Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

W kręgu kobiet - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Styczeń 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W kręgu kobiet - ebook

W kręgu kobiet to zbiór opowiadań pokazujących kobiety w różnych czasach, epokach i kulturach. Tak odmienne, a jednak mające podobne pragnienia. Niezwykle interesujący męski głos w kobiecym świecie. Nawiązując do Simone de Beauvoir Marian Kowalski pokazuje:

Nie rodzimy się kobietami – stajemy się nimi.


W dostępnych powieściach Mariana Kowalskiego (m. in. Rozstania, Kukułcze jajeczko, Kapryśne serca) - używając określenia Simone de Beauvoir – „druga płeć” zawsze jest na pierwszym panie. Byłoby rzeczą naturalną, gdyby kierowany do Czytelników zbiór opowiadań nosił któryś z tytułów: W kręgu drugiej płci, Z kobietą w tle. W trakcie wyboru tekstów autorem nie kierowały ideologiczne tendencje, na pewno nie miały wpływu obecne dyskusje wokół genderyzmu. Polonista z wykształcenia z zainteresowaniami historycznymi, trochę obieżyświat, publicysta, uprawiający różne formy wypowiedzi, wprowadza do polskiej literatury przynajmniej kilka postaci płci żeńskiej, które odegrały w odległych dziejach jakąś znaczną rolę, a nie zawsze przez pisarzy zauważone. Są to postaci z XI w.(typ Szekspirowskiej intrygantki, sprawczyni mordów), XIII. (ofiara knowań politycznych), XIV.(odnosząca sukces dworka), XVII (tragiczna postać szlachcianki słynnej z niezwykłej urody). Szkoda, że we współczesnych nam czasach nie znalazł w świecie polityków, biznesmenów odpowiednich bohaterek, a poprzestał na przedstawieniu kilku sylwetek nie rywalizujących z historycznymi, uwikłanych w istotne i mniej istotne dramatyczne wydarzenia.

To pouczająca literatura, często jej charakter kwalifikuje ją do gatunku sensacyjnego.

Marian Kowalski   po wrocławskich studiach polonistycznych pracował w oświacie szkolnej oraz w szkolnictwie  wyższym.  Pływał na statkach  handlowych  jako chief praktyki.  Debiut prozatorski  w 1958  we „Współczesności” opow. „Koty”, książkowy w 1973. Współpracował z czasopismami regionalnymi i centralnymi, publikując m.in. w  „Nowych Sygnałach”. „Nadodrzu” „Pobrzeżu”, „Scenie”, „Teatrze”, „Studencie”, Kurierze Szczecińskim”, „Głosie Szczecińskim”, „Morzu i Ziemi”, ”Spojrzeniach” „Jedności”. Współtworzył  kwartalniki społeczno-kulturalne na Pomorzu Zachodnim, inicjator literackich konkursów marynistycznych, słuchowisk radiowych.  Członek Związku Literatów Polskich, później  Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.  Autor m.in. kilkudziesięciu  magazynów  radiowych, recenzji teatralnych, esejów, słuchowisk radiowych, sztuk teatralnych, powieści, opowiadań, redaktor „Zeszytów Nauczyciela”, „Spojrzeń”, „Morza i Ziemi”, „Między innymi”,  w wydawnictwie „Glob”, „Jedności”, w szczecińskim radiu, „Przewodnika po współczesnej literaturze marynistycznej”, albumu  „60 lat Polskiego Radia Szczecin”, periodyku „Publiczna Radiofonia Regionalna”. Wiele publikacji  w  czasopismach pod kryptonimami, pseudonimami, również  pod pseudonimami ukazywały się jego powieści przygodowe, kryminały, romanse.



Publicysta, autor sztuk scenicznych, słuchowisk radiowych, powieści  społeczno-obyczajowych:  W połowie drogi, W oczekiwaniu, Przed kurtyną, Karczowiska, Dom na klifie; utworów historycznych: Cecylia i Eryk, Sydonia, Segeberg; opowiadań marynistycznych: Galapagos, Wszędzie i donikąd, Sail-ho; twórczości dla młodego czytelnika: Blinda, Junga, Mój przyjaciel delfin, Skarb  Morza Sargassowego, Mój nieprzyjaciel Mateo, Mój największy nieprzyjaciel, Mój przyjaciel Abu, Aneta z klifowego brzegu,. Komiks Zemsta rodu; Czytelniczki   starał się pozyskać  powieściami: Czarne  błyskawice, Skorpiony zabijają nocą,  Strażnicy zmarłych, Morze nie stało się grobem, Wiatraki na błękicie,  Skubanie kanarków, Uwodzicielka.

Obecnie  dostępne tytuły: Segeberg (powieść historyczna w wyd. Albatros 2011), Rozrabiaki z osiedla  (powieść dla młodego czytelnika w wyd. Telbit 2011),  „Niedaleko Kilimandżaro” (romans w wyd. Goneta).

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-449-9
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sławina

Krut, wybrany podczas wiecu na wodza słowiańskiego plemienia Obodrytów, niewiele żądał od poddanych. Oni od starzejącego się wodza podobnie. Chyba dlatego mógł z czystym sumieniem mówić,. że ich szanuje, a oni odwzajemniali się podobnymi zapewnieniami. Rozwojem wydarzeń w stolicy rządził przypadek, co wcale nie podrywało autorytetu księcia urodzonego pod szczęśliwą gwiazdą, ani też nie mąciło radości jego poddanych, którzy wciąż nie mogli nacieszyć się wolnością i łupami po wypędzonych chrześcijanach. Mieszkańcy stolicy żyli szczęściem zdobywców. Nawet kiedy szli na bój, nie opuszczało ich uczucie niefrasobliwości. Los był dla nich łaskawy i z każdej potyczki z saskimi wojami, dowodzonymi przez księcia Ordulfa, powracali w chwale zwycięzców, co utwierdzało ich w przekonaniu, że obodrzyccy bogowie są silniejsi od Boga chrześcijan. Sam Krut na tyle krytycznie oceniał swe wodzowskie umiejętności, że bez większego przekonania przypisywał sobie sukcesy na polach walk. Wykorzystywali to kapłani, znów świat ponownie wypełniając się dziwożonami, wiedźmami, jednorożcami, wiłami. Sławinę, młodą żonę Kruta, martwiła zgoda męża na dzielenie się każdym zwycięstwem z nieziemskimi mieszkańcami pól, lasów, jezior, bagien. Bała się, że w nieodległej przyszłości jej mąż może stracić popularność, albo że któryś ze sprytnych sług świątyni przejmie władzę nad ludem jak to stało się w Arkonie nad Morzem Bałtyckim.

Wezwała do siebie Billuga, pełniącego u boku księcia obowiązki tłumacza, a także preceptora podrostków książęcych.

