierzący 177
12 Wspólnota muzułmańska 199
13 Obrońcy praw człowieka 219
14 Biegły sądowy 241
15 Wolność słowa 259
16 Nuklearny koszmar 281
17 Kalejdoskop krajobrazów 303
18 Granice 325
Podziękowania 333
Informacja o autorce 335
1
Chaos
Pewnego zimowego dnia 2013 roku rosyjskie miasto Czelabińsk oślepiła struga białego światła, która rozbłysła na niebie. Rozświetliła późny poranek i zakreśliwszy łuk nad horyzontem, zniknęła, zostawiając za sobą smugę dymu. Uczniowie Liceum nr 31 przyklejali nosy do szyb klasowych okien, by dojrzeć „to niesamowite światło”. Kilka minut później nastąpiła olbrzymia eksplozja. Solidne okna szkoły ledwie zadrżały, ale odłamki rozbitych szyb i ekranów telewizorów fruwały po całym mieście. Włączyły się autoalarmy, a dach huty cynku uległ częściowemu zawaleniu. Około tysiąca dwustu osób zostało ranionych gradem odłamków. Jakimś cudem nikt nie zginął.
Internet błyskawicznie zalały spektakularne nagrania z kamerek samochodowych. Urządzenia służą tutejszym do rejestrowania – zdecydowanie zbyt częstych w regionie –wypadków, dostarczając dowodów na poparcie wniosków ubezpieczeniowych. Tym razem kamery samochodowe sfilmowały efekt zbliżania się do ziemi meteorytu o średnicy blisko 20 metrów, który nadleciał niespodziewanie z prędkością mniej więcej 67 000 km/h, czyli około 19 m/s. Zaczął wybuchać na wysokości 45 km w okolicy Czelabińska, eksplodując z siłą około 500 kiloton trotylu, trzydzieści razy większą niż bomba zrzucona na Hiroszimę. W apogeum swej intensywności superbolid jasnością trzydzieści razy przewyższył Słońce. Według uczonych to był największy fragment kosmicznej skały, jaki dotarł do naszej planety od roku 1908, gdy inny meteoryt uderzył w Ziemię w rejonie rzeki Tunguzka na Syberii.
Deszcz odłamków skalnych zasypał okolice Czelabińska, a największy z nich wybił olbrzymi okrągły przerębel w skutej grubym lodem tafli jeziora Czebarkul, oddalonego o kilka godzin jazdy samochodem od stolicy obwodu. Obyło się bez huku – upadkowi towarzyszył jedynie świetlisty błysk. Wierni zgromadzeni w pobliskiej cerkwi kontynuowali nabożeństwo. Wędkarze, drzemiący na zamarzniętej tafli, zostali brutalnie wybici z błogiego odurzenia, jednak cokolwiek spadło do jeziora, błyskawicznie zniknęło w wodnej głębinie, pozostawiając po sobie tylko ziejącą dziurę.
Osiem miesięcy później z dna jeziora nurkowie wydobyli półtonowy kawał kosmicznej skały. Podczas wyciągania kamień rozkruszył się na trzy części. Największa z nich spoczywa teraz spokojnie pod kopułą z pleksi w regionalnym muzeum. W zestawieniu z barwnymi kamieniami wydobywanymi w Uralu: lśniącym zielonym malachitem czy czaroitem, mieniącym się odcieniami głębokiego fioletu, pozostałość meteorytu jest nijaką szaroburą grudą, z ubytkami w miejscach, gdzie przytopiona materia odszczepiła się podczas swej niezwykłej podróży.
Zarówno przesądni, jak i religijni mieszkańcy regionu doszukiwali się szczególnych znaczeń w tym niecodziennym wydarzeniu. Dowcipnisie sugerowali, że to palec boży w końcu dotknął mianowanego przez Władimira Putina gubernatora obwodu, od dawna podejrzewanego o korupcję. Nikt nie miał wątpliwości co do tego, że surowy przemysłowy region czelabiński, oddalony o prawie dwa tysiące kilometrów od Moskwy, znowu znalazł się w centrum zainteresowania – tym razem nie z winy człowieka. Okryty niechlubną sławą jednego z najbardziej zanieczyszczonych miejsc na świecie z powodu niegdyś utrzymywanej w sekrecie katastrofy jądrowej, spowity kłębami fabrycznych wyziewów, region Czelabińska przeżył wiele upokorzeń. W mieszkańcach tych powszechnie pogardzanych ziem osobliwe zjawisko wzbudziło respekt, a także swoiste poczucie dumy. Przez chwilę kwitł handel domniemanym „kosmicznym kamieniem”, a miejscowa fabryka czekolady wypuściła na rynek luksusową serię wyrobów pod nazwą Meteor.
Czelabińsk to miasto, którego losy zaczęłam bacznie śledzić w roku 1993 – dwa lata po rozpadzie Związku Radzieckiego, kiedy nowa niepodległa Rosja walczyła o przetrwanie. Przygotowywałam wówczas korespondencję z Moskwy dla amerykańskiego radia publicznego NPR, a wcześniej, pracując jako dziennikarka, odsłużyłam już wiele kontraktów w Związku Radzieckim i w Nowej Rosji. Jak powie każdy Rosjanin, Moskwa to nie Rosja, a w latach dziewięćdziesiątych było jasne, że przepaść pomiędzy najbogatszym i najpotężniejszym z miast a resztą kraju będzie się dalej pogłębiać. Moskwa to nie tylko stolica państwa i siedziba rządu. To także centrum finansowe, handlowe, kulturalne i rozrywkowe – słowem: Waszyngton, Nowy Jork, Chicago i Los Angeles w jednym. Jednak większość obywateli rosyjskich, włączając w to członków wielu różnorodnych grup etnicznych, żyje gdzie indziej. Rozproszeni na ogromnej przestrzeni, jednocześnie podziwiają moskiewską metropolię i darzą ją niechęcią. Postanowiłam, że znajdę miejsce położone z dala od stołecznej obwodnicy, gdzie mogłabym przyjrzeć się życiu obywateli nowej Rosji, którzy zdecydowali się własną drogą brnąć przez gruzowisko pozostałe po politycznym, etnicznym, społecznym i ekonomicznym trzęsieniu ziemi.
Kiedy podjęłam decyzję, że skupię się na jednym oddalonym od stolicy obszarze, brałam pod uwagę wiele miast i regionów, aż wreszcie postanowiłam zaufać losowi. Z braku rzutki wycelowałam zaostrzonym ołówkiem w wielką mapę Rosji zawieszoną w moim biurze. Ołówek wylądował blisko centrum, znacząc malutkim rozdarciem region, który – tak jak większość rosyjskich ziem – przez długi czas był niedostępny dla obcokrajowców, a ostatnio otworzył się na świat. Zobowiązana niewypowiedzianą przysięgą, że udam się w miejsce wskazane przez czubek ołówka, uznałam mój układ z obwodem czelabińskim i jego stolicą za przypieczętowany. Od tamtej pory regularnie jeździłam w tamte strony. Właściwie stały się one moim drugim domem.
Obwód czelabiński – obszar wielkości Austrii, zamieszkany przez zaledwie trzy miliony ludzi, rozciąga się na południowych skrawkach gór Ural. „Góry” zdają się w tym przypadku określeniem nieco mylącym – wytarte przez czas uralskie szczyty to dzisiaj właściwie niewiele więcej niż pasmo wzgórz oddzielające zachodnią „europejską” część Rosji od Syberii. Tubylcy, wiodący życie równie odległe od Moskwy co od Pacyfiku, są dumni, że mieszkają na obszarze, który nazywają „kręgosłupem Rosji”: bogatym w minerały i węgiel, pełnym lasów, pól uprawnych i jezior. Wierzą, że należycie wsparli ojczyznę w jej działaniach wojennych i pokojowych. Jednak olbrzymich kosztów tego wsparcia nie sposób oszacować, a region wciąż jeszcze nie okrzepł po spustoszeniach, jakie poczyniła w nim historia.
Ta historia wciąż się tworzy. Kiedy tysiące przedstawicieli moskiewskiej klasy średniej w latach 2010 i 2012 wyszło na ulice, by protestować przeciwko oszustwom wyborczym, korupcji i nadużyciom, reszta kraju zachowała względne milczenie. Korespondenci zagranicznych mediów, śledzący wydarzenia ze swoich moskiewskich placówek, nagłośnili stołeczne protesty, jednak zlekceważyli ogólną sytuację w kraju. Gdyby sugerować się tym, co podawały wówczas zachodnie media, można było wysnuć wniosek, że cała Rosja stanęła o krok od powstania.