– Niechętnie chodziłeś na msze święte – przypomniała. – Teraz nie widzę, byś cenił naszych kapłanów. – A gdy ten milczał: – Masz boga, którego nie znam? – Mężczyzna nie odpowiedział i na to pytanie. – Jest silniejszy od chrześcijańskiego i naszych? – A on unikał wzroku księżnej. – Boisz się wyznać prawdę? – Dopiero teraz twierdząco skinął głową. – Zapewniam, że nic ci nie grozi. Ze mną możesz być szczery. – Lecz on spojrzał na nią krótko, a było to spojrzenie zdradzające nieufność. – Pragnę tylko znać twą tajemnicę. Może nie wierzysz w żadnych bogów? – Znów opuścił oczy. – Czy to możliwe? Da się tak żyć? – Pytany nie podnosił oczu. – Naprawdę w nic nie wierzysz?

Zdobył się na odwagę:

– W nic.

– W istnienie Świata Niebieskiego?

– Gdzie on jest?

– Dokąd twoja dusza uda się po śmierci?

– Nie wiem.Ludgarda

Tak pięknie nie mogła wyglądać Śmierć. W późnym prześwicie grudniowego dnia następował cud narodzin. W komnacie dopalały się kaganki, lecz nikt nie musiał wnosić nowych; co dotąd było ciemnością, stawało się jasnością. Powietrze wypełniała woń dogasających płomieni i zapach i karmionego pierwszym mlekiem matki noworodka. Na dworze, z nagich gałęzi drzew strząsając noworodka.

Na dworze, z nagich gałęzi drzew strząsając płatki śniegu, sikorki śpiewnym ci-ci-be, to-to-pij przyzywały z zimowej szarówki słońce. Wstawało mniej ochoczo, niż pragnęła tego Ludgarda. Zerwałaby się z łoża i ze swym maleństwem obiegła gnieźnieńskie komnaty, gdyby nie ciepła dłoń na potylicy. Przemysł, książę wielkopolski i krakowski, będzie miał powód do ojcowskiej dumy; od tego grudniowego dnia 1283 roku inaczej może myśleć o przyszłości rodu, nie lękać się, że na nim dobiegnie końca linia wielkopolskich Piastów. Przyszły król polski ma spadkobiercę!

Ludgarda nie powinna uskarżać się na brak w życiu pięknych dni. Na każdym kroku doznawała dowodów miłości, odpłacając podobnymi uczuciami. Kiedy ojciec Henryk wyprawiał się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej, miała zaledwie dziesięć lat, ale jego brak przy niej potrafił z nawiązką nagrodzić dziadek Barnim, książę szczeciński, goszczący ją w swym dworze wzniesionym na wzgórzu nad Odrą. Dux de Stettin był mądrym władcą – wsparł zakładanie wolnych miast, cechów i gildii, domu kupieckiego, nadawał prawa miejskie, sprowadzał zakony sprzyjające rozwojowi cywilizacyjnemu. Dux de Stettin był przewidującym władcą – gdy patrzył na statki cumujące w porcie, gdy słyszał niemiecki szwargot ich załóg, kupców na nabrzeżu, marszczył czoło i nie krył przed wnuczką obaw o los Pomorza. Myśląc o przyszłości nadodrzańskiej ziemi, najpierw wspomniał o młodzieńcu o cztery lata starszym od Ludgardy, jakiego Bolesław Pobożny z wielkiego rodu piastowskiego wychowuje na swym dworze, potem nadmienił, że sojusz z takim władcą bardzo przydałby się Szczecinowi. Jak zakochana w uroczym, mądrym dziadku wnuczka mogłaby pozostać obojętna na taką wyraźną sugestię! Ależ tak, chętnie poślubi tego młodzieńca! – kręciła główką osadzoną na długiej łabędziej szyi, którą z łatwością można by wziąć w dwie rozwarte dłonie. Ależ tak! – wykrzykiwała rada, że może dziadkowi odwdzięczyć się za sprawowaną opiekę. Niczego bardziej w życiu nie pragnęła, jak być pomocną innym.

Pełne dziewczęcych marzeń tygodnie oczekiwań na Przemysła, syna Przemysła I i śląskiej księżniczki Elżbiety, córki Henryka II Pobożnego, nie zakończyły się rozczarowaniem. Syn księcia wielkopolskiego, zwany Pogrobowcem, bo przyszedł na świat po śmierci ojca, dzięki troskliwej opiece stryja otrzymał dobre wychowanie. Przystojny książę potrafił oczarować dziewczynkę słowami, jakich dotąd nie słyszała, zaimponować fizyczną sprawnością, którą mogła tylko podziwiać u żeglarzy. Podczas wesela wyprawionego przez Barnima na szczecińskim dworze bawili się wszyscy, ale najbardziej tryskał radością pan młody, wdzięczny losowi za tak uroczą żonę. Tańczył zapamiętale, wpatrując się w sarnie oczy księżniczki, obejmując wiotką kibić, raz po raz dotykając ostrych bioder czekających na porę rozwinięcia, na zalążki piersi ukryte pod jedwabiem przywiezionym przez zamorskich kupców, na życzliwie uśmiechnięte usta gotowe do przyjęcia jego ust. Ale nie przy ludziach. Przy świadkach podnosił tylko alabastrową dłoń i całował, całował. Dopiero noc pozwoliła na upust młodzieńczym namiętnościom, zaspokojeniu pożądania ponętnej dziewczyny w łożu. Zsunął jej ze stóp skórzane buciki, zdjął z głowy weselny czepiec i powrócił do nóg – rozwiązał tasiemki podtrzymujące wełniane pończoszki na jednej nodze, na drugiej, ściągnął i rozpoczął zmaganie z suknią wierzchnią z szerokimi rękawami, z białą jedwabną koszulą. Zaczął nieśmiało od delikatnego poznawania ciała. Co rusz to odmienność, zaskakująca niespodzianka, maleńkie cudeńko kształtu i wonności. Z jakich pól zebrała aromat, z jakiego oddechu wielkich wód Przymorza nęcą jej usta?Cecylia

I. Kobiety siedzą na wysokim łożu

Z gorączką w głowie przebiega komnaty, z każdego kąta jakby kto zmrożonymi grudami kopalnianej rudy ciskał w niego, w króla Eryka, władcę Danii, Norwegii, Szwecji. Ciążą mu wściekłość, upokorzenie i rozpacz. Jest drugie miejsce na świecie, gdzie ci, co nie mogą pojąć monarszych intencji, mają prawo urągać majestatowi? Jest? Nie, nie, tylko w Danii! O, zaiste kraj to niezwykły! Za to, co dla niego uczynił – żadnej wdzięczności. Mógł tego oczekiwać, jednak naiwnie wierzył, że stany skandynawskie nie wybiorą na wspólnego władcę trzech koron nowego króla, innego, a uznają następcę po nim, Eryku, Bogusława IX. Za wiele się spodziewał? Rex lex. Stany zawsze były mu niechętne. Najpierw odmawiały mu, a potem stanowczo wypowiedziały posłuszeństwo. Norwegia podniosła bunt. Bóg jeden wie, co powinien uczynić. Może połowę tych zuchwalców trzeba było zamknąć w ciemnicy, wymordować, rodziny z domów wygnać?