Ignorancja zagranicznych mediów umocniła moją determinację do obserwacji i rejestrowania wydarzeń w regionie Czelabińska. Tak jak przeważająca część obszaru Rosji, obwód czelabiński to ziemia Putina, a dziś, kiedy piszę te słowa, wpływ prezydenta staje się tam coraz bardziej przemożny. Przyczyn tego jest wiele i są one zawiłe.
Większość Rosjan zachowała bolesne wspomnienia z czasów nazywanych tu „anarchią” lat dziewięćdziesiątych, kiedy to po upadku Związku Radzieckiego zapanowało bezprawie, a poziom życia stopniowo się obniżał. Spragnieni stabilizacji, poczucia dumy narodowej wierzą, że zawdzięczają je prezydentowi Putinowi. Marzą o kraju wartym ich miłości i podziwu. Wielu z nich niechęcią darzy Zachód, zarzucając mu hipokryzję i arogancję. Trudno znaleźć osobę, która potrafiłaby dostrzec alternatywę dla status quo – znacznie powszechniejszą postawą wobec rzeczywistości jest zgorzkniała bierność. Opozycja jest rozdrobniona, słaba i zastraszona.
Kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy, w roku 1993, Czelabińsk był przygnębiającym miejscem, zamieszkanym przez ludzi na przemian zdesperowanych, pełnych nadziei i zaniepokojonych w obliczu echa zmian zachodzących w Moskwie. Wcześniej, od końca lat trzydziestych ubiegłego wieku, cały region był zamknięty dla obcokrajowców z powodu znajdujących się na jego terenie tajnych obiektów wojskowych i przemysłowych. Teraz te należące do państwa i przez nie kontrolowane molochy, nierzadko zatrudniające dziesiątki tysięcy ludzi, znalazły się wśród instytucji najbardziej zagrożonych pojawieniem się gospodarki rynkowej. Nagle obwód Czelabiński stał się częścią świata. Pozbawione rządowych subwencji, bez odpowiednich struktur i zarządzania, by uchodzić za „konkurencyjne”, miejscowe fabryki wymagały gruntownej reorganizacji oraz inwestycji. Ze względu na panujący w kraju chaos i brak rodzimego kapitału konieczny był udział środków z Zachodu, co dla Rosjan stanowiło zupełną nowość. Karierę zaczęły robić obce do niedawna słowa, takie jak „zysk” i „bankructwo”. Cała gama nowych wyrażeń i towarzyszący im zestaw pojęć zawładnęły krajem, a Czelabińsk, tak jak większość Rosji, nie był na nie właściwie przygotowany.
Należałam do pierwszych osób z zagranicy przybyłych do Czelabińska, gdzie brak „akceptowalnych” warunków noclegowych wprawiał w zakłopotanie miejscowe władze. W mieście brakowało nawet hoteli Intouristu – państwowej agencji turystycznej – przybytków obskurnych i drogich niewspółmiernie w stosunku do niskiej jakości oferowanych usług, stworzonych z myślą o obcokrajowcach odwiedzających otwarte miasta Związku Radzieckiego. Jedyne działające w Czelabińsku hotele reprezentowały jeszcze nędzniejszy poziom, a ich goście musieli się zmagać z przerwami w dostawie wody i ciepła, więc lokalne władze nalegały, żebym zatrzymała się w dawnym pensjonacie Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Warunki, jakie tam zastałam, były ciut lepsze: wąskie pojedyncze łóżko, odchodząca od ścian tapeta, różowe nylonowe zasłonki, a do tego ten charakterystyczny zapach radzieckich środków dezynfekujących i dymu papierosowego – woń, którą wciąż jeszcze przesiąknięty był kraj.
Podczas gdy w Moskwie otwierano nowe restauracje i kasyna, w Czelabińsku trzeba było na nie jeszcze poczekać. Powstało za to kilka prywatnych klubów, obsługujących małe grupy zamożnych klientów. Miejsca te nie były w żaden sposób oznakowane, po prostu należało wiedzieć, gdzie się znajdują. Klientela, złożona głównie z mężczyzn w czarnych koszulach i czarnych krawatach, w towarzystwie zawsze milczących panienek, wyglądała jak żywcem wyjęta z kiepskiego filmu gangsterskiego. Bywalców tych przybytków nazywano „mafią” – słowa, które bardzo szybko się zadomowiło, zaczęto używać w odniesieniu do grup przestępczych, wymuszających haracze w zamian za „ochronę” sklepów, nowo powstałych prywatnych firm i tych państwowych przedsiębiorstw, które przetrwały przemiany. Szef lokalnego oddziału milicji przyznawał, że jego ludzie nie są w stanie sprostać grupom przestępczym, przewyższającym ich oddziały liczebnie, dają się wyprowadzać mafii w pole, a nawet wciągać do współpracy.
Niebo nad Czelabińskiem okazało się wolne od drażniącego dymu, przed którym mnie przestrzegano, ale czyste powietrze przynosiło zarówno ulgę, jak i zagrożenie. Oznaczało, że stanęła produkcja w stalowniach, zakładach chemicznych i fabrykach zbrojeniowych, od których zależał byt miejscowej ludności. Pracownicy nie otrzymywali pensji albo wypłacano im je w zupełnie niedorzecznych ekwiwalentach, takich jak choćby kryształowe wazony albo rury przemysłowe – towary uzyskiwane przez zakłady w wyniku wymiany barterowej. Do największych przedsiębiorstw należały fabryki sprzętu wojskowego, gdzie tysiące ludzi pracowały przy produkcji niskiej jakości kosztownego wyposażenia dla armii, która właśnie stanęła na skraju upadku. Kierownictwo fabryk rozgrabiało wszystko, co można było sprzedać, zazwyczaj dla własnej korzyści.
Górnicy, żyjący w warunkach skandalicznych nawet jak na sowieckie standardy, grozili strajkami. Szpitalom pokończyły się podstawowe środki medyczne, dlatego korzystały jedynie ze sporadycznego wsparcia z Zachodu. Kurczyły się również zapasy żywności, więc pod każdym fotelem, łóżkiem czy sofą składowano to, co udało się na własną rękę wyhodować, zabutelkować, wyżebrać albo uzyskać w wyniku wymiany lub kradzieży. PKB od roku 1991 do 1995 obniżyło się o 34 procent – to większy spadek niż ten, który dotknął gospodarkę Stanów Zjednoczonych w czasie Wielkiego Kryzysu, a zapaść najmocniej uderzyła w miasta takie jak Czelabińsk. Burmistrz obawiał się błyskawicznego wzrostu bezrobocia, rozruchów i kryzysu budżetowego, w wyniku których pozbawione dostaw energii miasto pogrążyłoby się w ciemnościach i zimnie. Niewiele brakowało, a spełniłyby się jego najgorsze sny. Zimą temperatury w regionie oscylują zwykle na poziomie −20° C, jednak niespotykanie ciepła zima roku 1993 doprowadziła do radykalnych cięć w rachunkach za ogrzewanie w mieście, przynosząc tak bardzo potrzebną wtedy ulgę. Fabrykom nakazano pozostawić większość pracowników na stanowiskach, nawet jeśli regularnie nie wypłacano im pensji.
Podobnie jak w wielu rosyjskich miastach, życie w Czelabińsku toczyło się wokół podupadających fabryk, które stanowiły rodzaj samowystarczalnych miasteczek z własnymi zrujnowanymi osiedlami mieszkaniowymi, szpitalami, klinikami i żłobkami. Teraz odpowiedzialność za utrzymanie tych obiektów została scedowana na lokalne władze, które okazały się zupełnie nieudolne. Z kolei rząd zapowiedział obywatelom możliwość uwłaszczenia zamieszkiwanych przez nich lokali. Szczęśliwcy rezydujący w państwowych mieszkaniach z miejsca stali się ich właścicielami, jednak wątpliwości, co to dokładnie oznaczało, mieli wszyscy, z wyjątkiem osób o skłonnościach przestępczych. Zważywszy na to, że nie było pożyczek ani kredytów hipotecznych, rynek nieruchomości praktycznie nie istniał – był wyłącznością ludzi zarabiających krocie. Gangsterzy pastwili się nad starszymi osobami: zastraszali je lub nawet mordowali, by przywłaszczyć sobie ich jednopokojowe mieszkanka. Tymczasem władze przestały przydzielać lokale osobom, które od dawna czekały na nie w kolejkach. Młodzi ludzie byli uziemieni w ciasnocie małych mieszkań, w których tkwili często wraz z kilkoma pokoleniami bliskich.