Prasnął mosiężnym świecznikiem o posadzkę, aż pękły sploty roślinne na stopce, zgarnął dłonią brązową miskę zdobną grawerunkami. I ani trochę mu lżej. Usuwa się służba z drogi, pustoszeją korytarze, coraz gęstszy mrok wokół, ziąb w wykuszach.

Gdyby mógł raz jeszcze się narodzić… Nie przyjąłby imienia Eryk, pozostałby przy tym, jakie dał mu ojciec Warcisław VII, i dziś, zamiast po zamku duńskim biegać, to jako Bogusław uganiałby po lasach pomorskich za czającym się między buczyną zwierzem. Lecz co się stało, nie odstanie się już. Los chciał przez Małgorzatę, córkę Waldemara IV, wdowę po Haakonie VI, zrobić zeń króla Danii, Norwegii, Szwecji. Gdyby żył jej syn Olaf, to nie szukałaby na Pomorzu współrządcy, nie adoptowałaby jego, prawnuka Kazimierza Wielkiego. Ach, gdyby, gdyby…

Te ściany komnat są niemymi świadkami jej modlitwy do świętej Brygidy, jej – córki lagmana Upplandu, Birgera Perssona, pana na Finsta, żony rycerza i lagmana Närke, Ulffa

Gudmarssona, matki ośmiorga dzieci. Zwracała się do niej i tylko do niej, mając cichą nadzieję, że święta nie zapomniała, z czyjego skarbca powstawały klasztory, zakony brygidek, dzięki komu mnisi głoszą na północy słowo Boże, lud ciemny oświecają, żyć uczą po bożemu.

– Święta wdowo po Gudmarssonie – modliła się żarliwie królowa – wspomóż mnie, wdowę po Haakonie, synu Magnusa Eriksona, króla Norwegii. Daj mi, matce zmarłego Olafa, jedno, chociaż jedno krótkie widzenie o przyszłości moich ziem. Kto utrzyma pod berłem Danię, Szwecję, Norwegię? Kto zjednoczy te ziemie, rozlewowi krwi zapobiec zdoła, kupcom na handlowych szlakach z południa na północ jadącym, ze wschodu na zachód wędrującym, bezpieczeństwo zagwarantuje? Kto doprowadzi do takiego stanu, by drużyny rycerskie na polach krajów tych nie musiały uganiać się w pościgu za buntownikami, królobójcami? Święta Brygido, która w klasztorze w Alvestra u grobu męża miałaś wizję reguł zakonu w Vadstenie, daj mi wizję przymierza Danii, Norwegii, Szwecji. Spraw, bym jasno widziała przyszłość. Święta Brygido, tyle lat wyglądałaś w Rzymie powrotu papieża Urbana V, aż Bóg dał ci nacieszyć oczy nim. Tak i ja czekam od lat na swego następcę, który dokończyłby tego w mym królestwie, czego mnie nie udało się w pełni. Nie mam syna. Wskaż mi kogoś, kogo będę mogła usynowić. Nie chcę, nie wierzę tym, co rodzą się w Danii – potrafią myśleć tylko o swoim kraju; nie wierzę urodzonym w Szwecji – bo nie będą pamiętać o Danii i Norwegii; nie ufam urodzonym w Norwegii – bo na pewno nie umieliby rządzić bez krzywdy dla Danii i Szwecji. Brygido, pomóż znaleźć władcę sprawiedliwego, mądrego, wielkiego króla Danii, Norwegii, Szwecji.Sydonia

Bogdanowi Frankiewiczowi,

archiwiście, z pamięcią o współpracy

Wierny sługo. Kazaliśmy ująć Sydonię Borck w jej mieszkaniu w Marianowie z powodu niejakich wykroczeń oraz zarządziliśmy, aby była przesłuchana sądownie. Dlatego rozkazuję tobie, abyś wespół ze sługami swymi udał się do Marianowa i z urzędnikami z aresztu przewiózł ją wozem, jaki dostarczą moi urzędnicy, na zamek w Oderburgu.

Książę Franciszek, dnia 18 listopada 1619 r.

Podpis księcia pomorskiego na dokumencie kładziony był niechętnie, choć pan na Oderburgu niczego tym nakazem aresztowania jeszcze nie przesądzał. Przynajmniej tak mniemał. Tymczasem był to już wyrok na Sydonię. W drugim roku wojny trzydziestoletniej, która we krwi pogrąży połowę ludności Niemiec, rozmokłą jesiennymi deszczami drogą jedzie skazana przez ówczesny zabobon na karę śmierci była piękność Pomorza Zachodniego.

Życiorys szlachcianki

Data jej urodzin nie jest dokładnie znana. W aktach procesowych podawany był rok 1540, ale oskarżyciel odmładzał ją co najmniej o sześć lat. Ojciec Otto Borck z żoną Anną mieli prócz niej jeszcze dwoje dzieci: Ulricha i Dorotę. Sydonia była najmłodszym dzieckiem. Może dlatego rozpieszczano ją najbardziej, poczynając od wyboru dla niej rzadkiego imienia, a kończąc na poddawaniu się kaprysom pięknej pannicy, której marzył się książę. Jej pragnienie miał spełnić Ernest Ludwik, najurodziwszy z synów księcia Filipa I. Ernesta Ludwika (1545–1592) poznała w wołogoskim zamku, malowniczo położonym na sztucznie utworzonej wyspie na Pianie. Łukasz Cranach Młodszy – ceniony portrecista, twórca dzieł alegorycznych i religijnych – malując około 1565 r. jego portret, utrwalił twarz mężczyzny przystojnego, o jasnych oczach, ustach namiętnych, z zadbanym zarostem. Urocza Sydonia, z uśmiechem mądrym i tkliwym, przebiegająca komnaty zamku z lekkością wiosennego powiewu, mała czarodziejka zaklinająca wszystkie żywioły, nie miała godnej siebie konkurentki wśród dworek. Książę zapałał do niej gorącym uczuciem, a ona wyznania miłosne przyjmowała z naiwną wiarą jako zapewnianie trwałości związku. Nie zwracała uwagi nawet na echa kroków ścigającego ją Cranacha, który nie tylko pragnął portretować, ale i miłować gwałtowną miłością artysty. Książę obiecywał małżeństwo. Jednak do mezaliansu nie doszło. Ernest Ludwik ożenił się w 1577 r. z Zofią Jadwigą, córką Juliusza, księcia brunświckiego. Wcześniej urażona w swej dumie Sydonia opuściła zamek i już do niego nie powróciła. W maju umarł jej ojciec, pan Strzmiela, zwanego Wilczym Gniazdem, którym ród od wielu lat władał. Na Pomorze Zachodnie przybył z Kołobrzegu. W 1255 kasztelan kołobrzeski złożył urząd i osiadł w Łobzie, jego syn Jan zbudował zamek w Strzmielu. Z niego wychodziły drużyny napadające na oddziały krzyżackie, z tego rodu wywodził się Maciek Borck, poseł króla Eryka Pomorskiego, władcy Danii, Szwecji, Norwegii, który szukał porozumienia z Jagiełłą przeciwko Krzyżakom. Brat Sydonii, Ulrich, po przodkach odziedziczył wiele cech charakteru, jak upór czy skłonność do awanturnictwa. Sydonią i Dorotą zajął się niechętnie. W zamian za utrzymanie i roczne renty wymógł na nich zrzeczenie się praw majątkowych po rodzicach. Niestety, już 25 IX 1569 roku żeni się, a siostry nie mogą pogodzić się z bratową, więc opuszczają Wilczy Gród. Od tego momentu do końca życia Sydonia niestrudzenie przez czterdzieści lat będzie dochodzić swych praw majątkowych. Piękna kobieta, powoli starzejąca się w samotności i zgryzocie, z coraz większym poczuciu doznawanej zewsząd krzywdy, tuła się po całym Zachodnim Pomorzu. Stosunkowo łatwo można odnaleźć miejsca jej pobytu. Jej życie utrwalili sekretarze sądowi, najpierw w rozprawach o spadek, potem w procesach o czary. I tak w 1589 roku zamieszkuje w Szczecinie u rodziny Brockhausena. Zostaje tu wciągnięta w bardzo poważny proces finansowy przeciwko tej rodzinie, a także musi tłumaczyć się z szerzenia plotek o księciu rzekomo korzystającym z ius prime noctis ze swoimi damami dworu. Sydonia i Dorota nie tylko nie mają własnego domu, ale i środków do życia. Mieszkają więc w Szczecinie, Stargardzie, Krępcewie, Chociwlu, Resku, Marianowie. Dwukrotnie podczas pożarów ubożeje ich dobytek: w 1584 roku płonie dom w Stargardzie, a Sydonia twierdzi, że poniosła stratę wartości 200 florenów; w 1591 roku sąd zobowiązuje Ulricha do znalezienia siostrom mieszkania w Resku, Ulrich wynajmuje dla nich dom ze wspólnym pokojem z właścicielem i dom ten, podobnie jak poprzedni w Stargardzie, płonie w roku 1593, a Sydonia traci tym razem dobytek wartości 400 florenów. Siostry postanawiają się rozstać. Dorota przenosi się do majątku Wedlów, a Sydonia do wdowy po Gotfrydzie von Wedel, do Chociwla. Tu jest powodem kolejnego procesu przeciwko Jakubowi von Stettin ze wsi Ciemnik, którego pomówiła o pobicie. Staje się coraz bardziej napastliwa, coraz częściej uczestniczy w procesach. To, co było nieszczęściem Sydonii, z czym usilnie walczyła, znalazło się później w akcie oskarżenia jako dowód obciążający ją: Od młodości nie miała stałego miejsca zamieszkania. Siostry opuściły niegościnny dom brata i wniosły odwołanie do sądu. Książę Jan Filip wyznaczył im jako opiekunów Ludwika von Ebersteina i Kerstena Manteufla. W 1580 roku książę nakazuje zajęcie należności Ulricha na rzecz sióstr, ale bezskutecznie. 22 II 1583 roku siostry uznają, iż otrzymały spadek po ojcu i matce wraz z … naszyjnikiem, żądają wyposażenia w postaci pościeli, skrzyń i gospodarczych naczyń, a także posagu w wysokości 1000 florenów i opłatę ślubną w wysokości 300 florenów dla każdej. Dalej domagają się spłaty alimentów, z którymi Ulrich zalega, wraz z procentami. 25 VI 1583 roku zapada wyrok przeciwko Ulrichowi zgodnie z żądaniami jego sióstr. Nie można więc powiedzieć, że wszystko sprzysięgło się przeciwko nim. Jest odwrotnie – prawo i książę dowodem najlepszym, że znalazły gorliwych obrońców.

Swe kłopoty finansowe Sydonia stara się rozwiązać poprzez małżeństwo. Odprawiła co najmniej piętnastu narzeczonych, zanim w końcu postanowiła wyjść za mąż. Bezskutecznie stale procesując się o spłatę posagu i o połowę spadku po zmarłej już siostrze, chciała wziąć ślub, by w ten sposób wymusić wypłatę nieszczęsnego posagu. Do ślubu nie doszło, a sądy coraz mniej życzliwie patrzyły na kłótliwą Sydonię.Monika

I

Kevin objął Monikę wpół. Miał mocne ramiona Jerry’ego Siegela, silny uścisk Joe Shustera, dziewczyna zawsze czuła się w nich pewnie i mogłaby im zaufać nawet zwisając z kopuły na Empire State Building. Jego długie palce wsuwały się pod skórzany pasek, zmierzając w stronę spiętych pośladków. Nosiła pupę wysoko i dumnie. Nie żałowała jej świeżego powietrza i słońca. Trójkąt majteczek opinał wzgórek łonowy, obejmował wargi sromowe większe, policzki pośladków, wcinał się w przedział między wzgórkami. Niemiłosiernie maltretował włoski, dla których brakowało miejsca. Dbała o nią jak o skarb, jak o najwyższy dowód hojności natury. Zawsze miała dyskretny zapach intymności. Przyciągała oczy mężczyzn siłą magnesu, nie mogły się one oprzeć jej uroczym kształtom, tym urzekającym zaokrągleniom, które kryły w sobie niezwykłą magiczną tajemnicę kobiecości.

Z tajemnego cienia

Wykwita utęsknione źródło upojenia.

Oczy chłoną z rozkoszą ciała kształt prześliczny

I symbol kobiecości – trójkąt magiczny.

(Julian Tuwim, Pelasia)

Wzrok przenosił się na uda subtelnie grubiejące od kolan w górę, na strzeliste łydki – i jeszcze bardziej rozsmakowane w pięknie powracały do tyłeczka. Podlegał on złożonym rytmom. Nie płynął, nie kołysał się jak inne, lecz równomiernie wibrujący pruł przestrzeń i rzucały się w oczy to tu, to tam. Umiała stroić pupcię. Zresztą nie wymagało to wiele wysiłku, by we wszystkim wyglądała wspaniale. Ale najlepsze efekty osiągała wówczas, gdy łączyła czar wibrującej pupeńki ze zwiewną materią spódniczki przypominającej falbaneczkę, albo z kończącymi żywot postrzępionymi spodenkami z dżinsu.

Monika lubiła doświadczać niecierpliwości Kevina, tego wyraźnego sygnału obecności podnieconego mężczyzny. Całował ją namiętnie, wsuwał język między wargi. Czuła zapach wody kolońskiej po goleniu.

Za oknem przeleciał ciężki samochód i odgłos podskakującej na wybojach skrzyni długo znęcał się nad uszami. W końcu mężczyzna uwolnił z objęć dziewczynę.

– Wyobrażasz sobie taką scenę w filmie? – pytał z odrazą w głosie. –– Wszędzie niesamowity hałas – skarżył się. – Tęsknię za ciszą. Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do warunków życia tutaj.

– Nie musisz, jesteś tylko gościem. – Położyła serdeczny palec na jego ustach. – Wkrótce wrócisz do Ameryki.

– No, nie tak prędko jakbym chciał.

– Ale wrócisz? – spytała, uwalniając się z jego ramion.

Podeszła do biurka.

– Co teraz tłumaczysz?

Zawsze chętnie odpowiadał na podobne pytania. Miał energię co najmniej pięciu uniwersyteckich wykładowców i lektorów różnych szkółek biznesu.