Zdarzały się jednak nieliczne osoby, dla których późne lata osiemdziesiąte oraz początek następnej dekady stanowiły ekscytujący czas objawienia i zmiany na lepsze. Wraz z nową erą pojawiły się szanse na zarobienie pieniędzy, a także na zadośćuczynienie za krzywdy z przeszłości i wyrównanie bieżących rachunków. Dawne nocne dysputy w ciasnych kuchniach przemieniły się w otwarte dyskusje. Pierwszym pytaniem, jakie ludzie zadawali sobie przy spotkaniu, było: „Co ostatnio czytałeś?” – choć trzeba przyznać, że nastolatki szybko znudziły się natłokiem wspomnień o stalinowskiej przeszłości, znacznie bardziej zaabsorbowane stertami pirackich płyt DVD, piętrzącymi się na bazarach. Telewizja nagle otwarła się na zagraniczne produkcje i zagościły w niej na dobre meksykańskie telenowele oraz brytyjskie seriale detektywistyczne. Kiedy w piątkowe wieczory nadawano program Vzglyad (Pogląd), wyludniały się ulice, bo każdy chciał być na bieżąco ze szczegółami ostatnich politycznych sensacji. Pewien program satyryczny, zatytułowany Marionetki, nikomu nie szczędził zjadliwości. W tych pierwszych latach przemian niemożliwością było powstrzymanie ludzi od mówienia, jednak wielu ludziom nowo pozyskane swobody, oprócz zadowolenia, przyniosły także traumę. Odchodziło wszystko to, co znali i czego byli pewni.
Nawet dzisiaj mało który mieszkaniec Zachodu w pełni zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo niepopularną postacią stał się Borys Jelcyn – otoczony doradcami zapatrzonymi na Zachód i przez kraje zachodnie wspieranymi – zanim w końcu zniedołężniały, nadużywający alkoholu prezydent podał się do dymisji ostatniego dnia roku 1999. Gdy dobiegł końca miodowy miesiąc Rosji z Zachodem, kiedy to wielu Rosjan rozkochało się w Ameryce, przyszedł czas na smak goryczy i gniewu właściwy odrzuconym kochankom, do których właśnie dotarło, że nie wyszło tak, jak tego oczekiwali. Podczas gdy Jelcyn i jego drużyna przekonywali, że niezbędna jest zakrojona na dużą skalę akcja prywatyzacyjna, nastawiona na przekazanie majątku narodowego ludziom, którzy będą potrafili efektywnie nim zarządzać, większość Rosjan dostrzegała tylko zamknięte, sekretne aukcje, kumoterskie układy, przekręty, przestępczość uliczną oraz wzrost potęgi uprzywilejowanych, niewyobrażalnie bogatych grup oligarchów, często dochodzących do swych fortun przy udziale tajnych funduszy Partii Komunistycznej. Pracownicy otrzymywali jedynie po kilka kuponów prywatyzacyjnych, tak zwanych udziałów. W desperackich wysiłkach zapewnienia rodzinom bytu większość z nich błyskawicznie za bezcen sprzedawała swoje udziały tym, którzy jakimś sposobem posiadali dostęp do gotówki.
Podczas gdy w Moskwie, gdzie skupiona była większość kapitału, ulice zakorkowały zagraniczne samochody, to na poznaczonych koleinami czelabińskich drogach ruch wciąż był niewielki, a zardzewiałe Żyguli i Wołgi pozostawały głównymi środkami transportu. Nieoficjalny handel bazarowy zastąpił państwowe sklepy. Na targowiskach miejscowi, zabezpieczeni przed zimnem warstwami ciepłej odzieży, handlowali czym się dało, by uciułać kilka rubli: ubraniami własnej produkcji, tanimi, nieopodatkowanymi towarami z Chin i Turcji czy materiałami budowlanymi pochodzącymi z podejrzanych źródeł. Ludzie, świadomi galopującej inflacji, zanosili swe zarobki do kantorów, których obroty mocno podskoczyły dzięki sprzedaży dolarów, pieczołowicie upychanych pod materacami przez nabywców. Wszyscy śledzili dzienny kurs dolara. Każdy do perfekcji opanował sztukę spekulacji walutą, by chronić swój niewielki dobytek. To było zarówno męczące, jak i demoralizujące.
Dla wielu ludzi w regionie Czelabińska, a także w pozostałych częściach Rosji słowa „demokracja” i „reforma” stały się synonimami głodu, przestępczości oraz gwałtownego pogorszenia poziomu usług społecznych. Niezwykle lukratywną działalnością stał się montaż wzmocnionych metalem drzwi do mieszkań i potrójnych zamków w celu ochrony przed coraz powszechniejszymi kradzieżami i przemocą. Rozczarowanie ulubieńcem Zachodu, Borysem Jelcynem, w roku 1996 skłoniło mieszkańców obwodu do odrzucenia popieranego przez prezydenta kandydata na gubernatora. Wybrano człowieka ze starej komunistycznej gwardii, jednak pomimo szumnych zapewnień o nastaniu demokracji, przy aprobacie Waszyngtonu Jelcyn nie przyjął wyników wyborów i na stanowisko gubernatora powołał swojego kandydata. Przez jakiś czas panowało totalne zamieszanie, wynikłe z prób objęcia stanowiska przez dwie rywalizujące o nie osoby. W końcu zwyciężył były komunistyczny aparatczyk.