Był w swej dziedzinie dobry nie dlatego, że jedyny, ale naprawdę przygotowywał się bardzo starannie d każdego tematu. Monika mogła się o tym przekonać, chodząc na kurs języka angielskiego prowadzony właśnie przez niego.Aneta

Lipowy kloc odarty z kory wciąż stał nietknięty, jeszcze w jego słoje nie wdarły się dłutem rzeźbiarki wyobraźnia i pragnienie artystki. Był więc tylko przez przyrodę uformowanym drzewem, bez korzeni obumierającym w słońcu drewnem. Dotkniecie narzędzia artystki miało w pień ponownie tchnąć życie, nadać jej nowy kształt, piękno.

Aneta, mrużąc błękitne oczy, wpatrywała się w rzeźbiarski materiał i nadal nie była zdecydowana, co z kłody wydobyć: waleczność wojów Bolesława Chrobrego, wojów udających się pod Grunwald, cierpienie męczennika Stanisława ze Szczepanowa, cierpienie tych, którzy przeżywali pożary, powodzie, najazdy Tatarów, wojsk ruskich, napad wojsk Rakoczego, wojsk szwedzkich, jasyr, tyfus, cholerę, przebiegłość i bezwzględne postępowanie w drodze do wytkniętego celu Judyty Marii Szwabskiej, pobożność benedyktynów z Tyńca, umęczenie w rękach, twarzach górników znad Białej, spryt handlarzy z Węgier, sprawność żydowskich czeladników, czy tracących nadzieję spędzonych do getta z Beskidu Niskiego, wyłuskanych z kamieniczek Tuchowa Żydów?

Spośród bali dębu, jesionu, orzecha, kasztanowca, topoli wybrała lipowy. I to wcale nie dlatego, że to drewno wydawało się jej najbardziej uległym materiałem dla stolarskiego dłuta, nie bała się ciężkiej pracy, dawała już sobie radę z materiałem bardziej odpornym – z piaskowcem ciężkowickim, z granitem ze Strzelina. W lipowym drewnie widziała możliwość wydobycia z niego w wyczuwalnej formie pewnej delikatności, jaką zamierzała zaprezentować podczas pleneru nad Białą. Chciała w Tuchowie być kimś innym, niż ją zaklasyfikowali krytycy, pokazać się jako dojrzała artystka dobrze radząca sobie z różnymi materiałami. Także z drewnem.

Podszedł do niej Piotr, kolega z pleneru rzeźbiarzy.

– Wątpliwości? – próbował odgadnąć, dlaczego Aneta nie rozpoczęła pracy.

– Ty już uderzyłeś w swój dębowy okrąglak – stwierdziła, zerkając na prawo, gdzie leżały pierwsze wióry spod siekiery. – Mogę się domyślać, co zamierzasz wystrugać.

– Nietrudno, skoro wybiera się dąb.

–Jakiegoś pieszego drużynnika z czasów Bolesława Chrobrego – ciągnęła temat.

Mężczyzna się zaśmiał.

– Na konnego drużynnika królewskiego nie porwę się. Choć przyznasz, że byłoby to oryginalne przedsięwzięcie. Konny drużynnik na wzgórzu! – rzekł patetycznie. – Ładnie by się prezentował, ale na to brakuje i materiału, i czasu, i trzeba by być nieskromnym, by wierzyć w możliwość szybkiej realizacji takiego pomysłu. – Zawahał się. – Choć kto wie, gdyby miasto okazało się hojne – mógłbym o jakiejś monumentalnej rzeźbie pomyśleć.

– Przedstaw ideę, może znajdziesz sponsora – poradziła z nutą sarkazmu.

Piotr przyjrzał się lipowemu klocowi.

– Konkurować ze mną nie będziesz – stwierdził. – Na pewno do galerii nie dodasz jeszcze jednego woja.

– Zapewne przy twoim wyglądałby mizernie – zgodziła się z nim. – Lipa nie bardzo nadaje się do rzeźbienia twarzy, z których prócz zaciętości niczego więcej nie można wyczytać.

Mężczyzna poczuł się dotknięty.Maria Anna

Tylko marzenie pociąga,

Czymże jest życie bez marzenia,

A ja kocham Księżniczkę

Daleką.

(Edmond Rostand, Daleka księżniczka)

Osoby:

Danuta – młoda, naiwna córka redaktora Weisa w prowokującej mini-sukience

Eleonora – była bibliotekarka, pełni obowiązki gospodyni w myśliwskim pałacyku, w wieku średnim, energiczna, szczęśliwa z zatrudnienia

Gabriela – była dziennikarka śledcza, w wieku średnim, niepewna swego losu, stale wahająca się, jak znaleźć drogę powrotną do zawodu

Ilnicki – rozczarowany docent, zawiedziony w ambicjach historyk, gotowy zadowolić się ciepłym kątem, a już na pewno byłby szczęśliwcem, gdyby go dzieliła z nim Gabriela

Litwiniec – zawiedziony pisarz do pewnego czasu urzeczony swym sponsorem, w poszukiwaniu tematu

Nykt – spadkobierca pałacyku, chorowity melancholik, podobny do księcia Ludwika z portretu w Błękitnym Salonie. Zwracają się do niego różnie: inżynierze, prezesie, dyrektorze

Wanda – zdrowe wiejskie niebrzydkie dziewczę, zachowaniem i ubiorem zdradza uleganiu wpływom telewizji, pomoc w kuchni, coś kombinuje, by się z niej wyrwać

Weis – dziennikarz, wyróżniający się na tle innych myśliwskim ubiorem, hałaśliwym zachowaniem

Władysław – syn byłego pracownika Państwowego Gospodarstwa Rolnego, krótko, dobitnie dowodzi, w jakich żyje czasach

Głos polityka w radiu

Polityk w telewizji

O D S Ł O N A I

Błękitny Salon w dworku myśliwskim, na czołowej ścianie myśliwskie trofea, portrety księżnej Marii Anny i jej męża Ludwika w ciężkich ramach, drzwi, niżej radio, telewizor. Z lewej strony szerokie okno wychodzące na bukowy las, pod którym trwają prace wykopaliskowe, drzwi na widoczną werandę i schody na piętro.

S c e n a 1

Wyposażenie salonu nie powinno wyraźnie ograniczać miejsca, sugerować, że to tylko odrestaurowany pałacyk, dom pracy twórczej czy tworzące się muzeum regionalne.

Z włączonego radia piosenka:

Kto z siateczką na motyle,

drogi, bezdroża przemierzył,

choćby przez małą chwilę,

w odkrycie prawdy wierzył,

ten jakby po morzu….

Głos polityka w radiu (na wyciszonej piosence) Czy dziecko zrodzone z gwałtu jest innym dzieckiem, zasługującym na śmierć?

Wanda, przechodząc do stołu z talerzami, wyłącza radio.

Ulewa. Na werandzie mężczyzna i kobieta, ona czesze mokre włosy, on kończy osadzać drewniany trzon na oskardzie.Marta

Morze znów się wzburzyło. Spiętrzone fale przysłoniły horyzont, biała piana toczyła się wzdłuż brzegu podmywanego coraz głębiej i głębiej, uderzała w klif z osuwającymi się skibami piachu na betonowe gwiazdy. Ląd kurczył się wyrwanymi korzeniami drzew, pniami z wciąż żywymi koronami sosen, konającymi w kipieli gałązkami. Nieujarzmiony żywioł z hukiem przewalanych kamieni znów podkradał ziemię, a cofając się morze na pocieszenie pozostawi na plaży nieco grudek bursztynu.

Feliks Polak nie musi opuszczać domu, by widzieć, co dzieje się opodal. Z wysoko wzniesionej wieżyczki widokowej nad dachem, wieżyczki przypominającej morską latarnię, widzi morze. Dom przy wydmach stawiał długo, całe lata, by na końcu powiedzieć, że w dużej mierze spełnia jego oczekiwania. Nie wszystkie, bo wciąż nie zdołał jeszcze po sztormach uzbierać dość bursztynów, którymi przyozdabiał ściany pomieszczenia w wieżyczce. To było jego największym pragnieniem. Zasypiał, myśląc o wieżyczce wyłożonej bursztynami, śnił o niej. Chciał stworzyć ponad wierzchołkami sosen ciepły pokoik, bursztynową szkatułkę, w której mógłby się zamknąć i spokojnie spoglądać na wielką wodę rozciągającą się aż do horyzontu o każdej porze roku, w dni pogodne, w dni ze sztormową falą. Codziennie o świcie po stromym trapie wymontowanym ze starego wraku wchodził do niej, kierował wzrok na północ i długo przyglądał się morzu, mewom nad nim i wiedział, co go czeka w ciągu najbliższych dni. Po dużym sztormie z niesłabnąca nadzieją na uzbieranie kilku garści bursztynu szedł na plażę i przemierzał ją ze wzrokiem utkwionym w złocisty piasek, w tysiące kolorowych kamyków, wśród których odkrywał miodowe grudki.

Patrzy na sztormujące fale i znów serce bije mu nadzieją. Za kilka godzin wiatr ucichnie, morze opadnie z sił i pozwoli poszukiwaczowi bursztynów cieszyć się tym, co wyrzuciło ze swych głębi. Otworzył okno, oparł łokcie o parapet. Wilgotny powiew przyniesiony znad morza dotknął twarzy, spoczął na dłoniach. Do woli patrzy i patrzy, nie musi się śpieszyć, bo już nie usłyszy z dołu głosu Marty, która tak często starała się go przywołać do rzeczywistości, do obowiązków restauratora. Jej wystarczało to, co zbudował, z czego mogli żyć, prowadząc przy zejściu na plażę małą restauracyjkę – Złotą Rybkę.

– Dlaczego nie poprzestajesz na tym, co masz? Czego ci brakuje? – pytała.

Obywała się bez wieżyczki, nie chciała słyszeć o bursztynowych ścianach pomieszczenia. Ze smażonych ryb, ziemniaków, z podawanych ciast i napojów mogli egzystować spokojnie, nie martwiąc się o przyszłość. Życie przy wydmach nie było najciekawsze, jednak lepsze od tego, jakie wiodła przy rodzicach w Kłodzku, bardziej syte niż w latach studiów we Wrocławiu, no i bez ustawicznego niepokoju o kolejny dzień w Szczecinie, gdzie Feliks chodził do pracy w stoczni, a ona do szkoły. Zresztą nie mieli innego wyjścia, bo stocznię zlikwidowano, a szkołę, w której uczyła języka ojczystego, w ramach reformy oświatowej połączono z innymi i dla niej zabrakło godzin. Wyjechali nad morze, gdzie w sezonie letnim zawsze dało się zarobić. Doszli do wniosku, że da się z tego żyć, i z nowym miejscem związali się na dobre. Kiedy mąż budował wieżyczkę, myślała, że to normalne pragnienie sięgania wzrokiem dalej i dalej, lecz gdy zaczął zbierać bursztyny i wnosić je tam, zaczęła podejrzewać, że coś przed nią ukrywa. Pół żartem, pół serio zrobiła mu wymówkę.

Wiedziała, że człowiek myślący i zdolny do wyrażania swych przemyśleń zawsze obserwował otoczenie, starał się je zrozumieć, wytłumaczyć pochodzenie w nim rzeczy niecodziennych, niezwykłych, jak na przykład skąd biorą się błyskawice, grzmoty? Później wpisywał te zjawiska w tworzony system religijny, moralny. Do czego dąży jej mąż, codziennie patrząc na morze, na wyrzucane bursztyny? Do jakich wniosków te zajęcia go doprowadzą?

Jeszcze trudniej było się jej pogodzić z tym, że coraz częściej czynności te odbywały się kosztem pracy w restauracyjce. Kiedy on przemierzał plażę w poszukiwaniu bursztynu, ona starała się spełniać oczekiwania klientów za ich dwoje. I wkrótce przepłaciła nadmierny wysiłek chorobą, a potem zgonem.Ann

Zaraz po śniadaniu Ann udała się na plażę Canteras. Pod olbrzymim oranżowym parasolem znalazła miły chłód. Cień rzucany przez płócienny daszek nad jej głową stanowił jakby granicę skromnego azylu; czuła się bezpieczna w tym półmroku, miała wrażenie, że bez jej zgody nikt nie przekroczy kręgu, w którym tkwiła. Poszarpane w dziennikarskiej pracy nerwy odpoczywały. Patrzyła na ocean tulący się do wulkanicznych skał, na oksydujące fale tłumiące swą prawdziwą namiętność, uwodzące pozorami łagodności, melancholii, nieczułe na ostre dzioby mew gotowe szarpać wielorybie grzbiety.

I nagle na sobie ciężar czyjegoś spojrzenia. Rozejrzała się. Kilka metrów od niej mężczyzna w kordobańskim kapeluszu rozkładał sztalugę i raz po raz zerkał na nią. Szybko go oceniła: kiepsko się mu wiedzie, lecz zapewne jest z tym pogodzony. Tego typu mężczyzn wolała unikać. Zawsze daleka od współczucia komukolwiek, a już na pewno nie umiałaby litować się nad mężczyzną przegrywającym. W jej świecie miejsce tylko dla zwycięzców.

Chyba zbyt długo zatrzymała wzrok na nim, bo przesunął kapelusz na tył głowy i się uśmiechnął. Choć niechętnie, musiała przyznać, że twarz miał niepospolitą, jakby natchnioną, o uśmiechu wzbudzającym zaufanie.

Przeniosła spojrzenie na ocean, jednak obecność malarza nie dawała jej spokoju i raz po raz spoglądała w jego stronę. Stał bardzo pewnie na rozstawionych nogach, szybko i energicznie poruszał prawym ramieniem jak matador zadający ciosy. Była ciekawa, co szkicuje. Nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby jako artysta nią się zainteresował. To ciekawe, jak ktoś taki jak on widzi ją. Nie obiecywała sobie zbyt wiele. O malarzach nie miała dobrego zdania, irytowała ją ich skłonność do eksperymentowania. Ten jednak nie wyglądał na poszukującego i jeżeli maluje ją, to powinna rozpoznać się. Bez trudu.