W roku 1998, kiedy Rosja nie wywiązywała się ze spłaty kredytów zagranicznych, Czelabińsk, którego byt opierał się na przestarzałych, zatrudniających zbyt wielu pracowników fabrykach, otrzymał kolejny cios:
– Ile jeszcze możemy znieść? – pytali ludzie w obliczu ponownej utraty posad i oszczędności.
Byłe republiki radzieckie i wschodnioeuropejskie państwa satelickie dawnego mocarstwa napawały się niedawno uzyskaną niepodległością oraz dopiero nabywanym poczuciem tożsamości narodowej, chętnie prezentując się jako ofiary długich cierpień pod moskiewskim jarzmem. Tylko Rosjan potępiano za krzywdy sowieckich czasów, mimo że współwinnych było wielu, a przynajmniej takie można było odnieść wrażenie. Rosjanie obserwowali, jak Unia Europejska i NATO wabią ich dawnych sojuszników. Zdawało się, że Zachód traktuje Rosję jak przegranego, nad którym można się pastwić albo całkiem go ignorować.
Kiedy coraz bardziej nieporadny Borys Jelcyn nieoczekiwanie podał się do dymisji, na swego następcę naznaczając stosunkowo nieznanego wówczas Władimira Putina, wielu Rosjan odczuło ulgę. Putin – były oficer KGB, zdrowy i elokwentny, potrafił szybko wykorzystać powszechne niezadowolenie. Zdawał sobie sprawę ze spustoszenia, jakie w rosyjskiej duszy poczyniła dekada zamętu, upokorzeń i nostalgii za supermocarstwową pozycją ZSRR. Na południu kraju brutalnie rozprawił się z czeczeńskimi powstańcami, którym wcześniej udało się wpędzić rosyjską armię w impas. Putin, zwróciwszy się do swych dawnych znajomych ze służb bezpieczeństwa, użył organów ochrony porządku publicznego, by zniszczyć rywali. Zablokował rejestrację większości opozycyjnych partii politycznych i kontynuował – niegdyś po cichu akceptowaną przez Stany Zjednoczone – grę Jelcyna, polegającą na tworzeniu słabej, fasadowej opozycji. Zniósł bezpośrednie wybory na gubernatorów obwodów, zastępując je kremlowskimi nadaniami.
Większość Rosjan nie narzekała. Odczuli nagłą poprawę, wynikającą z podwyżek cen ropy naftowej, gazu ziemnego i surowców. Znów wypłacano im pensje. Sprawniej zaczęły działać urzędy. Wzrosły zarobki. Pojawiła się możliwość zaciągania kredytów i pożyczek, aczkolwiek ich oprocentowanie dla większości było przytłaczająco wysokie. Zapanowano nad olbrzymią inflacją. Wzrosła konsumpcja. Można było odnieść wrażenie, że cenę za to wszystko – a było nią coraz mniej wolności i wzrastająca korupcja – płacono nader chętnie. Wyczerpani rewelacjami, jakie przyniósł czas głasnosti, która przez wielu odbierana była jako publiczne pranie brudów z przeszłości kraju, Rosjanie mieli serdecznie dość. Biernie patrzyli, jak Putin przejmuje kontrolę nad głównymi stacjami telewizji państwowej i jak zastrasza garstkę niezależnych mediów, wciąż usiłujących, zgodnie ze swoją misją, dostarczać rzetelnych informacji rosyjskiej opinii publicznej.
Przez cały ten okres w miarę możliwości co roku odwiedzałam Czelabińsk, chociaż z powodu wyjazdów służbowych do Iraku i innych miejsc były to krótkie pobyty. W roku 2012 nie pracowałam już dla NPR i mogłam sobie pozwolić na spędzenie w obwodzie czelabińskim kilku miesięcy. Okazało się, że miałam doskonałe wyczucie czasu. Stabilizacja rządów prezydenta Putina zdawała się osiągać szczyty, a kraj stanął w obliczu całej gamy nowych problemów.