Wstała i szła w stronę wody. Przechodząc koło malarza, spojrzała na obraz. Nie zawiodła się. Tak, to ją szkicował.

Popłynęła w stronę falezy. Skała, choć padały na nią promienie słońca, sprawiała niesamowite wrażenie, przypominała niedostępną basztę lub zameczek Torre Calahora w Kordobie, wcisnęła się ostro w ocean i dumnie biegła prostopadłą ścianą w niebo, woda pod nią pieniła się, tworząc białą krezę. Zabrakło jej odwagi, by wpłynąć w pianę, zawróciła do brzegu.

Wychodząc z wody, usłyszała:

– Jaka?

– W sam raz.

Stanęła przy sztaludze i przyglądała się szkicowi.

– Tak mnie pan widzi? – spytała tonem obojętnym, bez żalu, choć wolałaby oglądać siebie bardziej wyidealizowaną; szczególnie nie podobały się jej biodra, zbyt mało wydatne, słabo zaokrąglone.

– To dopiero początek – usłyszała melodyjnie brzmiący głos. – Początek dzieła i naszej znajomości.

Brązowe oczy wpatrzyły się w nią z wyraźnym zaciekawieniem.

– Czyżby? – wypełniła pytaniem rozciągające się między nimi milczenie.

– Miałaby pani odwagę przeszkodzić w narodzinach tego, co może okazać się nieśmiertelne? – spytał żartobliwym tonem.

Spojrzała mu w oczy.

– Uwielbiam ludzi skromnych!Maria

– Proszę powtórzyć – domagała się od uczestnika kursu.

Erwin Schauer uśmiechnął się przepraszająco.

– To przekracza moje językowe zdolności.

Zbliżyła się do niego, zapach Paloma Picasso zmieszał się z jakąś nieznaną jej męską kolońską wodą po goleniu.

– Powinieneś spróbować – nalegała.

Uniósł ręce w geście bezradności.

– Boję się ośmieszenia.

Górna powieka lektorki, obwiedziona brązowym tuszem, lekko drgnęła.

– Więc jak chcesz się nauczyć arabskiego?

Opuścił ręce na blat stołu, wzruszył ramionami.

– Nie wszystkie życzenia rodziców da się spełnić.

Życiorys miał krótki. Tak jak trzej jego bracia zajmował się pomnażaniem rodowego majątku. Skończył studia ekonomiczne i z listem polecającym rozpoczął pracę w małej firmie produkującej komponenty do sztucznych nawozów. W krótkim czasie przeszedł prawie wszystkie możliwe szczeble zawodowej kariery Na kilka miesięcy przed strajkami robotników, objął podrzędne stanowisko w firmie sprowadzającej fosforyty z Afryki. Zawarł intratne transakcje, więc skierowano go do Tunezji, gdzie miał pilnować eksportu fosfatów i fosforytów. Po kilku tygodniach pobytu wśród Arabów doszedł do wniosku, że musi poznać ich język i dlatego trafił na kurs prowadzony przez Marię Sfar.

– Nie zniechęcaj się i próbuj, próbuj… – Jej głos był mniej matowy niż zwykle, pobrzmiewała w nim szlachetna życzliwość.

– Potrzebne mi dodatkowe lekcje. Czy mogę u ciebie? – spytał, patrząc w jej brązowe oczy.

Odeszła od jego stołu, powróciła do lektorskich obowiązków. A on natarczywie wpatrywał się w nią. Śledził gesty rąk – płynne i nieco powolne, mimikę twarzy z rzadka ożywionej uśmiechem, wyraz oczu – łagodnie patrzących, budzących zaufanie. Miała ponad dwadzieścia kilka lat, włosy kruczoczarne, a skóra gładka, miękka, oliwkowa. Ciągłe napięcie wywoływało zmarszczki na czole. Była zgrabna, średniego wzrostu. Ubrana skromnie – w niebieską spódnicę i białą bluzkę, pod którą wyraźnie rysował się stanik opinający piersi. Często mrużyła oczy, jej spojrzenie nabierało wówczas kociego wyrazu, ale nie agresywnego, lecz miłego, pełnego ciepła, którym była gotowa się dzielić. Spojrzenie to wprawiało Erwina w dobry nastrój, pobudzało do myślenia o Marii z jakąś serdeczną nadzieją na zbliżenie się do niej.

Po skończonym lektoracie podszedł do niej.Sigrida

Jeszcze nie tak dawno Robertowi Bergerowi wydawało się, że doskonale zna żonę Karolinę, najmłodszą córkę biznesmena z Hamburga. Poślubiając jasnowłosą o twarzy kościstej, z mądrym i poważnym wyrazem, koneserkę sztuki pisującą do wysokonakładowych tygodników, wiedział, że wiąże się z kobietą piękną, bogatą, o skrajnych romantycznych poglądach na temat wolności jednostki w społeczeństwie. Wówczas nie przypuszczał, że on sam stanie się celem ataków owej krzewicielki absolutnej niezależności. W krótkim czasie wywalczyła sobie pierwsze miejsce w domu, jego zaś zepchnęła na margines. Życie rodzinne stało się piekłem. Z ulgą opuścił stary europejski kontynent. W odległej Afryce konflikt z żoną stracił na ostrości, a czas ostatecznie zagoił rany. Dopiero wiadomość, że Karolina wyjechała z Wilhelmem Rubinem do Stanów Zjednoczonych dotknęła go naprawdę boleśnie. Musiało jej bardzo zależeć na owym dziennikarzu z „The New York Reviev”, skoro zażądała rozwodu i zrzekła się praw rodzicielskich do córki.

Robert siedział teraz w kabriolecie Phoenix i raz po raz spoglądał w niebo nad lotniskiem, oczekując pojawienia się samolotu Lufthansy. Nie potrafił sobie wyobrazić stałego sprawowania opieki nad córką. Bał się odpowiedzialności, a jeszcze bardziej lękał się dojrzewającej dziewczyny, która będzie mogła krytycznie oceniać porzuconego przez matkę ojca. Miał cichą nadzieję, że Sigrida poczuje żal do matki, która ją zostawiła dla jakiegoś żurnalisty i dzięki temu mniej surowo go osądzi. Kiedy ją ostatnio widział? Prawie rok temu. Nie pisywała do niego, nie otrzymywał od żony żadnych zdjęć córki. Wyglądało na to, że matka wychowywała ją dla siebie. I nagle ta zmiana sytuacji! Jaka była Sigrida rok temu? Nie odziedziczyła urody i wdzięku po matce, raczej upodabniała się do ojca – miała niemal chłopięce, szerokie mocne ramiona, pulchną twarz, piwne oczy i włosy koloru akacjowego miodu. Poruszała się dość niezgrabnie, mówiła niewiele głosem zdradzającym niepewność. Kiedy patrzył na nią, czynił sobie wyrzuty, że tak mało się nią zajmował. Ale rozmawiając z nią nie odniósł wrażenia, by miała mu to za złe. Po powrocie do afrykańskiego domu powiedział Senie, swej czarnoskórej sekretarce: „ – Z Europą wiążą mnie już tylko interesy”. Dobrze go zrozumiała, postanowiła go mocniej przywiązać do Afryki.

Samolot na niebie pojawił się zgodnie z rozkładem lotów. Mężczyzna wyszedł z samochodu i udał się do holu lotniczego dworca. Kupił puszkę coca-coli, otworzył i wolno popijając patrzył przez szklaną ścianę na kołujący samolot. Nie czuł najmniejszego podniecenia na myśl o tym, że za chwilę jego los zostanie połączony z losem lądującej dziewczyny. Może dlatego – zastanawiał się – iż zwykle o tej porze żył innym podnieceniem, podnieceniem wywoływanym obecnością Seny?

Koniecznie chciała mu towarzyszyć w drodze na lotnisko. Stanowczo się sprzeciwił. Podejrzewał, że jak najwcześniej pragnęła odkryć przed Sigridą zażyłość z jej ojcem. Był innego zdania, wolał, by tej prawdy nie poznała zaraz po wylądowaniu samolotu. Nie uważał, by musiał się przed córką usprawiedliwiać, po prostu nie chciał, by od razu wiedziała o nim za wiele.

Gdy wreszcie stanęła przed nim blada, uśmiechając się z zakłopotaniem, jakby przepraszała, że z woli matki przyleciała do niego, był bliski litowania się nad nią. To dziecko nie potrafiło ukryć swego nieszczęścia. Tak, nie tylko on został skrzywdzony przez Karolinę, nie oszczędziła też córki. Właśnie w tym momencie, na lotnisku, doszedł do wniosku, że jeżeli nawet nie kocha Sigridy, to łączy go z nią poczucie niesprawiedliwości losu.

W drodze do domu niewiele rozmawiali. Dziewczyna na pytania najczęściej odpowiadała monosylabami, wzruszeniem ramion. Sama nie spytała o nic, jakby z góry zakładając, że nie usłyszy niczego ciekawego. Mężczyzna przede wszystkim siebie winił, iż nie umie rozmawiać z córką – tak dawno się nie widzieli, nigdy nie zabiegał o bliższy z nią kontakt.

Kiedy mijali hotel Astra, wyraziła zdumienie wielkim ruchem na bulwarze. Pamiętała, że gdy była tu ostatnio z matką, miejsce należało do ospałych. Cóż, wówczas przy bulwarze niewiele stało domów, hotel był dopiero w budowie, na wodach laguny kiwało się zaledwie kilka motorówek, gdy obecnie na parking zjeżdżają liczne samochody, a na wodzie rojno od jachtów. Ten widok wydał się jej miły, bo prawdopodobnie rozwiewał jakieś dziewczęce obawy przed codzienną nudą.

Wjechali w cień palm stojących koło garażu.

- No, witaj w domu – zwrócił się Robert Berger do córki.Penelopa

Kobieca natura jest jak morze:

nie ulega najlżejszemu naciskowi,

a jednak dźwiga najcięższe okręty.

(Horacy Nelson)

Nie weszła na prom. Z obawy o szpileczki, bo mogłyby nie sprawdzić się na którymś z trapów? A może z innego powodu? Wolała przechadzać się po Nabrzeżu Obrońców Westerplatte, zerkając na turystów z Nynashamm, cierpliwie oczekując przy burcie.

Powitała go bez serca, wręcz ozięble, chłodniej od morskiej bryzy znad wód zatoki. Danuta nie tylko nie miała ochoty na spędzenie z mężem kilku godzin w kabinie, jak to kiedyś było w ich zwyczaju, nie przyjęła też zaproszenia do którejś z kawiarenek nad Motławą. Tadeusz, patrząc na jej twarz zachowującą wyraz obojętności jakby już dość długo szła tą samą nużącą drogą, podejrzewał, że w tym dniu coś w końcu wstrząśnie ich spokojnym, uporządkowanym życiem, przewidywalnym jak terminy wyjścia i powrotu z morza. Obawiał się tego już od dłuższego czasu, gdy słuchał wykrętów, dlaczego nie przyjedzie do Gdańska podczas postoju promu w porcie. Ale wciąż miał cichą nadzieję, że małżeński kryzys dopada innych, nie ich. Po pięciu udanych latach?! Niby dlaczego mieliby mieć problemy? Nieźle zarabiał, w każdym razie tyle, że wystarczało im na dryfowanie w gospodarczym kryzysie, ona niczym nie musiała zamartwiać się na bezrobociu, mogła siedzieć w schludnie urządzonym mieszkanku i czekać na zasilenie konta, na męża. Jego praca na mostku nie należała do uciążliwych, ona na samotność w domu nie powinna narzekać - ile chciała, mogła wisieć na fejsie, albo całkowicie oddawać się twórczej pasji - pisać, pisać, stukartkowe buliony wypełniać wierszami i marzyć, jak jej życie ułożyłoby się, gdyby ukazał się pierwszy tomik wierszy, drugi, trzeci… Choć nigdy w życiu niczego nie utkała, nawet nie przyszyła guzika do oficerskiego munduru, mąż nieraz po powrocie z rejsu nazywał ją Penelopą. Nie sprzeciwiała się, przyjmowała imię żony Odyseusza – wzoru małżeńskiego oddania – z wyrazem wdzięczności, a także podziwu dla jego subtelnych skojarzeń. Telemacha mu nie urodziła. Nie przepadała za dziećmi, jeszcze nie miała dość rozwiniętego instynktu macierzyńskiego, by była gotowa przewijać, karmić berbecia. Mąż nie był drobiazgowy; żona nie tkała szaty dla teścia, nie miała syna, to jednak nie przeszkadzało mu widzieć w niej Penelopę. „ – Nieuważnie słuchasz moich wierszy” – skarżyła się. Nie bez racji. Zasypiał przy nich. Brał zeszyty w morze, ale i tam nie znajdował dość czasu i uporu, by poznać więcej niż kilka wersów najskromniejszej strofy. „ – I co powiesz?” – pytała po powrocie. Wiedział, jakimi słowami ją uszczęśliwić, zatem nie żałował epitetów mówiących o zaskoczeniu niezwykłością, o zauroczeniu pięknem. Trafiając na częste dowody przesyłek do wydawnictw, na konkursy, mógł jednak mieć wyrzuty sumienia, że to bezproduktywne zajęcie żony tak wysoko oceniał. Ale właśnie bezużyteczne jej działanie jeszcze bardziej przywoływało na myśl Penelopę w dzień szyjącą, a w nocy prującą. W cichości ducha współczuł jej, bo na pewno uwierała ją myśl o daremnym zmaganiu się z literackim tworzywem. To był jej problem, jemu wystarczała taka, jaka jest, bez uznania kogoś z wydawnictwa.

Minęli ostatni poler z przewieszoną cumą promu, opuścili terminal i wzięli kurs na kopiec z Pomnikiem Obrońców Wybrzeża. Przybili do wolnej ławki pod masztami ze zwisającymi w sztilu flagami.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: